tag:blogger.com,1999:blog-24927548989626579472024-03-19T08:57:26.104+01:00Królowa Matka i Banda CzworgaAnutekhttp://www.blogger.com/profile/11243994161080093533noreply@blogger.comBlogger719125tag:blogger.com,1999:blog-2492754898962657947.post-15996618786621871892024-03-14T19:15:00.001+01:002024-03-14T19:15:17.216+01:00Oto jest pytanie<p>Pompon Młodszy (z typowym dla siebie vibem "a, tak tylko pytam") - Mamo, kromka chleba posmarowana dżemem zawsze spada dżemem do dołu, prawda?</p><p>Królowa Matka (dosyć obojętnie) - Tak mówią.</p><p>Pompon Młodszy (kontynuuje) - ... a kot zawsze spada na cztery łapy?</p><p>Królowa Matka (mniej obojętnie, bo jej Macierzyńskie Doświadczenie zaczyna jej szeptać, że oto nadciąga nieunikniony Ciąg Dalszy) - Tak. Zawsze.</p><p>Pompon Młodszy (niezłomnie wgryzając się w problem) - A jak się przywiąże kotu do pleców kanapkę z dżemem, to jak upadnie?</p><p>...</p><p>Przetrzymaj to, mówili. To taki etap, mówili. W końcy przestaną zadawać te dziwne pytania, mówili. Wyrosną z tego, mówili...</p>Anutekhttp://www.blogger.com/profile/11243994161080093533noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-2492754898962657947.post-56006804494585468682024-02-24T20:09:00.002+01:002024-02-24T20:22:35.260+01:00"Wylot" Olesia Ivchenko<p>Pod koniec listopada napisała do mnie stara (stażem) Czytelniczka z
pytaniem, czy zechciałabym zrecenzować książkę, którą, jak to ujęła,
"udało jej się wydać". Dystopia/sci-fi, gdybym była chętna, podeśle
egzemplarz.</p><p>Skrzywiłam się (czego nie ma potrzeby ukrywać, bo sama
się do tego Czytelniczce przyznałam), ponieważ science-fiction to jest
coś co leży bardzo, baaaardzo daleko poza moją strefą komfortu, nie
tylko czytelniczego. Parę dystopii przeczytałam, ale dawno to było,
wystarczy rzucić okiem na etykietę "Królowa Matka czyta" by zauważyć, że
żadnych sajensfikszynów się tam nie znajdzie. Czytelniczka, a w
zasadzie Autorka, odpisała, że rozumie, sama zaproponowała, sama weźmie
na klatę wszystko, także recenzję typu: "Miałam ochotę wyrzucić tę
książkę przez okno i sama skoczyć za nią, byle tylko uniknąć ryzyka, że
zmuszona będę kiedykolwiek jeszcze do obcowania z tego typu prozą!!!".</p><p>Skoro tak, biere! - zakrzyknęłam i już tydzień później miałam w ręku </p><div class="gmail-separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://www.blogger.com/#" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhVIhDinmxERYDTvs_gwFYZYeOjDvaqNCp54QrthsCle4nI-5MftTOHK4vGpIoHMZBpR6xYwbMwFmzZkwNDUh4sWdmA_b4VgyDZyT2gGcygyGPpvn4ZS8MK4abinQ3Dz8GPHE-BbNRVpLk6XaMeFQT4aFQe6LQDvfiYr3yckvV5yrrRzIJ36oUsunExfgfW/w300-h400/wylot.jpg" width="300" /></a></div><p></p><p>"Wylot" Olesi Ivchenko.</p><p>Dwa
tygodnie później zaś mój prywatny świat zrobił fikołka, no bo przecież
nie ma, że ma być dobrze, musi być różnie, bo wtedy jest ciekawie,
c'nie? </p><p>A potem przyszły święta, nowy rok, czytałam sobie po
stroniczce-dwie dziennie, i to zdecydowanie bez niechęci, ale żeby
usiąść i poczytać jednym cięgiem to nie, bo ciągle mi wypadały Rzeczy
(piszę to ku ostrzeżeniu wszelkich Literatów, którzy, powodowani
niezrozumiałym impulsem, pragnęliby pozyskać reckę miodzio mego pióra),
aż wreszcie zdenerwowałam się sama na siebie i zabrałam "Wylot" na
Mazury jako jedyną lekturę, zwłaszcza, że czytnik zagarnął Pan Małżonek i
bronił doń dostępu własną piersią.</p><p>Skutek tej polityki był taki,
że całe cztery godziny powrotnej drogi do Domu w Dziczy zajęły mi i Panu
Małżonkowi ogniste rozważania na tematy
etyczno-moralno-psychologiczno-obyczajowe ściśle związane z treścią
powieści (no dobra, mówiłam głównie ja, a dokładniej - dziób się mi nie
zamykał).<br /></p><p>Świat po zagładzie klimatycznej. Lodowce stopniały,
wyginęły pszczoły, wymarły prawie wszystkie rośliny, wyginęło 97 procent
dziko żyjących zwierząt. Świat, jaki znamy, uległ zniszczeniu - wielkie miasta
spłonęły albo zalał je ocean, ludzie umierali, zniknęły znane nam pory
roku, klimat stał się całkowicie nieprzewidywalny uniemożliwiając
wysiłki, by powrócić do dawnego stylu życia.<br /><br />W celu ochrony
resztek zasobów planety, która stanęła na progu ekologicznej zagłady,
powstaje Federacja Miast
Ocalonych. Nowa Itaka jest jednym z takich miast. Reguły życia w niej są
jasno określone - w zamian za życie z dostępem do edukacji, opieki
zdrowotnej, żywności oraz pracy, jej mieszkańcy - tzw. rejestrowani -
zobowiązani są do rozsądnego podejścia do życia. Obowiązuje świadoma
prokreacja (dziecko najwyżej jedno, a najlepiej w ogóle żadnych),
racjonowanie
żywności i oszczędzanie wody, wysoka świadomość ekologiczna w celu ograniczenia
emisji zanieczyszczeń. W zamian za to bezpieczne życie rejestrowani godzą się na pełną kontrolę przez System. A w
zasadzie trudno powiedzieć, że się na to w jakiś świadomy sposób godzą - po prostu są
przyzwyczajeni, że są kontrolowani, gdziekolwiek nie pójdą, czegokolwiek nie zrobią,
zostawiają elektroniczny ślad, nawet stan ich zdrowia śledzi rodzaj
mikrochipa, tzw. łazik, który o wszelkich odkrytych nieprawidłowościach
daje znać Centrali, a ta z kolei sama zgłasza się do osoby
rejestrowanej, proponując leczenie, zmianę diety na indywidualnie
dopasowaną i umawiając wizytę u specjalisty.</p><p>Poza rejestrowanymi
mamy także nierejestrowanych.
Antysystemowców nie obejmuje nadzór Systemu, ale nie obejmuje ich
również jego opieka. Pozbawieni dostępu do lekarzy, szeroko pojętej
edukacji, odżywiający się tym, co uda im się wyhodować lub zdobyć,
żyjący w nędzy, z jednej strony stawiają opór władzy i
obowiązującym regułom jako ludzie wolni, z drugiej postrzegani są przez
rejestrowanych jako element skrajnie nieodpowiedzialny, szkodniki, nie do końca ludzie, stanowiący
ryzyko dla zasobów planety, gardzi się nimi i boi ich, bywają brutalnie
wykorzystywani jako tania, nielegalna siła robocza, gwałceni i
oszukiwani, jako, że nie obejmuje ich ochrona przysługująca
rejestrowanym, </p><p>Co jakiś czas jednakże System ogłasza coś w
rodzaju amnestii. Pozwala ona chętnym nierejestrowanym - po przejściu
licznych badań, jeszcze liczniejszych szkoleń i przejściu naprawdę
gęstego sita - zostać rejestrowanym obywatelem i zyskać to wszystko, co
rejestrowanym się należy. Jedzenie. Wygodne mieszkanie. Pracę. Dostęp
do rozrywki. Opiekę lekarską. <br /></p><p>Z tej właśnie okazji postanawia
skorzystać Czwarta, wśród rejestrowanych używająca imienia Wrona. Po
przejściu skomplikowanego szkolenia, w trakcie którego nie tylko
zostaje wyleczona z typowych dla źle odżywiających się i zaniedbanych
zdrowotnie nierejestrowanych przypadłości, ale nawet uczy się mówić z
innym, typowym dla osób wykształconych akcentem, zostaje wstępnie
zaakceptowana jako osoba, że to tak ujmę, przed-rejestrowana. Otrzymuje
opiekunkę, która zobowiązana jest śledzić jej postępy (lub ich brak) i
sporządzać na ten temat raporty, mieszkanie i trochę pieniędzy. <br /></p><p>Musi
tylko całkowicie odciąć się od środowiska nierejestrowanych, w tym
własnej rodziny. Zdać egzamin przed komisją, która oceni, czy
zasymilowała się w zadawalającym stopniu, czy też nie.</p><p>A przedtem znaleźć pracę.</p><p>
W Nowej Itace trwa rekrutacja do pracy na
stanowisko wchodzącego. W świecie, w którym właściwie nie ma już rodzin,
przekazujących sobie doświadczenia i rodzinne wspomnienia, istnieją
biblioteki pamięci, powstałe po wielu wiekach skrupulatnych i
skomplikowanych badań i prób technicznych, a mające na celu zachowanie
wspomnień osób zmarłych i stworzenie zbioru doświadczeń ludzkości,
które inaczej zostałyby bezpowrotnie utracone. Wchodzący zostaje
podłączony pod odpowiednią
aparaturę i poddany symulacji, która sprawia, że w jego umyśle
odtwarzają się wspomnienia innych osób. Zadanie to jest
wyjątkowo trudne, obciążające psychicznie, prowadzące niejednokrotnie do
chorób umysłowych i głębokich uzależnień.</p><p>Wrona okazuje się
doskonałą kandydatką, jest zdyscyplinowana, twarda i bardzo, bardzo
zdeterminowana. Podczas szkoleń jednakże powoli, powolutku dociera do
niej, jak ten
świat, dla którego zdecydowała się porzucić wszystko to, co doskonale
znała i w czym wyrosła, będzie jednocześnie krok po kroku odzierał
ją z wolności. <br /></p><p>
Czym jest „Wylot” Olesi Ivchenko? Najprościej można byłoby powiedzieć,
że dystopią, nawet ja, osoba - o czym wspominałam - poruszająca się
swobodnie w zupełnie innych rejonach literatury miałam skojarzenia z
"Rokiem 1984" czy "Nowym wspaniałym światem". I choć konkretne reguły
i ścisłą kontrolę, na których
opiera się życie w Nowej Itace Olesia Ivchenko przedstawia
oszczędnie, nienachalnie, wprowadza nas w nie chłodno, w białych
rękawiczkach, analitycznie wręcz, nie opisując dziesiątków
wynalazków, nie skupiając się na detalach technologii, nie upajają się
wymyślaniem od a do zet nowego świata i pozostawiając czytelnikom szerokie
pole do
wyobraźni, (co - paradoksalnie - momentami sprawia, że zapominamy, że oto
obcujemy z "nowym, wspaniałym światem"), to obowiązkowe, by tak rzecz, elementy . dystopii - nowy
porządek, powstanie nowych podziałów, nowych zasad i praw, rządzącym światem,
nieakceptowalne dla niektórych, wywołujące chęć buntu - w „Wylocie” oczywiście są, ale zdecydowanie nie tylko one, ani nawet -
nie przede wszystkim one.</p><p>Bowiem drugim istotnym (wręcz istotniejszym) elementem powieści jest
dramat dziejący się w życiu i głowach bohaterów. Autorka poświęca im tak
dużo uwagi, tak dogłębnie analizuje ich psychikę, że może to właśnie
opowieść o trudnych wyborach i napięciu rodzącym się między bohaterami
należałoby uznać za najważniejszą. Od elementu wykluczenia i samotności,
bycia obok, bycia kimś z zewnątrz, nieistotne, jak bardzo aspirującym
do stania się częścią społeczności, nieistotne, jak bardzo się
starającym, zawsze pozostającym poza, zawsze obok, zawsze obcym, zawsze
stamtąd, i zawsze z tą myślą w tyle głowy, że tych ludzi oszukałaś/-eś,
ale w końcu ktoś cię zdemaskuje, a wtedy... Poprzez traktowanie "nowych"
podejrzliwie i nieufnie, czasem ze strachem, czasem z pogardą przez
"autochtonów", nawet - czasem zwłaszcza - tych, którzy sami o sobie
mówią jako o tych otwartych, pomocnych i pozbawionych uprzedzeń. Aż po
wieczne bycie pomiędzy społecznością, z której człowiek się wywodzi, a
tą, w której pragnie się znaleźć. W moim odczuciu książka Olesi Ivchenko
jest przede wszystkim o wykluczeniu. A ten problem jest
ponadczasowy. I niewyobrażalnie, boleśnie aktualny.</p>
<p> Można wręcz odnieść
wrażenie (nie mam pojęcia, na ile trafne), że coś co początkowo miało być
dystopią, w trakcie pracy stało się opowieścią o wykluczonych,
społecznie i ekonomicznie,
i wykluczających, gdyż prawdziwy świat, nie ten dystopijny, ale ten za oknem, ten nasz, ten, w którym żyjemy stał się równie straszny, groźny i
nieobliczalny jak
przedstawiona wizja, a my - równie wobec tego bezradni.<br /></p><div>Trudno
jest "Wylot" przyporządkować do jednego gatunku literackiego tak
wiele ważnych tematów porusza w niej autorka. Prowokuje do myślenia (i
czterogodzinnych rozmów w drodze do domu) i do poszukiwania
własnej interpretacji.
A przy tym nie narzuca czytelnikowi swojej, jedynie właściwej. Tworzy
bohaterów i bohaterki, których się rozumie, i za których trzyma się
kciuki, choćby się ich nie lubiło, choćby się z nimi nie zgadzało. Stawia pytania i nie podaje odpowiedzi. Odpowiedzi każdy musi znaleźć sam - choć nie ma żadnych gwarancji, że kiedykolwiek znajdzie.<br /></div><div><br /></div><div>Doskonały debiut. Świetna powieść, w
której odbija się nasz świat i nasze problemy.</div><div><br /></div><div>Cóż ja mogę powiedzieć.</div><div><br /></div><div>Wychodźcie poza swoje strefy komfortu.</div><div><br /></div><div>Warto.</div><div><br /></div><div>Olesi Ivchenko dziękuję, że mnie do tego skłoniła.</div>Anutekhttp://www.blogger.com/profile/11243994161080093533noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-2492754898962657947.post-2880791525971340872024-02-20T19:11:00.003+01:002024-02-20T19:14:52.360+01:00O tym, jak jest<p>Potomkowie Starsi (tkwią w kuchni nad kuchenką, przesuwając i przestawiając sobie nawzajem garnuszki, patelenki, łyżeczki, deseczki do krojenia i inne utensylia).</p><p>Królowa Matka (tkwi na fotelu, dziergając pracowicie, bo kocyk 1001 Nocy sam się nie zrobi).</p><p>Potomek Starszy - Jest okej?</p><p>Potomek Młodszy - Tak, jest okej.</p><p>Potomek Starszy - A, to dobrze, że jest okej, bo się bałem, że nie jest okej.</p><p>Potomek Młodszy - Niepotrzebnie, jest okej. Jakby nie było okej, to bym powiedział: "E, ale teraz nie jest okej!".</p><p>Potomek Starszy - ...bo myślałem, że nie jest okej, ale jak mówisz, że jest okej, to okej.</p><p>Potomek Młodszy - Nie, całkiem okej, no może trochę przegiąłeś, ale w sumie jest okej.</p><p>Potomek Starszy - Ale na pewno byś mi powiedział, gdyby nie było okej?</p><p>Potomek Młodszy - No spoko, jasne, że bym ci powiedział, gdyby nie było okej, ale na szczęście jest okej!<br /></p><p>Potomek Starszy - A, to okej (rzucając kontrolnie okiem na totalnie beznamiętnie machającą szydełkiem Królową Matkę) Mama to już w ogóle na nas nie reaguje. Nawet nie zerknie. Myślałem, że jednak zerknie, rzuci takie, rozumiesz, spojrzenie, takie, wiesz: "Zawiodłam jako matka i jako człowiek", ale nie.</p><p><br /></p><p>Cóż.</p><p><br /></p><p>Co będzie Królowa Matka rzucać spojrzeniami, skoro jest okej.<br /></p>Anutekhttp://www.blogger.com/profile/11243994161080093533noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-2492754898962657947.post-49928148422933408972024-02-17T14:19:00.003+01:002024-02-17T14:19:14.983+01:00Potomek Starszy doradza<p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: left;">Potomek Starszy (z niesmakiem) - No niewiarygodne, jak oni nie umieją w ludzi! Zamiast się otworzyć, wsłuchać trochę w potrzeby społeczeństwa!</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhYHuELwhlGwuZ9nAlsDWRgMx4N_ZKNfEatpJKPOV4xmcikIl7hJqNxZi2-7HgQDchBoR2HBipNWtPQ2xwSMheRQxTxTksU4aNIX1YxgSFobMDmTH5c1q2d-zVu8KpLyHZPqp4saK8klT1nsjcERsNkyp2lGxn1WvcfFOCPYNLaWNIWy8C5SdfQyXey5riw/s1355/img_1_1708171146646.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1355" data-original-width="1074" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhYHuELwhlGwuZ9nAlsDWRgMx4N_ZKNfEatpJKPOV4xmcikIl7hJqNxZi2-7HgQDchBoR2HBipNWtPQ2xwSMheRQxTxTksU4aNIX1YxgSFobMDmTH5c1q2d-zVu8KpLyHZPqp4saK8klT1nsjcERsNkyp2lGxn1WvcfFOCPYNLaWNIWy8C5SdfQyXey5riw/w254-h320/img_1_1708171146646.jpg" width="254" /></a></div><br />Powinni jak Biedronka rozsyłać SMSy: Twój biskup jest lepszy niż ten drugi! I zrobić kampanię lojalnościową: Gang Kościelniaków. Za potwierdzoną pieczątką modlitwę zbierasz naklejki z punktami i jak uzbierasz dwieście to możesz dostać pluszowego Księdza Kamila, Diakona Dariusza, Zakonnika Zygmunta, Kleryka Kleofasa, Biskupa Bolesława i, żeby trochę parytetu było, Siostrę Sylwię. A jak uda ci się zapełnić naklejkami całą książeczkę i zdobyć maksymalną liczbę punktów, zdobywasz główną nagrodę - Papieża Polaka Jana Pawła!<p></p><p><br /></p><p>I to Królowa Matka go wychowała, co ją, wyznać należy, czasem przeraża 😳...</p>Anutekhttp://www.blogger.com/profile/11243994161080093533noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-2492754898962657947.post-10256649556717628682024-02-03T22:28:00.004+01:002024-02-04T14:03:54.878+01:00"Za lasami" Monika Litwinow<p>Rzecz zaczyna sie po prostu sielsko.</p><div><br /></div><div>Pan
Antoni, spokojny emeryt, wraz z żoną mieszkający na obrzeżach lasu w
Brzezinach pod Koninem, jak co dzień wstaje wcześnie rano, przygotowuje śniadanie,
zjada je spokojnie, słuchając ulubionego programu ulubionej stacji
radiowej i razem z psem wychodzi na niespieszny spacerek.</div><div><br /></div><div>I w tym momencie sielsko być przestaje.</div><div><br /></div><div>Na leśnej ścieżce pan Antoni trafia początkowo na
kosz jabłek, w tym jedno nadgryzione, a chwilę później odnajduje okaleczone zwłoki
dwunastoletniej dziewczynki. </div><div><br /></div><div>Mniej więcej w tym samym czasie Żaneta, młoda kobieta, skazana dwa lata temu za próbę zabójstwa córeczki, ucieka z zakładu psychiatrycznego i pojawia
się nagle w domu byłego męża.</div><div><br /></div><div>Z kolei Artur
Gawron,
lekko neurotyczny i aspołeczny leśniczy z licencją prywatnego
detektywa,
wracający akurat do domu po badaniach, które przeszedł w szpitalu w
Bydgoszczy, odbiera telefon z informacją o morderstwie dokonanym w jego
lesie. I jakkolwiek wiadomość ta budzi w nim koszmarne wspomnienia dramatu przeżytego
kilka lat wcześniej, w chwili, gdy
policja
odnajduje przy zwłokach dobrze znany mu przedmiot, postanawia on zająć się sprawą śmierci
znalezionej przez pana Antoniego nastolatki.</div><div><br /></div><div>Mamy
tu jeszcze męża oskarżonej o próbę zabójstwa kobiety, Macieja
Lisickiego, rodzeństwo Artura - Jakuba i Magdalenę, oboje zatrudnionych w
policji, nowego komisarza, który przeniósł się do Konina z Poznania,
Tomasza Bielika...<br /></div><div><br /></div><div>Co łączy wszystkie wymienione osoby? Co
jeszcze wydarzy się w brzezińskim lesie? Bo zabójstwo dwunastolatki to dopiero początek lawiny. No i najważniejsze - kto i
dlaczego zabija nastoletnie dziewczynki, stylizując ich zwłoki na postacie dobrze znane z baśni? </div><div> </div><div><div class="gmail-separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgimFeqCs25_pRrazJ0Y0Y5uX2bzz-MuiP5NqUQKHLjGh03fvR3tD_repIJTu26bKHa82HrAS33wXEImkc3mfgpD17YpqB3xReTSxzTqCGnLbobm1pa9nOogdmEg77e3mIpgRAhq-Ln2_yNxEnKJeC7chgLmLnBc1EeZ7nc9eZ601j3_PgigjMqcbnLZAcD/s362/za-lasami.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgimFeqCs25_pRrazJ0Y0Y5uX2bzz-MuiP5NqUQKHLjGh03fvR3tD_repIJTu26bKHa82HrAS33wXEImkc3mfgpD17YpqB3xReTSxzTqCGnLbobm1pa9nOogdmEg77e3mIpgRAhq-Ln2_yNxEnKJeC7chgLmLnBc1EeZ7nc9eZ601j3_PgigjMqcbnLZAcD/w281-h400/za-lasami.jpg" width="281" /></a></div> </div><div>Jako Blogerka Prawie-Że-Książkowa Z Bardzo Niższej Półki nie
podejrzewam się o wpływ na książkowo-literacki świat, ale gdybym tych
wpływów miała więcej, każdy autor powinien zastygać w zgrozie i
przerażeniu na wiadomość, że podczas lektury sięgnęłam po mój Złowrogi
Notatniczek.</div><div><br /></div><div>Sięgnięcie po Notatniczek oznacza
bowiem jedno - coś mi zgrzytnęło. Coś załaskotało w mózg, prawdopodobnie
nieprzyjemnie, a jak już załaskocze, nie daje o sobie zapomnieć. Nigdy
nie sięgam po Notatniczek jeśli coś mnie wzruszy lub zachwyci (i, jak
się parę razy przekonałam, to niedobrze, powinnam to robić, może będzie
to moje spóźnione postanowienie noworoczne?), Notatniczek równa się Źle
Jest. Zawsze.</div><div><br /></div><div>Prawie.</div><div><br /></div><div>Bo oto mamy przypadek, jeden na tysiąc, gdy Notatniczek w robocie był, ale Jest Dobrze.</div><div> </div><div>"Za
lasami" Moniki Litwinow to jest debiut, i to naprawdę niezły debiut.
Jak widać już z mojego wstępu, wątków mamy
wiele, a i bohaterów niemało, więc istniało ryzyko, że autorka, a wraz z
nią czytelnicy, się w nich
pogubią. Na szczęście akcja poprowadzona jest przejrzyście, starannie,
napięcie budowane bardzo umiejętnie. Monika Litwinow wykorzystuje znane
baśnie w sposób zaskakujący i mocno
niepokojący, co podkręca unoszącą się nad całością akcji grozę. A
zawodowo zajmuje się terapią dzieci i jest fachowcem od bajkoterapii,
więc naprawdę wie, jak to działa. Rysunek postaci jest dopracowany
(czasem wręcz zbyt, o czym będzie dalej) i interesujący, a miejsce akcji
nadaje lekturze ten specyficzny klimat małego miasteczka, w którym co prawda wszyscy się
znają i jak kichniesz, to na drugim końcu miejscowości mówią ci: "Na zdrowie!", a jednak o mroczne tajemnice i liczne trupy w szafie nietrudno. Owszem, ze względu na rozmiary miasteczka, w którym rzecz cała się
dzieje mamy dość ograniczoną ilość osób, które można podejrzewać, ale
choć jest to zarzut dość częsty w przypadku "małomiasteczkowych"
kryminałów (dotyczył także np. serii chełmżyńskiej Roberta Małeckiego),
trudno uznać go za logiczny, wszak mówimy o niedużym terenie
zamieszkanym przez niewielu ludzi. Akcja, szczególnie w
drugiej połowie książki, jest dynamiczna, narracja przedstawiona
naprzemiennie z punktu widzenia kilku postaci dodaje jej tempa i pozwala
na zawieszenie jakiejś sytuacji w trudnym do zniesienia napięciu, język
jest poprawny, a research godny najwyższej pochwały (za rozmowę
policjanta i psycholożki, składającą się w połowie z irytujących z
punktu widzenia czytelniczego, za to, jak przypuszczam, zgodnych z
procedurami zdań: "Nie mogę pani udzielić tej informacji na tym etapie
śledztwa", "Nie mogę panu odpowiedzieć na to pytanie bez nakazu
prokuratorskiego", zamiast, jak to bywa w 3/4 filmowych i książkowych
kryminałów: "nie powinnam/powinienem, ale no dobra, wyjątkowo, ten jeden
raz" duże brawa).</div><div> </div><div>Skąd więc ten Notatniczek?</div><div> <br /></div><div><div>Języka się nie czepiam, był, jak wspomniałam, poprawny, mimo pojedynczych kwiatków typu: <i><span style="color: #38761d;">"Leśnik podszedł do mężczyzny. Podał mu życzliwie rękę, kładąc od razu drugą dłoń"</span></i> (???) czy <i><span style="color: #38761d;">"Żuchwa poruszyła się do przodu, ale natychmiast ją schował"</span></i>.</div><div><br /></div><div>
Natomiast momentami autorka podawała po prostu trochę za dużo
informacji zarówno w opisie
postaci, jak i jej otoczenia, co jest, niestety, częstym błędem w
książkach, nie tylko u debiutantów. Niektóre rzeczy można było podać
zgrabniej albo
zupełnie przemilczeć. Nie musimy poznawać pełnego doświadczenia
życiowego każdej
napotkanej osoby. Czemu, na przykład, miała służyć informacja, co
powiedziała Grzegorzowi (współpracownikowi Artura Gawrona) prostytutka, z
której usług raz skorzystał? Po co w ogóle był ten wtręt o prostytutce?
