czwartek, 21 maja 2020

Raport z orki po ugorze

Hołmskuling, odsłona milion sześćset tysięcy dwieście osiemdziesiąt jeden:

Królowa Matka - Temat dzisiejszej lekcji "Uważnie słucham"... (z bezrozumną uciechą) O, temat którego nie będziecie w stanie opanować!

Pompon Młodszy - Jaki temat?

KURTYNA

niedziela, 10 maja 2020

Będzie

W zasadzie prawie da się to przeoczyć w miejscu, w którym mieszkam. Dom w Dziczy chyba pierwszy raz od początku swojego istnienia zaprezentował szeroki wachlarz swoich zalet (do tej pory, wyznajemy to ze wstydem, zdarzało nam się powątpiewać, czy on ma w ogóle jakiekolwiek zalety). Dwoje sąsiadów przyjeżdżających na weekendy/wpadających z okazjonalną wizytą, bo podlać pomidorki, i natychmiast wracających do Cywilizacji, pozdrawiających nas radośnie zza płota machaniem i powitalnymi okrzykami z odległości co najmniej dwa razy większej niż zalecana, a czasem i pięć razy większej, bo kto bogatemu zabroni. Jedyny "stały" sąsiad, zwany przez nas pieszczotliwie "naszym chłopem" jak pozdrawiał nas przyjaznym machaniem (a w przypadku bycia w szczególnie dobrym nastroju - klaksonem) przejeżdżając obok naszej furtki, tak nadal pozdrawia, uwaga o przepisowej odległości pozostaje w mocy. Mamy ogród, mamy werandę, mamy las, do którego codziennie chodziliśmy, nawet gdy zakaz był, bo psa trzeba było wyprowadzić, a tak się złożyło, że las jest dokoła i nijak nie idzie go ominąć. Dzieci mamy nie dość, że dużo, to jeszcze jedno silnie introwertyczne - wszystkie twierdzą, że dla nich to taki trochę bardzo dłuższy weekend z dużą ilością zadań domowych, to introwertyczne w dodatku dopytuje, czy nie można by tak już na zawsze, przejść na nauczanie domowe, bo "no zobaczcie tylko, jakie ja teraz mam oceny!".

Poza tym jak co roku zakwitły śliwy, jak co roku zakwitły wiśnie. Bociany wróciły i, jak co roku, zamieszkały w gnieździe na słupie kole łobejścia somsiada. Jak co roku wykluły się szpaczęta pod okapem, jak co roku budzą nas o piątej i jak co roku Pan Małżonek półsennie mamrocze, że trzeba wejść na górę i zatkać wreszcie tę cholerną dziurę. Jak co roku pogodnie odpowiadam, że po moim trupie, ewentualnie jesienią, gdy ptaszyny wyprowadzą oba lęgi, no i oczywiście pod warunkiem, że im się w tym samym miejscu zawiesi domek, przecież są przyzwyczajone. Jak co roku przypominam sobie, że planować to se możem, panie bracia, jak przyjdzie co do czego to:

a) nie będziemy mieli pieniędzy,
b) nie znajdziemy wolnej ekipy remontowej

lub też, co najbardziej prawdopodobne

c) oba.

W ogrodzie zakwitły mi tulipany papuzie, które posadziłam jesienią "chociaż cholera wie po co, mnie przecież nigdy nic nie wyrasta", i o nich zapomniałam. Odnotowaliśmy regularne wizyty piegży na jodle, ku wielkiemu ukontentowaniu Pompona Starszego, który od trzech miesięcy tworzy "Atlas Ptaków, Co Nas Odwiedzają W Ogródku". Rozwydrzone jak dziadowskie bicze przez niżej podpisaną Ptaki, Co Nas Odwiedzają W Ogródku biorą regularne kąpiele w poidełkach, porozstawianych pod drzewami. Puchate mlecze na trawniku, który dawno temu przestał udawać, że jest trawnikiem i powrócił do źródeł, czyli do bycia kawałkiem łąki, zamieniły się w puchate dmuchawce. Imbir mi wykiełkował w doniczce. Trzmiele zapylają, pszczoły murarki zapylają, za chwilę zakwitnie dzikie wino i wówczas cała weranda będzie pokryta pyłkiem, a brzęczenie będzie słychać nawet przez zamknięte okna. Wczoraj spotkaliśmy jaszczurkę, wygrzewającą się na kamieniach wśród ziół. Przedwczoraj jeża. Świat nieustannie pokazuje, że Jest i zamierza Być, przynajmniej przez jakiś czas.

