Królowa Matka nie ma do Sylwestrów nabożeństwa. Najmniejszego. Szampana nie znosi, wykwintnych gustów nie posiada, instynktu stadnego też nie, nie umie tańczyć, a tradycyjnie puszczaną przez telewizję "Pretty Woman" ogladała z pięćset razy, w oryginale, po polsku i po rosyjsku. Pragnienie spędzenia Sylwestra na aliganckim balu Królowa Matka przeżyła raz w życiu i było ono związane, co się będziemy czarować, z suknią. Suknia, przepiękna, prosta, bez ozdobników i udziwnień (nie taka jak na rysunku), elegancka, w cudownym, uwielbianym przez Królowa Matkę kolorze czerwonego wina, z kolorystycznie dopasowanym, powiewnym, mieniącym się subtelnie przezroczystym szalem w charakterze jedynej ozdoby, wisiała sobie na manekinie na wystawie Ekskluzywnego Sklepu i kosztowała astronomiczną sumę. Którą jednakże Królowa Matka, wówczas nie tylko nie Matka i Królowa, nawet nie Żona, ale Singiel, który mógł był wydawać na siebie calutką pensję, była w stanie zapłacić. I kiedy już, już dojrzewała do tej myśli ujrzała się nagle oczami duszy, jak, odziana w przecudnej urody kreację za 3/4 miesięcznego uposażenia, siada samotnie przed telewizorem i ogląda "Sylwester z Dwójką" oraz, po północy, "Żądło", ponieważ na to, by iść na pasujący do sukni bal nie miała cienia szans.
Wyleczona tym napadem realizmu z romantycznych marzeń Królowa Matka z czystym sumieniem powróciła do traktowania Sylwestrów tak, jak lubiła, czyli, excusez le mot, olewania ich.
W efekcie Królowa Matka ma na przykład w życiorysie Sylwestra, podczas którego północ, fajerwerki, okrzyki, polonez w wykonaniu "Mazowsza" i insze detale zaskoczyły ją w wannie, podczas kąpieli w pianie połączonej z delektowaniem się lekturą. Królowa Matka moczyła się, czytając po raz któryśtam, nomen omen, "Potop", gdy do drzwi zaczęli dobijać się domownicy z "Czy ty tam zasnęłaś, nie słyszysz, północ jest!" na ustach. Słyszeć coś tam Królowa Matka słyszała, ale nie przywiązywała wagi, była bowiem pewna, że jest z półtorej godziny wcześniej. Cóż, nie było.
Następnego bodaj roku Królowa Matka powitała Nowy Rok we własnym łóżku, pogrążona... nie, nie, wróć, brnąca przez lekturę. Królowa Matka piastowała wówczas stanowisko kierownicze w filii bibliotecznej i za punkt honoru stawiała sobie zapoznanie się z każdą nowością zakupioną przez Centralę, aby, jeśli jakiś czytelnik będzie pożądał opinii, ona była w stanie jakąś przedstawić. Pchana tym szczytnym postanowieniem wzięła do domu sporą kupkę książek, po czym w samego Sylwestra utknęła na "Forsie" Martina Amisa.
Bogowie Literatury, cóż to była za droga przez mękę! Królowa Matka, bardzo przychylnie nastawiona do powieści tworzonych przez tatusia Martina Amisa, Kingsleya, zmuszona była uznać, że talentu nie dziedziczy się po mieczu. Żeby być sprawiedliwą jak Temida Królowa Matka przyznać musi, że nie jest pewna, czy akcja się nieprzytomnie nie rozkręciła i nie popłynęła wartko niczym wody Amazonki podczas pory deszczowej, bowiem przez "Forsę" nie przebrnęła. Zostało jej tylko mgliste wrażenie opisu kaca, jakiego autor doświadczał dziś w porównaniu z kacem, jakiego doświadczał wczoraj i domniemywaniem, jakiego kaca doświadczy jutro, na tle drobiazgowej analizy wyglądu licznych londyńskich (?) pubów oraz równie licznych pań swobodnych obyczajów, które w tych licznych pubach proponowały panu swe wyrafinowane usługi. A także intensywne uczucie przerażenia na myśl, że może w madrości ludowej głoszącej, że jaki pierwszy dzień roku taki będzie rok cały jest ziarno prawdy, i Królowa Matka skazana będzie na tego typu lektury przez wszystkie nadchodzące 365 dni.
A na ten przykład zeszłego Sylwestra spędziła Królowa Matka na patologii ciąży, nieco lepiej nakarmiona niż w
Wigilię, śpiąc snem sprawiedliwej. O pólnocy ze snu wyrwała ją kanonada, przy której Bitwa na Łuku Kurskim to było niewinne strzelanie z kapiszonów. Królowa Matka wie z filmow, że silny przestrach skutkuje przedwczesnym (nie w jej wypadku, jednakże) rozwiązaniem i z nadzieją wsłuchała się w siebie, Pompony jednak nie wydawały się przejęte tak, jak powinny. (Przyszły) Pompon Starszy jak zwykle kopnął ją w watrobę, (Przyszły) Pompon Młodszy jak zwykle nawet nie drgnął, w związku z czym Królowa Matka powrociła do przerwanej czynności (spania), myśląc bardzo nieładne rzeczy o swoich współlokatorkach z sali, które, mając (jak absolutnie wszyscy na świecie, no, może wyłączając mnichów z zakonów kontemplacyjnych) bogatsze od Królowej Matki życie towarzyskie odbierały liczne telefony od rozradowanej noworocznie rodziny, przyjaciół i znajomych.