Nie wnosił nic do akcji powieści, i w zasadzie nic do rysunku
postaci, mocno drugoplanowej.</div><div> </div><div>Albo wątek, który puścił w ruch mój Notatniczek. Mamy oto niejakiego Macieja Lisickiego. Lokalny
biznesmen, właściciel sklepu z grami, de facto samotny ojciec. Jego
żona, Żaneta, została dwa lata temu zamknięta na oddziale
psychiatrycznym po tym, jak usiłowała utopić w wanience dwumiesięczną
córeczkę, a na Macieja ratującego dziecko rzuciła się z nożyczkami.
Poznajemy odautorsko podaną historię małżeństwa Macieja - od zakochania w
Żanecie, po jej niewytłumaczalną zmianę ze uroczej trzpiotki w rasową i
niestabilną emocjonalnie manipulatorkę, która dręczy męża. Maciej,
ofiara przemocy domowej ze strony niezrównoważonej żony, nikomu się do
tego nie przyznaje obawiając się społecznego wyśmiewania i wytykania
palcami jako tego słabiaczka, który się baby boi. Urazów w nim jednak
jest tyle, że dwa lata po tym, jak Żaneta została zamknięta w szpitalu
nie potrafi jeść bułek, które ona lubiła, bo żołądek wiąże mu się w
supeł. </div><div><br /></div><div>I po lekturze całości mam jedno pytanie
- po co? Po co był ten motyw? Nie tylko nie jest do niczego w powieści
potrzebny, ale nie znajduje żadnego potwierdzenia w treści. Ba, robi się
wręcz niewiarygodny gdy Maciej, rzekomo dręczony przez żonę i nie
mogący ze stresu oddychać na samo jej wspomnienie, myśli mściwie i bez
żadnego supła w żołądku rzeczy typu: <i><span style="color: #38761d;">"Jeżeli
ta głupia suka postanowiła stawiać mu warunki będzie musiała się liczyć
ze wszystkimi konsekwencjami pogrywania z kimś takim jak on. Żaneta nie
miała pojęcia, co robi"</span>. </i>Głupia suka? Pogrywanie <b>z kimś takim, jak on</b>? Ofiara przemocy domowej? Serio?</div><div><br /></div><div>Albo
na przykład pan komisarz Tomasz Bielik. Przeniesiony z Poznania,
zachowuje się, jakby Konin to było zadupie zamieszkane przez jakieś
prymitywne plemię (<span style="color: #38761d;"><i>"Wyrwał się z lasu, dzikus jeden, i zgrywa ważniaka!"</i></span>,
przy czym ten "dzikus" jest dyplomowany leśnikiem, a nie borowym,
niepiśmiennym dziadkiem z buszu, pamiętającym I wojną światową), nie
wiemy, czemu się z tego Poznania przeniósł, może dowiemy się w kolejnej
części, a może rzecz jest nieistotna. Pan komisarz jest nadto bardzo
przywiązany do swoich opinii i mocno zamknięty na inne, te
nieprawidłowe, na przykład nie wierzy w depresję poporodową uznając ją
za psychologiczny wybieg, no bo czy ktoś słyszał, żeby jakiś facet miał
depresję poporodową? Nie? Czyli choroba nie istnieje, skoro prawdziwi
ludzie na nią nie chorują. A kto ją stwierdził? Psycholożka. Kto
prowadził rozprawę? Kobieta. No cha cha cha, kolejny dowód, baby se coś
wymyśliły, kiedyś depresji poporodowej nie było, a teraz nic, tylko te
nowomodne wymysły!</div><div> </div><div>Pan komisarz niemal na dzień
dobry zwraca się do wspomnianego leśnika następującymi słowy: <i><span style="color: #38761d;">"Żebyśmy
mieli jasność, nie trawię cię, Gawron. Cholernie dużo wiesz jak na
zwykłego leśniczego, nawet z gównianym papierem detektywa. Nikogo w firmie
nie powinno obchodzić twoje zdanie, chyba że w kwestii porad odnośnie
wiewiórek. Uważam, że świetnie poradzilibyśmy sobie bez ciebie. Twoja
obecność to zakłócenie, Gawron. Anomalia. Ale najwyraźniej wasz
naczelnik od siedmiu boleści nie widzi w tym problemu. Jeżeli już muszę z
tobą pracować, nie ma sprawy. To nie powinno być trudne. Ktoś taki jak
ty nie może być skomplikowany"</span></i>. Po czym, usposobiwszy w ten sposób do
siebie przychylnie kolegów z pracy, przełożonego oraz Artura,
skierowanego do pomocy w sprawie jako fachowiec od lasów, pan komisarz
zaczyna obsesyjnie zbierać haki na darzonego niechęcią i pogardą leśnika,
kompletnie ignorując wszystkie inne tropy, co samo w sobie
jest niewybaczalnym błędem, po czym doprowadza do jego zatrzymania, z
kajdankami i wszelkimi szykanami.</div><div><br /></div><div>W
kolejnym rozdziale natomiast znajdujemy się na odprawie na komendzie, jest
naczelnik, jest zespół prowadzący śledztwo, w tym komisarz i nasz
leśnik jako doradca, i? No i nic. Naczelnik najwyraźniej nic nie wie o
zatrzymaniu Artura, ten nie zostaje odsunięty od sprawy, wszystko się
toczy, jakby akcji z zatrzymaniem nie było, więc... po co ona była? Być
może, ale tylko BYĆ MOŻE dostaniemy odpowiedź na to pytanie w kolejnej
części cyklu. Tylko i wyłącznie licząc na to właśnie nie wpadłam w nadmierną irytację.<br /></div><div><br /></div><div>Mam
też wrażenie, że na samym początku autorka była tak skupiona na
stworzeniu plastycznej, filmowej wręcz atmosfery, że pogubiła się w
detalach. I tak mamy na przykład Żanetę, która po ucieczce z zakładu
psychiatrycznego wraca do domu, by wymóc na mężu oddanie jej córki. Jest
co prawda drobna i o głowę niższa od męża, ale za to uzbrojona w
rzeźnicki nóż. Mimo to: <span style="color: #38761d;"><i>"Nie sprawiała wrażenia gotowej na atak. Usiadła w
fotelu i schowała twarz w dłoni. Wydawała się zmęczona, zrezygnowana,
może czymś nafaszerowana. Choć dzieliło ich jeszcze trzy metry, próbował
skupić się na jej twarzy i wyczytać z niej jakąkolwiek intencję. Nóż
</i></span>(trzymany w bezwładnie opuszczonej ręce, przyp.moje) <i><span style="color: #38761d;">sprawiał wrażenie
za ciężkiego w jej chudej ręce"</span></i>.</div><div><br /></div><div>Co w tej
sytuacji robi nasz Maciej? Przerażony wizją krzywdy, jaka żona mogłaby
wyrządzić ich córce (w tej chwili nieobecnej, co jest istotne, bo obecność małego dziecka przy nieobliczalnej matce mocno ogranicza drugiemu rodzicowi pole manewru) kombinuje, jak uciec z pomieszczenia? Wzywa pomocy?
Rzuca czymś ciężkim w Żanetę? COKOLWIEK?</div><div><br /></div><div>Nie.</div><div><br /></div><div>On PODCHODZI DO NIEJ I SIADA OBOK.</div><div><br /></div><div>Faceta
od niezrównoważonej psychopatki z nożem dzielą trzy metry, a ten
zamiast przynajmniej zachować rozsądną odległość, siada sobie obok!</div><div><br /></div><div>Po
czym, po pełnej aluzji i grożenia nożem rozmowie Żaneta wyciąga z
tylnej kieszeni spodni trytytki i: <i><span style="color: #38761d;">"wprawnym ruchem założyła jeden
pasek na przeguby Macieja i zaciągnęła"</span></i>.</div><div><br /></div><div>A z
nożem co zrobiła, a? Trzymała trzecią ręką? Bo nie ma opcji, żeby drobna
kobieta jedną ręką zacisnęła trytykę wokół przegubów wielkiego faceta, a i dwiema tylko
jeśli ten wielki facet ma przyłożony nóż do gardła albo
pistolet do głowy. Mamy uwierzyć, że Żaneta odłożyła nóż, wyjęła
trytytki, a Maciej grzecznie wyciągnął ręce i dał się związać? I po co?
Bo to też jest pozostawione bez wyjaśnienia. Wszystko, co stało się
później mogło się odbyć bez udziału trytytek, i w ogóle bez wiązania
kogokolwiek czymkolwiek, a ja miałabym jedną rzecz mniej do czepnięcia
się.</div><div><br /></div><div>Tym niemniej wszelkie powyższe anse można złożyć na karb mej czepialskiej natury, a i nie od rzeczy jest zauważyć, że większość z nich dotyczy pierwszych rozdziałów powieści - w kolejnych autorka zdaje się lepiej panować nad światem przedstawionym i nad chęcią niezwykle szczegółowego opisywania każdej postaci, miejsca akcji i przemyśleń bohaterów. Bo to jest naprawdę niezły kryminał, typowa książka z rodzaju "jeszcze-tylko-jeden-rozdział", której lektura i
próby rozwiązania zagadki sprawiła mi sporo przyjemności, powieść z utrzymującym się na stałym poziomie napięciem i trudnym do wytypowania -
i to pomimo wspomnianego już ograniczonego kręgu bohaterów - sprawcą.<br /></div><div><br /></div><div>I
z pytaniem, z którym zostajemy po skończonej lekturze - jak wiele
krzywdy jesteśmy w stanie
komuś wyrządzić w przekonaniu, że działamy ze słusznych pobudek? I czy
krzywda, której niegdyś doznaliśmy, może w jakimkolwiek stopniu
usprawiedliwić nasze działania? </div><div><br /></div><div>Plus z zakończeniem (troszkę) otwartym, sugerującym, że odpowiedzi na niektóre nasze pytania być może uzyskamy w kolejnym tomie.</div><div><br /></div><div>Który chętnie przeczytam.</div></div><div></div><div><i></i></div>Anutekhttp://www.blogger.com/profile/11243994161080093533noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-2492754898962657947.post-89109321121335981142024-01-29T15:36:00.004+01:002024-02-03T19:42:32.280+01:00 "Wisienka na torcie" Aurélie Valognes<p>A dziś post z serii: "Jeśli kiedykolwiek najdzie Was ochota - jako i mnie naszła - na przeczytanie czegoś bezpretensjonalnego, uroczego, nie wywracającego Waszego jestestwa na nice, ale łagodnie dopełniającego dzień, zabawnego i przyjemnego, wybierzcie raczej coś innego".</p><p>Życie jest źle zorganizowane, wiadomo. Człowiek ma te 30-35 lat i sporo planów, marzeń i zamiarów, na realizację których przez pracę i inne obowiązki nie ma czasu, a potem - myk! - i
się ma tych lat 65, i choć zyskuje się wolny czas, to często brakuje pomysłu, jak go
spożytkować…To jest właśnie przypadek bohaterów "Wisienki na torcie", Bernarda i Brigitte, którzy od blisko czterech dekad tworzą
trwałe małżeństwo, odchowali dzieci, mają wnuki, i...<br /></p><p style="text-align: justify;">
Odkąd Brigitte przestała pracować, cieszy się odzyskaną wolnością. Potrafi i chce ją wykorzystywać, zacieśnia kontakt z mieszkającymi w Paryżu wnuczętami, spotyka się z innymi paniami na emeryturze, pomaga jako wolontariuszka w domu spokojnej starości, plus, wiadomo, gotowanie, oporządzanie ogrodu, utrzymywanie w porządku sporego domu... </p><p style="text-align: justify;">Dramatem okazuje się emerytura
męża. Bernard bowiem nie może się pogodzić z zamianą garnituru na domowe
kapcie i jest gotów na wszystko, by odnaleźć sens życia. "Da przy tym
swojemu otoczeniu do wiwatu!", jak głosi opis na okładce, nie dodając przy tym, że czytelnikom nasz Bernard też da do wiwatu, i kto wie, czy nie bardziej, niż otoczeniu.<br /></p><p style="text-align: justify;">
Jeśli dodać do tego zabiegane dzieci na skraju załamania nerwowego,
rezolutne i pełne energii wnuki oraz zatruwających życie sąsiadów… Czy
może być coś gorszego niż emerytura?</p><p><br /></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiUg-Bm2EPTeLrPo605TBS7oL-K9Q3qz_NToXCEcfMLEWz7d-VoxlexnnXQcGERSifLE54bPDN0zGLIRPnnfsPXSFTre13lPzQkZrD3zUIWbtCxmH_XbI1ICJhw8uIxVg7ruce5hfNPLfE_UmfteNszmEX3pKSJSN_EqCZSa3V8qQj-efTxlj2RfE3nSv1p/s631/WISIENKA.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="631" data-original-width="451" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiUg-Bm2EPTeLrPo605TBS7oL-K9Q3qz_NToXCEcfMLEWz7d-VoxlexnnXQcGERSifLE54bPDN0zGLIRPnnfsPXSFTre13lPzQkZrD3zUIWbtCxmH_XbI1ICJhw8uIxVg7ruce5hfNPLfE_UmfteNszmEX3pKSJSN_EqCZSa3V8qQj-efTxlj2RfE3nSv1p/w286-h400/WISIENKA.jpg" width="286" /></a></div><br /><p></p><p>I, cóż...</p><p>Średnie to było bardzo, choć nie wykluczam, że przeszkadzał mi język,
niezwykle... szkolny. momentami - a właściwie, ekhm, jednym długim momentem - czułam się, jakbym czytała szkolną czytankę. A ja, co do znudzenia podkreślam, być może traktując rzecz jako usprawiedliwienie mojego upierdliwego czepiania się, jestem wrażliwa (czasem myślę, że
nadwrażliwa, wzdech) na melodię języka. Być może to wina tłumaczki, może rzecz
po prostu jest źle napisana, tego nie wiem. Łopatologiczne do bólu, napisane
metodą: "Tu macie, drodzy czytelnicy, dialog, a pod dialogiem pani
autorka dokładnie wam wytłumaczy, o czym ten dialog był i co macie na
jego temat myśleć". I tak PRZY KAŻDYM. Rzecz nie do zniesienia nawet w małych dawkach, w dużych po prostu dławi.<br /></p><p>Humor slapstickowy (sąsiedzi bohaterów, przerysowani
do bólu, brrr!), którego nie trawię z zasady, a już na pewno nie w
takich ilościach. </p><p>No i - last but not least - nie chce mi się wierzyć, że autorka ma małe dzieci.
Podobno ma, czego z niemałym zdumieniem dowiedziałam się z notatki biograficznej. Te książkowe (moim skromnym zdaniem, z którym można się intensywnie nie
zgadzać) cierpią na coś w rodzaju rozdwojenia jaźni - z jednej strony
wygłaszają długie, napuszone, rojące się od skomplikowanego słownictwa i
takiejż budowy zdań przemowy (<i><span style="color: #38761d;">"Po pierwsze, temat nie jest ciekawy,
tylko zatrważający. Po drugie, nie ma jednego kontynentu z plastiku,
tylko pięć na całej planecie. Na próżno wysyła się statki, żeby zbierały
śmieci unoszące się na powierzchni, to tylko kropla w morzu. Na jeden
wyłowiony kilogram masz dziesięć ton odpadów wrzucanych w tej samej
chwili"</span></i>, te rzeczy). Przemowę wygłasza siedmiolatek, którego senior rodu wysłuchuje nabożnie,
zadziwiony, och, jak wiele może się od wnuków nauczyć, on, taki staroświecki, ach, i
niemądry!!!, po czym dosłownie chwilę później na widok dzikiego wysypiska w lesie ten sam siedmiolatek pyta:
<i><span style="color: #38761d;">"Czy to sroczka przyniosła?"</span> </i>(bo sroczki, że wyjaśnię - podobnie jak i mnie wyjaśniono, nie byłam bowiem na tyle bystra, by zrozumieć, co ma wspólnego dzikie wysypisko z ptactwem z rodziny krukowatych - kradną i chomikują to, co
ukradły, więc pewnie ta góra śmieci to ich zachomikowane skarby,
tjaaaa...).</p><p>Plus bohaterowie dokładnie tacy, jak we wspomnianych czytankach szkolnych, no ale dokładniusio. Styl autorki, znowu, bardzo w rodzaju: "To jest Bernard, Bernard jest irytujący. To są sąsiedzi Bernarda i
Brigitte, nie lubimy tych sąsiadów, są nieprzyjemni w obyciu. Dlaczego?
No bo tak, nie wnikamy, nie drążymy, płynnie przechodzimy do kolejnych
zarysowanych grubą krechą bohaterów. To wnusio Bernarda, bystry nad
podziw. A to wnusia, jest, eeee... no, jest". Przy czym Brigitte jest do zniesienia, ale Bernard, który ma 65 lat zachowuje się, jakby miał rzeczywiście 65 lat, ale w latach 50-tych. Zajęty tylko pracą zawodową, myśleniem o pracy zawodowej i snuciem planów, jak by tu powrócić do pracy zawodowej nie robi nic innego, nie sprząta, nie gotuje, zakłada, że wszystko wokół niego robi się samo i wielce jest zdziwiony, że tak nie jest, stawia opór wobec... no, wszystkiego, on nie będzie robił zakupów, bo nie, nie będzie jeździł na rowerze, bo nie, nie pójdzie do lekarza, bo lekarz mu mówił, że powinien o siebie zadbać, a on jest przecież zadbany!!! Dzisiejszy świat jest fuj, ekolodzy są fuj, feministki są fuj (a feministką jest jego synowa, i, jak to w czytankach dla dziatwy bywa, dysponuje pełnym zestawem stereotypowych cech feministycznych - no, minus posiadanie męża i dzieci - , bo gdyby nie to to jeszcze by nam zniuansowanie postaci niechcący wyszło, i co by wtedy biedny czytelnik, nie uświadomiony, co ma myśleć, zrobił). Na ekologię nawraca dziadzia wspomniany wyżej wnuczek, i - jak sama posiadam dzieci, którym szeroko pojęta wymowność nie jest obcą (chociaż Potomek Starszy w klasach 1-3 regularnie miał w ocenie opisowej uwagę: "Dziecko posiada mały zasób słów, proszę z nim ćwiczyć", więc być może się nie znam) - tak sztuczność jego wypowiedzi zgrzytała mi w uszach, aż się bałam o stan moich bębenków i trąbki Eustachiusza.<br /><br />Idea życia ekologicznie i troski o planetę jest
chwalebna, ale gdybym chciała poradnika na ten temat, to bym przeczytała
poradnik. Od powieści wymagam ciut (bardzo duże "ciut") czegoś innego.<br /><br />W sumie aż tak, by rzecz trafiła na elitarną listę "Czytam, żebyście wy nie musieli" to źle nie jest, ale... i tak nie polecam.</p>Anutekhttp://www.blogger.com/profile/11243994161080093533noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-2492754898962657947.post-8815867637364027952024-01-23T15:44:00.000+01:002024-01-23T15:44:01.510+01:00Dwie Ariadny ("Ariadna" Jennifer Saint, ""Pani Labiryntu" Magda Knedler)<p>Tak się jakoś złożyło, że Ariadna stała sie klamrą spinającą mój czytelniczy rok 2023. Na początku roku przeczytałam jeden retelling, którego bohaterką była, z drugim skończyłam ten rok.<br /><br />Przy czym za rasowy, pełnokrwisty retelling uważam ten pierwszy.</p><p>W
"Ariadnie" Jennifer Saint </p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhLA4hEntZrH51MlYRrjSb7D9LmxwSs8DHD7tzMrnaGPoSA6ilfJhQEjtH36IIcUXwYQTnf0Y3y5XavBJXqUKmzC3toCXq0fQsV4kwFoBGr1Hts37_YWThoTwTLS5tBzZPqPzt2Vwni4Uhz3PBwlCYfekiGta8RRtRt0PBb_E_b0FcOJv92zd_VyAUdB3NE/s613/ariadna.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="613" data-original-width="484" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhLA4hEntZrH51MlYRrjSb7D9LmxwSs8DHD7tzMrnaGPoSA6ilfJhQEjtH36IIcUXwYQTnf0Y3y5XavBJXqUKmzC3toCXq0fQsV4kwFoBGr1Hts37_YWThoTwTLS5tBzZPqPzt2Vwni4Uhz3PBwlCYfekiGta8RRtRt0PBb_E_b0FcOJv92zd_VyAUdB3NE/w316-h400/ariadna.jpg" width="316" /></a></div><p></p><p>bohaterką jest Ariadna, i to stanowi w
zasadzie jedyną różnicę między tą powieścią a mitem, w którym Ariadna
była, że tak to ujmę, dodatkiem do Tezeusza. Poza tym wszystko jest tak,
jak w znanej nam wszystkim mitologii, Minos jest tym, kim we
wspomnianej mitologii był, Dedal jest Dedalem, Minotaur - bestią,
Pazyfae spotyka to, co ją spotkało w micie o Minotaurze, Labirynt jest
znanym nam doskonale Labiryntem, Ikar spada do morza, jak spadał, no,
może Tezeusz jest mniej nieskazitelny i bohaterski. W moim osobistym
odbiorze nie do końca wyczerpuje to formułę retellingu, którą zawsze
odbierałam jako opowiedzenie w oryginalny i nowy sposób jakiejś
powszechnie znanej historii.<br /><br />Powieść skupia się na życiu Ariadny
po tym, jak Tezeusz zostawia ją śpiącą na wyspie Naksos i odpływa do
Aten. Uznaję to za plus, bo to akurat ten fragment mitologii, nad którym
nie pochylamy się w szkole zbyt uważnie (o ile w ogóle się pochylamy), skupiając się na kłębku nici,
który Ariadna wręcza Tezeuszowi przed wejściem do Labiryntu i usuwając
ją natychmiast potem z pamięci. Tutaj możemy dowiedzieć się, co się z
nią dalej stało, jak potoczyły się jej losy, kim stała się, gdy opuścił
ją heros, któremu zaufała. <br /><br />Rzecz czyta się szybko i nie bez
zainteresowania, gładko i bez potknięć... to znaczy, bez potknięć, jeśli
się nie jest mną, bo jeśli się jest mną, to się człowiek potyka
(odrobinę, uczciwie wyznam) na z nagła wyskakujących na czytelnika
boleśnie współczesnych określeniach, które być może są wina tłumaczenia,
które jednakże uwierają jak drobny kamyk w bucie. Czytamy bowiem
powieść z serii "dawno, bardzo dawno, ale NAPRAWDĘ BAAAARDZO dawno
temu...", a tam co i rusz określenia typu: <em><span style="color: #38761d;">"dalsze dywagowanie o tym nie miało sensu"</span></em>, <em><span style="color: #38761d;">"po raz kolejny udało jej się wykiwać niewiernego męża"</span></em>,<span style="color: #38761d;"> <em>"mogę ci zaproponować alternatywne wyjście"</em></span>, <em><span style="color: #38761d;">"och, ależ on nawijał"</span>, <span style="color: #38761d;">"wydźwięk jest analogiczny"</span></em>,
<span style="color: #38761d;"><i>"podaję w wątpliwość mój stan psychiczny"</i></span>, słowem, stylizacja językowa na mowę nieco archaiczną co chwila
przeplatana wyrażeniami kolokwialnymi, potocznymi albo zbyt...
