poniedziałek, 28 maja 2012

Akacjowo.

Białe akacje tchną wonią opiłą
Pod nocą srebrno-modrą
Jak gdyby innych kwiatów nie było
I wcale być nie mogło...

Julian Tuwim - jak się ku własnemu zaskoczeniu właśnie przekonała Królowa Matka - wyrasta na tego poetę, który najwyraźniej napisał wiersz na każda przyrodniczo-krajobrazową okazję :). Zwlaszcza na te połączoną z uczuciem zachwytu. Ciekawe, nie jest nawet ulubionym poetą Królowej Matki...

Królowa Matka kocha akacje. Dobra, dobra, wie, że to, co ona kocha to są "robinie akacjowe" ((Robinia pseudoacacia L.), ale tak samo, jak bez to jest dla niej bez, a nie lilak (Syringa vulgaris L.), tak akacja jest akacją, a nie żadną robinią.

Tuż za brzeźniakiem, widocznym z bocznego okna jej pokoju, brzeźniakiem otoczonym pasem sosen, rośnie kilka wielkich drzew akacjowych, obecnie wyglądających jak gigantyczne, białe pompony na wątłych nóżkach. Królowa Matka nie widzi ich z okien. Ale czuje. Co roku o tej porze czuje powodujący zawrót głowy, słodki, zachwycający zapach, i co roku o tej porze zastanawia się, co zrobić, żeby te kwiaty o tak zniewalającym zapachu jakoś utrwalić, przerobić, by móc ich użyć (i kto wie? może wypuścić nieco zaklętej w nich woni?) zimą, gdy na świecie zimno, ciemno, nic nie kwitnie i nic nie pachnie. Owszem, zawsze wiedziała, że kwiaty akacji można jeść smażone w cieście naleśnikowym, ale to jej nie zadowalało. Chciała mieć akacje w słoiku, ot co! I wreszcie, zainspirowana tym wpisem postanowiła zrobić akacjowy sok według tego samego przepisu, którego co roku używa robiąc syrop z kwiatów czarnego bzu (będzie o nim w swoim czasie, proszę w to nie wątpić :)). Ostatecznie, skoro mogą istnieć akacjowe lody, skoro może istnieć akacjowy przecier, więc czemu nie akacjowy sok?

Powodowana ta myślą, w pewien piękny, majowy ranek Królowa Matka ujęła w dłoń koszyczek i udała się w las, skąd powróciła w oparach pięknego zapachu i z zadawalającym łupem w koszyczku. Następnie cały łup oskubała i zapewnia, że skubanie róż, mniszka i dzikiego bzu, czyli wszystkiego, co Królowa Matka skubała do tej pory to jest mały pikuś i radosna rozrywka w porównaniu z katorżniczą robotą, jaką jest pozbawianie szypułek akacjowego kwiecia. Nic to. Królowa Matka oskubała, co trzeba, wyszło jej równo dwa litry płatków, zalała płatki oraz porządnie wyszorowaną, pokrojoną w cienkie plasterki cytrynę półtora litra gorącej wody, po czym odstawiła rzecz na 24 godziny i poszła odpoczywać.

Gdy odpoczęła, odcedziła płatki, wycisnęła je przez gazę i wyrzuciła, a do pozostałego płynu dodała 30 dkg cukru i łyżkę cukru waniliowego, zagotowała całość, pogotowała przez pół godziny, po czym przelała do wyparzonych butelek i zapasteryzowała krótko, bowiem, jak gdzieś doczytała, pasteryzowanie w tym wypadku pozbawia wyrób trawiastego smaku.

A teraz przyjdzie jej tylko czekać na zimę, by się przekonać, czy to prawda :).

I czy syrop nadaje się do picia ;D.

