niedziela, 30 października 2022

"Z tobą będzie inaczej" Milena Wójtowicz

Czy ja kiedyś już wspominałam, że kocham Milenę Wójtowicz?

Nie?

No to właśnie wspominam.

Od samego początku naszej (takiej więcej jednostronnej, przyznaję) znajomości, od (mini) serii - "Post Scriptum" i "Vice versa", poprzez "Wrota" oraz "Zaplanuj sobie śmierć" (czemu ja tego nie recenzowałam w ogóle? A, już pamiętam, bo jestem nieodpowiedzialną i lekceważącą czytelnika blogerką śmieciową, która obok prawdziwych, rzetelnych blogerów książkowych nawet nie stała) aż po ostatnią jej książkę "Z tobą będzie inaczej" kocham Milenę Wójtowicz, i tu, wobec tego czytelniczego grona, miłość jej moją wyznawam!

Miłość, która, trzeba przyznać, jakby mi się wzmogła po lekturze wspomnianego "Z tobą będzie inaczej", a osiągnęłaby wyżyny niedostępne praktycznie zwykłemu człowiekowi, nawet zaślepionej i będącej wcieleniem subiektywizmu fance, gdyby nie fakt, że wspomniany utwór jest pierwszą częścią... cyklu? trylogii? tetralogii?... no, czegokolwiek by nie było, jest częścią pierwszą, którą to bolesną wiadomością dostałam jak obuchem między oczy normalnie w chwili, gdy dotarłam do strony 302 powieści i zamarłam z rozżalonym wzrokiem sarenki oraz pełnym rozpaczy "Ale.. ale... jak to...?" wyszeptanymi zbielałymi usty, wskutek czego ślepa miłość ciut we mnie sklęsła.

Ale nie ma obaw, powróci.

W związku z powyższym wyznaniem wszyscy, którzy oczekują rzetelnej, obiektywnej recenzji, popełnionej z pełnym poszanowaniem recenzyjnych zasad mogą porzucić nadzieję na uzyskanie takowej i niezwłocznie udać się w inne rejony internetu.

Co nie oznacza, że nie będzie to recenzja w pełni, ale to w pełni obiektywna. Po mojemu :D.
 
 
Przyjaciele. Któż ich nie ma/nie miał/nie chce mieć! Są niezbędnym dopełnieniem naszego życia, wiernymi towarzyszami, kimś, na kim można się wesprzeć, z kim można się upodlić, a potem dźwignąć z upodlenia, komu można się wyżalić, wypłakać w rękaw, kto człowieka wesprze i nie będzie go oceniać.

A także doradzi.

Doradzają także świeżo upieczonej singielce, Celinie Nowackiej. I to nie tylko najbliżsi przyjaciele jej doradzają , ale i koledzy z pracy, i bliżsi i dalsi znajomych. Wszyscy, pytani i nie pytani (główni nie pytani) sugerują, że powinna związać się z niejakim Janem Zbendą. Jest dla niego stworzona. On jest dla niej stworzony. Jak na miarę szyty! Są jak rękawiczki do pary po prostu! Jak łyżeczki z tego samego kompletu! Jak ulał! Jak... jak... no jak nie wiem co! Musisz go, Celka, poznać!

Celina Jana Zbendy nigdy na oczy nie widziała i nie rwie się specjalnie do oglądanie go, o bliższym poznawaniu nie wspominając, zwłaszcza, że facet występuje w zestawie z narzeczoną.

Z narzeczoną wybitnie urodziwą, zdolną artystką, kobietą szeroko pojętego sukcesu.

Która, tak się złożyło, właśnie została zamordowana.

I choć wydawać by się mogło, że w związku ze zgonem przepięknej narzeczonej nic już nie stoi na przeszkodzie do wybuchu wielkiego uczucia lub chociaż osobistego spotkania w jakimś przyjemnym a neutralnym miejscu, problemy (liczne) dopiero się zaczynają, a problem główny polega na tym, że policja i jedna połówka miasta podejrzewa, że to Jan Zbenda dokonał zbrodni, by być z nieznaną mu, ale podobno pasującą do niego jak ulał Celiną,  druga połówka zaś - że narzeczoną kropnęła Celina, usuwając w ten sposób leżącą jak kłoda na jej drodze do szczęścia i idealnego Jana Zbendy przeszkodę. Trzecia połówka zaś nie ma zdania, stoi z boku i przygląda się rozwojowej sytuacji, zamierzając wysnuć jakieś wnioski i wytypować zbrodzienia dopiero po uzyskaniu większej ilości danych.
 