przenaukowionymi. Plus ortograf (<i><span style="color: #38761d;">"dzikie rządze"</span></i>, no czy rzeczywiście) w gratisie. Jeśli ktos jest wrażliwy na melodię opowieści (ja, jeśli to komuś umknęło, jestem), takie wtręty co i rusz czynią lekturę... trudną. Płynie człowiek na fali opowieści, płynie, gładko, bez potknięć, aż tu nagle ŁUP! i mamy 'dywagując". No, nic, wytrząsamy ten słowny kamyczek z buta, powracamy do lektury, płyniemy, płyniemy iŁUP! - "nawijał". Po jakimś czasie przypominało to bicze szkockie - ciepło, ciepło, ciepło, lodowato, ciepło, lodowato, ciepło, ciepło...<br /><br />Mimo
to polecam. Jako czytadełko. Całkiem interesujące, całkiem przyjemne,
całkiem zajmujące... Ale... Opowieści, w którym oddawano głos kobietom, niewolnikom czy dzieciom, czyli osobom, które w kanonicznej, że tak powiem, wersji mitologii służyły jako tło, rekwizyt lub bezwolny przedmiot pożądania jest coraz więcej, i świetnie, bo takie pozycje powinny powstawać, dobrze robią bowiem na poszerzenie perspektywy, z tym, że wiele z tych pozycji było po prostu lepszych (by wspomnieć choćby tylko "Kirke" Madeline Miller) niż tu omawiana, poprawna, nie najgorsza w czytaniu, ale nieszczególnie odkrywcza.</p><p>W zupełnym, ale to zupełnym przeciwieństwie do<br /></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi9v7nUDstGfNI0mjWwJq-zgS4EqjUTVyHbUtQX3Vp7AUNKCOPLY6RDYpJ44_ly4UMn8M6wxnTEi_IBtp325l90X7MrFX1KVc-EozRh2NqSUI-ODU_qPq_fDUuiSpMtGYg-SCK7hIiNIad4Q9NfF5Lgd4bGf1T733lBld0eJp6OTbr0f9lg0TNpurm8ayfz/s629/PANI%20LABIRYNTU.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="629" data-original-width="423" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi9v7nUDstGfNI0mjWwJq-zgS4EqjUTVyHbUtQX3Vp7AUNKCOPLY6RDYpJ44_ly4UMn8M6wxnTEi_IBtp325l90X7MrFX1KVc-EozRh2NqSUI-ODU_qPq_fDUuiSpMtGYg-SCK7hIiNIad4Q9NfF5Lgd4bGf1T733lBld0eJp6OTbr0f9lg0TNpurm8ayfz/w269-h400/PANI%20LABIRYNTU.jpg" width="269" /></a></div><p></p><p>"Pani Labiryntu" Magdy Knedler.</p><p>Ach, proszę Państwa, TO jest rasowy retelling, najrasowszy, rzekłabym! Tu od pierwszej strony wszystko jest zupełnie inaczej niż w mitach, po których powierzchni prześlizgiwaliśmy się, i to czasem nieszczególnie skupieni, w szkole.</p><p> Autorka opowieść o Ariadnie rozpoczęła od jej dzieciństwa, a kończy na chwili, gdy Ariadna z Tezeuszem opuszczają Kretę po śmierci Minotaura, czyli mniej więcej trzyma się w ramach czasowych mitu, który wszyscy znamy. </p><p>Ale tylko w ramach czasowych.</p><p>Każdy bohater tej książki dostaje bowiem tu swój własny głos.</p><p>Poznajemy zupełnie inną, niż tę mitologiczną Pazyfae. Europę, matkę Minosa. Ariadnę z jej własną, odważną, wręcz zuchwałą opowieścią. Fedrę. I nade wszystko - zupełnie innego Minotaura, i zupełnie, zupełnie inny Labirynt. Może Dedal najmniej różni się od tego mitologicznego (podobnie zresztą jest w książce Jennifer Saint) - jest takim samym małomównym, oddanym swoim wynalazkom i Ikarowi geniuszem, zatrzymanym na Krecie przez Minosa. I Minos jest również podobny w obu powieściach - bezwzględny, okrutny, nie pochylający się nad uczuciami innych, bezduszny władca absolutny Krety i wszystkich jej mieszkańców, starannie pielęgnujący mit o swoim boskim pochodzeniu.<br /></p><p> Poza tym jest to zupełnie inna historia. Wcale nie mitologiczna, i to chyba paradoksalnie stanowi jej największą siłę. Odzierając jeden z najlepiej wszystkim znanych mitów z baśniowości i pozbawiając jego bohaterów boskich mocy, boskiego pochodzenia i nadprzyrodzonych umiejętności Magda Knedler stworzyła powieść z uniwersalnym przesłaniem, historię o odwadze, buncie, wierności i prawdziwej miłości,o poszukiwaniu własnej drogi, odnajdowaniu siebie i odkrywaniu swej własnej siły. I - a zdecydowanie nie jest to jakiś poboczny, mało istotny wątek, jakieś akwarelowe tło dla opowieści o Ariadnie, jakiś mało istotny detal dla dodania kolorytu całej opowieści - o potędze przyrody i sile, jaką można z niej czerpać. Doskonałym językiem opowiedziana historia o walce dla zadośćuczynieniu zła wyrządzonego małemu chłopcu, o stawianiu oporu brutalnemu władcy i wreszcie - o walce o samą siebie i o prawo do życia zgodnie ze swoimi przekonaniami, pragnieniami i ze swą naturą. </p><p>Doskonały język, wspaniałe, barwne opisy, zaskakujący, choć zdałoby się, że tak dobrze znani bohaterowie, rozmach tej
powieści i rzucający się w oczy perfekcyjny research, (który po prostu gładził czule moje wymagające czytelnicze jestestwo) sprawiają , że "Pani Labiryntu" to nie jest tylko retelling, nie "coś dla wielbicieli mitologii", nie tylko książka dla kobiet, ale, po prostu, powieść dla wszystkich.</p><p>Warto poznać tę Ariadnę.</p><p>Jestem pewna, że ona nie dałaby się - omdlewająca,, zadurzona i bezradna - zostawić Tezeuszowi na Naksos jako bezwolna ofiara dla płonącego namiętnością Dionizosa.</p><p>Swoją drogą, bardzo jestem ciekawa, jak Magda Knedler przedstawiłaby ciąg dalszy jej historii :).<br /></p>Anutekhttp://www.blogger.com/profile/11243994161080093533noreply@blogger.com9tag:blogger.com,1999:blog-2492754898962657947.post-80138756132363250812023-12-10T17:39:00.004+01:002023-12-10T18:10:35.567+01:00"Nie wszystko się ułoży. Wszyscy mamy źle w głowach, tom 3" Martyna Pawłowska — Dymek<div>Jest zima, jest zimno, jest czas, by wrócić do serii, która zaczyna wyrastać na moją ulubioną serię młodzieżową, bo w jej trzecim tomie też jest zima i w związku z tym rzeczywistość literacka pięknie nam się splata z rzeczywistością zaokienną, że tak to pięknie ujmę.</div><div><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEguvryuxypmbg77ZVmIQ0_cJAw5YeJ5TuNR_P7COklgQ6XvlJmpRyUal7RsKquEjAD6eUVIv7LCmRVHb23feXXq0XnmT4boEuP_BtKNmM9Zs97v7QkoPoewWVoAFanUoAibwktfEfw5gHFfjo4DtRmkdvyakJKtK6zOOPtxvoXTFF53tYstAOOvkslYL3U-/s605/nie%20wszystko%20sie%20ulozy.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="605" data-original-width="477" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEguvryuxypmbg77ZVmIQ0_cJAw5YeJ5TuNR_P7COklgQ6XvlJmpRyUal7RsKquEjAD6eUVIv7LCmRVHb23feXXq0XnmT4boEuP_BtKNmM9Zs97v7QkoPoewWVoAFanUoAibwktfEfw5gHFfjo4DtRmkdvyakJKtK6zOOPtxvoXTFF53tYstAOOvkslYL3U-/w315-h400/nie%20wszystko%20sie%20ulozy.jpg" width="315" /></a></div><br /><div><br /></div><div>Powieść "Nie wszystko się ułoży" to trzeci tom serii "Wszyscy mamy źle w głowach" o grupie
licealistów z klasy II B jednego z krakowskich liceów, których <a href="https://polaherbaciane.blogspot.com/2023/03/wszyscy-mamy-zle-w-gowach-nic-z-tego.html" target="_blank">poprzednie</a> dwa <a href="https://polaherbaciane.blogspot.com/2023/07/stracone-szczescie-martyna-pawowska.html" target="_blank">tomy</a> już na swoim blogu recenzowałam. Martyna Pawłowska — Dymek przedstawia dalsze losy młodych bohaterów,
kontynuuje rozpoczęte wcześniej wątki, ale również trochę miesza w ich życiu, trochę dodaje, trochę ubarwia, a trochę zaskakuje czytelnika, który po dwóch poprzednich tomach zaczyna żywić błogie przeświadczenie, że niczym zaskoczyć go już nie można.<br /></div><br /><div>Za każdym razem, gdy wracam do świata "Wszyscy mamy źle w głowach" mam
wrażenie, że czytelniczo spotykam się z osobami, które już znam i lubię, a mimo
tego one potrafią mnie naprawdę zadziwić. I to nie zawsze miło. Ale za to zawsze wiarygodnie. Szczerze podziwiam autorkę za umiejętne wykreowanie tylu bohaterów i bohaterek — bardzo wyrazistych, bardzo różnych i bardzo prawdziwych, chociaż, wyznać muszę, niektóre zachowania bądź co bądź nastolatków wydają mi się momentami zbyt dojrzałe (ale może to dlatego, że jestem już zgredem i zapomniałam, jak to jest cielęciem być, nie można tego wykluczyć). Z drugiej strony natychmiast ktoś inny zachowuje się jak kompletny smarkacz i równowaga w świecie wykreowanym zostaje zachowana :).</div><p>Pisanie opinii/recenzji tomu trzeciego historii, która konsekwentnie
prowadzona jest od tomu pierwszego i stanowi logiczny ciąg dalszy
wcześniej opisanych wydarzeń jest dość trudna. Po pierwsze dlatego, że
nie ma sensu zachęcać nikogo do przeczytania tego tomu - tę serię
BEZWZGLĘDNIE należy czytać w kolejności. Tak więc ci, którzy jej nie
znają powinni zacząć od tomu pierwszego (do czego zachęcam, nawet jeśli
komuś się wydaje, że nie jest tzw. targetem, można się miło zdziwić),
ci, którzy czytali i polubili i tak sięgną po tom kolejny, a ci, co
czytali i nie polubili do tomu trzeciego nawet nie dotrą.<br /><br />Dla
mnie osobiście każda część serii jest to niezwykle przyjemne spotkanie ze starymi (stażem,
bo nie wiekiem ;)) znajomymi - i to z każdym kolejnym tomem coraz przyjemniejsze. "Wszyscy mamy źle w głowach" jest bowiem
chyba moją najulubieńszą serią dla nastolatek, wliczając w to te dawno
temu wydane, które jako nastolatka sama czytałam. Autorka przeprowadza
nas umiejętnie przez kolejne etapy rozwoju znajomości, przyjaźni, emocji
młodych bohaterów, szykuje dla nas kilka zaskoczeń, miłych i
niekoniecznie miłych, świetnie opisane zawichrowania emocjonalne,
wyjątkowo trudne dla osób, które doświadczają ich pierwszy raz w życiu, i
trochę podróż w lata nastolęctwa, kiedy to samemu przeżywało się,
gubiło i odnajdowało, i już trochę człowiek zapomniał, jak się wtedy
czuł, a teraz, dzięki Martynie Pawłowskiej-Dymek, może sobie
przypomnieć.<br /><br />Bardzo niecierpliwie wyglądam kolejnych spotkań z licealistami krakowskiej szkoły. </p><p>A gdy zapoznam się już z wszystkimi tomami siądę w kąciku i przeczytam je od początku, bez przerwy, jednym ciągiem.</p><p> Taki mam plan! <br /></p>Anutekhttp://www.blogger.com/profile/11243994161080093533noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-2492754898962657947.post-13119597228497773872023-11-10T19:06:00.001+01:002023-11-10T19:06:14.629+01:00Plan z przeszkodami<p>Pompon Młodszy (w nastroju filozoficznym) - Myślę, mamo, że chciałbym kiedyś mieć dziecko. Tylko wolałbym ominąć wiek niemowlęcy, bo, wiesz, dzieci wtedy krzyczą, płaczą, marudzą i są takie... roszczeniowe.</p><p>Królowa Matka (po otrząśnięciu się z chwilowego stuporu) - No to chyba masz prob...</p><p>Pompon Młodszy (nie pozwolając się powstrzymywać) - ...ale nie chłopca, bo chłopiec od razu chciałby grać w jakiegoś Fortnite'a czy tam inne strzelanki...</p><p>Królowa Matka (nawet nie próbuje tego - niewątpliwie nieudolnie - skomentować).</p><p>Pompon Młodszy (ciągnie niepowstrzymanie) - Ani dziewczynki. Dziewczynkę bym natychmiast rozpieścił.</p><p>Czyli rzeczywiście problem.</p><p><br /></p><p>I to większy, niż się na pierwszy rzut oka wydawało :D.</p>Anutekhttp://www.blogger.com/profile/11243994161080093533noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-2492754898962657947.post-50723948871679224392023-10-29T19:00:00.004+01:002023-10-29T19:40:04.592+01:00"Miecz i krzyż. Wiedźmy Kijowa" Łada Łuzina<p>Rok chyżo i nieodwracalnie zbliża się do końca i chyba mogę już z
całkiem dużym prawdopodobieństwem ogłosić, kto w 2023 roku odniesie
zwycięstwo we (wcale nie tak licznej, jak by się mogło wydawać) kategorii
"Rozczarowanie Roku".</p><div><br /></div><div>Iiiiii... "the Disappointmenter goes to...!!!"</div><div> </div><div><div class="gmail-separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEibgTiml6zllF0lOamCBU_7ChXeoxnnIuGwsyhv897lIP_RuRv3470Oqgz9NYwbPJm3D2vcjqrbd09YEO-sLmbhbxzZbOuIBFUfGS4-fC_31xnvYjquC9r0DvgqMJBcYQuSgGS95ULqA9a51kyTrcLa4jSIl70Y3qc8ERfTp1BRI_ZF_nUXUr2WbQmvJrCj/s653/miecz%20i%20krzyz.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEibgTiml6zllF0lOamCBU_7ChXeoxnnIuGwsyhv897lIP_RuRv3470Oqgz9NYwbPJm3D2vcjqrbd09YEO-sLmbhbxzZbOuIBFUfGS4-fC_31xnvYjquC9r0DvgqMJBcYQuSgGS95ULqA9a51kyTrcLa4jSIl70Y3qc8ERfTp1BRI_ZF_nUXUr2WbQmvJrCj/w319-h400/miecz%20i%20krzyz.jpg" width="319" /></a></div><br /> </div><div>"Miecz i krzyż. Wiedźmy Kijowa, I" Łady Łuziny.<br />
</div><div><br /></div><div>Państwo kochane, jak ja się na tę książkę
napaliłam, to głowa mała, a ludzkie słowo nie wyrazi. Połowa internetu,
która dopadła egzemplarzy przedpremierowych jarała się nią jak Rzym za
Nerona, druga połowa, w tym ja, przebierała niecierpliwie nóżkami i
odliczała niecierpliwie dni do oficjalnej premiery, ostrząc sobie zęby i nabierając apetytu
na literacką ucztę...</div><div><br /></div><div>...i w tym momencie
muszę (po raz milionowy) podziękować Panu Małżąku za zmuszenie mnie
siłą, perswazją oraz za pomocą nieoczekiwanych prezentów do czytania na
czytniku, bowiem w dniu tejże premiery nie wydałam na srogie tomiszcze
(654 strony!!!) czterdziestu złotych polskich, tylko je sobie ściągnęłam
w ramach abonamentu na Legimi, chroniąc w ten sposób siebie (i swą
rodzinę) przez finansowym uszczerbkiem, zaś półki swej biblioteczki -
przed upchnięciem na nich kolejnej cegły.<br /></div><div> </div><div>Początek
(że o streszczeniach i entuzjastycznych recenzjach nawet nie wspomnę)
był całkiem interesujący. Trzy bardzo różne kobiety, Katia - piękna,
chłodna, opanowana bizneswoman, Dasza, kolorowa, kochająca życie, trochę
postrzelona artystka sceniczna,
i Masza, szara myszka, typ kujonki, kochająca historię i Bułhakowa,
niezależnie
od siebie i przez czysty przypadek odwiedzają centrum magii. W
poczekalni centrum siedzi urodziwy młodzian
czytający, jakże by inaczej, "Mistrza i Małgorzatę", i wręcza każdej
piękny misternie wykonany naszyjnik przedstawiający węża trzymającego w
zębach własny ogon. Jedna z naszych bohaterek jest ciemnowłosa, druga
ruda, trzecia blond, i jest to motyw, który będzie powtarzał się w
książce, pierwszy raz właśnie w przypadku młodzieńca, którego jedna
widzi jako subtelnego blondyna, druga jako postawnego bruneta, a trzecia
jako rudzielca z rozwichrzonymi lokami. </div><div> <br />W centrum wszystkie trzy kobiety są świadkami śmierci poprzedniej kijowskiej wiedźmy i przejmują jej moce. </div><div><br /></div><div>Mianowane
- nieco wbrew woli - na trzy wiedźmy, Kijowice, dostają klucze do
przynależnego do wszystkich poprzednich kijowski wiedźm mieszkania, w którym spotykają trzy gadające i obdarzone silnymi
charakterami koty (czy trzeba dodawać, że rudego, czarnego i białego?), a potem lecimy
klasyką, czyli, wiadomo, wiedźmy, demon, latanie na miotłach, kilka
morderstw, prawdopodobnie o charakterze rytualnym, do rozwiązania,
podróże w czasie, i czegóż chcieć więcej, tylko czytać, czego ja się
czepiam. </div><div> </div><div>A czepiam się, bo spodziewałam się urban
fantasy - tak mi książkę zareklamowano. Kijowskie urban fantasy, zupełnie inne niż te wszystkie zachodnioeuropejskie urban fantasy, miodzio po
prostu. A zamiast kijowskiego urban fantasy dostałam chaotyczną,
egzaltowaną opowieść bez większej logiki, za to z papierowymi bohaterkami. Te
bohaterki bolą mnie po prostu w całe jestestwo, trzy kobiety, trzy BARDZO RÓŻNE kobiety w tak
przełomowym, wywracającym ich świat do góry nogami, rozbijającym w pył
całą dotychczasową wiedzę o życiu momencie, i nic, zero zmian, zero
refleksji, zero, bo ja wiem, załamań nerwowych czy popadania w nałogi,
negowania tej nowej rzeczywistości, odrzucania jej, zero wszystkiego,
nic, tylko chaos, nieskładna treść, w pewnym
momencie już tylko rozmyta i pędząca na złamanie karku z miłością do Bułhakowa deklarowaną
po trzy razy na stronę, bo przecież po sześćsetnym
razie na pewno zapomnieliśmy, że Masza go kocha i trzeba o tym
przypomnieć po raz sześćset pierwszy (i nie ostatni). Wysiłek, by
osiągnąć bułhakowowską atmosferę w każdym rozdziale widzialny nawet z
kosmosu, do tego stopnia, że całość zaczęła w pewnym momencie
przypominać parodię albo
NAPRAWDĘ kiepskiego fanficzka. </div><div><div><br />
</div>A w tym fanficzku autorka chciała upchnąć wszystko: magię i
czary, folklor i legendy, historię i współczesność, barwne bohaterki, mroczne tajemnice,
Kijów...</div><div> </div><div>A, prawda, Kijów.</div><div> </div><div>Od
prawie samego początku odnosiłam wrażenie, że ta seria nie powinna
nosić tytułu "Wiedźmy Kijowa", tylko "Kijów (i jego wiedźmy)" - to w
nawiasie małym druczkiem.<br /></div><div><br /></div><div>Bo prawdziwym, i w
pewnym sensie jedynym bohaterem tej powieści jest Kijów, czasem można
odnieść wrażenie, że trzy wiedźmy i ich perypetie to taki mało istotny
dodatek do peanów na cześć ukraińskiej stolicy. To na historii miasta
skupia się fabuła. Bohaterki przewijają
się jakby w tle i nawet najlepszy w moim odbiorze fragment powieści
(ten, w którym Masza odbywa podróż w przeszłość, świetnie napisany,
świetnie pomyślany i chyba jedyny, który rokuje jakieś interesujący
rozwój w kolejnym tomie) twardo i niezłomnie wspiera się na filarach,
które stanowi kijowska historia, kijowscy artyści i kijowskie
krajobrazy. Przez większość czasu dostajemy obszerne informacje o
losach stolicy Ukrainy, jej cerkwiach, dawnych pogańskich wierzeniach,
folklorze, o związanych z nią ukraińskich artystach.... Dla miłośnika
historii tego
kraju i miasta książka będzie niewątpliwie bogatym źródłem wiedzy niekoniecznie encyklopedycznej, ale żywej, ubarwionej ciekawostkami. Tych,
którzy marzyli/marzą o wyjeździe do Kijowa prawdopodobnie zachwyci,
podobnie jak tych, którzy dla Kijowa właśnie zdecydowali się ją
przeczytać. Natomiast mi osobiście czasem ciężko było się na niej
skupić. Momentami czułam się, jakbym była na wykładzie
uniwersyteckim. Całe to bogactwo
postaci, miejsc i wydarzeń, o których wcześniej nie słyszałam albo
słyszałam niewiele, wszystkie te imiona, nazwiska, pseudonimy i zdrobnienia, te raz używane nazwiska, a innym razem patronimiki... Czytałam, czytałam i nagle nie wiedziałam, o czym
czytałam, gubiłam się, wracałam, sprawdzałam, zawieszałam z myślą :
"Alleeee, zaraz... kto to w ogóle jest i jaki ma związek z tym, co się
właśnie dzieje?!", cofałam się, znów sprawdzałam, okazywało się, że nie
ma związku, po prostu autorka właśnie ponownie dawała wyraz uwielbieniu dla jakiegoś
malarza czy poety, wzgórza czy kamienicy miasta, którego nie znam, i którego
wszystkie
te góry, cerkwie, ulice i małe uliczki, domy już nie istniejące (ale
kiedyś tu były i były WAŻNE!!!) i kamieniczki po prostu mi się myliły. A
z całym szacunkiem dla Kijowa i miłości autorki do tego miasta,
rozumiem, szanuję, sama kocham własne miasto ciut fanatycznie, ale gdybym
chciała poznać kijowską historię to bym sobie poczytała jakiś dobry
przewodnik, a nie grubaśną powieść, przez którą brnęłam,
wydłubując mozolnie wątlutką akcję spomiędzy strzelistych opisów
kijowskich jarów i świątyń.</div><div><br /></div><div>Spotkałam się z
(licznymi!) opiniami, jakoby osoba, która lubi "Mistrza i Małgorzatę"
polubi też "Wiedźmy z Kijowa", że Bułhakow dumny byłby z Łady Łuziny
jako osoby umiejętnie oddającej w swej powieści aurę "Mistrza i
Małgorzaty"... Jak bardzo NIE ZGADZAM się z tą opinią nie umiem nawet
wyrazić, a wszyscy bywalcy tego bloga wiedzą, że w momentach uniesienia
emocjonalnego słów mi raczej nie brakuje, zaś na mój słowotok można liczyć jak na Zawiszę. "Mistrza i
Małgorzatę" ko... nie, właściwie nie kocham nawet, tylko żarliwie
wielbię. Uznałam ją za <a href="https://www.blogger.com/#" target="_blank">Książkę Wszechczasów</a>,
napisałam o niej histeryczny w tonie artykuł, zaraziłam swą szajbą
najstarsze dziecko. Jestem po prostu jak Masza pod tym jednym, jedynym
względem.</div><div><br /></div><div>A po drugi tom "Wiedźm..."nie
zamierzam sięgnąć (no, chyba, że będę na wyspie bezludnej bez niczego,
ale to niczego innego do czytania; wtedy, i tylko wtedy - być może). Bo
pomijając już nawet fakt, że poziom zawiłości narracji wcale nie takiej
trudnej do opowiedzenia historii po prostu męczy, postaci bohaterek są
dość płytkie, nieco papierowe i w zasadzie ciężko opisać ich osobowość
(a, twardo przypominam, mówimy o powieści liczącej ponad sześćset stron, naprawdę
była przestrzeń, by je rozwinąć w jakiś zadowalający sposób),
ich sposób działania i motywacje już nie to, że nie są do końca jasne,
czasem są po prostu zupełnie bezsensowne tak, że właściwie trudno mi
streścić, co się tak naprawdę w tej książce działo... pomijając to, że
Michaił Bułhakow również umieścił akcję swej powieści w mieście, którego
nie znam, na jak najbardziej prawdziwych ulicach, w istniejących
rzeczywiście budynkach, których nigdy nie widziałam na oczy, i nie
szkodzi, bo w żaden sposób nie wpływało to na odbiór samej powieści... <br /></div><div><br /></div><div>...
to nigdy, ale to nigdy i nigdzie u Bułhakowa nie zetknęłam się z
następującymi zdaniami i wyrażeniami (a jest ich w książce znacznie
więcej niż te, które sobie tutaj ku pamięci wypisałam):</div><div><br /></div><div>"...próbując uciec przed szarżujacymi na oślep nogami Katii"</div><div><br /></div><div>"...pomyślał piskliwie"</div><div><br /></div><div>"...zrobił pogardliwą kozią mordę..." (kilka zdań później wyjaśnia się, że po prostu zmarszczył nos)</div><div><br /></div><div>"...oblicze speszone i rozczochrane..."</div><div><br /></div><div>...
plus z setkami, ale bez przesady SETKAMI określeń typu "wybełkotał",
"wypluwała", "zawyła", "zapiała" (w tym także "zapiała figlarnie") tam,
gdzie powinno być po prostu "powiedziała", "mruknęła" czy "zawołała". I
wszystkie te <span style="color: #38761d;"><i>bełkoty</i></span> i <span style="color: #38761d;"><i>pianie</i></span> używane są nie dość, że w nadmiarze, to
jeszcze zupełnie nieadekwatnie do opisywanej treści ( na przykład <span style="color: #38761d;"><i>"Nie wiem - wycedziła" </i></span>w
sytuacji, gdy bohaterka cichutko i nieśmiało wyjaśnia coś facetowi, w
którym jest od lat potajemnie zakochana i "szepnęła" po prostu aż prosi,
by je użyć). Nie mam pojęcia, komu za to <span style="color: #38761d;"><i>wycie</i></span> dziękować, tłumaczce czy
autorce, ale mnie odbiór tej książki uczyniło (dodatkowo) nieznośnym.<br /></div><div><br /></div><div>O
jaraniu się Kupałą i świętym Janem, jakby to było osobiste i najnowsze
odkrycie autorki albo ukraińskich etnografów litościwie nie wspomnę...</div><div><br /></div><div>...albo
nie, jednak wspomnę, otóż naprawdę nie wiem, jak autorka, pisząca w
temacie planowanych w Kijowie imprez z okazji Nocy Kupały <span style="color: #38761d;"><i>"Było to jednoznacznym dowodem mądrości prawosławia, publicznie surowego, ale przyznającego skrycie - prawda jest pośrodku"</i></span>
zniosłaby świadomość, że sporo, oj, sporo lat temu moja rodzona babcia (a po niej
moja matka), katoliczka z Kujaw, nie pozwalała mi i mojej siostrze przed
Kupałą kąpać się w jeziorze, używając jako rozstrzygającego argumentu
właśnie "kąpiemy się dopiero po Kupale!", a na porzeczki mówiła
świętojanki, i że ten lansowany przez nią na ukraińskie odkrycie Kupała
jest obecny w kulturze co najmniej kilku ludów słowiańskich,
świętujących kupalnockę (nie chcecie wiedzieć, w którym roku puszczałam w
kupalnockę wianki na wodzie po raz pierwszy) od lat... naprawdę wielu.</div><div> </div><div>Podsumowując
ośmielę się wyrazić myśl nieco świętokradczą - otóż jestem tak w 80
procentach przekonana, że gdyby nie to, co dzieje się za naszą wschodnią
granicą, gdyby nie nasze współczucie dla narodu ukraińskiego, uznanie i
szacunek dla bohaterskiej i niezłomnej postawy Ukraińców w czasie wojny
i dla hartu ich ducha, internet nie byłby pełen tak jednogłośnie
brzmiących ochów, achów, i zachwytów.</div><div><br /></div><div>Z
których - żywiąc dla bohaterstwa Ukraińców niezmienny szacunek i podziw,
i ze ściśniętym sercem myśląc o tym, co dzieje się teraz w ukochanym
przez autorkę Kijowie - ośmielę się wyłamać i napisać, że uznaję "Miecz
i krzyż" za rzecz przereklamowaną i męczącą, a polecić ją mogę
wyłącznie miłośnikom Kijowa.</div><div> </div><div>A i to z zastrzeżeniami. </div>Anutekhttp://www.blogger.com/profile/11243994161080093533noreply@blogger.com13tag:blogger.com,1999:blog-2492754898962657947.post-83891648909977578172023-10-28T19:00:00.001+02:002023-10-28T19:00:22.698+02:00Wstęp do alkoholizmu<p> Potomek Starszy (w przerwie między zgrzytaniem zębami, wyrzucaniem z siebie sporej ilości nacechowanych emocjonalnie słów, których na ogólnodostępnym blogu umieścić nie wypada, wszak - przez przypadek i niechcący, ale zawsze - mogą tu zajrzeć także dzieci, a ponownym zgrzytaniem zębami) - No więc najpierw musiałem wejść na stronę uczelni. Wszedłem. Okazało się, że muszę się na niej zalogować na to samo konto, które zakładałem rejestrując się po maturze, ale z innymi danymi. No, wiesz, inne hasło, kod dostępu i takie tam. Wszystkie takie tam dostałem na inne konto, to na naszej normalnej stronie. Pobrałem. Zalogowałem się. Wszedłem. Wyświetliło mi stronę na Facebooku, ale inną niż te, na których się do tej pory udzielałem, taką stworzoną przez profesora tylko dla nas. Musiałem poprosić o przyjęcie do tej grupy. Poprosiłem. Przyjęli mnie. Tam, po przescrollowaniu połowy Facebooka, znalazłem link, w który musiałem kliknąć. Kliknąłem i wreszcie przeniosła mnie na Moodle. A tam okazało się, że Moodle to jest taki gigantyczny śmietnik, w którym rozeznać się może prawdopodobnie jej twórca, a i to niekoniecznie, więc spędziłem kolejne pół godziny na szukaniu tego jednego jedynego przycisku, który miał mnie przenieść w to miejsce, w którym było umieszczone zadanie, termin i linki do lektur.</p><p> (po chwili przerwy dla zaczerpnięcia oddechu; z bezbrzeżną goryczą w głosie) <br /></p><p>- Już się nie dziwię, że studenci piją.</p><p>A ja się nie zdziwię, jak zaczną pić rodzice studentów (a przynajmniej tego konkretnego studenta)... <br /></p>Anutekhttp://www.blogger.com/profile/11243994161080093533noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-2492754898962657947.post-14528828045022107422023-10-22T19:52:00.001+02:002023-10-22T19:52:46.521+02:00"Echidna" Agnieszka Szmatoła<div>Nie dość, że nowa Miętówka (autorka wydająca dla wydawnictwa Mięta), to jeszcze polecana przez Milenę Wójtowicz i Magdalenę Kubasiewicz! </div><div> </div><div>Czyż mogłam nie sprawdzić, cóż to takiego?</div><div> </div><div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEipqOh6lUlfLJn5saC6ut9M4B-CeO5kamBKRqQTz2swM_C8xGPrTVXWoS0QH6iRetRMeWBscJUihWJX-SphhhYYcTldLHo_A23idcJ8XkR5Tb643Wr8I67HeATJ6I-cL5aj7zQDTjc2Dg7RGyLLdytUoWNzyQb6MDpkatkkcxmqSqSo8XoDFj0EW-qq3tCV/s699/ECHIDNA.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="699" data-original-width="539" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEipqOh6lUlfLJn5saC6ut9M4B-CeO5kamBKRqQTz2swM_C8xGPrTVXWoS0QH6iRetRMeWBscJUihWJX-SphhhYYcTldLHo_A23idcJ8XkR5Tb643Wr8I67HeATJ6I-cL5aj7zQDTjc2Dg7RGyLLdytUoWNzyQb6MDpkatkkcxmqSqSo8XoDFj0EW-qq3tCV/w309-h400/ECHIDNA.jpg" width="309" /></a></div><br /> </div><div>No przecież, że nie mogłam!</div><div> </div><div>Marika jest półboginią, echidną, pół-kobietą, pół-wężem. Wciąż
pamięta świat, po którym bogowie kroczyli obok ludzi, w którym razem
żyli. Dziś, po wielu latach, stuleciach, tysiącleciach włóczęgi,
jest zwykłą policjantką w cichym miasteczku Springfield na wybrzeżu
w stanie Maine, w idealnym miejscu, w którym dni upływają spokojnie, ludzie (i
nieludzie) są dla siebie życzliwi, a sprawy kryminalne – banalne.
