środa, 31 maja 2023

"To jeszcze nie koniec" Michal Sýkora

"To jeszcze nie koniec" jest drugą częścią cyklu, którego bohaterką jest podinspektor Marie Výrová, doświadczona śledcza po pięćdziesiątce zwana Wielką Sową, wielbicielka Boba Dylana. Część pierwszą jak najbardziej czytałam, i całkiem mi się podobała (mimo nieco amerykańskiego w stylu, filmowego zakończenia), bo gdyby mi się nie podobała raczej nie sięgnęłabym po kontynuację, natomiast część druga...!* 
 
 


Upalne lato 1987 roku. Trzy dziewczynki, Magda, Zuza i Hana, spędzają wakacje w starej willi rodziny Trebovickich. Stary dom, pełen tajemniczych zakątków, ciemne, chłodne - mimo panującego na zewnątrz skwaru - pokoje, cień wielkich drzew, rosnących w starym ogrodzie. Biblioteka, a w niej setki tomów i tomików, niektórych, tych najbardziej kuszących, całkiem nieodpowiednich dla dwunastolatek. Sielanka.


I tę sielankę przerywa drastyczna zbrodnia. W sposób przerażająco brutalny zamordowane zostaje sześciomiesięczne niemowlę. Funkcjonariusze nadzwyczaj szybko wskazują sprawcę, a w zasadzie sprawczynię. Główną oskarżoną jest matka, która rzekomo miała zamordować synka pod wpływem depresji poporodowej. Zupełnie zlekceważone zostają przy tym zeznania jednej z dziewczynek, Hany, która jako jedyna przebywała w tamtej chwili w domu, i która twierdziła, że na miejscu zbrodni widziała dziwną zieloną zjawę. Nikt jej nie wierzy. Matka chłopczyka popełnia w więzieniu samobójstwo. Oskarżona nie żyje, swoim czynem przyznała się do winy, koniec sprawy.

Dwadzieścia pięć lat później mąż Hany, dla której dzień sprzed ćwierćwiecza wciąż jest żywym wspomnieniem, prosi znajomego, by raz jeszcze przejrzał akta sprawy i przyjrzał się jej świeżym okiem. Starą sprawę przejmuje podinspektor Marie Výrová, zwana Wielką Sową. Śledztwo jest nieoficjalne, sprawa dawno się przedawniła i podinspektor jest świadoma, że cokolwiek się okaże, nikogo za to przestępstwo skazać już nie będzie można, ale ciekawość nie pozwala jej porzucić pytania o to, co naprawdę stało się w sierpniu 1987 roku? Wkrótce przekonuje się, że w dawnym śledztwie roiło się od błędów i nadużyć, akta są niekompletne, niektóre zeznania zostały dodane, inne zmienione. Komu zależało, by coś ukryć? I co?

Rodzina Trebovickich rozpadła się w następstwie tej wstrząsającej zbrodni. Výrová , próbująca nakłonić świadków, aby minuta po minucie odtworzyli tamten tragiczny dzień, spotyka się z oporem i gniewem. Wzdragają się oni przed powrotem do tamtych chwil, każdy z członków rodziny zasłania się niepamięcią, choć czy to możliwe, by ktoś wyparł z pamięci dzień przepełniony tak wstrząsającymi wydarzeniami?

Drastyczna zbrodnia staje się tym samym pretekstem do przedstawienia rodzinnego dramatu, skomplikowanych relacji łączących trzech braci, a będących wynikiem wewnętrznych kłótni o majątek, zadawnionych pretensji, zazdrości o pozycje zawodowe, kłótni o wszystko - od sposobu wychowania dzieci począwszy na osobistych urazach między rodzeństwem skończywszy, co autor robi z niebywałą klasą, nie zamieniając przy tym opowieści w telenowelę, nie pochylając się z upodobaniem nad krwawymi detalami, nie epatując makabrą. Doskonale radzi sobie zarówno ze stworzeniem wiarygodnych portretów psychologicznych, jak i opisaniem całego rodzinnego środowiska, pogrążonego w gęstej mgle niedopowiedzeń i wzajemnych pretensji.
 
