poniedziałek, 30 stycznia 2012

Ujawniamy się :)

Dla Licznych Wielbicieli zżeranych ciekawością, jak wygląda ich Ulubiona Blogerka i jej Patologiczna Rodzina ;) Krolowa Matka postanowiła się ujawnić, korzystając przy tym z zaprawdę niewielkiej pomocy Potomków. Otóż Królowa Matka i Banda Czworga (a także Pan Małżonek, Piesek, Kotek i Rybka) wyglądają tak:


Podobieństwo niektórych elementów (jak na przykład bujnego owłosienia na głowie Królowej Matki lub też uzębienia Pompona Młodszego) jest zaprawdę, Królowa Matka ręczy honorem, uderzające :D.

niedziela, 29 stycznia 2012

O orientacji w Wielkim Świecie.

Pan Małżonek - Ostatnio widziałem tę... jak ona się nazywała, Strzyga?...
  ... nie...Drzyzga?...
Królowa Matka (słabo) - Raczej Drzyzga...
Pan Małżonek (tonem niezbędnego uzupełnienia) - Ta, co "Najsłabsze ogniwo" prowadziła.
 Królowa Matka (bardzo słabo) - Szczuka...
 Pan Małżonek (z zadowoleniem) - Właśnie. Byłem blisko.
Czy Królowa Matka już wspominała, że Pan Małżonek, człowiek wielu talentów, tego do zapamiętywania nazwisk akurat przypadkiem nie posiada? 
A, tak. Wspominała :D. 

sobota, 28 stycznia 2012

Pan Małżonek i Pompon Młodszy rozmawiają

Pompon Młodszy (stojąc obok fotela Pana Małżonka, z naciskiem) - Ti!
Pan Małżonek (tym samym tonem) - Ti!
Pompon Młodszy - Adija!
Pan Małżonek - Adija!
Pompon Młodszy (rozkazująco) - Dij! Dij!
Pan Małżonek (upewnia się) - Dij?
Pompon Młodszy (zdecydowanie) - Tati!
Pan Małżonek - Tati!
Pompon Młodszy (pytająco) - Idji?
Pan Małżonek - Idji!
Pompon Młodszy - Eeeea!
Pan Małżonek (potwierdzająco) - Eeeea.
Pompon Młodszy - Ede! Aaa!
Pan Małżonek - Ede? Aaa!
Pompon Młodszy (tonem informacyjnym) - Eeey, te ti (wali pisakiem w stolik)!!!
Pan Małżonek (nie znajduje na to odpowiedzi).


I tak od pół godziny...

Syropowo :)

Tuż przed Nowym Rokiem Królowa Matka piła herbatę elfów. Umówiła się z koleżanką, która właśnie przebywała w Kraju Ojców (tą samą, która hojnie obdarowała ją tymi foremkami do ciasteczek), udały się do jednej z Rodzinnomiejskich Herbaciarni, bardziej dla poplotkowania niż dla rozkoszowania się herbatą, w każdym razie Krolowa Matka tak miała. Zamówiła sobie bez większego przekonania (ponieważ nigdy dotąd nie piła herbat z syropami) herbatę z syropem imbirowym, która okazała się zaskakująco smaczna, więc Królowa Matka zdecydowala się poeksperymentować i spróbować jakiejś innej. Ta inna to była zielona herbata z syropem lawendowym, której Królowa Matka spróbowała i zastygła. Tak właśnie wyobrażała sobie herbatę elfów (jeśli założyć, że elfy pijały herbatę) - lekką, o subtelnym zapachu lawendy, delikatnie słodką. Królowa Matka popadła w zachwyt i natychmiast po powrocie do domu przeryła internet w poszukiwaniu syropów do herbaty. Znalazła, i owszem. Szeroki wybór syropów, od imbirowego po orzechowy, wszystkie jak jeden w zachęcających (ekhm) cenach od 35 do 50 złotych polskich. Królowa Matka mimo dyskalkulii obliczyła, że pragnąc wzbogacić swą spiżarnię o interesujące ją syropy musiałaby zubożyć rodzinne konto o złotych dwieście (plus koszty wysyłki), po czym wróciła do internetu. Konkretnie - zabrała się za przeglądanie blogów kulinarnych w słusznym mniemaniu, że nie ma takiej rzeczy, której nie można wyprodukować w domowym zaciszu, jeśli się tylko chce, że wypada to taniej, daje satysfakcję i nie pozwala wzbogacić się wrażym korporacjom tuczącym się na ludzkiej krzywdzie ;).


Syrop imbirowy znalazła niemal natychmiast na tym blogu. Zgodnie z zamieszczonymi wskazówkami, Królowa Matka sporządziła syrop z 200 ml wody i 200 g cukru. Gdy cukier się roztopił, dodała pokrojony korzeń imbiru, około 5 cm, i gotowała całość na małym ogniu jakieś 15-20 minut, do czasu, gdy syrop zgęstniał. Po zakręceniu gazu Królowa Matka zostawiła imbir w syropie jeszcze chwilę (jakieś pięć minut), by oddał cały aromat (co uczynił z całego serca, Potomki biegały po kuchni z wywieszonymi z łakomstwa jęzorami zapytując "Co tak pięknie pachnie, mamusiu?"), po czym przecedziła całość przez gazę i wlała otrzymany syrop do słoiczka. Z komentarzy pod macierzystym przepisem Królowa Matka dowiedziała się, że jeśli imbir obrało się przed gotowaniem w syropie można go potem kandyzować, czego może spróbuje ona następnym razem.

Na fali powodzenia (bo syrop okazał się bardzo dobry, pięknie pachnie, lekko szczypie w język i dodaje szlachetności zwykłej herbacie) Królowa Matka sporządziła jeszcze syrop lawendowy i piernikowy, produkowane według tej samej receptury, tyle, że dodawała do gotującego się syropu z cukru w pierwszym wypadku dwie łyżki kwiatów lawendy, a w drugim łyżeczkę cynamonu, gałki muszkatołowej, po pięć ziaren ziela angielskiego i goździków, a nie wyklucza, że równie dobrze sprawdziłaby się łyżka przyprawy do piernika, no i cedziła znacznie dokładniej :). Oba syropy bardzo jej odpowiadają, nie pije teraz herbat z niczym innym, a w głowie tłoczą jej się pomysły - na syrop waniliowy, cynamonowy, kokosowy, różany...

Zaś zaletą nie do przecenienia wyżej opisanych produktów jest to, że ich produkcja zajęła nie więcej niż godzinę (krócej, niż opisanie jej na blogu) i można się było jej oddawać w najmniejszy sposób nie zaniedbując życia rodzinnego (też zupełnie inaczej niż w przypadku sporządzania notki na blogu ;))...


piątek, 27 stycznia 2012

Potomek Starszy rozmawia z Babcią.

Zacząć należy od tego, że w dniu dzisiejszym Potomek Starszy wszedł do basenu. Potomek Starszy ma zajęcia na basenie raz na dwa tygodnie od początku roku, rozumiesz, Drogi Pamiętniku? I od tego początku roku Potomek Starszy wszedł do basenu RAZ. Podtrzymywany od dołu przez Pana Ratownika, od góry przez Panią Nauczycielkę, wijąc się, wrzeszcząc i kurczowo trzymając barierek dał się zanurzyć, po czym wyskoczył z wody jakby była wrząca i więcej nie zamoczył nawet jednego palca.

Rodzice próbowali przeróżnych rzeczy. Prośba nie podziałała. Groźba ("O tym, że cię zapiszemy do biblioteki możesz zapomnieć, mój panie!", tak, Królowa Matka wie, że to karygodne i niepedagogiczne) nie podziałała. Rodzice mogli na początku roku przebywać na basenie z dziećmi, Królowa Matka spędziła na nim jedną lekcję, na temat której próżno byłoby szukać notatki na blogu, ponieważ musiałaby ona składać się wyłącznie ze słów powszechnie uważanych za obelżywe, a jest to blog, do którego maja dostęp także i dzieci. Królowa Matka i Pan Małżonek, razem i osobno, przeprowadzili dziesiątki poważnych, spokojnych rozmów, dyskusji i urządzali burze mózgu. Bez najmniejszego skutku. Pan Małżonek wziął Potomka na basen prywatnie, by go oswoić z ideą zamoczenia stóp w czymś innym niż wanna, po czym okazało się, że Dziecię bez problemów i oporów zanurzyło znacznie więcej niż stopy. Na basenie, za który Rodzice bulą, tak. Na basenie, takim samym, ale szkolnym i za darmo, nie. Potomek doszedł do etapu kompletnego zatrzaśnięcia się w swoim uporze, a że Królowa Matka i Pan Małżonek znają ten stan i wiedzą, że Pacholę robi się wtedy jak zabetonowane, nie dociera do niego nic, postawili oni, po prostu, krechę na calej sprawie i zaczęli oswajać się z myślą, że ich Dziecię będzie powtarzać klasę pierwszą, oblawszy z udziału (czy też raczej - nie-udziału) w lekcjach pływania.

I oto wczoraj drzwi mieszkania otworzyły się z impetem, rozwinął się samoczynnie czerwony dywan, wkroczyły sypiące kwiatki dzieweczki w strojach łowickich, chór zaintonował "Alleluja!"... no, dobra, może nie do końca tak było (ale powinno być), no to wróć do "drzwi mieszkania otworzyły się z impetem", wpadł rozpromieniony Potomek z zachwyconą Babcią w tle, zachłystując się informacją, że wszedł do basenu!!! Mało, że wszedł! Przeszedł dwie długości CAŁKIEM SAM!!! Ma w dzienniczku pochwałę od pani, i w ogóle teraz to może mamunia pozwoli mu zagrać w tę grę z potworkami, co to mamunia wie, którą??

Królowa Matka (z entuzjazmem, promieniejąc słuszną dumą) - Cudownie, to już za dwa tygodnie wejdziesz do wody bez problemu!
Potomek Starszy (na wszelki wypadek ostrożnie) - No, nie wiem, nie wiem, czy za te dwa tygodnie wejdę...
Matka Królowej Matki (z protestem w głosie) - Jak to nie, jak to nie wiesz?!!! Mi przez całą drogę mówiłeś, że wejdziesz!
Potomek Starszy (dobitnie) - "Może" powiedziałem! "Może" to jest słowo kluczowe!

                                                                                             *******

Potomek Starszy (testująco, do Matki Królowej Matki) - Babciu, a ty kochałaś swoje dzieci?
Matka Królowej Matki - No, tak.
Potomek Starszy (drąży temat) - I teraz też kochasz?
Matka Królowej Matki - No, też.
Potomek Starszy (z triumfem) - A widzisz! To mnie też musisz kochać! Jak się kogoś kocha, to nie można tak sobie przestać, tylko się kocha i już!
Matka Królowej Matki - Ale, wiesz, ty nie jesteś moim dzieckiem, więc właściwie ciebie nie muszę...
Potomek Starszy (tonem będącym werbalnym odpowiednikiem lekceważącego machnięcia ręką) - E, tam! Kochasz mnie, kochasz. Takie rzeczy się czuje.

                                                                                            *******

Na Facebooku już było, ale Królową Matkę nieodmiennie śmieszy, więc tu też wrzuci, kto wie, może rozśmieszy jeszcze kogoś :)?

Matka Królowej Matki (kroi coś, możliwe, że cebulę, i pociąga nosem).
Potomek Starszy (z uczuciem) - Babciu! Nie płacz!!! Ja ci taki za wszystko jestem wdzięczny, za tę wyżerkę...
Matka Królowej Matki (w osłupieniu) - Jaką wyżerkę?
Potomek Starszy - No, koper!!!

