sobota, 30 czerwca 2012

Na powitanie lata.

Tak, Królowa Matka wie, że oficjalnie lato mamy od ładnych paru dni, tym niemniej "oficjalnie" jest tu słowem kluczowym. Nieoficjalnie bowiem mieliśmy nie lato, ale kapryśną i niezbyt ładną wiosnę, przynajmniej w tej części świata, którą zamieszkuje Królowa Matka wraz z Rozkoszną Rodzinką. A teraz lato przybyło z pompą, w przyjemny sposób synchronizując swoje nadejście z początkiem wakacji.

Obie te sympatyczne okoliczności, Lato i Wakacje, Potomki uczciły takim właśnie śniadankiem,


a Królowa Matka własnoręcznym przyrządzeniem wyboru letnich ciasteczek (i proszę nie pytać, czemu osoba nienawidząca upałów zdecydowała się na spędzenie połowy dnia w kuchni przy rozpalonym piecyku, bo osoba tego sama nie rozumie).

Jak lato to i róże, Królowa Matka ma w spiżarni własnoręcznie produkowany (metodą - dwa razy tyle cukru co płatków róży, bez białych końcówek, bo one dają goryczkę, oraz dwie łyżki soku z cytryny ucierane pracowicie w makutrze na miazgę) przecier z płatków róży, ma go już od dwóch lat i ciągle czekał on na właściwą chwilę, więc, zainspirowana lekturą, doszła do wniosku, że właściwa chwila oto nadeszła. Doszedłszy do wspomnianego wniosku, zakasała rękawy i przystąpiła do ucierania 100 g masła z trzema łyżkami przecieru różanego. Następnie dodała 180 g mąki, 1/4 łyżeczki sody oczyszczonej oraz 1/3 szklanki żurawiny, drobno (jak najdrobniej) posiekanej. Gdy już zrobiła to wszystko (przy pomocy płonącego żądzą czynu Potomka Starszego), uformowała z ciasta wałek, który umieściła w worku foliowym, a następnie w lodówce na godzinę (a można i dłużej).

W tym czasie zrobiła muffinki z jagodami, po pierwsze po to, by jej się energia nie wypaliła, po drugie dlatego, żeby nie zmarnowało się pół słoika czarnych jagód, który miała w lodówce, ale przepisu na nie zamieszczać nie będzie, bo gdzieś tu ona na pewno jest :). Gdy zaś muffinki były już gotowe, wyjęła z lodówki wałek ciasta, pokroiła go na plasterki grubości pół centymetra i piekła 20 minut w temperaturze 165 stopni, a kolejne 10 minut - w temperaturze o dziesięć stopni niższej.

Ciasteczka zyskały powszechną aprobatę, a Królowa Matka, świętując przybycie Lata, dala się ponieść entuzjazmowi i na podstawie tego samego przepisu wykonała jeszcze ciasteczka lawendowe...


i ciasteczka rumiankowe...


do pierwszej części ciasta dodając roztartą w moździerzu łyżkę suszonych kwiatów lawendy (oraz, ponieważ lawenda ma smak nieco "mydlany", garść posiekanej skórki pomarańczowej dla przełamania kosmetycznego posmaku), a w drugim - dwie łyżki również utartych w moździerzu kwiatów rumianku (jeśli nie ma się dostępu do rumianku rosnącego na łąkach oddalonych od głównych arterii miejskich można, jak Królowa Matka niepewnie podejrzewa, użyć suszonego rumianku nabytego w sklepie zielarskim). Jej osobiście najbardziej smakowała wersja rumiankowa, zapewne dlatego, że nie jest admiratorką skórki pomarańczowej w żadnej postaci ;), ale przyznać musi, że zapach rozprzestrzeniające się po całym domu w czasie pieczenia były upojne - cały dom rzeczywiście pachniał najpierw różą, potem lawendą, i wreszcie rumiankiem.

Jak myślisz, Drogi Pamiętniku, czy da się upiec ciasteczka z lipą ;D?

Tak czy inaczej, lato uważa się za oficjalnie rozpoczęte. I to mimo faktu, że w chwili, gdy Królowa Matka pisze te słowa, grzmi aż miło, a z nieba leja się potoki wody.

piątek, 29 czerwca 2012

Potomek Starszy - o dziejach ludzkości i o ichtiologii.

Potomek Starszy (oglądając pilnie program BBC o kolebce ludzkości, afrykańskich równinach) - Mamo, czy ludzie jeszcze tam żyją?
Królowa Matka - W środkowej Afryce? Naturalnie, że tak.
Potomek Starszy (uściślając) - Ale tacy, którzy to jeszcze pamiętają?
Królowa Matka - Na, bogów, oczywiście, że nie, przecież to było setki tysięcy lat temu! Tam znaleziono po prostu pierwsze ślady człowieka, ludzie niegdyś tam mieszkający rozmnażali się i stopniowo zajmowali coraz więcej terenu, Afrykę, Azję Mniejszą, Europę...
Potomek Starszy - I potem zaczęli budować domy, potem wpadli na cement, potem na cegły...
Królowa Matka (czując się w obowiązku sprostować) - ...najpierw na cegły, cegły są znacznie wcześniejszym wynalazkiem niż cement...
Potomek Starszy (nie pozwalając zahamować wartko płynącej rzeki słów) - ...dobra, najpierw na cegły, a potem na machinerię. I dopiero teraz jest jak teraz.

Wyjątkowo głębokie podsumowanie :).

Potomek Starszy (analizując budowę szkieletu ryby, oraz stopień skomplikowania ryby jako organizmu na tle ssaków) - ... bo ryby to są w ogóle mało skomplikowane, takie bąble z ogonem. A szkielet ryby to tylko badyl z takimi po boku... no... takimi ... żeberkami, i na jednym czubku ogon, a na drugim głowa.

I teraz już każdy musi przyznać, że na tle ryby byle ssak to jest ho, ho, ho, jaki TRUDNY :)!

Potomek Młodszy - o życiu, naukowo i filozoficznie

Potomek Młodszy (żywo zainteresowany) - Mamusiu, a ciebie kiedyś nie było, jak byłas dzidziusiem?
Królowa Matka - Nie, no byłam, tylko malutka. Jak Pompony teraz.
Potomek Młodszy (zadziwiony) - To jak to się stało, że tak szybko urosłaś?
Królowa Matka - Tak szybko, to bym nie powiedziała, normalnie rosłam, dzień po dniu, raczej powoli...
Potomek Młodszy (tęsknie, z nuta rozczarowania) - To szkoda, że się tak szybko nie rośnie na rodzica, bo ja już by chciałem być!

Potomek Młodszy (w trakcie oglądania zajawki do filmu "Mumia powraca", lub tez "Mumia II", Królowa Matka nie pamięta dokładnie; tonem osoby, która raz na zawsze chce wyjaśnić nurtujący ja problem naukowy) - Wszyscy na świecie to kociorupy, tylko, że owinięte skórą, prawda?

Potomek Młodszy (podsumowując rozmowę na temat tego, czym jest dusza i co to jest sumienie) - Wszyscy ludzie mają duchy w środku, tylko że takie duszydłowe!

No. Teraz już Królowa Matka wie :).

wtorek, 26 czerwca 2012

Bracia



Takich książek nie ma. Książek dla Wielodzietnych Patologii. Książek, które nauczą, wskażą, no dobrze, chociaż lekko nakierują zagubioną Matkę Czwóreczki, jak tę Czwóreczkę wychować, poświęcając każdemu Potomkowi odpowiednią ilość czasu, a jednocześnie nie faworyzując żadnego. Wszystkie mądre (i te mniej mądre też ;)) poradniki, podręczniki i opowieści dotyczą Jedynaków, dają rady w kwestii obcowania z Jedynakami, uczą, jak pochylać się z uwagą nad potrzebami, talentami, obawami, indywidualnymi cechami Jedynaków, opowiadają, jak budować dobre relacje z Jednym Dzieckiem tak, by pozwolić mu rozkwitnąć w cieple rodzicielskiej Miłości i Akceptacji jak kwiat. Wszystkie z jednym (znanym Królowej Matce) wyjątkiem, który jednakże odnosił się głównie do relacji między dwojgiem dzieci.

Łatwiiiizna! Niech ktoś może poradzi Królowej Matce, jak obdzielić swoją osobą, uwagą i troską Bandę Czworga nie rozciągając doby do 30 godzin, i tak, żeby została ociupinka, odrobina, chociaż kwadransik dla siebie - i żeby, aż Królowa Matka nie śmie wyartykułować tak zuchwałej prośby - żeby ten kwadransik to nie było padnięcie twarzą w ciągle tę samą, w od dwóch miesięcy tę samą stronę w tej samej książce, dzielnie podejmowanej co wieczór w nadziei, że tym razem uda się przejść na stronę dwudziestą trzecią.

