Królowa Matka (która wie takie rzeczy wyłącznie dlatego, że Kocia Hrabianka posiada rodowód - zapewne lepszy, niż rodowód Krolowej Matki - a w tym rodowodzie czarno na białym wpisaną datę urodzenia, wczoraj, do Potomka Starszego) - Wiesz, że Kamczatka ma jutro urodziny? Pierwsze! Kończy okragły rok!
Potomek Starszy (wzdychając filozoficznie) - Tak szybko rosną...
O, tak :).
Na szczęście Potomki nie urosły na tyle szybko, by wyrosnąć z robienia kotom urodzinowych prezentów, wskutek czego Kamczatka została obdarowana domem, w którym bez szczególnych oporów przebywa...
maskotką, której się bez szczególnego zainteresowania przygląda, od czasu do czasu od niechcenia pacając ja łapą...
oraz kiełbaską dla kotów, którą pożarła w tempie przynoszącym zaszczyt jej apetytowi, hańbę jej manierom i uniemożliwiającym strzelenie przyzwoitej fotki :).
środa, 31 lipca 2013
niedziela, 21 lipca 2013
Co bardziej warto
Królowa Matka i Pan Małżonek, spławiwszy połowę Potomków jednej Babci na Mazury, a drugą połowę - drugiej Babci na jedno popołudnie, poszli oblewać zyskaną na tydzień połowę wolności oraz naprawienie Upiornego Rodzinnego Samochodu do herbaciarni.
Siedzieli sobie w tej herbaciarni, Królowa Matka nad kawałkiem sernika na ciepło i herbatą różaną, Pan Małżonek - bijąc rekord w dziedzinie "zasłodzenie na czas", i gawędzili niewinnie a miło, czyniąc przeróżne, niejednokrotnie silnie zaskakujące, wyznania.
Pan Małżonek (miedzy kęsem jabłecznika z lodami i bitą śmietaną a łykiem kawy z bitą śmietaną i posypką czekoladową, z rozmarzeniem) - Bo, wiesz, ja to chciałbym wyglądać jak rosomak!...
Królowa Matka (unikając w ostatniej chwili publicznej kompromitacji wynikajacej z upuszczenia widelczyka z hukiem na talerzyk, a wręcz na podłogę, osłupiała) - Ale... jak to, jak rosomak?... Takie zwierzątko?...
Pan Małżonek (z pobłażliwością dla królewskomatczynej ignorancji) - No oczywiście, że nie zwierzątko, oszalałaś, po co mi zwierzątko?! Jak ten aktor, który gra Rosomaka w najnowszym "X-men", ten, jakże się on nazywa... no wiesz... (pewnie, że Królowa Matka wie, ktoś w tej rodzinie musi mieć pamięć jak słoń, a wręcz stado słoni) ... wiesz, ten, co grał w "Van Helsingu"...
Królowa Matka (odzyskawszy równowagę wewnętrzną) - Ach, Hugh Jackman! Pewnie, że byś chciał, kto by nie chciał, większość męskiej połowy ludzkości by chciała, toż to jest jakiś niebotyczny szczyt na liście najseksowniejszych mężczyzn świata. I w dodatku z dystansem do siebie i uroczy, bo jego żona na wiadomość, że on jest najseksowniejszym facetem na świecie dostała ataku śmiechu, o czym on sam szczegółowo prasie opowiedział...
Nazajutrz.
Królowa Matka (snując luźne projekty dotyczące tego wpisu, do Pana Małżonka) - Kochanie, do jakiego ty zwierzątka chciałeś być podobny?
Pan Mażonek (ostrożnie) - Do żadnego zwierzątka, do Rosomaka... a dlaczego ty właściwie pytasz?
Królowa Matka (niefrasobliwie) - Ach, bo tak się od jakiegoś czasu zastanawiałam i za nic sobie nie mogłam przypomnieć. Jakoś kojarzyło mi się z szynszylą, ale wydawało mi się to dość nieprawdopodobne...
Pan Małżonek (jak rażony gromem) - Z szynszylą? Z SZYNSZYLĄ???!!! Mówisz o moim ulubionym X-menie!!! ULUBIONYM! Od dwudziestu lat!!! Dłużej go lubię, niż ciebie znam!!!
E, tam.
Przecież każdy przyzna, że lepiej jest znać kogoś takiego
niż takiego
Prawda?
Siedzieli sobie w tej herbaciarni, Królowa Matka nad kawałkiem sernika na ciepło i herbatą różaną, Pan Małżonek - bijąc rekord w dziedzinie "zasłodzenie na czas", i gawędzili niewinnie a miło, czyniąc przeróżne, niejednokrotnie silnie zaskakujące, wyznania.
Pan Małżonek (miedzy kęsem jabłecznika z lodami i bitą śmietaną a łykiem kawy z bitą śmietaną i posypką czekoladową, z rozmarzeniem) - Bo, wiesz, ja to chciałbym wyglądać jak rosomak!...
Źródło |
Królowa Matka (unikając w ostatniej chwili publicznej kompromitacji wynikajacej z upuszczenia widelczyka z hukiem na talerzyk, a wręcz na podłogę, osłupiała) - Ale... jak to, jak rosomak?... Takie zwierzątko?...
Pan Małżonek (z pobłażliwością dla królewskomatczynej ignorancji) - No oczywiście, że nie zwierzątko, oszalałaś, po co mi zwierzątko?! Jak ten aktor, który gra Rosomaka w najnowszym "X-men", ten, jakże się on nazywa... no wiesz... (pewnie, że Królowa Matka wie, ktoś w tej rodzinie musi mieć pamięć jak słoń, a wręcz stado słoni) ... wiesz, ten, co grał w "Van Helsingu"...
Królowa Matka (odzyskawszy równowagę wewnętrzną) - Ach, Hugh Jackman! Pewnie, że byś chciał, kto by nie chciał, większość męskiej połowy ludzkości by chciała, toż to jest jakiś niebotyczny szczyt na liście najseksowniejszych mężczyzn świata. I w dodatku z dystansem do siebie i uroczy, bo jego żona na wiadomość, że on jest najseksowniejszym facetem na świecie dostała ataku śmiechu, o czym on sam szczegółowo prasie opowiedział...
Nazajutrz.
Królowa Matka (snując luźne projekty dotyczące tego wpisu, do Pana Małżonka) - Kochanie, do jakiego ty zwierzątka chciałeś być podobny?
Pan Mażonek (ostrożnie) - Do żadnego zwierzątka, do Rosomaka... a dlaczego ty właściwie pytasz?
Królowa Matka (niefrasobliwie) - Ach, bo tak się od jakiegoś czasu zastanawiałam i za nic sobie nie mogłam przypomnieć. Jakoś kojarzyło mi się z szynszylą, ale wydawało mi się to dość nieprawdopodobne...
Źródło |
Pan Małżonek (jak rażony gromem) - Z szynszylą? Z SZYNSZYLĄ???!!! Mówisz o moim ulubionym X-menie!!! ULUBIONYM! Od dwudziestu lat!!! Dłużej go lubię, niż ciebie znam!!!
E, tam.
Przecież każdy przyzna, że lepiej jest znać kogoś takiego
niż takiego
Źródło |
Prawda?
piątek, 19 lipca 2013
Ciasto czereśniowe, odsłona któraśtam
Chyba trzecia, jeśli to ciasto z kwaśnym mlekiem z racji obrzucenia czereśniami (Królowa Matka próbowała wersji z malinami i truskawkami, tę czereśniową poleca najbardziej - z innymi nieco twardszymi owocami też powinno być nieźle, z wiśniami, śliwki też się nadadzą, chociaż Królowa Matka nie lubi, brzoskwinie, jabłka...).
To jest ulubione ciasto Królowej Matki (z tych czereśniowych, rzecz jasna), według przepisu z jakiejś przedpotopowej (a już na pewno - głęboko przedinternetowej) gazetki, na biszkoptowym spodzie, niestety, wymaga użycia kilograma czereśni, co jest uciążliwe nawet w roku urodzaju, gdy czereśnie nie mogą się ścigać pod względem ceny z kawiorem z bielugi, albowiem, drogie czy nie, czereśnie muszą zostać wydrylowane.
