wtorek, 31 maja 2022

"Kobiety z odzysku" Izabella Frączyk

Uwaga techniczna:

Wszystko, co we wpisie na zielono i kursywą to są oryginalne cytaty z omawianego dzieła.

Oraz przepraszam z góry za panujący w recenzji chaos, ale tego akurat utworu inaczej niedasie, jej Bohu, no nie da się.

 

Wypożyczyłam książkę z biblioteki za poleceniem pani, której powiedziałam, że chcę coś lekkiego i żeby nie musieć za dużo myśleć (nie jestem pewna, czy osiągnęłam pożądany cel...). Czytadełko, rozumiecie Państwo. Lubię czytadełka od czasu do czasu, sporo ich pochłonęłam. I znam ten schemat - przyjaciółki na zakręcie życiowym, od początku chodziło za mną, że coś podobnego czytałam, no i oczywiście, że tak - "Klub mało używanych dziewic" Moniki Szwai. Tylko, że u Szwai na dwudziestu pierwszych stronach nie zostali obrażeni mężczyźni, kobiety młode, starsze, rodzime i cudzoziemskie, muzułmanie, Egipcjanie i ogólnie wszyscy, którzy nie są bohaterkami. Do strony 17 doliczyłam się pięciu opinii obrażających jakąś grupę ludzi ("Pewnie jakiś żigolak. Tylko po co komu w Egipcie polski lowelas?"

"Mój wspólnik rezyduje w Hurghadzie na stałe, niestety, miejscowi potrzebują poganiacza i twardej ręki, , inaczej wyłazi z nich muzułmański leń".  

"Na wielkich skórzanych sofach gromadnie rozsiedli się chłodu Rosjanie (...) Mężczyźni byli grubi, spoceni i mniej więcej w okolicach pięćdziesiątki. Wyglądali jak bracia. Każdy z nich obściskiwał szczupłą, młodziutką lafiryndę. Wszystkie jak jedna miały mocno tlenione włosy, ostry makijaż i wściekle błyszczące miniówki, bez względu na krzywiznę chudych nóg. Towarzystwo wyglądało na zżyte i nieco już rozochocone nadmiernym spożyciem miejscowego trunku słabej jakości"), plus wyłapałam dwa fragmenty żywcem przepisane z gazet, tu w ramach, nieprawdaż, dialogu.

Od strony 18 natomiast autorka zaczęła nabijać wierszówkę, opisując proces przepoczwarzania się genialnego umysłowo, acz zdecydowanie brzydkiego kaczątka w przepiękną łabędzicę na jedynych <oddala się policzyć> jedenastu stronach. Zaś, że dodam zachęcająco, aby opisać wybuch uczucia, narzeczeństwo, małżeństwo, ciążę i popadnięcie we wdowieństwo bohaterki starczyły jej cztery akapity. Niespecjalnie długie.

Bohaterki są trzy - 

- Gośka, której mąż okazał się bigamistą ("A co tam słychać z moim bigamistą? – Gośka uśmiechała się ciepło. Wiedziała, że pod fachową opieką prawną przyjaciółki jest całkowicie bezpieczna". Tak! Tak bym się właśnie zachowywała, gdybym się dowiedziała dosłownie kilka tygodni wcześniej, że mój mąż jest bigamistą i tatusiem dwójki)

- Fela (adwokatka, której "Dziadek obiecał, że w testamencie zapisze jej swoją kancelarię. Postawił jeden warunek: dobre stopnie. Z dnia na dzień, jak uskrzydlona, rzuciła się w wir nauki". Dwunastolatka, a proszę, jaka bystra, bardzo bystra! ...ale dosłownie chwilę później możemy podziwiać intuicję Dziadka, świeć, Panie, nad jego duszą, z najwyższym uznaniem śledząc posunięcia Felicji na polu działalności zawodowej:

"–Spoko. W pokoju mam dla ciebie dokument z kurii.
– Z kurii?! – Gośka niemal spadła z fotela.
– Tak. Załatwiłam ci rozwód kościelny, a właściwie to unieważnienie małżeństwa. – Felicja wbiła w nią wzrok pełen satysfakcji"
(...)
– Sprawa jest skomplikowana, bo podlega jurysdykcji kilku państw. Ale pójdzie jak nic. Rozwiodłam was wszystkie trzy zaocznie i wszystkie jesteście wolne. Ogoliłam go na zero. Wszystko podzieliłam między was, odpowiednio do małżeńskiego stażu, posiadanych dzieci i poniesionych przez was nakładów. Sąd łyknął moją propozycję jak młody pelikan sardynkę.  
 