Wszyscy znają wszystkich i wiedzą, co w trawie piszczy. Wszyscy wiedzą,
kto jest człowiekiem, a kto-nie-człowiekiem, i każdy tę różnorodność
akceptuje. Jest, zdałoby się, sielsko i spokojnie, uroczo, kojąco i
przemiło.<br /><br /></div><div>Pewnego dnia jednak los Mariki splata się z losem selkie, Ity, i wracają wspomnienia dawnej miłości...</div><div><br /></div><div>"Echidna"
jest nie-do-końca-powieścią, nie-do-końca-serią-opowiadań, złożoną z
rozdziałów prezentujących dość luźno powiązane ze sobą epizody, splatające się ze sobą za sprawą mniej lub bardziej osobistych więzi
łączących głównych bohaterów. Rozwiązywane przez Marikę sprawy
kryminalne powoli, w miarę rozwijania się akcji, okazują się bardziej ze
sobą powiązane, niż się na początku wydaje. Te pierwsze, dość banalne,
nie nazbyt trudne do rozwiązania (no, na pewno nie nazbyt trudne dla
istot mitycznych, obdarzonych lepszym węchem i wzrokiem, wielowiekową
pamięcią, świadomością, że szukają czegoś innego niż szukałby zwykły
człowiek) sprawy pozwalają czytelnikowi wygodnie rozgościć się w
Springfield i zapoznać z bohaterami, by później móc odkrywać kryjące się
nieraz bardzo głęboko pod maską pogodnej życzliwości i sielskości
uroczego małego miasteczka sekrety. </div><div><br /></div><div>Osią,
wokół której osnute są te łączące się w całość opowiadania jest los
Mariki Echidnas i jej ani na chwilę nie opuszczająca jej tęsknota za
kimś, kto odszedł. Tęsknota tym bardziej dramatyczna, że Marika pamięta
co prawda osobę, za którą tęskni, pamięta jej imię, łączące ich uczucie,
pamięta mnóstwo drobnych na pozór, a ważnych rzeczy, typowych dla
każdego związku.... A to, czego nie pamięta to chwili i powodów
rozstania, momentu pożegnania, przyczyny, dla której pewnego dnia
została sama. To jest cena jej nieśmiertelności: gdy co kilkadziesiąt
lat zmienia skórę, odbierane jest jej jedno wspomnienie. I może to być
co prawda wspomnienie jakiegoś wschodu słońca czy doskonałego posiłku, ale
najczęściej nie jest. Najczęściej Marika traci coś ważnego, i teraz, po
przeżytych na ziemi stuleciach, już nie pamięta imion sióstr, twarzy
matki, domu rodzinnego, tych, którzy ją kiedyś kochali...</div><div><br /></div><div>"Echidna"
to na pierwszy rzut oka opowieść bardzo przyjemna, w gruncie rzeczy
raczej obyczajowa z elementami kryminalnymi niż kryminalna, osadzona w
świecie urban fantasy, ale to "urban" jest przytulne, urokliwe i
przyjazne, i jeśli ktoś lubi taką umiejętnie tworzoną przytulność , w
którą chciałoby się zanurkować, zwinąć w kłębuszek i pozwolić otulić
ciepełku (a ja lubię) to jest to książka dla niego.</div><div><br /></div><div>Jednocześnie
to długie, długie życie bohaterki, poświęcenie, które musi znosić, by
zapłacić za nieśmiertelność pozwala w tym sielskim krajobrazie, w tych
uroczych obrazkach, cieple, pod zapachem kawy i domowych ciast, w
lubianej pracy - wyczuć dramat, czasem rozpacz, tajemnicę, desperację,
wobec której jest się całkiem bezsilnym... i to niewątpliwie dodaje
głębi książce, która bez tej nuty dramatyzmu byłaby tylko miłą
opowieścią o miłym miasteczku i miłych policjantach pracujących w
miejscu o bardzo niskiej przestępczości, pełnym miłych ludzi.</div><div><br /></div><div>Tym
niemniej, by nie było za słodko (i miło :)) muszę zaznaczyć, że o ile
co do samego stylu autorki, jej polszczyzny, płynności językowej i
umiejętności wykreowania świata, w który czytelnik wierzy nie mam w zasadzie zastrzeżeń, tak
fabuła pozostawiła mnie z pewnym niedosytem.</div><div><br /></div><div>Bo czasem bywa
niejasno, bywa chaotycznie. Mnogość wątków, sprawy nierozwiązane lub
rozwiązane w sposób "spojrzałam i wiedziałam, a on się przyznał" (ja
wiem, że mówimy - przynajmniej do pewnego momentu - o raczej błahych
przewinach, a posterunkowa nie jest człowiekiem i dysponuje
ponadnormatywnymi umiejętnościami, no ale jednak to policjantka, i to
trochę kryminał jest)... Jak dla mnie bywało tego momentami za dużo
naraz. Plus sporo bohaterów, czasem bardzo, bardzo drugoplanowych,
którzy pojawiali się znikąd... Czytając niektóre fragmenty miałam
wrażenie, że to co jest oczywiste dla autorki, która niewątpliwie miała dobrze przemyślany i oswojony przedstawiany w powieści świat (kto jest kim, dlaczego
robi, co robi, jaką rolę odgrywa lub wkrótce odegra w zagęszczającej się
intrydze), nie zawsze będzie jasne dla czytelnika, i w sumie chętnie
poczytałabym parę doprecyzowujących "kawałków", szczególnie dotyczących
wspomnianych bohaterów drugoplanowych (którym, na przykład, zdarzało się
pojawić w charakterze imienia i nazwiska z problemami, najwyraźniej
znanego autorce i Marice Echidnas, ale nie czytelnikom, po czym zniknąć i
już się nie pojawić).<br /><br />Nie wykluczam, że ta nadmierna skrótowość,
pewne rwanie wątków i - bywało - dość wątłe powiązanie ich w całość nie
będzie widoczne dla kogoś, kto lubi/ma obojętny stosunek do opowiadań.
Ja, jak podkreślałam z naciskiem nie raz i nie dwa, nie lubię. Źle je znoszę właśnie przez konieczność szybkiego
rozstawania się z bohaterami, których człowiek dopiero zaczyna poznawać,
i wymuszoną formą skrótowość opisów. A "Echidna" momentami, zwłaszcza
na początku, bardziej przypominała mi zbiór opowiadań - tak, połączonych
w całość za sprawą głównej bohaterki, kilku bohaterów pobocznych i
miejsca akcji, ale jednak opowiadań - niż powieść.<br /><br />Jeśli jednak
ktoś urazu do opowiadań nie ma, lubi za to dobrze wykreowaną, kameralną i
nastrojową aurę, interesujących bohaterów (szacun dla autorki za
wyjście poza banalny, czy może raczej zbanalizowany krąg bogów
olimpijskich, nordyckich czy celtyckich, elfy,wampiry i inne wilkołaki, i
sięgnięcie po mniej znane istoty z przebogatego zbioru mitów ludzkości)
i podskórny dreszcz dramatyzmu - polecam.<br /></div><p> </p>Anutekhttp://www.blogger.com/profile/11243994161080093533noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-2492754898962657947.post-69433809294777404102023-10-20T20:20:00.001+02:002023-10-20T20:47:36.275+02:00"Cztery pory magii" Aneta Jadowska, Marta Kisiel, Magdalena Kubasiewicz, Milena Wójtowicz<p>Nie lubię opowiadań. Skutkiem tej niechęci - zaprawdę, powiadam, dogłębnej - jest na przykład
to, że jedynym zbiorem opowiadań, które czytałam więcej niż raz i tak dawno temu, że... no, ludzie tak długo nie żyją była
"Hebanowa wieża" Johan Fowles, jak również to, że na blogu nie pojawiła
się (i pewnie nie pojawi) recenzja "Pierwszego słowa" Marty Kisiel.</p><p>Trochę winię za to uraz, który powstał na skutek
przeczytania przeze mnie we wrażliwym wieku lat dziesięciu obszernego
zbioru nowel pióra czołowych polskich pisarzy pozytywistycznych, a
trochę własny charakter, który każe mi przywiązywać się do ludzi, miejsc
i postaci fikcyjnych, przez co ciężko znoszę rozłąkę po paru zaledwie
stronach. Czytam opowiadanie, przywiązuję się albo zaczynam interesować
światem przedstawionym, a tu nagle - bum! I koniec, a ja zostaję wyrwana
z czytelniczego letargu, rozczarowana i czytelniczo głodna.</p><p>Chyba, że.<br /><br />Chyba, że mówimy o "Czterech porach magii".</p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjZhyADQ-c_peUycNZ8dV7zzqbks2XU_3vJNEKanhSlCfFyJPAOw-_Vai9l6qK5g6pb458cN7xIIQ6r-FE_coydkMBYY6pmUtKH6qmaio_fvhB_WBf-U3WKSEb_eJmwVHQce1vcd0KrOIbe3lzThIQnoAK_9RtwMDPV9TaG-opBlA8TJJ3R1rmLjwe-HN1U/s864/4pory%20magii.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="864" data-original-width="647" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjZhyADQ-c_peUycNZ8dV7zzqbks2XU_3vJNEKanhSlCfFyJPAOw-_Vai9l6qK5g6pb458cN7xIIQ6r-FE_coydkMBYY6pmUtKH6qmaio_fvhB_WBf-U3WKSEb_eJmwVHQce1vcd0KrOIbe3lzThIQnoAK_9RtwMDPV9TaG-opBlA8TJJ3R1rmLjwe-HN1U/w300-h400/4pory%20magii.jpg" width="300" /></a></div><br /><br />Cztery
autorki, cztery opowiadania, cztery pory roku, trzy uniwersa, w dodatku
wszystkie dobrze mi znane (plus Marta Kisiel, która jako jedyna
stworzyła opowiadanie poza dotąd opisywanymi przez nią światami). To
trochę tak, jakby wpaść z wizytą do dobrych znajomych, ludzi i nieludzi,
których zdążyło się nieźle poznać i polubić (albo nie, ale to nie
szkodzi, bo i tak chce się wiedzieć, co u nich), i po prostu wchodzi się
w znany już sobie świat bez trudu, a i wychodzi bez oporów, bo przecież
i tak ma się poczucie, że można ich w każdej chwili odwiedzić i zostać z
nimi dłużej, nie tylko w krótkich ramach opowiadań.<p></p><p>W dodatku to, ze opowiadania dotyczą czterech pór roku w taki rozkosznie uroczy sposób uprzyjemnia czytanie.</p><p>Bo, na przykład, można zacząć od ulubionej autorki. Albo, jeśli wszystkie są ulubione, od rzutu kostką i zacząć od tego, które wypadnie pierwsze. Od ulubionego uniwersum (albo powtórzyć numer z rzutem kostką). Od ukochanej pory roku. Przeczytać wszystkie jednym ciągiem, a potem wrócić do tego, które spodobało się najbardziej. Można je sobie dawkować - zacząć wiosną, gdy za oknem szarość przedwiośnia zaczyna rozmywać się w zielonej mgiełce młodych listków, kontynuować latem, na werandzie, z mrożoną herbatą pod ręką, w świecie dyszącym upałem, </p><p> </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjn-s8vRXk7ze7oEEbNuWmU7HSDmYi4nwuqFWa09JvMS5XLwA4JAkWJPjg2FgBsMBPbErtCH8fyLhUxhVM6PtLVvUcx-J96r7Zt-IHJ_wefh2qETEhqZZprcIrr61-MW3bU9JPCm0Xef-th1HSBthkO8tm75yRDIRsnNanwNpaJjpYMMIyr4vGnCugEFZ1x/s642/4pory%20magii2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="642" data-original-width="642" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjn-s8vRXk7ze7oEEbNuWmU7HSDmYi4nwuqFWa09JvMS5XLwA4JAkWJPjg2FgBsMBPbErtCH8fyLhUxhVM6PtLVvUcx-J96r7Zt-IHJ_wefh2qETEhqZZprcIrr61-MW3bU9JPCm0Xef-th1HSBthkO8tm75yRDIRsnNanwNpaJjpYMMIyr4vGnCugEFZ1x/s320/4pory%20magii2.jpg" width="320" /></a></div> <p></p><p>potem jesienią, pod kocykiem, wsłuchując się w deszcz uderzający w szyby, a zakończyć zimą, w pachnącym choinką i piernikami świecie.<br /><br />Opowiadania
są różne, zabawne (Milena Wójtowicz, Marta Kisiel) i poważne (Aneta
Jadowska, Magdalena Kubasiewicz), bohaterowie niektórych wyraźnie
dojrzeli (Sara), i nawet o tych, których się... no... niekoniecznie lubi
czyta się z zainteresowaniem (opowiadanie o Dorze jest, przepraszam wielbicieli/-lki, IMHO znacznie
lepsze niż heksalogia o Dorze :D), wszystkie w czytaniu przyjemne,
komfortowe, inteligentne, pomysłowe, pieszczące mą skrzywioną polonistycznie duszę świetną, giętką polszczyzną.<br /><br />Wielbicieli i wielbicielek
czterech autorek zachęcać (chyba? nie można wykluczyć, że jest na tym świecie jeszcze jakiś opowiadaniofob poza mną!) nie trzeba, chociaż, przyznam, ciekawa
jestem, jak odebrać mogą rzecz ci z czytelników, którzy weszliby w
opisane światy po raz pierwszy, bez żadnej znajomości stworzonych
wcześniej przez autorki uniwersów (oczywiście znajomość ich nie jest w
najmniejszym stopniu wymagana, ani nawet potrzebna)?<br /><br />Być może
stanowić będzie pierwszy krok w stronę zupełnie nowych światów, czego
wszystkim dotąd nie znającym utworów autorek szczerze życzę.</p><p> </p><p>PS. Plus ta okładka!!! Okładka to jest dzieło sztuki (co jest akurat cechą charakterystyczną nader wielu książek wydanych przez SQN), mogę ją głaskać, oglądać z daleka, analizować, podziwiać, znów oglądać, tym razem z bliska, potem przerzucić strony książki i ponapawać się grafikami, i znów wrócić do zachwycania się okładką... doprawdy, to jest okładka, i w ogóle cała oprawa graficzna, która może stanowić argument w dyskusji "czy wolisz książki papierowe, czy e-booki, i dlaczego".<br /></p>Anutekhttp://www.blogger.com/profile/11243994161080093533noreply@blogger.com8tag:blogger.com,1999:blog-2492754898962657947.post-7644090042637713262023-10-08T20:13:00.002+02:002023-10-08T20:13:13.402+02:00"Czternaście dni Honoraty" Elżbieta Wojnarowska<div class="tx pt-1 pb-3">
<div class="trix-content"><div>Honorata ma lat czterdzieści i kilka oraz
raczej nudne życie prywatne (czy też trafniej byłoby rzec - w ogóle nie
ma życia prywatnego). Pracuje w krakowskim laboratorium
kryminalistycznym jako specjalistka od badań i analiz mikroskopowych, a
swojej pracy też jakoś szczególnie nie uwielbia. Wieczory spędza z
kieliszkiem oraz sporą porcją jedzenia przed telewizorem, oglądając
ulubione filmy i seriale kryminalne. Ma też córkę, Frankę, która co
prawda na szczęście już się wyprowadziła, ale dalej kontroluje swoją
matkę, czasem nachodząc ją znienacka, a częściej przez telefon.</div><div><br />I
tak jest do dnia, kiedy wszystko nagle i nieprzewidywanie się zmienia.