Celinę zaczynają otaczać szepty i niespokojne spojrzenia kolegów i koleżanek z pracy, docierają do niej nietaktowne pytania przyjaciółek, a w dodatku dostaje wezwanie na policję i posadzona zostaje przed obliczem wyglądającego jak fantazja erotyczna oraz milion dolców w jednej postaci podkomisarza Zacharczyka, który pragnie wymóc na Celinie wyznanie, że zamordowała ona osobę, której nie zna, by zająć jej miejsce u boku mężczyzny, którego nigdy w życiu nie widziała na oczy.

Cóż pozostaje naszej bohaterce.

Pozostaje jej porzucić wrodzoną rozwagę, dyscyplinę wewnętrzną oraz doprowadzoną do mistrzostwa trzeźwość umysłu, zachować się spontanicznie (i to kilka razy!), poznać Pana Skrojonego Na Miarę osobiście, i osobiście rozwikłać kryminalną zagadkę

Szczerze wyznam, zazwyczaj bardzo podejrzliwie traktuję wyznania, od których roi się w licznych recenzjach licznych literackich komedii, kryminalnych i nie tylko: "Uśmiech nie schodził mi z ust!", "Uśmiałam się do łez!", "Śmiałam się przez cały czas lektury!", i nie do końca w nie wierzę, nie będę zatem miała pretensji, jeśli i mi nikt nie uwierzy, ale mimo to napiszę - uśmiechałam się podczas lektury częściej niż często. A także śmiałam się głośno, w tym raz w środku nocy, z twarzą w poduszce, by nie pobudzić rodziny, a raz w dzień co prawda, ale tak, że w sąsiednim pokoju, przez założone słuchawki usłyszało mnie dziecko i przyleciało zapytać z niepokojem, czemu płaczę (bo śmiech nie wyciskający potoków łez z ócz nie liczy się u mnie za śmiech, a na pierwszy rzut oka można się pomylić, gdy widzi się mamusię smarkającą, excusez, w chusteczkę). I potem  jeszcze parę razy, zazwyczaj w okolicznościach czytania o przyjaciółkach Celiny i ich małym sabaciku. Albo o Krzysiu. Jestem wielbicielką Krzysia i jego drogi do uleczenia się z wypalenia zawodowego :D.

Książkę czytałam w pełni przekonana, że będzie to typowa komedia kryminalna (wiecie, trup, zagadka, komplikacje, rozwiązanie zagadki). Którą ta, okazało się, nie jest. Nie jest to ani typowy romans, ani komedia kryminalna, raczej komedia romantyczno-kryminalna, trochę obyczajówka ze zwłokami w tle, oryginalna i wyśmienicie napisana (och, jak bardzo Milena Wójtowicz umie w dialogi! Po mistrzowsku po prostu! Niektóre czytałam sobie powoli i smakowicie po kilka razy tylko po to, by cieszyć się frazą).
 
Zabrakło mi trochę mocnego akcentu na zakończenie, takiego bardzo filmowego, wbijającego w fotel i zapierającego dech cliffahngera, zakończenie pierwszego tomu (chlip) przypominało mi raczej zakończenie odcinka filmu obyczajowego, podejrzewam zresztą, że to dość wyraźne zwolnienie tempa akcji pod koniec tomu (skutkujące za to zwiększeniem ilości dialogów, więc się nie skarżę) związane było z autorskim planem zamknięcia całości w więcej niż tylko jednej części. Ale może to i dobrze, bo czekanie przez czas dłuższy na część kolejną z takim zapartym tchem mogłoby się okazać niezbyt korzystne dla zdrowia. A tak to kto wie, może kolejną część autorka zacznie od wielkiego "bum"? I zdrowsze to dla czytelnika, i zapewniające satysfakcję emocjonalną! 
 
Bo ciąg dalszy na pewno nastąpi i - być może, być może - opierać się będzie na genialnie opracowanym przez Celinę i jej analityczny umysł planie?… 
 
Na czymkolwiek będzie się opierać, ja go przeczytam.
 
A w oczekiwaniu może powtórzę sobie "Zaplanuj sobie śmierć" i nawet rzecz zrecenzuję, nie bacząc na to, że uczynił to przede mną cały internet?
 
