sobota, 31 grudnia 2011

Z życzeniami :).

 Przepełnionym miłością do świata altruistom...
... i nieopanowanym materialistom,

 rannym ptaszkom...                          
... i nocnym Markom,










 zwolennikom i miłośnikom Bożego Narodzenia...
... i Wielkanocy,









 wielbicielom telefonii komórkowej :D,
 kociarzom oraz...
 psiarzom,
 uskrzydlonym marzycielom,
 melomanom,










 przeżywającym pierwszą, drugą, kolejną, a zresztą nieważne, którą, Miłość Swego Życia...

 ... oraz Absolutnie Wszystkim Ludziom Nie Zaliczającym Się Do Powyższych Kategorii

Królowa Matka życzy Szczęśliwego Nowego Roku i spełnienia (przynajmniej jednego) marzenia :). Niech rok 2012 będzie dla Was lepszy niż rok 2011!

PS. Zaś Szczególne Pozdrowienia i Podziękowania dla Agi, która obdarzyła Królową Matkę foremkami do ciastek, dzięki którym Królowa Matka mogła doskonale bawić się całe przedpołudnie :)


piątek, 30 grudnia 2011

Subiektywny przegląd Sylwestrów

Królowa Matka nie ma do Sylwestrów nabożeństwa. Najmniejszego. Szampana nie znosi, wykwintnych gustów nie posiada, instynktu stadnego też nie, nie umie tańczyć, a tradycyjnie puszczaną przez telewizję "Pretty Woman" ogladała z pięćset razy, w oryginale, po polsku i po rosyjsku. Pragnienie spędzenia Sylwestra na aliganckim balu Królowa Matka przeżyła raz w życiu i było ono związane, co się będziemy czarować, z suknią. Suknia, przepiękna, prosta, bez ozdobników i udziwnień (nie taka jak na rysunku), elegancka, w cudownym, uwielbianym przez Królowa Matkę kolorze czerwonego wina, z kolorystycznie dopasowanym, powiewnym, mieniącym się subtelnie przezroczystym szalem w charakterze jedynej ozdoby, wisiała sobie na manekinie na wystawie Ekskluzywnego Sklepu i kosztowała astronomiczną sumę. Którą jednakże Królowa Matka, wówczas nie tylko nie Matka i Królowa, nawet nie Żona, ale Singiel, który mógł był wydawać na siebie calutką pensję, była w stanie zapłacić. I kiedy już, już dojrzewała do tej myśli ujrzała się nagle oczami duszy, jak, odziana w przecudnej urody kreację za 3/4 miesięcznego uposażenia, siada samotnie przed telewizorem i ogląda "Sylwester z Dwójką" oraz, po północy, "Żądło", ponieważ na to, by iść na pasujący do sukni bal nie miała cienia szans.

Wyleczona tym napadem realizmu z romantycznych marzeń Królowa Matka z czystym sumieniem powróciła do traktowania Sylwestrów tak, jak lubiła, czyli, excusez le mot, olewania ich.

W efekcie Królowa Matka ma na przykład w życiorysie Sylwestra, podczas którego północ, fajerwerki, okrzyki, polonez w wykonaniu "Mazowsza" i insze detale zaskoczyły ją w wannie, podczas kąpieli w pianie połączonej z delektowaniem się lekturą. Królowa Matka moczyła się, czytając po raz któryśtam, nomen omen, "Potop", gdy do drzwi zaczęli dobijać się domownicy z "Czy ty tam zasnęłaś, nie słyszysz, północ jest!" na ustach. Słyszeć coś tam Królowa Matka słyszała, ale nie przywiązywała wagi, była bowiem pewna, że jest z półtorej godziny wcześniej. Cóż, nie było.

Następnego bodaj roku Królowa Matka powitała Nowy Rok we własnym łóżku, pogrążona... nie, nie, wróć, brnąca przez lekturę. Królowa Matka piastowała wówczas stanowisko kierownicze w filii bibliotecznej i za punkt honoru stawiała sobie zapoznanie się z każdą nowością zakupioną przez Centralę, aby, jeśli jakiś czytelnik będzie pożądał opinii, ona była w stanie jakąś przedstawić. Pchana tym szczytnym postanowieniem wzięła do domu sporą kupkę książek, po czym w samego Sylwestra utknęła na "Forsie" Martina Amisa.

Bogowie Literatury, cóż to była za droga przez mękę! Królowa Matka, bardzo przychylnie nastawiona do powieści tworzonych przez tatusia Martina Amisa, Kingsleya, zmuszona była uznać, że talentu nie dziedziczy się po mieczu. Żeby być sprawiedliwą jak Temida Królowa Matka przyznać musi, że nie jest pewna, czy akcja się nieprzytomnie nie rozkręciła i nie popłynęła wartko niczym wody Amazonki podczas pory deszczowej, bowiem przez "Forsę" nie przebrnęła. Zostało jej tylko mgliste wrażenie opisu kaca, jakiego autor doświadczał dziś w porównaniu z kacem, jakiego doświadczał wczoraj i domniemywaniem, jakiego kaca doświadczy jutro, na tle drobiazgowej analizy wyglądu licznych londyńskich (?) pubów oraz równie licznych pań swobodnych obyczajów, które w tych licznych pubach proponowały panu swe wyrafinowane usługi. A także intensywne uczucie przerażenia na myśl, że może w madrości ludowej głoszącej, że jaki pierwszy dzień roku taki będzie rok cały jest ziarno prawdy, i Królowa Matka skazana będzie na tego typu lektury przez wszystkie nadchodzące 365 dni.

A na ten przykład zeszłego Sylwestra spędziła Królowa Matka na patologii ciąży, nieco lepiej nakarmiona niż w Wigilię, śpiąc snem sprawiedliwej. O pólnocy ze snu wyrwała ją kanonada, przy której Bitwa na Łuku Kurskim to było niewinne strzelanie z kapiszonów. Królowa Matka wie z filmow, że silny przestrach skutkuje przedwczesnym (nie w jej wypadku, jednakże) rozwiązaniem i z nadzieją wsłuchała się w siebie, Pompony jednak nie wydawały się przejęte tak, jak powinny. (Przyszły) Pompon Starszy jak zwykle kopnął ją w watrobę, (Przyszły) Pompon Młodszy jak zwykle nawet nie drgnął, w związku z czym Królowa Matka powrociła do przerwanej czynności (spania), myśląc bardzo nieładne rzeczy o swoich współlokatorkach z sali, które, mając (jak absolutnie wszyscy na świecie, no, może wyłączając mnichów z zakonów kontemplacyjnych) bogatsze od Królowej Matki życie towarzyskie odbierały liczne telefony od rozradowanej noworocznie rodziny, przyjaciół i znajomych.

Wydawać by się mogło, że przy takim nastawieniu do Przełomowego Dnia nie zachowała Krolowa Matka we wdzięcznej pamięci żadnego Sylwestra, do którego wraca myślą w chwilach smutku, zmęczenia lub też żalu na myśl o przemijaniu. A jednak. Jest taki Sylwester.

Sylwester spędzony z Kulą.

Mus jest napisać o Kuli, nie można dopuścić do takiej straty dla przyszłych pokoleń!

Kulę, każdą, po prostu każdą komórką krzyczącą "Made in China", dostała Koleżanka Królowej Matki i Pana Wtedy-Jeszcze-Nie Małżonka, T. od swojego wielbiciela. Wielbiciel trwał wiernie przy boku Koleżanki T. już od lat mniej więcej dziesięciu i, jak sama nazwa wskazuje, wielbił, ponieważ jednak ważył prawie 200 kilo (i nie była to ani jedyna, ani największa z jego niedoskonałości) Królowa Matka & Company nie namawiali Koleżanki T. do tego, by skonsumowała związek i opowiedziała nam wszystko w szczegółach. Poza wielbieniem wielbiciel obrzucał też Koleżankę prezentami, zazwyczaj całkiem gustownymi, dlatego też kulę należy uznać za przejaw jakiegoś wyjątkowego zaćmienia umysłu.

Kula miała średnicę jakichś dziesięciu centymetrów, wewnątrz niej znajdował się wiatraczek, latarenka, upiorny, plastikowy Gwiazdorek niosący coś, co zostało zidentyfikowane jako choinka, z jakiegoś powodu wściekle różowa, oraz mnóstwo styropianowego śniegu. Gdy naciskało się guziczek znajdujący się w podstawce kuli, latarenka zaczynała świecić upiornym, białym światłem, wiatraczek obracał się, a śnieg wirował.

(Dygresja oraz ciąg dalszy, już nie sylwestrowy, ale Królowa Matka nie może się powstrzymać - nazajutrz Koleżanka T. wyznała Koleżance W., że jej kula jest pozytywką, wielbiciel jednakże rozmontował ją uznając, że jako pozytywka nazbyt jest już kiczowata. W związku z tym pierwszy dzień Nowego Roku Pan Wtedy-Jeszcze-Nie Małżonek rozpoczął od odkręcenia podstawki i pracowitego połączenia uprzednio przeciętych drucików, doprowadzając tym samym kulę do stanu pierwotnej doskonałości. Po operacji okazało się, że gra ona melodię z "Love Story", urywając w połowie motywu dźwięk na bardzo wysokiej nucie i zaczynając od początku. Po ósmym powtórzeniu - bez przerwy - Pan Wtedy-Jeszcze-Nie-Małżonek, Królowa Matka oraz Koleżanka W., wszyscy jak jeden mąż, dostali napadu nerwowego śmiechu, co jakiś czas będąc w stanie powiedzieć jedynie "Epifania!".

Królowa Matka nie pamięta, jakim to podstępem skłoniono Koleżankę T. do tego, by uruchomiła mechanizm w naszej obecności, żebyśmy wszyscy mogli zobaczyć wyraz jej twarzy, zaskoczonej uroczą tą niespodzianką, pamięta jednak, że udało się  perfidny cel osiągnąć, i to raczej używając perswazji lub podstępu, nie zaś tępej siły. Koniec dygresji, wracamy do Sylwestra).

