Może nie za bardzo to widać, ale jestem ostrożną recenzentką. To znaczy, jeśli recenzuję książki ściągnięte z własnych półek, stosików wstydu lub przytargane z bibliotek nie ma dla mnie granic ni kordonów, ale egzemplarze recenzenckie wybieram niezwykle starannie i bardzo uważnie. Biorę do recenzji tylko te, o których wiem, że mogą mi się spodobać, autorów, których już czytałam i polubiłam, pozycje, na które mam w danym momencie siłę, energię i, co równie ważne, czas, rzeczy, których opis mnie zaintrygował. Jeśli czas jest nieodpowiedni, jeśli przypadkiem mam taki nastrój, że do reklamowanej książki wydawnictwo powinno dorzucić sznur (dlatego na przykład nie będzie na tym blogu recenzji "Kaputt" Malaparte, przykro mi bardzo), jeśli jestem zbyt obciążona pracą, jeśli rodzi się we mnie podejrzenie, że napisanie uczciwej recenzji mogłoby się mijać z polityką wydawniczą firmy, która zaproponowała mi współpracę... w takich wypadkach nie biorę egzemplarzy recenzenckich (a mnogość zastrzeżeń, które sama czynię łatwo pozwala zrozumieć, czemu tych wydawnictw, proponujących współpracę, jest tak niewiele).
Ale czasem zdarza się, że nazwisko autora wprawdzie nic mi nie mówi, streszczenie co prawda brzmi zachęcająco i okładka kusi, ale raz, że nie jestem targetem, a dwa, że akurat jestem ciut zapracowana, albowiem przerasta mnie idea kształcenia zdalnego połączonego ze stacjonarnym, więc zamierzam grzecznie podziękować za propozycję, gdy nagle pojawia się za moimi plecami Pompon Młodszy i pyta: "A, o, tę książkę z wielkim okiem mogłabyś, mamo, poprosić?", więc, no cóż, proszę, a potem czytam i z głębi duszy wyrywa mi się entuzjastyczne:
Rany, jakie to jest super!!!
Widmowy Port jest nadmorską miejscowością, jak wiele innych - w sezonie tabuny turystów, plażowicze spacerujący po molo, frytki, smażona ryba, wata cukrowa, hałaśliwe karuzele, słowem - typowa wakacyjna miejscowość.
Zimą... o, zimą jest tu zupełnie inaczej. Miasteczko pustoszeje, otulone mgłą, wystawione na podmuchy lodowatego wiatru od morza i wycie sztormów. W
dodatku w nocy, kiedy wszyscy smacznie śpią, znad morza daje się czasem słyszeć przeraźliwy ni to ryk, ni to jęk, niby krzyk umierającej istoty. Turyści znikają. W mieszczącej się na rozchwianym, wstrząsanym uderzeniami fal molo Tawernie Seegola, której właściciel pojawił się pewnego dnia w Widmowym Porcie, sprowadzony śpiewem syreny i został, mając nadzieję usłyszeć ją jeszcze kiedyś, przesiadują tylko miejscowi. Na plaży można spotkać niewiele osób, najczęściej panią Fossil, profesjonalną przeszukiwaczkę plaż, która - ubrana w kilka płaszczy i co najmniej trzy przywiązane sznurkiem kapelusze - zbiera do wiaderka wyrzucone przez morze różności, które po oczyszczeniu i odnowieniu sprzedaje w swoim sklepiku. Tylko miejscowi odwiedzają Widmową Poradnię Czytelniczą, bo poprosić syrenomałpę o wylosowanie dla siebie Tej Jednej Właściwej Książki. Zresztą co mogłoby skłonić turystów do przyjazdu do takiej mieściny w zimowe, niegościnne miesiące? Przecież nie chęć zwiedzenia Widmowego Muzeum, hobbystycznie prowadzonego przez pana Thalassiego (zawodowo - doktora Thalassiego).
