Tak więc teraz wszystkie osoby o chłodnych, realistycznych umysłach, takie, do których czucie i wiara mówią zdecydowanie mniej, niż mędrca szkiełko i oko, cenią racjonalny ogląd rzeczywistości i nie wierzą w te wszystkie głupie gusła, a dodatkowo mają opinię o Królowej Matce jako o osobie o zdyscyplinowanym umyśle i twardo stąpającej po ziemi proszone są uprzejmie o oddalenie się krokiem spacerowym od komputera, względnie o przeniesienie się za pomocą jednego drobnego kliknięcia w zupełnie inne rejony internetu, bo tu za chwile będzie mistycznie, tajemniczo i ani trochę racjonalnie.
Kto zostaje, zostaje na własna odpowiedzialność ;).
Sen wymaga krótkiego wprowadzenie w Historię Rodziny Królowej Matki.
Otóż Matka Królowej Matki jest Dzieckiem Miłości. Tajemniczej, wielkiej i jedynej miłości Babci Królowej Matki, która była niezwykle małomówna kobietą (a przyznać też należy, że zmarła, gdy Królowa Matka miała 14 lat, a nie jest to wiek, gdy się z przesadną uwagą pochyla nad rodzinną historią) i o tej miłości - oraz o swoim życiu w ogóle - mówiła niewiele. Ale coś tam Królowa Matka i z Babci, i z własnej Matki wydusiła, poskładała, i wyszło jej, że jej Dziadek był człowiekiem zamożnym (fabrykant, krwiopijca, właściciel dwóch sklepów i dwóch toruńskich kamienic, te rzeczy), doskonale wychowanym, z tzw. dobrego domu, poznali się z Babcią Królowej Matki przed wojną, ale kiedy wybuchło to wielkie uczucie - nie ma pojęcia. Po wojnie to wszyscy wiedzą, jak było - cale narody zasypiały w jednym, a budziły się w zupełnie innym państwie, wielkie grupy ludności przenoszono z jednego miejsca na inne, wcześniej opróżnione z innych grup ludności, rozdzielone rodziny się szukały, te nie rozdzielone - gubiły, rodzina Królowej Matki też znalazła się w tym wirze i kilka lat po wojnie kontakt z jej Dziadkiem urwał się nieodwołalnie. Szukany przez PCK odnalazł się (on, albo ktoś o tym samym nazwisku) w ówczesnym RFN we wczesnych latach pięćdziesiątych, kontaktu nie udało się nawiązać, i w ten sposób, na skutek Wielkich Burz Historii Matka Królowej Matki nie widziała swojego ojca ani razu na oczy. Mówiono o nim, jak Królowa Matka wspominała, niechętnie, trochę taki to temat tabu był, a Królowa Matka ujrzała jego zdjęcie pierwszy raz w życiu mając jakieś szesnaście lat. Stwierdzając ze zdumieniem, że takie zdjęcie w ogóle w jej domu istnieje.
Wiele, wiele lat później Królowa Matka znajdowała się właśnie na tym etapie zdrowienia, którego nikt nie brał za zdrowienie. Owszem, została przeniesiona z sali na OIOM-ie, gdzie obserwowana była bez przerwy, do malutkiego pokoiku, który miał normalne, nie szklane ściany, ale nadal była monitorowana dwadzieścia cztery godziny na dobę, nie mogła wstawać, o chodzeniu nie wspominając, ważyła 52 kilo i trzy osoby pomagały jej się podnieść z łóżka co rano, by mogła się zważyć. Ale przeniesienie do pokoiku to i tak był kolosalny postęp, w dodatku przez pierwszy tydzień pobytu tam akurat nie było żadnej innej pacjentki i chorobliwie introwertyczna Królowa Matka odpoczywała psychicznie po trzech tygodniach leżenia w nieustannym towarzystwie pod nieustanną obserwacją. Psychiczne odpoczywanie polegało też na tym, że spała sporo, również w ciągu dnia.
Podczas jednej z takich drzemek miała sen.
Śniło jej się, że budzi się właśnie z takiej dziennej drzemki, odbytej na pół siedząco (bo na leżąco się dusiła) na szpitalnym łóżku. Budzi się w tym małym, dwuosobowym pokoiku, z pustym chwilowo sąsiednim łóżkiem, oddzielonym zasłonką, miłym pejzażem przedstawiającym wiejskie zagrody, małym stolikiem i dwoma krzesłami na metalowych nóżkach i całą tą pikającą, migającą światełkami i szumiącą z cicha szpitalną maszynerią za nią, nad nią i obok niej. Naprzeciwko jej łóżka zaś, na jednym z tych drewnianych krzesełek na metalowych nogach, siedzi dama. O, taka:
George Henry |
Czy też może raczej taka:
Nikolai Bogdanov-Bielski |
ponieważ ma życzliwy i pogodny wyraz twarzy. W każdym razie niewątpliwa dama, odziana według mody
z tego okresu |
który Królowa Matka uwielbia, wytwornie i elegancko, a przy tym nieco nobliwie. Siedzi, opierając obie ręce na parasolce, a może ozdobnej rączce laski (z łóżka Królowa Matka nie może tego zauważyć) i widząc, że Królowa Matka się ocknęła mówi z uśmiechem:
- Dzień dobry.
- Dzień dobry - odpowiada grzecznie Królowa Matka, zastanawiając się jednocześnie w lekkim popłochu, kim jej elegancki gość jest?
Coś z tego popłochu widocznie odbija się na jej twarzy, bo dama nie pytana wyjaśnia z lekkim uśmiechem:
- Jestem twoją prababcią.
Prababcią. Prababcią. Królowa Matka (która liczyć nie umie w zasadzie wcale, a już we śnie i w chorobie w dodatku to już w ogóle) dokonuje pospiesznych obliczeń w głowie, wychodzi jej, że prababć powinna mieć, jak większośc ludzi, cztery, prababcia Marianna to nie jest, bo tę prababcię znała, a zatem?...
- Którą? - pyta więc nietaktownie.
- Jestem babcią twojej mamy - wyjaśnia Prababcia, wcale nie zdziwiona pytaniem. - Matką jej ojca.
- Aha - odpowiada mało inteligentnie Królowa Matka, po czym powtarza - Dzień dobry.
- Ktoś musi się tobą zająć - mówi Prababcia tonem wyjaśnienia. - Musisz mieć kogoś, kto się tobą zajmie, więc przyszłam, żeby się tobą zaopiekować.
... i w tym momencie Królowa Matka się obudziła (i natychmiast spojrzała na krzesło naprzeciwko łóżka, ale już tam nikogo nie było).
I to był właśnie jej najpiękniejszy sen.
Najpiękniejszy.
Najbardziej mistyczny.
I prawdziwy :).