<jurysdykcji kilku krajów, ale rozwiodła obywatelki trzech różnych krajów zaocznie, i jeszcze uzyskała rozwód kościelny, Państwo mnie pardon na chwileczkę, ale muszę zrobić sobie krótką przerwę na,turlanie się po dywaniku w napadzie śmiechu tak, że mogłabym robić za walec drogowy>) 
 
- i Zuza (blondyneczka z loczkami, geniusz marketingu, majsterkowania oraz właścicielka prężnie działających firm budowlanych z głęboką wiedzą o ludziach:  "Bzdura jak fiks z tym bezrobociem. Normalnie medialna bujda na resorach. Urząd pracy jeszcze mi nigdy nikogo sensownego nie podesłał, a i z ogłoszeń też tylko jakieś niedorobione tałatajstwo się złazi. Przyjdzie mi czasem jakiś zasmarkany łysy chłoptaś po zawodówce, co majzla od winkla nie odróżnia, i mi mówi, że chętny. No to zaczyna od noszenia, no wiesz, taki przynieś-podaj, i po kilku dniach już nie przychodzi do pracy, bo ma ambicje co najmniej na majstra, a gówno umie. Mam jedną sprawdzoną ekipę i śmiało mogę ich samych zostawić, bo wiem, że nic nie spieprzą, ale jedna ekipa to za mało, żeby rozwinąć skrzydła na poważnie. A a co się muszę z klientami naszarpać, to moje").

Panie  poznały się, gdy Fela prowadziła sprawę rozwodową Zuzy po tym, jak ta z mężem zamieszkiwali u (jakiej? TAK! WREDNEJ! I głupiej, oraz katoliczki psycholki) teściowej, a ponieważ mieli trudności z poczęciem dziecięcia, że teściowa wymyśliła, że w ciążę zajdzie zamiast Zuzy jej, uważacie, opóźniona umysłowo siostra-bliźniaczka (oczywiście), a żeby się wioska nie zorientowała będzie, ta siostra, przebrana za Zuzę paradować po wsi do porodu.

Szczwany ten plan niestety się nie powiódł, "wredne babsko i uczepiony jej spódnicy synalek z kompleksami z dnia na dzień stali się społecznymi banitami. W zżytej wiejskiej społeczności status persona non grata to naprawdę ciężka sprawa. Ksiądz co niedziela grzmiał z ambony, a różańcowe kumy gdakały nieprzerwanie jak kwoki na grzędzie, nie zostawiając na starej suchej nitki. W miejscowym geesie nikt się do nich nie odzywał, zwłaszcza że ten durny i ogłupiony przez matkę mąż Zuzy nadal smalił cholewki do upośledzonej szwagierki. Wkrótce odrzucenie społeczne tak bardzo dało się we znaki skompromitowanej parce, że musieli się wyprowadzić" , każcie mi przestać, bo wam zaraz całe dzieło tu przepiszę, a na to są paragrafy, i podkreślam, bo może nie każdy zauważył, ten idiota synalek (jakim cudem nasza błyskotliwa Zuza go w ogóle poślubiła? Dlaczego w tym temacie nie ma w dziele ani słowa wyjaśnienia? Byłabym go naprawdę ciekawa) latał za opóźnioną w rozwoju siostrą Zuzy już po rozwodzie, po orzeczeniu przez sąd alimentów na rzecz Zuzy, i ogólnie, po wszystkim. Bo mu MAMUSIA KAZAŁA, no jprdl jednak. 

Doprawdy po tym wszystkim nie pojmuję, dlaczego wszyscy uważają, że to Katarzyna Michalak tworzy idiotyczne fabuły z niewiarygodnymi rozwiązaniami, dziewczyna bardzo dobrze pisze, a rysunkowi postaci niczego zarzucić nie można, mówię wam (i jest to opinia, która nawiedza mnie coraz częściej, co, obawiam się, świadczy nie najlepiej albo o rodzaju lektur, którym się ostatnio oddaję, albo o stanie rynku wydawniczego w Polsce. Albo, niestety, o obu tych rzeczach)!