Potem przychodzi orzeźwienie, i nie jest ono miłe. Przynajmniej z początku. W pewnej chwili uświadomiłam sobie, że nie opuszczałam Domu w Dziczy przez półtorej miesiąca. Zakupy w Cywilizacji robił dwa razy w tygodniu Pan Małżonek, nawet z moją Mamą to on się widywał, nie ja. Potem dotarło do mnie, i ogłuszyło mnie, jak bardzo jestem samotna. Jedna osoba. Poza moją rodziną widuję się w miarę regularnie z jedną osobą. I nawet z nią teraz nie mogę.

Ale z domu w końcu wyszłam po tych sześciu tygodniach. Wyprawa, jak kiedyś z Panem Małżonkiem do cukierni bez dzieci, na ploty, kawę, ciasto i dłuuugi spacer, tylko, że tym razem do sklepu. Do sklepów, konkretnie. Ogrodniczych. Małych. Trzech małych, ogrodniczych sklepów w okolicy, w których kupowaliśmy zawsze najlepsze rośliny. Nie zawsze jednakowoż do nich się wybieraliśmy, bo trochę drożej. Ale teraz się wybraliśmy, specjalnie. Nie ma bowiem jak detalista, tyle państwu powiem. A jeśli w dodatku jest to detalista przerażony, że jego mały sklepik upadnie, to już w ogóle. Może dzięki naszej wizycie będzie się trochę mniej bał.

Dość szybko odkryłam, że żyję w jakiejś innej Polsce niż duża część internetu, co mnie jakoś szczególnie nie zaskoczyło, jestem do tego bowiem przyzwyczajona (dla tych, którzy są tu nowi, albo nie nazbyt zaawansowani w lekturze polecam dział "Królowa Matka zdrowieje", tam jest sporo o innej Polsce, w której chorowałam). W mojej Polsce nie było tłoczących się w Biedronce tłumów, wyrywających sobie ostatni papier toaletowy, seniorów, depczących po nogach młodzieży i kichających na wszystkich złośliwie oraz warczących w kolejkach rodaków. W mojej Polsce była wzorowa dyscyplina  (zmuszona byłam okolicznościami kolejkować w dwóch bankach, dwóch Biedronkach, sklepiku wiejskim oraz OBI), ogłoszenie, że zaczyna się godzina dla seniorów skutkowało opuszczeniem sklepu przez, jak to uroczo ujęła pani kasjerka, "młodzież", a seniorów czekających na zewnątrz było dwóch, a nie rozszalała, plotkująca, geriatryczna horda bez maseczek. A propos maseczek, wszyscy je mieli. Jedną osobę widziałam bez, stała sama jak palec na ulicy pustej jak okiem sięgnąć w obie strony (z okien samochodu ją widziałam, że doinformuję ewentualnych ciekawskich). Płyn do dezynfekcji rąk też widziałam wszędzie, i ludzie go używali. Odnosili się do siebie przemiło i bardzo grzecznie, ze szczególnym uwzględnieniem mojej wsi, na której wszyscy się sobie zaczęli kłaniać chichocząc, bo się pod maseczkami nie rozpoznają.

Poznałam naszego sołtysa. Przyjechał na początku lockdownu, żeby zapytać, czy wszystko w porządku, i czy czegoś nie potrzebujemy. Gdy wszedł nakaz noszenia maseczek, znów przyjechał, zamaskowany. Z maseczkami dla nas. Gmina zapewniła, panie uszyły, on rozwoził mieszkańcom. Szczepienia zwierząt zorganizowano tak, że sołtys przez telefon listę robił. Potem przekazał ją weterynarzowi, który konkretnego dnia podjechał pod furtkę i szczepił. Przeczytałam gdzieś, że od wybuchu epidemii nastąpił skokowy wzrost zaufania Polaków do władz samorządowych, zdaje się, że wynosił 76 %, a w Polsce 76% to, wiadomo, jak w Szwecji 100 plus jakiś medal jeszcze. Jak by nie było, jestem w tych procentach. Zawsze brałam udział w wyborach, wszystkich, ale samorządowe najmniej mnie kręciły, przyznaję. Odmieniło mi się. Radykalnie. Już mnie będą kręcić. Dzięki naszemu sołtysowi z maseczkami tak mnie się zrobiło, o.

No i włączył mi się tryb "rozpaczliwa optymistka". Jest to tryb, który zawsze włącza mi się w sytuacjach zagrożenia, nie raz całkiem dosłownie uratował mi życie. Zapłacę za niego potem, kiedyś tam, po wszystkim, obstawiam, że żołądek mi wysiądzie, ale na razie nie, na razie walczę. Jest to walka śmieszna i dziecinna, ale to walka, a każda walka jest dobra.