No, chyba że przyciągnęłaby ich legenda o malamandrze, tajemniczej morskiej istocie, pół-człowieku, pół-rybie, który raz w roku, podczas zimowego przesilenia, składa jajo, mające moc spełnienia wszystkich życzeń śmiałka, który je zdobędzie. Gdyby ktoś w tę historyjkę uwierzył. Ale niewielu wierzy, bo czyż podobnych opowieści nie słyszy się w co drugiej niewielkiej, pragnącej zwrócić na siebie uwagę, małej miejscowości?
W takim właśnie miasteczku Herbert Lemon, chłopiec bez wspomnień znaleziony na plaży w skrzynce po cytrynach, od których wziął nazwisko, zostaje przygarnięty przez właścicielkę Hotelu Grand Nautilius, lady Kraken, i zatrudniony w hotelowym Biurze Rzeczy Znalezionych.
Wszystko zaczyna się, gdy Herbert pewnego zimowego, pochmurnego dnia pozwala ukryć się w swojej piwniczce uciekającej przed złowrogim, posępnym mężczyzną z bosakiem zamiast ręki tajemniczej dziewczynie.
Violet Parma przybyła do Widomowego Portu po odpowiedzi. Chce się dowiedzieć prawdy o swoich rodzicach, którzy w tajemniczych
okolicznościach zaginęli 12 lat temu. Na brzegu morza znaleziono tylko ich buty, ona sama zaś, półroczne niemowlę, leżała w łóżeczku w hotelowym pokoju. Teraz całą nadzieję pokłada w Herbiem,
który wszak jest specjalistą od odnajdywania tego, co zaginęło.
Czy Violet z pomocą Huberta odnajdzie zaginionych rodziców?
Czy dowie się, co się wydarzyło zimą dwanaście lat temu?
I co wspólnego z tym tajemniczym zniknięciem ma legendarny morski stwór?
Ach, jakie to było dobre!!!
Nie wykluczam, że odbieram rzecz tak entuzjastycznie, bo po prostu lubię literaturę dla dzieci i (młodszej) młodzieży - z drugiej jednakże strony czyni mnie to dość surowym sędzią, bo mam raczej wyśrubowane wymagania, które w tym wypadku zostały w pełni (no, prawie, mam jedno, jedyne miniaturowe "ale"; na tyle miniaturowe, że właściwie nie warto o nim wspominać) zaspokojone.
Już na samym początku poczułam, że to będzie TO. Niemal od pierwszej strony powtarzałam sobie z zachwytem: "Ale z tego byłby film!!!". Autor nie
bawi się w przydługie wstępy i w szczegółowe opisy, o nie - od razu wrzuca bohaterów w wir akcji. Przy okazji wspomnę, że nie tylko stosuje narrację pierwszoosobową - mnie to nieszczególnie przeszkadza, ale wiem, że są czytelnicy i czytelniczki, których to drażni - ale w dodatku pisze w czasie teraźniejszym. To jest zabieg na tyle rzadki, że mocno rzuca się w oczy i trzeba do niego przywyknąć - podkreśla jednakże tempo wydarzeń, a to jest naprawdę spore. Ma się dziać i się dzieje, a całą historię dopełniają piękne, działające na wyobraźnię ilustracje (ciekawostka - autor "Malamandra", Thomas Taylor, jest z zawodu ilustratorem, autorem okładki pierwszego brytyjskiego wydania "Harry Pottera", ale "Malamandra" nie zilustrował osobiście. Ilustratorem jest Tom Booth, który IMHO doskonale się sprawdził).
"Malamander" to urzekająca książka, o wiele więcej niż tylko powieść przygodowa - trochę mroczna baśń, trochę kryminał, a ciut ciut także horror. Legenda o malamandrze i rozwiązanie jego tajemnicy jest piękne i dające do myślenia. Bohaterowie są prze-wspa-nia-li - zachwycająca jest ta panująca w miasteczku całkowita akceptacja dla cudzej inności, wyjątkowości i stylu bycia! Począwszy od sędziwej lady Kraken po Herbiego i Violet każdy jest oryginalny i nietypowy, każdy w innym miejscu na świecie uznany byłby za dziwaka, podczas gdy w Widmowym Porcie jest po prostu sobą, i tak jest dobrze. Chciałabym mieszkać w takim miejscu.