W końcu miłość zobowiązuje :).

sobota, 29 października 2022

Bida z nędzą

Potomek Starszy (robiąc smutne, baaaardzo smutne oczka) - Mamusiu, a wyślij tatusiowi smska, żeby mi chipsy kupił...

Królowa Matka (z brutalną szczerością) - Nie kupi ci, trzeba było nie wyżerać całotygodniowego przydziału na jednym posiedzeniu.

Potomek Starszy (w przestrzeń) - Napisz mu, że jeśli tylko kupi mi chipsiki wyrzeknę się tych słodyczy, które mam. Biednym je oddam...

Potomek Młodszy (ze starannie modulowanym smuteczkiem w głosie, acz z godnym podziwu refleksem) - Ja jestem biedny!


Wręcz, upewniam Państwa, bieda aż u niego piszczy.

Nieszczęsnego.

 

piątek, 28 października 2022

"Kształt wody" Andrea Camillieri

W Vigacie na "pastwisku" (czyli w miejscu, na którym - jak wiedzą wszyscy mieszkańcy miasteczka - spotykają się wielbiciele płatnych uciech erotycznych i poszukiwacze związanych z nimi mocnych wrażeń) zostaje odnalezione ciało inżyniera Luparello, lokalnej osobistości. Według orzeczenia biegłych, śmierć nastąpiła z przyczyn naturalnych, a jej przyczyną był atak serca spowodowany nazbyt intensywnym udziałem we wspomnianych uciechach. Wezwany na miejsce zdarzenia komisarz Montalbano, który - czy to wiedziony intuicją, czy przeczuciem - ociąga się z odłożeniem dochodzenia ad acta, pomimo coraz liczniejszych nacisków. A ociąga się nie tylko dlatego, że denat uchodził za człowieka ostrożnego, dbającego o reputację i sama jego obecność na "pastwisku" wydaje się zastanawiająca, o okolicznościach śmierci nie wspominając. Pewne osoby zachowują się dziwnie, ci, którzy powinni okazać zaskoczenie i smutek z powodu zejścia inżyniera przyjmują ją nader spokojnie, z kolei są tacy, którzy pogrążają się w głośno i ekspresyjnie wyrażanej rozpaczy. Dzieją się zastanawiające rzeczy, na miejscu domniemanej zbrodni znajdowane zostają dziwaczne przedmioty, kuriozalne zdarzenia zdają się mnożyć i komplikować całą sprawę Wszystko to, zdaniem komisarza, najwyraźniej świadczy o tym, że ktoś próbuje skompromitować inżyniera...


Książka jest krótka.

I jest to zaleta :).

Zwięzłość formy wymaga na autorze zachowania precyzji, uporządkowania, szczególnej dbałości o przejrzystość fabuły i starannego przedstawienia historii w sposób, który pozwala czytelnikowi podążać za sprytnie, w przemyślany sposób pozostawionymi tropami aż do satysfakcjonującego (intelektualnie, bo jeśli chodzi o zaspokojenie poczucia sprawiedliwości to, muszę wyznać, im więcej wysoko postawionych osób pojawiało się w tej historii, tym bardziej upadała we mnie nadzieja na ujrzenie wszystkich odpowiedzialnych za zbrodnię za kratkami) zakończenia. Wymaga dokładności i skupienia się na przyczynowo-skutkowej logice przedstawianej opowieści. Nie pozwala na przedstawianie głębi przemyśleń głównego bohatera na tematy osobiste, rozdrapywania wszystkich zadanych mu kiedykolwiek duchowych ran, nie możemy liczyć na katalog z IKEI w formie opowiadania ("usiadł na błękitnej sofie o prostych liniach zagłówka, zarzuconej poduszkami w modne ostatnio wzory nordyckie, i odstawił filiżankę na subtelny stoliczek o trzech nogach, który wydawał się niemal zbyt delikatny, by udźwignąć nowoczesną, modernistyczną lampę o podwójnym kloszu i minimalistycznym dizajnie", te rzeczy) oraz długich wewnętrznych rozważań, snutych przez bohatera podczas wpatrywania się przez okno, po którym niespiesznie przemykają samotne krople deszczu, by połączyć się w strumyczki i jak łzy rysować nieregularne ścieżki na szybie, za którą powoli pogrąża się w przedwczesnym mroku ponurego, wrześniowego dnia ulica wraz przemykającymi po niej, przygarbionymi smętnie, owiniętymi w bezkształtne peleryny lub skulonymi pod parasolkami sylwetkami ludzkimi (i tak dalej, i tym podobnie; długo tak mogę, i liczni autorzy kryminałów, niestety, też). Zero sztucznego nadmuchiwania powieści, tylko (aż!) dyscyplina słowa i precyzyjne plecenie wątków.