Zwłaszcza, że - obserwując dziś ponuro Potomków w czasie zabawy i snując myśli na temat ziejącej luki na rynku wydawniczym - Królowa Matka, jak policzyła, jest matką dwóch Następców Tronu, dwóch Prince'ów Charming (inaczej - Misterów Wdzięku), dwóch Małych Buddów oraz jednego Dziecka Osobnego i nie, to nie oznacza, ze ma ona na stanie siedmioro dzieci, z których troje dotąd sprytnie ukrywała.

Następcami Tronu nazywa Królowa Matka te dzieci płci męskiej, które urodziły się z zachęcającą wagą, minimum 4 kilo, zdobne w fałdeczki, fałdki, trzy podbródki i kiełbaski zamiast paluszków, słowem takie, co to je spuchnięty z dumy Król i Władca pokazuje z balkonu rozentuzjazmowanemu tłumowi, który to tłum wznosi radosne okrzyki, wiwatuje i podrzuca czapki, a potem idzie się napić za zdrowie Delfina.

Czystej krwi Następcami Tronu są w domu Królowej Matki Potomek Młodszy i Pompon Starszy. Obaj urodzeni z bardzo apetyczną wagą, obaj urodzeni łatwo i przyjemnie, co, zdaniem Królowej Matki, wpłynęło jakoś na ich charakter - charakter Małych Buddów.

Dziecko pt. "Mały Budda" charakteryzuje się spokojem. Przede wszystkim. Dziecko-Budda nie wrzeszczy. Dziecko-Budda nie płacze. Leży sobie spokojnie, obserwując z zainteresowaniem świat. Gdy pochyla się nad nim ktoś obcy, dziecko-Budda nie wpada w szał, nie doznaje ataku lęku separacyjnego, nie przedstawia pełnego spektrum zachowań człowieka w stanie histerii. Dziecko-Budda przygląda się takiej osobie z powagą, po czym, w zależności od nastroju, obdarza ją rozważnym uśmiechem, albo nie.

Tym wszystkim jest Potomek Młodszy - plus dodatkowo jest z niego także rasowy Prince Charming. Gdy miał jakieś trzy miesiące, Królowa Matka powiedziała ponuro i proroczo: "O, już widzę co będzie, gdy ten pójdzie do szkoły!!! Będzie mógł broić, ile chcieć, bez żadnych konsekwencji, wystarczy, że oczami łypnie.  Już to słyszę uszami duszy: "No tak, on wybił tę szybę, rzeczywiście, ale niech pani nie będzie dla niego zbyt surowa, on nie chciał, po prostu ma tyle energii...". Wypowiedź tę powtórzyła Przedszkolance Matka Królowej Matki, na co Rozkochana W Potomku Kobieta odparła natychmiast (i jakże zaskakująco doprawdy): "Ależ on wcale nie broi!!!". Tiaaa...

Wszystko powyższe sprawia, że Potomek Młodszy jest ziszczonym marzeniem takiego Henryka VIII. Silny, zdrowy chłopaczek, promienny, pełen wdzięku, istne Dziecko Apollina, Królowa Matka sama mawia o nim "Dziecko Słońca". A przy tym Potomek ma charakter, że ho, ho, ho, wspaniale unosi się gniewem, miotając w szale przedmiotami. Królowa Matka lubi gniew, nawet połączony z rzucaniem zabawkami czy inną odzieżą po domu, sto razy woli to niż zatrzaskiwanie się w sobie, o knuciu planów zemsty nie wspominając. Potomek Młodszy jest w knuciu wielce niewprawny, co jest o tyle pocieszające, że, niestety, lubi mijać się z prawdą. Trudno to nawet kłamstwem nazwać, tak bardzo jest od razu widoczne, ale mija się z prawdą w upojeniu i często, i zacina się w tym minięciu jak zardzewiały zamek, dysponuje bowiem pięknie rozwiniętą cechą wziętą najpewniej po mamuni, czyli oślim uporem. Mija się z tą prawdą w sytuacjach, które sprawiają, że Królowa Matka zadręcza się przeświadczeniem, że jest siejącym grozę gestapowcem, którego własne dziecko boi się nieprzytomnie. Bo jak inaczej wytłumaczyć kłamstwo następującego rodzaju:

Królowa Matka - Chłopcy, któryś zostawił zakrwawiony kawałek chusteczki w łazience, któremu leciała krew z nosa?
Potomek Starszy - Mnie nie.
Potomek Młodszy (oczy jak spodki, broda już się zaczyna trząść w stylu "to-naprawdę-nie-ja-czego-wy-wszyscy-chcecie!!!", wszyscy obserwatorzy wiedzą, komu ta krew poleciała, i to nie tylko dlatego, ze Potomek Starszy nigdy nie kłamie) - Mnie też nie!
Królowa Matka - Ale, synku, chciałabym się dowiedzieć, czy mocno ci leciała, czy się uderzyłeś, czy źle poczułeś...
Potomek Młodszy (histerycznie) - Mnie też nie!!!

No i wyjaśnij, Drogi Pamiętniku, dlaczego? Dlaczego on to robi? Nikt go nie bije. Nikt na niego (przesadnie ;)) nie krzyczy. Nikt go nie karze klęczeniem na grochu z podniesionymi rękami, ani właściwie wcale nie karze. A nawet gdyby karał jak Starotestamentowy Bóg, to przecież nie za to, że dziecku krew z nosa poszła!!! A on nie.

Oczywiście, Potomek nigdy nie mija się z prawda w Przedszkolu. Nigdy się w Przedszkolu nie unosi gniewem, nigdy niczym nie rzuca, nigdy nie wydaje z siebie wycia w pełni godnego syreny portowej w rodzaju: "Aaaaaallleeee jaaa chhhcccęęę teraz graaaać!!!". Nienienie. Takie występy Potomek Młodszy rezerwuje dla Ukochanych Rodziców i Braciszków. I dla Babci. W Przedszkolu jest tylko słonecznym, promieniującym na przemian wdziękiem i buddyjskim spokojem (a czasem obydwoma naraz) rasowym Następcą Tronu...

W porównaniu z Potomkiem Młodszym Pompon Starszy jest mniej Prince Charming, za to znacznie bardziej Małym Buddą. Jedyne dziecko Królowej Matki, które nigdy, w całym swoim życiu, nigdy, nawet jak było chore, nie obudziło się z płaczem. Co tam z płaczem, nie obudziło się bez uśmiechu. Dziecko, które się śmieje (na głos!) nawet przez sen. Jeszcze jak był noworodkiem i bardzo młodym niemowlęciem, i uśmiechać się nie umiał, budził się pogrążony w sielskim spokoju i, czekając, aż ktoś się nim zajmie, oglądał z uwagą swoje dłonie. Jeśli płakał, wywoływał wybuch paniki, bo coś się stało, coś strasznego, coś niewyobrażalnego, Pompon Starszy płacze!!! Wśród rodziny wzbudzał też dyskretnie wyrażany niepokój - czy on na pewno się rozwija prawidłowo? Innymi słowy, brutalniej rzecz ujmując - czy on jest normalny? Bo dziecko jest takie łagodne, spokojne, zawsze zadowolone, zawsze uśmiechnięte... może jest z nim coś nie tak?

Pompon Starszy rósł i w końcu obawy na temat jego rozwoju umysłowego zostały porzucone, mimo, że on się za bardzo nie zmienił - jest nadal przytulny, uśmiechnięty, jaśniejący zadowoleniem z życia (ale kiedy płacze,  robi to z największym uczuciem i największą ilością decybeli z całej Czwórki, żeby wyrównać poziom zapewne. Dla równowagi najłatwiej się go uspokaja, w zasadzie wystarczy go dotknąć). Bez porównania chętniej niż Pompon Młodszy współpracuje z innymi - wyrzuca swoje pieluchy, wynosi do kuchni kubeczek i wkłada do pudeł zabawki. Kochający Tatuś nazywa go "Dzidzi Sama Słodycz", chociaż Słodycz Pompona Starszego jest typowo dziecinna i nie ma nic wspólnego z "dorosłym" wdziękiem Mistera Wdzięku. Tego Pompon Starszy ma (chyba?) niewiele. A zresztą.

NIKT nie ma wdzięku na tle Pompona Młodszego.