Prześliczny Sprzęt (jeszcze nie, ale nie szkodzi) Grający postawiony został na biurku Królowej Matki w charakterze jedynego oświetlenia, zapodano muzykę (a konkretnie - rosyjskie pieśni ludowe w wykonaniu Chóru Armii Czerwonej), po czym Królowa Matka & Przyjaciele spędzili co najmniej dwie godziny hipnotycznie wpatrzeni w psychodelicznie błyskające światełko i z rzadka przerzucając się głębokimi myślami (oraz Królowa Matka przysięga, że w charakterze napoju wystąpiła wyłącznie Pepsi i herbatka, w charakterze pokarmu grzanki, faworki i wybór ciast, zaś nie palono zupełnie niczego).

Przyznaj, drogi Czytelniku, że nie jest łatwo pobić coś takiego!

A ponieważ Dziś Takich Kul Już Nie Ma, Królowa Matkę czeka Sylwester jak zwykle - przed kompem, z jedzeniem, piciem i pilotem na wyciągnięcie ręki :)...

wtorek, 27 grudnia 2011

Jak Siostra Królowej Matki została Klasykiem.

Siostra Królowej Matki zapowiadała się dobrze już jako dziecko, kiedy to, licząc sobie dwie wiosny zaledwie, usiadła z rozmachem na kaktusie (typ meksykański)

(tylko mniejszy)
i trzeba ją było iskać. Pęsetką. Kto nigdy nie iskał wierzgającego i wrzeszczącego dwulatka nie wie, ile to ma uroku (i nie rozumie być może, dlaczego wchodzi do Annałów Rodzinnych jako Prawie Klasyk).

Poza kaktusem Siostra Królowej Matki usiadła też, odpowiednio później, na ciasto. Ciasto stało sobie niewinnie na kanapie, gdzie je Siostra własnymi rękami postawiła na krótką chwileczkę, niezbędną jej dla wytrzepania obrusa z okruszków. Składała ten obrus, wpatrzona w ekran telewizora (słusznie powiadają Mądrzy Ludzie, że oglądanie telewizji to zgubny nałóg!), na którym przeżywał swoje przygody Człowiek W Żelaznej Masce, ten z 1977 roku. Szpady szczękały, konie galopowały, płaszcze powiewały na wietrze, damy omdlewały, a Richard Chamberlain mierzył je ognistym spojrzeniem. Nie odrywajaca od tego wszystkiego wzroku Siostra Królowej Matki usiadła. Zastygła. Posiedziała chwilę, po czym bardzo, bardzo powoli wstała, obejrzała się i zawyła:

- Usiaaaadłam na ciaaaastooo!!!,

zaś Królowa Matka dostała nieopanowanego napadu śmiechu.

A żeby było już do szczętu klasycznie, jak w burlesce, klasycznie na maksa, klasycznie tak, że grecki Akropol


jest przy tym klasyczny mniej więcej tak, jak to


ciasto było obfite, hojnie udekorowane owocami i zdobne w fale kremu i bitej śmietany. Uklepałyśmy je potem starannie tak, że prawie nic nie było widać :).

Zaś wypowiedź (ze starannie odtworzoną intonacją tejże) funkcjonuje w Rodzinie z przyległościami i ma się dobrze.

Nie tak dobrze jednakże, jak kolejna, która zyskała sławę szeroko przekraczającą kręgi rodzinne i używana jest także przez osoby, które Siostry Królowej Matki nie miały okazji w życiu na oczy ujrzeć.

Siostra Królowej Matki hojnie jest wyposażona przez Naturę w rozmaite zalety ciała i umysłu, poczucie humoru, przeróżne przydatne i mniej przydatne umiejętności ułatwiające życie oraz rozliczne talenty. Niestety, pośród tych talentów i umiejętności nie znajduje się pamięć do nazwisk. Ani tytułów. Ani tym podobnych, mało użytecznych szczegółów.

Pewnego dnia brała ona wraz z przyjaciółmi udział w ognistej dyskusji na tematy filmowe, w której to dyskusji wyrażona została opinia, że dobry aktor nie może być jednocześnie dobrym reżyserem. Na co Siostra Królowej Matki, z oburzeniem:

- Jak to nie, jak to nie?! A mój ulubiony aktor... eeee, nie pamiętam nazwiska, który wyreżyserował ten film, po prostu doskonały,...eeee,... nie pamiętam tytułu, w którym grał mój drugi ulubiony aktor... yyy... nie pamiętam nazwiska?!*

Dźwięcznej tej frazy szczególnie często używa Pan Małżonek, tknięty podobną względem nazwisk przypadłością.

Kolejną niewinną słabostką Siostry Królowej Matki, która wskutek posiadania jej stanowiła obiekt
dobrodusznych kpin całej rodziny, była (a nawet, o czym świadczą subtelne szczegóły, które Królowa Matka mogła obserwować na Wigilii w jej własnym domu, nadal jest) organiczna niezdolność do uczynienia herbatki. Siostra a to sypała listki w kubeczki i wody nie wstawiała, a to wlewała wrzątek do pustych kubków, a to stawiała czajnik elektryczny na gazie (jak dotąd nigdy nie zapalonym, ale wszystko przed nami), a najczęściej proszona o wstawienie wody zapominała w drodze do kuchni, o co ją proszono. Pewnego dnia, gdy miała dobrodusznych kpin dość, spięła się w sobie. Gdy czajnik zaczął gwizdać, a Rodzina krotochwilne miny robić, te wszystkie "chi,chi,chi", "he, he, he" i znaczące pochrząkiwania z siebie wydawać, wyprowadzona z równowagi wrzasnęła: "Cicho!!! Wiem, wiem, sama wiem!!!!", po czym wstała, ujęła czajnik i calutki opróżniła do zlewu na oczach osłupiałych widzów...

...(produkując w ten sposób Klasyka, który używany jest zawsze wtedy, gdy zrobi się coś głupiego zamiast czegoś oczywistego i oczekiwanego przez banalne Społeczeństwo).

W czasach (zamierzchłej, ekhm) młodości Siostra Królowej Matki przechodziła Intensywny Epizod Egzystencjalny. Pełnoobjawowy. Nosiła wyłącznie czarne, bezkształtne swetry,  uśmiechała się z wyższością oraz cierpiętniczo, przynosiła Królowej Matce do czytania awangardowe wiersze swoich równie ponurych i cierpiętniczych  przyjaciół, i tak dalej, i tym podobnie. Pewnego dnia, gdy Siostra Królowej Matki była w samym epicentrum tej tendencji, spotkała w autobusie naszą Wspólną Koleżankę, która zapytała, co słychać.

- Ach! - odparła mrocznie Siostra Królowej Matki - panuje atmosfera ogólnej akceptacji u podstaw!

Tylko dzięki temu, że Koleżanka wysiadła na następnym przystanku i natychmiast zapisała wypowiedź została ona zachowana dla potomności. Co Siostra Królowej Matki miała na myśli nie udało się ustalić - autorka wypowiedzi, zapytana o to, odparła: "Pojęcia nie mam, co to znaczy, co za kretyn to powiedział?", po czym, prawidłowo odczytując wyraz twarzy wpatrzonych w nią osób mruknęła: "Aha, ja, tak?" i odmówiła dalszej współpracy.

Aż się człowiek cieszy na samą myśl, co Siostra Królowej Matki może wyartykułować podczas tej wizyty...

W każdym razie - atmosfery ogólnej akceptacji u podstaw na resztę wieczoru dla wszystkich :D!


* dla zainteresowanych - chodziło o "Zwyczajnych ludzi" w reżyserii Roberta Redforda, główne role grali Timothy Hutton i Donald Sutherland.

O Poglądach Na Życie.

Pan Małżonek - Słuchaj, czy ja często się skarżę na swoje życie?
Królowa Matka (entuzjastycznie, jakby ją to szczególnie radowało)- No! Bez przerwy!
Pan Mąż (z rezygnacją) - Cholera! A już chciałem powiedzieć, że mam tak trudno i wcale nie narzekam!

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Salomonowo:).

Potomek Najstarszy (badając teren): Mamo, a co z tym jednym jajkiem niespodzianką? Może je podzielimy na pół z Kacprem i zjemy?
Królowa Matka: A kto weźmie to, co jest w środku? Tę niespodziankę?
Potomek Najstarszy: No ten, kto jest starszy!

Prezentowo.

Dom Królowej Matki wyje. Oraz świeci, piszczy, podskakuje i stuka. I miga. Miga bynajmniej nie dlatego, że Królowa Matka umaiła dom i okolicę migającymi światełkami (gdyż Królowa Matka nienawidzi migania - nie mylić z migotaniem, które uwielbia), lecz dlatego, ze Potomki otrzymały były prezenty.

A więc, w kolejności przypadkowej - śpiewają, tak więcej piskliwie, Słodziaki Śpiewaki (o, takie jak na zdjęciu), które Królową Matkę bardzo bawiły, jak je w sklepie widziała, ale przestały bawić, jak - po nabyciu ich przez rozkochaną Babcię - zaczęły podśpiewywać w jej własnym salonie, sypialni, pokoju dziecięcym oraz w każdym innym miejscu, w które mają akurat fantazję zaciągnąć je Starszaki. Dzwoni, piska i brzęczy sześcian edukacyjny oraz stolik edukacyjny Pomponów. Oba są edukacyjne, że ho, ho, wyposażone w klocki na drucie, plastikowe książeczki z obrazkami, plastikową kulę wypełnioną małymi, kolorowymi piłeczkami, dźwigienki, pokrętełka i insze inszości, które Pompony w natchnieniu i z wielkim zapałem przekręcają, pociągają i wieszają się na nich, wywołując istną symfonię brzdęknięć i pisknięć. Stuka chodzik z króliczkami, prezent, który Królowa Matka skłonna byłaby uznać za idealny - Pompony dopadają go z uśmiechem tak szerokim, że gdyby nie uszy odpadłyby im czubki głów, i pchają w upojeniu aż do napotkania pierwszej przeszkody (bowiem jeszcze nie opanowały skręcania), zaś pchając - stukają. Dzwoni i gra zamek Potomka Młodszego, wyposażony w fosę (która, obracając się, gra), most zwodzony (który, opuszczany, gra) oraz solidne wrota (które, otwierane, grają).


