wtorek, 28 lutego 2023

"Moriarty" Anthony Horowitz

 


Sherlock Holmes nie żyje. Moriarty, cóż, również nie. W pamiętnym starciu gigantów intelektu (i sztuk walki) nad wodospadem Reichenbach przepada Sherlock Holmes i jego arcywróg, profesor James Moriarty. Policjanci ze Scotland Yardu, opierając się na wskazówkach największego z detektywów, rozbijają w puch gang Moriarty'ego, tym bardziej, że po śmierci przywódcy członkowie gangu zdają się być silnie zdezorientowani. Tymczasem na horyzoncie pojawia się nowa siła, gotowa przejąć kontrolę nad półświatkiem. I nie jest to elegancka, brytyjska siła, która przestrzega reguł, honoruje "gentleman agreement" i zawierza danemu słowu honoru, jak również obejmuje opieka podległych jej ludzi. Nie, to, tępa, brutalna siła zza oceanu: gang Clarence'a Devereux. Koniec z "gentleman agreement", koniec z intelektualnymi potyczkami, koniec z troszczeniem się o własnych "żołnierzy" i poleganiem na lojalności.

Na miejscu domniemanej śmierci Holmesa i Moriarty'ego pojawia się śledczy Frederick Chase z Agencji Detektywistycznej Pinkertona, który podąża tropem przywódcy amerykańskiego gangu, Clarensem Devereau i szybko znajduje sprzymierzeńca w osobie inspektora Athelneya Jonesa, gorliwego naśladowcy (wręcz, jak powiedzielibyśmy dziś, psychofana) samego Holmesa.

Powieść napisana jest wyśmienitym językiem, nadzwyczaj udatnie naśladującym styl Conan-Doyle'a, akcja toczy się płynnie, bez potknięć i bez (większych) dłużyzn, klimat dziewiętnastowiecznego świata oddany doskonale, tłumaczenie, że buzi dać, a mimo to...

Rozczarowanie.

Naprawdę, naprawdę nie umiem powiedzieć, czemu. Czegoś mi zabrakło, coś mnie strasznie uwierało, a ostatecznie pogrążyło powieść zakończenie, podane w nie uznawanej przez mnie formie "kawa na ławę". Niby mamy suspens, niby zaskoczenie, że ojej, oczy się jak spodki robią normalnie, a potem autor nas sadza jak dzieciątka w szkolnej ławce i wyjaśnia, kiedy, kto, dlaczego, o, a tu dałem wskazówkę, a tu wywiodłem w pole, a tu wprowadziłem w błąd. O ile dobrze pamiętam podobnie wyjaśniał ciąg swych skojarzeń sam Holmes ("to elementarne, Watsonie!"), więc może autor po prostu okazał się zbyt dobrym naśladowcą, jego hołd okazał się idealny, a ja wyrosłam z dziewiętnastowiecznych opowieści kryminalnych i to, co drażniło i męczyło (a i nudziło momentami, przyznaję, dość powiedzieć, że gdy docierałam już, już do końca książki, już, już wisiało w powietrzu rozwiązanie zagadki, w Domu w Dziczy zapanowały ferie połączone z wyjazdem na Mazury, na które zapomniałam wziąć książki i nie tylko nie gryzłam palców z frustracji, ale spokojnie sobie zapomniałam, że ją porzuciłam, nie doczytaną) podczas lektury to jej niewątpliwa, rasowa dziewiętnastowieczność?

Nie wykluczam tego wcale, więc szczerze mogę polecić rzecz wielbicielom wieku dziewiętnastego i Sherlocka Holmesa. Zdziwiłabym się, gdyby im nie przypadła do gustu.

Ale dla mnie jednak, cóż, trochę za staroświecko.

poniedziałek, 27 lutego 2023

"Na psa urok" Kevin Hearne

 Atticus O'Sullivan - czy też raczej  Siodhachan Ó Suileabhain - to tak naprawdę ostatni z druidów. Jest starszy niż chrześcijaństwo, dysponuje wielowiekową wiedzą, urokiem osobistym, sprytem, sporą ilością nadprzyrodzonych mocy i zamieszkuje od jakiegoś czasu w miasteczku Tempe w Arizonie, gdzie - totalnie incognito - prowadzi księgarnię ezoteryczną i ukrywa się przed celtyckim bogiem miłości,  Aenghusem Ógiem (a gdy mówię "celtycki bóg miłości" nie mam na myśli pucatego aniołka z łukiem w dziecinnych rączętach, który frywolnie mierzy to w tę, to w inną osobę, sprowadzając na nieszczęsnych stan oszołomienia zwanego zakochaniem, tylko psychopatycznego typa opętanego żądzą władzy i totalnie pozbawionego skrupułów, a co gorsza także postawnego i dysponującego sporą ilością mięśni). Niestety, wszystko wskazuje na to, że Atticus przestał być bezpieczny w swojej precyzyjnie wybranej kryjówce - gdy dość nieoczekiwanie składa mu wizytę bogini śmierci Morrigan, musi, nieszczęsny, porzucić złudzenia - spokojne życie się skończyło i zanosi się na poważne kłopoty.