Potomek Starszy jest dzieckiem, które czasami śmiesznie łatwo jest uszczęśliwić :))).


wtorek, 24 stycznia 2012

Top Ten Najbardziej Znienawidzonych Bohaterów Literackich Ever :)

Królowa Matka  niedawno zapragnęła odświeżyć sobie lekturę z dzieciństwa, lekturę, której oddawała się kiedyś mniej więcej (ale raczej więcej) raz na kwartał, lekturę, której jednego z bohaterów darzyła uczuciem, a mianowicie "Trzech muszkieterów". Odświeżywszy sobie, sklęsła, okazało się bowiem nie tylko, że obdarzany niegdyś uczuciem Atos nie jest bynajmniej dojrzałym, życiowo mądrym niemal filozofem o szlachetnej siwiźnie na skroniach, tylko, nieprawdaż, trzydziestolatkiem. W dodatku trzydziestolatkiem, którego szlachetność i mądrość, o której autor zapewnia w co drugim akapicie, objawia się między innymi tym, że wiesza on swoją żonę. Dosłownie ją wiesza, na gałęzi drzewa, bez sądu, bez rozmowy, tylko dlatego, że nieszczęsna ma kwiat lilii wytatuowany na ramieniu. Mogła się go dorobić chociażby kradnąc chleb z głodu, ale tym sobie szlachetny hrabia de la Fere nie zaprząta ślicznej główki, tylko dokonuje aktu, ekhm, sprawiedliwości, a potem z tego powodu widowiskowo cierpi przez kolejne trzysta stron, pijąc na umór i przenosząc swą niechęć na całą płeć niewieścią.

Odkrycie, że lepiej rozumie podstępną Milady niż szlachetnego Atosa było dla Królowej Matki wstrząsem porównywalnym z tym, którego doznała po pochopnym obejrzeniu najnowszej ekranizacji "Quo vadis" z Lindą Bogusławem w roli Petroniusza (w którym się Królowa też swego czasu kochała, w Petroniuszu, że Królowa Matka uściśli, nie w Lindzie)). I okazało się, że od tej pory nie może uwolnić się od wizji Petroniusza mówiącego nosowo: "Narodzisz się, panie, dla nieśmiertelności, k...." .

Zdegustowana Królowa Matka, która chciała poczynić notkę zupełnie inną, bardziej w tonie "Ukochani bohaterowie naszych lektur", porzuciła łagodność na rzecz wylewania z siebie żółci, co przecież każdemu jest od czasu do czasu potrzebne dla równowagi wewnętrznej, a już zwłaszcza wielodzietnym patologiom, które mąż porzucił był dla kendo. Więc Królowa Matka wyleje ją, miażdżąc, dręcząc, wyśmiewając i znęcając się nad Dziesięcioma Najbardziej Znienawidzonymi Bohaterami Literackimi, przedstawianymi w kolejności takiej trochę przypadkowej (bo poziom żywionej do nich nienawiści jest mniej więcej podobny, no, pomijając Niczym Nie Zagrożone Miejsce Pierwsze).

Zaczynając od pozycji dziesiątej - Królowa Matka nie lubi (łagodnie rzecz ujmując) doktora Judyma, którego uważa za zakłamanego do granic możliwości, lubującego się swą domniemaną szlachetnością oszusta, gardzącego tymi, którymi pomaga, ale się do tego nie przyznającego w trosce o swój imidż. A  że przy okazji rujnuje życie podobno kochanej kobiety, no to już cel uświęca środki przecież. Miało się swego czasu problemy w szkole, jak się na ten temat z poznaną już polonistką na noże było ;-))... "Ludzie bezdomni" to jest jedyna lektura, której Królowa Matka nie przeczytała, bo niechęć do głównego bohatera trysnęła z niej jak ropa z teksańskiej gleby od pierwszych stron powieści, powieści, którą mimo to znała ona nader dobrze, bo szukając cytatów dla potwierdzenia tej niechęci wertowała ją wzdłuż i wszerz na każdej lekcji celem pokłócenia się z wychowawczynią :).

Na pozycji dziewiątej Bohater Zbiorowy, czyli Pozytywni Młodzi Bohaterowie "Nędzników". "Nędznicy" to jest jedna z ukochanych książek Królowej Matki, którą przeczytała ona jednym cięgiem w trzy dni, bez przerw na jedzenie, naukę oraz takie banalne czynności jak odrabianie lekcji, oraz z minimalnymi przerwami na spanie, czytając nawet w drodze do i ze szkoły, podczas gdy uczynna koleżanka prowadziła ją pod rękę. Tylko szczęśliwemu zbiegowi okoliczności zawdzięczamy, że koniec powieści Królowa Matka pochłonęła o trzeciej w nocy we własnym domu i własnym łóżku, a nie na przykład na chemii, bo spazmatyczny szloch mógłby zostać przyjęty przez Kadrę Pedagogiczną z mniejszym zrozumieniem niż należałoby oczekiwać. Mimo to bohaterów pozytywnych by krzyżowała i dekorowała nimi drogę do dowolnego miasta, jak powstańcami Spartakusa. Znaczy, młodymi pozytywnymi. Zwłaszcza, na przykład, Mariuszem. Albo zwłaszcza rewolucjonistami, a już zwłaszcza niejakim Enjolras. Rany, co za gnąca się, omdlewająca, sikająca szlachetnością z uszu jednostka!!!! Co za wzniosły, tępy, ograniczony jełop!!!! Szczęśliwie nie dożywa końca powieści.

W zupełnym przeciwieństwie niestety do następnego w kolejności wspomnianego powyżej Mariusza, zarozumiałego, niewdzięcznego, ograniczonego palanta, tak nadętego przekonaniem o własnej doskonałości, że dziw bierze, że nie lata jak ciocia Marge Harry'ego Pottera. Jakim cudem toto jest bohaterem pozytywnym? No, Królowa Matka by go na plecach przez podziemia Paryża nie niosła, to pewne! Niewdzięczny szczeniak, pozbawiony umiejetności kojarzenia faktów (dodatkowo obrzydzony przez wszystkich grających go aktorów, Królowa Matka widziała ze cztery ekranizacje, nie podobała jej się żadna, a Mariusz szczególnie, w każdej efektownie skopany).

Podobnież jak Miejsce Siódme, tfu, tfu, Kozetka, rozkoszne dziewczątko nieskażone myślą, której jedyną zasługą jest posiadanie długich rzęs,  niezdolna do samodzielnego działania istota, laleczka w jedwabiach, rozkapryszona, służąca li tylko do tego, by leżeć i pachnieć. Niewdzięczne do głębi, podobnie jak małżonek niezdolne do kojarzenia faktów, ale nade wszystko niewdzięczne stworzenie - jak się Królowa Matka wysili (albo jak lektura przypadnie na jej łagodniejszy dla Wszystkich Dupków Świata, acz występujący tylko trochę częściej niż ptak dodo, nastrój) to może ona zrozumieć, że Mariusz mógł nie ufać Jeanowi Valjean, ale ta, excusez, krowa, która mu wszystko zawdzięczała, a pozwoliła, by jej przybrany ojciec umierał w samotności, bo małżonek ją od wizyty odwodził, a ona zrobi przecież wszystko, co Mariuszek każe!!!!

Od Kozety Królowa Matka przejdzie płynnie do bohaterek Dickensa, a jest wielbicielką autora i wiele mu wybacza. Ale Dory i Agnieszki z "Davida Copperfielda" nie może, jej Bohu, nie może. No wie, wie, XIX wiek, inne obowiązujące wzorce kobiecości (to znaczy raczej wizje kobiecości śnione przez mężczyzn, jakimś cudem bohaterki Austen i sióstr Bronte bardzo się od kreowanych przez mężczyzn bohaterek różnią), ale jakieś granice należało zachować. Kozeta i bohaterki Dickensa to po prostu siostry bliźniaczki, irytujące, mdłe, dziumdziające, gnące się w talii jak złamane lelije kretynki (ale za to, jakże by inaczej, śliczne kretynki). Królowa Matka miała w pewnym momencie życia pęd na literaturę dziewiętnastowieczną, a mimo to szemrzące niunie opisane jako wzór kobiecości jej przeszkadzały, choć była wtedy młoda, naiwna i pełna dobrych chęci, niby ten pierwiosnek na przymrozku. Te rozkoszne kwiatuszki, których jedynym obowiązkiem jest być "odpoczynkiem wojownika", niezdolne do samodzielnej myśli i nie pragnące takich myśli posiadać, brrr... Królowa Matka cieszyła się jak dziecko, jak która zeszła, a nie jest z natury aż tak złą kobietą.

Kolejna kobieta na pozycji szóstej (i tak jest ich mało, jeśli zważyć, że większość tzw. literatury klasycznej tworzyli mężczyźni, a większość stworzonych przez nich bohaterek doprowadzała Królowa Matkę do białej gorączki i piany na ustach), czyli Anna Karenina. Czytając "Annę Kareninę" po raz pierwszy jakieś sto lat temu Królowa Matka znała z filmów zakończenie powieści, ale że żadnego z filmów nigdy nie widziała w całości odnosiła wrażenie, że wredny Wroński dał nieszczęsnej heroinie jakieś powody dla podjęcia tak nieodwracalnych kroków. Tymczasem samobójstwo Anny okazało się raczej kaprysem zachłannej, spragnionej wyłączności i rozpieszczonej kobiety, która postanawia, że "jeszcze mu pokaże" i dokonuje czynu ostatecznego w akcie histerii (a czego jak czego, ale histerii Królowa Matka organicznie nie cierpi), wywołanej wybrykami chorej wyobraźni.  I zostawia biednego Wrońskiego, który wkrótce potem jedzie dać się zabić w wojnie krymskiej. To przestawienie z "biednej Anny i cynicznego Wrońskiego" na "biednego Wrońskiego i rozkapryszoną Annę" wstrząsnęło Królową Matką niemal tak, jak zamiana rolami Atosa i Milady, i tylko dlatego Najbardziej Wkurzającą Postacią Powieści nie został niejaki Lewin (miejsce piąte, i przy okazji alter ego autora),  który dał narzeczonej swoje dzienniczki przed ślubem, w dzienniczkach zaś szczegółowy opis życia intymnego był, wszystkie te chłopki, które zaliczył (a imię ich legion), oraz te, z którymi miał dzieci, fantazje na ich temat i tym podobne, a wszystko dlatego, że nagle uznał, że swojej 18-letniej narzeczonej oszukiwać nie może. Autor w, że tak to Królowa Matka ujmie, realu wykonał ten sam numer i mało się to zerwaniem zaręczyn nie skończyło, bo szczegóły narzeczoną trochę ogłuszyły, ale jednak nie skończyło... a szkoda, bo Tołstoj był prywatnie koszmarnym człowiekiem, i mocny kop w d... by mu specjalnie nie zaszkodził. IMHO. Oczywiście.

Na pozycji czwartej króluje Nana, czyli kawał tłustego kloca o ptasim móżdżku, samicy, mięsa, o którym z uznaniem mówi się "co za piękna wołowina!" i obmacuje, żeby sprawdzić, czy nie ma kości. I tyle samo, co taka właśnie wołowina ma Nana wdzięku, charakteru i osobowości, a w ogóle Królowa Matka uważa, że za życia wołowina biła ją pod względem osobowości na głowę. Przez całą książkę Królowa Matka łudziła się, że Zola wprowadzi do powieści choć jednego mężczyznę, który patrząc na szkody, które czyniła jak wielka kłoda, pędząca przed siebie siłą rozpędu i miażdżąca wszystko na swej drodze, i na facetów, bankrutujących, poniżających się, żebrzących i dających się gnoić z jej powodu pomyśli to, co każdy zdrowy na umyśle człowiek powinien pomyśleć, odwróci się na pięcie i wyjdzie. Ale gdzie tam...

