sobota, 30 listopada 2024

O związkach. Odsłona kolejna (i NA PEWNO) nie ostatnia

Pompon Młodszy (z wyczuwalną ironią w głosie) - Bo dla Tatiany (koleżanki z klasy, przyp. KM) to chłopak zaczyna się od metra osiemdziesiąt...

Królowa Matka (z niewinnym zaciekawieniem) - A gdyby dla jej wymarzonego chłopaka dziewczyna zaczynała się od metra siedemdziesiąt, to Tatiana się łapie?

Pompon Młodszy (po chwili namysłu) - Ona ma jakieś metr pięćdziesiąt, ale to chyba nie ma znaczenia. Tatiana twierdzi, że wzrost u dziewczyn się nie liczy.

Królowa Matka (ciut sarkastycznie) - Aha. A czy Tatiana ma jeszcze jakieś wymagania wobec chłopaka idealnego?

Pompon Młodszy - Kasę ma jej dawać.

Królowa Matka (z niezdrowym, co będziemy ściemniać, zainteresowaniem) - A w zamian za tę kasę i porywającą powierzchowność Tatiana oferuje...?

Pompon Młodszy (rzeczowo) - Nic. Po prostu facet ma się wpasować w jej wizję, jej wizja to bankomat, metr osiemdziesiąt, bez żadnych zainteresowań.

Królowa Matka (troszkę słabo) - Nie wróżę jej zatem oszałamiających sukcesów na rynku matrymonialnym...

Pompon Młodszy (pobłażliwie) - Mamo, no co ty! Jej brat, Eugeniusz, chodzi do...

Królowa Matka (przerywając Dzieciomtku równie gwałtownie, jak niegrzecznie) - Jej brat ma na imię Eugeniusz?!

Pompon Młodszy (odrobinę spłoszony) - No, tak...

Królowa Matka - Ale... Tatiana i  Eugeniusz? SERIO?!

Pompon Młodszy (popatrując na rodzicielkę niepewnie) - No... tak?

Królowa Matka (nie będąc tak od razu zdolną do otrząśnięcia się z literackich skojarzeń) - Dobry Boże.

Pompon Młodszy (uznając, że najlepiej będzie powrócić do przerwanej opowieści) - ...więc, Eugeniusz chodzi do VIII B i ona już miała chłopaka z tej klasy.

Królowa Matka (ironicznie) - Spełniał jej wyśrubowane wymagania?

Pompon Młodszy - Ma z metr dziewięćdziesiąt.

Królowa Matka (tonem osoby dogłębnie zainteresowanej) - Ale że jest jej chłopakiem wiedział, czy zapomniała mu o tym wspomnieć?

Pompon Młodszy (zgorszony do głębi) - Ależ oczywiście, że wiedział! Byli parą jeden dzień, a potem on o tym... eee... zapomniał. Przypomniał sobie miesiąc później, a na drugi dzień ona z nim zerwała.


I cóż w tym dziwnego.

Przecież przez cały miesiąc spełniał tylko jeden warunek :D.

niedziela, 24 listopada 2024

"Zabij mnie, tato" Stefan Darda

A kto tu przyszedł? Pani maruda, niszczycielka dobrej zabawy, pogromczyni uśmiechów dzieci...!

...czyli znowu przeczytałam książkę z oszałamiającą ilością gwiazdek (na Lubimyczytać - 7,2 na 10, Nakanapie - aż 8 na 10), poczułam wewnętrzną potrzebę, by się z tą wywindowaną (moim zdaniem) oceną pokłócić, i do was z tym przychodzę.

A już zwłaszcza dlatego przychodzę, że przeczytałam tę książkę TAKŻE z powodu gwiazdek (cóż chcecie, jestem stara, ale wciąż pełna naiwnej ufności niczym to bezbronne dziecię) i doznałam (kolejnego) rozczarowania - nie wykluczam, że po jeszcze kilku podobnych doświadczeniach moja pacholęca ufność w końcu ulegnie ostatecznemu uwiądowi.


 
"Zabij mnie, tato" - zapowiada szumnie wydawca - to powieść trzymająca czytelnika w niepewności od pierwszej do ostatniej strony. Stefan Darda umiejętnie buduje napięcie i kreśli psychologiczne portrety bohaterów, sprawiając, że nie można oderwać się od lektury".

