środa, 30 listopada 2022

Horrorowo

Ach, te wieczory, gdy w Domu w Dziczy Rodzina zasiada przed ekranem, by pochłonąć jakieś Dzieło Kinematografii Światowej, albo i Popkultury, młódź męska wraz z Panem Oćcem - z popcornem, a Królowa Matka - z notatniczkiem i ołóweczkiem. 

Któż ich nie kocha, tych wieczorów (choć notatniczek i ołóweczek co niektórzy być może też :)).

A takie horrory to już w ogóle miodzio.

A na horrory na faktach nie ma po prostu słów!

 

Horror (na faktach) zaczyna się.


Potomek Młodszy (ze starannie modulowanym podziwem w głosie) - Ale efekty specjalne mają bajeczne!

Potomek Starszy - TO CZOŁÓWKA JEST.

***

Potomek Starszy (chrupiąc popcornem) - Pogłośnij!

Potomek Młodszy - Nie, jump scary będą...

Potomek Starszy (unosząc się oburzeniem) - No co ty? W Watykanie?!

***

Na ekranie - zakonnica modli się w tonie silnie histerycznym oraz w pustej celi, zdobnej jedynie w gigantyczny krucyfiks.

Potomek Któryś (posępnie) - ...a teraz krzyż zapłonie...

Krzyż - (płonie)

Rodzina (zgodnie jak nigdy) - Oglądałeś! Spoiler! Spoiler!

Potomek Któryś - A ićcie sobie, tak tylko się zastanawiałem głośno, twórczy proces umysłowy przeprowadzałem, a wy mi tu, że spoiler zaraz!!!

***

Ekipa Walczących z Opętaniami Rozwiązywaczy Zagadek Z Watykanu udaje się do Rumunii, do Nawiedzonego Klasztoru, do którego dźwierzy grzecznie pukają.

Dźwierze uchylają się nieznacznie.

Zakonnica do Ekipy Walczących... itd, w skrócie EKzORZzW (uprzejmie) - Dzień dobry.

Pan Małżonek (radośnie) - O, i od razu wiedziała, że musi do nich po angielsku mówić!

***

EWzORZzW (wkracza nieśmiało w klasztorne mury).

Pan Małżonek (nie mniej radośnie, niż przed chwilą) - O, krypta! Na samym wejściu mają kryptę, jak oryginalnie!

Potomek Starszy - I stale się świece w niej palą, tak mniej więcej dwieście...

***

Ekipa pałęta się po cmentarzu i Brudnej, Znaczonej Komunizmem Okolicy (możliwe, że całe dochody wioski przeznaczone są na świece dla klasztoru).

Potomek Młodszy (z uznaniem) - O, i od razu widać, że to Rumunia jest, bo przecież to być nie może, żeby we wsi jedną porządną stodołę mieć by mogli!

***

EWzORZzW (do matki przełożonej) - Chcielibyśmy zadać kilka pytań...

Matka przełożona (chłodno) - Teraz nie możemy rozmawiać, za chwilę nieszpory, a potem do rana obowiązuje milczenie...

Rodzina Królewskomatczyna (niezbornym, acz entuzjastycznym chórem, z którego najwyraźniej wybija się głos Królowej Matki):

-Pakiet tygodniowy biorę!

- Ja dwa!

- All inclusive!!!

***

Zakonnica (zaprasza gestem Ekipę do ogromnej, puściutkiej celi z gotyckim, acz pozbawionym szyb oknem i wielkim łóżkiem pod ścianą, na której powieszony jest dopasowany do rozmiarów sali - czyli naturalnych rozmiarów, albo i lepiej - krucyfiks, chylący się nad łożem) - To nasza cela gościnna, bezpiecznej nocy...

Potomek Starszy - Z takim Jezusem nad głową to ja bym się raczej nie czuł bezpiecznie. Że o komfortowo nie wspomnę.

***

Zakonnica (zeznaje przed Ekipą) - Wizje nigdy się nie powtarzają... ale gdy się kończą w głowie kołacze mi się tylko jedna myśl...

Potomek Starszy ( z zadumą) - Czy PiS znowu wygra...?

***

Oglądamy jedną z Wizji, w której zakonnica wiesza się, skacząc z krokwi w stodole.

Potomek Młodszy (krytycznie, pamiętny oglądanych nie tak dawno rustykalnych widoczków) - Ta szopa, w której się powiesiła, to powinna się pod nią zapaść...

***

Jeden z Fachowców z EWzORZzW wymyka się z celi i, przyświecając sobie drżącym światełkiem świecy, przemyka w dół po schodach.