Honorata wpada nieoczekiwanie na przyjaciela z dawnych lat, niejakiego Ziemowita i - chcąc
uniknąć kolejnej z nim konfrontacji - postanawia spontanicznie wyjechać
na urlop. Tym bardziej, że jej znajoma z Jastrzębiej Góry wspomina o
sąsiadce, której córka zaginęła... Honorata postanawia pomóc w
poszukiwaniach, a przy okazji liczy na to, że dwa tygodnie spędzone w
Jastrzębiej Górze spowodują niespodziewany zwrot w jej życiu – i faktycznie, w w pewien sposób w jej szarej rzeczywistości rzeczywiście
zaczyna się coś dziać.<br /><br />Od Ziemowita, niestety, uciec jej się nie
udaje - mężczyzna nie tylko wciąż jest obecny w jej myślach, ale także
objawia się jako duch/mara/wspomnienie/wizja w jej samochodzie, by
prowadzić z nią długie rozmowy.<br /><br />Za to we Władysławowie jest
świadkiem wypadku i pomaga poszkodowanym nieświadoma, że stanowić to
będzie prawdziwy przełom zarówno w jej życiu, jak i w tej
"poszukiwawczej misji", której się mocno samozwańczo podejmie.<br /><br />Nabrałam
się - który to już raz? - na okładkę, która moim zdaniem jest naprawdę
doskonała i dużo obiecuje. I nie tylko o obrazku myślę. O zachęcających
zajawkach też. Kiedyż, że zakrzyknę sobie rozpaczliwie, ach, kiedyż ja się wreszcie oduczę im ufać?! Podejrzewam, że
nigdyż, przez co narażać się będę na liczne, niestety, rozczarowania.</div><div> </div><div> </div><div></div><div></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi-yz4JQQw2hFWw_htEvO0a8lDF1ZRN7Tnri6eHgHMYRkLR5-1HL8fbBxwmFe_hEpw9tiED-_FpJWM6QOC9IZtYIgvj2I9f-A5taERezoRiFrBXjtLZ0ky93Kr_dB437fhciPGKcRTe47DUbR-2H_f-9vtJF4uZ_R_nwS3ICAQgrjOe9nx4kmPFfiv8gcj6/s899/czternascie%20dni%20honoraty.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="899" data-original-width="713" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEi-yz4JQQw2hFWw_htEvO0a8lDF1ZRN7Tnri6eHgHMYRkLR5-1HL8fbBxwmFe_hEpw9tiED-_FpJWM6QOC9IZtYIgvj2I9f-A5taERezoRiFrBXjtLZ0ky93Kr_dB437fhciPGKcRTe47DUbR-2H_f-9vtJF4uZ_R_nwS3ICAQgrjOe9nx4kmPFfiv8gcj6/w318-h400/czternascie%20dni%20honoraty.jpg" width="318" /></a></div><br /><div>Jako
osoba, która lubi książki, których akcja dzieje się w dobrze jej
znanych miejscach (a okolice Władysławowa i Jastrzębiej Góry odwiedzam
regularnie raz w roku odkąd ukończyłam dziewięć miesięcy) daję plus za
wiarygodny i rzetelny opis topograficzny terenu.<br /><br />I jest to, obawiam się, jedyny plus (a przynajmniej jedyny DUŻY plus).<br /><br />Bohaterka
jest mocno... nijaka. Trochę, rzekłabym, smutna. Nie ma w jej życiu
określonego celu, nie ma motywacji, nie ma żadnego... bo ja wiem? Blasku? Iskry? Jest raczej nudna, a jej "nudność" i banalność nie tylko wpływa
na odbiór całej książki, ale jest nam
po prostu siłą wtłaczana do głowy za sprawą baaaardzo specyficznego sposobu
pisania autorki, która ciska w czytelnika króciutkimi zdaniami i
równoważnikami zdań niczym kulkami do paintballa (<em><span style="color: #6aa84f;">"To był cud, ta myśl! Jak objawienie. Wyjechać. Rano. Daleko. Wziąć urlop. Wypoczynkowy. Choćby tylko na dzień czy dwa"</span></em>
- i tak całymi stronami, zadyszki można dostać), nieustannie
powtarzając informacje, które średnio rozgarnięty czytelnik przyswoił
już za trzecim razem. Zdań "Honorata lubiła..." (wygodę, wino, spokój,
jasne sytuacje, wiedzieć - to ostatnie powtórzone ze sto razy, i tak, wynotowywałam sobie) oraz
"Honorata nie lubiła..." (niespodzianek, zakupów ciuchowych, biegania,
marnowania czasu, komplikacji, rzeczy niewytłumaczalnych, tracić rezonu,
policji, być głodna, być zdenerwowana, tajemnic, mieć wzdęcia,
nierozwiązanych zagadek, pytań retorycznych, zimnej wody, fal, bać się,
być zapędzona w kozi róg oraz nie wiedzieć, to ostatnie powtórzone ze
sto razy) jest w tej książce masa, a w tej masie coraz bardziej irytują i
prowokują myśli o ochronie lasów, bo gdyby je wyciąć lub ograniczyć do,
powiedzmy, dziesięciu wzmianek, objętość książki można by ograniczyć o
połowę, jakaż to oszczędność.<br /><br />Wątek kryminalny dość ciekawy,
przestępstwo nie za małe, nie za duże, co pozwala utrzymać całą historię
na jakim-takim poziomie realizmu. Natomiast samo rozwiązanie i udział
bohaterki w sprawie... ekhm... cóż. Honorata nie jest policjantką, jest w
zasadzie nikim, ot, kolejną wczasowiczką, jakich tłumy przewijają się
przez wszystkie nadmorskie miejscowości przez całe lato, więc fakt, że
rozwiązuje sprawę kryminalną na drugim końcu Polski, albowiem komendant
krakowskiej komendy szepnął słówko komuś w Wejherowie… No przypuszczam,
że wątpię. Nad tym, że na komendzie we wcale nie małym mieście Honorata
spotyka tylko jednego policjanta nie będę się nawet pochylać, bo po tym,
jak co niektórzy pisarze Toruń, miasto jednak nieco większe niż Wejherowo,
wyposażyli w jeden wóz straży pożarnej i jedną komendę z pięcioma
policjantami na krzyż nic mnie w tej kwestii nie zdziwi.<br /><br />I tak
naprawdę nie wiem, jak zakwalifikować tę książkę. Ani to, mówiąc
szczerze, komedia, ani kryminalna, ani kryminał bez komedii, ani
obyczajówka, ani przygodówka, ani powieść psychologiczna, trochę tu i
tego, i tego, i jeszcze czegoś innego, a jak już, już zaczynałam myśleć o
daniu drugiego plusa - za (nie mam pojęcia czy świadome) wykreowanie
rozpaczliwie smutnej bohaterki zajadającej samotność i brak radości w
życiu toną wysokokalorycznego, niezdrowego jedzenia i osuwającej się
powoli, acz nieuchronnie w alkoholizm, i naprawdę niezły opis
pierwszej fazy alkoholizmu, tego momentu, gdy jeszcze wydaje się on
nieszkodliwy, jeszcze w sumie nie jest alkoholizmem, to tylko kieliszek
wina do serialu, piwko do obiadu, łyczek naleweczki, żeby się lepiej
spało, w każdej chwili mogę przestać, co w tym trudnego, nie muszę pić,
dla przyjemności to robię, nawet tej chwili frajdy w życiu mi
zakażesz?... otóż zawsze wtedy potykałam się o te króciutkie, irytujące
mnie zdania, o pińćsetne powtórzenie "Honorata nie lubiła nie wiedzieć,
oj, nie lubiła", albo o jakąś nielogiczność świata przedstawionego, i
wszelki plusiki szły się czochrać.<br /><br />Niech za podsumowanie recenzji
starczy fakt, że czytałam tę książkę chyba, nie nie wiem... ze dwa
tygodnie, czyniąc liczne przerwy na liczne inne pozycje.<br /><br />Być może jest to kolejna powieść po prostu zupełnie nie dla mnie.</div></div>
</div>Anutekhttp://www.blogger.com/profile/11243994161080093533noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-2492754898962657947.post-60553497275174917312023-09-22T19:32:00.003+02:002023-09-22T19:32:49.848+02:00Sukces<p>Wystarczyło zaledwie osiemnaście lat.</p><p>Osiemnaście lat wykonywania czynności mocno zbliżonych do syzyfowej pracy, osiemnaście lat podnoszenia, układania, składania, segregowania, wyrzucania, osiemnaście lat podejmowania prób - czasem uwiecznionych sukcesem, a czasem w ogóle nie - skłaniania do współpracy krnąbrnych Potomków myślą, mową i uczynkiem. Osiemnaście lat rzucania w powietrze uwag mniej lub bardziej sarkastycznych w tonie, wygłaszanych z mniejszą lub większą - zazwyczaj z większą - ilością decybeli, pokazywania palcem, mamrotania pod nosem, przewracania oczami, stosowania metod wychowawczych w rodzaju "wygarniamy wszystko na środek pokoju i czekamy, kiedyś sprzątną", robienia awantur, przeprowadzania pedagogicznych pogadanek, jak również rozmów w serdecznej, rodzinnej atmosferze, pomstowania, dogadywania, sprzątania z zaciśniętymi w linijkę ustami i furią w oczach, machania ręką, że eee, tam, mam to gdzieś, ich bałagan, ich sprawa, ale te myszy, co się im zalęgną to sami będą odławiać, mówienia ze zgrozą: "Przebóg, robi się ze mnie jojcząca, zrzędliwa baba!!! Nigdy w życiu nie przypuszczałam, że stanę się jojczącą, zrzędliwą babą. Ale to dlatego, pamiętajcie, kochani synowie, że zrzędzenie jest jedyną bronią bezsilnych. A ja, gdy wchodzę do waszego pokoju, czuję się bardzo, ale to bardzo bezsilna".</p><p>Jedyne osiemnaście lat i już można cieszyć się SMS-em od Potomka Starszego następującej treści: </p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhzXhVihK-m-u00TVuZZXtwutjBJX5-v7AOf1HsdELUeLodjiwbmZPX8blSaTdzG4y-ZcNvj-2xn2023bgGKPdjXhylmsQuYoIHErWbwkKzAswbE6AJiHvxvtCjlfobk_mI6ZYj20uxespNXpaOfwljbuuhsOOb3eutoanmTQ4I7_cmLa5QEMI_rAxTFs18/s1102/Screenshot_20230920-144409~3.png" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1102" data-original-width="1080" height="314" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhzXhVihK-m-u00TVuZZXtwutjBJX5-v7AOf1HsdELUeLodjiwbmZPX8blSaTdzG4y-ZcNvj-2xn2023bgGKPdjXhylmsQuYoIHErWbwkKzAswbE6AJiHvxvtCjlfobk_mI6ZYj20uxespNXpaOfwljbuuhsOOb3eutoanmTQ4I7_cmLa5QEMI_rAxTFs18/w308-h314/Screenshot_20230920-144409~3.png" width="308" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgcy53i21A47nv24xihOwvAwQCSVwUTC3OwgMmKJGsdHAEzdDpNstnXW0oorYjUeK8RFsXJG3xqIro1YmP9JqOt2nFnWiqMHA6t1Hkpftx-885CFcVyBbTOuTLmy4giqUuVOdJIe6tkfDB6X4s9ZNNNWhgY8rq7Ufs6x98ugth7mrE_CAUhLhP8QR7e9_JP/s1080/Screenshot_20230920-145204~2.png" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="907" data-original-width="1080" height="269" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgcy53i21A47nv24xihOwvAwQCSVwUTC3OwgMmKJGsdHAEzdDpNstnXW0oorYjUeK8RFsXJG3xqIro1YmP9JqOt2nFnWiqMHA6t1Hkpftx-885CFcVyBbTOuTLmy4giqUuVOdJIe6tkfDB6X4s9ZNNNWhgY8rq7Ufs6x98ugth7mrE_CAUhLhP8QR7e9_JP/s320/Screenshot_20230920-145204~2.png" width="320" /></a></div><br /><p>A zatem rację miał Poeta mówiąc: "Nie porzucaj nadzieje".</p><p>Cuda się zdarzają :D.</p>Anutekhttp://www.blogger.com/profile/11243994161080093533noreply@blogger.com4tag:blogger.com,1999:blog-2492754898962657947.post-80751795778082806962023-08-19T10:44:00.002+02:002023-08-19T10:44:07.465+02:00Dlaczego zamierzamy porzucić Netflixa (część pierwsza, zapewne nie ostatnia)<p>Królowa Matka (ogląda sobie, leniwie, powtórkowo, oraz pod szydełko, "The Crown").</p><p>The Crown (bije po oczach opisem "TW: wulgarne słownictwo, nagość, seks").</p><p>Pompon Starszy (który rzuca czasem niezobowiązująco okiem w ekran w trakcie swoich prac z gliną; współczująco) - Już trzeci odcinek, a wciąż nie ma seksu. Jesteś zdruzgotana, co nie, mamo?</p><p><br /></p><p>No, ba. Nie wiem, jak się pozbieram po prostu.</p>Anutekhttp://www.blogger.com/profile/11243994161080093533noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-2492754898962657947.post-25771941839609485952023-08-14T17:30:00.004+02:002023-08-14T17:30:55.476+02:00Ku pełnoletności, lekcja pierwsza<p> Potomek Młodszy (wczoraj wieczorem) - Mamo, słuchaj, wakacje są, czy ja mogę sobie nockę zrobić? Wiesz, cała noc grania i gadania z chłopakami...</p><p>Królowa Matka (ostrzegawczo) - No możesz, ale - jakkolwiek szesnastolatków dotyczy to w odrobinę mniejszym stopniu niż reszty ludzkości - pamiętaj, że organizm ludzki je bicza, i będziesz to musiał odespać.</p><p>Potomek Młodszy (rzuca Mamuni spojrzenie pełne politowania i, objuczony chipsami oraz herbatką w ilościach hurtowych, oddala się w stronę kolegów, gier i chatów).</p><p><br /></p><p>Nazajutrz.</p><p><br /></p><p>Potomek Młodszy o ósmej - mocno w nastroju "gdzie ja nie byłem, czego nie robiłem, byłem na godzinnym spacerze z psem, pobiegałem, coś bym zjadł, zrobić tobie też? Wcale nie chce mi się spać, spanie jest dla cieniasów, po co ludzie w ogóle sypiają, tylko życie marnują w ten sposób, ja nie spałem i co, am de king of de łorld normalnie!</p><p>Potomek Młodszy o czternastej (tuż po tym, jak ocknął się na kanapie w salonie, nie pamiętając, jak się tam znalazł, patrząc na Królową Matkę ciut mętnym wzrokiem) - Wiesz co, mamo, następnym razem, jak będę chciał sobie totalnie skopać prawie całą dobę przypomnij mi, że jestem idiotą.</p><p><br /></p><p>He, he, he, syneczku. He, he, he.</p>Anutekhttp://www.blogger.com/profile/11243994161080093533noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-2492754898962657947.post-12613830789386840022023-08-03T18:32:00.001+02:002023-08-03T18:41:31.749+02:00"Ukryty port" Maria Oruña<p>Początek powieści z serii "najpierw mamy trzęsienie ziemi" - w ścianie domu,
który Olivier odziedziczył po tragicznie zmarłej matce, i który planował
przerobić na pensjonat, robotnicy znajdują zmumifikowane zwłoki
noworodka. Ktoś owinął maleństwo w prześcieradło i zamurował je w
ścianie, w ostatnią drogę ofiarowując mu rytualny amulet.<br /><br />Wybrzeże
Hiszpanii i pensjonat, który chciał otworzyć, miało być dla Oliviera
oazą spokoju. Zmęczony życiem w Londynie, znękany po nieszczęśliwym
zakończeniu wieloletniego związku, załamany śmiercią matki, postanawia
wyremontować willę, porzucić mieszkanie w Londynie i zacząć wszystko na
nowo. Niestety, w obliczu wstrząsającego znaleziska wszelkie jego plany
muszą ulec zawieszeniu. Roboty w willi zostają wstrzymane, na terenie
posiadłości zaczyna roić się od policjantów i dziennikarzy... Śledztwo w
sprawie „Anioła z Villa Marina” prowadzi ambitna, niezwykle
uporządkowana, a wręcz chorobliwie pedantyczna porucznik Valentina
Redondo. I, oczywiście, znalezienie zwłok noworodka nie kończy złej passy Oliviera, raczej ją zaczyna. Wkrótce zostaje zamordowanych kilka kolejnych, w dodatku dość
wiekowych osób, i staje się jasne, że przerażające odkrycie w Villa
Marina obudziło duchy odległej przeszłości i stało się katalizatorem
zachodzących lawinowo w dość spokojnej dotąd miejscowości dramatycznych
wydarzeń.<br /><br />I że ktoś próbuje uciszyć te duchy na zawsze.</p><p></p><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhYFyh2AfXJhKW40N46Hu-YXuEJ1fxBLpoza9jX0jIaI_6oM5Dhx4uqqRmQBBXxihh81licEWJCdrklsmiNewJqp0qXw1QajIWzJObcK84OHV52ORG3pyzq1EAPZRH6dhgjm9d5zr64MebjP3mTFzx3ZO3IsEEXpHCMQPX-9Frn23WunYbA7yLhrCyKalYF/s512/ukryty%20port.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="512" data-original-width="384" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhYFyh2AfXJhKW40N46Hu-YXuEJ1fxBLpoza9jX0jIaI_6oM5Dhx4uqqRmQBBXxihh81licEWJCdrklsmiNewJqp0qXw1QajIWzJObcK84OHV52ORG3pyzq1EAPZRH6dhgjm9d5zr64MebjP3mTFzx3ZO3IsEEXpHCMQPX-9Frn23WunYbA7yLhrCyKalYF/w300-h400/ukryty%20port.jpg" width="300" /></a></div><p>Za
każdym razem, gdy widzę na okładce zachęty w rodzaju "królowa
hiszpańskiego kryminału", "w samej tylko Hiszpanii sprzedano milion
egzemplarzy!" czy inne "Laureat/-ka nagrody imienia Króla Carlosa V"
ciut się zjeżam wewnętrznie i robię podejrzliwa (<a href="https://polaherbaciane.blogspot.com/2022/04/kamienny-manuskrypt-luis-garcia-jambrina.html" target="_blank">tak</a>, smutne
<a href="https://polaherbaciane.blogspot.com/2022/05/wadca-barcelony-chufo-llorens.html" target="_blank">doświadczenie</a> przeze mnie <a href="https://polaherbaciane.blogspot.com/2022/06/zamaskowana-krolowa-jorge-molist.html" target="_blank">mówi</a>). Tym razem jednak nie był źle, a wręcz
momentami było dobrze.<br /><br />Powieść napisana została na dwóch
płaszczyznach czasowych. Współczesna to ta, na której rozgrywa się
skomplikowane, z biegiem dni coraz trudniejsze, śledztwo. Przeszłą,
korzeniami sięgającą do czasów hiszpańskiej wojny domowej, poznajemy za
sprawą tajemniczego pamiętnika? dziennika?, którego autorka snuje swą
opowieść, zwracając się do nas bezpośrednio.<br /><br />Przyznam, że powieść
zainteresowała mnie głównie ze względu na te nawiązania do wojny domowej, i
tu spotkało mnie rozczarowanie, bo wojna stanowiła zaledwie tło dla
przeżyć i dramatów bohaterów, owszem, zdarzały się w jej trakcie
wydarzenia, które ich ukształtowały, ale jednak sama wojna potraktowana
była trochę "po łebkach". Maria Oruña skupiała się raczej na jej
skutkach społecznych i na warstwie obyczajowej w większym znacznie
stopniu, niż historycznej. To, że ja spodziewałam się... czegoś więcej,
czegoś bardziej i ciut się rozczarowałam nie jest winą autorki.<br /><br />Natomiast
zakończenie było tak niewyobrażalnie, nieznośnie, tak skończenie
hollywoodzko-bollywoodzko-telenowelowate (naprawdę zupełnie serio piszę - w pewnej chwili zaczęłam podświadomie oczekiwać muzyki skrzypcowej, deszczu różanych płatków, zgonu Bohaterki z łagodnym uśmiechem po przeczytaniu cudem odnalezionego listu od zmarłego pięćdziesiąt lat temu Ukochanego, po czym opisu tegoż Ukochanego oczekującego duszy Miłości Jego Życia, by pójść z nią ramię w ramię w stronę zachodzącego słońca wśród puchatych chmurek i śpiewu ptasząt, układu tanecznego z tych, co to je cała ulica wykonuje bezbłędnie, nie bacząc na stopień skomplikowania kroków, czy czegoś równie słodkiego i kompletnie niewiarygodnego), że w pewnym momencie nie
wytrzymałam i zaczęłam się śmiać - i to już jest wina autorki.<br /><br />Pomiędzy
dramatycznym początkiem i przeszłością spowitą cieniem wojny domowej a
odrobinę zbyt hojną szczyptą hollywoodzkości na zakończenie znajduje
przyjemny w czytaniu, interesująco pomyślany kryminał, owszem, momentami
zdarzają się takie trochę nazbyt szkolne zdania w stylu: "wszyscy z
uwagą wysłuchali jej uwag, ponieważ szanowali jej pracę i uznawali jej
kompetencje za naprawdę godne podziwu", kilka razy potknęłam się o
wykład z kryminalistyki a la Wikipedia, podany w formie dialogu, ale
wyraźnie widać, że autorka lubi swoich bohaterów (obstawiam, że temu
zawdzięczamy wyżej wspomniane szkolne zdania, wszystkie jak jedno są
wyrazami uznania dla kogoś/czegoś), intryga jest nieźle pomyślana i
szyta nieco tylko grubszymi nićmi zaledwie raz czy dwa, mimo prawdziwie
mrocznej tajemnicy i mnożących się dramatycznych zgonów próżno byłoby
szukać w "Ukrytym porcie" skandynawskiego nurzania się w makabrze, opisy
miejsc - bardzo ciekawe, spędziłam z bratem Guglem kilka miłych chwil,
podziwiając przedstawione w powieści miasta, miasteczka i krajobrazy...<br /><br />Jeśli komuś nie przeszkadzają już nie hollywoodzkie, ale wręcz bollywoodzkie w stylu zakończenia - polecam. <br /></p>Anutekhttp://www.blogger.com/profile/11243994161080093533noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-2492754898962657947.post-39466690130719510182023-07-30T20:06:00.003+02:002023-09-22T18:59:59.110+02:00"Tobie się uda" Milena WójtowiczCo prawda <a href="https://polaherbaciane.blogspot.com/2022/10/z-toba-bedzie-inaczej-milena-wojtowicz.html">wyznawałam już miłość Milenie Wójtowicz na łamach tego bloga</a>, więc teraz spieszę tylko donieść, że po lekturze "Tobie się uda" nic a nic mnie to uczucie nie wyblakło, a wręcz przeciwnie, wzmogło się.<br /><br />Czemuż więc, mógłby sceptycznie zapytać jakiś Dociekliwy Czytelnik, recenzja "Tobie się uda" pojawia się na wspomnianym blogu dopiero teraz, gdy książkę przeczytał cały świat, połowa świata ją zrecenzowała, a druga połowa - nie, ale tylko z tego powodu, że nie dysponuje blogiem psedosiążkowym/kontem na "Lubimyczytać"/albo "Nakanapie"/ani niczym podobnym? I to pomimo faktu, że swój egzemplarz, zamówiony w przedsprzedaży, miałam w rękach już w dniu premiery?<br /><br />Czytelnikowi takiemu mogłaby tylko spojrzeć odważnie w oczy i rzec nieulękle, acz z pewną dozą zawstydzenia - "Nie wiem!" (i nie zasłaniać sie jakimiś tam maturami dziecka i innymi stresującymi sytuacjami, w końcu to dziecka matura, nie moja, niech ono się boi, a jeśli chodzi o stresujące sytuacje NO TO PRZECIEŻ NIE MA JAK WÓJTOWICZ SE POCZYTAĆ PRZECIEŻ!!! Zero logiki w głowach niektórych blogerek. Zero).<br /><br />W "Tobie się uda" nie skupiamy się na przygodach Celiny Nowak, jak to było w „Z tobą będzie inaczej”, co przyjęłam w pierwszej chwili z piknięciem żalu w serduszku, bo bardzo chciałam się dowiedzieć, co u Celki i jej Jana Zbendy, że o okolicznościach zbrodni-nie zbrodni nie wspomnę, i jakoś tak założyłam, że historia ich związku oraz rozwiązanie kryminalnej zagadki zostanie nam podane jak w tradycyjnych cyklach, niejako w trybie "ciąg dalszy nastąpił" ("Żalu? I to ma być ta miłość? A gdzie, ja się pytam, zaufanie do Autorki?" mógłby spytać drwiąco ten sam, co wyżej Czytelnik, a ja,cóż, mogłabym mu powiedzieć tylko: "Masz ma rację, Dociekliwy Czytelniku, a teraz już ić sobie!", po czym wrócić do recenzowania).<br /> <br /> <br /><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEggbAYuth3SVziNP5W7UoP_4UweJeDqkuOuxrqxtpmRo38HST_nxBHQoDt13BuLNLIZIi5Epaesam6wTPhSDoXp-lUWGFKH-Vza1s_Y-FloADCWT_tjZLTxiKXnQcePb0_e7NTmSk5GnAswaNsY6saLY65CSrGozvVhk5x1wB2WZ88R3GBZMkUqOx8_FlOk/s1107/tobie%20si%C4%99%20uda.jpg"><img border="0" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEggbAYuth3SVziNP5W7UoP_4UweJeDqkuOuxrqxtpmRo38HST_nxBHQoDt13BuLNLIZIi5Epaesam6wTPhSDoXp-lUWGFKH-Vza1s_Y-FloADCWT_tjZLTxiKXnQcePb0_e7NTmSk5GnAswaNsY6saLY65CSrGozvVhk5x1wB2WZ88R3GBZMkUqOx8_FlOk/w308-h400/tobie%20si%C4%99%20uda.jpg" /></a><br /> <br />Tym razem na planie pierwszym mamy Iwonę Borkowską, przyjaciółkę od serca naszej Celiny. Iwona Borkowska ma prestiżową pracę, interesujące hobby i urodę klasy lux. Jest żoną idealną, gospodynią idealną oraz perfekcjonistką, która wiedzie spokojny i szczęśliwy żywot u boku kochanego, kochającego i do kompletu przystojnego małżonka w spokojnej dzielnicy Wrocławia, w domu po teściach. Dom jest może ciut specyficznie udekorowany (zdobią go wypchane zwierzęta, trofea i dowody pasji myśliwskiej jej teścia, których szklane, a jednak przejmujące spojrzenie niejednego gościa, a i panią domu również, doprowadzały do rozstroju nerwowego i/lub kłopotów gastrycznych, no ale czegóż się nie robi dla małżeńskiego szczęścia, zaciska się zęby i znosi pełen wyrzutu wzrok jelonka czy innego łosia, prześladujący człowieka nawet w toalecie).<br /><br />Iwona jest kobietą luksusową, zaś jej mąż kocha czołgać się w błocie, tarzać w roślinności i spać na karimatce w leśnej głuszy, jasnym jest zatem, że - jak na kochającą sie parę przystało - urlop spędzają oddzielnie. On w leśnej głuszy, w towarzystwie podobnych mu maniaków szeroko pojętego łona natury, ona w domu, ze SPA w okolicy i z trenerem internetowym, który pomaga jej utrzymać nienaganną sylwetkę w nienagannej formie. I z jedną, niewinną słabostką w postaci wystrzałowo atrakcyjnego sąsiada, który w sąsiednim ogrodzie rzeźbi swe boskie ciało ku uciesze Iwony oraz wielu followersów, śledzących proces rzeźbienia na Instagramie.<br /><br />Niestety, wizja relaksu w SPA w trakcie tego konkretnego urlopu oddala się rączym kłusem, albowiem Iwona godzi się przygarnąć pod swój dach starszą panią, ciotkę małżonka, jego jedyną krewną, która musi się gdzieś podziać na czas remontu jej własnego lokum.<br /><br />Po czym sprawy zaczynają się komplikować.<br /><br />Jedno nieopatrznie rzucone zdanie sprawia, że prężący muskuły w swoim ogródku na oczach Iwony (oraz followersów) Krystian zaczyna być uznawany przez sąsiadów, listonosza, kuriera dostarczającego przesyłki, ciotkę Anatolę, no, dosłownie przez wszystkich, za jej kochanka.<br /><br />Gdy zaś pewnego pięknego dnia Iwona zamiast pokazu wyciskania na klatę widzi tylko spoczywające pod krzaczkiem, leżące w bezwładzie (acz pięknie wyrzeźbione) kończyny, a właściciel kończyn okazuje się tak nie do końca żywy, biedaczka staje się pierwszą podejrzaną. Bez survivalowo łowiącego ryby gołą ręką w leśnych ostępach męża, z ciotką Anatolą (i cóż z tego, że całkiem życzliwie odnosząca się i do chłonięcia uroków sąsiada przez okna, i do idei romansu) u boku, Iwona musi stawić czoła nie tylko organom policji w postaci piekielnego (naprawdę) podkomisarza Zacharczyka, ale również ewentualnemu mordercy, który przecież może czaić się w okolicy. <br /> <br />Na szczęście może liczyć na niezawodne wsparcie przyjaciółek: Celiny i Matyldy.<br /> <br />Pozostaje tylko mieć nadzieję, że policja szybko rozwikła zagadkę i całe to szaleństwo skończy się, zanim słuchy o romansie dotrą do męża Iwony…<br /> <br />No i tak.<br /> <br />Na samą myśl o "Tobie się uda" chce mi się śmiać. W recenzji poprzedniej części napisałam, że zawsze sceptycznie odnosiłam się do recenzji pełnych zapewnień typu: "śmiałam się do łez", więc nie będę miała pretensji, jeśli i moje zapewnienia przyjęte zostaną więcej niż sceptycznie, mimo to napiszę - śmiałam się do łez. Nie, ja się nie śmiałam. Ja wyłam, kwiczałam, piałam ze śmiechu, czasem narażając swe zdrowie i życie (północ, cichy rodzinny dom, śpiące niewinnym snem pacholęta, ja z poduszką przyciśniętą do twarzy i kołdrą okutaną wokół głowy, te rzeczy). Nie jestem pewna, czy istnieje seria (bo dwa tomy to już prawie seria, prawda? Zwłaszcza, że na pewno będzie i trzeci), przy której bardziej się śmiałam. Dziwię się, że nie mam na brzuchu sześciopaka jak Krystian po prostu. Ani że mnie nazajutrz po lekturze mięśnie nie bolały. A zważywszy, że śmiech to zdrowie oczekuję zachwyconych okrzyków mego kardiologa po ujrzeniu badań kontrolnych za miesiąc.<br /> <br />Ale.<br /> <br />Ale nie tylko się śmiałam.<br /> <br />I za to chyba kocham Milenę Wójtowicz jeszcze bardziej.<br /><br />To jest bardzo błyskotliwa, naprawdę zabawna, inteligentna i świetnie pomyślana (za nawiązania do "Z tobą będzie inaczej" wielkie ukłony!) komedia kryminalna.<br /><br />Bohaterowie od pierwszej strony są barwni, żywi, wielowymiarowi, plastyczni. Nawet tylko jacyś trzecioplanowi sąsiedzi, młodziutki policjant, przytłoczony osobowością podkomisarza Zacharczyka, ba, nawet nieboszczyk - wszyscy są jacyś, każdy inny, a wielu chciałoby się poznać osobiście (chociaż podkomisarza Zacharczyka jednak nie. Nawet pomimo jego porywającej fizyczności). Ciotka Anatola to już w ogóle łamie wszelkie schematy, zdobywa serca, i zasługuje na oddzielny hołd, jak również fanclub.<br /> <br />Natomiast pod koniec robi się ciut poważnie, i to jest jeszcze lepsze niż sam tylko śmiech. Owszem, książka nadal bawi, ale - bawiąc - pokazuje, jak ważne jest wsparcie przyjaciół, jak cenna jest lojalność, jak istotna jest szczera rozmowa, jak bezcenna w trudnej chwili jest przyjaźń, jak konieczna jest obecność ludzi, na których możemy się z pełnym zaufaniem oprzeć. I o tym, że pozory mylą, a stereotypy to jedna wielka bzdura. I że można poznać rewelacyjnych ludzi w każdym wieku, wystarczy tylko przestać oceniać innych według z góry powziętych uprzedzeń i utartych społecznych schematów.<br /><br />Książka, przy której człowiek nie tylko się śmieje, ale i uśmiecha, jest sto razy lepsza niż taka, przy której się tylko śmieje.<br /><br />A ja pod koniec "Tobie się uda" częściej się uśmiechałam, niż śmiałam.<br /><br />Plus okładki! Jestem psychofanką tych okładek, po prostu je uwielbiam - są dokładnie tak barwne, niebanalne, tak kolorowe, przyciągające wzrok i tak oryginalne, jak być powinny, by pasować do barwnej i oryginalnej treści. Już tylko z ich powodu (chociaż - po krótkim namyśle - NIE TYLKO) chciałabym, by ta seria miała ze dwanaście tomów. Minimum<br /><br />Już czekam na kolejny tom przygód naszych przyjaciółek, ich mężczyzn idealnych (i podkomisarza Zacharczyka, bo chyba nie da się go uniknąć ;)).<div><br />Polecam bardzo.<br /><br /><br />Kochajcie Milenę Wójtowicz! Kochajcie do... no, kochajcie :).<br /><br /> </div>Anutekhttp://www.blogger.com/profile/11243994161080093533noreply@blogger.com9tag:blogger.com,1999:blog-2492754898962657947.post-63270969361691696492023-07-25T22:26:00.002+02:002023-07-25T22:30:27.982+02:00"Stracone szczęście" Martyna Pawłowska-Dymek<div class="tx pt-1 pb-3">
<div class="trix-content"><div>Po kontynuację przygód licealistów z
klasy drugiej B, których mogliśmy poznać w pierwszym tomie "Nic z tego
nie zrozumiecie", i o którym <a href="https://polaherbaciane.blogspot.com/2023/03/wszyscy-mamy-zle-w-gowach-nic-z-tego.html" target="_blank">już pisałam w tonie entuzjastycznym</a>,
sięgnęłam z dużą ciekawością i nastawiona na przyjemne spotkanie z
osobami, które zdążyłam szczerze polubić (a w "najgorszym" wypadku -
zrozumieć ich pobudki, szczerze im dopingować i trzymać za nich kciuki).<br /><br />W
przypadku tomu drugiego ton mej recenzji nie ulegnie zmianie, mamy oto
bowiem do czynienia z bardzo dobrą kontynuacją bardzo dobrego pierwszego
tomu!<br /><br />I w dodatku jest jak u Hitchcocka, czyli "najpierw mamy trzęsienie ziemi, a potem napięcie ma wzrastać".</div><div> </div><div></div><div></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgSzKET1AxwA3KTLQRP82V5U3-ykyIgsoOr_nNpXm4JhCpe26NWzRfrZnUIkNDVUA9IAGWkxxFdpALWnhHkI7fuJw14aYiK9AFBi145jB2UkFDBR_C0jDPOYiG0evlDa2_ugcnf0dj3PNyY21712oWARt50UllFIpeWu99UaiFeRE5mSV9wTK8xAMUj4n28/s1980/stracone%20szczescie.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1980" data-original-width="1400" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgSzKET1AxwA3KTLQRP82V5U3-ykyIgsoOr_nNpXm4JhCpe26NWzRfrZnUIkNDVUA9IAGWkxxFdpALWnhHkI7fuJw14aYiK9AFBi145jB2UkFDBR_C0jDPOYiG0evlDa2_ugcnf0dj3PNyY21712oWARt50UllFIpeWu99UaiFeRE5mSV9wTK8xAMUj4n28/w283-h400/stracone%20szczescie.jpg" width="283" /></a></div><br /><div>Powieść
zaczyna się od dnia Wszystkich Świętych (dnia bardzo ważnego dla co
najmniej dwojga z bohaterów cyklu - ci, którzy czytali „Nic z tego nie
zrozumiecie” wiedzą, dlaczego), a kończy się w Sylwestra, i też
niezwykle "hitchcockowsko" w dodatku. Część wydarzeń opisanych w części
drugiej jest trudniejsza do uniesienia niż w części pierwszej, pasuje
nastrojem do jesienno-wczesnozimowej, posępnej i chłodnej aury (która
jest zręcznie przez autorkę wykorzystywana dla podkreślenia atmosfery
opowieści). Jest smutniej, mroczniej i zdecydowanie bardziej
dramatycznie. Już bym tak beztrosko nie określiła te książki mianem "uroczej" :). Autorka we wręcz "serialowym" stylu rzuciła więcej trosk,
problemów i prawdziwych, wielkich dramatów na barki młodych bohaterów,
co sprawia, że ta część cyklu jest również bardziej poruszająca.