Wszedłszy w posiadanie kilograma czereśni, umywszy je i wydrylowawszy, Królowa Matka rozdzieliła pięć jajek, wrzucając białka do jednego garnuszka, a żółtka - do zupełnie innego. Białka, ku nieukrywanemu entuzjazmowi Pomponów dla tego narzędzia, co tak fajnie robi "bzzzz, bzzzz", ubiła na sztywną pianę wraz z 70 g cukru, po czym przystąpiła do ucierania żółtek z dodatkiem sześciu łyżek gorącej wody i 150 g cukru tak długo, aż cały cukier się rozpuścił.
Następnie przełożyła pianę z białek na masę żółtkową, w misce wymieszała 150 g mąki pszennej, 150 g mąki ziemniaczanej i trzy płaskie łyżeczki proszku do pieczenia (soda też może być, sprawdzone) i stopniowo dosypywała całość do masy, delikatnie i lekko mieszając trzepaczką do ubijania piany.
Gdy ciasto się połączyło, Królowa Matka wylała je na blaszkę prostokatną (35/25 cm), uprzednio natłuszczoną i wysypaną mąką, i obłożyła czereśniami, które sobie w cieście spokojnie zatonęły, a na to rzuciła jeszcze kruszonkę wykonaną metodą - wymieszać 170 g mąki, 100 g cukru, 100 g masła i łyżeczkę cynamonu (można zamiast cynamonu dodać rdzeń połowy laski wanilii, ale każdy, kto choć trochę zna Królową Matkę wie, że jest ona cynamonouzależniona) i rozkruszyć to, co powstało, na całej powierzchni ciasta, po czym piekła całość w piekarniku nagrzanym do 210 stopni przez 30-35 minut.
Czasem przyrządza do tego ciasta lukier albo posypuje je cukrem-pudrem, ale nie tym razem (bo - niespodzianka! - cukru pudru w domu nie miała), i tak też jest dobrze :).
PS.
Pees jest nie na temat ciasta :). Ze specjalną dedykacją dla Griet, która pod postem o Pomponach przyznała się, że ostatnio doznała załamania na skutek lektury mamusiowych blogów (a wszelkie załamania osobie w żadnym stanie, a już w błogosławionym to w ogóle, nie robią dobrze) Królowa Matka wrzuca obrazek (który z kolei pojawił się był już wczoraj na Kłebowisku, ale może Griet tam akurat nie zagląda) idealny dla osoby, która próbuje sobie samą siebie wyobrazić w roli matki :
Griet, wybieraj i przebieraj, oraz przygotowuj się, gdyż prawdopodobnie któregoś z tych zdań nie unikniesz w przyszłości.
Królowa Matka przyznaje sie do tego w prawym dolnym rogu :D.
To jest ulubione ciasto Królowej Matki (z tych czereśniowych, rzecz jasna), według przepisu z jakiejś przedpotopowej (a już na pewno - głęboko przedinternetowej) gazetki, na biszkoptowym spodzie, niestety, wymaga użycia kilograma czereśni, co jest uciążliwe nawet w roku urodzaju, gdy czereśnie nie mogą się ścigać pod względem ceny z kawiorem z bielugi, albowiem, drogie czy nie, czereśnie muszą zostać wydrylowane.
Wszedłszy w posiadanie kilograma czereśni, umywszy je i wydrylowawszy, Królowa Matka rozdzieliła pięć jajek, wrzucając białka do jednego garnuszka, a żółtka - do zupełnie innego. Białka, ku nieukrywanemu entuzjazmowi Pomponów dla tego narzędzia, co tak fajnie robi "bzzzz, bzzzz", ubiła na sztywną pianę wraz z 70 g cukru, po czym przystąpiła do ucierania żółtek z dodatkiem sześciu łyżek gorącej wody i 150 g cukru tak długo, aż cały cukier się rozpuścił.
Następnie przełożyła pianę z białek na masę żółtkową, w misce wymieszała 150 g mąki pszennej, 150 g mąki ziemniaczanej i trzy płaskie łyżeczki proszku do pieczenia (soda też może być, sprawdzone) i stopniowo dosypywała całość do masy, delikatnie i lekko mieszając trzepaczką do ubijania piany.
Gdy ciasto się połączyło, Królowa Matka wylała je na blaszkę prostokatną (35/25 cm), uprzednio natłuszczoną i wysypaną mąką, i obłożyła czereśniami, które sobie w cieście spokojnie zatonęły, a na to rzuciła jeszcze kruszonkę wykonaną metodą - wymieszać 170 g mąki, 100 g cukru, 100 g masła i łyżeczkę cynamonu (można zamiast cynamonu dodać rdzeń połowy laski wanilii, ale każdy, kto choć trochę zna Królową Matkę wie, że jest ona cynamonouzależniona) i rozkruszyć to, co powstało, na całej powierzchni ciasta, po czym piekła całość w piekarniku nagrzanym do 210 stopni przez 30-35 minut.
Czasem przyrządza do tego ciasta lukier albo posypuje je cukrem-pudrem, ale nie tym razem (bo - niespodzianka! - cukru pudru w domu nie miała), i tak też jest dobrze :).
PS.
Pees jest nie na temat ciasta :). Ze specjalną dedykacją dla Griet, która pod postem o Pomponach przyznała się, że ostatnio doznała załamania na skutek lektury mamusiowych blogów (a wszelkie załamania osobie w żadnym stanie, a już w błogosławionym to w ogóle, nie robią dobrze) Królowa Matka wrzuca obrazek (który z kolei pojawił się był już wczoraj na Kłebowisku, ale może Griet tam akurat nie zagląda) idealny dla osoby, która próbuje sobie samą siebie wyobrazić w roli matki :
Griet, wybieraj i przebieraj, oraz przygotowuj się, gdyż prawdopodobnie któregoś z tych zdań nie unikniesz w przyszłości.
Królowa Matka przyznaje sie do tego w prawym dolnym rogu :D.
środa, 17 lipca 2013
Pomponiada
Pod jednym z postów, w którym Królowa Matka narzekała na brak weny i prosiła Drogich Czytelników o inspiracje, jedna z (jak się okazało po krótkich acz wnikliwych badaniach - Nie-) Anonimowych Czytelniczek poprosiła o wpis o Pomponach. Na co Królowa Matka, ta, nieprawdaż, Czuła Osoba Realizująca Się W Macierzyństwie z typową dla siebie bezdusznością odparła, że ale właściwie po co. Pompony są nudne. Nie gadają. Odmawiają użytkowania nocnika. Z drugiej zaś strony nie wykonują żadnych efektownych numerów w rodzaju padania na podłogę sklepu z wrzaskiem, zrzucania na siebie połowy zawartości sklepowych półek/ odbiornika telewizyjnego wraz z przyległościami/ serwisu po prababci, jedzą ładnie i własnoręcznie, śpią wręcz cudownie (to pisze Wyspana Matka Bliźniąt, nie jest to zjawisko nagminnie występujące wśród Matek, a wśród Matek Bliźniąt to już w ogóle, wierzaj, Czytelniku!), nie czynią żadnych ohydnych/ obciachowych rzeczy, jakie zdarza się czynić innym dwulatkom (w rodzaju zdejmowania sobie pieluch i wysmarowywania zawartością najbliższej okolicy oraz Braciszka) i w ogóle patrząc z wyżyn swojego poczwórnego macierzyństwa Królowa Matka ostatecznie przestała w bunt dwulatka wierzyć (bo też mi, wielki to bunt, jak parę razy dziecko powie "nie" i tupnie nogą, w końcu Królowa Matka też to robi, a nikt nie mówi przy tej okazji o "buncie wieku powyżej-średniego", prawda?), a jeśli nie przekonały jej, że coś takiego istnieje dwuletnie bliźnięta, to na pewno już jej nie przekona jakiś tam znawca etapów dziecięcego rozwoju piszący książki, ani chybi teoretyk.