A jeśli tak, to czy udało jej się zatrzymać zapach maja na dłużej...


sobota, 26 maja 2012

Dzień Matki

Królowa Matka wszystkim Matkom (czyli większości swoich Czytelniczek, nie łudźmy się, jej bloga czytają głównie one) życzy spełnienia, chwili dla siebie, co najmniej jednej dziennie, tego, by myśli o dzieciobójstwie jak najrzadziej pojawiały się w ich głowach, żeby chociaż przez chwile dziennie czuły, że niczego nie muszą, i żeby też przynajmniej raz dziennie przez parę minut mogły słuchać wyłącznie ciszy... i, wbrew pozorom, nie są to życzenia ani oczywiste dla tej reszty świata, która jest bezdzietna ( i która banalnie życzy "pociechy z dzieci - cha, cha, cha, pociechy, a nie zamordowania potencjalnych pociech to nie łaska? - zdrowia - no tak, to się przyda zawsze - i szczęścia - jakoś nie utożsamiając tego szczęścia z odseparowaniem od "pociech" CHOCIAŻ, CHOLERA JASNA, NA CHWILĘ!!!) ani łatwe do osiągnięcia dla tej części świata, która bezdzietna nie jest :).

A Królowa Matka, która jakieś dwadzieścia sekund temu miała ochotę wrzasnąć dziko i zacząć walić na oślep po tym, co się akurat nawinie, a obawia się, że nawijałyby się głównie płowe głowiny jej Pacholątek, Skarbów i Powodów, Dla Których Pojawiła Się Na Tym Świecie (tu dużo wyrazów powszechnie uważanych za obelżywe, a zazwyczaj obrazowanych o, tak: #@%^$@$$%%*(&**&^#$#!!!), bo już nie mogła, po prostu nie mogła, no absolutnie nie mogla znieść tego, że wszystkie jej dzieci jednocześnie, od godziny, chciały różnych rzeczy, nawzajem się wykluczających, i informowały o tym Królową Matkę też jednocześnie i na różne sposoby, wskutek czego Królowa Matka oddaliła się od Wzorca Macierzyństwa przedstawianego w mediach jako Nadobna Dziewoja (bo kobieta to to zazwyczaj nie jest, co to to nie) W Bieli Z Tkliwym Uśmiechem Pochylająca Się Nad Uśpioną Dzieciną (względnie Poddającą Się Ze Szczęśliwym Uśmiechem Uściskom Dzieciny) z prędkością światła... - otóż Królowa Matka dokładnie wie, co mówi.

A jak już sobie upuściła pary, to życzy jeszcze wszystkim Mamom takich (albo i piękniejszych :)) bukietów:




Potomek Starszy rysował ("Mamo, jakie ty kwiaty najbardziej lubisz? Polne? Mamo, co to są za kwiaty, te polne?!"). Tutaj też jest :)).

piątek, 25 maja 2012

Jak Królowa Matka prawie trafiła do tefałenu.

Dziś. Potomek Starszy w szkole. Potomek Młodszy - przygotowuje się do występu na dzisiejszym festynie w przedszkolu ("Mamo, pospieszmy się, bo się spóźnimy i nie zostanę GWIAZDĄ MUZYKI!!!"). Matka Królowej Matki - sprząta na balkonie ślady działalności Pomponów. Królowa Matka - usiłuje spacyfikować Pompona Starszego, w najbliższej perspektywie mając przewinięcie go i ułożenie do drzemki, acz w tyle mózgownicy zaczyna jej kiełkować wrażenie, że nie wie, gdzie jest Pompon Młodszy, nie słyszy go, a skoro go nie słyszy i nie widzi niewątpliwie oznacza to, że Dzieciątko oddaje się jakiejś niezupełnie pochwalanej przez Wrednych Dorosłych rozrywce (typu - wyciąganie ze śmietnika papierków po jogurtach i wylizywanie ich z namaszczeniem lub wdrapywanie się na taboret, by wyjrzeć sobie przez okienko). Nim myśl zdołała wykiełkować do końca, Macierzyńskie Doświadczenie poderwało Królową Matkę na nogi. Nim poczyniła ona jednakże pierwszy krok w kierunku kuchni uszu jej dobiegł odgłos zbliżających się kroków, odgłosy "Yhy!!! Aaaa!!! Ehe!!!", wyrażające głębokie ukontentowanie, i w progu pojawił się Pompon Młodszy dzierżący triumfalnie w prawicy gigantyczny (i bardzo ostry) tasak...


dobyty niewiadomym sposobem z szufladki, do której Pacholątko (teoretycznie) nie miało szans ani dosięgnąć, ani jej otworzyć.

