Ostatnio napadają Królową Matkę Ludzie-Poradniki.
Ludzie-Poradniki mają jedno dziecko (ciekawe, że tacy najbardziej garną się do udzielania rad, o, jeszcze ci, co w ogóle nie mają i nie chcą mieć dzieci, ci też). I Wiedzą. Wiedzą, jak je karmić, poić oraz jak do dziecka przemawiać, by mu wykształcić stosowny charakter. Jakimi zabawkami je otaczać, jakich broń bogowie nie dawać do rąk, na jakie programy telewizyjne zezwalać, w jakich godzinach i czy w ogóle, jak karcić, czy karcić, za co karcić, oraz jakie tzw. metody wychowawcze ZAWSZE działają, gdyż u nich podziałały, więc.
Wiedzą to wszystko, a mimo to o coś pytają, chyba specjalnie po to, by - gdy już z Królowej Matki wycisną niechętną odpowiedź - wyjaśnić jej z wyższością, co zrobiła źle, a czego oni źle nie zrobili/ nie robią/ nie zrobią, a zrobiła to na pewno źle, gdyż jej dziecko powiedziało/ zrobiło/ zareagowało tak, jak ich dziecko nigdy, przenigdy, prze-prze-przeniegdy nie powie/ nie zrobi/ nie zareaguje.
Szansa, że Ludzie-Poradniki przeczytają królewskomatczyne wynurzenia jest zerowa (chociaż, kto wie? może niektórzy ją czytają, nie wiedząc, że to ona :)), ale od czego człowiek ma bloga, jeśli nie od tego, by sobie od czasu do czasu pary na nim upuścić.
Więc Królowa Matka upuszcza.
Będąc Młodą Mamusią przychodzili do Królowej Matki przeróżni ludzie i rad jej udzielali mnogo a mnogo, bo Przeróżnym Ludziom się wydaje, że Młodym Mamusiom tak można, a nawet należy, zaś same Młode Mamusie są zazwyczaj tak przejęte i tak przestraszone swoją nową rolą, że stanowią dość łatwy cel.
Na szczęście (o ironio) Pierworodne Dziecię Królowej Matki było wcześniakiem, a nawet najbardziej pewni siebie Ludzie-Poradniki jednak trochę wyhamowują w swoim zapale, gdy już-już padające niby klejnoty u stóp Wdzięcznej A Niedoświadczonej Matki rady dotyczyć mają dziecka, które u zarania życia ważyło kilogram.
Ale jedną radę Królowa Matka, otrzymawszy ją, zapamiętała, stosowała i stosuje.
Udzieliła jej Położna na Oddziale Neonatologicznym. Gdy straszliwie przestraszone, bardzo niepewne siebie i bardzo, bardzo niedoświadczone Królowa Matka i jej Koleżanka z oddziału zwierzyły się Położnej, że nie wiedzą, jak karmić, jak poić, w ogóle co robić, na dwór wyprowadzać? zimą? werandować? piersią? butelką? nosić na żądanie? usypiać w łóżeczku? bo różne rady dostają, przeważnie sprzeczne? - Położna powiedziała: "Niech panie robią, co czują. Matka nigdy nie zrobi swojemu dziecku krzywdy. Jeżeli nie chce, oczywiście" - dodała dla uczciwości, bowiem wiadomo było, że w omawianym wypadku taka sytuacja nie zachodzi.
W związku z powyższym Królowa Matka pilnie obserwowała swoje dziecko i robiła to, co czuje, chociaż, naturalnie, słuchała czasem rad, na przykład własnej Matki, oraz zaglądała zdarzało się, do poradników i innych przemądrych artykułów, które czasem pomagały, a czasem wręcz przeciwnie.