Królowa Matka czytała o zjawisku. Widywała je na ekranach kin i telewizorów. Miała pełnych wdzięku znajomych. Ba, jest właścicielką jednego "wdzięcznego" dziecka. Mimo to na Pompona Młodszego nie była przygotowana.

"- To ma być elf? Przecież... przecież to tylko wysoki, chudy człowiek z lisią twarzą. Mniej więcej. Myślałem, że one powinny być... piękne.
- Są piękne, kiedy są przytomne - Babcia machnęła ręką. - Promieniują tym... no... Kiedy ludzie na nich patrzą widzą piękno, widzą coś, czemu chcieliby sprawić przyjemność. One mogą wyglądać dokładnie tak, jak chciałbyś je widzieć. To się nazywa urok. Od razu można poznać, kiedy w pobliżu znajdą się elfy. Ludzie dziwnie się zachowują. Przestają jasno myśleć."

Terry Pratchett, "Panowie i damy", s.125,
tł. Piotr Cholewa,
wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2002

Królowa Matka wie, że Terry Pratchett nie zna Pompona Młodszego (gdyby znał go w roku 2002 Królowa Matka byłaby więcej niż zdumiona), ale opisał go z precyzją szlifiera diamentów, obrabiającego Kooh-I-Noora.

Pomijając trójkątną lisią twarz :).

Gdy Pompon Młodszy śpi wygląda jak zwykle dziecko. Jest bardzo foremny i ma regularne rysy, więc wygląda jak dość ładne dziecko, ale szału nie robi, ot, blondynek z rzęsami.

Po czym Pompon Młodszy się budzi.

Zazwyczaj, w przeciwieństwie do Starszego Braciszka, z ogólnymi pretensjami do świata.

A pod tymi pretensjami (pomimo tych pretensji) zaczyna natychmiast Promieniować, jak cholerna, miniaturowa Fukushima.

Królowa Matka nie pamięta, czy w ogóle istniał na tym świecie czas, gdy Pompon Młodszy nie był określony jako "czaruś", "o, ten to będzie podbijał serca!" względnie "o, ten dopiero ma to COŚ!", nie miał miesiąca, gdy jedna z powyższych opinii została wyrażona po raz pierwszy...

Królowa Matka ma teorię, że wdzięk Pompona Młodszego jest rodzajem ubarwienia ochronnego, coś jak plamki na kuperku malutkiej sarenki. Żywi bowiem niezłomne przekonanie, że Pompona Młodszego zabiłaby nieodwołalnie i brutalnie, gdyby nie to Jądrowe Promieniowanie Wdziękiem, które Dziecię wydziela.

Otóż Pompon Młodszy broi. Jest najbardziej niszczycielskim, nadaktywnym małym taranem, jaki stworzyła (specjalnie po to, by ją czymś takim obdarzyć) niezmierzona w swej pomysłowości Matka Natura. A dodatkowo jest taranem, który ma w głębokiej obojętności wszelkie werbalne uwagi, jakie czynią Rodzice próbujący, na przykład, powstrzymać Dziecię od, powiedzmy, oderwania listwy podłogowej. Odrywa więc Pompon tę listwę, a zdegustowany Dorosły woła "Nie wolno!". Pompon Młodszy odwraca się. Rzuca spojrzenie, to znaczy, pardonnez, Spojrzenie. A potem rzuca Uśmiech. U wykrzykującej protesty Osoby to miejsce mózgu, które jest odpowiedzialne za mówienie "nie wolno" gwałtownie budynieje i robi się tam takie "ojejuśna jejuśna tititi", a na twarz wspomnianej Osoby wypływa mimowolny, i, bądźmy boleśnie szczerzy, głupawy uśmiech (wyłącznie Patologiczna Mamunia, która ma tę część mózgu obudowaną rodzajem szafy pancernej pozostaje częściowo odporna na Promieniowanie, tak od razu się nie poddaje, ale na nią Pacholę ma inne sposoby, na przykład podbiega, by czule złożyć głowinę na jej ramieniu i ją objąć), Potomek wraca do przerwanej czynności i wszyscy są szczęśliwi - Osoba Dorosła mniej, bo ma podskórne wrażenie nabicia w butelkę, chociaż nie do końca wie czemu, jak to człowiek poddany działaniu silnej substancji narkotycznej.

Przy tym Pompon Młodszy jest dzieckiem, które nikogo nie potrzebuje. Takie sprawia wrażenie. W przeciwieństwie do Pompona Starszego, który jest przylepny jak wielka, słodka guma do żucia, Pompon  Młodszy przytula się rzadko - i tylko wtedy, gdy on chce. Prośby, to znaczy, gdzie prośby, jakie prośby - żądania Pompon Młodszy artykułuje głośno i zdecydowanie, jak czegoś chce to sobie to bierze i nie zaprząta sobie głowy pomaganiem mamusi, na przykład. Na swój sposób jest najbardziej klasycznym przypadkiem Następcy Tronu, jaki można sobie wyobrazić. Zupełnie, jakby wiedział, że nic nie musi, że Ludzie sami z siebie będą się do niego wdzięczyć i na wyścigi spełniać wszelkie jego życzenia oraz robić z siebie błaznów, by zyskać jeden Łaskawy Uśmiech. Jak kot. Być może jest to cecha wszystkich dzieci obdarzonych nadnaturalnym wdziękiem, bo podobnie obojętny na innych i pewny swojej niezaprzeczalnej pozycji w stadzie był Potomek Młodszy w niemowlęctwie (jakże pięęęknie z tego wyrósł!), oraz jedno z dzieci kuzynki Królowej Matki, w dość odległym już dziecięctwie także mały Prince Charming.

No i jest jeszcze Potomek Starszy. Dziecko osobne. Najtrudniejsze. Zamykające się w sobie i głęboko, po cichu wszystko przeżywające. Nigdy nie kłamiące (ani nie mijającego się z prawdą :)), nigdy nie unoszące się gniewem, ale zatrzaskujące się jak małż w swojej skorupce przy każdej krzywdzie (subiektywnie przeżywanej z olbrzymia mocą). Spragnione akceptacji jak kania dżdżu, ale wycofujące się przy każdej próbie kontaktu, i mające trudności z zawieraniem znajomości. A jednocześnie wydaje się, że nie jest wcale zainteresowane ich zawieraniem - nie ma zbyt wielu kolegów w szkole i nie martwi go to przesadnie: "Mam tylu braci - mawia - że w ogóle nie muszę chodzić do szkoły, żeby mieć się z kim bawić!". Idealny Jedynak - w sensie, że wymagający tyle, co przeciętny jedynak uwagi. Potomek Starszy lubi swoich braci, lubi też malutkie dzieci i składa u Królowej Matki co jakiś czas zamówienie na kolejne, ale tylko gdy jest się z nim sam na sam okazuje się tym inteligentnym, twórczym, myślącym i wrażliwym dzieckiem, które czasem można odnaleźć na tym blogu. I gdy się go jako takiego zna tym większy przeżywa się szok, gdy widzi się Potomka Starszego w napadzie szału (bawimy się w skakanie po meblach, w skakanie ze stolika, w duszenie braciszka, co jakiś czas wydajemy z siebie bezinteresowny wrzask), w kontakcie z nowo poznaną dorosłą osobą (następuje wtedy odpał totalny, Dziecię zachowuje się jak nietresowalna małpka, Królowa Matka ma ochotę zapaść się pod ziemię i przemyśliwuje nad ukryciem Potomka w jakiejś piwnicy do momentu osiągnięcia przez niego pełnoletności) albo posłuchać, gdy Twórcze Dziecko z Talentem zaśmiewa się do łez z bekania i rysunku "zgniłej dziewczynki" sporządzonego przez Potomka Młodszego...

Wszystko to sprawia, że Królowa Matka doznaje napadu drwiącego a wrednego śmiechu, gdy widzi bombardującą ją zewsząd reklamę najnowszej komedii (?) romantycznej (??) "Jak urodzić i nie zwariować". Urodzić!! Cha, cha, cha!!! Jedno!!! I nie zwariować!!! Spróbuj, kochanieńka, urodzić czworo, spróbuj je wychować, i nie zwariować. Wtedy pogadamy. O ile, oczywiście, nie zwariujesz, co nie jest takie pewne.

A zatem Królowa Matka potrzebuje rady. Jak wychować Czwóreczkę. Nie ignorując potrzeb żadnego, nie faworyzując żadnego, nie zaniedbując żadnego. I nie zwariować.