A jakby tak nim miotnął, wszyscy Wielbiciele Bloga Królowej Matki mieliby szanse ją ujrzeć, nic to, że z tym paseczkiem na oczach, który ma podobno uniemożliwiać identyfikację, sprzed jej domu roztrzęsieni i dogłębnie przejęci reporterzy nadawaliby na żywo relację, w której wypowiadaliby się nie mniej roztrzęsieni sąsiedzi, twierdząc, że "taka to była normalna na oko rodzina, dobrze wychowana, żadnych awantur, dzieci grzeczne...", a twarz Królowej Matki zagościłaby na okładkach brukowców na te pięć minut sławy, których podobno ma szanse doświadczyć każdy mieszkaniec naszej planety...

Tak blisko, o jeden cios toporkiem (no, tasakiem) od zostania celebrytą!!!

PS. Nie spóźniliśmy się na festyn, co oznacza, że pierwszy krok na drodze do zostania przez Potomka Młodszego Gwiazdą Muzyki został uczyniony, i nadzieja, że ktoś w Rodzinie jednak będzie celebrytą nie umarła do końca.

środa, 23 maja 2012

O zawieraniu umów :)

Królowa Matka i Pan Małżonek od jakiegoś czasu snują niezobowiązujące rozmowy na temat Umilenia Potomkom Dzieciństwa poprzez Zakupienie Huśtawki/ Domku/ Zjeżdżalni/ Piaskownicy (niepotrzebne skreślić) i zamontowanie ustrojstwa w Miejscu, Które Kiedyś Będzie Ogrodem. "Niezobowiązujące" jest słowem, na które należy położyć szczególny nacisk. I kładą je wszyscy, oprócz Potomków, którzy już dokonali Podziału Dóbr.

Potomek Starszy (po kwadransie gorączkowego szeptania z Potomkiem Młodszym na tylnym siedzeniu samochodu) - Mamo, myśmy rozmawiali z Kacprem i ustaliliśmy, że jednak chcemy domek zamiast tej zjeżdżalni...
Pan Małżonek (szczerze i niepedagogicznie) - Tak ustaliliście, mówisz? A co MY dostaniemy w zamian?
Potomki (nieco zbite z tropu) - Jak to, co dostaniecie?
Pan Małżonek (nadal baaardzo niepedagogicznie) - No, wiecie, taki domek to kupę forsy kosztuje...
Królowa Matka (dołącza się do bycia niepedagogiczną) - ... naprawdę KUPĘ forsy...
Pan Małżonek - ... i dlatego należy nam się coś ekstra!
Potomek Starszy (po kolejnych paru minutach znacznie bardziej gorączkowego szeptania z Potomkiem Młodszym) - To zrobimy wam laurki i śniadanie do łóżka w niedzielę!
Pan Małżonek (ze zgorszeniem) - Tylko jedną laurkę???
Królowa Matka - I JEDNO śniadanie?! Za taki szałowy domek?! To się nam wcale nie opłaca!!!




Potomek Młodszy (rzeczowo) - To co byś chciała, mama?
Królowa Matka (której przed wzrokiem duszy wionął szereg kuszących wizji, z rozmarzeniem) - Ach, mój synu, czego to ja bym  nie chciała!!!
Potomek Starszy (odkrywczo) - Wiem! Ty chciałabyś mieć jeszcze dziewczynkę, i tego ci nie możemy zrobić. I chciałabyś grzecznych synów... Nad tym możemy się poważnie zastanowić.