Dochodzimy oto do Podium, na którym Miejsce Trzecie okupuje Heathcliff. No dobra, Ralph Fiennes trochę zaburzył Królowej Matce odbiór tej postaci, do czasu ujrzenia wyż. wym. w wyż. wym. roli darzonej bezinteresowną nienawiścią, żrącą do głębi trzewi. Następnie Królowa Matka została ogłuszona tą mrocznością, tajemniczością, tą urodą, tym jarzeniem się oczu, panie (i niektórzy panowie) rozumieją, prawda? A jeszcze talent do tego doszedł, wskutek użycia którego postać nabyła więcej niż jednego wymiaru, no, paru lat było potrzeba, by ochłonąć, ale jak się już ochłonęło, nienawiść wróciła, prawie w formie czystej. Wbrew opinii autora wstępu do "Wichrowych Wzgórz" (tak, Królowa Matka czyta wstępy, posłowia, notki od autora oraz te wszystkie "Janice, za jej cierpliwość i oddanie, Benowi, który jest najlepszym agentem, jakiego można sobie życzyć, oraz Alice, która była pierwszą czytelniczką i pierwszym krytykiem tej powieści", proszę nie pytać, czemu to robi) nie ujrzała ona Heathcliffa jako osoby, "której działanie ma znamiona społecznie uzasadnionej zemsty człowieka z ludu na wyższej warstwie, dotąd go uciskającej". Ujrzała go jako chama, który nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności dorobił się pieniędzy, bez których byłby całkowicie nieszkodliwy, co najwyżej można byłoby się obawiać, że pobije cię do nieprzytomności w jakimś ciemnym zaułku, i którego jedynymi przeciwnikami były dzieci, niedołęgi i kobiety (szczycenie się podobnymi zwycięstwami zaś to najlepszy dowód na to, że był tylko prymitywnym chłopem, który dorwał się do władzy), w tym jego żona, regularnie bijana za to, że za niego wyszła, a on jej przecież nie kochał. No co za podła kobieta, słusznie jej się należało!

Gdyby Królowa Matka nie wiedziała już wcześniej, że jest feministką, zaczęłaby to podejrzewać po sporządzeniu tego wykazu, bowiem na miejscu drugim znajduje się kolejny "prawdziwy znawca kobiet", który dochodzi swych praw metodami wyjątkowo subtelnymi, czyli niejaki Petruchio. Wszyscy oczywiście wiedzą, kto to, ale Królowa Matka mimo to przypomni - jest to bohater "Poskromienia złośnicy" Szekspira, facet, który podjął się uczynienia łagodnego jagniątka ze znanej z temperamentu i niewyparzonego języka damy, którą pojął za żonę, skutkiem zakładu zresztą i dla pieniędzy. Dokonuje tego głodząc swoją żonę w wyrafinowany sposób (stawiając przed nią jedzenie i zabierając je, jak tylko biedna po nie sięga), niszcząc jej ubrania, uniemożliwiając jej spanie (czyli de facto stosując tortury) oraz bijąc ją, jeśli jest nieposłuszna. Gdyż, jak z dumą stwierdza:

 

Umiem być panem tego, co jest moje,

A żona moja, to własność jest moja,  

Mój dom, me meble, spichlerz mój, me pole, 

Koń mój i wół mój, mój osioł, me wszystko,

                                                                (tłum. Leon Ulrich)

 

a zachwyceni przyjaciele biją brawo, wykrzykując o cudach, co się na ich oczach dzieją, gdy upokorzona, głodzona i dręczona, nie mogąca się od nikogo spodziewać pomocy kobieta zgadza się potulnie ze swym oprawcą, że na niebie świeci księżyc w środku dnia, powtarza za nim wszystko, a w finale wygłasza płomienną mowę, jakim szczęściem jest dla kobiety służyć mężowi, panu i zbawcy, mądremu i łaskawemu, który przecież tylko bija czasami. A mógł przecież zabić!

I Królowa Matka się wcale nie dziwi tej przemowie - kto wie, co ona by mówiła, gdyby wiedziała, że po powrocie do domu nie dostanie jeść i zostanie pobita.

Ale Królowa Matka jako Królowa Matka już by mu pokazała "mojego osła, me wszystko", jakby go w swoje ręce dostała!!!! Oto, co by mu zrobiła:


... czyli w zasadzie dokładnie to, co on zrobił swojej żonie, a jakby pomarzł w lochu w tych skąpych pluderkach, jakby mu się jedzonko podstawiało, w odpowiedniej jednak odległości, żeby mógł obejrzeć i powąchać, ale nie dosięgał inaczej niż wzrokiem, jakby nad jego spokojem wewnętrznym czuwał pan z bykowcem, z lubością wybijający mu humory z głowy oraz budzący w nocy co kwadrans... coś tak Królowa Matka czuje, że bardzo szybko zacząłby twierdzić, że świeci słońce, choćby stała na niebie pełnia jak to złoto.

Ponadto bardzo chciałaby Królowa Matka poznać autora stwierdzenia, z którym się kiedyś zetknęła, że mianowicie "Poskromienie złośnicy" jest sztuką seksistowską i antykobiecą. Dziwne, zaprawdę, Królowej Matce wydaje się raczej sztuką antyludzką. I w najmniejszym nawet stopniu nie wydaje się być komedią.

 And, finally, Ladies and Gentelmen, the winner is...

Hamlet!!!! No Królowa Matka naprawdę, naprawdę nienawidzi faceta! Nie może pojąć, dlaczego (podobno) każdy aktor marzy o zagraniu tej rozdygotanej galarety bez, excusez, jaj. Hamlet jest dla niej też przykładem "męskiej logiki" - najpierw cztery i pół aktu miotania się "tatusia mi ubili, hej!", snucia przemyślnych planów zemsty, udawania wariata i doprowadzania do śmierci połowy bohaterów sztuki, w tym niektórych pozytywnych. Przez cztery akty akcja się wlecze, zbolały synuś włóczy się po scenie, snuje szczwane plany, wygłasza monologi i bez przerwy wspomina o zemście. Po czym w akcie piątym spędza się bohaterów do jednej komnaty i pięć minut później wszyscy nie żyją, a sprawę załatwia się przy pomocy jednego zatrutego kielicha i dwóch zatrutych rapierów (albo odwrotnie), zaś nasz genialny bohater, który wie, że stryj zamordował mu ojca, który wie, że stryj wie, że on wie, i dybie na jego życie (na co ma dowody) godzi się na pojedynek mimo ostrzeżeń Horacego i złych przeczuć, bo, cytuję "Czymś takim tylko kobieta mogłaby się przejąć". Nasz chłopiec nie przejmuje się zatem, udowadniając przy tym, że jest prawdziwym, kierującym się niezłomnie logiką mężczyzną,. Brawo. Ale czemuż, ach, czemuż, męczono nas nim przez pięć aktów?!!!!

"Romeo i Julia" bardzo się Królowej Matce podoba, "Makbeta" wręcz uwielbia, wie, że jest tam sporo irytujących rzeczy i osób, ale kupuje to z dobrodziejstwem inwentarza, a "Hamleta" - nie. I nawet nie wini Szekspira, tylko tych wszystkich aktorów, aktorki i reżyserów, którzy, pytani o najwybitniejszy dramat świata, zachłystują się "Hamletem" i sprawiają, że nawet jak człowiek ma ugruntowany pogląd na wyż. wym. to się (do pewnego momentu) odezwać nie śmie, coby nie ujawnić własnej płytkości, głupoty i Nieumiejętności-Dostrzegania-Tego-Co-Naprawdę-Wielkie. Serio, na dwudziestu aktorów wykrzykujących namiętnie, że pragną zagrać Hamleta i ukoronować swoją artystyczną drogę przypada może jeden, który mówi to samo o Makbecie (a nawet jeśli, to z o wiele mniejszym przekonaniem). Czego Królowa Matka zupełnie nie rozumie.

Co pociesza Królowa Matkę w sposób znaczący to fakt, że w ankiecie (artykule?) w "The Guardian" pt. "The Most Irritating Character" Hamlet (("...pages of some of the world's greatest books are strewn with annoying idiots (...) The man himself has given generations of bedroom-dwelling, navel-gazing and parent-hating teenagers the excuse that they are 'poetically tortured souls'. They're not. They're just irritating teenagers, and so is he. ") zajął również zaszczytne, pierwsze miejsce. A skoro mogą Anglicy, Królowa Matka tez sobie pozwoli, a co :)!

sobota, 21 stycznia 2012

Świętujemy Dzień Babci.

Babcia Bandy Czworga, a zarazem Matka Królowej Matki, nie tylko świętuje dziś jako Babcia, ale w dodatku ma też urodziny, w związku z tym nie tylko została obrzucona kwieciem



(co prawda skutkiem panującej nam pory roku raczej metaforycznie) i laurkami (tym razem jak najbardziej dosłownie), ale również obdarzona ciastem czekoladowym upieczonym wlasnemi ręcami przez Kochającą Córkę (czyli Królową Matkę) według przepisu z książki "Czekolada" (wyd. Wydawnictwo Olesiejuk), książki, że Królowa Matka doda, śmiertelnie wręcz niebezpiecznej dla osób dbających o linię względnie zmuszonych z jakiegokolwiek powodu do zachowania diety, na każdej stronie której znajduje się przepis na drinki, ciasta, torty, ciasteczka, desery i przegryzki zawierające czekoladę, każdy przepis zilustrowany jest wywołującym ślinotok zdjęciem, przepisy są przyjemne i dla ludzi, a nie wąskich specjalistów kuchni, choć niektóre, i owszem, niezwykle skomplikowane i wyrafinowane. Każdy uważny Czytelnik tego bloga od razu się jednak zorientuje, że wypiek Królowej Matki nie podpada pod tę ostatnią kategorię, a chwilę się zastanowiwszy przypuszczalnie zgadnie także, dlaczego.

A zatem oto kolejne na zadziwiająco długiej liście Królowej Matki (człowiek pojęcia nie ma, w jakiego rodzaju wiedzę wzbogaci go macierzyństwo, ze szczególnym uwzględnieniem wielodzietności!) Ciasto Banalnie Proste, Lecz Pyszne, takie, które można wykonać mając po jednym Pomponie uwieszonym przy każdej nodze oraz z Potomkami Starszymi walczącymi ze sobą jako Wyjątkowo Drapieżne Dinozaury za plecami (choć występowanie dwóch ostatnich elementów nie jest bezwzględnie wymagane).

Królowa Matka wzięła zatem wielką makutrę (osoby przychylniej nastawione wobec Ułatwiających Życie Wynalazków W Kuchni mogą zaopatrzyć się w miskę i mikser), w której starannie wymieszała (a nawet utarła, zaś wyżej wymienione osoby mogą zmiksować) 225 g cukru pudru, 225 g bardzo miękkiej margaryny, 4 jajka, 4 łyżki mleka (Królowa Matka dodaje więcej, mówiąc szczerze na oko, wie bowiem, że ciasto powinno być w zasadzie półpłynne), 350 g mąki pszennej, 2 łyżeczki proszku do pieczenia i 3 łyżki kakao. Kiedy ciasto jest już utarte wsypuje się doń po 50 g groszków z białej, gorzkiej i mlecznej czekolady (chociaż Królowa Matka zaręcza, że z braku groszków może być posiekana czekolada, a wręcz świetnie sprawdzają się pokruszone na kawałki zeszłoroczne czekoladowe Gwiazdorki i bombki choinkowe, których bez uprzedniego upieczenia i tak nikt nie miałby odwagi spożyć. No, Potomki by miały odwagę, ale im Wredni Rodzice nie pozwalają) i delikatnie miesza całość łyżką, po czym przekłada masę do natłuszczonej blachy prostokątnej (33/na 25/ na 5 cm) i piecze w nagrzanym do 180 stopni piekarniku 30 do 40 minut.