Bo Królowej Matce się wydaje, że już, już... i jednak zaraz zwariuje.


czwartek, 21 czerwca 2012

Pytanie, które musi być zadane :)

No musi, inaczej Królowa Matka się udusi, a tego nie chciałby żaden z Licznych Wielbicieli bloga, n'est-ce pas? No. To Królowa Matka zadaje...

Krecik, Luby Czytelniku?...

... czy Biegająca Dynia (jedyna portugalska bajka, jaką Królowa Matka znalazła, i, wyzna to ona od razu, bez nijakiej ściemy, sama z siebie taka mądra nie była, Przyjaciel Gugiel musiał jej pomóc, chociaż jakby poszperała w licznych tomiszczach z baśniami, od których uginają się półki w jej domu pewnie znalazłaby ich więcej  :D)?

Bez bicia i bez przymusu Królowa Matka wyzna tu, na łamach, że Krecik. Całym sercem, dogłębnie, wbrew ponurym przypuszczeniom, które lęgną się w głębi jej jestestwa. Chociaż historyjka o biegającej dyni nadzwyczaj jej się podoba, a w dodatku jest to, uważasz, Drogi Czytelniku, BIEGAJĄCA Dynia, czyli Dynia, która potrafi pracować nogami, co w wypadku piłki nożnej nie jest bez znaczenia, jednak Krecik. A to dlatego, że (uwaga, zbliża się wyznanie)...

KRÓLOWA MATKA NIENAWIDZI BOSKIEGO RONALDO!!!

Boski Ronaldo (nie, zdjęcia NIE BĘDZIE na tym blogu ani teraz, ani nigdy) działa na Królową Matkę jak płachta na wyjątkowo rozjuszone i skłonne do bitwy stado byków. Zwierzątka ganiające turystów w Pampelunie to są rozkoszne pieski pokojowe w porównaniu z Królową Matką, gdy widzi ona wiecznie skrzywioną buzieńkę Portugalskiego "Ulubionego Pieseczka Mnie Ubili, Hej", pożal się Boże, Symbolu, pożal się Boże, Seksu, (o jego wysmakowanych fryzurach nie wspominając). Właśnie Symbol mignął był na ekranie Królowej Matki wywołując reakcję, która rychło przerodzić by się mogła w bluzg słowami powszechnie uznawanymi za obraźliwe, więc Królowa Matka poprosiła zdławionym głosem o przełączenie programu, na chwileczkę choćby potrzebną na dokończenie wpisu. Nie ma ona pojęcia, kto tę wiecznie naburmuszoną galaretę okrzyknął symbolem seksu (podejrzewa dwunastoletnie cheerleaderki, Bożyszcze prezentuje odpowiedni dla nich poziom), pewne jest, że na elitarnej liście Top Fifty Najfajniejszych Facetów znalazłby się on na zaszczytnym, dziesięć tysięcy dziewięćset dziewięćdziesiątym dziewiątym miejscu, i to gdyby Lista obejmowała wyłącznie Celebrytów. Jakby tak do niej dodać tzw. Normalnych Mężczyzn przesunąłby się daleeeko za pierwszy milion...

A zatem, lekce sobie ważąc to, jak Boska Galareta drybluje, choćby strzelała ona w tempie Rambo wybijającego połowę ludności Wietnamu, choćby wszystkie te bramki przypominały gola Błaszczykowskiego (i jeszcze do kwadratu, co sobie będziemy żałować), póki nie odejdzie ona (ta Galareta. Skrzywiona.) na zasłużoną piłkarską emeryturę bez względu na to, z kim będzie grać Portugalia, Królowa Matka będzie dopingować temu komuś...

PS. A w ogóle, to miał być zupełnie inny wpis. Wpis z letnimi ciasteczkami, na powitanie Lata. Ale tak sobie Królowa Matka myśli, że poczeka z tym wpisem, aż Lato nadejdzie rzeczywiście, a nie tylko w kalendarzu. No.

sobota, 16 czerwca 2012

Krecik kontra Reksio :D

Którą bajkę wolisz, Drogi Czytelniku :D?

Ponieważ osoby płonące chęcią historycznie podbudowanego odwetu  mogłyby się odwołać co najwyżej do Brzetysława I, księcia Czech z rodu Przemyślidów, który, wykorzystując panujące w Polsce bezkrólewie w 1038 r. najechał zbrojnie nasz znękany kraj, rabując ogromne bogactwa, złupił Wielkopolskę, a z Gniezna wywiózł do Pragi relikwie św. Wojciecha (i do dziś nam ich oddać nie chcą!!!), Gaudentego i pięciu eremitów, krzyż złoty ofiarowany przez Mieszka I, który ważył trzy razy tyle co on sam, złote tablice wysadzane klejnotami i wiele innych kosztowności. Że Królowa Matka zacytuje Galla Anonima "I tak długo wspomniane miasta pozostawały w opuszczeniu, że w kościele św. Wojciecha Męczennika i św. Piotra Apostoła dzikie zwierzęta znalazły legowiska." (a w katedrze gnieźnieńskiej, do fundamentów zburzonej, drzewa rosły!!! Tak!!! To nam ONI zrobili!!!).

Ponieważ jednak oni zrobili to jednak parę lat temu, a w dodatku przedtem my im oślepiliśmy króla Bolesława Rudego i zajęliśmy Pragę, Królowa Matka uważa, że lepiej się skupić na bajkach :D.

 Krecik jest przeuroczy. Słodki, pomocny, życzliwy światu. I tak uroczo się śmieje, śmiech krecika przypomina śmiech małego dziecka, i jest tak samo zaraźliwy. Nic a nic się nie postarzał przez te wszystkie postkomunistyczne lata :))), Królowa Matka wie, bo jej dzieci chłoną jego przygody jak gąbki, na równi, a czasem bardziej, z będącymi jak najbardziej współczesnymi Pingwinami z Madagaskaru.

Reksia jednakże dotyczy to samo :). W przeciwieństwie do Bolka i Lolka, którzy po latach ukazali się Królowej Matce jako wiecznie sobie dokuczający bracia, ze szczególnym uwzględnieniem bez przerwy wykorzystującego młodszego braciszka, a czasem wręcz się nad nim znęcającego Bolka, którzy w dodatku, żeby się już zupełnie skreślić, mają Tolę w charakterze posługaczki, która ugotuje, upierze i posprząta, Reksio pozostał lojalnym, pomocnym przyjacielem, pomysłowym, radosnym i kochającym świat optymistą.

No wypisz wymaluj jak Krecik, cholera.

Logicznie rzecz biorąc, to psy grają w piłkę lepiej niż krety :). I zdecydowanie chętniej.

Ale krety lepiej kopią ;D.

Wychodzi na remis.

Który nas nie urządza.

No jeśli nawet bajki nie są w stanie rozstrzygnąć palącego dwa narody problemu, to Królowa Matka już zupełnie nie wie, jak żyć, Drogi Pamiętniku!

Więc pewnie, jak w wypadku meczu z Rosją (Reksio kontra Kiwaczek? ;)), skupi się na czytaniu bajeczek Dziatwie, oglądaniu fragmentami (po raz siedemset dziewiętnasty) "Uciekającej panny młodej" (filmu, który ją niebotycznie denerwuje, ale jednak mniej niż wiadome zmagania na murawie), a mecz zaistnieje w charakterze komentarzy na Facebooku...


czwartek, 14 czerwca 2012

Rok

Rok temu Królowa Matka trafiła do szpitala w stanie ciężkim, z zaburzeniami świadomości, duszącym kaszlem i krwiopluciem, tachykardią, cechami ostrego uszkodzenia wątroby i spuchnięta, bo z niepracującymi nerkami. Frakcja wyrzutowa (kto nie wie, co to jest, niech sobie wygugla, Królowa Matka napisze tylko, że u zdrowej osoby wynosi ona między 55 a 75%) oscylowała, jak napisano w wypisie "około 10 %", co oznacza, że była prawdopodobnie niższa, gdyż (jak powiedział Panu Małżonkowi jeden z lekarzy) frakcję powyżej 10 % widać w badaniu echokardiograficznym. Jeśli jest niższa, wiadomo tylko, że jest niższa - i równie dobrze może to być 5 jak i 9%. Nawet przeszczep serca nie był rozważany - bo osoba w takim stanie nie przeżyłaby przeszczepu.

Gdy nerki po zastosowaniu końskiej dawki leków podjęły pracę i opuchlizna zaczęła schodzić okazało się, że pod nią znajdował się wyłącznie szkielet obciągnięty skórą. Królowa Matka nie mogła jeść, wymiotowała wszystkim, wskutek czego przy wzroście 175 cm ważyła 52 kilo. Była tak słaba, że nie miała siły wysłać SMSa, przerażona myślała, że dzieje się coś złego z jej głową, że przestała umieć pisać, bo wychodzą jej jakieś bzdury, a okazało się, że nie miała siły nacisnąć właściwego klawisza, palce ześlizgiwały jej się z klawiatury i naciskały to, na co akurat trafiły.

