Czy ja kiedyś już wspominałam, że kocham Milenę Wójtowicz?
Nie?
No to właśnie wspominam.
Od samego początku naszej (takiej więcej jednostronnej, przyznaję) znajomości, od (mini) serii - "Post Scriptum" i "Vice versa", poprzez "Wrota" oraz "Zaplanuj sobie śmierć" (czemu ja tego nie recenzowałam w ogóle? A, już pamiętam, bo jestem nieodpowiedzialną i lekceważącą czytelnika blogerką śmieciową, która obok prawdziwych, rzetelnych blogerów książkowych nawet nie stała) aż po ostatnią jej książkę "Z tobą będzie inaczej" kocham Milenę Wójtowicz, i tu, wobec tego czytelniczego grona, miłość jej moją wyznawam!
Miłość, która, trzeba przyznać, jakby mi się wzmogła po lekturze wspomnianego "Z tobą będzie inaczej", a osiągnęłaby wyżyny niedostępne praktycznie zwykłemu człowiekowi, nawet zaślepionej i będącej wcieleniem subiektywizmu fance, gdyby nie fakt, że wspomniany utwór jest pierwszą częścią... cyklu? trylogii? tetralogii?... no, czegokolwiek by nie było, jest częścią pierwszą, którą to bolesną wiadomością dostałam jak obuchem między oczy normalnie w chwili, gdy dotarłam do strony 302 powieści i zamarłam z rozżalonym wzrokiem sarenki oraz pełnym rozpaczy "Ale.. ale... jak to...?" wyszeptanymi zbielałymi usty, wskutek czego ślepa miłość ciut we mnie sklęsła.
Ale nie ma obaw, powróci.
W związku z powyższym wyznaniem wszyscy, którzy oczekują rzetelnej, obiektywnej recenzji, popełnionej z pełnym poszanowaniem recenzyjnych zasad mogą porzucić nadzieję na uzyskanie takowej i niezwłocznie udać się w inne rejony internetu.
Co nie oznacza, że nie będzie to recenzja w pełni, ale to w pełni obiektywna. Po mojemu :D.
Przyjaciele. Któż ich nie ma/nie miał/nie chce mieć! Są niezbędnym dopełnieniem naszego życia, wiernymi towarzyszami, kimś, na kim można się wesprzeć, z kim można się upodlić, a potem dźwignąć z upodlenia, komu można się wyżalić, wypłakać w rękaw, kto człowieka wesprze i nie będzie go oceniać.
A także doradzi.
Doradzają także świeżo upieczonej singielce, Celinie Nowackiej. I to nie tylko najbliżsi przyjaciele jej doradzają , ale i koledzy z pracy, i bliżsi i dalsi znajomych. Wszyscy, pytani i nie pytani (główni nie pytani) sugerują, że powinna związać się z niejakim Janem Zbendą. Jest dla niego stworzona. On jest dla niej stworzony. Jak na miarę szyty! Są jak rękawiczki do pary po prostu! Jak łyżeczki z tego samego kompletu! Jak ulał! Jak... jak... no jak nie wiem co! Musisz go, Celka, poznać!
Celina Jana Zbendy nigdy na oczy nie widziała i nie rwie się specjalnie do oglądanie go, o bliższym poznawaniu nie wspominając, zwłaszcza, że facet występuje w zestawie z narzeczoną.
Z narzeczoną wybitnie urodziwą, zdolną artystką, kobietą szeroko pojętego sukcesu.
Która, tak się złożyło, właśnie została zamordowana.
I choć wydawać by się mogło, że w związku ze zgonem przepięknej narzeczonej nic już nie stoi na przeszkodzie do wybuchu wielkiego uczucia lub chociaż osobistego spotkania w jakimś przyjemnym a neutralnym miejscu, problemy (liczne) dopiero się zaczynają, a problem główny polega na tym, że policja i jedna połówka miasta
podejrzewa, że to Jan Zbenda dokonał zbrodni, by być z nieznaną mu, ale
podobno pasującą do niego jak ulał Celiną, druga połówka zaś - że narzeczoną kropnęła Celina, usuwając w ten sposób leżącą jak kłoda na jej drodze do szczęścia i idealnego Jana Zbendy przeszkodę. Trzecia połówka zaś nie ma zdania, stoi z boku i przygląda się rozwojowej sytuacji, zamierzając wysnuć jakieś wnioski i wytypować zbrodzienia dopiero po uzyskaniu większej ilości danych.