Po upieczeniu  należy ciasto wyjąć z pieca, wystudzić, a zimne posypać cukrem pudrem. Albo, jak to uczyniła Królowa Matka, polać lukrem uczynionym z cukru pudru, wody i jednej łyżki kakao.

Po czym pożreć w nieopanowany sposób (no dobra, w przypadku TEGO konkretnie ciasta powstrzymać się trochę, aby Solenizantka i Bohaterka dnia dzisiejszego też miała okazję spróbować :)).

piątek, 20 stycznia 2012

Skłodowska jednak nie była kobietą.

Matka Królowej Matki (siedząc przed telewizorem z pilotem w ręku, przerzucając kanały, po natrafieniu na film w "Kino Polska", w najwyższym stopniu zirytowana) - No, do licha ciężkiego!!! Znowu film o Skłodowskiej! Co nie włączę telewizora, to wciąż ją widzę! Cholera jasna, nic, tylko Skłodowska, rano, wieczór, we dnie, w nocy, normalnie jak Anioł Stróż!!!

Wiadomo przynajmniej, kim była Skłodowska (nie będąc wszak kobietą ;))...

czwartek, 19 stycznia 2012

Pokonkursowo :)

Królowa Matka z honorem odpadła z konkursu na Blog Roku otrzymując więcej niż jednego SMS, tego od kochającego Pana Małżonka :). I to na pewno sporo więcej, bo (chociaż Królowa Matka nie ma pojęcia, które miejsce zajęła z tej przyczyny, że gdy dziś pierwszy raz miała okazję skorzystać z internetu punktacja była wyzerowana i jedyne osoby, które mogły dowiedzieć się czegoś w temacie ilości oddanych na nie głosów to te z finałowej dziesiątki) wczoraj wieczorem była ona na 51 miejscu. Jak na kogoś, kto pisze bloga od czterech miesięcy i ma taką samą ilość znajomych jak przeciętny kameduła bosy jest to sukces przyprawiający o zawrót głowy.

Wszystkim subtelnie zaszantażowanym emocjonalnie Znajomym, Tajney Y Demoralizującey Grupie Z Facebooka, Panu Małżonkowi, Jawnym Czytelnikom, którzy deklarowali swoje poparcie, Niejawnym Czytelnikom, którzy niczego nie deklarowali, ale może również zadziałali, słowem - każdej osobie, która wysłała SMS Królowa Matka bardzo, bardzo, bardzo, ale to Bardzo Dziękuje :))).


wtorek, 17 stycznia 2012

Królowa Matka zostaje Wielodzietną Patologią II. .


Cd. z wczoraj:

Królową Matkę mianowicie zaczął swędzić brzuch. Potem uda i ramiona, łydki, wreszcie dłonie, szczególnie zagłębienia między palcami. Swędziały jak cho..., że ho, ho, Królowa Matka wypróbowała na sobie tony mazideł, zasypek, średniej wielkości morze kąpieli ziołowych, zmieniła kosmetyki i środki higieny, spożyła w postaci leczniczych napojów jakieś pięć kilo drożdży, a wszystko jak ją swędziało, tak swędziało. Królowa Matka więc, doprowadzona do ostateczności np. wstawaniem o drugiej w nocy w celu zażycia łagodzącego prysznica zasiadła przed komputerem, przekopała internet, zdiagnozowała się i uzbrojona w wiedzę niemal fachową udała się do lekarza.

- Cholestaza! - orzekła bez chwili wahania pani doktor.
- A może to PUPPP (pruritic urticalial papules and plaques of pregnancy)? - zasugerowała nieśmiało Królowa Matka, której autodiagnoza cholestazę wykluczyła. - Przepraszam, nie znam polskiej nazwy...
- Wygląda na cholestazę! - stwierdziła pani doktor, a ponieważ szczęśliwie był już 36 tydzień ciąży, a w dodatku u Królowej Matki zaistniało dwucentymetrowe rozwarcie, dała jej skierowanie do szpitala i nakazała zgłosić się tam jak najszybciej, bo "to już lada chwila może się zacząć".

W szpitalu przyjmująca Królową Matkę pani doktor (poza zadaniem pytania, które już wtedy zajęło, i do dziś utrzymało, niekwestionowaną pierwszą pozycję wśród Pytań Zadawanych Wielodzietnym Patologiom W Ciąży Mnogiej: "Czy rozród był wspomagany?" - Królowa Matka z miejsca poczuła się jak rasowa krowa na Wystawie Hodowców Bydła) rzuciła na podrapane dłonie Królowej Matki jednym okiem i lekceważąco machnęła ręką:

- Skąd, to nie jest cholestaza! To alergia pokarmowa prawdopodobnie!
- A może PUPPP? - szepnęła Królowa Matka.
- Alergia, na pewno! Niech pani sobie przypomni, czy jadła pani ostatnio coś nowego.

Pielęgniarka, pobierająca Królowej Matce krew, też rzuciła na podrapania jednym okiem:
- Cholestaza! - rzekła z niezachwianą pewnością siebie. - Te próby wątrobowe na pewno wyjdą źle!

Próby wątrobowe ujawniły, że wątrobie Królowej Matki zaszkodzić mogłoby wyłącznie popadnięcie natychmiast w zaawansowany alkoholizm. A kto wie, czy i to by na pewno wystarczyło.

Zgnębione Grono Medyczne, pochylające się z uwagą nad ranami drapano-szarpanymi Królowej Matki zdecydowalo o wysłaniu jej do Szpitala Zakaźnego w celu zasięgnięcia Opinii Specjalisty. Królowa Matka udała się tam z fasonem, karetką pogotowia, urocza, siwa pani dermatolog przyjęła ją natychmiast i też rzuciła okiem tylko raz:

- O! - powiedziała. - PUPPP!,

po czym pocieszyła Królową Matkę informacją, że lekarstwa na to w zasadzie nie ma, ale dla dzieci jest całkowicie nieszkodliwe (choć, jak wiedziała już wcześniej Królowa Matka naszpikowana internetową wiedzą, zdarzały się rozwiązania porodów poprzez cesarskie cięcie, by zapobiec samobójstwom doprowadzonych do obłędu nieustannym świądem matek, matek, które - pomimo upływu czasu i zatarciu wspomnień - Królowa Matka NAPRAWDĘ rozumie), minie samo tuż po porodzie lub tydzień-dwa później. Czyli, jak dodała, już niedługo, bo przecież to może być lada chwila.

Dwa tygodnie później Królowa Matka znajdowała się w dokładnie tym samym miejscu co dwa tygodnie wcześniej i odnosiła coraz wyraźniejsze wrażenie, że zamorduje w sposób wyrafinowany i okrutny kolejną osobę, która jej powie, że to przecież może być lada chwila. 

Wszystkie potencjalne ofiary jednakże, z niewątpliwą, choć nieuświadomioną, korzyścią dla siebie porzuciły tekst "to już przecież może być lada chwila!" na rzecz z dnia na dzień bardziej rozpaczliwego "dlaczego, na Boga, nic się nie dzieje???!".

Bowiem oto minęła Wigilia. Minął Sylwester. Minęła niedziela, gdy grała Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Minęły imieniny Potomka Młodszego. Minęło pierwsze (przedwczesne) przedstawienie szkolne Starszego z okazji Dnia Babci i Dziadka. A w kwestii powiększenia się rodziny Królowej Matki nic się, cholera jasna psiakrew, nie działo!!!!

Coraz bardziej zdesperowane Pany Dochtory zadysponowały u Królowej Matki próbę oksytocynową. O oksytocynie Królowa Matka słyszała same złe rzeczy, ale było jej już wszystko jedno. I, jak się okazało, nader słusznie.

Próby oksytocynowe są nudne. Trwają po trzy godziny (no, chyba, że efekt przynoszą, nie trzeba jednakże być Sherlockiem Holmesem by wydedukować, że w wypadku Królowej Matki nie przyniosły), można się położyć na boku, nie wtedy jednakże, gdy jest się Inkubatorem Bliźniątek. Wtedy trzeba leżeć na wznak, z czujnikiem przytwierdzonym do każdego Bliźniątka, i nie ruszać się, bo czujnik wtedy zjeżdża i maszyna "nie pisze". Trzy godziny na wznak (albo na półleżąco, ale zawsze) z czujnikami i brzuchem pod nosem, nie bardzo spełnia to warunki, by stać się najpiękniejszym wspomnieniem twego życia. Ani nawet, by załapać się do pierwszej dziesiątki.

W czasie pierwszej próby oksytocynowej Królowa Matka przeprowadzała pogawędkę z koleżankami z sali, które ją odwiedziły, koleżanki co jakiś czas rzucały okiem na maszynę, która, umieszczona tuż przy głowie Królowej Matki, nie była dla niej zbyt dokładnie widoczna.

- Słuchaj - nie wytrzymała wreszcie jedna z nich - czy ta maszyna notuje twoje skurcze?
- I owszem - odparła beztrosko Królowa Matka, - a co?
- Bo ona pokazuje skurcze na 120 procent...

Cóż, maszyna może i miała takie skurcze, Królowa Matka nie.

Na drugą próbę oksytocynową Królowa Matka, nauczona doświadczeniem,  przygotowała sobie lekturę, której oddawała się w czasie, gdy maszyna znów miała silne skurcze. Podczas trzeciej próby Królowa Matka zasnęła, ignorując skurcze maszyny w sposób bezwzględny i doprowadzając Personel Medyczny do rozpaczy.

- Czy pani pozwoli, że zrobię masaż szyjki macicy? - spytała powodowana tą rozpaczą Położna, a Królowa Matka pozwoliła, bo - czy już wspominała? - i tak miała wszystkiego dość i doszła jakiś czas temu do etapu "niech boli, niech rwie i dusi, ale NIECH TO SIĘ SKOŃCZY!!!!". Masaż, który - wbrew oczekiwaniom oblatanej w koszmarnych opowieściach okołoporodowych Królową Matkę - nie okazał się być niczym strasznym, ujawnił tylko to, o czym Królowa Matka wiedziała już wcześniej:

- Przecież dziecko jest w kanale rodnym! - rzekła Położna rozpaczliwie. - Przecież czułam główkę! Ma pani rozwarcie na cztery centymetry (od tygodnia, pomyślała Królowa Matka, w której już jakiś czas temu zaczęło kiełkować podejrzenie, że dojdzie w ciągu następnych miesięcy do wymaganych dziesięciu centymetrów powoli, ale za to bezboleśnie), przecież dwa-trzy skurcze i pani by urodziła!!! DLACZEGO NIC SIĘ NIE DZIEJE?!!!