Gdy dotarłam do końca lektury (szybko - to zdecydowanie JEST typ książki "jeszcze-tylko-jedna-strona" :D ) zrobiło mi się po prostu smutno, więc odkrycie, że "Malamander" jest pierwszą częścią trylogii wielce mnie ucieszyło.
Albowiem Widmowy Port ma w sobie coś takiego, że chce się do niego wracać.
No i - przecież nie wyjawił nam jeszcze swoich wszystkich tajemnic!
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Wilga.
Bohaterem książki jest
Herbret Lemon – dwunastoletni chłopiec pracujący w bierze rzeczy
znalezionych hotelu Grand Nautilius. Sam hotel mieści się w niewielkim
miasteczku Widmowy Port, zamieszkałym przez bardzo dziwnych choć często
bardzo życzliwych ludzi. Sam Herbie nie zna swojego pochodzenia, został
znaleziony w skrzynce po cytrynach i przydzielono mu pracę. Ma zajmować
się magazynem wszystkich rzeczy, które goście pozostawili w pokojach.
Jeśli może, musi dopilnować, żeby trafiły w ręce właścicieli, jeśli po
stu latach nikt się po daną rzecz nie zgłosi – Herbie może ją wziąć.
Hotelem zarządza tajemnicza Lady Kraken, która ma oko na całą
miejscowość.
Bohaterem książki jest
Herbret Lemon – dwunastoletni chłopiec pracujący w bierze rzeczy
znalezionych hotelu Grand Nautilius. Sam hotel mieści się w niewielkim
miasteczku Widmowy Port, zamieszkałym przez bardzo dziwnych choć często
bardzo życzliwych ludzi. Sam Herbie nie zna swojego pochodzenia, został
znaleziony w skrzynce po cytrynach i przydzielono mu pracę. Ma zajmować
się magazynem wszystkich rzeczy, które goście pozostawili w pokojach.
Jeśli może, musi dopilnować, żeby trafiły w ręce właścicieli, jeśli po
stu latach nikt się po daną rzecz nie zgłosi – Herbie może ją wziąć.
Hotelem zarządza tajemnicza Lady Kraken, która ma oko na całą
miejscowość.
Bohaterem książki jest
Herbret Lemon – dwunastoletni chłopiec pracujący w bierze rzeczy
znalezionych hotelu Grand Nautilius. Sam hotel mieści się w niewielkim
miasteczku Widmowy Port, zamieszkałym przez bardzo dziwnych choć często
bardzo życzliwych ludzi. Sam Herbie nie zna swojego pochodzenia, został
znaleziony w skrzynce po cytrynach i przydzielono mu pracę. Ma zajmować
się magazynem wszystkich rzeczy, które goście pozostawili w pokojach.
Jeśli może, musi dopilnować, żeby trafiły w ręce właścicieli, jeśli po
stu latach nikt się po daną rzecz nie zgłosi – Herbie może ją wziąć.
Hotelem zarządza tajemnicza Lady Kraken, która ma oko na całą
miejscowość.
Bohaterem książki jest
Herbret Lemon – dwunastoletni chłopiec pracujący w bierze rzeczy
znalezionych hotelu Grand Nautilius. Sam hotel mieści się w niewielkim
miasteczku Widmowy Port, zamieszkałym przez bardzo dziwnych choć często
bardzo życzliwych ludzi. Sam Herbie nie zna swojego pochodzenia, został
znaleziony w skrzynce po cytrynach i przydzielono mu pracę. Ma zajmować
się magazynem wszystkich rzeczy, które goście pozostawili w pokojach.
Jeśli może, musi dopilnować, żeby trafiły w ręce właścicieli, jeśli po
stu latach nikt się po daną rzecz nie zgłosi – Herbie może ją wziąć.
Hotelem zarządza tajemnicza Lady Kraken, która ma oko na całą
miejscowość.