Pomyśleć, jaki to Królowa Matka (której oczy duszy przeoczyły jakoś te akurat pragnienia ;D) mogła ubić fantastyczny interes!

piątek, 18 maja 2012

Komiksowo :)

Dawno, dawno temu Królowa Matka była młoda (ach!), piękna (ekhm...) i bezdzietna (ACH!!!). Oraz nie czytała komiksów. Nie z zasady, tylko dlatego, że od dziecięctwa przyzwyczaiła się do dużych form z dużą ilością tekstu, doszła nawet do etapu, gdy przeszkadzały jej ilustracje (chociaż wielbi wielu ilustratorów, w dodatku coraz to nowi jej do wielbienia dochodzą), a komiks to takie... mało do czytania, ledwo się człowiek rozpędzi, a tu koniec. Nie zaliczyła więc wszystkich tych "Thorgali" i "Batmanów", robiąc wyjątek dla Asterixa&Company oraz Profesorka Nerwosolka. Ale i to pobieżnie, a Asterixa w dodatku za dorosłych lat (czyli w czasach, gdy statek piratów ustylizowany na "Tratwę 'Meduzy'" Gericault był w stanie ją rozbawić).

Aż pewnego dnia odwiedzając Najlepszą i Najstarszą Psiapsiółę, poślubioną, jak to Królowa Matka mawia, "Stanozjednoczończykowi", natrafiła na komiks Billa Wattermana "Calvin and Hobbes". Małżonek Psiapsióły używał go do nauczania języka angielskiego polskich studentów, a Królowa Matka, raz rzuciwszy okiem, natychmiast zrozumiała, czemu.

Calvin to mały chłopczyk, zahibernowany przez autora mniej więcej w szóstej-siódmej wiośnie życia. Hobbes to jego maskotka - tygrys, zwykły pluszak dla całego świata, gadający i współbrojący kumpel dla Calvina. Królowa Matka wie, że komiks kiedyś ukazał się w Polsce, ale nie słyszała, by odniósł oszałamiający sukces (chyba, że źle słyszała, bardzo się ucieszy, jak ktoś jej powie, ze jest w tej kwestii ignorantką). W każdym razie Królowa Matka doznała iluminacji, przeczytała trzy tomy zebrane przygód Calvina, potem jeszcze jeden, który dostała w prezencie, oraz wycinane i przysyłane jej przez Przyjaciółkę ze Stanów historyjki zamieszczane w gazetach, i, niesiona falą zachwytu, rozbawienia, podziwu dla lekkości pióra i ołówka Autora oraz jego niewątpliwej, dogłębnej znajomości tematu, wypowiedziała te oto słowa, (kompletnie niepomna własnego głębokiego przeświadczenia, że nie powinno się takich rzeczy mówić na głos, bo kto może wiedzieć, kto tego akurat słucha):

"Jak ja bym chciała mieć kiedyś takiego syna! Przynajmniej nigdy bym się nie nudziła!".






Że już Królowa Matka nie wspomni o tym rysunku, który nasuwa jej taką refleksję, że komiks ten powinien być niewiarygodnie popularny oraz rozumiany przez większość (a można postawić śmiałą tezę, że może i przez wszystkich) Rodziców na Świecie:


...

... i wiecie co?

Marzenia się spełniają ;DDD!

Królowej Matce przynajmniej dwa razy ;D.

czwartek, 17 maja 2012

Mistycznie.

Czy stado, dosłownie stado srok, przepędzające lojalnie i w zachwycającej oko laika (tu - Królowej Matki) współpracy kruka, który prawdopodobnie usiłował ogołocić jedno z gniazd z jajek (a nawet chyba już piskląt) można uznać za dobry omen :)?

Bo to właśnie widziała Królowa Matka wracając do domu ze szkoły po odprowadzeniu Potomka Starszego. Usłyszała wrzask srok, co najmniej tuzina, jak oszacowała, i rzuciwszy bystro okiem na pobliską topolę bez trudu zgadła, czemu wrzeszczą. Podejrzewając, ze gawron dobrał się do jednego z gniazd miała zamiar podejść i zbić napastnika z tropu głośnym "EEEE!!!", ale gdy zbliżyła się do źródła hałasu okrzyk uwiązł jej w gardle. Przebóg, robić "Eeee!!!" na ptaka wróżebnego? I skąd samotny kruk w środku miasta?

Widocznie jednak "eeee???" wystarczyło, by kruka zdekoncentrować, bo w chwilę później dał się odpędzić od gniazda, a przez następny kwadrans prześladowany był przez dwadzieścia rozsierdzonych srok, uganiających się po niebie w nienagannym szyku bojowym.