Gdybyż to Królowa Matka wiedziała. Osobiście robiła już plany pobierania opłat od wycieczek, które będą walić drzwiami i oknami, by obejrzeć "tę panią, Droga Wycieczko, która leży u nas już osiemnasty miesiąc, i jest to najdłuższa ciąża w historii ludzkości, a teraz można robić zdjęcia!". Z każdego USG wychodziła coraz słabsza duchem, bo dzieciątka rosły w nieopanowany sposób (tak, te same, które miały urodzić się leciutkie i malutkie) , kiedy lżejsze z dzieciątek oszacowano na ponad trzy i pół kilo zabroniła lekarzom podawać wagę, przerażająca wizja powicia pięciokilogramowych bliźniąt stawała się coraz wyraźniejsza, minął termin porodu (tak, ten sam, do którego Królowa Matka miała nie donosić) i Królowa Matka zaczęła podejrzewać, że urodzi we własną rocznicę ślubu, jak kto głupi. Co też istotnie nastąpiło.

W dzień jej rocznicy ślubu Pan Doktor prowadzący obchód rzucił na Królową Matkę okiem i spytał:

- Dobrze pani spała dziś w nocy?
- Tak sobie - odparła Królowa Matka, która spała fatalnie.
- Bo dziś pani urodzi.

Jasnowidz jakiś czy cóś?

Albowiem kwadrans później odeszły Królowej Matce wody. Królowa Matka chwilę poleżała, rozmyślając, że już zapomniała, jakie to jest doskonale idiotyczne uczucie, wezwała Personel Medyczny, który ją przypiął do KTG i zapowiedział badanie za kwadrans oraz wysłała SMS do Pana Małżonka treści "Mówiłam, że to będzie dziś!", na co otrzymała od niego, zazwyczaj unikającego słów powszechnie uznawanych za obelżywe, odpowiedź treści "Jakie to, k..., romantyczne!".

Kwadrans później, gdy odczepiona od KTG Królowa Matka szła na badanie, spotkała Położną, która, rzuciwszy na nią okiem, spytała:

- Chce pani rodzić z mężem?
- Tak - odparła Królowa Matka.
- A mąż już jedzie?
- Nie - odparła Królowa Matka.
- To niech pani po niego dzwoni!
- Tak zaraz? - spytała powątpiewająco Królowa Matka. - Przed badaniem?...
- Skurcze pani ma? - zapytała zatem Położna.
- Mam - odparła zgodnie z prawdą Królowa Matka.
- Takie, jak na oksytocynie? - upewniła się Położna.
- O, NIE!!! - rzekła z mocą Królowa Matka, na co Położna rzekła zdecydowanie:
- Niech pani dzwoni przed badaniem!,

co Królowa Matka uczyniła, i słusznie, bo badanie było krótkie i zaraz po nim odesłano Królową Matkę na blok porodowy. Gdzie ją natychmiast (tu zdziwienie stulecia) przywiązano do KTG. Nie wzbudziło to zachwytu Królowej Matki, która już wiedziała, że nienawidzi leżeć, gdy rodzi, i która w związku z tym mamrotała do siebie:

- Nienawidzę leżeć, nienawidzę leżeć, nienawidzę leżeć...
- Czego pani nienawidzi, skarbie? - spytała Położna Oddziałowa, która usłyszała to mamrotanie.
- Leżeć! - odrzekła Królowa Matka pełnym głosem.
- To tylko na parę minutek, kochanie! - rzekła macierzyńsko Położna. - Zaraz panią odwiążemy i pochodzi sobie pani, ale wie pani, musimy to monitorować, w końcu to bliźnięta... - i przystąpiła do badania. Po którym to badaniu Królowa Matka jednak nie wstała. Za to w trakcie którego wpadła Pielęgniarka z tekstem "mąż już jest, wpuszczać faceta?" na ustach.

- O, tak! - powiedziała Położna - Wołać, wołać, tu jest siedem centymetrów rozwarcia!
- Ile? - zdziwiła się Królowa Matka, która, będąc osobą oczytaną wiedziała, że przy siódmym centymetrze powinna właśnie zacząć się pakować i proponować, że wróci dokończyć rodzenie jutro. Z przeprowadzanej właśnie w jej przytomności rozmowy wynikało jednakże, że pakować się wolałby ktoś inny:

- Leć po Głównego! - rzekła jedna Położna do drugiej Położnej.
-Dlaczego? - zdziwiła się Młodsza i najwyraźniej Mniej Doświadczona Położna.
- To są bliźnięta! - odparła na to Pierwsza Położna. - Ja sama mogę nie dać rady! Ja się boję!

No super. No hiper-super rewelacyjnie po prostu, pomyślała Królowa Matka. Jakie to, nieprawda, krzepiące tak sobie rodzić przy pozytywnie nastawionym Personelu, pomyślała Królowa Matka. To już tu nikt lepszy do bania się nie znajdzie na tej sali, rzeczywiście, pomyślała Królowa Matka. Więcej pomyśleć nie zdążyła, bo, najwyraźniej uskrzydlony obecnością Głównego Lekarza, który swoją interwencję w poród Królowej Matki ograniczył do stania sobie w drzwiach, Pompon Starszy uznał, że sytuacja dojrzała do radykalnych rozwiązań i po trzech porządnych skurczach pojawił się na tym świecie.

Równo rok temu o tej samej porze :).

Z jakiegoś tajemniczego powodu, którego Królowa Matka nie rozumie, pamięta ona najdokładniej pierwsze przytulenie tego  właśnie Potomka. Nie pamięta, kiedy i w jakich okolicznościach pozwolono jej pierwszy raz potrzymać Potomka Starszego, pamięta oczywiście i wzięcie na ręce i Potomka, i Pompona Młodszego, ale tylko w wypadku Pompona Starszego pamięta wszystko, co do szczególu. Fizycznie czuje, jaki był cieplutki, przytulny, mięciutki, pamięta zapach, pamięta jego głos, pamięta ciężar...

... a jest co pamiętać, bo jej maleńki, lekki, potencjalnie, według posępnych przepowiedni niedonoszony Bliźniaczek ważył 3900. Bez głupich dziesięciu gram.

- Patrz, pierwszy blondyn w rodzinie! - rzekła Królowa Matka z zachwytem do Pana Małżonka (uściślając, wszyscy w rodzinie Królowej Matki są blondynami i jak idą w kupie deptakiem w Rodzinnym Mieście wyglądają jak Pochód Wikingów, ale wcześniejsze Potomki rodziły się zdobne w obfite, czarne pukle) i ucałowała Blondyna, który został jej szybko zabrany (razem z Panem Małżonkiem przeznaczonym do kangurowania Pacholątka), bo przecież trzeba było porodzić jeszcze jedno Dziecię.

- Niech pani odpocznie - powiedziała Położna, - a jak pani poczuje nadchodzący skurcz ("Kiedy to może nastąpić?" - chciał natychmiast wiedzieć Pan Małżonek, i dowiedział się, że od kwadransa do godziny-dwóch nawet), proszę mnie zawołać.

Królowa Matka odpoczywała więc, myśląc różne nieładne rzeczy o jej najmłodszym Potomku. "Do licha - myślała sobie - jakby to była normalna ciąża, już by było po wszystkim. Byśmy mogli SMSy rozsyłać i zdjęcia cykać, już by się człowiek nie denerwował, już by było wiadomo, że dobrze poszło, można by się odprężyć. To nie. Czekać teraz godzinę, a potem... Cholera. Cholera. Cholera!".

Gdy tak sobie dumała, otworzyły się drzwi i wjechał przez nie wypasiony inkubator.

- Co to jest? - spytała Położna, chociaż od lat pracowała w szpitalu i powinna to przecież wiedzieć.
- No, cieplarka - odparła ze zdziwieniem pchająca cudo techniki Pielęgniarka.
- Po co? - spytała też ze zdziwieniem Położna.
- No, bo przecież to bliźnięta! - odparła z większym zdziwieniem Pielęgniarka.
- I co z tego, że bliźnięta? - zdziwiła się na maksa Położna.
- No, to bliźnięta! Co, nie chcecie cieplarki??? - poziom zdziwienia sięgnął zenitu, a Królowa Matka po raz pierwszy przekonała się, że jej bliźnięta nie są typowe.

Przekonała się też, że nie będzie zmuszona czekać na następne dwie godziny. Ani nawet kwadrans.

- Idzie, idzie! - krzyknęła do Położnej, na co Położna odkrzyknęła "Pani prze!", Królowa Matka poparła, a potem z rezygnacją padła na plecy, żeby odpocząć przed następną porcją rozrywki. Wiadomo, nawet najlżejszy poród nie bardzo przypomina karnawał w Rio. Królowa Matka więc wzięła głęboki oddech...

... i w tym momencie Położna pokazała jej wrzeszczące wniebogłosy, wściekłe i z widoczną pretensją do świata Chłopię (waga urodzeniowa 3600). Tak oto Pompon Młodszy objawił wszystkim, że koniec ze spokojem, bezruchem i zgodą na przyduszanie przez Starszego (o 9 minut) Braciszka, a Królowa Matka poczuła, jak jej podchodzi do gardła nietaktowny chichocik, który dławiła ile sił, bo z tego, co słyszała o porodach śmiech nie mieści się w szerokim spektrum prezentowanych w ich trakcie zachowań. Tym niemniej był to z pewnością jej najśmieszniejszy poród.



Potem zaś Królowa Matka została na krótko (ale zawsze) Gwiazdą Oddziału. 

Do zajmowanego przez nią i Dzieci pojedynczego pokoju z łazienką wpadali, by obejrzeć dziwowisko (zwane pieszczotliwie "Klopsikami"), nawet Lekarze, o Pielęgniarkach, Położnych i Salowych nawet nie wspominając. Przewinął się przez pokój cały oddział, od progu wydając okrzyki:

- To jest niewiarygodne!
- GDZIE ich pani trzymała?!
- Widziałam/-łem panią, przecież nie miała pani dużego brzucha, w ogóle nie wiedziałam/-łem, że to bliźnięta!
- Dokonała pani niemożliwego!
- Jak się to pani udało?!
- Przecież pani jest CHUDA, jakim cudem oni się zmieścili?!
- Odróżnia ich pani?, 

zadawane w różnej kolejności, ale przez absolutnie wszystkich. I otóż na to ostatnie pytanie Krolowa Matka mogła odpowiedzieć (i odpowiadała) triumfalnie:

- Tak! PRZECIEŻ ONI SĄ RÓŻNI,


bowiem od pierwszego wejrzenia zauważyć się dało, że powiła bliźnięta dwujajowe, i tak oto spełnilo się jedyne z jej życzeń - "Jeśli już muszę mieć czterech synów, niech to będzie czterech RÓŻNYCH synów!".


A dwa dni później Pan Małżonek zabrał Królową Matkę i Pompony do domu i zaczęła się nauka zwykłego, szarego, często nużącego życia. Razy dwa :).


PS. Panu Małżonkowi z okazji Rocznicy Ślubu Królowa Matka życzy, by nigdy nie zrozumiał, jakie głupstwo strzelił żeniąc się z nią, i obiecuje, że nigdy, nigdy, już absolutnie nigdy nie zrobi mu takiego prezentu :).


PSS. Pomponom zaś Królowa Matka życzy, by spełniło się to, co mówi się o dzieciach, które "przydeptały roczek" (czyli zaczęły chodzić przed ukończeniem pierwszego roku życia) - aby doszły w życiu do czegoś. Najlepiej do tego, czego same będą pragnęły.



poniedziałek, 16 stycznia 2012

Królowa Matka zostaje Wielodzietną Patologią

Powiedzieć, że Królowa Matka nie ucieszyła się na wiadomość, że porodzi bliźniątka byłoby skandalicznym niedomówieniem.

Królowa Matka wpadła w histerię.