Już wtedy nie lubiła udzielać rad (także dlatego, że miała bardzo nietypowe pierwsze macierzyńskie doświadczenia), ale całkowicie zaprzestała procederu po urodzeniu Potomka Młodszego. Wówczas udzieliła ostatniej. Skierowała ją do koleżanki, która cierpiała właśnie na ogłuszenie skutkiem cykania zegara biologicznego, na Potomki patrzyła chciwym, łzawym i wyidealizowanym wzrokiem, a że sytuację rodzinną miała znacznie bardziej skomplikowaną, niż Królowa Matka, i nad powiciem dzieciątka powinna znacznie dłużej i poważniej myśleć, Królowa Matka rzekła była: "Zastanów się. To w rzeczywistości nie wygląda tak, jak w reklamach, pamiętaj, że reklamy potwornie kłamią". Koleżanka uznała, że Królowa Matka chce ją zniechęcać do macierzyństwa i się obraziła, a Królowa Matka jakiś czas później urodziła Pompony i wszelka ewentualna chęć doradzania sklęsła w niej ostatecznie, jak przekłuty balonik.
Oto, dlaczego.
Hodowane przy użyciu identycznych metod i według powyżej przytaczanej rady Położnej jedno z jej dzieci spało w swoim łóżeczku. Budziło się regularnie co trzy godziny, chwilę possało/popiło wody z butelki, Królowa Matka je przewijała i odkładała do łóżeczka, gdzie spało kolejne trzy godziny, i apiat' od początku, i tak przez dwa i pół roku. Jedno spędziło w swoim łóżeczku jedną noc. Ponieważ cała reszta rodziny spędziła tę noc WOKÓŁ łóżeczka, a nazajutrz chodziła jak zombie, od tej drugiej dziecko spało z rodzicami w łóżku do roku, potem przeniosło się do siebie, ale i tak o świcie wychodziło po szczebelkach i wracało do łóżka rodziców. Przy tym Dziecięciu była Królowa Matka chyba najbardziej wyspana, karmiła przez sen (swój, ale małego też :)), a gdy dziecko przychodziło do niej o świcie po prostu się przesuwała, nawet nie otwierając oczu. Jedno przesypiało całe noce od pierwszego dnia życia, nawet wtedy, gdy było karmione piersią, ale budziło się około 5.30 i zaczynało nowy dzień. Jedno od pierwszego dnia życia budziło się dwa razy na noc na karmienie, dzień zaczynało po godzinie ósmej, a łóżko rodziców zaczyna nawiedzać w weekendowe poranki teraz, natomiast we wczesnym dzieciństwie wyniośle je ignorowało.
Wszystkie dzieci były karmione piersią na żądanie, starsi odstawili się sami po około 22-24 miesiącach, młodsi zostali odstawieni po 5-u, ponieważ Królowa Matka wylądowała w szpitalu ze swoim chorym serduszkiem. Ponadto jedno nie wykazywało zainteresowania żadnym jedzeniem poza wspomnianą piersią, jedno miało cztery miesiące, gdy zaczęło sobie ściągać owoce i warzywka z talerzy współjedzących, dwoje jadało to, co im się podało i wtedy, gdy im się podało bez uwag i bez protestów.
Po wyrośnięciu z wieku niemowlęcego jedno przez wieeeeele miesięcy jadło prawie wyłącznie oliwki i keczup, za to nie tknęło (do dziś) świeżego pomidora, jedno z nabiału uważa wyłącznie jogurty, za to je wszystkie warzywa i owoce, jedno jest nabiałowe - ser, twaróg, mleko, owsianka na mleku, jogurty, jedno nie je niczego ciepłego (poza pizzą).
Jeśli chodzi o odpieluchowywanie, jedno nie mogło pojąć, o co chodzi z tym nocnikiem przez wiele tygodni (a miało ponad dwa lata), ale jak zrozumiało, że na to się siada i siusia - odpieluchowało się natychmiast i w stu procentach, bez żadnych wypadków ani w dzień, ani w nocy. Jedno odmówiło siadania na nocnik i od razu załatwiało się na sedes (ulubiona wersja Królowej Matki, BTW). Jedno odpieluchowywało się podręcznikowo. Jedno do wieku przedszkolnego (do końca trzeciego roku życia) spało w pieluszce, beztrosko lało pod siebie i wyjaśniało, że "nie chce chodzić w majteczkach, gdyż bardzo lubi mieć mokrą pieluchę". Jedno - bo przypomina Królowa Matka, że mówimy o chłopcach - siusiało na stojąco, zanim jeszcze sięgnęło do sedesu, jedno nie siusia na stojąco do dziś i - jak twierdzi - nie zamierza próbować. Żadne nie wykonało nigdy w życiu żadnego z tych, siejących grozę na forach dla mamuś i wśród osób mających znajomych z małymi dziećmi, numerów z kupką w stylu - wyjęcie jej z pieluchy i wymazanie nią najbliższej okolicy czy schowanie się i załatwienie potrzeby do szafy.