Panie jadą do Egiptu na wycieczkę, gdzie odpoczywają otoczone przez prymitywnych rodaków i namolnych miejscowych, jaśniejąc jak klejnoty na tej wyspie ogólnego chamstwa i prostactwa, i ja wam będę te klejnoty opisywać, o czym - przyznajcie się -  na pewno marzycie w długie, bezsenne noce! 

Że się im odpoczynek należy po wszystkich tych przeżyciach to oczywista oczywistość, w jednej natychmiast zakochuje się miejscowy bogacz i pragnie pojąć ją za żonę, kupując ją (nie wiadomo od kogo) za wielbłądy. Konkretnie za osiem wielbłądów. Aż sprawdziłam zanim tu się udzieliłam, czy nie pomyliłam ilości zwierzątek. Ale nie. Syn szejka, studiujący na Oksfordzie finanse, bywały w świecie, wszechstronnie wykształcony i w dodatku przepiękny z urody, który zaprosił rodziców, by obejrzeli ukochaną (opis stroju sióstr i matki z dobitnym podkreślaniem, że to, co mają na sobie różni się nawet na pierwszy rzut oka od chińszczyzny sprzedawanej turystom i nawet laik widzi, że wszystkie te klejnoty i biżuteria są prawdziwe i warte majątek na milijonie stron) oferuje osiem wielbłądów za rękę bogdanki... I wam powiem, że jak sobie zestawiam tego obłędnie przystojnego, bogatego jak Krezus JEDYNEGO SYNA szejka, erudytę, poliglotę i co tam jeszcze, z tymi ośmioma wielbłądami i z tekstem "ojciec ma naprawdę dużo kasy", jakby był Sebą z małego miasteczka, synem lokalnego hodowcy cebuli, to mnie się w żywocie takie coś robi, że wszystkie globusy Emilii Korczyńskiej mogą iść się czochrać.

Awanturę arabską już znacie, oprócz tego mamy, na przykład, Gosię, która właśnie znalazła podrzutka na progu dzielonego z gachem mieszkania (podrzutek podobno przynależy do gacha, ale kto wie, czy to prawda, zaś sam podrzutek został dostarczony pode drzwi przez mamusię, która sama bachora chować nie będzie - w liście tak było, c'nie! Trzy tygodnie ma dzieciomtko), i postanawia wychować dziecię rękami sąsiadki ("Postanowiła poprosić o pomoc sąsiadkę. Sąsiadka miała pięcioro małych dzieci. Jedno mniej, jedno więcej…"), oraz Felicję, która w drodze z Egiptu przeżywa jednonocną przygodę, trzy miesiące później okazuje się, że brzemienną w skutkach, zaś kolejny tydzień później - facet od jednonocnej przygody przez ABSOLUTNY przypadek trafia do kancelarii Felicji, gdyż życzy sobie się rozwieść ze swą żoną -wariatką, religijnie nawiedzoną, która zapragnęła zostać surogatką, a że jej nie wychodzi przeszła na... hm... metody naturalne, a wszystko to z różańcem w ręku (facet ponadto wychowuje dzieci swojej siostry, która zamarzła w Himalajach szukając swojego męża, który kilka lat wcześniej w tych Himalajach zginął, nie, nie zmyślam i nie jestem pijana w sztok).

Poza obraźliwą dla wszystkich (ale serio DLA WSZYSTKICH, tu musze przyznać autorce prawdziwy talent!) retoryką rzecz jest w dodatku źle skonstruowana. Na ten przykład trzy przyjaciółki,które się znają jakiś czas jednak, razem na wakacje przyjechały, opowiadają sobie nawzajem, jak się poznały. No litości, mam przyjaciółki, nie mam pojęcia, co by nam się musiało w główki zrobić, żebyśmy sobie zaczęły opowiadać: "A wiesz, Anię poznałam w roku... przy okazji...".  
 
Albo zdania typu: "(Hotele) Nawet na środku pustyni. Typowe molochy bez dostępu do morza, mielące tłumy turystów. Egipcjanie mają wielkie plany dotyczące rozwoju turystyki, ale do ich realizacji potrzebna jest woda. Strach przed terroryzmem po zamachu w Szarm el-Szejk już poszedł w niepamięć i z roku na rok napływa tam coraz większa fala turystów zostawiających kasę" występujące w charakterze wypowiedzi w dialogu...