Piękny był. Ogromny. Te skrzydła, ten kolor, ta gracja!!! Słusznie je Królowa Matka wielbi i czci.

Ale, wzorem Celtów, dotknęła żelaznej główki gwoździa w płocie. Od uroku :).

Chociaż może to, że srokom udało się obronić swoje gniazdo stanowi dobry znak?

A może trzeba spojrzeć na kruka jak starożytni Grecy - i odczytać jego pojawienie się (bo rodzina kruków zamieszkała także w sosnowym lesie tuż obok domu Królowej Matki) jako pomyślną wróżbę na przyszłość :)...

środa, 16 maja 2012

Ornitologicznie :).

Potomek Młodszy (podczas oglądania z uwagą jakiegoś programu przyrodniczego o ptakach) - Mamusiu, paw to jest taki bocian, tylko z pięknym ogonem, prawda?

Nazajutrz:

Potomek Starszy (obserwując z samochodu bociana, majestatycznie przechadzającego się po łące sąsiadów) - Mamo, bocian to taki paw, tylko bez ogona, prawda?
Królowa Matka (zaprawdę robi się zaintrygowana podobieństwem bociana do pawia, dostrzeganym najwyraźniej przez obu jej Starszych Potomków).
Potomek Starszy (popadając w głębsze zamyślenie) - ... i z długimi nogami... (drążąc sprawę jeszcze głębiej)... i długim dziobem... (przewiercając się przez problem wręcz na wylot)... i świetnie lata, a paw nie...



Istotnie, łudzące podobieństwo...


sobota, 12 maja 2012

Dla córeczek, których nie będzie.

To, że Królowa Matka chciała mieć córki nie jest tajemnicą dla nikogo. No, chociaż jedną córkę. Z każdą kolejną ciążą podchodziła do sprawy bardziej beznadziejnie, wierząc, że dotknęła ją w tym względzie tajemnicza klątwa (i rzeczywiście...), mimo to ostatnim razem pozwoliła sobie przez chwilę żywić nieśmiałą nadzieję i na fali tej nadziei szukała wzoru na metryczkę dla dziewczynki. Znalazła, nie metryczkę, ale wzór, zachwyciła się, po czym dowiedziała, że otóż nie, metryczki z dziewczynką nie będzie. W stosownej serii były też wzory z chłopcem, zawsze pojedynczym, ale od czego mamy twórczy umysł, Królowa Matka "zmiksowała" dwa wzory w jeden i, przesądnie zaczekawszy, aż Pompony pojawią się bezpiecznie na świecie, wykonała to:



wzór z dziewczynką odkładając do szuflady w smutnym przeczuciu, że nie dane jej będzie nigdy go wykonać.

Tymczasem,niespodziewanie,  przyjaciółka poprosiła ją o wyhaftowanie metryczki na prezent dla siostrzenicy. Królowa Matka usiłując być taktowna jak podręcznik savoir – vivre’u starała się nie wpływać na decyzję o wyborze wzoru, ale nie ukrywała entuzjazmu, gdy przyjaciółka wybrała jej wymarzoną dziewczynkę. Porzuciwszy wszelkie inne prace - jak to kocyki dla Potomków, Trzy Dziewczynki, kolczyki ścibolone i tak dalej (tak, Królowa Matka ma zawsze na warsztacie z pięć różnych rzeczy, i, co dziwne, większość ukańcza :)) Królowa Matka oddała się produkcji zamówionej metryczki całym sercem. Jakże miło było ją wykonywać, chociaż nie ma się własnej dziewczynki na stanie!


Podstawa,...
oraz całość po dodaniu konturów. 