W posłowiu do powieści tłumacz przytacza wypowiedź sycylijskiego pisarza, Leonarda Sciascii: "Powieść kryminalna jest najlepszą klatką, w której może osiąść pisarz, ponieważ narzuca ona pewne normy: na przykład nie można naruszyć w niej związków logicznych, czasowych i przestrzennych", i, doprawdy, jest to maksyma, którą jakże wielu autorów kryminałów powinno sobie wyhaftować krzyżykami, wykuć w kamieniu, wyrzeźbić w drewnie czy tam utrwalić w dowolny, przez się wybrany sposób, i trzymać gdzieś pod ręką, najlepiej przy łóżku, by była to pierwsza rzecz, na którą spojrzą po przebudzeniu i ostatnia, jaką będą widzieć przed zaśnięciem. A gdyby sobie ją jeszcze utrwalili, to byłoby po prostu wspaniale.

Andrea Camillieri przyswoił i utrwalił, i jako czytelniczka cieszę się z tego ogromnie.

Przy tym pomimo zwięzłości formy w "Kształcie wody" odnaleźć można to, za co swego czasu tak chwaleni byli "kryminaliści" skandynawscy, czyli obraz społeczeństwa, tu: sycylijskiego w latach 90-tych, całą tę warstwę społeczno-obyczajową, od miejsca znalezienia zwłok, czyli, co tu owijać w bawełnę, burdelu na świeżym powietrzu począwszy, przez nepotyzm, układy i układziki, niemal mafijne powiązania, brudną politykę, bezradność wobec tych, co mogą więcej... a w tle sycylijskie pejzaże i cudowna pogoda, życie towarzyskie, kultura, kuchnia.

Dodatkowy plus za samego komisarza Montalbano. Trudno w kryminałach o sympatycznego, nie zgnębionego przez życie, nie skopanego przez los i pozbawionego nałogów bohatera a tu proszę - lubiany, uczciwy (na swój sposób ;)) i z poczuciem humoru. Posiadający przyjaciół, znajomych, życie osobiste, lubiący dobrze zjeść, nie przypominający superherosa z amerykańskiego komiksu ani głównego bohatera kina moralnego niepokoju. Normalny. Zwykły facet. Dopiero gdy człowiek natyka się w książce na normalnego detektywa/policjanta/komisarza/prowadzącego śledztwo widzi, jak bardzo było mu kogoś takiego brak.

Ponieważ niedawno przeczytałam bardzo negatywną opinię o powieści (nie tej :)), zaczynającą się od słów: "Bardzo była krótka, nie lubię takich krótkich książek, lubię spędzać dużo czasu z bohaterami, wchodzić w ich świat, lubię, jak te świat mnie interesuje, a czym można zainteresować czytelnika na głupich dwustu stronach?" boję się polecać dzieło, liczące tych stron zaledwie 153, ale może spróbuję - jeśli ktoś chciałby sprawdzić, czy jednak można zainteresować czymś czytelnika w książce, która w sposób znaczący odbiega objętością od jakże licznych skandynawskich (i nie tylko) bestsellerów niech zaryzykuje spotkanie z komisarzem Montalbano i sprawdzi.

A nuż okaże się, że jednak można :).

piątek, 7 października 2022

Post pomimo wszystko (aktualizowany co jakiś czas) , odsłona druga

 Zamieszczając tego posta obiecałam aktualizować go co jakiś czas, i nawet aktualizowała donosząc o tym na Facebooku, o czym, jak błyskotliwie stwierdziłam po jakimś (dłuższym) czasie nie wiedział nikt, kto na Facebooka nie zagląda.

Teraz zatem postanowiłam zaktualizować go w sposób, że tak to ujmę, klasyczny, również dlatego, że ilość memów mnie przyrosła, nieprawda, lawinowo i zaczęłam obawiać się, że wysadzę Bloggera, albo go w jakiś inny sposób uszkodzę.