 I, oczywiście, nie trzeba dodawać, że one wszystkie śpiewają, stukają, dzwonią, brzęczą i migają jednocześnie.

Otóż tak się złożyło, że krótko przed świętami Matka Pana Małżonka zasugerowała, by w związku z dużą ilością dzieci w rodzinie nie robić prezentów dorosłym, który to pomysł Królowa Matka natychmiast i z wielką energią oprotestowała. O, nie, zakrzyknęła. O, nienienienie. Królowa Matka nie jest przesadnie łasa na dobra materialne, i to mimo bycia dumną właścicielką znaku zodiaku, któremu sugerowane jest patologiczne skąpstwo, chciwość i nieopanowany materializm w każdym absolutnie horoskopie. Królowa Matka lubi za to drobiazgi, które świadczą o pamięci, sympatii i dają miłą świadomość, że ktoś o nas pomyślał (oraz książki). Nie chce dostawać wypasionych dóbr materialnych, wykwintnej biżuterii, buteleczki Remy Martin Louis XIII za jedyne 1.290,92 euro ani Hondy (jaką dostała jedna jej kuzynka). Ale zdecydowanie chce dostawać prezenty. Choćby był to komplet świec o zapachu cynamonu, zwój filcu, pudełeczka koralików albo muliny do haftu (oraz książki). I zdecydowanie chce je dawać. Mając nadzieję, że prezentobiorcy nie mają dość jej szytych z filcu choinek, słoni, ryb i kur, haftowanych obrazków, dzierganej garderoby (oraz książek), ponieważ na prezenty okazałe, budzące powszechną zawiść i czyszczących konta Królowej Matki i tak nie stać, i nigdy stać nie będzie. Prezentów w święta, zdaniem Królowej Matki, nie daje się, by się postawić, zastawić, zaszpanować i wyczyścić sobie konto. Daje się je, by okazać miłość, sympatię i radość, że się jest razem. Dar w postaci Kooh-i-noora nie jest do tego niezbędny (chociaż i owszem, jest to ładna błyskotka, rzekła sroka ukryta w Królowej Matce).

Po doświadczeniu tych świąt zaś Królowa Matka utwierdziła się w przekonaniu, że prezenty lubi dostawać i dawać (a żaden z jej darów, rzecz szczególna, nie dzwoni, nie błyska i nie wyje elektronicznym głosem), że dorośli nie powinni być z przyjemności dawania i, zwłaszcza,  otrzymywania prezentów wyłączeni, za to powoli zaczęła dojrzewać w niej koncepcja, że nie powinny dostawać ich dzieci ;D...

niedziela, 25 grudnia 2011

Potomek Młodszy ubogaca polszczyznę.

Potomek Młodszy - Mama, ja cię kocham jak z cebra!
Królowa Matka (dając dowód beznadziejnego uzależnienia od Facebooka) - Muszę to sobie w status wpisać...
Potomek Młodszy (z oburzeniem) - Mama, co ty? Przepiszesz mnie przez komputer?!
Potomek Młodszy (radośnie) - Ale ja jestem nieskromny, nie, tata?
Rodzice Potomków & Potomek Starszy, chórem - Jak to nieskromny? Co to znaczy, nieskromny?
Potomek Młodszy - No, że chcę, żebym sobie wybrał najładniejszego dinozaura!
Potomek Młodszy (piszczy przeraźliwie, po czym z dumą) - Mamo, to grzmiło tak, jakby gwizdałem buzią, prawda?
Potomek Młodszy (po skosztowaniu wigilijnych pierogów) - Mama! Te pierogi smakują innie!
Potomek Młodszy (do Potomka Starszego, z uczuciem) - Jesteś moim najmiłym bratem!
Potomek Młodszy (rozgorączkowany, podczas tworzenia własnego stwora w jednej z tych gier komputerowych, których Królowa Matka nie ogarnia) - Mama!!! Jestem najzłejszą rybą!!!
Potomek Młodszy (przybiegając do Królowej Matki z darem) - Mamo, znalazłem na podłodze koralik dla ciebie, ale taki wyrwalty! 
(po konsultacjach okazało się, że "wyrwalty=złamany").
Potomek Młodszy...
... ciąg dalszy nastąpi bez najmniejszych wątpliwości :).

sobota, 24 grudnia 2011

Lux Facta Est

Po tym, jak choinka została ubrana (rozplątywanie siedmiometrowego łańcucha z gwiazdek po to tylko, by - korzystając z odwrócenia się Królowej Matki na moment w kierunku blugocącego garnka czy podejrzanie gorącego piecyka - Potomki mogły go natychmiast splątać ponownie, tym razem znacznie bardziej skutecznie, i znów rozplątywanie - to coś, jak tworzenie mandali, z tą różnicą, że przy układaniu mandali się ociupinkę mniej klnie), popisowa strucla upieczona, jak dom (w miarę skromnych możliwości i chęci) doprowadzono do stanu świątecznego, prezenty popakowano i ulepiono dwie setki pierogow, po wizycie rodziny, wieczerzy i śpiewaniu kolęd, po wizycie Gwiazdorka (jak trzeba, przez komin ;)), po odwiezieniu do domu Matki i Siostry Królowej Matki, po tym, jak Potomki, oczadziałe od nadmiaru wrażeń, objedzone słodyczami (tak, Królowa Matka wie, to BARDZO niepedagogiczne), z prezentami w objęciach udały się spać (poprawka - udały się do łóżek, a jeśli chodzi o spanie, to Królowa Matka nadal je słyszy), po spróbowaniu po kawałku każdego świątecznego ciasta i umyciu góry garów Królowa Matka zamknęła na chwilę oczy i pomyślała: "O, wszyscy bogowie, to niemożliwe, udało się!".

Rok temu Królowa Matka spędziła Wigilię na oddziale Patologii Ciąży (zdrowa jak całe stado byków, ale "wie pani, lada chwila może się zacząć"), a jej wieczerza była najbardziej postną rzeczą, jaką Królowa Matka miała szanse jeść do tej chwili, składała się bowiem z suchego chleba (dosłownie, oprócz chleba Królowa Matka dostała rybę w galarecie, której nie tknęła podwójnie - jako wegetarianka i osoba, która w całym życiu, tym przedwegetariańskim, nie była w stanie przełknąć kęsa jakiejkolwiek ryby w jakiejkolwiek galarecie, nawet domowej, a co dopiero ze szpitalnego cateringu), który podany został o godzinie piętnastej, bo personel się spieszył do własnego domu na własne Wigilie.

Pół roku temu Królowa Matka nie była pewna, czy następną Wigilię w ogóle ujrzy na oczy. A właściwie była pewna, że jej nie ujrzy... tylko nigdy, nigdy o tym nie mówiła i starała się nie myśleć. Ile sił. A nie było tych sił wiele.

To dlatego jej tak bardzo zależało. To dlatego piekła domki z piernika i szyła choinki. Obwieszała migoczącymi gwiazdami ściany salonu. Po raz pierwszy w życiu kupowała światełka zewnętrzne do domu, bo tak bardzo chciały tego jej dzieci. Naklejała z Potomkami reniferki na okna, pomagała im lepić choinki z masy solnej, dekorowała pierniczki.

Aby uczynić ten dzień jak najpiękniejszym.

Aby zwyciężyć w ten sposób swoją własną, osobistą Ciemność.

I oto ponownie dane jej było zanurzyć się w czas gdy jak co roku, od wieków, ludzie gromadzą się razem, aby świętować dzień, gdy Ciemność przemija.

Światło zwycięża.

Rodzi się Nowa Nadzieja.



Nowej Nadziei wszystkim!

czwartek, 22 grudnia 2011

Przedświątecznie...

Drogi Pamiętniku, co robią dzieci w pierwszy dzień wolny od szkolnych i przedszkolnych zajęć, w dzień, który miał być spędzony leniwie i radośnie przed spodziewaną gorączką dnia jutrzejszego, w dzień, gdy Pan Małżonek miał się upajać początkiem dłuuugiego urlopu, a Królowa Matka zbierać siły do produkcji swojej Popisowej Strucli Z Orzechami?

Otóż, Drogi Pamiętniku, dzieci wtedy chorują.

I, jakżeby inaczej, chorują stadami.

Żeby chociaż chorowały jednolicie! To nie. Każde choruje po swojemu (chociaż, medycznie rzecz biorąc, na to samo).

Pompony traktują sprawę lajtowo, wielkie mi rzeczy, czy jakiś głupi katarek może nas powstrzymać od działania teraz, gdy tak pięknie opanowaliśmy stawanie bez podpórki? A w życiu. Z takiej stojącej (bez, ale i z podpórką) pozycji to, o ho, ho, ile można osiągnąć! Z niższych stolików da się już ściągnąć absolutnie wszystko, można otworzyć dwie szuflady wyżej niż dotąd i eksplorować ich zawartość metodą wywalania wszystkiego na podłogę, coraz sprawniej przekraczać przeszkody w drzwiach wykonane przez nudnych w swym uporze Rodziców usiłujących maksymalnie utrudnić Potomstwu wędrówki po mieszkaniu, i inne takie. No dobra, jak jest mus pokaszleć w nocy (wyłącznie w nocy, w dzień na kaszel nie mamy czasu, a w nocy czasu jest multum, nawet się nie budzimy, kaszląc, a że budzimy Królowa Matkę? Niech nie przesadza, spanie jest przereklamowane!), to kaszlemy, przewracamy się na drugi bok i słodko śpimy do rana, gdy budzimy się uśmiechnięci, głodni i entuzjastycznie nastawieni do kolejnego dnia wypełnionego przegryzaniem przewodów elektrycznych, wyciąganiem podpałki kominkowej, spożywaniem węgla drzewnego, rzucaniem się na główkę przez zapory w drzwiach i innymi, licznymi rozrywkami tego typu.