No czy rzeczywiście, Drogi Wydawco, odpowiadam ja, zgrzytając zębami.

Tytułem wprowadzenia:

Emerytowany policjant, Zdzisław Mokryna, w poszukiwaniu wytchnienia i spokoju osiada w Rykowie, przytulnym, małym miasteczku, gdzie życie toczy się powolutku i wszystkie leniwie następujące po sobie dni nie bardzo różnią sie od siebie. Początkowo ma zamiar żyć trochę w izolacji, nie nawiązując z nikim bliższych kontaktów, ale niemalże w dniu przybycia do Rykowa poznaje Kamila Szykowiaka, właściciela małej rodzinnej pizzerii, szczęśliwego męża i oddanego ojca. Między mężczyznami od razu nawiązuje się nić sympatii, która wkrótce przeradza się w prawdziwą przyjaźń. Obejmuje ona także rodzinę Kamila - żonę Izę i trzy jego córki, dla których Mokryna staje się ulubionym wujkiem.

Pewnego dnia jednak spokojne życie rodziny Szychowiaków rozsypuje się jak domek z kart. Najstarsza córka Szychowiaków, trzynastoletnia Wiktoria wraz z dwiema młodszymi siostrami wraca ze szkoły. Gdy - już w pobliżu domu - dziewczyna spotyka znajomych. zostawia siostry nakazując im, by dalej poszły same. Te jednak nigdy nie docierają do celu…

Mokryna, zniecierpliwiony opieszałością służb, podejmuje prywatne śledztwo. Dzięki dawnym znajomościom dowiaduje się, że zwolniony niedawno z więzienia psychopatyczny zabójca zniknął bez śladu. Ani „ustawa o bestiach”, ani dyskretna obserwacja policji nie okazały się wystarczające, by kontrolować kolejne kroki zwyrodnialca. Niestety coraz więcej zatrważających faktów wskazuje na to, że to on może mieć związek ze zniknięciem Oli i Julki...

Jak więc widać ze streszczonka, opowieść jest buzi dać, mamy sympatycznych bohaterów, mamy zwyrodnialca, mamy porwanie dzieci, mamy wyścig z czasem, mamy prawdziwy thriller...

Tylko, że nie.

I naprawdę cieszę się, że ani razu przed podjęciem lektury ani w jej trakcie nie natknęłam się na informację, że "Zabij mnie, tato" to thriller, a żyłam w przeświadczeniu, że czytam po prostu rozwlekły i nudny kryminał. To nie jest fajna rzecz, czytać rozwlekły i nudny kryminał. Ale za rozwlekły i nudny thriller miałabym jednak ochotę spostponować jedną czy dwie osoby.

Początek książki nawet mnie zainteresował, nie żeby jakoś szaleńczo (bo wszelkie grzechy i... eeee... niedoskonałości pisarstwa autora było widać niemal od pierwszej strony), ale wystarczająco, żeby liczyć na to, że rzecz się rozkręci. Miałam nadzieję, że ten spokojny wstęp to taka cisza przed burzą, a potem to, wiadomo, jazda bez trzymanki, szał ciał i uprzęży oraz psychologiczne zawirowania. I tak czytałam wytrwale, czekając na rozwój wypadków . I czytałam, czekając. I czytałam...

Od połowy niby coś drgnęło, zaczął rozkręcać się wątek kryminalny, więc jako doświadczona czytelniczka zatarłam ręce i zaczęłam jeszcze bardziej czekać. Ale nie. Zapomnij, Naiwna Wielbicielko Kryminałów! Zamiast popaść w szaleńcze przyspieszenie akcja zaczęła się strasznie wlec, a ja podejrzewać, że - niestety, niestety - nic mnie w tej historii nie zaskoczy, więc pozostaje mi tylko "domęczyć" rzecz do szczęśliwie nieodległego końca.