Mówienie o kupkach, siusiach i wyrzynających się ząbkach nudzi nawet Królową Matkę, było nie było główną producentkę siusiających właścicieli wyrzynających się ząbków, więc założenie, że nie nudziłoby Czytelników byłoby co najmniej nieuprzejme i/lub optymistyczne.
Więc o czym tu pisać?
No, ale, skoro nasz Klient nasz Pan sobie życzy, a w dodatku Pompony właśnie dziś kończą dwa i pół roku - oto Okolicznościowy i Zamówiony Post O Pomponach.
Pompony, lat dwa i pół, mierzą jakiś metr (oba, do niedawna Pompon Młodszy był wyższy i chudszy, teraz jest tylko chudszy), ważą średnio 13,25 kg, a nie średnio - Starszy waży 13,5, a Młodszy - 13, chociaż wygląda, jakby ważył ze dwa kilo mniej.
Pompon Starszy już jakiś czas temu wyrósł z etapu bycia bezkonfliktowym, nazbyt grzecznym niemowlątkiem, o którego zdrowe zmysły martwił się Tatuś. Obecnie Tatuś martwić się musi o wszystko inne, zwłaszcza, jeśli to wszystko inne jest elektryczne, elektroniczne i ma guziczki. Albo wystające druciki. Albo dziurki, w które można włożyć wystające druciki. Albo można to podłączyć do prądu. Albo rozkręcić na części. A jak się nie da rozkręcić - rozerwać. Pompon Starszy bowiem jest niewątpliwie najsilniejszym dzieckiem z całej czwórki (chwilowo słabszym od Starszych Braciszków, ale Królowa Matka spokojnie mu się przygląda i czeka chwili, gdy, zaczepiony przez Potomka Starszego, Pompon Starszy weźmie swą pomstę za długie miesiące wyrywania mu z rąk komórek rodziców/ ładowarek/ konsoli do grania/ pilotów/ i innych takich).
Dawno, dawno temu w szkole Królowej Matki gościł pan prowadzący szkolenia na temat zachowania się w przypadku zaatakowania przez psa. Na przykładzie szkolonego rottwailera pokazywał, jak silny uścisk szczęk może mieć duże zwierzę - pies chwytał w zęby gruby kij, a właściciel podnosil go w powietrze, machał nim (w miarę możliwości, gdyż zapewne nie jest łatwo pomajtać rottwailerem), zwierzątko zaś trwało niewzruszenie wgryzione w badyl i ani myślało wypuszczać go z zaciśniętych szczęk.
Takim właśnie rottwailerem jest Potomek Starszy, chociaż o jego szczękach Królowa Matka nie jest w mocy powiedzieć zbyt dużo. Ale podnieść go w powietrze na kredce, na której Dziecina zaciskała dłoń zdarzało jej się nie raz, teraz już nie próbuje, podobnie jak nie próbuje (nikt nie próbuje) wyrwać mu z rąk zabawki. Szkoda zabawek. A zresztą, Pompona Starszego wystarczy poprosić (w przeciwieństwie do Młodszego, to znaczy, jego też można prosić, czemu nie, jak ktoś nie ma innych planów na cały dzień...), to działa o wiele lepiej (no, dobra, ostatnio skuteczność tej metody wydaje się jakby mniejsza, może to ten bunt dwulatka, którego nie ma :)).
Odkąd Bliźniątka skończyły rok Rodziciele mieli wizję przyszłości, w której Pompon Młodszy, siejąc czarem i brojąc jak pijany zając w kapuście, wreszcie się doigrywuje, a gdy wydaje się, że nie uniknie spotkania z Karzącymi Pięściami Sprawiedliwości, zza jego pleców wyłania się łagodnie uśmiechnięty, wysoki, barczysty, milczący Pompon Starszy (sprawiający chwilowo - ale może mu to nie przejdzie - nader wdzięczne wrażenie, ostatnio urósł i nogi mu się wyciągnęły, więc nie jest już pofałdowany jak aniołki Rubensa, tylko foremnie zaokraglony, ma oczy jak dwa kawałki nieba, jak dwa czystej wody akwamaryny - w kolorze przejrzystego, ciemnego błękitu, i falujące włosy tak jasne, że aż srebrne, oraz cień dołeczków w policzkach, gdy się uśmiecha), który jednym, nie nazbyt silnym - jak na niego, oczywiście - uderzeniem załatwia sprawę wysyłając Karzące Pięści Sprawiedliwości na zasłużony odpoczynek dla regeneracji nadszarpniętego zdrowia.
Na razie wygląda na to, że wizja jest całkiem prawdopodobna, Pompon Starszy jest wymarzonym synem Henryka VIII, który dziwnym trafem urodził się trochę później, trochę gdzie indziej i trochę komu innemu, personifikacją następcy tronu, silnym, zuchwałym, odważnym, wpadającym przepięknie w złość (i, niestety, niestety, wzbudzającym tym głównie rozbawienie, bowiem niewyobrażalnie śmieszny jest taki rafaelicki aniołek tupiący nogą z zaciśniętymi pięściami pełnymi dołków i z wściekłym "Yyyyy!!!!" godnym Byczka Fernando na ustach), a w tej złości poza zaciskaniem pięści także rzuca przedmiotami, ach, Królowa Matka widzi go oczyma duszy, jak lata po Windsorze i wolno mu absolutnie wszystko!
Zapowiada się też na najporządniejsze (jak w chwilach ponurej oceny rzeczywistości mawia Królowa Matka - jedyne porządne) dziecko - sprzata po sobie bez przypominania, wyrzuca pieluchy, zanosi naczynia do zlewu, układa ubranka. Zakłada je również sam i przejawia niezwykłą pamięć do detali - na przykład pamięta, że szare skarpetki w misie nosił Braciszek, a szare skarpetki w samochodziki - on sam, Królowa Matka, która na takie detale nie zwraca uwagi, już przywykła, że należy go o to zapytać. Przepada za odkurzaniem, zamiataniem, jeśli siedzi na okruszkach zachowuje się jak rasowa Księżniczka na Ziarnku Grochu, żąda umycia rąk po zjedzeniu czegokolwiek, choćby był ty jeden chrupek, i w ogóle, wygląda na to, że wyrośnie na pedanta (a jeśli będzie taki, jak jego pradziadek, ciężkie życie czeka go w Domu w Dziczy, mieszkańcy którego mają bujne i pełne przeróżnych cech osobowości, pedanteria jednakże się do nich nie zalicza...).
Ach, i co najważniejsze - Pompon Starszy jest Władcą Kotów. Tak, tak, Królowa Matka wie, że coś takiego nie istnieje w przyrodzie, ale co ma zrobić, jak właśnie w jej domu zaistniało. Już pal licho Bursztynową Arystokotkę, która ma charakter uległego pluszaka i ze stoicką cierpliwością znosi zabawy w rodzaju obkładania jej klockami albo objawy uczucia polegajace na ucałowaniu jej w same usta po uprzednim podniesieniu za głowę do tychże ust wysokości (po czym upuszczenie jak worka na ziemię), ale na widok Pompona Starszego zmierzającego do Starszej Domowniczki z wyraźnym zamiarem usunięcia jej z fotela Rodzice zdołali zakrzyknąć zaledwie "Nie, Pumę n...", po czym patrzyli z osłupieniem, jak Dziecię się mości w miejscu należącym do kota, a kotka, teoretycznie stojąca wyżej w hierachii stada, grzecznie przenosi się gdzie indziej. Albo kocięta sąsiadów, wabione bezskutecznie przez pozostałą Trojkę pieszczotliwym "kicikici!" "chodź tu, kiciu!!!", "ko-choć-tu!", wyłażące zza płota natychmiast w chwili, gdy kucnął przy nim Pompon Starszy, i ocierające mu się o nogi. Jak to robi, pozostaje zagadką, ale najwyraźniej w świecie potrafi.