Królowa Matka jest świadoma, że takie chorowanie to etap przejściowy i cieszy się chwilą, jednocześnie zmagając się ze sposobem, w jaki chorują starsi.

Potomek Młodszy choruje klasycznie. Jest smutny i marudny, bardzo dużo śpi, robi się jeszcze bardziej przytulny niż zwykle. Oczywiście oznacza to masę płaczliwym głosem wygłaszanych poleceń typu: "Mamo, pić!", "Mamo, ja nie chciałem soczku, ja chciałem herbatkę!", "Mamo, ja nie chciałem takiej herbatki, ja chciałem taką z rumianku!", "Mamo, ja by chciałem jajecznicę!", "Mamo, podasz mi książeczkę/ czekoladkę/ pokarmisz mnie/ posiedzisz ze mną/ włączysz mi film na dividzie?", ale przynajmniej grzecznie i bez cienia sprzeciwu bierze lekarstwa, kładzie się do łóżeczka, gdy się go o to poprosi i dokładnie odpowiada na pytania, dzięki czemu wiadomo, jak się czuje, gdzie go boli, gdzie go nie boli i czy mu lepiej.

W zupełnym przeciwieństwie do Potomka Starszego. Potomek Starszy, poczuwszy pierwsze oznaki zbliżającej się słabości rzuca się w nią z głową i zaczyna widowiskowo cierpieć za miljony. Zaczyna od tego, że przestaje mówić. To znaczy, mówi jak najbardziej, ale nie udziela żadnych informacji. W środku nocy, na przykład, rozlega się z jego pokoju rozdzierający płacz (taki, do którego wrażliwi sąsiedzi policję wzywają, bo "paniewładzozaścianądzieckodreczą!", co za szczęście, że do najbliższego sąsiada Królowa Matka ma z pół kilometra!), nierzadko połączony z waleniem w pościel pięściami lub głośnym tupaniem. Gdy przerażeni, na wpół śpiący, obijający się o siebie nawzajem, ściany i meble Rodzice wreszcie dotrą do jego łoża boleści na wszelkie pytania usłyszą jako jedyną odpowiedź rozpaczliwe oraz jękliwe "Mama!", względnie "Tata!". Dialog wygląda mniej więcej tak:

Rodziciele (spanikowani) - Co się stało? Boli cię coś?
Potomek Starszy - Mama!!!
Rodziciele - Mama tu jest, tata też, powiedz, co sie stało?
Potomek Starszy - Mama!!!
Rodziciele - Co cię boli? Mdli cię?
Potomek Starszy - Mama!!!
Rodziciele - To może pokaż, gdzie cię boli?
Potomek Starszy - Mama!!!

I tak dalej, i tak dalej. O, chciałaby Królowa Matka zobaczyć Jespera Juula i jego łagodne metody wychowawcze przy jednoczesnym poszanowaniu osobowości dziecka w starciu z Potomkiem, Który Cierpi ;)!

Gdy już po dłuuugim czasie uda się wydusić z niego, co mu dolega (podpierając się przy tym rodzicielską obserwacją - tym razem Potomek głos miał niczym Jan Himilsbach, oraz jedno oko zaczerwienione, łzawiące i z opuchniętą powieką), doprowadzić do lekarza, uzyskać poradę specjalisty i nabyć drogą kupna przypisane medykamenty, Potomek Starszy odmawia ich zażywania. Zażywa wyłącznie te, które mu smakują (wapno w syropku, nie w tabletce, bo musuje, witaminki tylko do ssania, nie do przełykania, a nie daj bogowie do gryzienia, itede, itepe.). Nos zapchany po sam mózg, ale Potomek go nie wydmucha, bo nie umie, nie pozwoli oczyścić, bo uszy bolą, nie pozwoli zakroplić, bo nie. Oko łzawi i widać przez nie jak przez mgłę, ale Potomek nie pozwoli go zakroplić, a jak już pozwoli, kładzie się z silnie zaciśniętymi powiekami. Gdy drogą żmudnych negocjacji uda się go skłonić do rozchylenia powiek nie daje dotknąć ani powiek, ani okolic oka, po zakropleniu zaś leży i klnie. Bo "szczypie, cholera jasna, mówiłem, że tak będzie, co za diabeł to jest, szczypie coraz mocniej!!!!". Tabletki nie połknie absolutnie żadnej, bez względu na rozmiar, co zmusza Rodziców do kruszenia specyfików przy pomocy moździerza. A jak już Rodzice pokruszą je przy pomocy moździerza, muszą oni kombinować, jak skłonić krnąbrne Dziecię do pochłonięcia proszku, lada moment dojdzie do zawijania tabletek w kiełbaskę (sojową) i wpychaniu Pacholątku do gardła, jak, nie przemierzając, kotu (i, obawia się Królowa Matka, z podobnym jak u kota efektem, czytaj - pobiciem rekordu świata w Pluciu Kiełbaską Na Odległość). Mierzenie temperatury to droga przez mękę, nader rzadko uwieńczona powodzeniem. Leżenia w łóżku w piżamce i z szaliczkiem wokół chorego gardziołka (szaliczkiem!!! cha, cha, cha! przecież to gryzie! swędzi! dusi!!!) jak Królowa Matka w dziecięctwie, oraz wszyscy bohaterowie rysunków w książeczkach przez Królowa Matkę w dziecięctwie pochłanianych, Królowa Matka w ogóle wyobrazić sobie nie potrafi, mimo bycia osobą o bujnej wyobraźni. Jedyną pociechą jest, że chory Potomek Starszy dużo śpi...

Co za szczęście, że dziś Potomki już wychodzą na prostą! Co za szczęście, że w związku ze zbliżającymi się świętami bardzo się starają, by na tę prostą wyjść :).


Cała prawda o świętach Bożego Narodzenia :)

Potomek Młodszy (z wielkim przejęciem) - Mamo, my w przedszkolu rozmawialiśmy, że się Jezusek wykluł z jajka na sianku, i dlatego będziemy się dzielić opłatkiem!...


Oczywista oczywistość :).

środa, 21 grudnia 2011

Pierwszy w życiu piernikowy domek.

Wbrew wszelkim przeciwnościom (o których, jeśli dziś znajdzie czas, Królowa Matka napisze wieczorem) udało jej się dokończyć produkcję domku z piernika. Pierwszego w życiu!!! Królowa Matka jest z niego umiarkowanie dumna, jako, że widziała ładniejsze domki, a w duszy jest perfekcjonistką i trudno jej znieść, że coś tam odstaje, a coś innego nie ma takich krawędzi, jak - zdaniem Perfekcyjnej Pani Domu budzącej się od czasu do czasu, zwykle bez żadnego uprzedzenia, w Królowej Matce ;) - powinno, no ale... niebrzydki jest, i w dodatku jadalny (wnioskując po w znacznej części już pożartych pierniczkach z tego samiuśkiego ciasta), co powinno świadczyć zdecydowanie na jego korzyść :D.


wtorek, 20 grudnia 2011

O związku dzietności z warunkami lokalowymi

Królowa Matka (filozoficznie) - Zauważyłeś dziwną prawidłowość? Jak ktoś mieszka w kurnej chacie, ...




najlepiej pospołu z bydlątkami, to poniżej dziesiątki dzieciątek  nie zejdzie. Ale jak ktoś ma dom rozmiaru, powiedzmy, takiego Pemberley...


...  to ma dwójkę, no, góra trójkę dzieci. Ciekawe, dlaczego tak się dzieje...

Pan Małżonek (tonem koniecznego wyjaśnienia)  - A, bo wiesz, oni się nie mogą odnaleźć. "W jakim pokoju dziś będziesz nocować, moja droga?". "W sypialni różowej" - a potem się okazuje, że mają pięć różowych sypialni porozsiewanych po różnych kondygnacjach...

niedziela, 18 grudnia 2011

Potomków rozmowy o wszystkim II

Potomek Starszy (siedzi przy stole, zapamiętany w rysowaniu).
Potomek Młodszy (zaczepia) - A ty masz tu guziczek! A ty masz na głowie jabłuszko!
Potomek Starszy (kategorycznie) - Kacper! Natychmiast przestań! Ja tu tworzę DZIEŁO SZTUKI!!!!




                                                                                                        ***

Potomek Młodszy (podczas zabawy z Potomkiem Starszym w chowanego) - Ale on się dobrze ukrył! Jak go znajdziemy, to będzie z niego chyba mały, chudy szkielecik!

                                                                                                        ***

Potomek Starszy (na widok hojnie sypiącego okruchami wokół siebie Pompona Młodszego) - Cała podłoga w chrupkach!!! I cały dywan!!! Daj mu w tę małą, słodką dupeczkę!!!

sobota, 17 grudnia 2011

Piernikowo :).

Królowa Matka popełniła pierniczki, a w zasadzie ciasteczka korzenne, bo lubi eksperymentować, a gdyby eksperyment nie wyszedł, pozostaje jeszcze tydzień na dobre, stare, nie eksperymentalne pierniczki, które zdążyłyby nawet trochę zmięknąć. Przepis zaczerpnęła z sieci i w dodatku zapomniała, skąd, więc jeśli ktoś go rozpozna jako własny, proszę się zgłaszać po kopyrajty

Pierniczki przed zdobieniem.
Pierniczki po zdobieniu :).
Należy zatem 75 ml wody, 10 dkg miodu, po 10 dkg cukru białego i brązowego oraz 15 dkg masła rozpuścić w garnku na małym ogniu, mieszając. Ostudzić. Dodać przyprawy - po jednej łyżeczce cynamonu, mielonych goździków, imbiru i czerwonego pieprzu - oraz jedną łyżeczkę sody, dobrze wymieszać łyżką, a potem stopniowo dodawać pół kilo mąki, ciągle mieszając. Ciasto chłodzić w lodówce minimum przez godzinę. Następnie rozwałkować (im cieniej, tym lepiej podobno, ale ze skromnego doświadczenia Królowej Matki wynika, że cieniutko wałkowane da nam ciasteczka, a grubiej - pierniczki, gdyż bardziej wyrosną i będą miękkie) i wycinać wzorki po uważaniu. Piec w piekarniku nagrzanym do 180 stopni przez 8-10 minut.