Opowiadana w "Zabij mnie, tato" historia, która w założeniu miała być mroczna, pasjonująca i zapewne odnosząca się do boleśnie aktualnych problemów okazała się wyjątkowo miałka i o niczym. Czy też może raczej - za sprawą sposobu opowiadania wydała się wyjątkowo miałka i o niczym, z kiepsko skonstruowaną intrygą, w dodatku nie wywołująca jakiegokolwiek napięcia. Autor nie zaskakuje KOMPLETNIE niczym, tym bardziej, że wątek fabularny poprowadzony jest tak, że już w połowie książki wiemy, kim jest zbrodniarz (dlatego, że jest to zabieg celowy, a nie dlatego, że jestem taką genialną czytelniczką, która błyskotliwie odgadła tożsamość zbrodzienia). Pomysł ma duży potencjał, ale do napisania dobrego kryminału (o thrillerze nawet nie wspominając) dotyczącego wydarzeń tak dramatycznych trzeba mieć naprawdę dobrą rękę do psychologii postaci. Tymczasem Stefan Darda "umiejętnie (...) kreśli psychologiczne portrety bohaterów" wyłącznie w reklamie wydawnictwa. W rzeczywistości świat powieściowy zaludniają wycięte z kartonu lalki, którym autor przykleja jednowyrazowe etykietki ("dobry", "zły", "szalony", "zwyrodniały", przy czym ten dobry jest tak dobry, że aż mdli, a zły jest najzłejszy na świecie, bez żadnych odcieni i żadnych półtonów), przez co nie sposób ani trzymać za nich kciuków, ani im jakoś dogłębnie współczuć, ani cieszyć się z ich klęsk.

W dodatku wątek kryminalny zostaje rozmyty za sprawą przydługich opisów życia rodzinnego i towarzyskiego, bardzo, ekhm, głębokich opowieści sprzed lat, wyidealizowanych przyjaźni...

No to teraz będzie a propos opisywania życia osobistego bohaterów i wyidealizowanych przyjaźni, czyli autorskiej narracji.

Narracja książki jest pierwszoosobowa, to nie jest łatwy zabieg i nie wszyscy czytelnicy go lubią, mnie nie przeszkadza, zwłaszcza dobrze zrealizowany, acz wyznam od razu, że tu mnie nie zachwycił. Nie przysłużył się ani tempu, ani stylowi opowieści, a już zwłaszcza dotyczy to rzewnych a licznych traumatycznych opowieści z przeszłości. W jednej z recenzji natknęłam się na określenie "boomerskie dialogi" i, jakkolwiek początkowo zawiesiłam się nie bardzo umiejąc sobie wyobrazić, co to właściwie znaczy, tak po zakończeniu lektury przyklaskuję określeniu z całej duszy. Nie jest łatwo to wytłumaczyć, ale dialogi i opisy w "Zabij mnie, tato" są właśnie boomerskie. Kojarzą się z gawędami wąsatych i brzuchatych panów - naprawdę, aż trudno uwierzyć, że główny bohater "Zabij mnie , tato" jest tuż po czterdziestce, a jego przyjaciel - po trzydziestce - nad trzecim kuflem piwa (i nie jest to skojarzenie tak całkiem od czapy, bohaterowie zadzierzgują bowiem przyjaźń właśnie obalając piwko, a wręcz kilka piwek), troszkę już podchmielonych, ale język jeszcze się nie plącze, więc można snuć rzewną opowieść, jak również zapewniać czule, że "Zdzisiek, ale z ciebie jest równy chłop, dawaj, napijmy się jeszcze!" i rzucać żartami tak czerstwymi, że można sobie na nich połamać zęby. Te żarty i dialogi są tak... wysilone, że czytając początkowe rozdziały i nie znając maniery pisarskiej pana Dardy, jak również wierząc w zapowiedzi o "pogłębionych psychologicznych portretach", spodziewałam się, że to Kamil Szykowiak okaże się złolem. Te zachwyty, ta opisywana komunia dusz, te zwierzenia do wczesnych godzin rannych nad kolejnym kuflem piwa, ta "przyjaźń od pierwszego wejrzenia", ta sikająca nawet z uszu dobroć i szlachetność, ta idealna rodzina, praktycznie adoptująca przybysza znikąd... no tylko czekałam, aż całość gruchnie z impetem, na światło dzienne wyjdą tajemnice, brudne sekrety albo inne cosie, i wreszcie zacznie się dziać! Dopiero po jakimś czasie zorientowałam się, że te opisy to tak na serio. Że autor postanowił opisać miłych ludzi, których spotyka niezasłużone zło, a jak ktoś ma być u niego miły to po całości!