Ponadto jest małomówny, słownik Pompona Starszego ogranicza się do "cześć, ja, mama, tata, baba, ko (czyli "kot"), titit, tjutju (to pierwsze to samochód, a drugie to pociąg, i nie wolno pomylić tych dwóch słów, jeśli nie chce się narazić na gniewne sprostowania), siusiu (wyłacznie jako słowo, niestety), fuj (co oznacza kupkę, inteligentne dziecko!), jew (czyli lew), sio!, yyyy - co w połaczeniu z mową ciała i przebogatą - naprawdę przebogatą - gestykulacją oznacza właściwie całą resztę, oraz "nie". A, jeszcze "tak" się zdarza, a ostatnio Pompon wyraźnie rzekł "Julian".
"Kjój" (król) bowiem mówi Pompon Młodszy.
Który w ogóle mówi dużo więcej i właśnie wchodzi w etap, gdy - podobnie jak oba Starszaki - pomijając (czy też raczej ograniczając do "tata", "mama", "baba" i "ja") etap mówienia pojedynczymi słowami zaczyna od razu używać zdań, co oczywiście oznacza, że wkrótce zagości na łamach bloga nie tylko jako bohater wpisów jubileuszowych (próbki, jak wiedzą Wierni Czytelnicy, już były).
Poza tym, że jest gadatliwy (mówi bez przerwy, co z tego, że głównie po swojemu, skoro pod koniec dnia Królowej Matce skutkiem jego mówienia brzęczy w uszach), jest też nieodmiennie, od początku swego życia do teraz, i możliwe, że z tego nie wyrośnie, pełen wdzięku. Taki klasyczny elf, smukły, chudziutki jak trzcinka (co za szczęście, że Pompony maja normalną Panią Pediatrę, gdyż Pompon Młodszy znajduje się poniżej wszystkich norm wagowych dla wieku, także dlatego, że jest jak na swój wiek wysoki), długonogi, wielkooki, subtelny w rysunku. Oraz, niezmiennie, promieniujący czarem. Królowa Matka ponuro - i też niezmiennie - powtarza, że gdyby nie ten czar Pompon Młodszy nie dożyłby drugich urodzin, zaduszony przez Rodzicielkę w ataku szału.
Pompon Młodszy nie wścieka się rzucając przedmiotami, tylko obraża się, wychodząc z pokoju, i trzeba go szukać i przepraszać. Jak już się da przeprosić zaczyna szlochać, specjalnie po to, by podkreślić swą biedność i nieszczęśliwość, i czlowiek natychmiast zaczyna się czuć jak ostatnia szmata, która rani maleńkie, niewinne dziecko i powoduje u niego traumę na resztę życia. Maleńkie, niewinne dziecko z precyzją skalpela dokonuje zaś lobotomii na mózgach Rodziców i Opiekunów przy pomocy Miny - Mina polega na wzniesieniu na Oprawcę wielkich, ocienionych rzęsami ocząt, do których napływają łzy, wydęciu dolnej wargi maleńkich, doskonale zarysowanych usteczek i drganiu podbródka, wskutek czego Oprawca zaczyna rzucać się z przeprosinami, błaganiem o wybaczenie, obrzucaniem pocałunkami i darami przebłagalnymi. Królowa Matka, która musi być nieczuła na Miny i inne takie wrzasnęła kiedyś "Niee!!! Nie rób tego, ta mina jest zabroniona!!!", na co Pompon Młodszy zareagował schowaniem się za krzesłem, ponieważ nie zdołał ukryć uśmiechu, i w ten właśnie sposób Królowa Matka ostatecznie upewniła się, że to, co podejrzewała od jakiegoś czasu jest prawdą - a mianowicie, że Mina jest bezwstydnie wykorzystywaną ściemą.
O ile Pompon Starszy jest Władcą Kotów, o tyle Pompon Młodszy jest ludzkim ucieleśnieniem kotowatości - robi, co chce i kiedy chce, jak chce, bierze, jak nie chce nie bierze, choćby musiał (patrz: jedzenie zupki z domowymi kluseczkami lub zażywanie leków), nie reaguje na uwagi (to znaczy, owszem, reaguje, wzniesieniem Ocząt i rzuceniem Spojrzenia oraz Uśmiechu, co stanowi wstęp do lobotomii), i może Pompon Starszy musi po prostu być Władcą Kotów, żeby sobie jakoś wspólne życie z Bratem poukładać.
A wspóżycie Pomponów przebiega zgodnie i bez większych zakłóceń, chociaż, oczywiście, zazwyczaj chcą się bawić tymi samymi zabawkami. Zawsze domagają się, by Braciszek dostał pić i jeść w tym samym czasie i w tej samej ilości, i zawsze tego pilnują, nie zdarzyło się, żeby np. jeden wziął swoje jabłko i poszedł je zjeść, zawsze pada wypowiedziane z naciskiem "Mama!" i wskazany jest Brat, któremu też się jakieś jabłko od życia należy. Butelki za Pompona Młodszego wynosi Pompon Starszy, ale o to, kto ma pomóc mamusi potrafią się pokłócić.
Kłótnia Pomponów wyglada tak:
Królowa Matka, na przykład, prosi, aby postawiły butelkę mleka na stole. Lecą oba, mało se nóg nie połamią, stają przy lodówce i, przepychając się, nadają:
Pompon Starszy - Ja!
Pompon Młodszy - Nie, ja!
Pompon Starszy - Nie, ja!
Pompon Młodszy - Ja!
Pompona Starszy - Ja!
Pompon Młodszy - Ja!!!
Pompon Starszy - Ja!!!
Pompon Młodszy - Ja!!!
I tak, proszę ja kogo, przez kwadrans. To znaczy, kwadransa nikt jeszcze nie wytrzymał, bo one mają głosiki jak Pokemony, wysokie i jednak dość męczące przy dłuższym odbiorze. Tak są zresztą w podobnych sytuacjach nazywane, zawsze ktoś w końcu nie wytrzymuje, wydaje z siebie ryk: "Pokemony, cicho mi tu!!!", po czym następuje podział obowiązków, Pompony grzecznie robią, co im się każe i panuje miedzy nimi idealna zgoda aż do nastepnego razu. Który może nastąpić jutro, albo pojutrze, albo za dziesięć minut, normalnie nie znacie dnia ani godziny.
A poza tym wreszcie, po tych dwóch (i pół) latach Królowa Matka potrafi się przyznać, że bardzo, bardzo fajnie jest mieć bliźnięta (zdarzyło jej się nawet powiedzieć, że trojaczki- jeszcze lepiej, ale się po chwili opamiętała ;D), zwłaszcza różniące się od siebie. To znaczy, identyczne pewnie też fajnie, ale inaczej. Różniące się są trochę jak mini-przedszkole :), i stanowi naprawdę dobrą zabawę przypatrywanie się dwojgu dzieciom w identycznym wieku i na identycznym etapie rozwoju, a tak się od siebie różniącym. Pojedyncze dziecko to jest jednak zupełnie coś innego (także dlatego, że w wypadku bliźniąt widać wszelkie różnice rozwojowe - Królowa Matka przyznaje, że obserwowanie rosnących Pomponów kosztowało ją o wiele mniej stresu niż obserwowanie Starszaków właśnie dlatego, że miała model, do którego mogła się odnieść i to, że dzieci rosły, uczyły się i rozwijały podobnie był nader uspokajający).
Tak, to jest duuuży stres, począwszy od ciąży i porodu, poprzez pierwsze dni razem, podwójne zmęczenie, podwójne karmienia, podwójne dawki wszystkiego... ale ubaw też jest podwójny. Pamietasz może, Czytelniku, swoje własne małe dzieci? może siostry? braci? to, jaki zabawny jest mały człowiek, gdy zaczyna chodzić? mówić? oswajać świat? Jaki jest odżywczy, nieskrępowany, jaką ma wyobraźnię, jaki rozmach?