No i oczywiście tak w ogóle ta powieść to jest opko i ja dostrzegam pełen opkowy zestaw. Kojarzycie, pińćsetgwiazdkowy hotel, w którym bohaterka sobie robi kanapki na lunch albo herbatkę zalewa z czajnika elektrycznego w pokoju, kapanie forsą, ale na wycieczkę jedziemy rozklekotanym autobusem pełnym miejscowych, te rzeczy. Albo takie coś: "Twoja zaślepiona miłością do syna, nienormalna żona postanowiła na siłę spełnić marzenie zadurzonego synalka, więc zrobiła ze mnie przestępcę, wpakowała mnie do więzienia, uśpiła, uprowadziła i uwięziła! Posłuchaj, Muhammed, to jest chore! - i tak się odzywa nasza bohaterka, bynajmniej nie nastolatka w wieku buntu, tylko dorosła, podobno dobrze wychowana osoba do właściciela połowy Egiptu, swego gospodarza, właściciela luksusowego przybytku, w którym przebywa, człowieka wykształconego, kulturalnego, dużo od niej starszego, a mówi o jego żonie i jego jedynym synu... tak zaś elegancka dama (która, w co nie wątpię, miała być Silną, Niezależną i Asertywną Bohaterką Z Charakterem, a jest głupia jak but, prostacka, fatalnie wychowana i z osobowością rozwielitki, nie obrażając rozwielitek), odrzuca oświadczyny: "Mam swoją pracę, swoje zainteresowania, swój dom i swojego mężczyznę. Poza tąm jestem katoliczką, nie smakuje mi wasze żarcie, nie podoba mi się wasza pustynia, nie kocham cię i nie jestem na sprzedaż. Czy to jasne?! (...) Już wiem, że twoja matka to skończona wariatka. Ale za to ojca masz super (...)Ty jesteś w porządku i nic do ciebie nie mam. Nawet cię chyba lubię. Widać mężczyźni w waszej rodzinie dają się lubić, natomiast baby… Szkoda słów".  

Albo bohaterka piwko sobie otwiera, o:

"Zuzka rozpogodziła się natychmiast i wprawnym ruchem otworzyła butelkę o futrynę, uważając, żeby nie uszkodzić zamka. Maisa gapiła się jak urzeczona na wyczyny tej białej kobiety i spoglądała łapczywie na spieniony napój" (a wszystko to w ekskluzywnej, wyposażonej we wszelkie wygody, w tym i takie, o których się przeciętnemu człowiekowi nie śniło, posiadłości egipskiego milionera).
 
No opko pełną gębą.

Co myślę o tym, że to opko zostało wydane drukiem to insza inszość.

W dodatku akcja pędzi na łeb, na szyję, po pierwszych czterdziestu stronach ględzenia o niczym ("Marcin mówił ciekawie o swojej pracy, sypiąc anegdotami, i po chwili poszli coś zjeść w barku przy basenie", zdanie godne wypracowania nastolatki) autorce się przypomniało, że chciała napisać trzy różne książki, tylko się bała, że jej nie wydadzą, więc upchnęła wszystko w jednej, czytelnik dostaje zadyszki i jeśli jest mniej uważny albo mniej podatny na irytacje czytelnicze przeocza nawet styl a la środkowa podstawówka ("- A ty? Co z tobą? – U mnie spoko. Jestem zabujana na maksa") oraz a la "jak troszkę podrapać po tej kulturze osobistej to wszystko schodzi jak pozłotko z papierka, zaś wyłazi jak małpa z pokrzywy pysk zły i obrzydliwy", na tenpszykład, o, taka sytuacja:

Zuza w Polsce robi grilla, żeby opowiedzieć wszystkim o swoich przeżyciach, a tu nagle - kurierzy i tajemniczy prezent! Prezentem jest ekskluzywny model Harleya, zaś reakcja Mężczyzny Życia Zuzy (dlugotrwały związek, matrymonialne plany, te rzeczy) wygląda tak:
 