Dawno temu, w innym świecie, w innym życiu (a było to życie bez bloga, bogowie, kiedyś takie istniało!), w świecie, gdy po pierwszym wyjściu ze szpitala potrafiłam oblać się potem, bo wstałam z fotela, albo zemdleć z wycieńczenia, bo przeszłam z pokoju do kuchni, albo dostać napadu duszności, bo tak, podczas jednego z takich  napadów duszności siedziałam, dusiłam się, usiłowałam łapać powietrze otwartymi szeroko ustami i łzy leciały mi z oczu jak groch, a moja matka siedziała naprzeciwko, patrząc na to jak sparaliżowana nie wiedząc, co robić (nic nie można było, zresztą, zrobić), otóż w tamtym świecie wstałam, po omacku, bo przed oczami miałam tylko czarną płachtę, wspierając się o ścianę wyczołgałam się na balkon (moja mama ma loggię na całej długości mieszkania) i, robiąc kroczek po kroczku, kurczowo trzymając się balustrady, spocona, razem z każdym haustem powietrza, który udawało mi się zaczerpnąć powtarzałam; "Tak... nie... będzie! Tak... nie może... być... i tak... nie będzie...! O, NIE, tak... nie... będzie...!!!".

Teraz znów chodzę po tamtym balkonie.

Tylko bardziej wściekła.

Odmówiłam bania się. Strach niszczy. Strach zabija. Been there, seen that, nie raz. Nigdy nie użyłam hasztagu "cośtam w czasach zarazy", nie czytam "Miłości w czasach zarazy", nie czytam "Dżumy". Nie biorę udziału w akcjach "a jak to się już skończy", nie zastanawiam się nad tym. Coś pewnie wtedy zrobię, a może nic szczególnego? Nie wiem.

Nie mam, i nie będę miała ani jednego zdjęcia w maseczce. Uprzedzając pytania - mam maseczki, jedną nawet w kotki, i noszę je, gdy trzeba. Ale zdjęć nie będzie. Nigdy. Możliwe, że te maseczki już zostaną z nami na zawsze, wcale tego nie wykluczam. Ale ja będę jak te starsze damy, jak moja babcia, która do końca życia nigdy nie wyszła z domu bez kapelusza. Ich świat był światem, w którym dama nosiła nakrycie głowy. Mój świat to ten bez maseczek. Jestem boomer. Jestem przeżytkiem. Jestem starą, upartą babą, która Nie Rozumie. Trudno. Ktoś musi.

Jedyne plany, które powzięłam, to wyczytanie książek ze stosików i wyszydełkowanie włóczki ze... no, też ze stosików. Czytanie jakoś mi idzie, szydełkowanie - nie. Większość rzeczy, które miałam do skończenia miało iść na sprzedaż, a komu teraz potrzebne są chusty, torby, czaszunie, słoniki, kto o czymś takim w ogóle myśli w tym świecie, w którym w każdej chwili można stracić źródło dochodu? W którym są o wiele ważniejsze rzeczy, niż czaszunia z cekinkami? Więc trochę wyhamowałam. Może się kiedyś tam rozpędzę, może znowu sprzedam jakąś torbę czy szal. A może nie. Się pożyje, się zobaczy.

Jem. Śpię. Dużo gotuję. Sadzę kwiatki. Patrzę na ptaszki w poidełkach. Dziergam torebunię z dyndałkami. Czytam. Uczę się z dziećmi. Gadam przez Messengera. Pracuję. Głaszczę psa. Czeszę kota.

Robię małe kroczki. Codziennie nowy.

Trzymam się.

Przynajmniej próbuję.

Jakoś to.

Jakoś.

Kiedyś.

Będzie.

wtorek, 5 maja 2020

Skutki, oględnie rzecz ujmując, uboczne

Królowa Matka (objuczona... czymśtam, nie pamięta, czym, książkami, poskładanym praniem, przygnębiającymi myślami, zwojami włóczek... a zatem - objuczona, wchodzi na górę Domu w Dziczy).

Potomek Starszy (wychynąwszy z głębin swego pokoju) - Jesteś zatem, o, ty, która dałaś życie mnie i braciom moim! Póki naszego życia, pozostaniemy ci za to wdzięcznymi!

Powiada Państwu Królowa Matka, to odosobnienie i soszjal distansing to już za długo trwa, zdecydowanie za długo...