Ostatecznie klasówki, starcia z wychowawczynią czy imprezowanie ze
znajomi, czyli to, czym zazwyczaj żyją licealiści, choćby nie wiem jak
dobrze opisane, to zbyt mało na cykl. W książkach szukamy raczej
wyrazistych postaci z ich wyrazistymi radościami i przeżyciami, także
dramatycznymi - i tu je dostajemy.<br /><br />Klasa - dzięki inicjatywom
Kaśki, ale już nie tylko i wyłącznie dzięki niej - zaczyna tworzyć
zgraną paczkę. Jednak konflikt dziewczyny z wychowawczynią, bynajmniej
nie zanika, a to zaczyna mieć wpływ na pozostałych uczniów. Nadal nie
wiadomo również, jakie były okoliczności przeniesienia Kasi do nowej
szkoły i z jakiego powodu musiała porzucić tę dawną.<br /><br />Adam ciągle
nie może sobie poradzić z poczuciem winy po tragicznej śmierci młodszej
siostry. W dodatku zakochuje się dość gwałtowną miłością w Karinie,
młodej nauczycielce, z którą, co oczywiste, nie może wejść w intymną,
bliską relację (choć nie da się ukryć, że nie przyjmuje tego do
wiadomości).<br /><br />Jakub wraz z zespołem Szatnia przygotowuje się do
występu na "półmetku" (czyli na imprezie z okazji osiągnięcia półmetka w
liceum, u mnie nazywało się to "połowinkami" :)). Niestety,
najwyraźniej coś złego i niepokojącego dzieje się u niego domu - rodzice
prowadzą zagadkowe rozmowy, urywane w chwili, gdy może ich usłyszeć,
zachowują się nietypowo i najwyraźniej coś ukrywają. Problemy domowe
sprawiają, że Jakub wywołuje awanturę na próbie Szatni, a potem także
The Tonacji, i przyszłość obu zespołów staje pod znakiem zapytania.<br /><br />Co
przyniesie bohaterom zbliżający się grudzień? Spełnienie marzeń?
Rozwiązanie konfliktów? Rozstrzygnięcie tajemnic? Przyjaźń? Miłość?
Stratę?<br /><br /></div><div>Czytałam - jak dotąd - tylko dwa tomy serii
„Wszyscy mamy źle w głowach”, ale już teraz mogę powiedzieć, że w moim
odbiorze i zgodnie z moim doświadczeniem byłej nastolatki, aktualnej
matki nastolatków i wieloletniej nauczycielki, cykl ten w bardzo dobry,
wiarygodny i właściwy sposób pokazuje okres dojrzewania. On się
faktycznie nadaje dla młodzieży, rzeczywiście o niej mówi i kreuje
postacie, z którymi młodzi naprawdę mogą się zidentyfikować. Porusza
tematy trudne, jak śmierć w rodzinie, myśli samobójcze, problemy
psychiczne, kłopoty rodzinne, ale w sposób odpowiedni dla młodych ludzi -
już nie dzieci, jeszcze nie dorosłych, i nie czyniąc z nich tabu. Nic
nie wydaje się tu tematem zakazanym, a jednocześnie wszystko opisane
jest z wielką uważnością i szacunkiem - zarówno dla bohaterów, jak i
czytelników. <br /><br />A przy tym autorka świetnie - znów powtarzam to, co
napisałam w recenzji tomu pierwszego - kreuje swoich bohaterów. To nie
są jednowymiarowe pacynki. Każdy z nich ma uczucia, ludzką twarz, własną
historię, wady i zalety. Każdy dokonuje wyborów – lepszych lub
gorszych, z punktu widzenia osób dorosłych pewnie niektórych... nie za
mądrych, ale własnych. Uczy się i rozwija. <br /><br />Słowem - to niezwykle
porządna młodzieżówka z dobrze zarysowanymi młodymi bohaterami, ze
światem nastolatków przedstawionym wiarygodnie, a dalekim od
lukrowanego. Część tajemnic, z którymi autorka zostawiła nas w
poprzednim tomie - rozwiązana, część na etapie rozwiązywania, ale są i
takie, które się dopiero w drugim tomie pojawiły. Pewne sprawy się
wyjaśniają, za to inne się komplikują. Pozostaje też subtelny nastrój
tajemniczości charakterystyczny dla pierwszego tomu, a "hitchcockowskie"
zakończenie każe bezzwłocznie sprawdzić, czy kolejny tom jest już
dostępny (podpowiedź - jest :D).<br /><br />Co do mnie - z wielką
przyjemnością wróciłam do krakowskiego liceum i do bohaterów, których
już podczas lektury poprzedniego tomu zdążyłam polubić i/lub zrozumieć, i
z wielką przyjemnością zajrzę do nich ponownie.</div></div>
</div><p> </p>Anutekhttp://www.blogger.com/profile/11243994161080093533noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-2492754898962657947.post-75170931768388259572023-07-23T18:38:00.000+02:002023-07-23T18:38:27.915+02:00"Gwiazda szeryfa" Aleksandra Borowiec<div class="tx pt-1 pb-3">
<div class="trix-content"><div> Debiut! Ludzie, to jest debiut!!! Ludzie, słyszycie? TO DEBIUT JEST!!!<div><br /></div><div>No
ja wiem, ja wiem, bywają wybitne debiuty, bywają bardzo dobre, sama
takie czytywałam, ale jednak jakoś tam zakątkiem mózgu się myśli, że
debiutantom trzeba ciut wybaczyć, jakieś niedociągnięcia języka, jakieś
luki w fabule, bo to przecież pierwszy raz... A już nigdy, ale naprawdę
nigdy nie wiadomo, czego się po debiucie można spodziewać. Jest to
czysta, biała karta doznań czytelniczych, nawet (a może i zwłaszcza) w
przypadku istnienia kuszących entuzjastycznych opisów na skrzydełkach
okładki. Albo w przypadku, gdy się ściągnęło książkę z półki totalnie w
ciemno, nie wiedząc nic kompletnie ani o zachętach umieszczonych na
okładkach, ani o autorce, ani o gatunku literackim, tylko się po prostu
chciało poczytać o Mazurach.</div><div><br /></div><div>I to jest właśnie mój przypadek.</div><div><br /></div><div>Chciałam sobie poczytać o Mazurach, gdyż kocham Mazury.</div><div> </div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiQkW-NQMHDp0gZf8iPWHJrSsZWKTFlli8MU_I7fy5hWvxMyQwbwDa4ulrY_TFkNMjUYGByKCM-PrC6FapX23L-P7DNmUmCx5imGrxC8Fb2lpqlIMLeI0wqlSTdgoMBYarZ_Z2P4o0R7UqlkP5XpjwI79mxrZSohI9HJm_4qzwM9QDUAY0C06YlVYnLa7uQ/s2048/gwiazda%20szeryfa.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="2048" data-original-width="1400" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiQkW-NQMHDp0gZf8iPWHJrSsZWKTFlli8MU_I7fy5hWvxMyQwbwDa4ulrY_TFkNMjUYGByKCM-PrC6FapX23L-P7DNmUmCx5imGrxC8Fb2lpqlIMLeI0wqlSTdgoMBYarZ_Z2P4o0R7UqlkP5XpjwI79mxrZSohI9HJm_4qzwM9QDUAY0C06YlVYnLa7uQ/w274-h400/gwiazda%20szeryfa.jpg" width="274" /></a></div><br /><div> No to sobie poczytałam.</div><div> </div><div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjCvBRJvbiOHdrkUKVeo9kzSvCY0DpEMjPpYNfSGwEInko5Tcrexhmd8EZSG39hXD5WKrkHEjQMuhmacUqRPkPbjKGDF6OHvU_yMRU57pPDwPtUfUEJis7fmHezIWDE1ssCzJGwltl2xgKduvwsvgNrrkzdOsOaxffUb8yWDhEFzp_FQTCQ3JwmhMRTKszR/s689/GWIAZDA%20szeryfa%202.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="689" data-original-width="523" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjCvBRJvbiOHdrkUKVeo9kzSvCY0DpEMjPpYNfSGwEInko5Tcrexhmd8EZSG39hXD5WKrkHEjQMuhmacUqRPkPbjKGDF6OHvU_yMRU57pPDwPtUfUEJis7fmHezIWDE1ssCzJGwltl2xgKduvwsvgNrrkzdOsOaxffUb8yWDhEFzp_FQTCQ3JwmhMRTKszR/s320/GWIAZDA%20szeryfa%202.jpg" width="243" /></a></div> </div><div>Pierwsze powojenne miesiące. Olsztynek,
dawniej Hohenstein. Powojnie. Pod pewnymi względami czas gorszy niż sama
wojna. Czas zawieszenia wszystkiego, norm społecznych, porządku świata.
Rzeczywistość, o której w podręcznikach wspomina się jednym,
beznamiętnym zdaniem w rodzaju:<em> " W Polsce szabrownictwo występowało
szczególnie powszechnie w roku 1945 i utrzymywało się w przybliżeniu do
końca lat czterdziestych;polegało na grabieży mienia porzuconego przez
Niemców uciekających z terenów obecnego Dolnego Śląska, Opolszczyzny,
ziemi lubuskiej, Pomorza oraz Warmii i Mazur– tzw. „ziem odzyskanych”</em>,
a w encyklopediach, bywa, nie wspomina się wcale - bandy partyzantów,
kryjące się po lasach niedobitki Wehrmachtu, panoszący się wszędzie
jakby byli u siebie Sowieci, szabrownicy, przyjezdni, którzy przybyli na
Ziemie Odzyskane w poszukiwaniu lepszego, bogatszego, spokojniejszego
życia, ale którzy nie mówią: "idź do domu", bo te cztery ściany i dach
(o ile w ogóle istnieją) to nie jest i przez wiele jeszcze lat nie
będzie ich dom. Mazurzy i Warmiacy - ni to Niemcy, ni Polacy. Niemcy,
najczęściej starzy, schorowani, przerażeni ludzie - chłopcy do bicia,
dziewczynki do gwałcenia. Wszyscy pokaleczeni, poranieni wewnętrznie,
porozbijani jak szklane figurki przez wojnę i wojenne doświadczenia, o
których raczej milczą. Jedni okupanci już odeszli, drudzy przyszli, ale
trudno mówić, że istnieje jakaś realna, zrozumiała dla wszystkich
władza. Istnieją za to układy i układziki. Szerzą się kradzieże i
rozboje. Wódka - a w zasadzie bimber - leje się strumieniami. Jest też
najlepszą walutą, bo pieniądze nic nie znaczą. Jak wszystko, co było
PRZEDTEM, w tym uporządkowanym świecie, który runął.</div></div><div><br /></div><div>Do
tego właśnie Olsztynka przyjeżdża młody Stefan Malewski, świeżo
upieczony milicjant. Tak samo pokiereszowany duchowo, jak wszyscy, z
bagażem straszliwych doświadczeń. Za to najlepiej z wszystkich
wykształcony - przez dwa lata studiował prawo. Bardzo różni się od
tutejszych-nietutejszych. Warszawiak. Inteligent. Z dobrej rodziny. W
dodatku, jak się bardzo szybko okazuje, idealista. Chce działać. Chce
coś robić. Chce coś zmieniać.</div><div><br /></div><div>I wydawać by się
mogło, że będzie miał na to szanse. Bo w dniu, w którym przyjeżdża do
Olsztynka na milicję zgłasza się mieszkanka pobliskiej wioski, by
zgłosić, że zaginął jej mąż. No i krowa. Zasadniczo ważniejsza niż mąż w
tamtych czasach. Chłop to, wiadomo, zapił gdzieś, leży nieprzytomny,
ale krowa! Przecież dzieciaki w domu, mleka potrzebują. Krowa dobra
była, cielna. No i mąż...</div><div><br /></div><div>Nikt nie rwie się do
pomocy. Bo oprócz wszystkiego, o czym napomknęłam wcześniej, wokół
Olsztynka jest jeszcze las. Las jest groźny. Lasu się boimy. Nikt nie
wchodzi do lasu, jeśli absolutnie nie musi. A jeśli absolutnie musi, to
też nie wchodzi.</div><div><br /></div><div>Stefan Malewski pozostaje
głuchy na wszelkie ostrzeżenia i na niechęć, która jest tak gęsta, że
można ją kroić nożem, i zmusza lokalnego komendanta i sołtysa wioski, by
jednak do lasu wejść. Wchodzą i znajdują zwłoki tak barbarzyńsko
okaleczone, że wstrząsa to nawet nimi, ludźmi nawykłymi do wszelkich
potworności, ludźmi, którzy, zdałoby się, widzieli już wszystko. Trochę
dlatego, że tak jest wygodniej, a trochę dlatego, że nie wiedzą, co się w
leśnej gęstwinie naprawdę wydarzyło, uznają to za dzieło dzikich
zwierząt.</div><div><br /></div><div>A po miesiącu zostaje znalezione następne, identycznie okaleczone ciało.</div><div><br /></div><div>A potem jeszcze jedno.</div><div><br />Całe
miasteczko wrze. Panika może wybuchnąć w każdej chwili. Trzeba jak
najszybciej znaleźć winnego. Tylko kto? Kto jest winny? Kto mógł
dopuścić się czegoś podobnego? Niemcy? Rosjanie? Leśne bandy? Jakiś
szaleniec? Żydzi? Rozpoczyna się śledztwo, które prowadzi właściwie
tylko Malewski, jako jedyny dążący do poznania prawdy i bardzo, ale to
bardzo ślepy na wszelkie znaki i dawane mu sygnały, by dał sobie spokój,
bo nie wie, co czyni i co może obudzić tym grzebaniem w rzeczach, w
których grzebać nie należy.</div><div><br />"Gwiazda szeryfa” to taka
mieszanka gatunków, kryminał i nie kryminał, powieść historyczna, ale
niezupełnie, obyczajówka, lecz nie tylko, a i fantastyka, bo czemu nie.</div><div><br /></div><div>Na
mnie chyba największe wrażenie zrobiły wątki obyczajowe, po prostu nie
mogłam myśleć i mówić o niczym innym w tych rzadkich chwilach, gdy
odrywałam się (lub też zostawałam odrywana brutalnie przez bezsensownie czepiające się mnie Potomstwo) od lektury. Miasteczko i
jego szara, trudna codzienność. Dni, które zaczynają się wraz ze
wschodem słońca, a kończą z zachodem, bo w miasteczku nie ma i długo zapewne nie będzie prądu, a potem noce w pokoikach o
drzwiach zastawianych pościąganymi z opuszczonych mieszkań meblami,
zamykanych na sznurek zahaczany na gwoździu, bo zamka i klucza w
Olsztynku się niemal nie uświadczy. Żadnych swoich, sami obcy. Jedni
bardziej, drudzy mniej, ale wszyscy są obcy, może poza najbliższą
rodziną, każdy walczy o swoje, każdy robi "lewe” interesy, każdy coś
"załatwia", kwitnie szaber i bezprawie. "Nowi", cały czas funkcjonujący w
trybie przetrwania. Kradną, kombinują i załatwiają interesy przy
bimbrze, tej najlepszej z walut. Niedobitki Niemców, trzymanych trochę
jak zwierzęta, bo mogą się przydać, coś umieją, można użyć ich do pracy.
Ruscy, pewni siebie, prostaccy, bez skrupułów, straszni. NKWD, nowa
władza, bezwzględna, mogąca zrobić człowiekowi wszystko. Strach, nielegalny handel i wszechobecna, lejąca się
strumieniem wódka. Zgliszcza i ruiny, gruzy, mieszkanie kątem wśród
obcych ludzi w tych nielicznych domach, które wyglądają na takie, co się
tak od razu nie zawalą. Pierwsze próby uporządkowania tego świata,
jakiegoś ogarnięcia nowej rzeczywistości, nie myślenia, że może nie ma
czego ogarniać, bo ONI mogą tu w każdej chwili wrócić, bo zaraz będzie
nowa wojna, bo nie jesteśmy tu u siebie, tylko w cudzych pokojach śpimy
w cudzych łóżkach i jemy na cudzych talerzach. Brutalne morderstwa i
samosądy. Kobiety trzydziestoletnie o siwych włosach, bezzębne. Jeśli
nie należą do jakiegoś mężczyzny... cóż, tym gorzej dla nich. Jeśli
zgwałcili je Ruscy, są ruskimi kurwami, jeśli zgwałcili je Niemcy, są
szwabskimi kurwami, jeśli są Niemkami (albo Mazurkami, kto by się tam
przejmował) są szmatami z definicji i można ich sobie użyć. Dzieci...
nie ma dzieci w tej książce. Ich dzieciństwo nie istnieje. Kradną,
chodzą na szaber, kombinują, załatwiają, jak ich rodzice. Bo przecież są
kolejną gęba do nakarmienia, muszą wykazać swą użyteczność. Bieda,
bieda, bieda. Głód, którego nie umiemy sobie nawet wyobrazić (główny bohater zostaje zaproszony na wieczór do przedwojennego znajomego, nie chce mu się iść, ale idzie, a potem myśli, że o mój Boże, prawie nie poszedł, a tu gospodarz mu jajko podał w ramach poczęstunku, i biały chleb!). Nędza, której nie umiemy sobie nawet wyobrazić. Nie
zliczę, ile razy odrywałam półprzytomny wzrok od książki i myślałam:
"Och, ile mam kubków! I naczynia od kompletu. I poduszki. I koc. I zamek
w drzwiach. A w lesie rosną maliny i grzyby, i to jest wszystko, z czym
mi się las kojarzy". A ile razy myślałam ze zgrozą, że nie umiałabym żyć w tamtych strasznych latach, a potem ze zgrozą jeszcze większą, zaciskającą się na gardle jak garota - że może właśnie bym umiała. I o tym, że wszyscy, wszyscy jak tu jesteśmy, jesteśmy potomkami twardych, milczących ludzi, którzy też może i tego nie umieli, ale się nauczyli - i przetrwali. Tak. to jest książka, która każe nam doceniać i
szanować te szczęsne czasy, w których przyszło nam żyć.<br /><br /></div><div>Ponadto
"Gwiazda szeryfa" bohaterami stoi. Kilku z nich poznajemy nieco bliżej -
od poszukującego swojego miejsca w życiu Malewskiego (wydawał mi się
najbardziej współczesny, najbardziej rozumujący w zbliżony do naszego
sposób), poprzez chcącego za każdą cenę żyć w spokoju wraz z prawdziwie kochaną żoną i
córką, ale to za każdą, nawet za cenę sprawiedliwości komendanta Waligórę,
po Lipińskiego, prawdziwego człowieka nowych czasów, cwanego, zaradnego
i pozbawionego moralnych skrupułów, czy też miejscowego oficera UB -
Szulca. Ale kto wie, czy to nie bohaterowie drugiego planu tworzą
prawdziwy koloryt tego miejsca i stanowią o wielkości tej opowieści.
Kabatowa, potrafiąca wszystko załatwić, wszystko zorganizować, żelazną
garścią trzymając w ryzach system dystrybucji dóbr w rodzaju kaszy czy
cukru, właściciel knajpy, jej stali bywalcy, przymusowi współlokatorzy,
drobni i mniej drobni handlarze, szalona Stara Niemra, pielęgniarka
Sabinka, lekarze - Polak i Niemiec... każdy z nich, bez wyjątku, jest na
wskroś autentyczny, prawdziwy, każdy ma osobowość, każdy ma życie,
przeszłość i rany, każdy jest jak puzzelek, który, umieszczony w
misternej układance tej powieści, tworzy jej barwny i bogaty obraz.</div><div><br /></div><div>No
i TEN JĘZYK!!! Jakim to opisane jest językiem!!! Przecudnym, jędrnym,
bogatym, zniuansowanym, to jest cacko językowe, ta powieść! Sposób
wysławiania się postaci to jest arcydzieło. Dialogi bogate w gwarowe
sformułowania, czasami nietypową składnię, charakterystyczną dla
opisywanego miejsca i czasu, w mazurzenie, we wtrącone słowa rosyjskie
czy niemieckie - wszystko tchnące autentyzmem, oryginalne, wspaniałe. A
to, co dialogiem nie jest napisane przepiękną, soczystą polszczyzną.
