sobota, 24 września 2016

#czarnyprotest

Będąc młodą pacjentką na jej ukochanym oddziale kardiologii przychodził do Królowej Matki Pan Profesor. Królowa Matka ucinała sobie z nim pogawędki, a w ogóle ma taką koncepcję, że Pan Profesor lubił do Królowej Matki wpadać na rozmowy o "Mężczyznach którzy nienawidzą kobiet", Arturo Perez-Reverte, szeroko pojętej literaturze rozrywkowej oraz krzyżówkach, ponieważ nie miała ona pojęcia, że dysponuje on ilością tytułów naukowych, które nie pomieściłyby się na tkaninie z Bayeux, w związku z czym nie emanowała czołobitnością, rozmawiała z nim jak ze zwykłym człowiekiem, beztrosko zwracała się do niego "panie doktorze" i nie brała do siebie przerażonych spojrzeń personelu, rzucanych jej zza profesorskiego ramienia. Tak więc Pan Profesor wpadał, badał i gawędził, i podczas jednej z takich pogawędek wyrwało mu się:

- Czterech synów, hm? Przydałaby się teraz córeczka... - po czym zorientował się, co powiedział, zreflektował się natychmiast i robiąc wielkie oczy zakrzyknął - Ale nienienie! Żadnych dzieci! One nie miałyby najmniejszych szans na przeżycie. Pani nie miałaby najmniejszych szans.

Królowa Matka, która po pierwsze nie była już młodym i hożym dziewczęciem (i doprawdy trudno powiedzieć, czy bardziej nie była hoża, czy młoda), po drugie posiadała czworo dzieci, w tym półroczne bliźnięta (a nic tak nie oddala wszelkich myśli o kolejnych dzieciach jak półroczne bliźnięta), a po trzecie zaledwie dwa tygodnie temu spokojniutko sobie umierała, co jakoś tak silnie zniechęcało do rozmyślań nad kontynuacją prokreacji, ukoiła nerwy Pana Profesora informacją, że spoko, ona nie zamierza produkować córeczki, zwłaszcza, że pewnie wyszedłby jej kolejny synek, a to już byłoby naprawdę nieco za dużo jak na jej zszargane nerwy.

Tym niemniej wtedy usłyszała to po raz pierwszy.

Nie ostatni.

Na każdej wizycie kontrolnej u dowolnego lekarza słyszała to samo.

Żadnych więcej dzieci.

Ciąża jest bezwzględnie zakazana.

Jest wyrokiem śmierci. Dla matki.

O szansach dziecka nie ma nawet co wspominać, skoro matka ma zerowe szanse dożyć połowy ciąży.

Niewydolność serca plus dopiero co przeżyty zator płucny szerokiego pola manewru na polu antykoncepcyjnym nie zostawiają, ale nic to. Antykoncepcja musi być stosowana.

Bezwzględnie.

...

Antykoncepcja czasem zawodzi.

...

I nadszedł w życiu Królowej Matki dzień, gdy wydawało jej się, że zawiodła.

Pamięta jak dziś. Siedziała na dywanie, na kolanach trzymała jednego Pompona, wtedy liczącego trzy i pół roku. Drugi bawił się nieopodal z Potomkiem Młodszym, siedmiolatkiem. Potomek Starszy dwa miesiące wcześniej zaczął czwartą klasę.

Za pół roku wszystkie jej dzieci mogły zostać sierotami. Pan Małżonek zaś miał szanse zostać wdowcem zanim stuknie mu 35 wiosen.

Królowa Matka nabrała tchu i mu powiedziała.

Pan Małżonek milczał chwilę. A potem powiedział:

- Wiesz, że musimy się pospieszyć?

I niczego więcej nie musiał mówić.

Królowa Matka wiedziała.

Musimy się pospieszyć. Zrobić test, najlepiej kilka. Upewnić się. Znaleźć kontakt. Zebrać pieniądze. Znaleźć kogoś do opieki nad dziećmi. Wyjechać na Słowację. Albo do Czech, ojciec Pana Małżonka tam mieszka. Jak najszybciej. Omijać polskich lekarzy szerokim łukiem. Bo nie ma żadnych gwarancji, że nie trafi się na takiego, który będzie przeciągał sprawę poza te ustawowe 12 tygodni, a jeśli przeciągnie to najdalej pięć tygodni później Królowa Matka nie będzie już żyła.