Jeśli zaś chodzi o styl narracji to jest on... nie wiem, jak to określić, raportowy? Przypomina baaaardzo długi raport policyjny - po pierwsze z powodu wikłania się w całkowicie zbędne detale ("Na obiad zjadłem ziemniaki z koperkiem, włożyłem naczynia do zmywarki, a potem wstawiłem wodę na herbatę. Czekając, aż się zagotuje patrzyłem przez okno i zastanawiałem się, czy mój serdeczny przyjaciel Kamil przespał chociaż dwie godziny wczorajszej nocy. Zalałem przygotowaną uprzednio torebkę herbaty wrzątkiem i pomyślałem, że pogoda sprzyja jeszcze tak lubianym przeze mnie wycieczkom rowerowym"... i tak ad mortem defecatem) oraz niewyobrażalną, monstrualną, zwalającą z nóg DATOZĘ.

Nigdy w życiu chyba nie spotkałam się z czymś podobnym w powieści kryminalnej (ani, bądźmy szczerzy, w żadnej innej) - a jeśli, to na pewno nie do tego stopnia.

W bodajże drugim rozdziale mamy (i, uprzedzam, będzie długo):

"Był trzydziesty września dwa tysiące jedenastego roku".

"Po maturze wyjechałem do Włoch. To było w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym szóstym roku. Miałem tam zostać dwa, najwyżej trzy miesiące, a wróciłem dopiero po czterech latach. Dokładnie rzecz ujmując wróciliśmy, bo w dziewięćdziesiątym siódmym dołączyła do mnie Iza".

"Mówił pan, że wróciliście po czterech latach od pana wyjazdu, czyli w roku dwutysięcznym..."

"Wyjechaliśmy dwa razy, najpierw w roku dwutysięcznym, a później wczesną wiosną dwa tysiące pierwszego. Miesiąc w Hiszpanii, potem miesiąc we Francji".

"W czerwcu dwa tysiące pierwszego wzięliśmy ślub. No a potem, dziewiątego marca dwa tysiące drugiego roku urodziła nam się pierwsza córa".

"Kiedy w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym dziewiątym roku moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym (parę dni po moich trzydziestych urodzinach), wszystko się zmieniło".

"...wtedy, kiedy odeszła, od Wigilii Bożego Narodzenia dwa tysiące trzeciego roku, dawałem sobie nieźle radę".

"...(chociaż wtedy, pierwszego października, jeszcze tego nie wiedziałem, bo mieliśmy się poznać dopiero w listopadzie)..."

"Najstarsza córka urodziła się w dwa tysiące drugim i ma na imię Wiktoria, o ile dobrze kojarzę".

"Wszystko zaczęło się w osiemdziesiątym siódmym, byłem wtedy niewiele starszy od mojej Wiktorii".

"Wczesną wiosną osiemdziesiątego ósmego roku zaproponował odsprzedanie ojcu Adriana lokalu po okazyjnej cenie".

"Kolejny przełom nastąpił w czwartek, piątego maja".

"Siódmego maja tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego siódmego roku mi się to opłaciło".

"W rocznicę śmierci Adriana, szóstego maja tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego dziewiątego roku, poszedłem na cmentarz".

"...przed szóstym maja osiemdziesiątego dziewiątego roku nie spotkałem się z takim porównaniem".

"Gdy niecałe trzy i pół roku później, w czwartek dwunastego marca dwa tysiące piętnastego roku..."


Uffff.

To są daty Z JEDNEGO ROZDZIAŁU, a w innych nie jest lepiej, zapewniam. Fragmenty dialogów, opowieści, wspomnień, w tym wspomnień z wczesnej podstawówki (ręka w górę, kto, wspominając kolegę z trzeciej klasy, mówi: "Dołączył do naszej klasy osiemnastego października dwa tysiące pierwszego roku, ale zbliżyliśmy się do siebie dopiero czwartego grudnia"?), tam, gdzie normalny człowiek mówi: "Pobraliśmy się dwa lata później", "W pierwszą rocznicę śmierci rodziców poszedłem na cmentarz", bohaterowie pana Dardy podają dokładną datę, dzień, miesiąc i rok, po prostu czekałam, aż zaczną podawać także godzinę. Na tempo opowieści wpływ to ma wybitnie hamujący, ale nie umiem po prostu wyrazić, jak fatalnie wpływa na jej przejrzystość, wszak mamy tu dni, miesiące, lata osiemdziesiąte, dziewięćdziesiąte, dwutysięczne, a wszystko wymieszane ze sobą, losowo wspominane, plus rozdziały, których tytuł stanowiła właśnie data (a w nich - jeszcze więcej dat) - no czasowy chaos, nadmiar i przydługi, nużący raport, rozwlekle opisany. I mimo, że Stefan Darda porusza w powieści bardzo poważne sprawy, takie jak na przykład bezradność społeczeństwa w obliczu zagrożenia i częstą bezsilność organów ścigania związanych absurdalnymi przepisami, powieść jest napisana tak drętwym językiem, z takimi dłużyznami, a postaci są tak schematyczne, że powaga tematu nie jest w stanie bronić całości.