Podwójna dawka jest dwa razy taka oryginalna, nieskrępowana i dwa razy taka zabawna (i pewnie wkrótce dowody tego zaczną pojawiać się na blogu ze znaczną częstotliwością)
Co stanowi zapłatę ze sporą nadwyżką za ten stres i zmęczenie...
... którego Królowa Matka i tak już nie pamięta :).
Mówienie o kupkach, siusiach i wyrzynających się ząbkach nudzi nawet Królową Matkę, było nie było główną producentkę siusiających właścicieli wyrzynających się ząbków, więc założenie, że nie nudziłoby Czytelników byłoby co najmniej nieuprzejme i/lub optymistyczne.
Więc o czym tu pisać?
No, ale, skoro nasz Klient nasz Pan sobie życzy, a w dodatku Pompony właśnie dziś kończą dwa i pół roku - oto Okolicznościowy i Zamówiony Post O Pomponach.
Pompony, lat dwa i pół, mierzą jakiś metr (oba, do niedawna Pompon Młodszy był wyższy i chudszy, teraz jest tylko chudszy), ważą średnio 13,25 kg, a nie średnio - Starszy waży 13,5, a Młodszy - 13, chociaż wygląda, jakby ważył ze dwa kilo mniej.
Pompon Starszy już jakiś czas temu wyrósł z etapu bycia bezkonfliktowym, nazbyt grzecznym niemowlątkiem, o którego zdrowe zmysły martwił się Tatuś. Obecnie Tatuś martwić się musi o wszystko inne, zwłaszcza, jeśli to wszystko inne jest elektryczne, elektroniczne i ma guziczki. Albo wystające druciki. Albo dziurki, w które można włożyć wystające druciki. Albo można to podłączyć do prądu. Albo rozkręcić na części. A jak się nie da rozkręcić - rozerwać. Pompon Starszy bowiem jest niewątpliwie najsilniejszym dzieckiem z całej czwórki (chwilowo słabszym od Starszych Braciszków, ale Królowa Matka spokojnie mu się przygląda i czeka chwili, gdy, zaczepiony przez Potomka Starszego, Pompon Starszy weźmie swą pomstę za długie miesiące wyrywania mu z rąk komórek rodziców/ ładowarek/ konsoli do grania/ pilotów/ i innych takich).
Dawno, dawno temu w szkole Królowej Matki gościł pan prowadzący szkolenia na temat zachowania się w przypadku zaatakowania przez psa. Na przykładzie szkolonego rottwailera pokazywał, jak silny uścisk szczęk może mieć duże zwierzę - pies chwytał w zęby gruby kij, a właściciel podnosil go w powietrze, machał nim (w miarę możliwości, gdyż zapewne nie jest łatwo pomajtać rottwailerem), zwierzątko zaś trwało niewzruszenie wgryzione w badyl i ani myślało wypuszczać go z zaciśniętych szczęk.
Takim właśnie rottwailerem jest Potomek Starszy, chociaż o jego szczękach Królowa Matka nie jest w mocy powiedzieć zbyt dużo. Ale podnieść go w powietrze na kredce, na której Dziecina zaciskała dłoń zdarzało jej się nie raz, teraz już nie próbuje, podobnie jak nie próbuje (nikt nie próbuje) wyrwać mu z rąk zabawki. Szkoda zabawek. A zresztą, Pompona Starszego wystarczy poprosić (w przeciwieństwie do Młodszego, to znaczy, jego też można prosić, czemu nie, jak ktoś nie ma innych planów na cały dzień...), to działa o wiele lepiej (no, dobra, ostatnio skuteczność tej metody wydaje się jakby mniejsza, może to ten bunt dwulatka, którego nie ma :)).
Odkąd Bliźniątka skończyły rok Rodziciele mieli wizję przyszłości, w której Pompon Młodszy, siejąc czarem i brojąc jak pijany zając w kapuście, wreszcie się doigrywuje, a gdy wydaje się, że nie uniknie spotkania z Karzącymi Pięściami Sprawiedliwości, zza jego pleców wyłania się łagodnie uśmiechnięty, wysoki, barczysty, milczący Pompon Starszy (sprawiający chwilowo - ale może mu to nie przejdzie - nader wdzięczne wrażenie, ostatnio urósł i nogi mu się wyciągnęły, więc nie jest już pofałdowany jak aniołki Rubensa, tylko foremnie zaokraglony, ma oczy jak dwa kawałki nieba, jak dwa czystej wody akwamaryny - w kolorze przejrzystego, ciemnego błękitu, i falujące włosy tak jasne, że aż srebrne, oraz cień dołeczków w policzkach, gdy się uśmiecha), który jednym, nie nazbyt silnym - jak na niego, oczywiście - uderzeniem załatwia sprawę wysyłając Karzące Pięści Sprawiedliwości na zasłużony odpoczynek dla regeneracji nadszarpniętego zdrowia.
Na razie wygląda na to, że wizja jest całkiem prawdopodobna, Pompon Starszy jest wymarzonym synem Henryka VIII, który dziwnym trafem urodził się trochę później, trochę gdzie indziej i trochę komu innemu, personifikacją następcy tronu, silnym, zuchwałym, odważnym, wpadającym przepięknie w złość (i, niestety, niestety, wzbudzającym tym głównie rozbawienie, bowiem niewyobrażalnie śmieszny jest taki rafaelicki aniołek tupiący nogą z zaciśniętymi pięściami pełnymi dołków i z wściekłym "Yyyyy!!!!" godnym Byczka Fernando na ustach), a w tej złości poza zaciskaniem pięści także rzuca przedmiotami, ach, Królowa Matka widzi go oczyma duszy, jak lata po Windsorze i wolno mu absolutnie wszystko!
Zapowiada się też na najporządniejsze (jak w chwilach ponurej oceny rzeczywistości mawia Królowa Matka - jedyne porządne) dziecko - sprzata po sobie bez przypominania, wyrzuca pieluchy, zanosi naczynia do zlewu, układa ubranka. Zakłada je również sam i przejawia niezwykłą pamięć do detali - na przykład pamięta, że szare skarpetki w misie nosił Braciszek, a szare skarpetki w samochodziki - on sam, Królowa Matka, która na takie detale nie zwraca uwagi, już przywykła, że należy go o to zapytać. Przepada za odkurzaniem, zamiataniem, jeśli siedzi na okruszkach zachowuje się jak rasowa Księżniczka na Ziarnku Grochu, żąda umycia rąk po zjedzeniu czegokolwiek, choćby był ty jeden chrupek, i w ogóle, wygląda na to, że wyrośnie na pedanta (a jeśli będzie taki, jak jego pradziadek, ciężkie życie czeka go w Domu w Dziczy, mieszkańcy którego mają bujne i pełne przeróżnych cech osobowości, pedanteria jednakże się do nich nie zalicza...).
Ach, i co najważniejsze - Pompon Starszy jest Władcą Kotów. Tak, tak, Królowa Matka wie, że coś takiego nie istnieje w przyrodzie, ale co ma zrobić, jak właśnie w jej domu zaistniało. Już pal licho Bursztynową Arystokotkę, która ma charakter uległego pluszaka i ze stoicką cierpliwością znosi zabawy w rodzaju obkładania jej klockami albo objawy uczucia polegajace na ucałowaniu jej w same usta po uprzednim podniesieniu za głowę do tychże ust wysokości (po czym upuszczenie jak worka na ziemię), ale na widok Pompona Starszego zmierzającego do Starszej Domowniczki z wyraźnym zamiarem usunięcia jej z fotela Rodzice zdołali zakrzyknąć zaledwie "Nie, Pumę n...", po czym patrzyli z osłupieniem, jak Dziecię się mości w miejscu należącym do kota, a kotka, teoretycznie stojąca wyżej w hierachii stada, grzecznie przenosi się gdzie indziej. Albo kocięta sąsiadów, wabione bezskutecznie przez pozostałą Trojkę pieszczotliwym "kicikici!" "chodź tu, kiciu!!!", "ko-choć-tu!", wyłażące zza płota natychmiast w chwili, gdy kucnął przy nim Pompon Starszy, i ocierające mu się o nogi. Jak to robi, pozostaje zagadką, ale najwyraźniej w świecie potrafi.
