O reklamach nie było tak dawno, że Stali Czytelnicy zdążyli już zapomnieć, że Królowa Matka je kocha, a Nowi Czytelnicy w ogóle tego nie wiedzą. A więc specjalnie dla Nowych Czytelników informacja - Królowa Matka kocha reklamy z przyczyn nie do końca jasnych, może uwielbia ten dreszcz, gdy na widok jakiejś reklamy szlag ją trafia i ciśnienie rośnie (a ma zbyt niskie, bo jej leki nasercowe obniżają, więc odrobina środka pobudzającego jest nie do pogardzenia), a może z innych powodów, kompletnie irracjonalnych, w końcu miłość bywa irracjonalna z zasady, nieprawdaż.
Nie umie Królowa Matka powiedzieć, czemu o reklamach dawno nie było, na pewno nie z powodu braku podwyższających ciśnienie dzieł w naszej kochanej TV, ale jakoś się ta irytacja, w którą Królowa Matka popadała rozmywała w tak zwanym międzyczasie jaki upływał od popadnięcia w cholerę do okazji, by ją wypisać z siebie na blogu, aż wreszcie nadeszła przerwa świąteczna, więcej czasu wolnego, więcej bajeczek w TV, chłoniętych przez Potomki Królowej Matki (oraz powtórek "Chirurgów"), a co za tym idzie - więcej przerw reklamowych, których nagromadzenie sprawiło, że Królowej Matce się wreszcie ulało.
Ponieważ tak się składa, że poza sezonem świąteczno-feriowym mamy też sezon przeziębieniowo-grypowy jasnym jest, że reklamami, które atakują niewinnego człowieka rzucając się na niego bez opamiętania w przerwach miedzy kolejnymi odcinkami "Świnki Peppy" są reklamy leków.
Między innymi środka na gardło, który podaje się mamusi, bo kiedy ją boli gardło tatuś ma w domu prawdziwe urwanie głowy. Rozwala wyposażenie wnętrza podczas zabawy z dziećmi, podpala deskę do prasowania (i prasowaną na niej koszulę), dzieci mu łażą po meblach, zrzucają z półek garnki, kłócą się bez przerwy, wyświniają kosmetykami mamusi malując się nimi po całej twarzy i nie dają się położyć spać, a tatuś, biedny miś, nie potrafi sobie z nimi poradzić. Na szczęście jest Tantum Verde, podajemy go niewolnicy i natychmiast, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, jest ona gotowa do oporządzenia chlewa, który zrobiła z mieszkania dwójka pacholątek i zajmujący się... o, pardon, "zajmujący się" nimi tatuś, który teraz może już wrócić do tego, co umie najlepiej, czyli, no nie wie Królowa Matka, do stania w kąciku w charakterze elementu ozdobnego, stojaka na kapelusze albo wieszaka na płaszcze, bo innego zastosowania tego konkretnego tatusia Królowa Matka nie widzi.
Gdy Królowa Matka sądziła, że nic jej już bardziej nie ogłuszy pojawiła się reklama, w której kobieta - ewidentnie chora, zakatarzona, z wypiekami od gorączki i podkrążonymi oczami - wchodzi do pokoju i mówi: "Alicjo, przepraszam cię bardzo, ale naprawdę nie dam rady, muszę wziąć jeden dzień zwolnienia, poradzisz sobie jakoś, prawda?", po czym kamera najeżdża na rzeczoną Alicję i okazuje się, że nie jest to szefowa nieszczęsnej ofiary grypy, tylko czteroletnia na oko dziewczynka, wpatrująca się w mamusię z otwarta buzią, podczas gdy my otrzymujemy radosny komentarz z offu: "Mamy nie biorą zwolnienia".
Och, nie. mamy nie biorą zwolnienia, mamy są w ogóle nieważne, potrzeby mam się nie liczą nic a nic, mamy chorują chyłkiem, jakby co to sobie chlapną "Vicks" albo inną musującą oranżadkę z paracetamolem i już mogą z uśmiechem igrać z pacholątkiem w parku, szczęśliwe jak prosięta w deszcz.
A potem mamy lądują w szpitalu z obustronnym zapaleniem płuc, jak jedna koleżanka Królowej Matki, która też się leczyła oranżadkami, no bo przecież trzeba dziecko odprowadzić do przedszkola i odebrać, drugie nakarmić kaszką, uśpić, przewinąć, poczytać wieczorem, z trzecim odrobić lekcje i nikomu Boże broń nie zawracać głowy swoim samopoczuciem, no ale ojtam, ojtam, w końcu ile statystycznie mam z zapaleniem płuc trafia do tego szpitala, jakiś nieznaczący procent zapewne, czyli oranżadki działają, i pranie mózgu robione mamom przez całe społeczeństwo też.