Więc Królowa Matka kupiła te testy i je zrobiła. Wyszły negatywnie. Nie była w ciąży. Jakiś tydzień później ostatecznie się o tym upewniła i z jej serca spadł kamień porównywalny z meteorem, który załatwił odmownie dinozaury. Już nie musiała wyjeżdżać na Słowację. Już mogła zapomnieć o zwierzęcym strachu, w którym żyła przez ostatnie dwa tygodnie. Mogła przestać układać pożegnalne listy do dzieci i zastanawiać się, czy dwoje najmłodszych będzie ją w ogóle pamiętać.


A teraz będzie gorzkie, bardzo gorzkie clou całej tej historii.

Królowa Matka miała trzech lekarzy prowadzących. Jeden z nich podczas wizyty kontrolnej powiedział jej, że gdyby zdecydowała się na powiększenie rodziny mogłaby mieć szansę. Była leczona prawie trzy lata, leczenie przynosiło efekty, serce wyglądało coraz lepiej, można by podjąć ryzyko.

I gdyby Królowa Matka żyła w normalnym kraju, w kraju, który jej prawo do aborcji zapewnia, to jej hipotetyczne piąte dziecko miałoby szanse przeżyć.

Bo pierwszą myślą Królowej Matki nie był wcale wyjazd na Słowację.

Jej pierwszą myślą było, że może się uda.

I w normalnym kraju jak najszybciej poszłaby do lekarza. W normalnym kraju jej ginekolog i kardiolog spotkaliby się, przeprowadzili szereg badań, sprawdzili stan Królowej Matki, sprawdzili, czy leki, które bierze i będzie brała do końca życia nie mają negatywnego wpływu na płód i uczciwie powiedzieli Królowej Matce, jakie ma szanse. Zajęliby się nią zgodnie z najlepszą wiedzą lekarską i troską o nią i jej zdrowie. A gdyby nie było szans to też by jej to uczciwie powiedzieli i pomogli przeprowadzić ją przez rozwiązanie, które wcale nie jest łatwe i którego wcale nie chciałaby, ale które mogłoby okazać się konieczne.

Ale w jej kraju, i Królowa Matka zdała sobie z tego sprawę aż tak dobitnie po raz pierwszy chyba właśnie siedząc na tym dywanie z Pomponem na kolanach, w jej kraju, gdzie "życie poczęte" chroni się tak, że ojejciu, jej hipotetyczne piąte dziecko szans nie miałoby żadnych.

Bo w jej kraju kobiety w takiej sytuacji, jak Królowa Matka, zaczynają od razu planować wyjazd na Słowację*.

Bo nie wierzą lekarzom. Wiecie, jakie to jest uczucie, nie wierzyć lekarzom? Wiecie, jak to jest, iść do lekarza, od którego zależy twoje życie i cały czas podejrzewać, że on cię może oszukiwać? Że cię nie leczy, że się o ciebie nie troszczy, że cię okłamuje w imię swoich osobistych poglądów albo ze strachu? Wiesz, jak to jest, Czytelniku?

Wiesz, jak to jest, nie podejmować nawet próby kontaktu z lekarzem w obawie przed spotkaniem na swojej drodze Chazana, którego Królowa Matka nie nazwie doktorem nawet przed plutonem egzekucyjnym, albo tego chazanowego pobratymca, który ukrywał przed matką aż do rozwiązania, że dziecko nie ma rozwiniętych kończyn, albo jakiegoś innego, który ze strachu albo w imię religii, której Królowa Matka nie wyznaje, skaże jej czworo dzieci na sieroctwo, a ją samą na śmierć bez mrugnięcia okiem? W imię życia poczętego, które i tak nie będzie miało szans by się urodzić i przeżyć?

I zdała sobie Królowa Matka sprawę, bo do tamtej chwili - nazwijcie ją frajerką - miała wrażenie, że jest obywatelką kraju, której przysługują te same prawa, co jego obywatelom, że nie ma żadnych praw. Że wszystkie te piękne słowa o równości wobec prawa, trosce i zapewnianej przez konstytucję opiece zdrowotnej, bezpieczeństwie i wolności sumienia to są tylko słowa. Że pełnię praw w tym kraju mają mężczyźni, najlepiej biali i heteroseksualni. A ona, która się w tym kraju urodziła i wychowała, w którym założyła rodzinę i urodziła czworo dzieci, w którym pracuje i odprowadza podatki do odprowadzania podatków nadaje się, i owszem. Pod względem ochrony jej zdrowia i życia jej państwo o nią nie dba. Nie liczy się dla jej kraju jej zdrowie i życie. Nie ma znaczenia jej paraliżujący strach ani jej cierpienie. Zlekceważy je bez wahania, ze słowami o moralności na ustach. Jest nikim dla swojego kraju.