Od tamtej chwili każdy dzień, który przeżyła Królowa Matka to prezent, którego mogłoby nie być.

Z prezentów złożył się cały rok.

Rok, w którym Potomek Starszy nauczył się pisać, czytać i mówić (w podstawowym zakresie :)) po angielsku.

Rok, w którym Potomek Młodszy został Gwiazdą Przedszkola, Ulubieńcem i lokalnym Mister Wdzięku.

Rok, w którym Pompony usiadły, podniosły się na kolana, i wreszcie stanęły na niepewnych nogach, by ufnie i odważnie zrobić pierwszy krok w swoją własną, pełną obietnic przyszłość.

Jedna Gwiazdka, jedna Wielkanoc, jedno Halloween, jedne Zaduszki. Walentynki. Dzień Dziecka, Dzień Matki, Dzień Babci.

Urodziny i imieniny jej Dzieci, jej własne, Pana Małżonka, jedna rocznica ślubu.

Liczne  jasełka, festyny, przedstawienia Potomków z okazji Pierwszego Dnia Wiosny, Dnia Babci, Dnia Matki, szkolne wycieczki, przedstawienia teatralne, pikniki rodzinne.

Spotkania z Przyjaciółmi, maile, listy, kartki, SMSy.

Niezliczona ilość robótek, wyszytych z filcu, zrobionych na szydełku, wyhaftowanych. Rysunki. Filmy. Książki. Seriale.

Mnóstwo upieczonych według nowych przepisów ciast, muffinek, soki, syropy, kolorowe kuchenne dekoracje, eksperymenty, zabawy, choinkowe pierniczki, domek z piernika.

Rok Euro :).

Pisanie bloga - eksperyment zapoczątkowany na skutek upartych namów Pana Małżonka, i jakże liczne miłe związane z tym doznania i doświadczenia.

I, tak, wywiadówki, odrabianie lekcji, wściekanie się, że Potomki nie chcą rano wstawać. Ciągłe sprzątanie zabawek, czytanie "Trzech świnek" po raz dwa tysiące pięćset jedenasty, odpowiadanie na dwadzieścia pytań zadawanych niemal jednocześnie, walka z chęcią, by zakneblować czymś Najdroższe Skarby Mamusi, gdy się usłyszało po raz dwusetny: "Maaammmmooo, a ooon...!".

Za to wszystko, i za więcej, którego Królowa Matka nie pamięta, tyle tego było, Królowa Matka chciałaby podziękować. Bardzo. Bardzo. Nie ma wystarczających słów, by powiedzieć, jak bardzo.




- Lekarzom Oddziału Kardiologii i Intensywnej Terapii Kardiologicznej Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego im L. Rydygiera w Toruniu, którzy Królową Matkę podkurowali na tyle, że była w stanie siedzieć, samodzielnie jeść, wysłać ten SMS, a gdy dotarli do ściany przyszli i uczciwie powiedzieli, że nic więcej zrobić nie umieją. Ale że znaleźli kogoś, kto (prawdopodobnie) umie.

- Lekarzom Kliniki Kardiologii Szpitala Uniwersyteckiego im J. Biziela w Bydgoszczy, po poznaniu których wszelkie wypasione amerykańskie seriale typu "Chirurdzy" przestały robić na Królowej Matce jakiekolwiek wrażenie. Jeśli osoba w takim stanie, jak Królowa Matka trafia do szpitala i prawie WSZYSTKO w tym w szpitalu dobrze wspomina, to świadczy to o szpitalu w określony sposób. I o lekarzach, których WSZYSTKICH się lubi.

- Całemu pozostałemu Personelowi wyżej wspomnianej Kliniki - od przełożonej pielęgniarek, poprzez Panią Psycholog (trzecią spotkaną w życiu, pierwszą godną tego miana), Panią Dietetyk, po salowe - pomocnemu, przyjaznemu, życzliwemu i - w niektórych wypadkach - obdarzonemu nadnaturalną empatią, dosłownie jakby czytał w myślach.

- Panu Małżonkowi, który był personifikacją Przysięgi Małżeńskiej, zwłaszcza tej jej części, która, jak jesteśmy przekonani wszyscy, nas dotyczyć nie będzie - "w chorobie... na złe...", oraz Najlepszym Przyjacielem, najcierpliwszym, najlojalniejszym, niezłomnie wierzącym i prawdziwie bohaterskim.

- Rodzinie, ze szczególnym uwzględnieniem obu Mam, Mamy Królowej Matki i Mamy Pana Małżonka, które bez cienia protestu, bez myśli o proteście i bez skarg zajęły się jej dziećmi i organizacją życia tak, by Królowa Matka mogla się przestać martwić choćby tylko o to (a nie jest to wcale postawa typu "przecież-każdy-by-to-zrobił", Królowa Matka osobiście zna osobę, która by nie zrobiła).  Swojej Siostrze. Kuzynkom. Wujom i Ciociom. Niewzruszenie wspierającym.

- Swoim Dzieciom, które były jak cztery kotwice, trzymające Królową Matkę tutaj, na ziemi, z kompletnym brakiem poszanowania lekarskich przewidywań.

- Przyjaciołom, którzy Byli. Pisali SMSy i dzwonili, gdy było trzeba, a przestawali pisać i dzwonić, jak Królowa Matka (typ - Samotny Biały Wilk, zwłaszcza w chorobie) wyraziła takie życzenie, ale nawet nie pisząc martwili się, cieszyli najmniejszym sukcesem, i byli w stałym kontakcie z Panem Małżonkiem, oferując każdą pomoc, jaka mogłaby być potrzebna.

- swojej Pani Dyrektor, fachowo pomocnej i po ludzku serdecznej,

- Czytelnikom/-czkom - Komentatorkom tego bloga - świadomość, że Królowa Matka nie pisze w pustkę sprawiła, że blog spełnił terapeutyczną rolę, ku której został stworzony.

- I trochę też samej sobie - Pani Psycholog, zajmująca się Królową Matką w Klinice powiedziała: "Pani ma niewiarygodną wolę życia!", a Królowa Matka spojrzała na nią ze zdumieniem, no bo jak to, niewiarygodną, żadnej woli nie ma, po prostu lekarstwa bierze, to, co lekarze każą robić robi, bo musi do domu wrócić, chyba wszyscy tak robią? Tymczasem podobno jednak nie wszyscy...

                                                                           DZIĘKUJĘ

Dziś.

W pierwszy dzień kolejnego roku.

środa, 13 czerwca 2012

To już ostatnia chwila...

... by zrobić syrop z kwiatów czarnego bzu. Jak zauważyła Królowa Matka, czarny bez zabiera się do przekwitania nawet u niej w Dziczy, gdzie wszystko przekwita nieco później. Do sporządzenia syropu zaś potrzebne są kwiaty dobrze rozkwitłe, ale nie przekwitające.

Przepis na syrop Królowa Matka usłyszała wieki temu w telewizji (odkryła, że teraz krąży on w internecie, co drugi blog kulinarny, parakulinarny i w ogóle byle jaki, jak blog Królowej Matki, go podaje, to i ona sobie nie pożałuje!), zapisała sobie skrzętnie na ostatnich, niezadrukowanych stronach książki o ziołach (stanowiącej coś w rodzaju biblii) i rok w rok o tej mniej więcej porze go produkuje, najczęściej dwie albo i trzy porcje, bo syrop jest pyszny, zdrowy i tani. Ponadto, w przeciwieństwie do syropu akacjowego wielokrotnie wypróbowany, a w dodatku lubią go także Potomki, co w wypadku wytworów rąk Królowej Matki w zasadzie przesądza sprawę :).