"– A więc to tak?! – wysyczał wściekle. – Teraz już wszystko rozumiem! Pojechałaś się puszczać z Arabami, a teraz ci za to płacą. Szok!
– Artur! No co ty? – wtrąciła się Gośka. – Przecież ona została porwana!
– Taa, jasne, może i została, ale później świetnie się bawiła. Jasny gwint! A ja przedstawiłem ją moim dzieciom! Zwykła puszczalska zdzira! Matylda przejrzała ją już jakiś czas temu. Uprzedzała mnie, ale ja chyba ślepy byłem!
– Artur! Przestań! Opanuj się!
– Zuzka odzyskała głos. 
– A co? Chcesz się tłumaczyć? Wszystkie jesteście takie same, funta kłaków niewarte! – krzyknął rozjuszony mężczyzna"
 
(a teraz wszyscy podziwiamy tę rasową, gimnazjalną frazę, jak również Prawdziwie Męskie Prężenie Muskułów)

"– Wyhamuj, kolego, bo zaraz dostaniesz po ryju! – Marcinowi w końcu puściły nerwy. – Jeszcze słowo i zrobię z ciebie farsz do pierogów – zapienił się Marcin i niewiele brakowało, by przywalił Arturowi.
– Chłopaki, dajcie już spokój, dobra? – rzuciła pojednawczo Gośka. Nie na wiele się to zdało.
– A ty co? – rozindyczył się Artur i skierował się w stronę Marcina. – Ty też chcesz ją przelecieć? Droga wolna! Ja spadam. Ze szmatami się nie zadaję!"

A na deser - fragment z serii (bardzo przepraszam, ale ciśnie mi się na usta) JPRDL.

"Dziewczyna była czarna jak heban i zgrabna jak marzenie, więc Fela przyglądała jej się z nieukrywaną ciekawością. Jeszcze nigdy nie miała okazji rozmawiać z prawdziwą Murzynką, a tu proszę, siedzi obok i wydaje się zagubiona.
(...) Mzu była piękna. Pochodziła z plemienia Zulusów a jej pociągła, o szlachetnych rysach twarz mogła z powodzeniem zdobić okładki

.
.
.
(chwila napięcia)
.
.
.
"National Geographic".

Dodam, że Mzu jest modelką, chodzi po wybiegach w Paryżach i innych Mediolanach, ale komu by w związku z tym jakieś Cosmopolitany czy Vougi do głowy przyszły, nie, na polskim uniwersytecie polska studentka oczyma duszy widzi ją na jedynym właściwym miejscu!

Omówiona powyżej powieść to debiut podobno, i tylko dlatego sugeruję, że jakiejś kolejnej należy się cień szansy.

Tej konkretnej nie polecam nikomu.

sobota, 21 maja 2022

Szekspirowsko

Królowa Matka (z niewinnym zainteresowaniem) - I jak tam "Makbet", synu? W jakim teraz jesteś momencie akcji?
 
Potomek Młodszy (zniecierpliwiony, jak również silnie zirytowany) - W kompletnie idiotycznym. Ciągle ktoś puka do drzwi, a jakiś typ, nie pamiętam, jak się nazywa, nic, tylko furt otwiera i otwiera, ktoś puka, on otwiera, ktoś puka...
 
Królowa Matka (po długiej chwili niezbędnej dla opanowania emocji usiłujących znaleźć ujście z jej wątłej piersi w postaci nietaktownego chichotu; łagodnie) - Odźwierny, synu. Dlatego furt otwiera i otwiera, od tego właśnie jest.
 
Potomek Młodszy (po bardzo, BARDZO długiej chwili milczenia, niewątpliwie niezbędnej dla przyswojenia podanych informacji) - Ma to sens.
 
Co za szczęście, że to nie "Hamlet", w "Hamlecie" byłaby to jedyna sensowna rzecz.
 
A tak - jest nadzieja, że Potomek Młodszy jeszcze na jakąś natrafi :D.

 

środa, 18 maja 2022

Alergicznie

Pompon Młodszy (zdaje sprawozdanie ze swego, nieco ostatnio podupadającego, stanu zdrowia)- Dziś już się lepiej czuję. Nie kicham, no, mniej kicham. Tylko jak w szkole byłem to mnie znowu oczy zaczęły szczypać, w naszej klasie musi być coś, na co mam alergię...
 