Względem dziewczynek zaś, Królowa Matka, po wysłaniu metryczki do nowej właścicielki, oraz po odczekaniu stosownego czasu dla upewnienia się, że rzecz dotarła zdrowa i cała na miejsce przeznaczenia, powróciła do malutkiego hafciku "Trzy dziewczynki" według wzorów Sarah Kay. Oczywiście, uprzednio były to trzy osobne mini-wzorki, ale Królowa Matka haftuje je razem na kawałku kanwy zbyt małym, by poświęcić go na większą pracę. Zawsze uwielbiała rysunki Sarah Kay - oglądała kiedyś wywiad z autorką, która opowiadała, że wyobrażała sobie swoje dzieci gdy była w ciąży dokładnie tak, jak te narysowane, a potem okazało się, że one urodziły się rzeczywiście właśnie takie. By być precyzyjna jak wzór metra w Sevres Królowa Matka musi wyznać, że posiada jedno takie dziecko -
Potomek Młodszy wygląda, jakby zszedł z rysunków Gallarda (przedstawiających podobny typ dzieci, co te Sarah Kay) - kształtna główka na cieniutkiej szyjce, wydatne usteczka, wielkie oczy o taaakich długich, bardzo czarnych rzęsach, zadarty nosek, włosy układające się w fale, w dodatku bujne i o pięknym kolorze - ale zdecydowanie nie jest dziewczynką, więc się do definicji "wyobrażonego dziecka" Sarah Kay nie całkiem się nadaje, ponieważ jej "wyobrażone dzieci" to w ponad 90 procentach dziewczynki :). Oraz czyni wysiłek (no, wysiłek jak wysiłek...), który wkłada Królowa Matka w misterny haft dość bezsensownym (no bo co ona zrobi z wyszytymi główkami trzech dziewczynek???).

Po prostu nie mogła się oprzeć...





piątek, 11 maja 2012

Dlaczego warto pisać bloga, suplement :).

O tym, że warto pisać bloga i dlaczego  Uważni Czytelnicy Królowej Matki wiedzą, a i Królowej Matce zaczynało wydawało się już, że niczym jej Przyjaciel Gugiel nie jest w stanie zaskoczyć. Do wczoraj. Wczoraj bowiem Przyjaciel Gugiel skierował do jej bloga Bogu ducha winną osobę, która wpisała w wyszukiwarkę następująca frazę: "popatrz na rysunek obok jaką objętość ma pirania".

 Od wczoraj Królowa Matka leży i kwili cichutko, jednocześnie zastanawiając się nad tą ważką kwestią. Na wypadek, gdyby spragniona rozwiązania kwestii osoba jeszcze tu zajrzała, Królowa Matka stworzyła pomoc naukową, do objętości piranii postanawiając zastosować wzór do obliczenia objętości walca eliptycznego. Chociaż się waha. Bo, Drogi Czytelniku, czy płetewki z ogonkiem wliczać do objętości piranii, czy też wręcz przeciwnie? Czy pirania, będąc zbliżona kształtem do walca (eliptycznego) nie jest jednakże, jak na walec, choćby i eliptyczny, nieco zbyt płaska?

W jakże zaskakujących sytuacjach ujawniają się karygodne braki w wykształceniu człowieka (w tym wypadku - Królowej Matki)!...

wtorek, 8 maja 2012

Instrukcja obsługi.

Wczoraj:

Matka Królowej Matki (do Potomków Starszych, zachęcająco) - Chłopcy chcecie może zjeść taki budyń?
Potomki Starsze (zero odzewu, gdyż, zajęte zabawą na balkonie, szczęśliwie nie usłyszały).
Królowa Matka (machając rozpaczliwie rękami, robiąc wielkie oczy, rzucając w popłochu spojrzenie w kierunku rzeczonego balkonu) - NIE!!! Mamo, nie!!!
Matka Królowej Matki (zamiera w miejscu, niepewnie) - Dlaczego nie...?
Królowa Matka (wyrzucając z siebie słowa w tempie karabinu maszynowego) - Nigdy nie używaj przy nich słowa "budyń", słowo "budyń" jest całkowicie zakazane, to jest stuprocentowa gwarancja, że oni tego do ust nie wezmą, spytaj ich, czy nie chcieliby takiej "Pauli", tylko białej, bez łat!!!
Matka Królowej Matki - Chłopcy, chcielibyście spróbować taką "Paulę", ale białą, bez łat?
Potomki Starsze (entuzjastycznie) - Nooo, peeewnieee!