Jedno raczkowało w upojeniu do osiemnastego miesiąca życia i nie wyrażało najmniejszego zainteresowania chodzeniem, za to gdy zaczęło chodzić - natychmiast puściło się w galop, w którym trwa do dziś. Troje zaczęło chodzić, zanim skończyło rok, w tym jedno nie raczkowało wcale, za to stanęło na nogi w wieku ośmiu miesięcy, a ruszyło w świat - w wieku dziewięciu (zupełnym, ale to zupełniutkim przypadkiem było to akurat to dziecko, o którym Ludzie-Wiedzący-Lepiej mówili, że będzie chodzić bardzo późno, pani, jak skończy rok, półtora, albo i dwa, takie ciężkie dzieci, pani, to nie chodzo!), jedno raczkowało na rękach, ciągnąc za sobą nóżki jak bezwładne (i wywołując panikę w rodzinie), jedno raczkowało może z miesiąc, za to do tyłu.
Dwoje właściwie nie mówiło do piętnastego miesiąca życia, ale jak zaczęło to od razu zdaniami złożonymi, jedno nie odbiegało od szeroko pojętej normy, jedno nie mówiło, bo mu się nie chciało tak ewidentnie, że nawet lekarz rodzinny to lekceważył.
Wszystkie były noszone na rękach na życzenie, żadne nie zostawało nigdy odłożone, żeby się wypłakało. Żadne nie zostało przez noszenie na rękach "zepsute", żadne się nie przyzwyczaiło do noszenia tak, że nie chciało się odzwyczaić, żadne nie życzy sobie spać do teraz w rodzicielskim łóżku i, oczywiście, żadne nie domaga się karmienia piersią.
Żadne właściwie nie płakało, o opętańczym darciu się nie wspominając. Jedno przez pierwsze cztery miesiące życia robiło co prawda "wrzeszczącą" noc raz na miesiąc, ale mu przeszło bez śladu. Wszystkie, popłakujące, bardzo łatwo było ukoić.
Żadne nie przeszło etapu zwanego "buntem dwulatka", no, chyba, ze Królowa Matka przeoczyła, w związku z czym w bunt dwulatka Królowa Matka nie ma powodu wierzyć.
Wszystkie powyższe przykłady dotyczą rzeczy w dużej mierze fizjologicznych, związanych z jedzeniem, piciem, spaniem i wydalaniem, czyli z tym, na czym poradniki się skupiają.
Żadnej Królowa Matka nie żałuje i żadnej by nie zmieniła, bo tego właśnie jej dzieci potrzebowały i to pozwalało im rozwijać się w odpowiednim dla każdego tempie, a Królowej Matce w ich rozwoju uczestniczyć, a nie poddawać tresurze.
Już tylko to wystarczyło, by Królową Matkę nauczyć, że rady są bez sensu (wszystkie - poza ta jedną jedyną: "Rób, co czujesz. Nie zrobisz swojemu dziecku krzywdy").
I tego, że rad się nie udziela - zwłaszcza, gdy ma się jedno dziecko. Bo jeśli to jedno dziecko akurat idealnie pasuje do poradnika, śpi, kiedy poradnik każe, je wtedy i to, co poradnik każe, zaczyna mówić i chodzić, kiedy poradnik każe oraz nie sprawia żadnych, ale to żadnych problemów oznacza tylko jedno -
MIAŁAŚ PO PROSTU SZCZĘŚCIE, OSOBO-KTÓRA-UDZIELASZ-RAD-INNYM.
Królowa Matka też je miała. Żadne z jej dzieci nie było high-needs-baby. Żadne nie miało kolek (jednym z najważniejszych królewskomatczynych koszmarów podczas ciąży z Pomponami była wizja urodzenia kolkowych bliźniąt. Wszystkim matkom, które tego doświadczyły należy się, zdaniem Królowej Matki, medal i dożywotnia emerytura państwowa). Żadne nie jest alergikiem. Wszystkie były wysoce sprawnymi w swym fachu ssakami, a Królowa Matka wysoce sprawną w swym fachu mleczarnią. Jakoś sobie Królowa Matka nie wyobraża, że mając takie doświadczenia udziela rad, na przykład, matce alergika.
