poniedziałek, 26 października 2020

***********

No wiec było tak.

Byłam, Państwo rozumieją, wychowywana na ekstremalnie grzeczną dziewczynkę. Rączki na kolanach, oczka spuszczone, nie  odzywamy się, gdy dorośli rozmawiają, proszę, przepraszam, ależ nic nie szkodzi, te rzeczy. Gdy pewnego razu, będąc panienką w wieku maturalnym, rzekłam byłam od serca: "Cholera jasna!", mój świętej pamięci Tatuś najpierw się był zatchnął, a potem rzekł z oczętami jak spodki: "Aniu! Kulturalna dziewczyna tak nie mówi!!!". Popularnego polskiego przecinka, wiecie, tego, co się zaczyna na "k", a kończy na "a" użyłam pierwszy raz w życiu jako osoba mocno pełnoletnia, po studiach byłam, i aż mi się głos z wrażenia nad własną zuchwałością załamał. Mawiam z posępną rezygnacją, że kląć się nauczyłam dopiero, gdy zostałam mamusią, bo może Państwu tego nikt dotąd nie powiedział, ale przeciętna matka nader często staje przed wyborem - albo se zaklnie, ale tak z głębi duszy, albo dokona morderstwa, niewykluczone, że ze szczególnym okrucieństwem. Tym niemniej, nawet jako wielodzietna patologia nie nadużywałam.
 
Tak było. Nie zmyślam.

Ale już nie jest.
 
I spieszę wyjaśnić, dlaczego nie jest.
 
Otóż miedzy innymi dlatego nie jest.
 


Otóż, gdy już "Trybunał Konstytucyjny" podpisał wyrok na tysiące polskich kobiet, gdy rząd zrobił z nas inkubatory, przedmiot, który ma służyć tylko do rozrodu, i który poza tym nie jest wiele (a wręcz nic nie jest) wart, po tym, jak część moich koleżanek, przyjaciółek i znajomych właśnie  świadomie zrezygnowała z macierzyństwa, po tym, jak zaczęłam się - znowu, ZNOWU - bać, bo już to przerabiałam, już wiem, że lekarze potrafią unikać twojego wzroku i bąkać coś pod nosem, a ty wiesz, że jest źle, albo może być źle, i nikt ci nie pomoże, nikt o tobie nie myśli, inkubatorku, w końcu nie będziesz ty, to będzie inny, wchodzi Krzyś Bosak, cały na biało, i mówi TO.
 
I wówczas dociera do mnie jeden, prosty fakt.
 
Że grzeczna to ja już, kurwa, byłam.

Jak widzę tę ludzkie... no, nie, nie przesadzajmy w komplementach - te spierdoliny, te żałosne chujki,  te śmieci, które są w stanie powiedzieć matkom skazanych na śmierć dzieci, że luz i spoko, bo medycyna rozwinęła się już tak bardzo, że ich dzieci umrą co prawda, ale bez bólu, to upewniam Państwa, że nie jestem zirytowana. Zdenerwowana nie jestem, nie jestem zaniepokojona i nie przeżywam intensywnego wzburzenia.
 
Nie.

Jestem wkurwiona.
 
Nareszcie, po wielu, wielu latach bycia grzeczną dziewczynką,  znoszenia z uśmiechem pouczania mentorskim tonem, protekcjonalnego mansplainingu, lekceważenia moich uczuć, infantylizowania  przeżyć, nazywania walki o nasze życie i zdrowie "tematem zastępczym" jestem potężnie, do płachty przed oczami, do piany na ustach, wkurwiona.

Idź, skurwielu jeden z drugim, do Szpitala Bielańskiego, popatrz w oczy kobietom, którym odwołano planowane zabiegi i powiedz im, że płód, który noszą, a któremu nie rozwinęła się głowa, że dziecko, które nie ma płuc, więc nie zaczerpnie pierwszego oddechu, tylko po odcięciu pępowiny po prostu się udusi, albo takie, które nie ma nerek, powiedz, że one się muszą urodzić. Powiedz tej, której dziecku można byłoby co prawda zoperować w łonie serce, ale niestety, nie ma już w tym kraju oddziału, który się tym zajmował, więc, sorry, no peszek taki, na szczęście - i niech jej to będzie pociechą - żadna inna nie będzie już tego przeżywać, bo badań prenatalnych nie będzie, już teraz lekarze boją się na nie kierować, a będzie tylko gorzej.