Mogłabym się w tym języku tarzać, mogłabym go jeść łyżkami, nurzać się w
nim, owijać jak ciepłym kocykiem i cieszyć jego fakturą. Choćby tylko
dla języka - i tak warto byłoby przeczytać tę książkę. Dla samego języka
gotowa byłabym przeczytać ją jeszcze raz.</div><div><br /></div><div>Odkąd
zostałam zmuszona przez okoliczności życiowe (oraz Pana Małżonka :)) do czytania na czytniku
przestałam zwracać uwagę na ilość stron i nader często nie wiem, czy
tom, po który sięgam, to gigantyczna cegła czy wręcz broszurka. To jest,
uprzedzam, cegła. To znaczy, zorientowałam się, że to cegła po
zapoznaniu się z kilkoma opiniami o powieści, gdy już ją skończyłam. Dla
mnie, w moim bardzo osobistym odbiorze, nie jest to cegła w żadnym
razie. Dla mnie to wspaniale, po mistrzowsku opowiedziana historia. Bez
zawrotnego tempa, bez zapierających dech w piersiach zwrotów akcji, bez
jakichś szaleńczo odkrywczych wątków fabularnych. Tak, rozwija się
powoli. Tak, można mieć czasem wrażenie, że nic się nie dzieje, że
obserwujemy po prostu nużące, szare, trudne, wlokące się noga za nogą
dni, jeden podobny do drugiego. Ale opowiedziana w stylu, który czyni z
autorki barda. Mogłabym słuchać opisów dowolnie licznych, podobnych do
siebie dni, gdyby były tak opowiedziane.</div><div><br /></div><div>I
rozumiem frustrację osób rozczarowanych zakończeniem. Zakończenie może
zostać odebrane jako rozczarowujące, stanowi dość nagły zwrot w
kierunku, którego historia nie zapowiadała (czy raczej sugerowała
drobniutkimi wtręcikami, które łatwo można było przeoczyć, albo w ogóle
nie zrozumieć), pozostawia wszystkich bohaterów zawieszonych w pół
ruchu, jak owady zastygłe w bursztynie, oferuje rozwiązania tylko
nielicznych, i to tych mniej frapujących zagadek... ale, że się
powtórzę, mnie tam wszystko jedno. Trochę liczę, że te niedopowiedzenia
zostaną rozwinięte w kolejnym tomie (na który mam nadzieję, choć wcale
nie jestem pewna, czy autorka go planuje), ale jeśli drugiego tomu nie
będzie - to nic to. Aleksandrze Borowiec udało się bowiem osiągnąć rzecz
niezwykle rzadką - uwierzyłam jej. Poczułam, że naprawdę wie, o czym
pisze. To jest absolutnie niesamowite, to wrażenie, że autorka żyła w
czasach powojennych i zapisała własne obserwacje. Ze zdjęcia patrzy na
mnie młoda kobieta, wręcz dziewczę, a ja się dziwię. Niesamowite. To
niesamowite, umieć tak opowiadać (no a research! Researchu wręcz nie
potrafię sobie wyobrazić).</div><div><br /></div><div>Rewelacyjna powieść. Pal licho zakończenie.</div><div><br /></div><div>Czytajcie, bo warta jest tego.</div></div>
</div><p> </p>Anutekhttp://www.blogger.com/profile/11243994161080093533noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-2492754898962657947.post-27162227106885709212023-07-20T21:04:00.002+02:002023-07-20T21:10:21.352+02:00Scenka rodzajowa, zupełnie jak zwykle<p>Czas - można se wybrać normalnie. Dzień w dzień rzecz się odbywa na oczach Królowej Matki, po prostu dzień w dzień, nie znacie dnia ni godziny.</p><p>Miejsce - Dom w Dziczy.</p><p>Uczestnicy dramatu - Potomek Starszy (STUDENT! Tak, takich mamy studentów w naszym nieszczęsnym kraju!) i Potomek Młodszy (już za chwilę maturzysta).</p><p>Bierna i zrezygnowana obserwatorka - Królowa Matka wraz ze swym Notatniczkiem.</p><p>Potomek Starszy (do Braciszka, życzliwie) - Chodź, pogadamy jak bracia.</p><p>Potomek Młodszy (beznamiętnie wyjadając pałeczkami coś ze swej miseczki) - Nie.</p><p>Potomek Starszy (z bezbrzeżnym zdumieniem w głosie) - Dlaczego? Ja cię tak dozgonnie wielbię!</p><p>Potomek Młodszy (rzuca ciężkie a wymowne treścią spojrzenie znad miseczki).</p><p>Potomek Starszy (płomiennie) - Przestań ukrywać swój ból za fasadą sztucznego uśmiechu! Otwórz się na siłę miłości, zamykając się na nią sam kreujesz swój problem!</p><p>Potomek Młodszy (z mocą) - Ty jesteś moim problemem!!!</p><p>Potomek Starszy (niezłomnie) - Przez twój gniew przebija wewnętrzny smutek, nie ukrywaj tego, wiem, że chcesz mi o tym opowiedzieć!</p><p>Potomek Młodszy - Chcę ci w sempiternę (no dobra, użył trochę innego słowa, przyp. KM) wrazić rozgrzane pałeczki (a fajne ma, metalowe! przyp. KM), oto czego chcę!!!</p><p>Potomek Starszy (z uczuciem) - Wstrzymaj się! Przemoc to ślepa ścieżka! Nie podążaj nią! Czekaj, ocalę cię siłą mej braterskiej miłości, chodź, przytulę cię (oplata Braciszka baaaardzo długimi kończynami niczym zdeterminowana, acz nieco koścista ośmiornica).</p><p>Potomek Młodszy (wściekle) - Puść mnie, idioto, puszczaj, kretynie jeden, bo jak cię pizgnę!!!</p><p>Potomek Starszy (z Emocją) - Nie mów tak! Nie broń się! Miłość jest jak magia, jak czar, który nas spowija! Nie lękaj się jej uwolnić!</p><p>Potomek Młodszy (najwyraźniej jednak lęka się ją uwolnić, niczym innym nie sposób wytłumaczyć sobie gwałtownych ruchów, które wykonuje, by wyrwać się z objęć Brata).</p><p>Potomek Starszy (kontynuuje w uniesieniu) - ...I dlatego właśnie ja cię kocham, kocham cię, bo wiem, że to, co ci daję, wróci do mnie w dwójnasób!</p><p>Potomek Młodszy (możliwe, że nieco gwałtownie) - A co ty mi niby dajesz?!</p><p>Potomek Starszy (w uniesieniu) - Miłość ci daję! Braterską, najczystszą!</p><p>Potomek Młodszy (gwałtowniej niż przed chwilą)- Uczucie niepokoju, oto, co mi dajesz! Załamanie nerwowe!!!</p><p>Potomek Starszy - Przytul mnie, a zobaczysz, że ci minie!</p><p>Potomek Młodszy (twardo) - Nie.</p><p>Potomek Starszy (kusząco) - Raz. Jeden, jedyny raz, a potem dam ci spokój!</p><p>Potomek Młodszy (głosem jak spiż) - NIE. </p><p>Potomek Starszy (smutno) - Ale czemu ty mnie nie chcesz przytulić? Jesteś taki męski czy mnie po prostu nienawidzisz?</p><p>Potomek Młodszy (stoicko) - Czemuż by nie za sprawą obu tych rzeczy... <br /></p><p>...</p><p>...<br /></p><p>Potomek Starszy (rzucając na Królową Matkę podejrzliwe spojrzenie) - Mamo? A co ty właściwie robisz???</p><p>Królowa Matka (silnie spłoszona, rzucając znad nieumiejętnie ukrywanego Notatniczka spojrzenie bezskutecznie udające radosną beztroskę) - Ni..ni..nic, nic nie robię...</p><p>Potomek Młodszy (zrezygnowanym tonem) - No nie. I znowu się cały świat dowie*.</p><p> </p><p>TAK.</p><p>Niech świat wie, co Królowa Matka tu cierpi!!!</p><p><br /></p><p>*trzeba mu wybaczyć, że tak przecenia królewskomatczyne wpływy, jest zaślepiony synowskim uczuciem :).<br /></p><p><br /></p>Anutekhttp://www.blogger.com/profile/11243994161080093533noreply@blogger.com10tag:blogger.com,1999:blog-2492754898962657947.post-473238213647131472023-07-09T15:41:00.001+02:002023-07-09T15:41:37.297+02:00"Dzień wagarowicza" Robert Ziębiński<p>Lata 50-te XX wieku. Zapomniana wioseczka w mazurskich lasach,
zamieszkała przez nie więcej niż pięćdziesiąt osób, tajne rosyjskie
laboratorium, ulokowane w dworku nieopodal, i grupa młodzieży, dzieci
wysoko postawionych (a wręcz najwyżej postawionych, Inga jest córką
jednego z najważniejszych dygnitarzy partyjnych w państwie) rodziców. W
gęstych lasach otaczających maleńkie wioseczki żyją - oprócz stałych
mieszkańców, niedobitków przedwojennych tubylców i tych nowych, tych, co
napłynęli na Ziemie Odzyskane po wojnie - także ci, którzy nie chcą
zostać znalezieni, jak na przykład były lekarz Armii Krajowej Roman
"Trop" Kielecki. <br /><br />A poza tym w okolicznych lasach coś się czai.
Coś złego. Giną zwierzęta, w tym także duże, które mogłyby paść łupem
tylko wyjątkowo sporych i zdeterminowanych (plus raczej nie obawiających
się bliskości ludzi) drapieżników. Giną też ludzie. Tymczasem
nieświadoma zagrożenia Inga wraz z grupą przyjaciół planuje spędzić
dzień wagarowicza nad jeziorem Śniardwy. I jeśli parę osób zniknie z
wioski nikt się tym zbytnie nie przejmie, a wręcz nie zauważy (bo to
telefonów nie ma, więc by trzeba łodzią do Mikołajek, stamtąd do
Olsztyna, może by kogoś przysłali, a może kazali spływać, bo do jakiegoś
tam pijaczyny co zabradziażył w lesie i go wilki niemiło potraktowały
pół świata nikt tłuc się nie będzie), ale co jeśli zaczną znikać dzieci
partyjnych dygnitarzy? <br /><br />No i kto stoi za tajemniczymi
zaginięciami? Prawdopodobnie mają one związek z tym rosyjskim
laboratorium, w którym eksperymenty wyrwały się spod kontroli samym
laborantom. A może nie, może to jakieś dzikie zwierzę. Może wilkołaki.
Może z jakiegoś cyrku uciekł tygrys czy inny goryl. Może...<br /><br />Groza
narasta, zniknięcia się mnożą, młodzi ludzie są coraz bardziej
zagrożeni, a jedyną osobą, która wydaje się serio zainteresowana sprawą
to były AK-owiec, od dziesięciu lat mieszkający samotnie, w głębokim
ukryciu, odcięty od świata. Czy podejmie się obrony dzieci zagorzałych
komunistów? <br /><br />Motyw może i niezbyt oryginalny ale - jak sam autor
pisze we wstępie - powieść miała być takim trochę hołdem dla monster
movies łamane przez slasher, który w USA rozkwitał w latach 50-tych,
czyli wtedy, gdy z miliona powodów u nas rozkwitać (ani nawet się
pojawić) nie mógł, więc w zasadzie wszystko jest, jak trzeba. Grupa
młodzieży gdzieś na odludziu, odcięta od świata, i coś, co miało być
świetną zabawą, przekształca się w prawdziwy horror i walkę o
przetrwanie. W wykonaniu Roberta Ziębińskiego jest to, ośmielam się
stwierdzić, nawet lepsze niż w amerykańskich oryginałach, ponieważ
osadzenie akcji na Mazurach w latach 50-tych sprawia, że to odcięcie
jest nad wyraz autentyczne i nie naciągane, a możliwość wezwania pomocy -
zredukowana do zera z przyczyn jak najbardziej oczywistych. Za to
niezwykle oryginalne tło historyczne duży plus. <br /><br />Język, że
nawiążę to mojej umysłowej skazy, bardzo w porządku, chociaż (oui, c'est
moi, votre Językowy Nazi!) aże mię wzdrygło, gdy przeczytałam <em>"da mu możliwość realizowania jego chorych żądzy"</em>
(albo "chorej żądzy", sztuka jedna, albo "chorych żądz", sztuk dużo,
inaczej nie chce być), ale było to tylko jedno wzdrygnięcie, osoba bez
mojego defektu na umyśle jak również szmergla by tego prawdopodobnie nie zauważyła. Styl i język
barwny i gładki na tyle, że płyniesz od jednego słowa do drugiego,
prześlizgujesz się przez zdania i ani się obejrzysz, a jesteś u kresu
opowieści. Nieustanne przeskoki z jednego miejsca akcji do drugiego, z
jednej perspektywy do drugiej podtrzymują napięcie. <br /><br />No ale.<br /><br />Od
razu muszę podkreślić, że być może to "ale" wynika z mojego osobistego
stosunku do horroru jako gatunku ogólnie, a slashera w szczególności -
otóż to nawet nie to, że nie lubię, po prostu specjalnie mnie on nie
interesuje. Szybko obojętnieję, nie jestem podatna na "jump scare'y",
trochę (i raczej prędzej niż później) zaczyna mnie nudzić wysoka
przewidywalność rozwiązań.<br /><br />W czasie lektury "Dnia wagarowicza" (na którą to książkę trafiłam trochę przez przypadek i zaczęłam czytać nie "bo horror/slasher", ale "bo Mazury") wychodziło to na jaw jak nigdy. Na początku przejęta i poruszona, szybko
przeszłam do irytacji ('rany, znowu trup, no ileż można!!!"), a
wreszcie do obojętności ("O, trup. O, znowu trup. I znowu. I znowu.
Trup. Zwłoki. Nieboszczyk. Denat. Zieeew"). Zaskoczenia zero (wiem, wiem, jak się chociaż
odrobinę zna reguły gatunku to oczekiwanie na zaskoczenie byłoby
naiwnością), przywiązywanie się do bohaterów odradzam, bo i tak zginą,
poza tymi, co nie zginą, jak ktoś widział chociaż jeden teenager horror
bez trudu zgadnie, kim będą ocaleni. Rysunek postaci w sumie całkiem
przyzwoity, wiadomo, że nie jest to seria pogłębionych portretów
psychologicznych, ale postacie (liczne, trup wszak ściele się gęsto)
różnią się od siebie, mają własny charakter wraz z wadami, zaletami i
słabościami, no, poza złolami, którzy są już tacy źli, że wręcz
karykaturalni. Mazury, posępne, puste, bezludne, oddane we władanie
przyrody, pełne tajemnic, mrocznych i strasznych, bardzo, bardzo na
plus.<br /><br />Zakończenie sugeruje "być może nastąpi ciąg dalszy", jeśli
nie nastąpi to byłby w moich oczach dodatkowy plus, bo jest to
zakończenie, które pozwala domyślić się wielu rzeczy, kilka wątków
domknąć, kilka próbować zgadnąć, a nie stanowiłoby pójścia w stronę
prostej dosłowności. Tak więc trzymam kciuki za BRAK ciągu dalszego :).<br /><br />Wielbicielom
slasherów polecam, tym, którzy nie wiedzą, czy są wielbicielami
slasherów też, bo może się okaże, że są, wielbicielom horrorów
niekoniecznie, bo niewiele jest tu do bania się, a horror jednak baniem
się stoi, ale muszę wyznać, że ja oczekiwałam jednak czegoś więcej.<br /><br /></p><div>(chociaż
bardzo miło robiło mi się na duszy, gdy trafiałam na wzmianki o Popielnie, kocham Popielno wielką miłością
i jestem tam przynajmniej raz w roku, więc czytało mi się o nim wręcz
błogo bez względu na to, jakie okropności rozgrywały się na terenie
obecnej Stacji Badawczej PAN, a wnioskując po muralu na jednej ze ścian Stacji, dziać się mogło Dużo i Dziwnie ;)).</div><div> </div><div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiyrjgomvqrZecdcZGXYkVflZerO_aIdw8iGma2TK9WQgrgFJtvmVCcMstHkk6V8YEeM9-Aqlyo0v8FsACC20313O80ipIbGatI1eWZsQ8Pmpsgi-S6TjzUEODI7HuIeBudH1AITFZoRcjn1IO8S9nXMaVcnQcewHRt7nRug6EHrqfTTEjz7Ngk9ywEvM6X/s1401/popielno.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="963" data-original-width="1401" height="275" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiyrjgomvqrZecdcZGXYkVflZerO_aIdw8iGma2TK9WQgrgFJtvmVCcMstHkk6V8YEeM9-Aqlyo0v8FsACC20313O80ipIbGatI1eWZsQ8Pmpsgi-S6TjzUEODI7HuIeBudH1AITFZoRcjn1IO8S9nXMaVcnQcewHRt7nRug6EHrqfTTEjz7Ngk9ywEvM6X/w400-h275/popielno.jpg" width="400" /></a></div><br /><br /></div>Anutekhttp://www.blogger.com/profile/11243994161080093533noreply@blogger.com10tag:blogger.com,1999:blog-2492754898962657947.post-28124682190365739932023-06-30T17:38:00.003+02:002023-06-30T17:38:23.257+02:00"Droga dusz" Katarzyna Kaczmarczyk<p>Bogowie odeszli.</p><div>Od tego czasu granic
mitycznej krainy Nawii (która wcale nie jest krainą zmarłych, tylko po
prostu tym skrawkiem świata, w którym Stara Wiara przetrwała) strzegą
Strażnicy – garstka wybrańców obdarzona niezwykłymi mocami. Ich dusze
trafiają po śmierci do Wyraju, by wraz z opadającymi liśćmi przyniosły
je do naszego świata powracające stamtąd kruki.<br /><br />Mira i Aleks są Strażnikami. Gdy w
świecie ludzi pojawia się zbuntowany Kruk – Gniewko, muszą połączyć siły
i schwytać go, by liczne tajemnice Nawii nie zostały odkryte. Na domiar
złego na magiczną stronę przechodzi - trochę przypoadkiem - młoda dziewczyna, Kalina, która
wydaje się być bardziej związana z ich światem, niż ze światem ludzi.
Pojawiają się niewidziane od stuleci czarownice, pałające żądzą zemsty
za wygnanie z mitycznej krainy. Odwieczna wojna między Strażnikami i
czarownicami wybucha na nowo, a stawką jest przyszłość Nawii...</div><div> </div><div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhPYoqOyMaWsi3ZWdb0x9B1UjgeIsi2iPvK5py-804YAmtwGVZscAG5UptDlOhLJNxjjWoWCSYxTfYAr7IB1ZKkX1bOGV5fjdzyUOoE1vkmIdYjE-7ehvhK2wrVYi1i2cl_fy3hfbelonQ5-epQ7pIriaHLpjpl5CfVCzaT5G7NwO2iRHaj-btX4qQSORo0/s800/droga%20dusz%20kaczmarczyk.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="800" data-original-width="599" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhPYoqOyMaWsi3ZWdb0x9B1UjgeIsi2iPvK5py-804YAmtwGVZscAG5UptDlOhLJNxjjWoWCSYxTfYAr7IB1ZKkX1bOGV5fjdzyUOoE1vkmIdYjE-7ehvhK2wrVYi1i2cl_fy3hfbelonQ5-epQ7pIriaHLpjpl5CfVCzaT5G7NwO2iRHaj-btX4qQSORo0/w300-h400/droga%20dusz%20kaczmarczyk.jpg" width="300" /></a></div><br /> </div><div><br /></div><div>No i tak.</div><div><br /></div><div>Zauważyłam
pewną prawidłowość - im prędzej w trakcie lektury chwytam za mój
nieodłączny Notatniczek, w którym pieczołowicie notuję co bardziej
nurtujące mnie pytania, co bardziej... bardziejsze cytaty, liczne
wykrzykniki i znaki zapytania, im częściej odpalam brata Gugla, żeby coś
sprawdzić, tym lepiej dla przyszłej recenzji co prawda, ale zdecydowanie gorzej dla
całościowej oceny pochłanianego przeze mnie dzieła.</div><div><br /></div><div>Tu sięgnęłam po Notatniczek bardzo, ale to bardzo szybko.</div><div><br /></div><div>Tak na upartego to okazało się, że powinnam była po niego sięgnąć na pierwszej stronie, ale wtedy jeszcze tego nie wiedziałam :D.</div><div><br /></div><div>Wyjaśnię
od razu - na pierwszej stronie pojawia się bohaterka naszej powieści,
Mira, która wezwana zostaje przez swojego współpracownika, Aleksa, w nie
cierpiącej wagi sprawie. Pojawia się więc na rynku miasteczka, w obuwiu sportowym i z
plecakiem, który tak miło ciąży jej na plecach, co opisane jest w detalach, czytamy, jak Mira
idzie, czując pod butami kamyki i odczuwając ramiączka plecaka
wrzynające się w ramiona... No i założyłam, że dziewczyna na to wezwanie
skądś przyjechała i właśnie wysiadła z autobusu.</div><div><br /></div><div>Po czym okazuje się, że ona mieszka w Zaciszu, kawałek od wioski, pod lasem.</div><div><br /></div><div>WIĘC PO CHOLERĘ IDZIE NA TO SPOTKANIE OBJUCZONA PLECAKIEM?! <br /></div><div><br /></div><div>A
to była zaledwie pierwsza nielogiczność świata przedstawionego, który
się sypie co i rusz i chwieje w posadach, a niedopracowany jest jak
zadania domowe Potomka Starszego w trakcie nauki zdalnej.</div><div><br /></div><div>Jak na przykład:</div><div><br /></div><div>-
mamy oto dwoje Strażników, strzegących tajemnic Nawii, zaangażowanych w
ochronę Starej Wiary, którzy umawiają się na Tayną i Niebezpieczną
Akcję nazajutrz, po czym jeden mówi: "A, nie, jednak pojutrze.
Zapomniałem, że jutro Dzień Kupały". No jak ja to widzę, jak ja to widzę
normalnie! Niemal tak samo to widzę, jak widziałabym rozmowę dwóch
średniowiecznych mnichów: "Bracie Cyrylu, mieliśmy jutro karczować ten
kawałek pod lasem pod nowy ogród, ale zrobimy to pojutrze, zapomniałem,
że jutro Dzień Zmartwychwstania Pańskiego",</div><div><br /></div><div>-
dzień po Dniu Kupały Mira, która, o czym kilkukrotnie z naciskiem
przypomina autorka, żywi się tym, co sama wyhodowała, idzie do ogródka,
skąd przynosi do domu kilka apetycznych, dojrzałych pomidorów i ogórków
(tu patrzę z pretensją w kierunku własnych grządek z pomidorami, już
cztery dni po Dniu Kupały, a one nadal zaledwie kwitną!),</div><div><br /></div><div>-
dzień po Dniu Kupały słońce zachodzi o 20, a nasza bohaterka odczekuje
do pełnego zmroku, żeby przemknąć niezauważona na miejsce akcji, i nie,
nie oznacza to, że się na tym miejscu melduje po 23, tylko dobre
półtorej godziny wcześniej (piszę te słowa na własnej werandzie dnia 25
czerwca o 21, i jest całkiem jasno),</div><div><br /></div><div>- Mira
czuje się w Nawii nieswojo, unikają jej dziewczęta, mężczyźni popatrują
spode łba, rozmowy się urywają, gdy się zbliża, a wszystko to ponieważ "Strażnikami przeważnie są mężczyźni". Po czym nagle
w połowie książki pada informacja, że jest ona jedyną Strażniczką w
historii, nie ma innej oprócz niej i nigdy nie było,</div><div><br /></div><div>I tak dalej, i tym podobnie.</div><div><br /></div><div>O
takich "drobiazgach" jak to, że bardzo niejasno i mętnie wyjaśniona jest różnica między Strażnikami i Krukami nawet nie wspomnę. Owszem,
autorka zamieściła długi, dłuuugi opis obu... eee... gatunków (?), ale nie zrozumiałam z niego nic mimo
kilkukrotnego czytania, wydedukowałam rzecz sobie dopiero w trakcie lektury
(acz nie wykluczam, że jestem po prostu mało bystra).</div><div><br /></div><div>Przez
cały czas lektury towarzyszyło mi przeświadczenie, że świat swojej
powieści autorka kreuje tak, jakby kreowała grę lub film, a nie książkę.
Starcia przeciwników opisywane były na przykład "Wyprowadził cios, ale
udało się go zablokować, więc wyprowadził trzy kolejne, ale przeciwnik
ich unikał" albo "Z dłoni zaczęło jej się sączyć światło, które zamknęło
ich w kopule, czarownica rzuciła zaklęcie, które odbiło się od tarczy,
która eksplodowała światłem". Żywcem gra albo film, tu mamy rzucane
czary, tu pojawia się jakiś przeciwnik, tu ktoś znika, ówdzie się
pojawia, tam mamy kamień, który koniecznie musimy zdobyć, by ocalić
świat, a gdzie indziej Tayemne Artefakty, które nam mają w dziele
ratowania świata pomóc...</div><div><br /></div><div>Czego NIE MAMY w grze
(a i w filmie niekoniecznie) to konieczności pogłębionego rysu
psychologicznego bohaterów i opisu świata, w którym żyją. W grze bohater
zdobywa fanty, kompletuje drużynę i ginie lub zwycięża, w filmie można
rozegrać rzecz za pomocą spojrzeń, mimiki, umiejętnie zestawionych
ujęć...</div><div><br /></div><div>W książce się tak nie da. Książka wymaga opisów.</div><div><br /></div><div>I
z tymi opisami Katarzyna Kaczmarczyk nie radzi sobie zbyt dobrze.
Otoczenie opisane jest dość blado, a i na bohaterów nie zawsze jest
pomysł, zaś gdy tego pomysłu nie staje, autorka kładzie swoich bohaterów
spać albo ich karmi (pierwsza akcja Strażników zaczyna się około
południa, w restauracji, gdzie Aleks zamawia Mirze obiad, bo przecież
"na pewno jesteś głodna", Mira po obiedzie udaje się wykonać zadanie, po
czym już o 16 jest w domu, gdzie Aleks gotuje dla niej, bo "na pewno
zgłodniałaś po całym dniu bieganiny". Doprawdy, oboje tak się dla Nawii
poświęcają, że dziw bierze, że w ogóle po tych wiekach ostało się coś,
dla czego się warto poświęcać. Albo niejaki Radomir, mędrzec, starzec i
kapłan, który prowadzi do nader tajemnego i upakowanego magią po
nieboskłon ogrodu dziewczę, które dopiero zaczyna szkolenie, i mówi doń:
"To ja się prześpię, a ty sobie obejrzyj cały ogród", NO NA LITOŚĆ
BOGÓW, CZY RZECZYWIŚCIE).</div><div><br /></div><div>Postacie są tak
płaskie, jakby wycięto je ze sklejki i dość nieudolnie pomalowano,
związki między nimi wywołują głównie chęć wznoszenia oczu ku niebu
(dziewczyna błąkająca się po lesie trafia ze świata ludzi do Nawii,
dowiaduje się, że Nawia w ogóle istnieje, a ona sama jest czarownicą, i
luzik, pełen zen, troszku się spłoszyła na początku, ale potem już nie, w
realnym świecie przez pięć dni szukają jej znajomi, od których odłączyła się w czasie
wędrówki po lesie, ale nikt nie zawiadamia policji, a cała sytuacja zostaje rozwiązana o, tak; "Powiedziałam im, że zgubiłam telefon, chyba nie całkiem mi uwierzyli, ale nie szkodzi, już się i tak nie będziemy kumplować". Mira i Aleks idą tą
wyżej wspomnianą ciemną, ciemną nocą śledzić podejrzanego, ale przerywa
im akcję poszukiwany przez nich Kruk, więc do śledzenia już nie wracają,
Kruk i Aleks zapoczątkowują znajomość intensywnym mordobiciem, po czym
trzy dni później - dosłownie - ufają sobie jak bracia i wspierają jak
hoplici w bitwie, w środku potężnej rozpierduchy główny złol rzuca
tekstem " Spokojnie, nie zaszkodzi, jeśli jeszcze trochę podyskutujemy",
po czym wszyscy się zatrzymują i gadają, no bo przecież trzeba
czytelnikowi streścić całą akcję i jej niuanse...).</div><div><br /></div><div>Ale
wytrzymałabym to wszystko, nie jest to pierwsza nie najlepsza
konstrukcyjnie książka, z jaką zetknęłam się w życiu, zniosłabym i tych
hoplitów, którzy się znają dwa dni, i tę chaotyczną treść, i te milion
grzybów w barszczu, które sprawiają, że z barszcz stał się grzybową (bo
to i Nawia, i słowiańscy bogowie, i czarownice, i artefakty, i kamienie
mocy, i kto co chce), wytrzymałabym, przeczytała, po prostu bym
wyrzuciła rzecz z pamięci gdyby nie...</div><div><br /></div><div>JĘZYK.</div><div><br /></div><div>Nie
od dziś wiadomo, że jestem na język opowieści więcej niż wrażliwa,
można uznać, że czepialska, nie zaprzeczę, czepialska chorobliwie, tak czy inaczej wszyscy Wierni Czytelnicy tego blogaska wiedzą, że
jeśli język zgrzyta mi w uszach i robi ała w mózg to robię się ciut
nerwowa. Jak również więcej niż ciut bezwzględna.</div><div> </div><div>W przypadku "Drogi dusz" bezwzględność odpaliłam w trybie błyskawicznym. <br /></div><div><br /></div><div>Zacznę
może od tego, że autorka ma kilka dziwnych manieryzmów językowych,
które powinna jej wyłapać i zgładzić redakcja, ale nie wyłapała i nie
zgładziła (albo wyłapała, ale autorka nie dała sobie zmienić nawet
przecinka, nie byłby to pierwszy taki przypadek w historii literatury ojczystej).</div><div><br /></div><div>Na przykład wszystko u niej leży.
Na podłodze leżą szafki na narzędzia. Na oknie leżą doniczki z ziołami.
Mira nalewa mleka do miseczki, a miseczkę kładzie przed kotem. Albo robi
herbatę i kładzie kubki na stole. Nie wiem jak kto, ale jak ja czytam o
herbacie położonej na stole to widzę wypakowane z siatki z zakupami
pudełko herbaty, a nie szklankę z napojem.</div><div><br /></div><div>Ponadto
autorka z zadziwiającym (mnie) upodobaniem i całkowicie bezsensownie
używa słowa "wykrzyczał/-a". Nie "krzyknął", "zawołał" czy choćby
"wykrzyknął", tylko "wykrzyczał". Ja wiem, że takie słowo istnieje i
można go na przykład użyć w zdaniu typu "wykrzyczał mu to w gniewie".