Celinę zaczynają otaczać szepty i niespokojne spojrzenia kolegów i koleżanek z pracy, docierają do niej nietaktowne pytania przyjaciółek, a w dodatku dostaje wezwanie na policję i posadzona zostaje przed obliczem wyglądającego jak fantazja erotyczna oraz milion dolców w jednej postaci
podkomisarza Zacharczyka, który pragnie wymóc na Celinie wyznanie, że zamordowała ona osobę, której nie zna, by zająć jej miejsce u boku mężczyzny, którego nigdy w życiu nie widziała na oczy.
Cóż pozostaje naszej bohaterce.
Pozostaje jej porzucić wrodzoną rozwagę, dyscyplinę wewnętrzną oraz doprowadzoną do mistrzostwa trzeźwość umysłu, zachować się spontanicznie (i to kilka razy!), poznać Pana Skrojonego Na Miarę osobiście, i osobiście rozwikłać kryminalną zagadkę
Szczerze wyznam, zazwyczaj bardzo podejrzliwie traktuję wyznania, od których roi się w licznych recenzjach licznych literackich komedii, kryminalnych i nie tylko: "Uśmiech nie schodził mi z ust!", "Uśmiałam się do łez!", "Śmiałam się przez cały czas lektury!", i nie do końca w nie wierzę, nie będę zatem miała pretensji, jeśli i mi nikt nie uwierzy, ale mimo to napiszę - uśmiechałam się podczas lektury częściej niż często. A także śmiałam się głośno, w tym raz w środku nocy, z twarzą w poduszce, by nie pobudzić rodziny, a raz w dzień co prawda, ale tak, że w sąsiednim pokoju, przez założone słuchawki usłyszało mnie dziecko i przyleciało zapytać z niepokojem, czemu płaczę (bo śmiech nie wyciskający potoków łez z ócz nie liczy się u mnie za śmiech, a na pierwszy rzut oka można się pomylić, gdy widzi się mamusię smarkającą, excusez, w chusteczkę). I potem jeszcze parę razy, zazwyczaj w okolicznościach czytania o przyjaciółkach Celiny i ich małym sabaciku. Albo o Krzysiu. Jestem wielbicielką Krzysia i jego drogi do uleczenia się z wypalenia zawodowego :D.
Książkę czytałam w pełni przekonana, że będzie to typowa komedia kryminalna (wiecie, trup, zagadka, komplikacje, rozwiązanie zagadki). Którą ta, okazało się, nie jest. Nie jest to ani
typowy romans, ani komedia kryminalna, raczej komedia romantyczno-kryminalna, trochę obyczajówka ze zwłokami w tle, oryginalna i wyśmienicie napisana (och, jak bardzo Milena Wójtowicz umie w dialogi! Po mistrzowsku po prostu! Niektóre
czytałam sobie powoli i smakowicie po kilka razy tylko po to, by cieszyć
się frazą).
Zabrakło mi trochę mocnego akcentu na zakończenie, takiego bardzo filmowego, wbijającego w fotel i zapierającego dech cliffahngera, zakończenie pierwszego tomu (chlip) przypominało mi raczej zakończenie odcinka filmu obyczajowego, podejrzewam zresztą, że to dość wyraźne zwolnienie tempa akcji pod koniec tomu (skutkujące za to zwiększeniem ilości dialogów, więc się nie skarżę) związane było z autorskim planem zamknięcia całości w więcej niż tylko jednej części. Ale może to i dobrze, bo czekanie przez czas dłuższy na część kolejną z takim zapartym tchem mogłoby się okazać niezbyt korzystne dla zdrowia. A tak to kto wie, może kolejną część autorka zacznie od wielkiego "bum"? I zdrowsze to dla czytelnika, i zapewniające satysfakcję emocjonalną!
Bo ciąg dalszy na pewno nastąpi i - być może, być może - opierać się będzie na genialnie opracowanym przez Celinę i jej analityczny umysł planie?…
Na czymkolwiek będzie się opierać, ja go przeczytam.
A w oczekiwaniu może powtórzę sobie "Zaplanuj sobie śmierć" i nawet rzecz zrecenzuję, nie bacząc na to, że uczynił to przede mną cały internet?
W końcu miłość zobowiązuje :).