No i jest jeszcze zakończenie. Na wskroś wstrząsające.

Rewelacyjny kryminał. Rewelacyjny. Niezwykle... autentyczny, taki, który może zdarzyć się wszędzie, a przez to jeszcze bardziej przejmujący. "To jeszcze nie koniec" głęboko mnie poruszyło (bo chyba "zachwyciło" nie byłoby najszczęśliwszym słowem), to chyba najbardziej autentyczny kryminał, jaki czytałam od... od zawsze? Łapie za gardło i ściska, a przez to, że dotyka zwykłych, szaro-burych ludzi, jego wymowa jest tym bardziej przerażająca. Żadnych udziwnień w stylu skandynawskim, żadnych wygibasów, żadnego wyrafinowanego planowania, żadnej piętrowej intrygi złowrogich zbrodzieni - i to dopiero wstrząsa czytelnikiem. Ta zwykłość. Ta straszna, przenikająca dreszczem do kości zwykłość zbrodni.

Fantastycznie napisane. Doskonale przetłumaczone. Absolutnie polecam.

 

środa, 17 maja 2023

Maturalnie

 Ustny angielski, popołudnie.
 
Królowa Matka (głosem ciut spiętym, no dobrze, niewykluczone, że bardzo mocno ciut) - I jak ci ten anielski poszedł?
 
Potomek Starszy (stoicko) - No, jak zwykle u mnie. Słownictwo wyrąbane w kosmos na totalnego maksa, ależ tak, proszę bardzo, w ta minuta, ale jak jest "schronisko" oczywiście zapomniałem.

Aha.

***
 
 Ustny polski, ranek.
 
Potomek Starszy (radosny jak to, nieprawdaż, różowiusie prosiątko w wyjątkowo ulewny deszcz)- Śniło mi się dziś, ze dostałem do omówienia "Kmicic jako bohater tragiczny. Przemiana bohatera" i, mamo, jak ja uruchomiłem moje normalne gadane, to nawet ty nie*! Z sali mnie musieli wyrzucać! A poza tym dziś urodziny Bułhakowa, no popatrz, spod Byka był, jak ty. A czy "Kruk i lis" to Krasicki napisał?
 
Królowa Matka (słabo) - Tak...
 
Potomek Starszy (entuzjastycznie) - No, i znam jedną bajkę Krasickiego! Co może pójść nie tak?
 
Po czym wziął i krokiem swobodnym udał się w kierunku swej Uczelni Stopnia Średniego.
 
Słowem, niech nas Bułhakow ma w opiece...
 
Na wypadek, gdyby jednak coś mogło pójsc nie tak.
 
*Mamuni naszego bohatera w przeddzień jej własnej matury śnił się Hugo Kołłątaj i Stanisław Staszic, przybrani w peruczki z prawilnymi loczkami nad uszami co prawda, za to przez środek głowy zdobni w imponujące, punkowskie czuby, w tym jeden intensywnie różowy, tak, że tego. Już chyba lepszy jest ten Kmicic.

 ***

Ustny polski, popołudnie.
 
Potomek Starszy - No więc woła nas Wysoka Komisja i mówi najpierw do koleżanek: "Gratulujemy, tyle a tyle, gratulujemy, tyle a tyle", a potem do mnie: "Gratulujemy, trzydzieści" i ja sobie pomyślałem: "Kurrr... na, no jak to, trzydzieści, tylko trzydzieści?... rzutem na taśmę normalnie, tyle brakowało, tylutko, żebym się nie prześlizgnął, ale, w sumie, jednak się udało, ufff!", a potem się okazało, że to punkty były.
 
100%.
 
Sto. Procent.
 
A więc, Drodzy Przyszli (a i Niektórzy Tegoroczni też) Maturzyści, wiedzcie, że można zdać ustny polski na sto procent, znając tylko jedną bajkę Krasickiego, i nie określając Zygmunta Krasińskiego inaczej niż tylko: "Ten, no, ten, eeee... no, ten trzeci"!
 
Rzeczywiście uffff :D.