Był dwunasty tydzień ciąży, Królowa Matka osiągnęła stan, gdy nie musiała już wychodzić do sąsiedniego pomieszczenia, gdy Pan Małżonek otwierał lodówkę, właśnie wróciła z tygodniowych wywczasów na Mazurach i udała się do lekarza, by sprawdzić, co tam u Nowego Potomka.

- O mój Boże! - powiedziała Pani Doktor, dziwnie uchachana, a Królowa Matka, wpatrując się w widoczne na ekranie USG dwie plamki spytała naiwnie "Czy to są stópki?". Chwilę później Królowa Matka leżała na kozetce z oczami w słup, łapiąc powietrze szeroko otwartymi ustami i powtarzając tępo: "Nie poradzę sobie, nie poradzę sobie...", a Pani Doktor miotała się bezradnie po gabinecie, nie mogąc nijak ulżyć nieszczęsnej, bo to ani środka na uspokojenie nie można podać, ani kielicha strzelić nie wolno...

Następnie, po dołożeniu tą wiadomością Panu Małżonkowi, Królowa Matka udała się do domu własnej Matki, gdzie, siedząc w fotelu, lejąc hektolitry łez i nie odpowiadając na żadne pytania ("Co się stało? CO SIĘ STAŁO?! Coś nie tak z dzieckiem? Coś nie tak z tobą? Musisz zrobić badania?") doprowadziła biedną do stanu przedzawałowego, po czym wreszcie wykrztusiła: "Zdr-zdro-zdroweee, a-a-a-llleee t-t-too bliiiiźźźnięęęta!!" i już trzeba było pocieszać tylko ją, chociaż przydałoby się to wszystkim. Ale oni przynajmniej mogli się napić.

Potem było tylko gorzej.

Z racji osiągnięcia Matuzalemowego Wieku (czyli przekroczenia 35 roku życia) Królowej Matce przysługiwały bezpłatne badania wszelakie. Zadzwoniła, aby się na nie umówić.

- A! - rzekł po drugiej stronie słuchawki Pan Doktor, nie znający Królowej Matki, nie badając jej, nawet jej ni raz w życiu na oczy nie widząc, ale diagnozując z niezachwianą pewnością (a potępienie aż kapało z każdej wypowiedzianej przezeń litery) - tyle ma pani lat... ten tydzień ciąży... no, bez kłucia się nie obejdzie!

Pojechała więc Królowa Matka do Sąsiedniego Miasta nastawiona na to kłucie. Atmosfera w lecznicy panowała w stylu "o-kolejna-stara-idiotka-przyjechała-ktoś-powinien-tym-durnym-babom-wyjaśnić-jak-działa-prezerwatywa!", oczywiście, broń Boże, nic podobnego nie zostało wyartykułowane, panowało ogólne ę-ą, savoir-vivre i pardon, ale przez wiszące w powietrzu potępienie można się było z maczetą przebijać (że już Królowa Matka nie wspomni, że jak sobie cicho jak myszka na pobraniu krwi siedziała, była świadkiem rozmów o innych pacjentkach, więc wie). Bez kłucia jednakże się obyło na skutek doskonałych wyników USG i wszelkich, zrobionych Królowej Matce, badań nieinwazyjnych, oraz rozsądnej pani genetyk, która nie leciała w kierunku każdej ciężarnej z igłą w dłoni i poczuciem misji w szalonym wzroku.

- Wie pani - powiedziała, zapoznawszy się z powyższymi. - Z badania krwi wyszło pani minimalnie podwyższone ryzyko zespołu Downa... ale to USG tak dobrze wygląda, że ja bym się z amniopunkcją powstrzymała, ryzyko poronienia jest nikłe, ale jednak w pani wypadku to musiałyby być dwa wkłucia... - po czym spojrzała na Królową Matkę pytającym wzrokiem.
- Spokojnie, pani doktor - odparła Królowa Matka natychmiast. - Mnie pragnienie amniopunkcji nie spędza snu z powiek...

W ten sposób problem kłucia został rozwiązany.

Ale za to Królową Matkę badało, oglądało i analizowało jej stan pół tuzina lekarzy okołopołożniczych.

Wszyscy mówili to samo.

Że nie donosi.
Że to będzie cud, jeśli dotrwa do 34 tygodnia.
Że 36 tydzień to byłby full wypas, alleluja i hosanna, ale nie ma bata, to się nie wydarzy.
Że na poród naturalny nie ma co liczyć.
Że należy się nastawić na wcześniaki, być może skrajne.
Że jeśli jakimś cudem Królowa Matka zacznie rodzić naturalnie w jakimś rozsądnym terminie będzie to poród prawdopodobnie szybki, bo dzieci będą malutkie.
Że jakiś tam termin porodu wychodzi z USG, ale przywiązywać się do niego nie byłoby rozsądne, ani nawet wskazane.
Że ciąża bliźniacza z automatu uznawana jest za ciążę podwyższonego ryzyka i obarczona znacznym prawdopodobieństwem powikłań w trakcie jej trwania.
Że stanowi ona także zagrożenie dla dzieci - zwłaszcza, gdyby były to bliźnięta jednojajowe, a na etapie wykonywania badań nie dało się tego już stwierdzić.

I jeszcze wiele innych rzeczy o podobnym wydźwięku, których Królowa Matka już nie pamięta.

Ale żaden lekarz przez całe dziewięć (sześć od ujawnienia się dwóch Pomponów) miesięcy idealnej, wzorcowej pod każdym względem ciąży (no, jeśli pominiemy króciutki epizod prawie-anemii, hemoglobina 7,1, którą to anemię Królowa Matka załatwiła odmownie w ciągu pięciu tygodni przy pomocy pożeranego w ilościach hurtowych świeżego szpinaku, skutkiem czego jej lekarka z krzykiem zabroniła jej łykania suplementów żelaza) nie powiedział Królowej Matce jednej rzeczy.

Nie powiedział jej, że może być normalnie, w terminie i bez powikłań.

Królowa Matka dobrnęła do 36 tygodnia w stanie psychicznym dalekim od stabilnego (wejście na forum "Mamy bliźniaków", i Królowa Matka w płacz. Poruszenie tematu: "Jaki wózek kupić, lepiej jedno dziecko za drugim, czy dzieci obok siebie", Królowa Matka w płacz. Otrzymanie - doskonałej! - rady, by przed zakupem wózka zmierzyć własne drzwi wejściowe i drzwi windy - Królowa Matka w płacz. Życzliwe pytanie: "A u państwa zdarzały się bliźnięta w rodzinie?", Królowa Matka w płacz. I tak dalej), za to w fizycznym - bez najmniejszego zarzutu.

Dzieci sobie rosły do 25 tygodnia ciąży tak idealnie równo, że zdarzało się powtarzanie USG, żeby się upewnić, czy aby lekarz je robiący się nie pomylił i nie zmierzył dwa razy tego samego Pompona. Ponieważ ujawniły się jako chłopcy już w 20 tygodniu, Królowa Matka jednocześnie żegnała się z nadzieją posiadania kiedykolwiek chociaż jednej córki (co jej w najmniejszym stopniu nie poprawiało samopoczucia), i (z przerażeniem) próbowała oswoić się z myślą, że one będą jednojajowe i nie dość, że zamiast trójki dzieci będzie trzeba się zmierzyć z czwórką, to jeszcze dwoje ostatnich będzie nie do odróżnienia. Jedyne, co ją na duchu leciutko podnosiło to świadomość, że charaktery to Pompony będą na pewno miały w pełni rozróżnialne. Pompon Starszy (prawy) w zasadzie nie zamierał w bezruchu. W 13 tygodniu ciąży (czyli wtedy, gdy nie powinno się odczuwać jeszcze żadnych ruchów) skopał mamuni wątrobę tak dokładnie, że Królowa Matka była pewna, że na USG popełniono błąd i nosi ona trojaczki, bo trojaczkiem wydawał jej się luźno wewnątrz niej latający, zazwyczaj stabilny organ. Od siódmego miesiąca Królowa Matka sypiała tylko na lewym boku (przygniatając Pomponem Starszym Pompona Młodszego), ponieważ sypianie na prawym kończyło się nie-sypianiem. Sypianie na lewym zaś kończyło się pokazem żywcem wziętym z "Obcego" - falowaniem brzucha, wystawianiem nóżki a la zdjęcie

tyle, że w wypadku Królowej Matki to nie był Photoshop ;) i ogólnym czardaszem wykonywanym z dużym zapałem.Na tym tle Pompon Młodszy praktycznie nie istniał, o czym Królowa Matka informowała Personel Medyczny, na każdym badaniu na pytanie: "Czy czuje pani ruchy dzieci?" odpowiadając niefrasobliwie, że jednego na pewno, a jeśli drugi się rusza, to ona nie odróżnia. Wskutek czego każde USG zaczynano od lewej strony, coby sprawdzić, czy Pompon Młodszy żyje. Pompon Młodszy na użytek badania wykonywał leniwy ruch nogą czy inną dłonią, a potem zamierał w bezruchu do następnego razu.

Czas mijał, Królowa Matka rosła w obwodzie, chociaż nie tak, jak się spodziewała urosnąć, Pompon Starszy tańczył poloneza z figurami, Pompon Młodszy od czasu do czasu przeciągał się leniwie lub też dostawał czkawki, i nie działo się kompletnie nic niespodziewanego. A w zasadzie - nie działo się nic.

I nareszcie, około tego 36 tygodnia, coś się dziać zaczęło.


Cd jutro n.

niedziela, 15 stycznia 2012

Bo pada śnieg...

Śnieg pada. Pierwszy w tym roku. Królowa Matka skonstatowała ten fakt z dużą goryczą, bo chociaż posiada Potomstwo, wprowadzone za sprawą białego puchu za oknem w stan bliski ekstazy, posiada ona również domek pod miastem. W związku z czym prześliczne, pocztówkowe widoki z domeczkami pod śniegową pierzynką, ośnieżonymi choinkami, gałązkami brzóz uginającymi się pod białymi kłębami oraz zwierzyny leśnej podchodzącej pode same dźwierze domostw nie robią na niej takiego wrażenia, jak wizja powstania jutro z łoża godzinę wcześniej celem przedzierania się przez zaspy do furtki, a potem jazdę przez wspomniane zaspy do miasta w porażającym tempie 30 km/h.

A skoro Królowa Matka czuje się przygnębiona, musi się ona pocieszyć. Czy istnieje lepsze pocieszenie, niż coś słodkiego do herbaty? Albo, jeśli taka wola, kawy? I to coś słodkiego w dużych ilościach?

Oczywiście, że nie istnieje. Zatem Królowa Matka podążyła do kuchni i przystąpiła do sporządzania pocieszaczy według przepisów wyciętych lata temu z jakichś gazet, Królowa Matka nie pamięta, z jakich, które to przepisy wystąpiły w gazecie obok siebie, a że pięknie się komponują czasowo, zazwyczaj produkowane są przez Królową Matkę w duecie.

W celu sporządzenia pocieszaczy Królowa Matka przesiała dwie szklanki mąki do miski. Dodała pokrojone w małe kawałki miękkie masło w ilości jedna kostka, pół szklanki cukru pudru, wbiła jedno jajko i dolała do całości dwie łyżki kawy rozpuszczalnej rozprowadzonej w dwóch łyżkach letniego mleka. Całość szybko zagniotła, cienko rozwałkowała (dosypując nieco mąki, bo już z doświadczenia wiedziała, że te dwie szklanki to za mało i ciasto jest bardzo, bardzo klejące) i wykroiła szklanką krążki (z podanej ilości wychodzi około 35 sztuk). Krążki ułożyła na blasze przykrytej pergaminem i posypała ciasteczka grubym brązowym cukrem. Można je także posypać zwykłym cukrem białym albo nie posypywać w ogóle, zwłaszcza, jeśli ktoś woli słodycze nieco bardziej wytrawne (bez posypki te ciasteczka takie właśnie są, mało słodkie), no, ale Królowa Matka się pociesza, więc wszelkiej wytrawności stanowcze veto! Ciasteczka powędrowały do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na 12-15 minut, a Królowa Matka przystąpiła do dalszej produkcji.