Pompon Starszy (pomocnie) - Nauka?
 
Zupełnie niewykluczone, to bardzo silny alergen i zadziwiająco wręcz często spotykany!
 
I wiele wyjaśnia w temacie takiego, na przykład, Potomka Starszego.

 

czwartek, 5 maja 2022

"Władca Barcelony" Chufo Llorens

Wszechświecie, Wszechświecie, cóżem ci uczyniła, że mnie tak nienawidzisz? Jestże to bezinteresowna nienawiść, czy jakiś, bo ja wiem, zakład z Wszechstwórcą, ile wytrzymam, nim się poddam? 

Tak, znów to zrobiłam. Z wielu powodów moje książkowe wybory ostatnio... jak by to ująć... nie są godne Blogerki Książkowej, nawet tylko Aspirującej (względnie W Uwiądzie). Ma być lekko, bo nie mogę myśleć. Nie nazbyt wzruszająco, bo mi szkodzi. Zabawnie, dlaczego nie, ale na poziomie, no bo już nie przesadzajmy z tym brakiem godności Aspirującej Blogerki Książkowej W Uwiądzie. Żadnych dramatów, dramatów mam dość w życiu. Bogowie broń nie o wojnie, nawet takiej z czasów wikingów. Może być kryminał, ale ofiarami nie mogą być dzieci, przemocy wobec kobiet tez twarde nie, i oczywiście żadnych sadystów męczących zwierzęta, najlepiej jakiś otruty nieboszczyk elegancko upozowany na kanapie w stylu późnego rokokoko. I tak dalej, i tym podobnie, oczywiście nie musi to wszystko występować w jednym tomie, ale nawet w rozbiciu na kilka moje wymagania eliminują tak z połowę zasobów bibliotecznych i niemal wszystkie książki z mojego Stosika (dobra, bez ściem - Stosu) Wstydu.

Tak zmotywowana idę do biblioteki, rzucam się między półki, czytam opisy na skrzydełkach książek, sięgam po autorów, o których w życiu nie słyszałam, tu się zadumam, ówdzie skrzywię, aż wreszcie wybieram, no bo przecież:

"Jeden z największych hiszpańskich bestsellerów ostatniego roku". - mówi okładka. A dalej: "Napisana z rozmachem powieść historyczna utrzymana w duchu i tematyce słynnej Katedry w Barcelonie" - hmmm... - "Barcelona, rok 1052. Wychowany w skrajnej nędzy Marti Barbany ma 19 lat, gdy trafia do pysznego i dumnego miasta. Oszołomiony możliwościami, jakie niesie ze sobą życie w metropolii, zrobi wszystko, aby stać się pełnoprawnym obywatelem, zasłużyć na miłość dziewczyny z bogatego rodu i odmienić swój los. Jego historia splata się z dziejami hrabiego Ramóna Berenguera I, darzącego występną miłością Almodis z Marchii, hrabinę Tuluzy, który wciąga miasto w niebezpieczny konflikt" - no co może pójść nie tak.

A MÓWILI TATULO, NIE UFAJ OPISOM NA OKŁADKACH, CÓRUŚ!

Powieść - 736 stron!!! - zaczyna się od opisu napadu bandy żołdaków na spokojne domostwo kowala, zakończone wymordowaniem mężczyzn i zgwałceniem kobiet, w tym jednej ciężarnej i jednej dwunastoletniej.  Pięknie, po prostu pięknie, tego właśnie chciałam, gdy wybierałam książkę bez wojen i przemocy wobec kobiet, dzięki, panie Llorens! A już najbardziej dzięki za to, że cały ten rozdział był kompletnie PO NIC. W żaden, najlżejszy sposób nie łączył się z resztą powieści, żadna z osób w nim opisanych nie tylko nie odegrała żadnej roli na kartach książki, ale nie została nawet wspomniana. Podejrzewam, że cały ten napad był potrzebny autorowi, by wprowadzić postać Ermesyndy, hrabiny Barcelony, która w następnym rozdziale robi dziką awanturę dowódcy wojsk najemnych. Musi pan autor uznał, że to jest właśnie najlepszy sposób, by pokazać, że rzeczona hrabina ma ognisty temperament, dzierży władzę żelazną garścią i nikt jej nie podskoczy w Barcelonie i okolicach. Cóż, nie jest to opinia, którą podzielam, ale cóż ja jestem, mały robaczek i w życiu bestselera nie napisałam, c'nie.