Królowa Matka nie pamięta, czy powinno się je potrzymać kilka dni do zmięknięcia czy tez nie, ale wie, że w jej domu nie uchowałyby się, choćby były twarde jak sumienie wielokrotnego recydywisty, gdyż są po prostu pyszne (aczkolwiek nie dla osób, które nie przepadają za zbytnia słodyczą, a wolą pierniczki bardziej korzenne i wytrawne) i Królowa Matka, za przeproszeniem, rąbie je jak maszyna.

Jutro Królowa Matka ma w planie wykonywanie domku z piernika (części składowe czekają, starannie przykryte, na blasze). Pierwszy raz w życiu. Uprasza się o trzymanie kciuków :).

piątek, 16 grudnia 2011

Wychowawczo :)

Zainspirowana tym wpisem Anuliny Królowa Matka przypomniała sobie, jak czytała gdzieś o polskiej parze, której szwedzka opieka społeczna odebrała dzieci, ponieważ młodszy chłopiec na zadane w szkole pytanie "Czy ktoś cię w domu bił?" odpowiedział z wielką pewnością siebie: "O, tak, tata, bez przerwy!". Zainteresowana problemem Królowa Matka udała się do własnych Potomków celem wykonania badań socjologicznych.

Królowa Matka (do Potomka Starszego) - Dziecię, posłuchaj, czy ciebie ktokolwiek bił w tym domu?
Potomek Starszy (obojętnie, nie odrywając się od rysowania) - Yhy, pewnie.
Królowa Matka (żywo zainteresowana problemem, w końcu może nie wie wszystkiego) - Tak? A kto?
Potomek Starszy (ciągle obojętnie i ciągle nie odrywając się od rysowania) - No, nikt.

Hm. Szanse Królowej Matki na spokojną egzystencję w którymś z państw skandynawskich maleją, ale beznadziejnie nie jest, w końcu tamtą rodzinę wkopało młodsze dziecko. Powodowana tą nadzieją Królowa Matka zwróciła się do Potomka Młodszego:

Królowa Matka - Synku, czy ciebie ktoś w domu bije?
Potomek Młodszy (z entuzjazmem) - No pewnie!
Królowa Matka (rozpaczliwie) - Kto?!
Potomek Młodszy - No tata, i ty...
Królowa Matka (czując wyraźnie, że wizja uroczego mieszkanka w Sztokholmie czy innej Kopenhadze oddala się z prędkością światła) - A często się to zdarzało?
Potomek Młodszy (z niezłomnym przekonaniem) - Z tysiąc razy!!!


Cóż, gdyby Królowa Matka rozważała kiedykolwiek emigrację zarobkową (lub jakąkolwiek inną), Skandynawia odpada...

czwartek, 15 grudnia 2011

Ekologicznie :)

Królowa Matka (z zainteresowaniem, do Pana Małżonka w sklepie) - Popatrz, "Mleko ekologiczne"! Trochę droższe niż normalne, ale w sumie... kupię, i jak mi się zsiądzie, to będę kupować już zawsze. (popadając w zamyślenie). Tylko co to właściwie znaczy, że mleko jest ekologiczne?
Pan Małżonek (z powagą) - To, że jest od krów, które zmarły śmiercią naturalną!


Jakaż to kojąca sumienie świadomość :D!

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Królowa Matka się bawi :))).

Królowa Matka dopadła barwników spożywczych! Tak, Królowa Matka wie, że nie było najmniejszej potrzeby ich dopadania, wystarczyło zasiąść przed monitorem, o internecie Królowa Matka słyszała, wklepać w Gugla jakieś kulinarne hasełko, choćby te "barwniki spożywcze" właśnie, a potem wybierać i przebierać w ofertach firm, pragnących uszczęśliwić Królową Matkę swym asortymentem, niejednokrotnie w cenach promocyjnych (plus koszty wysyłki). Tak się jednak nieszczęśliwie dla wszystkich tych firm składa, że Królowa Matka zazwyczaj przed monitorem ma ciekawsze rzeczy do zrobienia, to raz, a jak nie ma, to i tak nie pamięta o barwnikach spożywczych, tylko, na przykład, ogląda oferty sprzedaży mieszkań i marzy sobie, że będzie ją kiedyś na takie, które jej się szczególnie podoba, stać.

W związku z powyższym oczywiste było, że wejść w posiadanie barwników spożywczych/ masy marcepanowej/ foremek do ciastek w nietypowych kształtach (Królowa Matka takie uwielbia)/ posypki w kształcie gwiazdek/ i innych udziwnionych cudeniek może Królowa Matka  jedynie przypadkiem, co też istotnie dziś nastąpiło. Królowa Matka, zgarnąwszy barwniki z półki sklepowej szerokim gestem, pogalopowała do domu (przedtem uiściwszy stosowną opłatę, rzecz oczywista), gdzie oddała się produkowaniu Niezdrowych Kolorowych Babeczek według Banalnie Prostego Przepisu (obowiązkowego u osoby, która usiłuje się oddawać przyjemnościom udzielania się w kuchni z jednym ryczącym Pomponem uczepionym każdej nogi).

Oto i on (na dwanaście babeczek):

Dwie szklanki mąki, 2/3 szklanki cukru i łyżeczkę proszku do pieczenia wymieszać razem. Dodać jedną szklankę mleka, 10 dkg stopionego masła i dwa jajka. Całość starannie wymieszać łyżką. Masę podzielić na cztery części, każdą część zabarwić innym kolorem (przy czym brązowy uzyskujemy przez dodanie łyżeczki kakao, żółty - kurkumy, fioletowy - soku z jagód, różowy/bordowy - soku z buraków, pomarańczowy - soku z marchwi, a zielony i niebieski trzeba kupić, albo uzyskać z czegoś, o czym Królowa Matka nie ma pojęcia) i napełnić foremki do babeczek wkładając po jednej łyżeczce masy każdego koloru. Piec 25 minut w piekarniku nagrzanym do 180 stopni. Wyjąć z foremek, ostudzić i ozdobić według uznania (albo wcale nie ozdabiać).

I jak już Królowa Matka wykonała wszystkie powyższe czynności okazało się, że Potomkowi Starszemu babeczki nie smakują, gdyż wyobraził sobie, że każdy kolor ma inny smak i doznał rozczarowania. OK, Królowa Matka rozumie to rozczarowanie (jakże podobne do tego, którego doznała Ania Shirley na widok brylantu :)), ale i tak rozważa zapisanie Potomka Starszego do jakiejś stołówki, zamiast go karmić wytworami własnych rąk!