Albo, wiesz, może lepiej nie będę cię zachęcać. Bo gotów jesteś to zrobić. Przecież gdybym wdepnęła w psie gówno, na które ktoś zwymiotował, i gdybym tak ufajdane obuwie postawiła w jakimś wilgotnym, ciepłym miejscu to to, co by się na tym gównie rozwinęło miałoby skomplikowany system etyczny i empatię na poziomie olimpijskim w porównaniu z tobą. Ty bezlitosny, pozbawiony współczucia, tępy jak kilo produkowanych w PRL z odrzutów gwoździ gnoju.
 
Dodam ponadto, że jak jeszcze raz przeczytam zdanie "popieram protesty, ale po co te wulgaryzmy!", to chyba się pochoruję. A wręcz sobie rzygnę. "Jak tak można, żeby kobiety!!!". No, rzeczywiście, jak tak można. Jak "typ agresywnej, wulgarnej kurewki" to męski, prosty język, jak dorodna i wygolona na łyso tkanka narodu ryczy na całe miasto "jebać pedała!" i nazywa oponentki "lewackimi kurwami", to kochani rządzący ani pisną, wrażliwi na piękno językowi esteci siedzą jak myszki, a i, zdarza się, ten i ów biskup pobłogosławi. Ale jak my na pełnym, eksplodującym po latach wkurwie zakrzykniemy: "wypierdalać" to wzmożenie moralne level expert, "no przecież dyskutować trzeba kulturalnie" oraz  "jak tak można!". Jak ktoś mówi  merytorycznie o fazach rozwoju płodu, to "morderca dzieci" i "nie życzę sobie, by o człowieku mówić płód, jak o jakimś psie", a teraz nagle "jak można tak wulgarnie, zamiast konstruktywnej rozmowy". No więc, tu zaskoczenie stulecia, można. Nie, żebym jakoś specjalnie czuła się w obowiązku wyjaśniać rzecz oburzonym purystom troszczącym się o piękno polszczyzny i subtelność kobiet,  bo mam tych purystów w dupie tak głęboko, że najstaranniej wykonana kolonoskopia nie natrafiłaby na ich ślad, ale, no wiecie. Trzeba było nas nie wkurwiać (wersja specjalnie dla purystów - nie doprowadzać do desperacji).

I jeszcze, rzecz jasna: "Ale pisanie po murach kościołów to już przesada".

No, ba. Twojej matce, żonie, przyjaciółce ktoś wpycha łapska do macicy, twoje znajome i koleżanki ktoś traktuje jak osoby ubezwłasnowolnione, do których nie można mieć cienia zaufania, że podejmą samodzielnie decyzję, więc trzeba podjąć ją za nie,  ktoś decyduje o życiu i zdrowiu twojej siostry, kuzynki, sąsiadki, i bardzo to jest oburzające, oczywiście, ale te NAPISY NA MURACH, fi donc!

No i zapomniałabym o: "Ale jak matka może usprawiedliwiać!!!". 

Właśnie dlatego, że matka, pozbawiony wyobraźni ćwoku. Właśnie dlatego, że wie, jak to jest, siedzieć godzinami przy inkubatorze, iść przez długi, długi korytarz codziennie na uginających się nogach z myślą "Żyje? Nie żyje? Czy przyszliby obudzić mnie, gdyby umarł w nocy? Czy zastanę po prostu pusty inkubator?", a potem rehabilitować, rehabilitować i robić setki badań, a przy każdym dusza na ramieniu, co wykażą. Czy rozwiną się nerki? Czy płuca nadgonią? A oczy? A mózg?

Dlatego, że przechodziła przez badania prenatalne, a lekarze, długo unikając jej wzroku, badali, mierzyli, i znów badali. I ani przez chwilę nie rozważała aborcji, ale chciała wiedzieć. WIEDZIEĆ, rozumiesz to, żałosny palancie? Umierała ze strachu, ale chciała wiedzieć - i wtedy jeszcze wiedzieć miała prawo.