Chwilę się łudziłam, że może nienarodzone dziecko zgwałconej kobiety to właśnie ten szumnie zapowiadany na okładce Marti, ale porównałam daty, widniejące na początku każdego rozdziału i duch we mnie upadł. Nasz Marti Barbany pojawia się chwilę później i jest taki doskonały, że obrzydzenie bierze. Niby nie jest rycerzem (chociaż podobno autor wzorował go na rzeczywistej postaci, która i owszem, rycerzem ostatecznie została), ale i tak jest bez skazy- szlachetny, honorowy, mądry, odważny, inteligentny, oczywiście w dodatku przystojny, plus ma niewiarygodne szczęście. Wychowany w biedzie i niechęci do tatusia w jeden dzień i bez specjalnych duchowych rozterek odzyskuje o tatusiu dobre mniemanie oraz dostaje spadek, plus zyskuje dwóch serdecznych przyjaciół tatusia, którzy nie tylko spadek przechowali przez prawie dwadzieścia lat, ale jeszcze zajęli się sierotą, wprowadzili do towarzystwa, zapoznali, z kim trzeba, ułatwili, co się dało i służyli dobrą radą, bezinteresownie i ze względu na pamięć dawnych czasów.

Wszystkie zresztą postacie we "Władcy Barcelony" są zero-jedynkowe - ukochana Martiego jest piękna, kochająca, wierna i tak niewinna, że w porównaniu z nią przebiśnieg na przymrozku jest niczym więcej jak śmieciem.. Z kolei główny antagonista Martiego, Bernat, nie ma nawet jednej pozytywnej cechy, jest taki zły, ze po prostu najzłejszy, a do kompletu obleśny, chciwy i, no bo przecież, że koniecznie, brzydki, otyły i pryszczaty (no, dobra, pryszczaty może nie. A może tak, tylko dokładnie nie pamiętam).

Równolegle do pełnej sukcesów drogi Martiego, by stać się obywatelem Barcelony toczy się wątek historyczny, bohaterem którego jest Ramon Berenguer, hrabia Barcelony, który został ekskomunikowany w 1053 na skutek bezprawnego trzeciego małżeństwa - on, żonaty wówczas, zapłonął uczuciem do Almodis z Marchii, jak najbardziej zamężnej. Uczucie okazało się wzajemne, Ramon zorganizował porwanie ukochanej z zamku jej męża, po czym żyli sobie razem we wzajemnym afekcie, starając się o unieważenienie małżeństw (łatwo nie było, argument o nie skonumowaniu związków upadał, jako, że oboje mieli dzieci, a w dodatku papież był dobrym przyjacielem babci Ramona, czyli wyżej wzmiankowanej Ermesyndy). I niewątpliwie była to najciekawsza część tej książki, choć, niestety, opisana kompletnie  bez polotu, do tego stopnia, że równie dobrze mogłabym poczytać Wikipedię, wzbogaconą o opisy przyrody.

Brak polotu dotyczy całej powieści zresztą, wszystko tu jest po kolei, w uproszczeniu, bez kłopotów, bez przeszkód. Ktoś postanawia napisać list i list trafia do nadawcy dokładnie w momencie, gdy powinien,  odbicie więźnia przebiega bez żadnych niespodzianek, przekazanie okupu - no, jak przekazanie okupu, wielkie rzeczy, podjeżdża z jednej strony rycerz, z drugiej muzułmański książę i już, o czym tu pisać, wydany wyrok jest bezproblemowo wykonany, "skazali go, zbudowali szubienicę, powiesili, ach, jak niesprawiedliwie", wizyta w więzieniu załatwiona bez problemu, bo czystym przypadkiem strażnik więzienny okazuje się kumplem z wojska, nagle znajduje się na wszystko dowód, porwanie Almodis z Marchii, hrabiny Tuluzy w końcu, a nie byle dziewki kuchennej przebiega łatwiej, niż w dzisiejszych czasach przebiegłoby odebranie dziecka ze szkoły przez rodzoną babcie nie posiadającą upoważnienia od rodziców. Dodatkowo część wątków jest o niczym jak chociażby spór między Pedro Ramonem, synem Ramona z pierwszego małżeństwa i jego następcą, a Almodis z Marchii. Kłócą się jak przedszkolaki i nic z tego nie wynika, nic kompletnie.