Produkcję syropu zaczyna się od zerwania około 40-50 baldachów czarnego bzu. Jak Królowa Matka wyżej wspomniała, kwiaty powinny być w pełni rozwinięte, ale nie przekwitające bo te przekwitające mają mało pyłku, a pyłek jest niezwykle cenny. Ze względu na pyłek właśnie czarny bez powinien być zbierany w jak najczystszej okolicy - kwiatów bowiem nie myjemy, by zapobiec wypłukaniu pyłku i pozbawieniu w ten sposób syropu cennych składników. Kwiaty oskubujemy - skubie się je wielce przyjemnie, znacznie przyjemniej niż kwiaty mniszka, i ZNACZNIE, BAAARDZO ZNACZNIE przyjemniej, niż kwiaty akacji, w każdym razie Królowa Matka skubała z przyjemnością. A jak je już oskubała, zalała kwiecie (z pyłkiem) 1,5 litra gorącej wody zagotowanej uprzednio z kilogramem cukru (czasem dodaje nawet mniej, około 3/4 kilograma, przetestowała, tyle wystarczy), dodała jedną dużą (naprawdę DUŻĄ) cytrynę, wyszorowaną i pokrojoną w cienkie plasterki, i odstawiła miksturę na 24 godziny (jest to, zdaniem Królowej Matki, minimum. Maksimum to 48 godzin. Czytała jednak i o odstawianiu na sześć godzin. Można więc uznać, że odstawiamy kwiaty na od 6 do 48 godzin).

Po upłynięciu 24 godzin Królowa Matka przecedziła syrop przez gazę, kwiecie wraz z cytryną wyrzuciła, a płyn zagotowała i przelała do wyparzonych butelek, które zakręciła wyparzonymi zakrętkami i postawiła "na głowie" do wystygnięcia (można też, i czasem Królowa Matka tak czyni, rozlać syrop do wyparzonych butelek i pasteryzować jakiś kwadrans).

A teraz czekają one zimy, gdy Królowa Matka będzie mogła wspomagać syropkiem leczenie przeziębienia,  różnego rodzaju nieżytów i stanów zapalnych dróg oddechowych i chorób reumatycznych (to przy okazji :)). Pomna tego, na przykład, że napary z kwiatów bzu czarnego przy przeziębieniach mają wielokrotnie silniejsze działanie, niż napary z lipy, a ponadto mają działanie moczopędne, napotne i oczyszczające organizm z toksyn, a łącznie z rumiankiem są używane do zmniejszenia bólów menstruacyjnych.

A poza tym dobroczynnym wpływem na zdrowie, syrop ten jest po prostu pyszny, nadaje się do picia z lodem, dodawania do herbaty, polewania lodów... i do wypijania go bez opamiętania dla smaku, a nie niepodważalnych korzyści zdrowotnych :).


wtorek, 12 czerwca 2012

Futbolowo i historycznie :D.

Wczoraj:

Pan Małżonek (sceptycznie) - No, Szwedzi Ukrainę rozniosą...
Królowa Matka (ogniście) - Gdzie rozniosą, co rozniosą, ty Ukrainy nie doceniasz, to jest wielki naród!!! Pomnij na siedemnasty wiek, na powstanie Chmielnickiego!!!
Pan Małżonek (nadal sceptycznie) - Ale Szwedzi mają technikę...
Królowa Matka (pogardliwie) - Technikę!!! Husaria też miała technikę, i co z niej zostało? Pamiętasz Korsuń? Pamiętasz Żółte Wody? Pamiętasz, co tam zrobili z naszą wysoce technicznie wyszkolonym wojskiem? Przespacerowali się po sporej części Rzeczpospolitej, jak chcąc!
Pan Małżonek (konając ze śmiechu zalega na kanapie, chociaż Królowa Matka podejrzewa, że ma ochotę ją jeszcze popodpuszczać i wysłuchać płomiennego wykładu na temat bezpośredniego, doprawdy, związku powstania Chmielnickiego z Euro2012).
Królowa Matka (ciesząc się nagle jak kto głupi) - I Szwedzi też się przespacerowali, ze swoją techniką! A ostatecznie im to i owo skopaliśmy!!! Tylko nam przedtem połowę zamków wyburzyli...
Pan Małżonek (rozsierdzając się nagle) - Tak jest, żeby im dokopali, niszczycielom jednym!!! Za Krzyżtopór!!! Za Ogrodzieniec!
Królowa Matka - Za Ojców!
Pan Małżonek - Za cały Szlak Orlich Gniazd!!!

Dziś:

Królowa Matka (przeglądając sobie informacje w Wikipedii) - Słuchaj, wiesz, że Krzyżtopora jednak nie zburzyli Szwedzi? (czyta dalej) Rosjanie go zburzyli... w czasie konfederacji barskiej...
Pan Małżonek (mściwie) - Ha, podli! Za to stracą nasz doping! Zemścimy się! Za Krzyżtopór!

Tak czy inaczej, historia uczy, że ostatecznie zawsze wygrywamy my :D.

Ciekawe, jak ta teoria sprawdzi się dziś wieczorem...

PS. Królowa Matka założyła "dopingowe kolczyki"


i w ten sposób skończyła swój udział w imprezie na dziś, bowiem naprawdę ma słabe serce, prawie wykończył ją już Przemysław Tytoń broniąc karnego, a w ogóle - wyzna tu wstydliwą tajemnicę - najbardziej lubi oglądać wielkie imprezy piłkarskie, gdy nie grają w nich Polacy - być może na skutek wieloletniego przyzwyczajenia ;D. Wtedy cieszy się chwilą, klatami i denerwuje w racjonalnych granicach. Wyłącznie na klaty zaś mogłaby dziś liczyć :).

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Niewinna ciekawość :).

"Wszelkie emocje w twoim domu opanowane są przez football - szemrał posępnym głosem pan w telewizorni Królowej Matki. - Wszelkie inne emocje zostają zapomniane. Ale - ożywiał się pan - są tego dobre strony! Rządzisz pilotem w swoim domu (ciekawe jak, zastanowiła się przelotnie Królowa Matka, skoro pilota dzierży twardo, na przemian ze zgrzewką piwa, Pan Domu, bez drgnienia wpatrzony w ekran?)! Możesz doznać innych emocji, oglądając nasze filmy!", po czym poszła zapowiedź wzmiankowanych filmów.

Jakoś tak to leciało, a Królowa Matka zaczęła myśleć, co jej się czasem zdarza. Otóż, dumała Królowa Matka, gdyby istniał sport polegający na tym, że po boisku lata w tę i nazad dwadzieścia lasek (a dwie dodatkowe stoją w bramkach), dwadzieścia, nie bójmy się tego słowa, ciach, które po strzeleniu bramki radośnie i triumfalnie podciągają koszulki i zakładają je sobie na twarze, pokazując w zamian zupełnie co innego, czy fakt, że wgapialiby się w ekran wszyscy, praktycznie bez wyjątku, wszyscy mężczyźni od 12 do 90 roku życia dziwiłby kogokolwiek?

Skąd zatem, do licha, śmiały pomysł, że kobiety mają inaczej?

Że nad taki widok


Drogie Panie przedkładają zakupy? seriale? robienie przetworów? oddawanie się rękodziełu? COKOLWIEK???

Bo skąd zuchwała wręcz idea, że tajniki piłki nożnej jako równie skomplikowane jak fizyka kwantowa do kwadratu nie są w stanie przebić się do żadnej kobiecej ślicznej główki, w związku z czym Mężczyźni, pochylając się z troską nad Blondynkowaną Tępotą, łagodnie (choć całkowicie beznadziejnie) tłumaczyć muszą, na czym polega spalony Królowa Matka już wieki temu przestała się zastanawiać.

(Tak, trafnie zgadujesz, Drogi Czytelniku, Królowa Matka jest kibicem, zapalonym, pierwsze Euro zaliczyła mając cztery lata, siedząc na kolanach Tatusia i, owszem, wtedy niewiele rozumiejąc, a pierwszy Mundial - gdy miała lat sześć i już wtedy wiedziała mniej więcej, na czym polega spalony, ogląda, wrzeszczy, dopinguje i pogarsza stan swego słabego serca. Kocha Ukrainę, więc właśnie triumfuje jak szalona, a Szewczenko ma świetną klatę, w związku z czym Krolowa Matka doznała liczniejszych i bardziej urozmaiconych emocji, niż byłyby w stanie dostarczyć jej wszystkie obiecywane przez szemrzącego pana filmy razem wzięte, inne emocje Królowa Matka... eee... ignoruje,  pójdzie dziś spać usatysfakcjonowana, a na jutro nastawia się na oglądanie klaty Arszawina, bo - chociaż wyjątkowo wolałaby tego uniknąć - ma wrażenie, że widok tej klaty nie zostanie jej oszczędzony).

niedziela, 10 czerwca 2012

Prawie prywata :)