No a wisienką, a wręcz wiśnią na torcie jest zakończenie, a w zasadzie dwa zakończenia - wątku obyczajowego i wątku kryminalnego, oba wołające o pomstę do nieba. Pierwsze jest po prostu kuriozalne i tak telenowelowate, że wszystkie latynoskie telenowele razem wzięte mogłyby mu co najwyżej sandały wiązać, drugie - głęboko niemoralne i bardzo, bardzo niewiarygodne, jeśli weźmiemy pod uwagę płaski bo płaski, ale konsekwentny rysunek postaci, które autor nam wciskał na siłę w czasie caluśkiej lektury.

Wiem, że Stefan Darda jest autorem znanym nie z pisania kryminałów, tylko horrorów, i zamierzam nawet jakiś przeczytać, żeby sprawdzić, jak wypada w typowym dla siebie gatunku.

Ale przyznam, że po doświadczeniu z kryminałem jego autorstwa nie mam zbyt wysokich oczekiwań.

sobota, 23 listopada 2024

O związkach

Pan Małżonek (do Pompona Młodszego, po raz któryśtam, i po raz któryśtam bez odzewu) - Synu, czy ty mnie słyszysz? Proszę cię o coś od kwadransa!

Pompon Starszy (ciut zjadliwie) - On cię teraz nie usłyszy, on nikogo teraz nie usłyszy, bo on właśnie rozmawia (ze znaczącym naciskiem) ze SWOJĄ DZIEWCZYNĄ.

Pan Małżonek (z namaszczeniem, tonem Mędrca objaśniającego tajemnice życia Niewinnemu Pacholęciu) - Twój brat, mój synu, nie ma dziewczyny. Twój brat JEST W ZWIĄZKU.

Pompon Młodszy (odpalając się tak szybko, że prawie dokonuje samozapłonu) - Ja NIE JESTEM w związku! I NIE MAM dziewczyny!!!

Pompon Starszy (słodko) - I bardzo dobrze, że nie jesteś i nie masz, bo ona, ta dziewczyna, co jej nie masz, ma na ciebie bardzo zły wpływ.

Pompon Młodszy (ciut się gotując) - Jaki znowu zły wpływ?!

Pompon Starszy - No, wykorzystuje cię, bo jesteś odważny...

Królowa Matka (nagle żywo zainteresowana) - Co to znaczy, że on jest odważny?

Pompon Starszy (wyjaśniająco) - Zawsze chodzi za nią coś załatwić, jak ona się boi, to on się głośno odezwie, żeby jej bronić, jak ona chce o coś spytać, to on idzie i pyta za nią...

Królowa Matka (domyślnie) - Czyli zgłasza się na ochotnika, żeby nadstawić karku, gdy to ona narozrabia?

Pompon Młodszy (niecierpliwie) - Oj, mamo, wcale nie. Po prostu jej się teraz taki chłopak podoba, i ja z nią wszędzie chodzę, bo ona chce, żebym się do niego odezwał i z nim pogadał, i spytał, czy on się z nią umówi, bo sama się wstydzi...

Pompon Starszy (z rezygnacją) - I w dodatku jesteście w otwartym związku.


Czas przestać udawać :D.

 

sobota, 16 listopada 2024

Piromańsko

Potomek Starszy (tonem towarzyskiej pogawędki) - A czy tata opowiadał ci, mamo, jak prawie spaliłem nasz dom tego dnia, gdy byłaś w kinie?

Królowa Matka (na pełnym luzie) - Nos mi to powiedział, gdyż wyczułam smród spalonych przewodów elektrycznych natychmiast po przekroczeniu progu. Ale nie wiem, czy to by starczyło aż na spalenie domu, co najwyżej wtyczka piecyka byłaby zbyt uszkodzona i nie mogłabym ci zrobić urodzinowych samosków. Znacznie bardziej lubię ten raz, gdy zbudowałeś sobie domek z poduszek od babcinej kanapy i płonącego kominka...