Ponadto jest małomówny, słownik Pompona Starszego ogranicza się do "cześć, ja, mama, tata, baba, ko (czyli "kot"), titit, tjutju (to pierwsze to samochód, a drugie to pociąg, i nie wolno pomylić tych dwóch słów, jeśli nie chce się narazić na gniewne sprostowania), siusiu (wyłacznie jako słowo, niestety), fuj (co oznacza kupkę, inteligentne dziecko!), jew (czyli lew), sio!, yyyy - co w połaczeniu z mową ciała i przebogatą - naprawdę przebogatą - gestykulacją oznacza właściwie całą resztę, oraz "nie". A, jeszcze "tak" się zdarza, a ostatnio Pompon wyraźnie rzekł "Julian".
"Kjój" (król) bowiem mówi Pompon Młodszy.
Który w ogóle mówi dużo więcej i właśnie wchodzi w etap, gdy - podobnie jak oba Starszaki - pomijając (czy też raczej ograniczając do "tata", "mama", "baba" i "ja") etap mówienia pojedynczymi słowami zaczyna od razu używać zdań, co oczywiście oznacza, że wkrótce zagości na łamach bloga nie tylko jako bohater wpisów jubileuszowych (próbki, jak wiedzą Wierni Czytelnicy, już były).
Poza tym, że jest gadatliwy (mówi bez przerwy, co z tego, że głównie po swojemu, skoro pod koniec dnia Królowej Matce skutkiem jego mówienia brzęczy w uszach), jest też nieodmiennie, od początku swego życia do teraz, i możliwe, że z tego nie wyrośnie, pełen wdzięku. Taki klasyczny elf, smukły, chudziutki jak trzcinka (co za szczęście, że Pompony maja normalną Panią Pediatrę, gdyż Pompon Młodszy znajduje się poniżej wszystkich norm wagowych dla wieku, także dlatego, że jest jak na swój wiek wysoki), długonogi, wielkooki, subtelny w rysunku. Oraz, niezmiennie, promieniujący czarem. Królowa Matka ponuro - i też niezmiennie - powtarza, że gdyby nie ten czar Pompon Młodszy nie dożyłby drugich urodzin, zaduszony przez Rodzicielkę w ataku szału.
Pompon Młodszy nie wścieka się rzucając przedmiotami, tylko obraża się, wychodząc z pokoju, i trzeba go szukać i przepraszać. Jak już się da przeprosić zaczyna szlochać, specjalnie po to, by podkreślić swą biedność i nieszczęśliwość, i czlowiek natychmiast zaczyna się czuć jak ostatnia szmata, która rani maleńkie, niewinne dziecko i powoduje u niego traumę na resztę życia. Maleńkie, niewinne dziecko z precyzją skalpela dokonuje zaś lobotomii na mózgach Rodziców i Opiekunów przy pomocy Miny - Mina polega na wzniesieniu na Oprawcę wielkich, ocienionych rzęsami ocząt, do których napływają łzy, wydęciu dolnej wargi maleńkich, doskonale zarysowanych usteczek i drganiu podbródka, wskutek czego Oprawca zaczyna rzucać się z przeprosinami, błaganiem o wybaczenie, obrzucaniem pocałunkami i darami przebłagalnymi. Królowa Matka, która musi być nieczuła na Miny i inne takie wrzasnęła kiedyś "Niee!!! Nie rób tego, ta mina jest zabroniona!!!", na co Pompon Młodszy zareagował schowaniem się za krzesłem, ponieważ nie zdołał ukryć uśmiechu, i w ten właśnie sposób Królowa Matka ostatecznie upewniła się, że to, co podejrzewała od jakiegoś czasu jest prawdą - a mianowicie, że Mina jest bezwstydnie wykorzystywaną ściemą.
O ile Pompon Starszy jest Władcą Kotów, o tyle Pompon Młodszy jest ludzkim ucieleśnieniem kotowatości - robi, co chce i kiedy chce, jak chce, bierze, jak nie chce nie bierze, choćby musiał (patrz: jedzenie zupki z domowymi kluseczkami lub zażywanie leków), nie reaguje na uwagi (to znaczy, owszem, reaguje, wzniesieniem Ocząt i rzuceniem Spojrzenia oraz Uśmiechu, co stanowi wstęp do lobotomii), i może Pompon Starszy musi po prostu być Władcą Kotów, żeby sobie jakoś wspólne życie z Bratem poukładać.
A wspóżycie Pomponów przebiega zgodnie i bez większych zakłóceń, chociaż, oczywiście, zazwyczaj chcą się bawić tymi samymi zabawkami. Zawsze domagają się, by Braciszek dostał pić i jeść w tym samym czasie i w tej samej ilości, i zawsze tego pilnują, nie zdarzyło się, żeby np. jeden wziął swoje jabłko i poszedł je zjeść, zawsze pada wypowiedziane z naciskiem "Mama!" i wskazany jest Brat, któremu też się jakieś jabłko od życia należy. Butelki za Pompona Młodszego wynosi Pompon Starszy, ale o to, kto ma pomóc mamusi potrafią się pokłócić.
Kłótnia Pomponów wyglada tak:
Królowa Matka, na przykład, prosi, aby postawiły butelkę mleka na stole. Lecą oba, mało se nóg nie połamią, stają przy lodówce i, przepychając się, nadają:
Pompon Starszy - Ja!
Pompon Młodszy - Nie, ja!
Pompon Starszy - Nie, ja!
Pompon Młodszy - Ja!
Pompona Starszy - Ja!
Pompon Młodszy - Ja!!!
Pompon Starszy - Ja!!!
Pompon Młodszy - Ja!!!
I tak, proszę ja kogo, przez kwadrans. To znaczy, kwadransa nikt jeszcze nie wytrzymał, bo one mają głosiki jak Pokemony, wysokie i jednak dość męczące przy dłuższym odbiorze. Tak są zresztą w podobnych sytuacjach nazywane, zawsze ktoś w końcu nie wytrzymuje, wydaje z siebie ryk: "Pokemony, cicho mi tu!!!", po czym następuje podział obowiązków, Pompony grzecznie robią, co im się każe i panuje miedzy nimi idealna zgoda aż do nastepnego razu. Który może nastąpić jutro, albo pojutrze, albo za dziesięć minut, normalnie nie znacie dnia ani godziny.
A poza tym wreszcie, po tych dwóch (i pół) latach Królowa Matka potrafi się przyznać, że bardzo, bardzo fajnie jest mieć bliźnięta (zdarzyło jej się nawet powiedzieć, że trojaczki- jeszcze lepiej, ale się po chwili opamiętała ;D), zwłaszcza różniące się od siebie. To znaczy, identyczne pewnie też fajnie, ale inaczej. Różniące się są trochę jak mini-przedszkole :), i stanowi naprawdę dobrą zabawę przypatrywanie się dwojgu dzieciom w identycznym wieku i na identycznym etapie rozwoju, a tak się od siebie różniącym. Pojedyncze dziecko to jest jednak zupełnie coś innego (także dlatego, że w wypadku bliźniąt widać wszelkie różnice rozwojowe - Królowa Matka przyznaje, że obserwowanie rosnących Pomponów kosztowało ją o wiele mniej stresu niż obserwowanie Starszaków właśnie dlatego, że miała model, do którego mogła się odnieść i to, że dzieci rosły, uczyły się i rozwijały podobnie był nader uspokajający).
Tak, to jest duuuży stres, począwszy od ciąży i porodu, poprzez pierwsze dni razem, podwójne zmęczenie, podwójne karmienia, podwójne dawki wszystkiego... ale ubaw też jest podwójny. Pamietasz może, Czytelniku, swoje własne małe dzieci? może siostry? braci? to, jaki zabawny jest mały człowiek, gdy zaczyna chodzić? mówić? oswajać świat? Jaki jest odżywczy, nieskrępowany, jaką ma wyobraźnię, jaki rozmach?