Królowa Matka ma przyjaciółkę. Nie jest to nic nadzwyczajnego, w końcu spora część mieszkańców tego globu ma, miała lub będzie miała przyjaciół, a w ogóle to Królowa Matka ma tych przyjaciółek nawet kilka, pomimo paranoicznej nieśmiałości. Ale jedną to ma taką na-wieki-wieków, taką od czasów, gdy obie były małymi dziewczynkami z mysimi ogonkami, poznaną tak dawno, że początek tej znajomości tonie w pomroce dziejów (w trzeciej klasie to chyba było, co, Sylwia? w czwartej to już na pewno siedziałyśmy ławka w ławkę, ja w rzędzie pod ścianą, Ty w rzędzie środkowym, i wymieniałyśmy się rysunkami). Od połowy czwartej klasy - to to, czego Królowa Matka jest pewna - siedziały już razem, w pierwszej ławce pod drzwiami, i spędzały lekcje na tworzeniu komiksów. No, między innymi :). Przesiedziały w tej ławce resztę podstawówki i całe liceum, gimnazjów wtedy nie było, ale gdyby były to one też by je przesiedziały razem, studiowały już nie wspólnie, ale i tak były w stałym kontakcie, razem przetrzymały to wszystko, czego podobno kobieca przyjaźń nie przetrzymuje - pierwsze miłości, drugie miłości, sprzeczki i poważne kłótnie, narzeczeństwo, zamążpójście (najpierw jednej, potem drugiej :)), narodziny kolejnych dzieci, wyprowadzkę za Ocean, poważne choroby, śmierć w rodzinie Królowej Matki... i nic a nic się przez ten cały czas nie zmieniły :).

No, Sylwia się nie zmieniła, uwierz, Luby Czytelniku, na słowo.

I oto teraz Przyjaciółka Królowej Matki napisała książkę. Powieść obyczajową. Niestety, niedostepną w przyzwoitej, papierowej formie, z okładką, zdjęciem Autorki na skrzydełkach i takimi tam gadżetami. Dostępna (chwilowo! Królowa Matka głęboko w to wierzy) jedynie w formie e-booka, utrudniającej (a Królowej Matce zazwyczaj w ogóle uniemożliwiającej) lekturę w kulturalnych warunkach (to znaczy w łóżeczku, pod kocykiem, bez żadnych nieletnich osób w pobliżu i z kubkiem dobrej herbaty pod ręką). No, ale Królowa Matka jest zacofana.

Tego jednego e-booka jednakże przeczytała. Najpierw się śmiała, potem się popłakała, a potem się bardzo popłakała. I bardzo, bardzo, bardzo wkurzyła. Bowiem - nawet biorąc pod uwagę, że w tym wypadku nie była do końca obiektywna, poza przyjemnością z lektury czerpiąc też przyjemność ze zgadywania "kto jest kim", przypominania sobie opisanych miejsc, domków, bloków, rzeczek, drogi przez las i na przykład pewnego płotu, stojąc na którym na jednej nodze i trzymając się jakiejś litościwej gałązki jedną ręką, drugą Królowa Matka i Autorka, trzynastoletnie, zrywały morwy i opychały się nimi bez opamiętania i bez cienia obawy, że litościwa gałązka/ telepiący się płot/ oba na raz mogą nie wytrzymać i runą one na twarz ze sporej wysokości... albo jak chciały udusić, no, poddusić Tatusia Autorki, ale... eee, nie odbiegajmy od tematu - literatura ta odbiega na korzyść od licznych przebojów, które Królowa Matka miała okazję widzieć w księgarniach, na listach bestsellerów, a nawet na ekranie telewizyjnym w formie serialu. I nie tylko widzieć, ale i zmęczyć, bo "przeczytaniem" nazwać tę czynność to byłoby za dużo (o oglądaniu nie wspominając, nawet szukając wymówki "należy mi się chwila na dzierganie i bez dzieci raz na tydzień" Królowa Matka zmogła z najwyższym trudem trzy odcinki dzieła). I przypomina sobie, jak brnęła przez toporny język, stereotypowe historie, błędy stylistyczne, gramatyczne i ortograficzne, wszystko opisywane na skrzydełkach książek jako "ciepłe", "miłe", "to, czego byśmy pragnęły", zachwalane jako "żywe dialogi i wartką akcję", która to akcja okazywała się przewidywalna do bólu i pisana straszliwym językiem, pełnym udziwnionych zdrobnień, na przykład. I wydaje jej się strasznie niesprawiedliwe, że powieść jej przyjaciółki, pisana lepszą polszczyzną, lepiej skonstruowana, nie stereotypowa, nie mdła i przesłodzona, nie ma ani reklamy, ani zapewnionego druku na normalnym papierze, o widokach na ekranizację nie wspominając.

I postanowiła, że otóż reklamę mieć będzie. W minimalnym zakresie. Ale będzie.

Gdyby ktoś z Drogich Czytelników zapragnął sprawdzić, czy Królowa Matka jest tylko zaślepiona, czy też może wie jednak, co jest, a co nie jest dobrze napisane, i zainwestować w tym celu swoje ciężko zarobione 7.99 zł, to Królowa Matka ma kilka wskazówek, których nie rozumie, więc proszę jej o nic nie pytać :). A mianowicie (wklejając na bezczelnego tekst z maila Przyjaciółki):

"otóż, jeśli nie ma się Kindla (do którego wybiera się i ściągnie się wersje mobi), to polecam krok następny, który zajął mi (a nie jestem wcale specem od grzebania się w kompie) ściagnięcie przeglądarki "firefox", bo epub w "explorerze" momentami się zacina. W "firefox" zaś chodzi jak po maśle i tu da się czytać. Przy ściąganiu "firefox" - jeśli się nie chce, żeby stał się główną przeglądarką na kompie, trzeba tę możliwość odhaczyć. A mała ikonka "firefox'a" na dolnym pasku potem się przyda, jeśli będzie się chciało przeczytać inne książki w formacie epub. A coraz więcej tego w sieci.
A propos, żeby ściagnąć plik mobi - na Kindle'a - trzeba po wejściu do księgarni nacisnąć na "inne regały (jest tam do wyboru: katalog epub i katalog mobi) i wybrać to drugie. Tu jest link do książki w formacie mobi:
(ponieważ ten plik mobi nie ma blokady "drm", wystarczy teraz skopiować plik w folder "Documents" na Kindle'a, podłączając czytnik do kompa kabelkiem USB)" (koniec cytatu).

Królowa Matka ma nadzieję, że jej Czytelnicy są błyskotliwsi niż ona i zrozumieli :))).

Na wypadek jednakże, gdyby Czytelnicy runęli do komputerów i zapchali skrzynkę (o ile taka istnieje :)) wydawnictwa zbiorowo domagając się lektury w nadziei, że dowiedzą się z książki o intymnych szczegółach i smakowitych detalach z dzieciństwa Królowej Matki, że wyjdą tu na jaw skrywane skrzętnie wstydliwe tajemnice, a z szafy wypadnie kilka trupów, że spędzą nad lekturą wieczór czy dwa rozszyfrowując, pod którym to nazwiskiem ukryta została Królowa Matka, czuje się ona w obowiązku uświadomić ich, że w tej części ona nie występuje, jako, ze powieść kończy się w dokładnie tej chwili, gdy przyjaźń Królowej Matki i Autorki zaczyna dopiero kiełkować.

ALE.

Ale jeśli część pierwsza odniesie sukces, jeśli zostanie wydana w formie papierowej, jeśli rozszalali fani Autorki zaczną domagać się Ciągu Dalszego (to jest, Luby Czytelniku, subtelna aluzja), jeśli Autorka ulegnie prośbom i błaganiom i Ciąg Dalszy napisze, to istnieje duuuża szansa, że w tym Ciągu Dalszym Królowa Matka już zaistnieje (a to jest, Luby Czytelniku, subtelna zachęta :D).

Prawda, Sylwiu :DDDD?

czwartek, 7 czerwca 2012

Za co kochamy Długie Weekendy :).

O tym, za co kochamy Majówki Czytelnicy bloga już wiedzą :). I otóż, proszę Państwa, okazuje się, że Długie Weekendy kochamy za mniej więcej to samo - odejmując treningi kendo Pana Małżonka, które występują w tych dniach ze szczególnym natężeniem. Królowa Matka zawzięcie i psychopatycznie zaczyna przemyśliwać, jaki odwet wziąć za te treningi, które (jako potulna Kura Domowa, którą NIE JEST) spędza z Bandą Czworga na, excusez, zadupiu, odcięta od cywilizacji i możliwości choćby przypadkowej konwersacji z osoba pełnoletnią. Wszelkie pomysły mile widziane.