Pompon Starszy (z oczami jak spodki) - Cococococo? KIEDY?! I czemu ja tego nie pamiętam?!!!

Potomek Starszy (popadając w nastrój nostalgiczny) - Ach, bo cię jeszcze na świecie nie było... Ja do mamy, cały dumny: "Mama, zobać, domek jaki zbudowałem!"...

Królowa Matka (równie nostalgicznie) - ...ja się odwracam, a tam poduszki stoją w kłębach dymu. Zerwałam się, łapaj! za nie i na werandę, na szczęście śnieg był po kolana...

Potomek Starszy - Albo jak Kacper rzucił taką miękką piłeczką...

Królowa Matka (z naciskiem) -... chociaż milion razy wam powtarzano, żeby nie rzucać piłkami ani w ogóle żadnymi zabawkami w domu...

Potomek Starszy (kontynuując niewzruszenie) -... tak nią zdrowo machnął, przeleciała cały salon i kuchnię, i upadła prosto na otwarty gaz, zapaliła się i pękła z hukiem, a była nadziana takimi miniaturowymi kuleczkami, które rozniosło po całej kuchni...

Królowa Matka (lekceważąco) - E, to pikuś jest, najbliżej imponującego pożaru byliśmy, jak tatuś wieszał waszą tablicę korkową i centralnie wwiercił się w główny przewód elektryczny... Centymetr wyżej i nic by się nie stało, ale nie, wymierzył wręcz idealnie!

Potomek Starszy (z, nie bójmy się tego słowa, niezdrowym zainteresowaniem) - I co się stało?

Królowa Matka (stoicko) - No co się miało stać. Huknęło potwornie, błysnęło, wywaliło korki, Kacper rozkrzyczał się na cały regulator (oj już tak na niego nie patrz, miał półtora roku, w sumie aż dziw, że nie ryczałeś mu do towarzystwa), zapadła ciemność absolutna, bo był już wieczór, a w tej ciemności stał ogłuszony tata z dymiącą wiertarką w dłoni i to znaczyło, że miał szczęście, bo gdyby nie miał, to by z tą wiertarką, prawdopodobnie również dymiącą, leżał, i to tak raczej na zawsze...

Potomek Młodszy (ożywiając się w sposób widoczny) - Nie, nie, to jest nic! Najfajniej było, jak Mikołaj się na was obraził, że mu wypominacie lenistwo i postanowił zrobić tosty! "Nie, że tylko Kacper i Kacper, od dziś ja robię kolację!".

Królowa Matka (nietaktownie ucieszona) - Tak! Tosterek podłączył, chlebek włożył...

Potomek Młodszy (rechocząc) - ...zajrzał po coś do lodówki, odwraca się, a tam płomienie z tostera buchają do połowy ściany! Bogowie, to było epickie!

Potomek Starszy (melancholijnie) - Rodzinę chciałem nakarmić. Pierwszy raz...

Potomek Młodszy (nieodmiennie rechocząc, tylko bardziej) - Mama złapała jakiś koc, narzuciła na toster, wyrwała wtyczkę ze ściany i łubudu, całym tym tobołem pięknym łukiem przez balkon w śnieg...!

Królowa Matka (z zadumą) - W sumie mamy szczęście, że nam się te... incydenty zawsze przydarzają zimą...

Potomek Starszy (tonem osoby widzącej zawsze jasne strony każdej sytuacji) - Szczęśliwie nie mieliśmy wtedy tej półeczki, co to ją teraz mamy, miesiąc później i też byśmy jej co prawda nie mieli, za to mielibyśmy zgliszcza...

Królowa Matka - No i ją wyrwać ze ściany nie byłoby tak łatwo...

Potomek Starszy (w ramach ostatecznego podsumowania) - Tak czy inaczej ten, komu nigdy nie zdarzyło się niemal spalić rodzinnego domu do fundamentow niech pierwszy rzuci kamieniem!


Wygląda na to, że tym kimś są Pompony.


NA RAZIE.


<intensywnie odpukuje w niemalowane przez lewe ramię, tfu, tfu, tfu>