 Dzisiejszą aktualizację zaczniemy od smutnego prezydenta Federacji Rosyjskiej


 jak również od generała Denaturowa, bo co to by była za aktualizacja bez generała Denaturowa?

 A na początek zdjątko, które Potomek Starszy przez pół wakacji przesyłał mi dzień w dzień o poranku, żebym, jak twierdzi, zaczynała dzień z uśmiechem:

Iiii ciąg dalszy!








I już z samych memów z generałem Denaturatowem widać, że nie wszystko w temacie specjalnej operacji wojskowej

 idzie po myśli tych, którzy tę operację zaczęli.

Ukraińcy wciąż się dozbrajają


niewykluczone, że przy pomocy sił nieczystych

i w sposób totalnie pozbawiony szacunku.

Samoloty nie wylatują, gdyż burza, statki toną, gdyż sztorm...


 i inne nieszczęśliwe przypadki...


A pamiętacie, co pisałam o kompletnym braku szacunku? NO WŁAŚNIE.


 

Polacy nadal okazują wsparcie, chociaż niektórzy posuwają się w tym do niesmacznej przesady...


I co to ja jeszcze chciałam... a! 
 
Brak szacunku.
 


 
 
 Ukraińcy zaś, chociaż niektórzy mają swoje (nieco zaskakujące) problemy


złośliwie (bez wątpienia) przyspieszyli działania na linii frontu
 

 




 doprowadzając wojska wroga do wycofania się na z góry upatrzone pozycje.


 i kto wie, do czego to może doprowadzić.

 
A chociaż niezależne referenda w republikach donieckiej i ługańskiej poszły nawet lepiej, niż można się było spodziewać


to dumne zwycięstwo doprowadziło do drobnych zatargów w temacie rozmów pokojowych.



W dodatku jakby tego wszystkiego było mało...

Czesi przejęli Kaliningrad.

(znaczy, pardon, Kralovec).

Zaczęło się od bratniej, dyktowanej jak najlepszymi uczuciami i życzliwością wobec sąsiada propozycji.

Wkrótce Czesi zajęli cały obwód bez nijakich sprzeciwów z polskiej strony, bo nie będziemy przecież bratniemu narodowi tego kawałka przestrzeni żałować, że o dostępie do morza nie wspomnę, w końcu my już swój mamy.

Zgodnie z najlepszymi, międzynarodowymi tradycjami odbyło się referendum, zakończone także zgodnie z najlepszymi międzynarodowymi tradycjami, poparciem ponad 97-procentowym,

a nawet większym!

Informacje o tym radosnym wydarzeniu ukazała się na Wikipedii, czyniąc rzecz oficjalną.



Kościół ewangelicki szybciutko się ogarnął i zaklepał strefę wpływów,

z sąsiednich krajów zaczęły płynąć gratulacje i wyrazy poparcia,

 sprawa stała się paląca podczas licznych rozmów na samych szczytach władzy...

 sojusznicy zaczęli proponować pomoc w rozbudowie czeskiej floty...


chociaż bracia-Czesi sami sobie doskonale radzili.


 


Wielkie firmy z radością ogłaszały otwarcie na nowe rynki zbytu...


 A Czesi zakasali rękawy i przystąpili natychmiast do realizacji śmiałych projektów przemysłowych

 

oraz, uskrzydleni (nomen omen) sukcesem, nie pozwolili sobie ograniczyć się tylko do wpływów na Ziemi.

 I tylko niektórzy z jakiegoś powodu wydawali się zaskoczeni.


Oczywiście może okazać się, że za jakiś czas zaskoczony będzie ktoś jeszcze :D.

A ja wam powiem, że jak już jeden... osobnik, który obecnie ukrywa się nie wiadomo gdzie zostanie odnaleziony i wsadzony za jakieś bardzo solidne kraty to ja mu chyba kwiatki wyślę z podziękowaniem za zbliżenie narodów, które dokonuje się na naszych oczach za jego sprawą.

Czasem to porozumienie potyka się o drobne językowe nieporozumienia (BTW, to mój najukochańszy tweet ever, nieodmiennie poprawia mi nastrój).


I okropne jest, że odbywa się to takim potwornym kosztem.

Ale się odbywa.

I pamiętajcie, że język polski jest pomidorek :).


Post będzie aktualizowany, w ten czy inny sposób.