Porzucając poirytowany ton i powracając do, jakże typowej dla tego bloga (i charakteru Królowej Matki, rzecz oczywista), tonacji szemrzącego łagodnie strumienia rzeknijmy, że Długie Weekendy kochamy za to, że mamy czas, by wreszcie umieścić dekoracje szyte pracowicie dla Potomków (dekoracje, dodajmy, których Potomki pożądały, a wręcz zamawiały, ale które nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności zawsze znajdowały się w miejscach, skąd spadały strącone piłką/ rzuconym samochodzikiem/ wpadającym na ścianę Potomkiem/ inną rzeczą, która zdaniem producentów nie powinna latać, zaplątywały się w coś, okazywały się - nie wiadomo czemu - za ciężkie dla wbitego w ścianę gwoździka, i tak dalej) w miejscu, skąd nie powinny spaść, w nic się zaplatać i gdzie nie ma prawa przelatywać żaden Potomek...

... a także można...


dokończyć ścibolić...


te wszystkie kolczyki...


których Królowa Matka prawdopodobnie nie będzie nosić...


(chociaż nigdy nie wiadomo, jedne z nich już nosiła)...


ale pomysły na które tłoczą się w jej głowie...


i muszą zostać chociaż częściowo zrealizowane, nim Królowa Matka odda się całą duszą haftowaniu metryczek :)!


niedziela, 3 czerwca 2012

Hura! Hura! Hurrraaa!!!

Królowa Matka... (wszyscy uważają?) dziś nareszcie, po już sama nie wie ilu miesiącach dłubania, odkładania na później, zapominania, przypominania sobie i innych takich... (wszyscy czytają z napięta uwagą?) skończyła...


sweter!!! Przypomniawszy sobie wczoraj, że przywiozła go z domu swej Matki w stanie prawie gotowym, z zaledwie jednym rękawem do wykończenia (no niemalże jak Eliza z "Dzikich łabędzi" Andersena, doprawdy), wyciągnęła tobół zza kanapy - gdyż za kanapą właśnie znajduje się składowisko - albo, by być precyzyjnym, jedno ze składowisk robótek Królowej Matki - co prawda posegregowanych, popakowanych w woreczki, ponumerowanych niemalże, ale jednak upychanych tamże trywialnie i, nie bójmy się tego słowa, nieelegancko. To z braku dodatkowego pokoju wypełnionego po sam sufit szafami, szufladami i półkami, a także fotelem wiklinowym, stolikiem i dobrą lampą, w którym to pomieszczeniu Królowa Matka mogłaby trzymać wszystkie swoje włóczki, igły, nici, koraliki, filc i inne, niezbędne jej do życia, utensynalia, i w którym mogłaby się odcinać od swojej Ukochanej Rodziny w chwilach, gdy czuje, że jeszcze jedna, jedyna chwileczka i wreszcie ich jednak zabije.  Tak więc wyciągnęła (już-wkrótce-gotowy) sweter, zaopatrzyła się w stosowne szydełko, włączyła dwa odcinki "Teorii wielkiego podrywu" i już. Wystarczyło. Dorobiła rękaw, doszyła go do korpusiku swetra (na zdjęciu widać go nad kwiatkiem, jakby ktoś nie odgadł :)) i teraz może spokojnie powrócić do dziergania Czterech Kocyków Dla Czterech Chłopczyków, które do tej pory robiła wyłącznie w wolnej chwili u Mamusi. A od teraz ten (kocyk dla któregoś z Pomponów, początkowo miał przypaść w udziale jakiemuś ze Starszaków, ale w trakcie produkcji Starsi zaczęli artykułować wymagania względem kolorystyki, w spektrum których kocyk zielony z niebieskim się nie mieścił. Czy też raczej, prezentował kolorystykę zbyt ograniczoną. Tak więc dostanie go jakiś Pompon, chwilowo pozbawiony głosu w kwestii dobierania sobie kolorów do temperamentu :))



może robić w wolnej chwili u Mamusi, a ten (kocyk Potomka Starszego, który złożył był zamówienie "ma być we wszystkich kolorach, mamo", ale łaskawie zgodził się na zaledwie dziewiętnaście)



w wolnej chwili we własnym domu. Co oczywiście oznacza, że gotowe kocyki zostaną zaprezentowane czekającemu z zapartym tchem Światu tak gdzieś pod koniec dziesięciolecia. Dwa kolejne zaś - w ogóle nie wiadomo kiedy.

Tym bardziej, że we własnym domu Królowa Matka oddawać się będzie głównie haftowaniu. Otrzymała bowiem zamówienie na pięć (słownie PIĘĆ, i tytułowe "hura!" zabrzmieć teraz musi jeszcze bardziej triumfalnie) metryczek, i pierwszą ma już na warsztacie.

Ale zanim popadnie w szał haftowania musi jeszcze dokończyć ścibolenia kolejnych kolczyków. Jeszcze półtora pomysłu jej zostało... a potem to już tylko metryczki. I kocyki. Czasami. Rzadko.

Tak, żeby odpocząć od jednego, robiąc to drugie, i na odwrót ;D.

PS. A propos zupełnie czegoś innego, skojarzyło się Królowej Matce z "Teorią wielkiego podrywu" - która z was Dziewczęta, otagowała Królową Matkę do gry serialowej? Bo coś się Królowej Matce kojarzy, że została otagowana, ale nie pamięta kto, gdzie, kiedy i o co w grze chodziło, tak więc jakby ktoś się poczuwał, to uprzejmie prosi o odzew :).


piątek, 1 czerwca 2012

Dzień Dziecka


Królowa Matka zrealizowała swój plan wyprodukowania na Dzień Dziecka Ciasteczkowych Potworów - i jest z tego nieslychanie dumna. Nie ma pojęcia, czemu się tak na Potwory uparła - nie jest zagorzałą wielbicielką Ulicy Sezamkowej, nie pochłaniala z wypiekami na twarzy kolejnych części, gdy seria się pojawiła była już za duża, by się na niej uczyć czytać, a za młoda, by mieć uczące się na niej czytać dzieci... więc jedyne, co jej przychodzi do glowy to nieodparte skojarzenie Ciasteczkowych Potworów z jej własną Progeniturą, której to Progeniturze należy się, jak uznała, co najmniej jeden Ciasteczkowy Potwór na własność. Choćby tylko na chwilę ;D.

Potwory były w produkcji nader proste - bazą pod nie są muffinki śmietankowe według pierwszego przepisu z tego postu, upieczone z dodatkiem łyżeczki niebieskiego barwnika spożywczego. Barwnik spożywczy dodany został także do cukru pudru i wody, z których to ingrediencji Królowa Matka ukręciła lukier,oraz do wiórków kokosowych, starannie wymieszanych w woreczku z łyżeczką barwnika właśnie. Oczka Potworów zrobione są z białej czekolady, roztopionej w kąpieli wodnej i wyciśnietej przez dziurkę w woreczku w kształt kół, a gdy te zastygly zostały im dodane źrenice z czekolady ciemnej wykonywane tą samą, mało skomplikowana metodą. W paszczęki Potworów wrażone zostały ciasteczka, upieczone według banalnego przepisu - 25 dkg mąki, 10 dkg cukru pudru, 10 dkg masła, jedno jajko, jedna łyżeczka proszku do pieczenia i jedna łyżeczka cynamonu zagnieść, rozwałkować (albo nie, jak się komu nie chce, to może wytoczyć z ciasta kuleczki, spłaszczyć je dłonią i położyć na blachę, i łatwo można zgadnąć, mając za sobą choćby tylko kilka wpisów Królowej Matki, ze szczególnym uwzględnieniem tych kulinarnych, że jej ciasteczka wykonano tak właśnie) i wykroić szklanką/ kieliszkiem/ foremką w kształcie serduszka/ lub jakimkolwiek innym, po czym piec w nagrzanym do 160 stopni piekarniku przez 10 minut... ale w sumie jakimi ciasteczkami zapcha się paszczę Ciasteczkowego Potwora nie ma większego znaczenia, mogą to być nawet zwykłe wyroby kupne, w końcu Ciasteczkowy Potwór jest dumnym nosicielem tego miana, bo jest w stanie pochłonąć dowolną ilość dowolnych wypieków, prawda?

Słowem - takie to proste, a tyle radości :D!



A korzystając z okazji, w Dniu Dziecka Królowa Matka życzy wszystkim, by pozostali dziećmi jak się długo da. By tak, jak dzieci umieli się cieszyć, fascynować, przyjmować ufnie nowe... i wściekać się też, jak najbardziej. I w ogóle - by jak najczęściej odwoływali się do dziecięcej cząstki siebie. W tak wielu aspektach i w tak dużym stopniu jak się tylko da.