Nazwy następnego specyfiku Królowa Matka nie pamięta, zapewne dlatego, że jej się ciemno robiło przed oczami i szum krwi w uszach zagłuszał dźwięk z ekranu. Na ekranie uśmiechnięta pani sieka coś czy miesza, lub zawija w papierki, mniejsza, przestępując z nogi na nogę. "Problemy z nogami, Basiu? Może powinnaś coś z tym zrobić?" - troszczy się Tajemniczy Męski Głos (bo one zawsze są męskie, te Głosy), na co pani odpowiada z lekceważącym prychnięciem: "Ale ja nie mam czasu, żeby iść po receptę!" i natychmiast dowiaduje się, że nie szkodzi, no co ona, po receptę, wcale nie musi, może nabyć zupełnie bez recepty środek... ale jaki, Królowa Matka nie wie, bo już jej w uszach szumi na całego, zaś jej okrzyki zagłuszają treść reklamy.
Jesteśmy podobno jedynym krajem w Europie (w Unii?), w którym dozwolone są reklamy leków w TV i niby Królowa Matka przywykła już do tego, że bywają bloki reklamowe składające się wyłącznie z reklam specyfików farmaceutycznych. No i do tego, że Polacy leczą wszystko, od grypy poprzez marskość wątroby po zimne nogi, cellulit wodny i zakwaszenie organizmu za pomocą łyknięcia magicznej tabletki, ale tym razem po raz pierwszy objawiła się na ekranie osoba, która głośno i radośnie oznajmia, że nie chce jej się iść po receptę. Nie-Chce-Jej-Się-Iść-Po-Receptę. Czyli prawdopodobnie leczy się na coś, ale nie szkodzi, bo jej się nie chce. Po receptę ci się nie chce iść, głupia babo, tak? A dostać zakrzepowego zapalenia żył ci się chce? Albo zakrzepicy żył głębokich? A chce ci się zejść na zator płucny, którego się dorobisz, bo zamiast środka przypisanego przez lekarza łykniesz sobie tableteczkę bez recepty?
Bo może ci się, kur... na, chce, Królowej Matce nic do tego, ale niewykluczone, że innym się nie chce i lepiej byłoby nie pokazywać twojej lekceważąco uśmiechniętej gęby w charakterze pozytywnego przesłania głoszącego, że jak ktoś nie ma życzenia kontynuować leczenia to nie szkodzi, bo nasze apteki pełne są takich fajnych, kolorowych pigułek, o których natychmiast trzeba "powiedzieć Hance"!!!
(przerwa na oddychanie do woreczka)
Następna reklama, zrobiona w konwencji rysunkowej i bawi ją do łez, w związku z czym Królowa Matka delikatnie sugeruje Twórcom Telewizyjnym, żeby może zawsze puszczali ją w zestawie, zaraz po Basi i jej zakrzepicy, bo bardzo by to koiło krolewskomatczyne skołatane nerwy.
W reklamie podziwiać możemy Prawdziwego Mężczyznę i jego Idio..., znaczy, Kobietę, która siedzi na pniaku w pięknych okolicznościach przyrody i marznie. Mogłaby się co prawda przyodziać, ale wtedy zasłoniłaby swe niewątpliwe talenty, niewykluczone, że jedyne, jakimi dysponuje, więc dygocze na tym pniaku w miniszortach i koszulce na ramiączkach, podczas gdy jej Pan i Władca usiłuje rozpalić ognisko.
Ale my wiemy, że nie o żadne ognisko tu chodzi, nienienie, ta reklama to jest jeden wielki błysk poetyckiej metafory, Państwo rozumią, prawda, he, he, he? "Prawdziwy mężczyzna (a nie wątpimy przecież ani przez chwilę, że z takim właśnie mamy tu do czynienia) radzi sobie w każdej sytuacji - ogłasza Głos z Offu. - Wie, jakiej (tu Głos robi znaczącą przerwę, doprawdy, aż się czuje to porozumiewawcze mrugnięcie okiem, he, he, he) ROZPAŁKI użyć, kiedy (kolejne mrugnięcie, co to Państwo wią i rozumią, he, he, he) KONAR nie chce zapłonąć...", a potem już normalnym tonem podawane są informacje o tym, co to za cuda robi "Braveran" z, he, he, he, opornymi KONARAMI (o, bogowie, Królowej Matce się udzieliło) łącznie z tą, że specyfik "należy zażyć godzinę przed stosunkiem" oraz hasłem "Efekt po Braveranie masz na zawołanie", bo że "godzinę przed" równa się "na zawołanie" to oczywista oczywistość.
I może nawet by Królowa Matka darowała tej reklamie, gdyby nie jej nachalne powtarzanie, bywały bloki reklamowe, w których puszczano ją i po cztery razy, więc jednak się Królowa Matka weźmie i wypowie - Drogi Copywriterze, osoby, które potrzebują Braveranu (a wątpi Królowa Matka, by byli to odpowiednicy przerysowanego byczka z reklamówki) jakiś czas temu opuściły gimnazjum, w związku z czym prześmieszne nawiązania do płonących konarów nie wydają im się prawdopodobnie aż tak prześmieszne jak Tobie, który zapewne gimnazjum masz świeżo w pamięci. Więc jeśli już musimy wszyscy być katowani Twoją reklamą co minutę, niech obfituje ona w porównania choć odrobinę subtelniejsze, tylko o to Cię Królowa Matka prosi.