No i JĘZYK.

Styl pisania  autora jest co najmniej egzaltowany i przyznam, że zastanawiałam się nawet, czy to tylko autor, czy może chociaż trochę tłumacz. I pewnie trochę jest to tłumacz ("Drżała mu ręka, a serce ściskał podziw dla odwagi dziewczyny" - nie wykluczam, że słabo znam polski, ale wydaje mi się, że serce to mógł mu przepełniać podziw dla odwagi dziewczyny, a serce ściska się człowiekowi skutkiem doznawania raczej przykrych emocji; 

"za wojskiem szedł nieunikniony tłum ludzi (...) całe mnóstwo kobiet, zarówno żon żołnierzy, jak i prostytutek o obwisłych piersiach, które roznosiły choroby, dostarczając rozrywek obozującym żołnierzom", no szczególnego rodzaju to rozrywka, gdyby ktoś mnie pytał;   

"Znasz już Ruth, najmłodszą córke mojego przyjaciela Barucha. Na wszelki wypadek zamknęli przed czasem bramy Call [dzielnicy żydowskiej, przyp.moje] i rozdzieliwszy się z siostrą, została na zewnątrz" - znowu, możliwe, że się czepiam, ale czytałam to zdanie kilkukrotnie i ono dla mnie w ogóle nie jest po polsku).

Z cała pewnością jednakże to nie tłumacz jest winien temu, że opisy są rozciągnięte do przesady (a o dialogach będzie niżej). O tym, że autor  przygotował się do napisania książki historycznej świadczy pokaźna bibliografia, dumnie zaprezentowana na końcu tomu oraz liczne a zbędne szczegóły, którymi czytelnik jest regularnie zanudzany, a które nic nie wnoszą do książki (jak np. opis bojowego rynsztunku Ramona Berenguera. Albo cacko w stylu "Obaj usiedli na taboretach obitych skórą z Ubrique. Był to prezent od najemnika, który służył u boku Llobelta w okolicach Kordoby około 1017 roku podczas drugiej wyprawy hrabiego Ramona Borrella, dziadka obecnego hrabiego. Odniósł wtedy tak ciężkie rany, że zmarł" - i nie, nie wiadomo, kto zmarł, najemnik, Llobelt czy hrabia. O, albo niezwykle błyskotliwe spostrzeżenia, jak natenpszykład: "Stał tam tez dzban z wielkim uchem z jednej strony i długim dziobem z drugiej, który służył niewątpliwe do wylewania jego zawartości".

Nie są winą tłumacza również dialogi typu:

- Marti, przybiegam do ciebie z pilną wiadomością!

- Zamieniam się w słuch, przekaż mi ją natychmiast!

- Nigdy nie uwierzysz w to, co ci powiem!

- Wstrząsają mną obawy!

- Zadrżysz dopiero, gdy ci ją wyznam, a biegłem tu naprawdę pospiesznie!

- Nie trzymaj mnie w niepewności, zaklinam!

- Nigdy bym tego nie zrobił, przyjacielu, czas bowiem jest naszym sprzymierzeńcem!

- Przebóg, co mówisz! Przejmujesz mnie lękiem!

- Ach, gdyby dobry Bóg sprawił, bym to nie je musiał przekazać ci tę wieść!

- Niezbadane są wyroki Jego! Lecz straszne wieści, jak ta, lepiej usłyszeć z ust przyjaciela!

- Marti, jesteś równie szlachetny, jak twój ojciec, który był mi wiernym druhem na polu bitwy!

- Twe słowa radują me serce! Lecz siądź, odetchnij, wszak biegłeś tak pospiesznie, by przekazać mi wiadomość!

- Ach, Marti, nie czas na to, wszak ta sprawa nie może czekać!!!


I tak dalej...

I razy milion.

I pytanie, "jak napisać ośmiusetstronicową powieść, w której treści jest na dwieście stron" rozwiązany.

A nawet DWIE powieści, bo "Władca Barcelony" ma kontynuację, równie obfitą stronicowo.

Ale drugiej części nie przeczytam.

Nawet dla Was.