I jeszcze dlatego, że jak sobie próbuje wyobrazić, że rodzi dziecko z zespołem kociego krzyku to jej się wyobraźnia kończy, i nie jest to przenośnia. Naprawdę włącza jej się w mózgu taka lampka, zatrzaskuje bramka, z napisem :NIE WCHODŹ!!!", i nie wchodzi, bo się boi, że mogłaby tego nie znieść. Nie masz takiej wyobraźni? Trochę ci zazdroszczę. Ale bardziej współczuję.

Ale to właśnie dlatego.

Także dlatego.

I z powodu posiadania nadzwyczaj wrażliwej wyobraźni nie napiszę "***** PiS", bo nie mogę wyobrazić sobie nikogo ani niczego, kto mógłby oddawać się tej odrażającej czynności choćby i dla dobra ogółu (że już nie wspomnę, że nie ma na tym świecie  nikogo i niczego, komu - i czemu - życzyłabym tak źle).

Za to za Danutą Kuroń powiem -  Wypierdalać! to nie wulgaryzm tylko program polityczny.

Który całym sercem popieram. 

Dokładnie taki.

 I dokładnie tymi słowy wyrażony.

wtorek, 20 października 2020

Wsiegda żyw

Mamusia Królowej Matki (wpatrzona w okno, z głęboką zadumą w głosie) - Lenin...

Królowa Matka (jeszcze niczym nie zaniepokojona) - Co - Lenin?

Mamusia Królowej Matki (tym samym tonem) - Leży sobie...

Królowa Matka - Co?...

Mamusia Królowej Matki (tonem wręcz medytacyjnym) - Leży sobie w mauzoleum...

Królowa Matka (ciut podejrzliwie) - No i co z tego, ze sobie leży, to nie jest tajemnica stanu, że sobie leży, dotarło to do ciebie w tej konkretnej chwili po tych wszystkich latach?

Mamusia Królowej Matki (ni ociupinkę nie wybita z kontemplacyjnego nastroju) - ...tu ma nosek... czółko.. o, a tu bródkę, i szyję też! I klateczkę piersiową!

Królowa Matka (czując wyraźnie, że strach zaczyna unosić jej włosy na głowie, iście jak Stasiowi Tarkowskiemu, wszyscy bogowie mali i duzi, matka jej oszalała, może majaczy? Może to jakiś nieznany objaw koronawirusa? Może jej mamusia popada w obłąkanie, w końcu nie należałoby się temu dziwić po tylu latach przebywania z jej rodziną?) - Matkoboskoczęstochwskowtrójcyjedynoiwszyscyświęci, o czym ty mówisz?! Jaki Lenin?! Jaka bródka?! Dobrze się czujesz? Podać ci coś, nie wiem, wody? Albo coś?

Mamusia Królowej Matki (ocykając się gwałtownie) - Co?... A, nie, tylko, popatrz, chmura płynie i wygląda jak Lenin. Nos, czoło... no, żywcem Lenin. O, a teraz wąsy mu się zrobiły! Teraz to Stalin!


Cóż może Królowa Matka rzec.

Może jedynie, że Salin to niekoniecznie.

Ale Lenin to był, jak ży... jak prawdziwy, znaczy. Całkiem jak prawdziwy!

poniedziałek, 12 października 2020

Wynagrodzone trudy macierzyństwa

Potomek Starszy (w napadzie Synowskich Uczuć, które ogarniają go od czasu do czasu) - Ja ci, mamo, naprawdę jestem wdzięczny za to, co dla mnie robisz. Nie myśl, że tego nie widzę. Za to, że poświęcasz mi swój czas, rozmawiasz ze mną, troszczysz się...

Królowa Matka (z właściwym sobie rozsądkiem) - No, wiesz, nie robię tego tak całkiem bezinteresownie... Ostatecznie powinnam mieć kogoś, kto mi poda tę szklankę na starość!

Potomek Starszy (wyhamowując w rozpędzie, mocno zbity z tropu) - Ja... Jaką szklankę?

Królowa Matka (w ramach niezbędnego doprecyzowania) - Szklankę wody.

Potomek Starszy (tonem Wyjątkowo Hojnego Sponsora, a wręcz Mecenasa) - Wina!

Warto było, powiadam Państwu, tkwić całymi godzinami przy inkubatorze, podcierać kuper, dwa lata uczyć siadać na nocniczku i robić te wszystkie inne etcetery!