Podwójna dawka jest dwa razy taka oryginalna, nieskrępowana i dwa razy taka zabawna (i pewnie wkrótce dowody tego zaczną pojawiać się na blogu ze znaczną częstotliwością)
Co stanowi zapłatę ze sporą nadwyżką za ten stres i zmęczenie...
... którego Królowa Matka i tak już nie pamięta :).
wtorek, 9 lipca 2013
Ciasto na zsiadłym mleku, Potomek Starszy ocenia Pompony oraz rzut linką
W lodówce Królowej Matki ukisiło się mleko.
Nie jest to pozornie wydarzenie aż tak istotne, by o nim na blogu pisać, lecz jeno pozornie, albowiem Samochód Rodzinny, znany z wielu wpisów i zawsze w tych wpisach obdarzany przeróżnymi słowami, przez kulturalnych ludzi opisywanymi za pomocą szeregu znaczków z górnej części klawiatury, ponownie wykonał numer opisywany już w ubiegłe wakacje (robi się to, zaprawdę, nudne, ta powtarzalność), tyle, że tym razem Królowa Matka i Banda Czworga utkwiła w Dziczy, z dala od Cywilizacji i Sklepów (kto twierdzi, że Królowa Matka mogłaby uczynić spacerek dla zdrowia do najbliższego sklepu ten powinien spróbować przejść się 2 km leśną, piaszczystą drogą w upalny dzień w towarzystwie czworga dzieci, w tym dwóch dwulatków), Pan Małżonek robi w mieście zakupy bardzo dokładnie przemyślane i "na szybko", i wszelkie wyrwy w zapasach żywnościowych rujnują Królowej Matce przemyślnie zaplanowaną rozpiskę Żywienia Rodziny.
Cóż, pomyślała Królowa Matka, w takiej sytuacji pozwolić sobie na marnowanie jakiegokolwiek produktu jest głupotą, więc i dla ukiszonego mleka da się znaleźć zastosowanie inne, niż je po prostu wypić (bo piłaby wyłącznie Królowa Matka, a Dobra Matka zawsze kombinuje tak, by skorzystała i reszta).
Co uznawszy, Królowa Matka poszła po konsultacje do brata Gugla, wygrzebała kilka przepisów na ciasta z kwaśnym mlekiem, z tego i tego (i jeszcze czegoś dodanego od siebie, jak zwykle), utworzyła kompilację, poza wszystkim nadzwyczaj łatwą (ciekawe, czemu jest to cecha, która łączy wszystkie wypieki Królowej Matki, doprawdy...) i...
Udało się :).
Aby dojść do tak zachęcającego wyniku Królowa Matka utarła półtorej szklanki cukru z 3/4 szklanki oleju, po czym dodała - ciągle ucierając - dwa spore jajka i dwie szklanki kwaśnego mleka. Potem zaś - ucierając z coraz wiekszym trudem, ale z godnym podziwu uporem - stopniowo dodawała trzy szklanki mąki przesianej z trzema łyżkami kakao i 1,5 łyżeczki sodu oczyszczonej.
Ciasto przelała do wysmarowanej masłem i wysypanej mąką tortownicy o średnicy 23 cm, a na wierzch położyła wydrylowane czereśnie, po czym, po namyśle, dorzuciła także garść malin, bo co sobie bedzie żałować, raz się żyje. Wierzch ciasta posypała grubym brązowym cukrem, po czym upiekła całość w piekarniku nagrzanym do 180 stopni (i piekła je ZNACZNIE dłużej, niż podawały wygrzebane w sieci przepisy, około godziny, a i tak sie bała, że to za krótko i cały czas jej się wydawało, że ten testowy patyczek wciąż jest mokry i oblepiony ciastem :)).
A poza tym.
Potomek Starszy (międląc Pompony po główkach, z zachwytem) - Mamo, jakie one mają mięciutkie włoski... auuuu!!! (to właściciel mięciutkich włosków capnął go zębami za palec, w ramach niewinnej rozrywki, oczywiście)... ale jakie okrutne dusze!!!
(po czym pozwolił Królowej Matce zapisać to na blogu, jeśli jej się spodobało, więc Królowa Matka skwapliwie z pozwolenia korzysta:)).
A na drugim królewskim blogu coś do poogladania, jeśli ktoś ma juz absolutnie dosyć czytania tego, co Królowa Matka płodzi wieczorami, gdy jej Dziatwa już śpi, specjalnie po to, by potem wytworami swego umysłu dręczyć niewinnych Czytelników :).
Nie jest to pozornie wydarzenie aż tak istotne, by o nim na blogu pisać, lecz jeno pozornie, albowiem Samochód Rodzinny, znany z wielu wpisów i zawsze w tych wpisach obdarzany przeróżnymi słowami, przez kulturalnych ludzi opisywanymi za pomocą szeregu znaczków z górnej części klawiatury, ponownie wykonał numer opisywany już w ubiegłe wakacje (robi się to, zaprawdę, nudne, ta powtarzalność), tyle, że tym razem Królowa Matka i Banda Czworga utkwiła w Dziczy, z dala od Cywilizacji i Sklepów (kto twierdzi, że Królowa Matka mogłaby uczynić spacerek dla zdrowia do najbliższego sklepu ten powinien spróbować przejść się 2 km leśną, piaszczystą drogą w upalny dzień w towarzystwie czworga dzieci, w tym dwóch dwulatków), Pan Małżonek robi w mieście zakupy bardzo dokładnie przemyślane i "na szybko", i wszelkie wyrwy w zapasach żywnościowych rujnują Królowej Matce przemyślnie zaplanowaną rozpiskę Żywienia Rodziny.
Cóż, pomyślała Królowa Matka, w takiej sytuacji pozwolić sobie na marnowanie jakiegokolwiek produktu jest głupotą, więc i dla ukiszonego mleka da się znaleźć zastosowanie inne, niż je po prostu wypić (bo piłaby wyłącznie Królowa Matka, a Dobra Matka zawsze kombinuje tak, by skorzystała i reszta).
Co uznawszy, Królowa Matka poszła po konsultacje do brata Gugla, wygrzebała kilka przepisów na ciasta z kwaśnym mlekiem, z tego i tego (i jeszcze czegoś dodanego od siebie, jak zwykle), utworzyła kompilację, poza wszystkim nadzwyczaj łatwą (ciekawe, czemu jest to cecha, która łączy wszystkie wypieki Królowej Matki, doprawdy...) i...
Udało się :).
Aby dojść do tak zachęcającego wyniku Królowa Matka utarła półtorej szklanki cukru z 3/4 szklanki oleju, po czym dodała - ciągle ucierając - dwa spore jajka i dwie szklanki kwaśnego mleka. Potem zaś - ucierając z coraz wiekszym trudem, ale z godnym podziwu uporem - stopniowo dodawała trzy szklanki mąki przesianej z trzema łyżkami kakao i 1,5 łyżeczki sodu oczyszczonej.
Ciasto przelała do wysmarowanej masłem i wysypanej mąką tortownicy o średnicy 23 cm, a na wierzch położyła wydrylowane czereśnie, po czym, po namyśle, dorzuciła także garść malin, bo co sobie bedzie żałować, raz się żyje. Wierzch ciasta posypała grubym brązowym cukrem, po czym upiekła całość w piekarniku nagrzanym do 180 stopni (i piekła je ZNACZNIE dłużej, niż podawały wygrzebane w sieci przepisy, około godziny, a i tak sie bała, że to za krótko i cały czas jej się wydawało, że ten testowy patyczek wciąż jest mokry i oblepiony ciastem :)).
A poza tym.
Potomek Starszy (międląc Pompony po główkach, z zachwytem) - Mamo, jakie one mają mięciutkie włoski... auuuu!!! (to właściciel mięciutkich włosków capnął go zębami za palec, w ramach niewinnej rozrywki, oczywiście)... ale jakie okrutne dusze!!!