Ale tu używane jest następująco; "- Popatrzcie, co znalazłam -
wykrzyczała Mira". I jest tego masa. Po siódmym razie przestałam liczyć.</div><div><br /></div><div>Zastanawiam
się też, czy początkujące pisarki mają jakiś obowiązek, by wyrobić
normę w używaniu wyrażenia "uśmiechnął się pod nosem". Pani Kaczmarczyk
daleko do Natalii Sońskiej, ale wyrażenie to jest w "Drodze dusz" silnie
nadreprezentowane. Choć, przyznać muszę, używane jest znacznie
sensowniej.</div><div><br /></div><div>A propos Natalii Sońskiej.
Katarzynę Kaczmarczyk poza "uśmiechaniem się pod nosem" i płaskim
rysunkiem bohaterów łączy z panią Sońską język, intensywnie kojarzący mi się z
wypracowaniem dobrej uczennicy. Mamy więc tworzone z wysiłkiem
"uliteracczone", a nie jakieś tam banalnie zwykłe zdania (<span style="color: #38761d;"><em>"Światła
na górze zgasły. Te na piętrze dalej dawały do zrozumienia, że nie
wszyscy w domu śpią", "Błękitne oczy dziewczyny kontrastowały z
płomieniami, które zajmowały już całe piętro</em>"</span>), mamy nader liczne błędy składniowe i gramatyczne (<em><span style="color: #38761d;">"
W porę dostrzegł ją Gniewko i znalazł się przy niej. Wykręcając jej
dłoń w nadgarstku, próbowała podrapać go drugą ręką, ale złapał ją i
skoczył", "Zrobiło jej się przykro myśląc, że to jej wina", "Sprowadził
ich tu Weles, by chronili tej krainy", "Gdy dotarli na miejsce biała
kartka, która wisiała na drzwiach, zniknęła"</span></em>), mamy zdania z efektem "wow" ( <em><span style="color: #38761d;">"Stary
płaszcz, przyprószony siwizną podobnie jak jego włosy, przerzucił sobie
na ramię". "Radomir cicho westchnął, wypuszczając z ust ostatnią
nadzieję". "Blond włosy i błękitne oczy, które okalały długie rzęsy"</span></em> - czy jeszcze ktoś widzi rzęsy otoczone oczami, czy tylko ja mam tak zwyrodniałą wyobraźnię?, <span style="color: #38761d;"><em>"Była to uczciwa, chociaż nielegalna wymiana" </em></span>- to w końcu uczciwa była, czy nielegalna?), mamy ciągi myślowe z przecinkami zamiast kropek (<span style="color: #38761d;"><em>"Miała
tak wiele pytań, jednak bogini była szybsza, klasnęła w dłonie i woda,
do tej pory spokojna, wylała się ze swego koryta, atakując Mirę"</em></span>), mamy totalną nieporadność językową w opisywaniu emocji (<span style="color: #38761d;"><em>"Kapłan stanął pod świętym drzewem. Wspomniał chwilę, gdy przyszedł tu po radę w sprawie Kaliny.i Dalii. Dziś nie zamierzał </em><strong><em>dać się spławić</em></strong><em> </em></span>(!!!)<span style="color: #38761d;"> <em>po raz kolejny. Chciał wyciągnąć jak najwięcej informacji.</em></span></div><div><em style="color: #38761d;">- Pokaż się - wykrzyczał.</em></div><div><em style="color: #38761d;">Odpowiedziała mu cisza.</em></div><div><span style="color: #38761d;"><em>- No dalej! Wyjdź! - wrzeszczał jak opętany i wymachiwał rękami"</em>
</span> - tu wyjaśnię, że kapłan ten, bogaty latami i doświadczeniem, w ten
unikalny sposób zwracał się do bogini, no nie pojmuję, czemu zwlekała z
odpowiedzią), mamy ortografa (<span style="color: #38761d;"><em>"Poczuł, jak z nosa spływa mu ciepła stróżka krwi"</em>
</span> - stróżka, droga autorko, to jest osoba rodzaju żeńskiego zajmująca się
stróżowaniem, z nosa mogła Aleksowi spłynąć co najwyżej strużka), no
sporo rzeczy tu mamy.</div><div><br />Czego nie mamy to słowiańskości, na
którą liczyłam, to znaczy miga ona tu i ówdzie (bo jest i Weles, i
Marzanna, i dzień Kupały, i sama Nawia), ale nie jest ani specjalnie
interesująco, ani odkrywczo przedstawiona (jeśli pominąć fakt, że Nawia
nie jest krainą zmarłych), a przede wszystkim nie wnosi nic nowego do
tzw. wiedzy ogólnej. Ktokolwiek przeczytał cokolwiek o Słowianach, czy
byłaby to baśń o żmijowym królu albo kwiecie paproci, czy powieść, że o
pozycjach naukowych nawet nie wspominę wszystko, co pojawiło się w "Drodze
dusz" już znał.</div><div><br /></div>Powieść kończy się dyskretną sugestią, że być może, ale tylko być może będzie część druga.<br /><br />Której
nie przeczytam, bo o ile byłabym w stanie przełknąć filmową konwencję
książki, i nawet wierzę, że dobra redakcja pomogłaby się pozbyć
wszystkich językowych niezręczności (o błędach ortograficznych nie mówiąc), to autorka nie była w stanie ani wystarczająco
zainteresować mnie samą historią, ani nie sprawiła, bym polubiła
bohaterów (któregokolwiek z bohaterów) na tyle, bym miała chęć to uczynić.Anutekhttp://www.blogger.com/profile/11243994161080093533noreply@blogger.com12tag:blogger.com,1999:blog-2492754898962657947.post-31243635032301364472023-06-25T17:49:00.001+02:002023-06-26T14:50:08.761+02:00"Niedyskretnik. Co dama wiedzieć powinna" Therese Oneill<div class="tx pt-1 pb-3">
<div class="trix-content"><div>Panie i Panowie, SKOŃCZYŁAM. Mordowałam
tę książkę od... chyba wręcz lat? No, minimum rok to trwało na pewno, i
sama nie wiem, czemu tak się na skończenie jej uparłam. Ale się udało. </div><div> </div><div>Ufff.</div><div> </div><div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgwreBEn-fz-MhT53BKQukSVh62X2ISgfsmZyY9rHLZPp_nXwORbMTYnu6BHBJPlvN0jSsACmR8cb-XAj3FYHQTlKDLFavl5ZuzUnsWFNEgtG8TIfkSA_ytLnYozmEx6bU1_71DTE3PMTemZO4PF1QkfiUbwnQT6yRziobmYWsLCCDZo4pv-Ewjh1vUjqSi/s794/niedyskretnik.jpg" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="794" data-original-width="550" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgwreBEn-fz-MhT53BKQukSVh62X2ISgfsmZyY9rHLZPp_nXwORbMTYnu6BHBJPlvN0jSsACmR8cb-XAj3FYHQTlKDLFavl5ZuzUnsWFNEgtG8TIfkSA_ytLnYozmEx6bU1_71DTE3PMTemZO4PF1QkfiUbwnQT6yRziobmYWsLCCDZo4pv-Ewjh1vUjqSi/w278-h400/niedyskretnik.jpg" width="278" /></a></div><br /> </div><div><br /></div><div>Sam pomysł był naprawdę dobry.</div><div> </div><div>Autorka proponuje swojej czytelniczce, w
domyśle - dziewczęciu lub młodej kobiecie rozkochanej w książkach i
filmach na podstawie powieści Jane Austen i innych sióstr Bronte, wiecie, w tych
wszystkich romansach rozgrywanych na tle szarpanych wichrami krajobrazów Yorkshire,
albo, przeciwnie, w wykwintnych wnętrzach Pemberley, wśród subtelnych
rozmów prowadzonych z eleganckimi, przystojnymi mężczyznami, dziewczęciu marzącemu o
balach w olbrzymich salach oświetlonych setkami świec, w przepięknych
sukniach i zachwycającej biżuterii - podróż do XIX wieku, by pokazać
jej, jak ten wyidealizowany w wyobraźni na skutek licznych (nieodpowiednich dla wrażliwych umysłów młodych panien ciśnie się na usta normalnie) lektur oraz
filmów świat naprawdę wyglądał. Porusza tematy, nad którymi - zapatrzeni
w migoczące kandelabry i przystojnych poruczników, w rytmie walca
unoszących w męskich, mocarnych objęciach wiotkie dziewczęta w
krynolinach - raczej się nie pochylamy, począwszy od tego jak sobie te
dziewczęta radziły z miesiączką, jak dbały (a często NIE dbały) o
higienę, czym zabijały naturalny zapach ciała, jak wyglądała ich troska o
urodę w czasach, gdy obowiązkiem dam było dbanie o utrzymanie bladej
twarzy, co czyniły przy pomocy kosmetyków z zawartością arszeniku, a
ostatnim krzykiem mody był sztywny gorset, uniemożliwiający oddychanie i
miażdżący żebra; o tym jak naprawdę wyglądała opieka medyczna w
świecie, w którym posiadanie macicy winne było większości chorób
psychicznych, w tym również takich, które nie istnieją (słynna
histeria), zaś aby utrzymać prawidłową wagę zażywano leki z zawartością
strychniny...<br /><br />Dowiadujemy się również dlaczego - po tym, gdy
nareszcie wiotkie dziewczę ściśnięte gorsetem i szarmancki porucznik
kirasjerów stanęli na ślubnym kobiercu - ich noc poślubna tak bardzo
różniła się od tych, które przeżywały eteryczne damy z romansów, a
wreszcie - jak wyglądać powinien obraz XIX-wiecznej "perfekcyjnej pani
domu".</div><div><br /></div><div>Nic, tylko czytać, zdałoby się.</div><div><br /></div><div>Tymczasem
książka pełna ciekawych informacji i interesujących cytatów, na
zebranie których autorka bez najmniejszych wątpliwości poświęciła sporo
czasu, została bezprzykładnie skopana za sprawą absolutnie niestrawnej
formy literackiej i trudnego do zniesienia protekcjonalnego tonu,
jakiego autorka używa, zwracając się do towarzyszki swej podróży przez
wieki. To, co (chyba) miało być zabawne, jest przeważnie irytujące, a
momentami wręcz obraźliwe dla czytelnika, o
pogardzie do całej epoki i jej przedstawicieli jaka wyziera z tego
tekstu nawet nie wspominając. Z niewiadomych (dla mnie) powodów autorce wydaje się, że jest
dowcipna. Cóż. Nie jest. Nieśmieszne żarty, nietrafione porównania,
język, to wszystko dałoby się znieść w przypadku krótkiej nowelki albo
stand-upu, jeśli ktoś lubi, w przypadku ponad trzystustronicowej pozycji
ten natłok żarcików i bonmotów robi się po prostu nie do zniesienia,
zwłaszcza, że w pewnym momencie w treści pojawia się więcej żenujących
żarcików autorki, która głęboko wierzy, że jest zabawna, niż treści jako takiej
(plus podpisy pod zdjęciami. NIE CZYTAJCIE podpisów pod zdjęciami, nie
ma żenometru, który by to zniósł), a ich nawał skutecznie tłumi
nieliczne przebłyski rzeczywistego poczucia humoru (<i><span style="color: #38761d;">"Nauczyłaś się ubierać w tyle maskujących warstw stali i wełny, że kevlar wygląda przy tym jak siatkowy top odsłaniający brzuch"</span></i>).
Doprawdy, nie ustaję w zadziwieniu, że dotrwałam do końca. Być może
Amerykanie lubią taki... ekhm ...humorystyczny- sposób pisania. A może
nie tylko Amerykanie. Może po prostu to do mnie nie trafia ten styl,
nijak tego wykluczyć nie mogę.</div><div><br /></div><div>Przy okazji
złapałam autorkę - która lubi protekcjonalnie uświadamiać czytelnika, o
ile pod każdym względem lepszy jest wiek XXI, a już prawa człowieka, czy prawa pracownicze, to już w ogóle klękajcie narody - na myśleniu
klasowym (á la wiek XXI, więc tym lepszym, oczywiście ;D), na które pani Oneill pozostaje wręcz wzruszająco ślepa, zupełnie, jak ślepi byli ci pogardliwie opisywani przez nią dziewiętnastowieczni bogacze, zwracający się do służby per "niech ona", albo nie zwracający się wcale, tak jak my nie zwracamy się po imieniu do mebla (<i><span style="color: #38761d;">"W XXI
wieku wciąż korzystamy z pomocy domowych. Nie jest niczym niesłychanym,
nawet w klasie średniej, zatrudnianie Manuela, który "świetnie sobie
radzi z różami, gdyby nie ten facet mieszkałabym w martwej kolczastej
kotlinie" czy Katii, która "przychodzi co dwa tygodnie i pomaga sprzątać
dom, umarlibyśmy bez niej". Ale dziś jest znacznie mniej prawdopodobne,
że będziemy zważać na różnice klasowe"</span></i>. Ale na inne to czemu nie,
pani autorko, prawda? Bo przecież chyba nie bez powodu pani sprzątająca
ma na imię Katia, a nie na przykład Jane, a ogrodnik - Manuel. Przy
okazji, dziś rozpatrywanie różnic klasowych mogłoby okazać się
niewygodne, bo może Manuel okazałby się doktorem fizyki w swoim
poprzednim życiu, i co byśmy wtedy wszyscy zrobili z naszym cennym,
dwudziestopierwszowiecznym egalitaryzmem i nie myśleniem klasowym).</div><div><br /></div><div>Dodatkowo
autorka często celowo wyolbrzymia lub dobiera źródła pod tezę,
miejscami widać jej niedobory wiedzy w konkretnych dziedzinach, a słowo
"kontekst" jest jej organicznie obce. Mimo to z książki można dowiedzieć
się wielu ciekawych rzeczy, o ile przesieje się je przez gęste sito niedowiarstwa i z zaciętymi zębami przetrzyma gejzery poczucia humoru autorki (i raz jeszcze powtarzam z naciskiem - nie czytajcie podpisów pod zdjęciami!!!)</div><div> </div><div>Tak więc jeśli ktoś:</div><div> </div><div>a) podchodzi z dystansem do moich okołoliterackich wynurzeń,</div><div> </div><div>b) potrafi podejść do zawartych w książce informacji z rezerwą i nie przyjmować ich bezkrytycznie jako
bezdyskusyjnych faktów, </div><div> </div><div>c) lubi stand-upy</div><div> </div><div>może sprawdzić własnoocznie, czy i do jakiego stopnia mylę się w swej ocenie. <br /></div><div><br /></div><div>Pozostałym raczej odradzam. </div><div> </div><div>O wiele rozsądniej, przyjemniej, a i zabawniej jest poczytać "W domu" Billa Brysona, albo rodzime "W salonie i w kuchni" Elżbiety Koweckiej.</div><div><br /></div><div><br /></div><div>EDIT.</div><div><br /></div><div>Na specjalne życzenie Kochanych Czytelników kilka przykładów podpisów pod zdjęciami.</div><div><br /></div><div>Poszukiwanie ich każe mi poczynić kilka zastrzeżeń.</div><div><br /></div><div>- po pierwsze, część zdjęć ma neutralne podpisy typu "obuwie domowe z początku XIX wieku" i bardzo ubolewam, że autorka przy tym nie pozostała,</div><div><br /></div><div>- po drugie, część podpisów ukazuje całe swe... ubóstwo erudycyjne w zestawieniu z tekstem, a same w sobie wyglądają dość niewinnie,</div><div><br /></div><div>- po trzecie, <span><em>de gustibus non est disputandum,</em> ja się krzywię, ktoś inny - tarza ze śmiechu, i to jest piękne.</span></div><div><span><em><br /></em></span></div><div><span>A teraz przykłady:</span></div><div><span> </span></div><div><span>Zdjęcie komentujące ówczesne rady dotyczące podmywania się: <br /></span></div><div><span><em><br /></em></span></div><div><span><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhJQasxxVJlKyyEcYQqjtiTqmzYRKWOg5MM0UMGVy2BFudIgyRb_Ro4uJQdrgKlXpEtUdGsygC17SRrW6wO6uTfp0oxt1xaW9mpUXCbL2j50T2UqZtq1kS4SQbQ6oeeTXK8SbjeByLQPIEWGN-hToUzvgSSwq-BNYoFSmt9E0CJrzRT6SAhN_TJQGb7s2BU/s1600/356443489_1049614943089903_3978262946330932388_n.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="782" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhJQasxxVJlKyyEcYQqjtiTqmzYRKWOg5MM0UMGVy2BFudIgyRb_Ro4uJQdrgKlXpEtUdGsygC17SRrW6wO6uTfp0oxt1xaW9mpUXCbL2j50T2UqZtq1kS4SQbQ6oeeTXK8SbjeByLQPIEWGN-hToUzvgSSwq-BNYoFSmt9E0CJrzRT6SAhN_TJQGb7s2BU/w195-h400/356443489_1049614943089903_3978262946330932388_n.jpg" width="195" /></a></div><br />Zdjęcie reklamy dotyczącej doczepek z włosów i peruk wraz z komentarzem autorskim:<em><br /></em></span></div><div><span><em><br /></em></span></div><div><span><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhRhdfVJC6yHZaEmwQIPXZOq5MCqAI1dPyn3s-SiePATOimidnpXMoS4IO-LD38WiOaDeXtaB269isKtYyIXvBwXyXEXnzde2wUB061D_WkFdj_CYRw1gxHlHS7am0dwNIJnao8s1bPZh5XLASMr2rzeCfZum1JKTg2LRuEepoxxbRWzOOgfuKps6A-633v/s1600/355978756_953685872519120_1471258142455749127_n.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1097" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhRhdfVJC6yHZaEmwQIPXZOq5MCqAI1dPyn3s-SiePATOimidnpXMoS4IO-LD38WiOaDeXtaB269isKtYyIXvBwXyXEXnzde2wUB061D_WkFdj_CYRw1gxHlHS7am0dwNIJnao8s1bPZh5XLASMr2rzeCfZum1JKTg2LRuEepoxxbRWzOOgfuKps6A-633v/w274-h400/355978756_953685872519120_1471258142455749127_n.jpg" width="274" /></a></div><br /><em><br /></em></span></div><div> Zdjęcie z rozdziału o porozumiewaniu się przy użyciu kwiatów, wachlarza i chusteczki:</div><div><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhchxyiYDhGgBieA-zDeLwxn7IpU8-N9Wp9geo52q5k2yz0lR2dBbnB_boGzs-Kqf8kcF8IGUQr9Z-hU3UnUgP3GziNGBEnxpFMTNMexnWzIqdK6_YqVaSfzieYxTPyO51XtxkxblHk8JM5uWqkAvZfnSGU6PFzE0LMjPMIA3t_SqkqSxDzJKPv4RyKKka0/s1600/356182567_2482746791884348_7166232216165196609_n.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="666" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhchxyiYDhGgBieA-zDeLwxn7IpU8-N9Wp9geo52q5k2yz0lR2dBbnB_boGzs-Kqf8kcF8IGUQr9Z-hU3UnUgP3GziNGBEnxpFMTNMexnWzIqdK6_YqVaSfzieYxTPyO51XtxkxblHk8JM5uWqkAvZfnSGU6PFzE0LMjPMIA3t_SqkqSxDzJKPv4RyKKka0/w166-h400/356182567_2482746791884348_7166232216165196609_n.jpg" width="166" /></a></div><br /><div>Zdjęcie z rozdziału o dbaniu o siebie podczas menstruacji:</div><div><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgV_sX55iGjCpml-M96EFUcqOLFg5Z32DCv-tVvT1bf-hGIFmP7IxuLZOcH06aP1VgA2X4MRMcItxRVXaRG8fR4WaqmJcx2YwbHyECFaSIXI70w4cpd8PtoepEdcEWpv7jgrXKJVWUAL75BCp5rJEDMCWzTn_sYGygmugXZxSAlt5iY3rhoxZL5Lc-M1q3T/s1600/355603143_655096266658697_2319101301787203864_n.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="743" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgV_sX55iGjCpml-M96EFUcqOLFg5Z32DCv-tVvT1bf-hGIFmP7IxuLZOcH06aP1VgA2X4MRMcItxRVXaRG8fR4WaqmJcx2YwbHyECFaSIXI70w4cpd8PtoepEdcEWpv7jgrXKJVWUAL75BCp5rJEDMCWzTn_sYGygmugXZxSAlt5iY3rhoxZL5Lc-M1q3T/w186-h400/355603143_655096266658697_2319101301787203864_n.jpg" width="186" /></a></div><br /><div>Zdjęcie z rozdziału o dopasowywaniu się panien na wydaniu i kawalerów (tu mamy dodatkowo przykład tego dwojakiego postrzegania świata, który da się dostrzec u autorki, która na pewno uznałaby za mało zabawne w najlepszym wypadku podśmiewanie się z osoby otyłej w XXI wieku, natomiast w XIX to jest TAKIE ŚMIESZNE):</div><div><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiNyuyjRIwG6wZNotcXYhJi9LW7cvEJrqcIv8nHpghHUTxu-JqrX_hThMHHU-k4d_Ayyqwtu1i0FqLi7FcwpE5P-J5iOmC4nRj8SlC-PfciH60JkrbkqN31lrlNMBJKLxkr1H8YEKEHAnSnU6q-CasWu9h1uQreQYjT0sDpsIzycmFKjGNEncBZ2l3RfMDZ/s1600/355807074_224853037123319_3236592022312450430_n.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1042" height="320" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiNyuyjRIwG6wZNotcXYhJi9LW7cvEJrqcIv8nHpghHUTxu-JqrX_hThMHHU-k4d_Ayyqwtu1i0FqLi7FcwpE5P-J5iOmC4nRj8SlC-PfciH60JkrbkqN31lrlNMBJKLxkr1H8YEKEHAnSnU6q-CasWu9h1uQreQYjT0sDpsIzycmFKjGNEncBZ2l3RfMDZ/s320/355807074_224853037123319_3236592022312450430_n.jpg" width="208" /></a></div><br /><div>Zdjęcie z fragmentem tekstu dotyczącym leczenia chorób psychicznych u kobiet:</div><div><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgvg2ristc-IJ2dWHKMJmryjTLEnlGHGfnEa_DT3jimNZt6nPejTFNd7juY4GZ0DlEz2j8tCRO4c65v6hOobuBDqYLk74U5gAlZxsmnX2SLKjBYGtFeNobt8tMvvG0HwzCJZbmwo5I8nPbDVGqtcBmTwIekbpo-AKP9eJ7JOsSSodx5vdMWIPXn9vC-1gFL/s1600/355914622_781601916743312_76303947702271779_n.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1150" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgvg2ristc-IJ2dWHKMJmryjTLEnlGHGfnEa_DT3jimNZt6nPejTFNd7juY4GZ0DlEz2j8tCRO4c65v6hOobuBDqYLk74U5gAlZxsmnX2SLKjBYGtFeNobt8tMvvG0HwzCJZbmwo5I8nPbDVGqtcBmTwIekbpo-AKP9eJ7JOsSSodx5vdMWIPXn9vC-1gFL/w288-h400/355914622_781601916743312_76303947702271779_n.jpg" width="288" /></a></div><br /><div>Zdjęcie z bardzo smutnego i dość przerażającego w rozdziału, dotyczącego braku uświadomienia młodych dziewcząt przed ich nocą poślubną:</div><div><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj5vzZdBxPcxzmYAzcRH0yuvz-mmGB2UVYlcSMJijJjBMy8Bers_cMY2Zl1bGDpX9iVGl7BkRWqYc9RmtmdsFuKc2BZ3jNFoAa4mvXy1yUz0RDdDga0Bu458qaNV07L4q2A-1lISbmRQg_VKxSiwYQ2bnCBcC9vLO9i9-vuIMf3OrJmXvzUxGyeaBDurbCZ/s1600/355813764_514594894127177_4084627835761018854_n.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="813" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEj5vzZdBxPcxzmYAzcRH0yuvz-mmGB2UVYlcSMJijJjBMy8Bers_cMY2Zl1bGDpX9iVGl7BkRWqYc9RmtmdsFuKc2BZ3jNFoAa4mvXy1yUz0RDdDga0Bu458qaNV07L4q2A-1lISbmRQg_VKxSiwYQ2bnCBcC9vLO9i9-vuIMf3OrJmXvzUxGyeaBDurbCZ/w204-h400/355813764_514594894127177_4084627835761018854_n.jpg" width="204" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgWFbRMNif9lRm7fFUa_CkClXE8WLXf7vp61KeSvSp890UcNGKMT4ibmJioxDwEuVwTP2ez9aeH2fRRNRBnNLd6BxgCzmWxNVrgzSXqylcA7IupESmC3EUZ0NZWMx1xRewX78-hcWAiBzNKsRdywyWYcTBm9DlnbwOrXkgYqDK-pa7LkKQ-9ADvcIM0eLZs/s1600/356085636_1723919671364611_5862222962732142961_n.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1363" height="400" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgWFbRMNif9lRm7fFUa_CkClXE8WLXf7vp61KeSvSp890UcNGKMT4ibmJioxDwEuVwTP2ez9aeH2fRRNRBnNLd6BxgCzmWxNVrgzSXqylcA7IupESmC3EUZ0NZWMx1xRewX78-hcWAiBzNKsRdywyWYcTBm9DlnbwOrXkgYqDK-pa7LkKQ-9ADvcIM0eLZs/w341-h400/356085636_1723919671364611_5862222962732142961_n.jpg" width="341" /></a></div><br /><div>Zdjęcie z rozdziału o wewnętrznych chorobach układu rozrodczego kobiet:</div><div><br /></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEictGQcSDxtJGf-UihnPLzd-XbrUneNEq2PpKDINerLDKM_xH8efQDArnS4GRpr13zl29baGRAWg7JH1UaH9a96Pw4jsjEFPG4zePPqMFBJbKjSzzf2Jz2y8I96YTO2y0EfHFZSThwkP7iqTJx2zUhGTFTfa1qjb9d-6UaC2VHMI112rsiAogQVtBcQEW0v/s1600/355807833_1216039115776011_5244944027183261082_n.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1210" data-original-width="1600" height="303" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEictGQcSDxtJGf-UihnPLzd-XbrUneNEq2PpKDINerLDKM_xH8efQDArnS4GRpr13zl29baGRAWg7JH1UaH9a96Pw4jsjEFPG4zePPqMFBJbKjSzzf2Jz2y8I96YTO2y0EfHFZSThwkP7iqTJx2zUhGTFTfa1qjb9d-6UaC2VHMI112rsiAogQVtBcQEW0v/w400-h303/355807833_1216039115776011_5244944027183261082_n.jpg" width="400" /></a></div><br /><div><br /></div></div></div>Anutekhttp://www.blogger.com/profile/11243994161080093533noreply@blogger.com8