"Na psa urok" to pierwszy tom cyklu urban fantasy autorstwa Kevina Hearne i, mujeju, czegóż (i kogóż) my tu nie mamy! Jest i wilczarz irlandzki (gadający, ale tylko z Atticusem, i jeszcze może z boginią Flidais. Tak, z nią też), i wilkołaki prosto z krain bojowych wikingów, i boginie celtyckie, hinduskie i słowiańskie, i prawnik-wampir, i sabat polskich wiedźm, bo kto bogatemu zabroni.

Jest to moje drugie spotkanie z Atticusem, w dodatku drugie spotkanie z tym samym tomem przygód Atticusa, bo po raz pierwszy przeczytałam go, gdy był stosunkową świeżynką wydawniczą. Przeczytałam bez szczególnego wstrętu, ale i bez nadmiernego zachwytu, owszem, miłe to było czytadełko, owszem, uśmiechnęłam się raz czy dwa, owszem, bohaterowie byli lubialni, a za wyjście poza banalny panteon grecko-rzymsko-nordycki autorowi należy się duży plus, ale szału nie robiło, że się tak kolokwialnie wyrażę. Odstawiłam rzecz na półkę, do towarzystwa pięciu kolejnym tomom, które kupiłam, i tak sobie stały, i stały, i stały, aż do dnia, gdy postanowiłam zrobić przegląd biblioteczki pod kątem nieczytanych książek, które miały wywędrować do biblioteki, i zdecydowałam się rzecz sobie kolejny raz przeczytać, sama do końca nie wiem, czemu.

A wtedy nagle - klik! - i coś zaskoczyło.

Owszem, Atticus jest nadal trochę zbyt nieśmiertelny i trochę zbyt niepokonywalny jak dla mnie, nadal zbyt łatwo uchodzi z wszelkich pułapek, jakie nastawia na niego życie (i Aenghus Óg), owszem, nadmiar bogów, bogiń, stworów mniej i bardziej magicznych, mitycznych oraz całkiem ludzkich wywołuje zawrót głowy i czasem wrażenie chaosu (chociaż - pozwolę sobie na mini spoilerek, a wręcz nie spoilerek tylko takie... wyjaśnienie - w kolejnych tomach ta pełna chaosu akcja zaczyna krzepnąć i kto wie, kto wie, może okaże się, że początkowy bałagan był przez autora zamierzonym zabiegiem), owszem, ciągłe gadki Oberona (czyli psa należącego do naszego druida) na temat pudlic francuskich są niezmiennie męczące i baaaaardzo średnio zabawne, ale jakoś mi się to wszystko i lepiej czytało, i częściej się uśmiechałam. Nie umiem powiedzieć, czemu, może książka jakoś lepiej trafiła w mój nastrój, może potrzebowałam akurat w tej chwili, przy tej posępnej pogodzie i mrocznej porze roku tego typu literatury, może w szarej godzinie dobrze mi na duszę zrobiło coś niewymagającego, a dobrze napisanego i doskonale przetłumaczonego, może w końcu, czego nijak wykluczyć nie można, zgłupiałam (i nadal głupieję) na starość, gust mi się wypaczył i nieodwracalnie zmierzam w kierunku przyswajania wyłącznie prostej rozrywki w postaci literackiej papki i niewybrednych dowcipasków (o pudlicach). 

A może Wszechświat mi mówi, że czasem warto dać czemuś drugą szansę, a być może, być może czeka nas wtedy przyjemne zaskoczenie.

I tej myśli będę się trzymać :).


piątek, 17 lutego 2023

Wręcz biblijnie

Potomek Starszy (radośnie) - O, pączuś! Zjadłbym sobie pączusia!

Królowa Matka (chwilowo dość beznamiętnie) - To zjedz. Obiad dopiero za półtorej godziny.

Potomek Starszy (nie mniej radośnie) - I drugi pączuś! Też bym go zjadł.

Królowa Matka (ożywiając się z lekka) - Tego nie!

Potomek Starszy (ciągnie myśl) - Wiem, że nie powinieniem, ale taką mam ochotę...

Królowa Matka (z naciskiem) - Ani. Mi. Się. Waż.

Potomek Starszy (w zadumie) - ...  bo niby czemu nie...

Królowa Matka (przez zęby) - Bo to pączek twoich braci. Do podziału na pół.

Potomek Starszy - No niby tak. Ale ich tu nie ma, a ja jestem... I czy oni w ogóle na tego pączusia zaslużyli?

Królowa Matka (z nutą groźby w głosie) - Synu...!

Potomek Starszy (kontynuując w natchnieniu) - ...że już nie wspomnę, że chroni mnie starodawne prawo żydowskie.

Królowa Matka (przechodząc od pogróżek w glosie do oslupienia w takim tempie, że dziw, że jej to nie zaszkodzilo) - Że co.

Potomek Starszy - No, wiesz. Normalnie. "I zakupił wczoraj pudlo pączków ojciec mój i wręczając je rzekł mi: "Oto są pączki do podziału dla całej rodziny. Lecz tyś  jest syn mój pierworodny! Niechaj tobie Bóg użycza z obfitości zboż i jadła! Niechaj ci służą ludy! Bądź panem twoich braci niech ci pokłon oddają synowie twej matki! Ktokolwiek cię przeklina niech będzie przeklęty, a kto cię błogosławi, niech będzie błogosławiony!". To prawo.

takie są własnie skutki mocno uboczne bardzo szczegółowego omawiania Księgi Rodzaju w ramach przygotowań do matury.

Cholerajasnapsiakrew.

Nieprawdaż.