Wpis a propos Zupełnie Niczego

To jest wpis będący bezpośrednim skutkiem grzebania w archiwum Tajnej Grupy na Facebooku. Dawno temu Grupa miała forum, na którym sobie radośnie i beztrosko plotkowała na przeróżne tematy. Po czym, w przypływie jednego z tych napadów, które sprawiają, że Marka  Zuckerberga ogarnia żądza dokonywania udoskonaleń wskutek których następnego dnia niczego nie można na FB znaleźć, forum zlikwidowano, wszystkie posty wrzucając na główną tablicę. Chronologicznie. Co oznacza, że aby znaleźć watek sprzed, powiedzmy, roku trzeba ryć w archiwach jak mnisi-bibliotekarze z "Imienia Róży" (gdyby ci mnisi mieli prąd, dostęp do internetu i Marka Zuckerberga). A jak już Królowa Matka dokonała aktu rycia i znalazła swoje archiwalne wpisy nie pozwoli ona, by znów gdzieś przepadły, zwłaszcza, że na feerie pomysłów pana M.Z. można liczyć niezawodnie i kto wie, gdzie się jej wpisy mogą znaleźć choćby jutro. I zwłaszcza, że ma niepowtarzalną okazję, by sobie popisać, jako że pozbyła się Potomków Starszych wysyłając ich z Panem Małżonkiem i jego Mamą na wieczorek muzyczny. A zmarnować taką okazję i sobie NIE popisać - o, to byłoby już naprawdę za wiele!
Z jakichś powodów, których Królowa Matka nie pamięta, dyskusja na Tajnej Grupie płynnie zjechała (co się w Grupie zdarza wręcz nagminnie) z tematu głównego na temat "Prawie Padłam Na Zawał, Gdy...".
I teraz oto Królowa Matka się Wspomnieniami O Tym Jak Niemal Zeszła Na Zawał (Rozległy), czyli Wpisem Zupełnie O Niczym podzieli. Co się jej będą wspomnienia marnować!
Panienką będąc jeszcze Królowa Matka z Rodzicielami mieszkała, a oni posiadali tzw. sypialnię ,czyli pokój, w którym zasadniczo sypiali, a ponadto znajdowała się tam graciarnia wszelaka i co niepotrzebne było, a na oczach leżeć nie powinno - jak na przykład maglownica, sterty prania do uprasowania i inne etcetery - w niej lądowało. I otóż pewnego wieczora Królowa Matka weszła do sypialni z zamiarem odłożenia czegoś i ręka jej w połowie drogi do włącznika światła zwiędła, gdyż na wysokości oczu ujrzała inne oczy, duże, zielone i świecące. Zadławiło ją wcale nie lekuchno, nie wrzasnęła, bo jej ze strach głos w przełyku stanął jak w całości połknięta pyza, przemogła słabość członków i nadludzkim wysiłkiem włączyła jednakże światełko. Na maglownicy, równo na wysokości jej twarzy siedział kotek sąsiadów, który się był na balkon Królowej Matki przedarł celem poczęstowania się rybką smażoną, a potem doma mu się wracać nie chciało...
Drugi (prawie) zawał związany z kotem sąsiadów miał miejsce niedługo potem, w tejże samej sypialni, do której Królowa Matka weszła po żelazko. Światła nie zapalała, bo i po co, wiedziała, gdzie żelazko stoi i namacać miała zamiar, macnęła i zamiast żelazka złapała coś puchatego, co jej się samo z siebie pod ręką wygło... Tym razem i owszem, wrzasnęła, to coś też wrzasnęło, i tak się kot sąsiadów (duży, czarny jak smoła, i chętnie odwiedzający dom Królowej Matki w związku z posiadaniem przez jej ojca brata, właściciela sklepu rybnego, który to - brat, nie sklep - co i rusz obrzucał nas hojnymi dary) objawił po raz kolejny. Potem wszyscy w domu Królowej Matki przywykli, że do sypialni wyłącznie przy świetle i ostrożnie (a także, że jeżeli jesteśmy pewni na sto procent, że świeżo od stryja przyniesioną rybę wynieśliśmy na balkon, a teraz jej nie możemy znaleźć, to należy porzucić rozważania "Gdzie ja ją mogłam/-łem położyć? Może do lodówki? Może jej od stryja nie zabrałam?", tylko życzyć Kotu Sąsiadów miłego wieczoru spędzonego na trawieniu kolacyjki extra, ale to temat na zupełnie inna notkę)...  
Zawał numer trzy (co prawda nie chronologicznie, ale co tam, Królowa Matka nie Zuckerberg, chronologię ma za nic) związany był z lekturą. "Mistrza i Małgorzaty", że Królowa doda. Czytała sobie, sama w domu będąc, ciemności kryły ziemię i lud co prawda we śnie jeszcze nie leżał, bo to ósma była, ale ciemno, szaro i ponuro było, i owszem, a Królowa Matka doszła akurat do fragmentu, gdy Rimski siedzi sobie w gabinecie i się boi. Boi się coraz bardziej i tym bardziej, że na parapecie okna stoi sobie Hella - naga, zielona, jakby troszkę zgniła i z czerwona szramą na szyi - i usiłuje się dostać do pokoju. Czyta Królowa Matka o tym, i powoli, powolutku jedną nóżkę podwija pod siebie, potem powolutku drugą nóżkę podwija pod siebie, potem się mocno o ścianę opiera plecami, no bo wiadomo, lepiej wiedzieć, co się za plecami ma, a najlepiej, jak to jest rzetelne i twarde... Tymczasem Rimski, jak sparaliżowany (Królowa Matka też coraz bardziej sparaliżowana) obserwuje bezradnie, jak Hella wsuwa rękę przez uchylony lufcik, ręka jej się wydłuża, robi się coraz dłuższa, dłuższa (Królowa Matka przełyka bardzo nerwowo ślinę, nóżek już nie ma pod co podwijać, więc się tylko kuli w sobie), wreszcie dosięga klamki na oknie, chwyta ją, przekręca...
I w tym właśnie momencie Matka Królowej Matki, która wybrała tę wysoce niestosowną chwilę na powrót do domu, włożyła klucz w zamek i otworzyła drzwi.

Królowa Matka podobno wydobyła z siebie ryk całkowicie nieludzki, jej Mamusia znalazła się w pokoju jednym skokiem pewna, że ktoś Królową (albo kogoś, bo po głosie jej nie poznała) morduje, do dziś się Królowa Matka dziwi, że "Mistrza i Małgorzatę" w ogóle skończyła...


Zawał czwarty - było to daaawno temu, ale nie aż tak :))). Królowa Matka oglądała w rodzinnym domu jakiś nocny program muzyczny, znudził ją, zaczęła się zbierać do przejścia do własnego pokoju celem walnięcia się w bety, gdy prowadzący program zapowiedzieli na zakończenie "Thriller" Michaela Jacksona w pełnej wersji, a do Królowej Matki dotarło, że nigdy jakoś dotąd pełnej wersji nie widziała. No nic, zebrała sobie wszystkie swoje bambetle (jakieś książki, kocyk czy inną robótkę) i, stojąc (no bo już, już wychodzi przecież), oglądała teledysk pełen, jak zapewne powszechnie wiadomo, wyłażących spod ziemi nieboszczyków i innych wąpierzy. Wyjaśnić trzeba, że w domu rodzinnym Królowej Matki duży pokój był przejściowy, wchodziło się z niego bezpośrednio do sypialni jej rodziców (tej samej, co ją kot nawiedzał, opisany powyżej). Telewizor stał na stoliku, na przeciwległej ścianie była kanapa, z której Królowa Matka właśnie wstała, oraz drzwi do sypialni. I tak, stojąc sobie obok kanapy, Królowa Matka przeżywała (a tam Jackson z niczego nie podejrzewająca dziewoją zamknął się w domu, łudząc ją pozorami bezpieczeństwa, gdy wtem! ręce wąpierzy zaczęły wybijać w ścianach dziury próbując przez nie namacać nieszczęsną) i o bożym świecie nie wiedziała. O własnej matce, która powstała z łoża w przekonaniu, że jej córka zasnęła przed telewizorem i jej za plecami stanęła, też nie. Toteż gdy matka ta rzekła spokojnym głosem: "A ty, córcia, nie śpisz jeszcze?" córcia wydała z siebie wrzask, któren obudził był caluśka rodzinę. Dobrze jej tak. Za plecami człowiekowi stawać, też, i mówić do niego w dodatku!!!!

Tak a propos wrzasków i wystraszeń, Królowa Matka napomknie też o tym, jak niemal na tamten świat własnego Ojca wyprawiłaby grubo przed wyznaczonym mu czasem.

Wakacje przez lata całe rodzina Królowej Matki spędzała w dziczy, autentycznej (brak wody w domkach, ubikacja jedna, znaczy, we wnętrzu kilka kabin, ale budynek toaletowo-prysznicowy jeden, na obrzeżach ośrodka, wokoło lasy i jeziora oraz sarenki podchodzące świtem pod werandę, te rzeczy). Siedzieliśmy sobie wieczorem przy krzyżówkach albo i harlequinach (które Królowa Matka namiętnie w tej dziczy czytywała, proszę nie pytać, czemu), cisza, spokój oraz sielskość panowały, i w tej ciszy Tatuś się do Królowej Matki zwrócił tymi słowy: "Córcia, coś mi chyba po plecach chodzi, rzucisz okiem?". Córcia spojrzała i WRZASNĘŁA. Ale jak!!!! Nie ma takiej czcionki, co by pokazała, jak. W dodatku córcia, jak już się zorientowała, co zrobiła, dostała nieopanowanego napadu śmiechu, i tak siedziała na fotelu, rycząc, siąpiąc i smarkając, łzy ze śmiechu lały jej się po twarzy (jako, że ma do płaczu ze śmiechu kolosalne skłonności), a naprzeciwko siedział tatuś, skamieniały, bo nadal nie wiedział, co mu po plecach łazi, a córcia prezentowała pełnoobjawową utratę zmysłów.

Świerszczyk był to oto. Nie malutki, domowy, tylko, o taki,



http://www.fotoplatforma.pl/fotografia/pl/3042/

 duży, zielony jak rzekotka, i dlatego właśnie Królowa Matka wrzasnęła, ten rozmiar ją troszkę zaskoczył, a że Królowa Matka się świerszczy w żadnym rozmiarze nie bała i nie boi, przeciwnie, bardzo lubi (i świadomość tego była powodem paniki tatusia, który przejrzał oczami duszy cały Wielki Atlas Zwierząt, Insektów I Chrząszczy, ale świerszczyka na własnych plecach pod uwagę nie wziął), do dziś nie rozumie, czemu wrzasnęła, własnego ojca w panikę wpędzając...

O tym, czego się Królowa Matka naprawdę boi, i to tak, że odmawia oglądania filmów o tematyce oraz  czytania książek po linii Królowa Matka napisze kiedy indziej. 

Albo i nie ;D...

niedziela, 11 grudnia 2011

Wszystko Nie Na Sprzedaż :)!

 

To już wszystkie! Wszystkie choinki "nie na sprzedaż", czyli - na prezenty.  Królową Matkę napawa dumą nie tylko to, że udało jej się wyprodukować planowane dziewięć (planowane już w październiku, i naprawdę, NAPRAWDĘ nieśmiało), ale także to, że nie wszystkie świecą i migocą, obrzucone gwiazdami jak Droga Mleczna. Gdyby bowiem Królowa Matka dała się ponieść swojej sroczej naturze (oraz dziecinnemu uwielbieniu dla migoczących gwiazdek) wszystkie, ale to wszystkie choinki wyglądałyby jak unurzane w brokacie - zaś Królowa Matka nie jest pewna, czy wywołałoby to zachwyt osób obdarowanych. A przecież to im, nie Królowej Matce, powinny się one podobać.





Nie jest to co prawda koniec produkcji choinek w tym roku, ale te, którym będzie się leniwie i od niechcenia oddawać w wolnych (ekhm) chwilach Królowa Matka zawisną na jej własnych ścianach, szafkach i oknach. Nie będzie więc tragedii, jeśli zawiśnie ich o dwie czy trzy mniej niż Królowa Matka planowała... no, chyba, że w tej trójce znalazłaby się zamówiona przez Potomka Starszego już ładne dwa tygodnie temu "choinka w kolorze wulkanu".

Do tego jednak Królowa Matka nie dopuści :).


poniedziałek, 5 grudnia 2011

Pytanie Absolutnie Oczywiste.