Wydawać by się mogło, że przy takim nastawieniu do Przełomowego Dnia nie zachowała Krolowa Matka we wdzięcznej pamięci żadnego Sylwestra, do którego wraca myślą w chwilach smutku, zmęczenia lub też żalu na myśl o przemijaniu. A jednak. Jest taki Sylwester.
Sylwester spędzony z Kulą.
Mus jest napisać o Kuli, nie można dopuścić do takiej straty dla przyszłych pokoleń!
Kulę, każdą, po prostu każdą komórką krzyczącą "Made in China", dostała Koleżanka Królowej Matki i Pana Wtedy-Jeszcze-Nie Małżonka, T. od swojego wielbiciela. Wielbiciel trwał wiernie przy boku Koleżanki T. już od lat mniej więcej dziesięciu i, jak sama nazwa wskazuje, wielbił, ponieważ jednak ważył prawie 200 kilo (i nie była to ani jedyna, ani największa z jego niedoskonałości) Królowa Matka & Company nie namawiali Koleżanki T. do tego, by skonsumowała związek i opowiedziała nam wszystko w szczegółach. Poza wielbieniem wielbiciel obrzucał też Koleżankę prezentami, zazwyczaj całkiem gustownymi, dlatego też kulę należy uznać za przejaw jakiegoś wyjątkowego zaćmienia umysłu.
Kula miała średnicę jakichś dziesięciu centymetrów, wewnątrz niej znajdował się wiatraczek, latarenka, upiorny, plastikowy Gwiazdorek niosący coś, co zostało zidentyfikowane jako choinka, z jakiegoś powodu wściekle różowa, oraz mnóstwo styropianowego śniegu. Gdy naciskało się guziczek znajdujący się w podstawce kuli, latarenka zaczynała świecić upiornym, białym światłem, wiatraczek obracał się, a śnieg wirował.
(Dygresja oraz ciąg dalszy, już nie sylwestrowy, ale Królowa Matka nie może się powstrzymać - nazajutrz Koleżanka T. wyznała Koleżance W., że jej kula jest pozytywką, wielbiciel jednakże rozmontował ją uznając, że jako pozytywka nazbyt jest już kiczowata. W związku z tym pierwszy dzień Nowego Roku Pan Wtedy-Jeszcze-Nie Małżonek rozpoczął od odkręcenia podstawki i pracowitego połączenia uprzednio przeciętych drucików, doprowadzając tym samym kulę do stanu pierwotnej doskonałości. Po operacji okazało się, że gra ona melodię z "Love Story", urywając w połowie motywu dźwięk na bardzo wysokiej nucie i zaczynając od początku. Po ósmym powtórzeniu - bez przerwy - Pan Wtedy-Jeszcze-Nie-Małżonek, Królowa Matka oraz Koleżanka W., wszyscy jak jeden mąż, dostali napadu nerwowego śmiechu, co jakiś czas będąc w stanie powiedzieć jedynie "Epifania!".
Królowa Matka nie pamięta, jakim to podstępem skłoniono Koleżankę T. do tego, by uruchomiła mechanizm w naszej obecności, żebyśmy wszyscy mogli zobaczyć wyraz jej twarzy, zaskoczonej uroczą tą niespodzianką, pamięta jednak, że udało się perfidny cel osiągnąć, i to raczej używając perswazji lub podstępu, nie zaś tępej siły. Koniec dygresji, wracamy do Sylwestra).
Prześliczny Sprzęt (jeszcze nie, ale nie szkodzi) Grający postawiony został na biurku Królowej Matki w charakterze jedynego oświetlenia, zapodano muzykę (a konkretnie - rosyjskie pieśni ludowe w wykonaniu Chóru Armii Czerwonej), po czym Królowa Matka & Przyjaciele spędzili co najmniej dwie godziny hipnotycznie wpatrzeni w psychodelicznie błyskające światełko i z rzadka przerzucając się głębokimi myślami (oraz Królowa Matka przysięga, że w charakterze napoju wystąpiła wyłącznie Pepsi i herbatka, w charakterze pokarmu grzanki, faworki i wybór ciast, zaś nie palono zupełnie niczego).
Przyznaj, drogi Czytelniku, że nie jest łatwo pobić coś takiego!
A ponieważ Dziś Takich Kul Już Nie Ma, Królowa Matkę czeka Sylwester jak zwykle - przed kompem, z jedzeniem, piciem i pilotem na wyciągnięcie ręki :)...