I, tradycyjnie, na koniec reklamowe samobójstwo, nad którym Królowa Matka poznęca się ze szczególnym upodobaniem.
Przyznaje ona bez bicia, że nie rozumie metody Banku ING, który reklamuje się za pomocą szeregu spotów z antypatycznymi i złośliwymi bohaterami w rolach głównych, którzy to bohaterowie czerpią szczególną przyjemność z robienia przykrości swoim mniej błyskotliwym znajomym, no, ale może w tym szaleństwie jest metoda, której Królowa Matka, jako osoba prosta umysłowo, nie ogarnia. Ale bardzo chciałaby wiedzieć, co przyświecało autorom spota, ekhm, świątecznego.
Mamy w tym spocie na pierwszym planie tatusia i synka, którzy wypakowują z pudła zabawki choinkowe, a na drugim planie - grupę osób na kanapie, między innymi starszą panią robiącą na drutach i miłego pana w obciachowym swetrze z reniferem, przytrzymującego starszej pani włóczkę.
- Tato - zagaja chłopczyk z pierwszego planu - a dlaczego wujek nosi ten sweter z reniferem, który dostał od babci?
- Bo - wyjaśnia tatuś ze złośliwym uśmieszkiem - babcia wzięła na siebie kurs pilotażu wujcia, więc wujcio wziął na siebie sweterek babci.
- A ty też taki dostałeś - drąży chłopczyk - i nie nosisz.
Na co tatuś, z dumą, mrugnięciem okiem i tonem przepojonym satysfakcją:
- Bo nie muszę,
po czym pojawia się pan Marek Kondrat, by wyjaśnić nam, oszołomionym prostaczkom, że jak ktoś ma oszczędności to stać go na niezależność, w związku z tym powinniśmy niezwłocznie założyć sobie konto, i uracza nas kuriozalnym w obliczu całej kampanii ING Banku Śląskiego w ogólności, a tym spotem w szczególności, hasłem "Liczą się ludzie".
Ludzie się liczą. Mhm. No to popatrzmy może:
mamy chłopczyka, który od tatusia w dzień świąteczny dostaje komunikat, że jeśli coś się dla kogoś robi to wyłącznie dlatego, że ma się w tym interes. Nie dlatego, że wujek chce dla babci zrobić coś miłego, bo ją kocha, bo są święta, bo owszem, sweterek jest obciachowy, ale babcia włożyła dużo czasu w zrobienie go i dlatego ten jeden dzień w roku wujek się przemoże i będzie go nosić, by jej pokazać, że docenia te starania - ale dlatego, że siedzi u babci w kieszeni. I właśnie dlatego teraz zwija z babcią włóczkę, bo przecież nie dlatego, że lubią ze sobą spędzać czas (a taka opcja, że babcia powiedziała: "Słuchaj, synu, mam oszczędności na pogrzeb, ale z przyjemnością widzę, że są sympatyczniejsze wydatki, nie masz na ten wymarzony kurs pilotażu, więc ci pożyczę, oddasz jak będziesz mógł" oczywiście nie mogła zajść, no skąd, babcia specjalnie wujciowi forsę pożyczyła, żeby go moralnie gnoić i za pomocą presji psychicznej kazać mu zwijać te włóczki - i nic nie szkodzi, że ani wujek nie wygląda na udręczonego, ani babcia na heterę).
Oraz że tatuś nie musi babci tej przyjemności zrobić. Nie musi. Jeden raz w roku nie założy jakiegoś głupiego swetra, bo on jest pan i ma forsę, i stać go na niezależność. Nie ma interesu, nie musimy zdobywać się na najmniejszy życzliwy gest, elementarne!
Nie chciałaby Królowa Matka tutaj prorokować, ale jednak jej zdaniem tatuś nie powinien się szczególnie zdziwić, gdy za dwadzieścia jego syn w jakieś święta (albo w dzień zupełnie powszedni) nie odwiedzi go w szpitalu albo nie odwiezie do sanatorium, albo po prostu zostawi samego, nie siądzie przy nim i po prostu nie pogada, bo będzie finansowo niezależny, więc nic już nie będzie musiał.
Ludzie się liczą.
Królowa Matka woli w takim razie żyć w świecie, w którym się nie liczą - przynajmniej nie w rozumieniu twórców kampanii ING Banku Śląskiego.
Potomek Młodszy mijając telewizor w drodze do łazienki zatrzymał się kiedyś przed ekranem, na którym puszył się Niezależny Mężczyzna i jego syn, i gdy chłopiec zapytał: "Dlaczego wujek nosi ten sweterek od babci?" odpowiedział: "Bo może chce jej zrobić przyjemność?".
No proszę, ma siedem lat i rozumie.
W tym Nowym Roku z serca Ci, Drogi Copywriterze, Królowa Matka życzy, abyś i Ty zrozumiał.