Albo sugeruje, że ta zrobiła coś źle, bo przecież ona (fakt autentyczny) po powrocie ze szpitala z dwukilogramowym wcześniakiem narąbała się pierogów z kapustą, bo akurat była Wigilia, a dzieciątko, opite jej mlekiem, spało jak anioł i ani kwiknęło, więc naprawdę, z tą dietą eliminacyjną to jakaś ściema.
Oraz, Osobo-Która-Udzielasz-Rad-Innym, przestaniesz je mieć. To szczęście.
Przestaniesz je mieć. Możesz być tego pewna na sto procent.
Pewnego dnia, gdy Twoje Dziecko wyrośnie z wieku Poradnikowego, w którym wszystko tak ładnie da się opisać, zważyć, zmierzyć i wcisnąć w siatki centylowe, czyli, mówiąc brutalnie i nieładnymi słowy - z wieku, gdy dziecko bardziej się hoduje, a mniej wychowuje, zostaniesz zaskoczona tym, że runie ono na środek ulicy i odmówi pójścia dalej z dzikim wrzaskiem (żadne z dzieci Królowej Matki tego nigdy nie zrobiło co prawda, więc może i Tobie się uda), albo przyczepi się z rykiem "kupmikupmikupmi!!!" do półki w sklepie (tego też nie, aha!), odezwie się słowem, którego go nie uczyłaś, odmówi zrobienia czegoś, o co je prosisz, odpowie niegrzecznie, nie zgodzi się z tobą, polubi coś, czego nie znosisz, uzna za nudne coś, co kochasz. Okaże się, że Ty co prawda wychowywałaś łagodnego pacyfistę o ujmującym obejściu, ale ono się spieni, wrzaśnie i uderzy kogoś ile sił.
To się zdarzy.
Zawsze się zdarza i wszystkim.
Królowa Matka wie to na pewno.
Ponieważ - mimo stosowania identycznych metod wychowawczych, pochylania się z troską, reagowania na potrzeby, acz również konsekwentnego wdrażania w życie społeczne - ma w domu:
- jednego malkontenta i pesymistę, którego trawa zawsze jest mniej zielona, a szklanka nie pusta, ale po prostu wyschnięta na wiór,
- jednego optymistę, którego świat bez względu na okoliczności mieni się wszystkimi barwami, jak bańka mydlana,
- jednego rzeczowego i spokojnego pedanta, który przepada, jak jest "odtąd-dotąd", kocha się pakować, układać po swojemu, porządkować świat,
- jednego bałaganiarza level expert, na którym Królowa Matka robiła z ciekawości testy w rodzaju "Jak tu położę jedną skarpetkę, to jak długo będzie leżała?" i poddawała się, gdy wyrosła na skarpetce cywilizacja właśnie zaczynała budować statek kosmiczny celem udania się na eksplorację cywilizacji ościennych (np. tych stworzonych na innych skarpetkach, licznych opakowaniach po chrupkach, rozbebeszonym piórniku z kredkami oraz zasuszonym ogryzku jabłka),
- jednego mistrza asertywności, po prostu nic więcej się nie da o nim powiedzieć,
- jednego histeryka, wpadającego w cholerę z byle przyczyny,
- jednego samotnika,
- dwie dusze towarzystwa,
- jednego samotnika, który pragnie ponad wszystko być duszą towarzystwa,
- jedno dziecko wysoce uzdolnione manualnie,
- jedno zupełnie pozbawione talentów manualnych,
- dwoje gadatliwych jak katarynki,
- dwoje niezwykle opiekuńczych wobec np. małych dzieci i lgnących do maluchów jak pszczoły do miodu.
I nadal tylko czworo dzieci :).
Ale nade wszystko ma czworo ludzi.
A ludzie, droga Osobo-Która-Udzielasz-Rad-Innym, nie są jak glina, którą lepisz według własnych upodobań oraz reguł.
Ludzie zaskakują.
Zawsze.