Czuje się jak w wiktoriańskiej Anglii, w której pierwsze sufrażystki walczyły o prawa wyborcze, a w parlamencie mężczyźni pobłażliwie mówili, że równie dobrze można dać je zwierzętom.

O tym wszystkim Królowa Matka myślała, siedząc na dywanie z Pomponem na kolanach, i czuła się zdradzona. I czuła rozpacz.

A wszystko to działo się zanim w sejmie pojawił się barbarzyński projekt ustawy Ordo Iuris.

W czasach, gdy TEORETYCZNIE miała jakiś wybór.

Teraz grozi jej, że już go mieć nie będzie. Ani ona, ani inne kobiety w podobnej sytuacji. Teraz będzie mogła tylko umrzeć.


Królowa Matka jest osobą mało bojową. Nie ma w sobie ducha walki, nie cierpi konfrontacji, nie bierze udziału w internetowych flejmach, nie wdaje się w światopoglądowe dyskusje, unika komentowania drażliwych zagadnień. Nie ma temperamentu działaczki, ma bardzo cienką skórę i odchorowuje nieżyczliwe (o obraźliwych nie wspominając) komentarze. To dlatego bardzo rzadko porusza kontrowersyjne tematy, ukrywa swoje poglądy - a, owszem, ma swoje poglądy na wszystko, zupełnie tak, jak każdy - są tematy, o których nigdy i nic na napisze. Najchętniej pisałaby tylko recenzje złych i dobrych książek i anegdotki o swoich dzieciach, i miała blog pogodny, radosny w kolorystyce i tematyce oraz bawiący czytelników.

Ale czasem rozpacz, poczucie krzywdy, gniew, wszystko naraz lub każde z osobna rośnie w niej tak, że się wylewa.

No i czasem trzeba się opowiedzieć po czyjejś stronie. Nawet ryzykując odchorowywanie komentarzy, hejt i falę odlajkowywania bloga oraz fanpejdżyka.

Są ważniejsze rzeczy niż odlajkowany fanpejdżyk.

Tak więc, Kochane Czytelniczki, Kochani Czytelnicy. Jeśli któreś z Was będzie jutro, przyodziany na czarno, na demonstracji, proszę, niech wzniesie okrzyk i machnie transparentem także w moim imieniu.




* tak, Królowa Matka wie, że nie wszystkie. Szanuje wybór tych, które nie planują. Tym niemniej jest to ICH wybór.

sobota, 10 września 2016

Post w temacie żmij na łonie, odsłona tysiącpińćsetosiemnasta (i nie ostatnia)

Pompon Młodszy (którego wreszcie udało się nakłonić do opuszczenia Domostwa i udania się na Łono Natury w celu zażycia ostatnich powiewów lata; wraca galopem z przedsionka) - Mamo! Mamo! A moje sandały gdzie są?

Królowa Matka - A, sandały... w szafce są, co chcesz, pochowałam całe letnie obuwie, i to raczej głęboko, nie sądziłam, że pojawią się nagle tropikalne upały... (z westchnieniem wyplątując się ze zwojów alpaki)... czekaj, już idę, pomogę ci szukać...

Po chwili.

Królowa Matka (zanurzona po pas w szafie, przerzucając góry obuwia letniego, zimowego oraz kaloszków we wszelkich rozmiarach, kolorach i fasonach) - To te?... Są! A, nie, te są za małe... O, te! A, nie, to jest ten jeden sandał, do którego pary nie udało mi się znaleźć całe lato... te są moje... to nie są sandały... już, już, synek, zaraz je znajdę, jeszcze momencik, dosłownie jedna chwileczka...

Pompon Młodszy (pod nosem) - Tsy lata później...

Żmija, łono, na własnej piersi, sami Państwo wią, co sobie będzie Królowa Matka język strzępić.