(po czym pozwolił Królowej Matce zapisać to na blogu, jeśli jej się spodobało, więc Królowa Matka skwapliwie z pozwolenia korzysta:)).
A na drugim królewskim blogu coś do poogladania, jeśli ktoś ma juz absolutnie dosyć czytania tego, co Królowa Matka płodzi wieczorami, gdy jej Dziatwa już śpi, specjalnie po to, by potem wytworami swego umysłu dręczyć niewinnych Czytelników :).
poniedziałek, 8 lipca 2013
Mistycznie i optymistycznie
Potomek Starszy (pogrążony w egzystencjalnej zadumie) - Mamo, dlaczego ludzie nie pamiętają, gdzie byli, zanim się urodzili? Ani tego, co myśleli, gdy byli w brzuchu u mamy?
Królowa Matka - Nie wiem, synu. Ale myślę, że jest w tym jakiś większy zamysł, ktorego nie potrafimy po prostu przejrzeć... Może to jest wiedza, której naszym ludzkim umysłem nie bylibyśmy w stanie objąć? Podobno każde dziecko, przychodząc na świat, pamięta swoje poprzednie życie, ale Anioł, który towarzyszy narodzinom, nakazuje mu zachować tę wiedzę w tajemnicy. Pochyla się nad wyprawianą w podróż duszą i, kładąc jej palec na ustach, mówi "Ciii!...", zostawiając na pamiątkę każdemu człowiekowi zagłębienie między nosem a górną wargą, ślad po anielskim palcu.
Potomek Starszy - Mnie też?
Królowa Matka - Zagłebienie pod nosem masz?
Potomek Starszy (po sprawdzeniu organoleptycznym) - Mam.
Królowa Matka - To jest właśnie ślad po palcu Anioła, który nakazał twojej duszy milczenie. Na pewno nie bez powodu. Może całą tę wiedzę posiądziemy ponownie dopiero po śmierci?...
Potomek Starszy (zrezygnowanym tonem) - No, nie, to ja będę musiał czekać jeszcze CO NAJMNIEJ dziewięćdziesiąt trzy lata!!!
Przebóg, tego się Królowa Matka, znając nieco Potomka Starszego, nic a nic nie spodziewała, ale wygląda na to, ze wychowała optymistę :D.
Królowa Matka - Nie wiem, synu. Ale myślę, że jest w tym jakiś większy zamysł, ktorego nie potrafimy po prostu przejrzeć... Może to jest wiedza, której naszym ludzkim umysłem nie bylibyśmy w stanie objąć? Podobno każde dziecko, przychodząc na świat, pamięta swoje poprzednie życie, ale Anioł, który towarzyszy narodzinom, nakazuje mu zachować tę wiedzę w tajemnicy. Pochyla się nad wyprawianą w podróż duszą i, kładąc jej palec na ustach, mówi "Ciii!...", zostawiając na pamiątkę każdemu człowiekowi zagłębienie między nosem a górną wargą, ślad po anielskim palcu.
Potomek Starszy - Mnie też?
Królowa Matka - Zagłebienie pod nosem masz?
Potomek Starszy (po sprawdzeniu organoleptycznym) - Mam.
Królowa Matka - To jest właśnie ślad po palcu Anioła, który nakazał twojej duszy milczenie. Na pewno nie bez powodu. Może całą tę wiedzę posiądziemy ponownie dopiero po śmierci?...
Potomek Starszy (zrezygnowanym tonem) - No, nie, to ja będę musiał czekać jeszcze CO NAJMNIEJ dziewięćdziesiąt trzy lata!!!
Przebóg, tego się Królowa Matka, znając nieco Potomka Starszego, nic a nic nie spodziewała, ale wygląda na to, ze wychowała optymistę :D.
piątek, 5 lipca 2013
Potomek Młodszy nie ustaje w złotosłowotwórstwie
Królowa Matka - Dzisiaj nie jest tak ciepło, jak wczoraj, właściwie jest raczej chłodno, może przebierz się w długie spodnie?
Potomek Młodszy - Nie, mamusiu, nie muszę, już byłem na dworze i wcale się nie zzimniałem!
Królowa Matka (dość beznadziejnie) - Co to, do cholery, jest, czy sezon na meszki w tym roku sie nie skończy? A jak się skończy, to się pewnie zacznie na komary, tymczasem ja i bez komarów cała jestem w kropki!!!
Potomek Młodszy (stoicko) - Ja nie jestem. Wcale nie jestem pogryziony, bo ja jestem, na szczęście, całkiem odporny na kujenie.
Potomek Młodszy (spożywający w upojeniu swoją porcję lodów) - Ach, mamo, ja jestem zupełnie jak ty, też się związałem do tego grapefuita, i teraz zawsze biorę ten smak!
Potomek Młodszy (dociekliwie) - Mamo, czy liczba "czterdzieści" to jest po to, żeby nie musieć mówić "dwadzieścia i dwadzieścia"?
Potomek Starszy (radośnie) - Tata mówił, że na Mazury wyjeżdżamy już za dwa tygodnie!
Potomek Młodszy - Mamusiu, a jeden tygodzień to ile dni?
Cała Rodzina (radośnie spędza czas na łonie natury, czyli w Miejscu, Które Kiedyś Będzie Ogrodem przed domem).
Samochód Pełen Sąsiadów (trąbi przejeżdżając obok, ktoś w środku macha do Potomków).
Potomek Starszy (podekscytowany) - Mamo, mamo, to moja pani od logopedii!!! Ona mówiła mi, że tu mieszka niedaleko, w tym dużym domu za krzyżówką!!!
Potomek Młodszy (tonem filozoficznym) - To musi być prawda. Dorośli nie kłamią.
Ekhm.
Wiele pracy przed Królową Matką w temacie uczenia Potomka Młodszego Niewygodnych Prawd o Życiu...
Potomek Młodszy - Nie, mamusiu, nie muszę, już byłem na dworze i wcale się nie zzimniałem!
***
Królowa Matka (dość beznadziejnie) - Co to, do cholery, jest, czy sezon na meszki w tym roku sie nie skończy? A jak się skończy, to się pewnie zacznie na komary, tymczasem ja i bez komarów cała jestem w kropki!!!
Potomek Młodszy (stoicko) - Ja nie jestem. Wcale nie jestem pogryziony, bo ja jestem, na szczęście, całkiem odporny na kujenie.
***
Potomek Młodszy (spożywający w upojeniu swoją porcję lodów) - Ach, mamo, ja jestem zupełnie jak ty, też się związałem do tego grapefuita, i teraz zawsze biorę ten smak!
***
Potomek Młodszy (dociekliwie) - Mamo, czy liczba "czterdzieści" to jest po to, żeby nie musieć mówić "dwadzieścia i dwadzieścia"?
***
Potomek Młodszy - Mamusiu, a jeden tygodzień to ile dni?
***
Cała Rodzina (radośnie spędza czas na łonie natury, czyli w Miejscu, Które Kiedyś Będzie Ogrodem przed domem).
Samochód Pełen Sąsiadów (trąbi przejeżdżając obok, ktoś w środku macha do Potomków).
Potomek Starszy (podekscytowany) - Mamo, mamo, to moja pani od logopedii!!! Ona mówiła mi, że tu mieszka niedaleko, w tym dużym domu za krzyżówką!!!
Potomek Młodszy (tonem filozoficznym) - To musi być prawda. Dorośli nie kłamią.
Ekhm.
Wiele pracy przed Królową Matką w temacie uczenia Potomka Młodszego Niewygodnych Prawd o Życiu...
czwartek, 4 lipca 2013
Wakacyjnie
Potomek Młodszy (rozciągnięty jak długi na kocyku i wpatrzony marzycielsko w chmury) - Mamo, nie wiedziałem, że nicnierobienie, wakacjowanie i takie leżenie na kocyku, i poduszce, i drugiej poduszce, i na dwóch złożonych ławeczkach, i robienie smoków z chmur jest takie przyjemne!
Och, tak, jest :).
Och, tak, jest :).
Subskrybuj:
Posty (Atom)