Potomek Młodszy (obserwując, jak Królowa Matka pieczołowicie umieszcza oczka z cukiereczków  Piernikowych Ludzików na właściwym miejscu): Mamusiu, dlaczego nie zrobiłaś ludzikom siusiaków?

Królowa Matka (po sekundowym Przeglądzie W Głowie licznych Prawidłowych Odpowiedzi, jak na przykład: "Bo to dziewczynki, synku", "Bo Piernikowe Ludziki są jak anioły, nikt nie zna ich płci", "Bo mają na sobie ubranka i siusiaków nie widać", "Jakoś nie wpadło mi to do głowy, nie mam najmniejszego pojęcia, czemu". "Zrobiłam, ale ciasto nierównomiernie wyrosło w piekarniku") - Bo mam takie wybrakowane foremki...

Przemysł Okołocukierniczy idzie doprawdy po linii najmniejszego oporu i nie nadąża za Potrzebami Konsumenta, ot co!

W kwestii mikołajek i nie tylko.

W przypływie sentymentu (niezrozumiałego, jeśli zważyć, że Królowa Matka od lat jest aktywną uczestniczką Znienawidzonego Przez Autorkę Forum, Na Którym Się Szarga) Królowa Matka zapoznała się z pozycją Małgorzaty Musierowicz "Na Gwiazdkę" (wyd. Akapit Press, 2007) ...aha, Królowa Matka sobie przypomniała, chodziło o przepisy kulinarne. I o prostacką ciekawość, która, jak wiadomo, jest pierwszym stopniem do piekła, o czym Królowa Matka rychło się przekonała.

Zaraz na pierwszej stronie natknęła się ona na niewinne rozważania: "Zresztą, po cóż ja tu stawiam bariery wiekowe. Ujmijmy to tak: pisałam, piszę i będę pisać dla Was - dziewcząt w wieku szkolnym. Jeśli osoba z innej generacji zechce sobie poczytać moje książki - to wspaniale. Niech jednak nie będzie zaskoczona, gdy nie znajdzie w nich tego, czego szuka w literaturze dla dorosłych.
(...)
Szczerze mówiąc, uważam, że z książek dla dzieci i młodzieży dorośli mogą się wiele nauczyć. Na przykład jak sprawić, by Boże Narodzenie było naprawdę radosne.
Bo, rzecz dziwna, nie każdy to wie." (s.7).

Więc autorka czytelnikom to wyjaśni. No ludzka pani normalnie.

Poza tym Królowa Matka żyła dotąd (i nadal, co jest być może naganne, żyje) w przeświadczeniu, że dobra literatura nie ma wieku. A już na pewno nie ma docelowego wieku czytelników. I wydawać by się mogło, że autorka, z zapałem propagująca czytelnictwo i ciepło wypowiadająca się na przykład o "Pinokiu" (to jest co prawda pozycja, której Królowa Matka żywiołowo nienawidzi jako opowieści o brutalnym łamaniu charakteru i tresowaniu dziecka) i innych "Muminkach" (a to pozycja z kolei, którą Królowa Matka bardzo uważa, całkowicie przeciwnie niż "Pinokia") takie przeświadczenie podziela. A tu taka niespodzianka.

Następnie, po przeżyciu pełnych niesmaku chwil podczas czytania o powodach, dla których niektórzy (w przeciwieństwie do Pani Autorki) nie potrafią przeżyć Świąt tak, jak należy (czyli tak, jak Pani Autorka) Królowa Matka zaliczyła kolejne opadnięcie szczęki podczas lektury tego kawałka: "Rozpowszechnienie wynalazku telewizji, zwłaszcza w jej dzisiejszej, godnej pożałowania formie, zubożyło nas drastycznie i niewiarygodnie. Zamiast ze sobą śpiewać, pracować i rozmawiać, czerpiąc otuchę i ciepło z wzajemnej bliskości, tkwimy - ponurzy, bierni, nieruchomi i osobni - przed niebieskawo świecącymi pudełkami, gapiąc się na monotonne przygody kryminalistów i gangsterów, na zawsze takie same pościgi samochodowe i nużące, beznadziejne opowieści z życia mafii lub zbrodniczej młodzieży z kręgów narkotykowych. Nie zaprosilibyśmy raczej tych ludzi do domu; ale ich przecież wpuszczamy za pomocą pilota, nie tylko do naszego domu, ale i do naszego życia. Patrzymy, przygnębieni, jak paskudnie się kłócą, biją, oszukują i mordują, słuchamy złych, agresywnych słów, widzimy skondensowany, jednostronny obraz ludzkich wad, przywar, przewin i zbrodni. Jeszcze chwila, a uwierzymy, że świat naprawdę jest piekłem, a ludzie - bestiami". (s. 18)

Przebóg, mamy zupełnie inną telewizję (i zupełnie inny internet, ale to akurat Królowa Matka wie z innego źródła)!

Tak się złożyło, że słowa powyższe Królowa Matka przeczytała chwilę po tym, jak wraz z Potomkiem Starszym skończyła oglądać program o przyrodzie Australii i Oceanii.  Przez godzinę z otwartymi usty (Królowa Matka ma tendencje do popadania w iście dziecięcy zachwyt, zawsze się w głębi duszy cieszy, że w takim na przykład Planetarium jest ciemno i nikt nie może widzieć jej entuzjastycznych reakcji nie licujących z Dojrzałym Wiekiem i Piastowanym Stanowiskiem) chłonęła ona widok Wielkiej Rafy Koralowej, wydawała zachwycone okrzyki oglądając wyglądające jak misterne zabawki na choinkę krewetki szklane (jeszcze rano w ogóle nie wiedziała, że takie istnieją) i śmiała się z harców i zabaw papug górskich zjeżdżających na ogonach z ośnieżonych pagórków i podbierających turystom hamburgery. Nikt nie klął, nikt nie strzelał i nikt nie snuł się po ekranie odurzony narkotykami (no, oprócz nieco oszołomionych misiów koala :)), że Królowa Matka nie wspomni, że nikt, ale to nikt nie ścigał się samochodem mafii.

I to jest normalny stan ekranu telewizyjnego w domu Królowej Matki (no, czasem migają na nim kadry z "Księgi Dżungli", filmu o ekologicznym wydźwięku i pełnego pięknych ludzi, pięknych widoków i zachwycających zwierząt. Ups, ale się tam ścigają! Nie samochodem co prawda, i do mafii nie należą, może to go w oczach pani MM uratuje... A czasem jakiś film o dinozaurach z National Geographic lub Dinopociąg z MiniMini. Albo, a co! "Moja rodzinka" dla rodziców). U pani MM nie? No to serdeczne wyrazy współczucia.

Ale najbardziej kuriozalne stwierdzenie znalazła Królowa Matka na stronie 37, tak kuriozalne, że je sobie wytłuści: "W waszej szkole, oczywiście, wylosowano już, kto komu daje prezent z okazji tak zwanych "mikołajek" (nazwa, zapewne, symetryczna do "walentynek"?). No, niech będą i "mikołajki". Bylebyśmy pamiętali, kim był prawdziwy święty Mikołaj: biskupem o dobrym sercu, który obdarowywał biedne dziatki. W naszych czasach Mikołaj przybywa tylko do tych dziatek, które mają rodziców lub opiekunów z zamiłowaniem do tradycji".

Że Pani MM i Królowa Matka maja inny telewizor, to już wiemy. Że mają inny internet to wie Królowa Matka (ale przyjmij to, Drogi Czytelniku, na wiarę). To, że mają inny pogląd na dobrą literaturę też z grubsza wiadomo. Teraz okazuje się, że znają one zupełnie innych Rodziców i Opiekunów.

To znaczy, Pani MM najwyraźniej zna. Bo Królowa Matka zna wyłącznie takich, którzy mikołajki obchodzą (czyli, jak się okazuje, mają zamiłowanie do tradycji. Królowa Matka zakłada, że Pani MM zna także tych innych, skoro w ogóle wie, że tacy istnieją. Co do Królowej Matki, to jedynymi Rodzicami, którzy mikołajek nie obchodzą są zaprzyjaźnieni z nią Świadkowie Jehowy, a ci nie czynią tego z powodu braku zamiłowania do tradycji bynajmniej). Co więcej, Królowa Matka zna wyłącznie takich nauczycieli, wychowawców przedszkolnych, a nawet autorów podręczników (Potomek
Starszy ma w podręczniku cztery strony na temat obchodzonych właśnie mikołajek).

Oraz Królowa Matka bardzo wątpi, by Pani MM czytywała jej bloga, ale jednak ośmieli się napomknąć - mikołajki to nie jest nazwa symetryczna do "walentynek". Mikołajki były nazywane mikołajkami (i mimo to ;) tradycyjnie obchodzone) w setkach domów. Jak najbardziej pochylających się nad tradycją, chrześcijańskich, bynajmniej nie należących do partyjnego betonu i nie skomercjalizowanych do szczętu przez Dzisiejsze Okropne Czasy domach w czasach, gdy o Walentynkach nikt w tym kraju nie słyszał. Jak na przykład w domu Królowej Matki i jej siostry, oraz ich wszystkich klasowych koleżanek i kolegów. To, że nie były tak nazywane w domu Pani MM w najmniejszym stopniu nie wpływa na nazewnictwo święta w innych domach naszego pięknego kraju.

I właśnie z okazji mikołajek Królowa Matka upiekła wczoraj (z wydatną pomocą Potomków, jakżeby inaczej :)) cztery blachy pierniczków według przepisu Klaudii (Klaudio, raz jeszcze dziękuję!!) - takich bardziej tradycyjnych w stylu gwiazdek, choinek i piernikowych ludzików, oraz mniej tradycyjnych łap żywcem zapożyczonych z Heyah oraz ludzików z poodgryzanymi raczkami, nóżkami oraz główkami (Królowa Matka dostała takie optymistyczne foremki od swojej duńskiej duchowej siostry :)), po czym ozdobiła część bardziej tradycyjnej części, przeznaczoną na choinkę w przedszkolu Potomka Młodszego.