Dziś:

Królowa Matka (zbiera się do sklepu).
Potomek Starszy - A, mamo, czy mogłabyś kupić jeszcze taką białą "Paulę"?

He, he, he. Ma się obcykaną instrukcję obsługi kochanych Maleństw :D!

środa, 2 maja 2012

Za co kochamy Majówki :).

Inni jak inni, Królowa Matka kocha Majówkę za to, że Pan Małżonek i Ojciec Dzieciom jest w domu. A skoro on jest w domu, Królowa Matka może się oddać ściboleniu, które ją odpręża i stanowi odpoczynek od Ukochanej Progenitury, którą - przy okazji Majówki, hura! - może się zająć ktoś inny. Ten Ktoś Inny pewnie nie kocha majówek, ale trudno, Królowa Matka stała się w ostatnich latach dziwnie egocentryczna, zwłaszcza w niektórych tematach :))).

A zresztą, czas na ścibolenie jej się po prostu należy. No.

Więc Królowa Matka ściboli...







... i będzie ścibolić jeszcze przez trzy dni.

Co najmniej!!!

wtorek, 1 maja 2012

Świat jest jak wielkie ciastko :)

No, może niedokładnie jak ciastko. Ale jak sok. Z tego, co rośnie teraz na drzewach i krzaczkach, a także i w trawie.

Albo powidła. Z tego samego. Albo dżemik.

Albo, na ten przykład, miód.

 W ciągu ostatnich trzech dni Królowa Matka przeistoczyła się w Pracowitą Pszczółkę korzystając z tego, że w jej ogrodzie (znajdującym się na niewątpliwie czystym, odległym od Cywilizacji terenie) oraz za chatą Lokalnego Farmera (w terenie jeszcze czystszym, na szerokich, rozległych nadwiślańskich łąkach, obecnie żółtych jak wielkanocne kurczątka) rośnie sobie mniszek lekarski. A z mniszka lekarskiego można poczynić, jak Królowa Matka słyszała, pyszny miód.

W tym roku wreszcie Królowa Matka postanowiła spróbować.

Zaczęła od przejrzeniu internetu, dobra, nie całego, sporego jego fragmentu, poczytała sobie przepisy, zdecydowała się na ten oraz na ten, które błyskotliwie połączyła w jeden, i zagnała Potomki do zrywania kwiatków. Potomki rwały w takim zapale, że Królowa Matka mogłaby otworzyć pasiekę, więc, pohamowawszy je, gdy plon osiągnął około 500 kwiatków i rozłożyła je na płóciennym ręczniku, aby pozwolić mieszkańcom na pośpieszną wyprowadzkę.

Gdy mieszkańcy się wyprowadzili, Zła Matka znowu zaprzęgła do pracy Ciemiężone Dziatki i kazała im obrywać płatki kwiatków do miski. Płatki zalała litrem ciepłej wody, dodała pokrojoną w plasterki, uprzednio umytą, cytrynę, zagotowała miodowy zaczyn ;) i odstawiła go na dobę . Po dobie odcedziła kwiatki i cytrynę przez gazę, dodała do pozostałego płynu kilogram cukru i gotowała wszystko około godziny, i znów odstawiła na dobę. Po której znowu przecedziła przyszły miód przez gazę, i znowu gotowała jakieś 1,5 - 2 godziny, aż do chwili, gdy płyn zaczął gęstnieć. Zaniepokojona ostrzeżeniem, że miód łatwo jest przegotować, wskutek czego w smaku będzie czuć goryczkę (a co za tym idzie - Potomki do ust go nie wezmą) próbowała go co chwilę tak, że dziwne jest, że go w całości nie spożyła i ocaliła całe dwa słoiczki. I trochę. To trochę zostało już pochłonięte przez zachwycone Potomki, co jest najlepszym dowodem na to, że Królowa Matka wyłączyła gaz pod miodem w samą porę i uchroniła go przed goryczką.

Zaś w trakcie Długiego Weekendu czeka Królową Matkę i jej Bandę kolejny spacerek na łąki sąsiada nad Wisłę :)...