Stopiła w garnuszku pięć łyżek masła, po czym połączyła je z jednym jajkiem, połową szklanki mleka i połową szklanki cukru. Dodała półtorej szklanki mąki wymieszane uprzednio z dwiema łyżeczkami proszku do pieczenia i dwiema łyżeczkami cynamonu. Potem zaś dorzuciła do całości drobno posiekanego - nie zmiażdżonego! - banana (w oryginalnym przepisie było to jabłko, ale w domu Królowej Matki jabłek często brakuje z racji posiadania przez nią Bandy Jabłkożerców, a banan jak najbardziej okazał się pasujący do całości), wymieszała szybko i napełniła ciastem natłuszczone foremki do babeczek. Wyjęła z piekarnika ciasteczka kawowe, podkręciła termostat do 200 stopni i włożyła babeczki do piekarnika na 20 minut. Po upieczeniu zaś nic z nimi nie robiła, chociaż gazetowy przepis sugeruje posypanie ich cukrem pudrem, a także udekorowanie wisienkami kandyzowanymi. Albo polanie lukrem. Chociaż Królowa Matka nie radzi, bo będą za słodkie. Takie "sauté" ( w sensie "naturalne, bez dodatków, że Królowa Matka uściśli :)) są za to w sam raz.

Słońce wyszło. Widoczek za oknem wygląda... no, pięknie wygląda. Świątecznie, spokojnie, przytulnie, jak w hamerykańskich filmach familijnych, gdzie śnieg nie bywa nigdy brudny, nie ma chlapy, niebo jest błękitne, a choinki oprószone estetycznie i gustownie. Jest po prostu uroczo.

Albo pocieszacze zaczęły działać :).

sobota, 14 stycznia 2012

Statystycznie.

Pan Małżonek (wydaje z siebie okrzyk, identyczny w tonie jak pan w sześćdziesiątej sekundzie tego trailera:
http://www.youtube.com/watch?v=0FzlFVZqyMo ).
Królowa Matka (wypuszczając z rąk to, co akurat trzymała, szczęśliwie nie był to żaden z Pomponów) - Co się stało?!
Pan Małżonek (dramatycznym gestem pokazując plamę z ketchupu na półce lodówki) - Pobrudziłaś!!! Nowa, a ty pobrudziłaś!!! Nie szanujesz jej, bo jest od MOJEJ MAMUSI!!!
Królowa Matka - Piecyk jest od mojej mamusi, możesz go w zemście ubrudzić.
Pan Małżonek (histerycznie) - Ubrudzę! Właśnie, że ubrudzę!! I nie wyczyszczę! Nigdy, NIGDY GO JUŻ CZYŚCIŁ NIE BĘDĘ!!!
Królowa Matka (dostosowując się od konwencji, szczęśliwie dobrze jej znanej) - No, proszę, proszę, nie ograniczaj się, jeszcze nie wszyscy sąsiedzi słyszeli, jaki jesteś naprawdę!
Pan Małżonek (bardziej histerycznie) - Ale proszę, powiedz, co masz jeszcze do powiedzenia! Jakieś uwagi, co je masz o mojej mamusi! Ja i tak zawsze wiedziałem, co ty o niej naprawdę myślisz!!! (wracając do swojego normalnego tonu) No. To już się pokłóciliśmy, jak statystyczna polska rodzina, możemy znowu rozmawiać normalnie.

Obywatelu! Zapamiętaj! Dostosowywanie się do Normy Obowiązkiem Każdej Szanującej Się Komórki Społecznej!

piątek, 13 stycznia 2012

Królowa Matka i reklamy IV

Taką piękną datę (13 piątek, przyp. aut.) musowo jest wykorzystać, chociaż Królowa Matka z zasady nie jest przesądna, bo to przynosi pecha (nie jest to tekst Królowej Matki, tylko skądś bezczelnie ukradziony dla jego urody, i wykorzystywany bez umiaru). A ponieważ dawno już się w tym oto miejscu nie znęcano nad reklamami, czas nadrobić zaległości i troszeńkę się poznęcać.

I w dodatku dziś będzie pod nazwiskami, bo jakby nawet nie było, to i tak każdy (no, prawie każdy) zgadłby, o kogo chodzi, więc co się będzie Królowa Matka wić w niedopowiedzeniach.

I pod nazwami produktu będzie, tu już bez powodu :).

Zaczniemy łagodnie, od pani, co założyła firmę. I teraz, nieprawda, uwaga, ona tę firmę założyła, by mieć więcej czasu dla rodziny. Ojej. Ojejuś, no. A Mądrość Ludowa, przekazywana przez Dowcipy, twierdzi, że tylko blondynki tak mają. No, nic, Królowa Matka ma w kwestii zakładania i prowadzenia firm doświadczenie, bądźmy brutalnie szczerzy, żadne, może pani z reklamy chce w firmie zatrudnić caluśką swoją rodzinę i rzeczywiście, wtedy będzie spędzać z nią czas dwadzieścia cztery godziny na dobę, prawda? Zaakceptowawszy ten fakt Królowa Matka spokojnie oddała się dalszemu kontemplowaniu reklamy, wielce zainteresowana, cóż takiego Pani Nie Blondynka Od Rodziny może reklamować. Fundusze europejskie? Jakieś szkolenia dla biznesmenów? A otóż nie! Okazało się bowiem, że pani ma kłopoty z założeniem firmy, bo boli ją głowa! I tu, na szczęście, w sukurs przyszedł Ibuprom, który to środek nabywszy Pani przezwyciężyła wszelkie trudności, założyła firmę i już mogła poświęcać swój czas Rodzinie. Jakie to, nieprawdaż, krzepiące, pomyślała Królowa Matka uspokojona co do dalszych losów Pani (i jej Rodziny), aż tu - jak w dobrym thrillerze normalnie, dosłownie suspens taki - ciąg dalszy nastąpił, i Pani zwierzyła się, że własna firma nauczyła ją oszczędności, w związku z tym kupuje ona teraz większe opakowanie Ibupromu. Do tej pory szastała forsą w nieopanowany sposób kupując Ibuprom w małych pudełeczkach, a może nawet - zgrozo! - w opakowaniu po dwie sztuki, a teraz koniec z tym, nabywa od razu wielką butlę wypełnioną tabletkami i może radośnie, oszczędnie i fachowo prowadzić firmę oddając się życiu rodzinnemu!

Królowa Matka chciałaby zagłębić się w meandry rozumowania osoby, która tę reklamę stworzyła, choć przyznaje, że z drugiej strony błądzenie w tych meandrach mogłoby się okazać nazbyt przerażające...

Tuż przed świętami Królową Matkę oraz tę część Społeczeństwa, która nie oddala się od telewizora w celu, na przykład, przeczytania w całości trzeciego tomu "Sagi rodu Forsythe'ów" podczas przerwy na reklamy zaczął atakować pan, pytając mrocznym barytonem: "Czy wiesz, co zrobić, aby obniżyć do zera twoje rachunki w Plusie?". Z dalszego ciągu wynikało, że w tym celu należy założyć sobie konto, wpłacić na nie określoną sumę, potem wypłacać, wpłacać, dzwonić i w ogóle robić mnóstwo skomplikowanych rzeczy, skutkiem których będzie obniżenie rachunków. Nawet do zera. Niezwykle kuszące, ale jednak idea zakladania konta po to, by obniżać na nim rachunki (do zera) przerasta skromną umysłowość Królowej Matki, dlatego też cieszy się ona, że, jak błyskotliwie zauważył Pan Małżonek usłyszawszy reklamę po raz pierwszy "przecież ja mam zerowe rachunki w Plusie!" - gdyż, dziwuj się, Narodzie, nie ma ona konta w Plusie, i tak też zapewne pozostanie.

Powróciła ukochana reklama Królowej Matki z tatusiem-idiotą, (który podpala się we własnej kuchni, wygłaszając przy tym teksty o mężczyznach, którzy są najlepszymi kucharzami) w roli głównej. Przedtem tatuś zachowuje się, jakby własną kuchnię widział pierwszy raz w życiu, nie potrafi założyć fartuszka, nie wie, gdzie w jego domu trzyma się ketchup, zrzuca sobie wyposażenie szafki na głowę, a w końcu podpala się, stojąc za blisko zapalonego gazu, cały czas z tekstem sztuce gotowania, doprawianiu, które jest najtrudniejsze (więc on się, rzecz oczywista, temu osobiście poświęci) i mężczyznach będących po prostu urodzonymi Miszczami Kuchni na ustach. Wokół niego kręci się mniej więcej tak samo rozgarnięty synuś, również prezentujący gejzery intelektu i poszukujący ketchupu w szafce (gdzie, jak wiadomo z prasy, telewizji i literatury, trzyma go 99 procent społeczeństwa), a całości przyglądają się z łagodnymi, pobłażliwymi uśmiechami mamunia i córuś, które zdążyły już zrobić zapiekanki, upiec je, wyjąć z piekarnika, ułożyć na talerzu i podać, oraz najwyraźniej posprzątać kuchnię, ale wszystko chyłkiem, żeby nie zranić uczuć Głowy Domu, teraz zaś podają Głowie (nic to, że będącej najwyraźniej w najlepszym razie ćwierćinteligentem) wyjęty z lodówki ketchupik, żeby chłopak wylał go na zapiekanki i poczuł się jak Szef Kuchni, Bijący Się O Złotą Patelnię co najmniej, ten nasz słodki misiaczek, który nie wie, gdzie co w kuchni stoi, plawda, jakie to słodkie, jakie śmieśne, zie naś malusi niuniuś jeśt taki niepoladny, cio by bez nas zlobił, tju, tju, tju?

I tak się Królowa Matka zastanawia, czy mężczyznom nie przeszkadza przedstawianie ich w reklamach albo jako tryglodytów... eee, znaczy, prawdziwych mężczyzn, macho, co to tylko trzydniowy zarost i szorstka męska przyjaźń nad kuflem piwa, albo jako absolutnych idiotów, niezdolnych do wykonania naprawdę prostych czynności typu nastawienie prania czy odkurzenie mieszkania, takich, co to jak wejdą do kuchni, to się obowiązkowo podpalą, jak będą próbować myć wannę, to się utopią, a gdyby nie kobiety, pobłażliwie i ze zrozumieniem dla ich niedostatków umysłowych gotujące im obiadki jedliby wyłącznie pizzę i frytki nie dlatego, że je lubią, ale dlatego, że można je jeść bez użycia sztućców, a przecież taki biedny misio nie wie, którą stroną widelca się je? Bo Królowa Matka musi wyznać, że ją do szału doprowadza wizerunek kobiety albo jako seksbomby, która powiła swoje nastoletnie już dzieci najwyraźniej tak około dwunastego roku życia, jest szczupła, z ponętnym biustem, wydętymi usteczkami oraz nogami do szyi, albo jako steranej życiem Matki Polki zmuszonej odbudować zrujnowaną równowagę wewnętrzną i system wartości, które runęły w gruzy w związku z odkryciem, że jej stary odplamiacz nie działa, a pralka cieknie skutkiem nie używania Calgonu. I jeszcze czasem jako beznadziejnie durnej lali, która nie potrafi wsypać chrupków do jogurtu, cha, cha, cha, jakie to niezwykle zabawne.