Zaś w tej chwili pisze sobie korzystając z faktu, że Potomki siedzą w przedpokoju nad górą obuwia, którą z rozwianym w zapale włosem i zmarszczoną brwią pucują szczotkami i szmateczkami do połysku.

A gdy już doprowadzą i ustawia w karnym rządku przy drzwiach, zacznie się Wielkie Czekanie :).



czwartek, 1 grudnia 2011

Podobieństwa i różnice :)

Królowa Matka, przypatrując się szalejącemu na dywanie Pomponowi Starszemu (który wygląda jak wcielenie dzidziusiowatości z reklamy, ma rączki z dołeczkami, stópki z poduszeczką idealną do miętolenia, fałdki i fałdeczki, budzi się zawsze z szerokim uśmiechem, w którym ukazuje całe trzy i pół zęba i rumieńczykami na buzi, i tak dalej, i tak dalej), filozoficznie - Zadziwiające, w ogóle nie mogę zrozumieć, że Hitler kiedyś był taki jak on...
Matka Królowej Matki (unosi się - słusznym! - oburzeniem) - No wiesz co!!! Hitler nigdy nie był taki jak on, Hitler miał wąsy!!!

Pierwsze, nieodparte skojarzenie
Królowej Matki...

No rzeczywiście, to jest ta główna, rzucająca się w oczy różnica ;D...

środa, 30 listopada 2011

Królowa Matka i reklamy III

Święta idą! Na ekranach telewizorów w przerwach, podczas których większość Polaków idzie sobie zaparzyć herbatę/ napisać zaległego maila/  pogadać przez telefon z od lat nie widzianą przyjaciółką/ wziąć kąpiel/ królował będzie spasiony, nadnaturalnie wielki krasnal, dzwoneczki informujące tych zainteresowanych i tych wręcz przeciwnie, że "coraz bliżej święta" (po świętach też będą o tym informować zresztą) oraz gigantyczna butla gazowanego napoju z kofeiną i zabójczą dla... no, w zasadzie dla wszystkich zawartością cukru w charakterze głównego dania (?) wieczerzy wigilijnej zajmującego honorowe miejsce w samiuśkim centrum stołu.

Ponadto w związku ze świętami pojawiają się reklamy przeróżnych platform cyfrowych umajonych, że się tak malowniczo Królowa Matka wyrazi, hasłami w rodzaju: "Coś dla ciebie, coś dla rodziny, drugi dekoder gratis!". Znaczy, że się naiwnie upewni Królowa Matka, która jest prostą kobietą i nijakich niuansów przyswoić nie umie, ten drugi dekoder jest po to, żeby w innym pokoju na innym telewizorze inna część rodziny mogla oglądać inny program, niż ta inna część rodziny, co już miała dekoder wcześniej? I tak, mając wzrok wbity w dwa różne telewizory w dwóch różnych pomieszczeniach obie części rodziny chłoną świąteczną atmosferę, która szaleje po domu jak pożar po stepie, tak? Jeżeli tak, to aha.

Co się jeszcze kojarzy ze świętami, Drogie Dzieci? Mieliśmy już utuczone krasnoludki, gazowane napoje, dzwoneczki, piosneczki i świąteczną atmosferę przy licznych telewizorach (w tym samym domu, bo inaczej to się nie liczy). Tak więc, co jeszcze? Prezenty? Narodziny Dzieciątka? Kolędy? Śnieg? Przyjaciele?

A pudło! Bo to, co się nieodwołalnie kojarzy ze świętami to Chora Wątroba!

Królowej Matce już wcześniej udało się zauważyć, że przed świętami Bożego Narodzenia (w nieco mniejszym stopniu) i Wielkanocy (tu w stopniu znacznym) nasila się wyświetlanie reklam polecających pigułki na obolałą wątrobę. Dziś w jednym bloku reklamowym Królowa Matka naliczyła cztery reklamy tych specyfików, oczywiście, cztery reklamy czterech RÓŻNYCH specyfików. Różnych, ale jakże w pewnym sensie podobnych - bo oto nagle ekrany telewizorów w Kraju Nad Wisłą i Odrą atakują Zatroskane Osoby, pochylające się z uwagą nad stanem wątroby Statystycznego Obywatela. Pojawiają się scenki z restauracji, gdy Czuła Przyjaciółka pragnie powstrzymać swą cierpiącą na kłucie w prawym boku Towarzyszkę od skonsumowania kolejnego kotleta panierowanego z kapustą w zasmażce, gdy Sympatyczna Aktorka ze współczuciem śledzi wzrokiem licznych zwijających się z bólu przechodniów nie mogących (w przeciwieństwie do niej) pochłaniać piątego kawałka tortu z bakaliami i trzema warstwami kremu, gdy Rozmarzona Koleżanka z Pracy wspomina dania podane przez jej mamunię w czasie Obiadu Niedzielnego, których same nazwy powodują, że tętnice zatyka cholesterol. I kiedy już taka Towarzyszka żująca smutno swój kawałek suchara i popijająca to roztworem siemienia lnianego ujrzy się oczami duszy skazaną na ten rodzaj diety do końca życia, podaje jej się na tacy... co, Drogi Pamiętniku? Szczerą radę, by zmodyfikowała dietę? By niedzielny obiadek u mamuni nie oznaczał obżarcia się do nieprzytomności wieprzowiną popijaną grochówką? By udała się do lekarza, bo dolegliwości wątrobowych nie należy lekceważyć? Nie! Ona na tacy dostaje pigułkę! Niech se kobiecina łyknie i niech bez wyrzutów sumienia pochłania nadal to, na co ma ochotę i w ilościach urągających zdrowemu rozsądkowi, przecież połknęła tabletkę, więc nikt jej nie zarzuci, że nie dba o zdrowie, a jeszcze jak się zapoznała z treścią ulotki i skonsultowała przedtem z lekarzem lub farmaceutą, bo każdy środek niewłaściwie stosowany może zagrażać jej zdrowiu lub życiu, to już w ogóle no, no, no!

A skoro o objadaniu się mowa, to...

Wrócił Pan Kostek napastujący Bogu ducha winną rodzinę, w której Mamusia i Tatuś nawet sobie odpocząć nie mogą na pomościku przy zachodzie słońca bez narażenia się na pojawienie się wścibskiej Kostki Czekolady i jej do obłędu wręcz dowcipnych Pytań o to, jak Pan mówi do Pani, gdy Dziatwa spoczywa w objęciach Morfeusza. Noż cholera jasna psiakrew i wszystkie te znaczki z górnej części klawiatury, co to je się wstawia zamiast słów powszechnie uznawanych za obelżywe!!! Co za palant (więcej znaczków, klawiatura zaczyna się Królowej Matce wydawać względem znaczków słabo wyposażona) wymyślił tego (znaczki again) dowcipnisia??? I co chciał osiągnąć? Bo jeśli nawet Królowa Matka, mogąca w normalnych warunkach pożerać czekoladę z orzechami na tony i nawet nie szukać usprawiedliwień typu "ma magnez, jest naturalnym antydepresantem, a orzechy to mają ho, ho ho ile kwasów Omega-3!", bo i tak wszyscy by wiedzieli, że ściemnia, na widok Pana Kostka czuje wyraźnie, że jej wzmiankowana czekolada w gardle staje jak stygnący beton, to co dopiero mówić o nowych, potencjalnych nabywcach tak udatnie reklamowanego produktu? I kto to jest, ci potencjalni nabywcy? Królową Matkę naprawdę ciekawi, jaki target mieli przed oczyma copywriterzy tworząc postać gigantycznej, ordynarnej, prostackiej, po chamsku prześladującej niewinnych ludzi kostki czekolady...

Przy okazji Królowa Matka po prostu ginie z ciekawości, jakimi słowy zwraca się do małżonki pan z reklamy, gdy dzieci już śpią, skoro Pan Kostek twierdzi (a nie możemy mu nie wierzyć, prawda?), że "w telewizji mu tego nie puszczą". Królowa Matka nie ogląda telewizji ze zbytnim namaszczeniem, ale i tego, co ogląda starczy, by wiedzieć, że w telewizji puszczą WSZYSTKO - od tępogłowych i równie jak Pan Kostek dowcipnych przywódców partyjnych obrzucających się obelgami po gangsterski film naszpikowany przekleństwami i w drobnych szczegółach pokazujący sposób pozyskiwania informacji od zatrzymanego przedstawiciela strony przeciwnej, z dziećmi pozbawionymi kończyn na skutek wybuchu bomby-pułapki, najazdami kamery na twarze rodzin osób, które właśnie zginęły w katastrofie kolejowej i reportażami z wykonywania kary śmierci pośrodku. Rodzina z reklamy wygląda na normalną (jeśli pominąć, że śmieją się z żartów Pana Kostka, no, ale może mało asertywni są) i raczej sympatyczną, co tam się pod powierzchnią sympatyczności dziać musi, skoro pan się do małżonki intymnie zwraca słowami, które nie przejdą przez cenzurę kogoś tak prostackiego jak Pan Kostek?

Doprawdy, ryzyko pojawienia się Pana Kostka w domu i zagrodzie (oraz w pociągu, na pomoście i gdzie tam jeszcze pojawiało się to tępawe umysłowo szkaradzieństwo) sprawiłoby, że przemysł czekoladowy (jest taki?) upadłby. I nigdy już nie powstał. No, a przynajmniej do momentu, gdy Pan Kostek zniknąłby z ekranów (to ta łatwiejsza część) i pamięci (a to trudniejsza, Królowa Matka nie wie, czy tak silne wyparcie w ogóle w przyrodzie istnieje i czy jego natężenie niezbędne do usunięcia natrętnie powracającej wizji Pana Kostka z Gitarą i Uśmiechem Ćwierćinteligenta nie okazałoby się aby szkodliwe dla zdrowia) Widzów i Konsumentów.