Najwyraźniej jednakże są mężczyźni, których przedstawianie jako palantów zupełnie, ale to zupełnie nie rusza, ba, nawet pozwalają zrobić z siebie konkursowych idiotów, nic to, że za duże zapewne pieniądze. Kiedy Królowa Matka pierwszy raz ujrzała Krzysztofa Ibisza, walącego się w, nieprawda, gołą, ekhm, klatę i dźwięki a la goryl wydającego, że to jestem taki, wicie, rozumicie, Król Dżungli, prawdziwe zwierzę i niepohamowana bomba testosteronu, zastygła ona w stuporze. Otrząsnęła się, by za drugim obejrzeniem popaść weń ponownie. Potem za trzecim. Za czwartym. I tak Królowa Matka popada w stupor za każdym razem, gdy reklama atakuje jej oczy, i nijak przywyknąć nie umie do widoku starszego od niej faceta, i nie rok, nie dwa, ale naprawdę kilka ładnych lat starszego, który udaje dwudziestolatka, który uśmiecha się "a la maska", i wyraźnie widać, że jest to wypracowany przed lustrem uśmiech mający zminimalizować ryzyko rozejścia się szwów, któremu tych szwów nijak się ukryć nie udaje, który podskakuje, tłucze się po wspomnianej klacie, macha głową i wykonuje ruchy, z którymi się źle czuje, gra je, ale one go uwierają i to dokładnie widać, a przy tym są żałosne... otóż w widok ten Królowa Matka najnormalniej w świecie nie wierzy.

I zastanawia się głęboko, kto jest targetem tej reklamy? Jeśli mężczyźni, których nieszczęśliwy, nienaturalnie uśmiechnięty i równie nienaturalnie robiący małpę Krzysztof Ibisz ma zachęcić do nabycia drogą kupna szamponu, to Królowa Matka pozwoli sobie wyrazić pogląd, że inwestowanie w tę reklamę przyniesie producentowi produktu spore straty. A jeśli założył on, że szampon swoim mężczyznom kupują kobiety, i to kobiety ma wyprasowana twarz Celebryty o ledwo przypudrowanych szwach do zakupu zachęcić, to musi on myśleć o kobietach jeszcze gorzej niż ci, co robią z nich Piętnastoletnie Matki dwunastolatków o wybitnym biuście oraz Kury Domowe szlochające nad trudną do wywabienia plamą razem wzięci, które to myślenie również może nie przynieść oczekiwanych profitów.

I jedyne, co może sprawić, że ta kampania reklamowa zakończy się sukcesem, to natychmiastowe zdjęcie reklam z wizji, ku ogólnemu zadowoleniu Społeczeństwa.


środa, 11 stycznia 2012

Konkursowo

Królowa Matka bloga pisać zaczęła pod wpływem Pana Małżonka (a więc wszelkie Pretensje, względnie Wyrazy Nieopanowanej Wdzięczności uprasza się kierować pod jego adresem :)). Przyjaciele z Tajney Y Demoralizującey Grupy Na Facebooku zachęcali ją, wspierali, podchodzili do pomysłu entuzjastycznie oraz radzili, gdzie się zalogować i jaki guziczek nacisnąć, ale spiritus movens projektu był zdecydowanie Pan Małżonek, który usilnie starał się wymyślić cokolwiek, co pomogłoby wyrwać Królową Matkę z apatii i oczekiwania zgonu przy każdym zakłuciu w boku. Namawiał ją długo, ponieważ Królowa Matka do pomysłu nastawiona była raczej sceptycznie twierdząc - i wtedy, i czasem także teraz, - że prowadzi nudne życie, o którym nikt nie miałby ochoty czytać, bo i po co. Dała się w końcu namówić, chociaż wciąż napadają ją przeróżne wątpliwości i ma napady zniechęcenia.

Do Konkursu Na Blog Roku Królowa Matka zgłosiła swojego bloga osobiście w przypływie straceńczego "a, co mi tam!", które ją przez całe życie napadało w najmniej oczekiwanych momentach. Kiedy go zgłaszała blogów zgłoszonych w jej kategorii było 330 i liczba ta, choć spora, ogłuszająca nie była. Teraz jest ich ponad 700 i Królowa Matka ma takie podskórne przeświadczenie, że osiągnie do jutra, do południa, liczbę 800, i gdyby Królowa Matka wiedziała, że tak będzie, nie uległaby żadnym "a co mi tam!", choćby wyły w jej duszy jak syrena portowa.

Ten konkurs jest czymś, co Królowa Matka haniebnie przewali nie tylko wskutek zatonięcia jej bloga w oceanie innych zgłoszonych do konkursu blogów, ale także z powodu obowiązujących w nim zasad (tak, Królowa Matka wie, że te zasady były jawne już wtedy, gdy się zgłaszała, ale jak jej w duszy gra to całe "a co mi tam" nie zwraca ona uwagi na nieistotne, nieprawdaż, szczegóły). Zasady te głoszą na przykład, że do kolejnego etapu konkursu przechodzą blogi, które uzyskają najwięcej głosów wysłanych SMSowo. Pogodnie proponują też, by o głosowaniu poinformować swoich znajomych. I jest to niechybnie doskonała rada w przypadku blogów takich, jak blog Ojca Karmiacego, który jest linkowany i polecany na co drugim blogu krążącym w sieci, całkiem zresztą słusznie, albo, powiedzmy, blog Mamaeli, zdobny w takie piękne, ale, Królowa Matka powiada, TAKIE PIĘKNE zdjęcia oraz 116 obserwatorów (plus, zapewne, co najmniej trzy razy tyle stałych Czytaczy), lecz niekoniecznie w wypadku Królowej Matki, prowadzącej życie towarzyskie zbieżne z tym, które prowadził święty Jan poszcząc na pustyni (a żadne z jej Dzieci nie ma komórki, z której mogłoby słać SMSy popierające Mamunię).

Królowa Matka wie zatem, że do kolejnego etapu nie przejdzie. Tym niemniej, Drogi Czytelniku, ten Jawny oraz ten Tajny (bo jacyś Tajni Czytelnicy istnieją, jak Królowa Matka nieśmiało podejrzewa, powątpiewając, że siedem tysięcy wejść na bloga zrobiło jej osiemnastu Obserwatorów oraz Pan Małżonek, chociaż w sumie, kto wie...), a więc, Luby Czytelniku, Królowa Matka dygając nóżką i obsypując Cię kwieciem...


... prosi o Twój głos. Byłoby jej niezmiernie miło, gdyby jej klęska nie była bezwarunkowa :), i przyozdobiona czymś więcej niż listeczkiem figowym w postaci jednego tylko SMSa (tego od Pana Małżonka :))). Ale...

... ale, Czytelniku, zagłosuj tylko, jeśli uważasz, że blog Królowej Matki się nadaje na dostanie się do, powiedzmy, pierwszej setki. Nie, jeśli czuła Twa dusza brutalnie urażona została wizją Wielodzietnej Matki, której blog odpadnie z konkursu za jedyną pociechę mając SMS od obowiązkowego Małżonka. Nie, jeśli uległeś (zdałoby się) ujmującej i pełnej dowcipu osobowości Królowej Matki. Nie, jeśli przypadkiem znajdujesz się w opisywanym powyżej stanie "a co mi tam!". Nie, jeśli założyłeś się z kumplami, że zagłosujesz na pierwszego bloga, na którego trafisz w spisie konkursowym.

Ale wtedy, gdy blog Ci się NAPRAWDĘ podoba.

Etap głosowania zaczyna się jutro w samo południe :).

( SMS treści A00404 na numer 7122. Proszę pamiętać aby nie wstawiać w sms'a spacji, nie trzeba też nic więcej pisać. "0" - to zero, nie litera "o".
Dochód z SMS'ów zostanie przekazany na turnusy rehabilitacyjne dla osób niepełnosprawnych. )

niedziela, 8 stycznia 2012

Orkiestrowo

Po raz pierwszy Potomki udały się na Orkiestrę ściskając w łapkach własne oszczędności wyjęte z własnych skarbonek.

- A dlaczego? - chciał wiedzieć Potomek Starszy (którego zresztą zaprzątało głównie to, czy zdążymy na Światełko Do Nieba), a Królowa Matka nabrała tchu w płuca i wygłosiła następującą przemowę:

- Dlatego, dziecię - rzekła z mocą, - że jak się urodziłeś i ważyłeś kilogram z małym dodatkiem to leżałeś w najlepszym inkubatorze, jaki wtedy można było znaleźć na świecie. Nie było osoby, która po twoim wyjściu ze szpitala mnie nie spytała, czy z twoimi oczami wszystko jest w porządku, a ty masz sokoli wzrok, bo korzystałeś z najlepszego sprzętu. A na każdej maszynce, która pompowała, podgrzewała, robiła "ping" i dzwoniła, jak przestawałeś oddychać (albo majtnąłeś kończyną i drucik się obsunął, mniejsza) było naklejone serduszko Orkiestry. I twoja matka, gdy siedziała kompletnie bezradnie i patrzyła na wszystkie te migające światełkami i pikające maszyny przysięgła sobie, że choćby miała być ostatnią biorąca w Orkiestrze udział osobą, będzie w niej brać udział tak długo, jak Orkiestra będzie grać. Jesteś dzieckiem tatusia i Jurka Owsiaka, oto, co twoja mamunia zawsze powtarzała, i powtarzać będzie, póki tchu. A teraz nadszedł czas, gdy ty możesz zacząć spłacać dług, którego spłacić się nie da.  Łapaj za skarbonkę, pacholę.


Pacholę złapało bez sprzeciwu i idąc deptakiem bardzo zawzięcie poszukiwał wolontariuszy, zdegustowane tym, że nie widać ich było w tłumie, który wyległ był najwyraźniej także głównie po to, by zobaczyć Światełko Do Nieba. Zostali zresztą znalezieni zaraz po Światełku, które spełniło wszelkie pokładane w nim nadzieje, a jak jeszcze Królowa Matka kupiła każdemu ze Starszaków balonika w kształcie serca zachwyt Potomka Starszego sięgnął zenitu do tego stopnia, że w drodze do domu kilkakrotnie powtórzył "Nie wiedziałem, że dziś będzie tyle atrakcji!", co w jego ustach jest komplementem tak rzadkim, że bezwzględnie wymagającym uwiecznienia.

I to pomimo faktu, że (w przeciwieństwie do tego, co można, ekhm, podziwiać na rysunku) nie załapał się już na serduszka, którymi o tak później porze dysponowali wyłącznie wolontariusze w Sztabie.


Potomek Starszy dokonuje samooceny II.

Królowa Matka leżąca na podłodze stanowi łakomy kąsek, na który rzuca się entuzjastycznie cała Banda Czworga. Dziwnym zbiegiem okoliczności naj-naj-naj-pierwszy dopada jej zawsze Pompon Starszy.

Królowa Matka (czule) - No chodź do mamuni, moja ty pandziu, mój ty przytulny misiaczku!

Pompon Młodszy nie pozostaje zbyt długo w tyle.

Królowa Matka - I ty też przybieżałeś, rybko mamusi?

Potomek Młodszy (dorzucając swoje kilogramy do Góry Potomków, entuzjastycznie) - I ja też!!! Ja jestem twoim liskiem!!! A ty, Mikołaj, kim jesteś, wielkim T-Rexem?


Potomek Starszy (ostatecznie rozpłaszczając Królową Matkę na podłożu) - A ja jestem zazdrośnikiem!