Potomek Starszy (ironicznie) - Dobrze, że nie ma ich dwóch, bo by się rozdzielili!

***

Skradający się Fachowiec wpada w gigantycznej i puściutkiej (co jest naczelną myślą scenograficzną w tym dziele) sali na posąg Matki Boskiej, dosyć znienacka.

Rodzina Królowej Matki (podskakuje nerwowo).

Potomek Młodszy (radośnie) - O, Matuchna Przenajświętsza! Pierwsza rzecz w tym filmie, której się przestraszyłem!!!

 ***

Fachowiec (drżącymi rencami przerzuca w krypcie jakieś papiery).

Potomek Starszy (zrezygnowanym tonem) - I tak se siedzi w tej krypcie, sam jak palec, o jednej świecy i plecami do drzwi...

KM - Fatalne feng shui. Fa-tal-ne.

***

Akcja się zagęszcza, zakonnice wyskakują przez okna, by po chwili pojawić się w murach klasztoru całe i zdrowe, coś wyje, coś biega, coś wieje, papiery latają w powietrzu, EWzORZzW stoi wsparta o mur i dyskutuje nieco podniesionym głosem, żeby przekrzyczeć Magiczny Wichr.

Potomek Starszy - Wy nie gadajcie, wy stamtąd wyjeżdżajcie. I to natychmiast!

Potomek Młodszy (tonem "mędrzec objaśnia ci świat') - Nie mogą. Drzwi są zamknięte.

Potomek Starszy (unosząc się nieco) - To niech je, kurna, otworzą, jest taki wynalazek, jak klamka, chyba nawet w Rumunii je mają!!!

***

Bohaterowie biegają, spadają, albo powiewają to tu, to ówdzie, bez ładu i składu, po całym klasztorze.

Potomek Młodszy (odrobinę nawet zainteresowany) - A gdzie jest ten trzeci? Czemu go nie ma?

Potomek Starszy (jak do ćwierćinteligenta) - Bo się rozdzielili, no helloł!

***

Zło się wylęga, czarna dziura otwiera, trup ściele gęsto, Ekipa zwleka z wyjazdem.

Potomek Starszy - No ja bym leciał i krzyczał: "O, k..., o, k..., o k...!!!".

Pan Małżonek (tonem pouczenia) - To są zakonnice, one nie mówią "k...".

Potomek Starszy - "O, na Boga, o, na Boga, o, na Boga!!!".

...


Po czym z Grona Rodziny padła przyjęta przez aklamację propozycja, by w Domu w Dziczy obejrzeć "Obecność", a zatem ciągu dalszego sprawozdania z oglądania nie wyklucza się.

poniedziałek, 28 listopada 2022

Post pomimo wszystko (aktualizowany co jakiś czas) , odsłona trzecia

Tak sobie pomyślałam, że czas na kolejną aktualizację Postu Pomimo Wszystko (post jest tu, a pierwsza aktualizacja - tu), wszak od poprzedniej prawie miesiąc minął, a w tych sprawach nie masz jak obowiązkowość i punktualność!

Poniewczasie zorientowałam się, że poprzednią aktualizację umieściłam na bloguniu w same urodzinki Słońca Narodów, niejakiego Włodzimierza Pe., zaś kolejnego dnia  o niewybaczalnym przeoczeniu uroczystego tego święta zorientowali się także Ukraińcy, po czym pospieszyli, by obdarzyć Jaśniejące Światło Uralu prezentem i życzeniami:

  w związku z czym


 Są tacy, których zaistniała sytuacja ucieszyła, jak na przykład Portugalczycy:

Niektórym hojny prezent dla Gwiazdy Bajkału ułatwił (po namyśle - możliwe, że utrudnił w sumie) życie:

Choć niewykluczone, że jubilat nie odniósł się do niego z entuzjazmem,

zwłaszcza, że odbił się on negatywnie na myśli wojskowej i szkoleniowej Drugiej Armii Świata.

Na szczęście badaniem sprawy zajmują się prawdziwi fachowcy, więc rychło dowiemy się, kto tu przy czym majstrował i dlaczego, a winni zostaną ukarani z cała surowością.

A propos "drugiej armii świata",  bogatej sukcesami...


władze intensywnie pracują nad jej wszechstronnym rozwojem w celu jak najszybszego użycia, rzecz jasna.


Zabrały się do tego z właściwą sobie błyskotliwością:


choć muszą walczyć z nieoczekiwanym oporem społeczeństwa, które do tej pory popierało władze oraz Wielkiego Sternika duchowo i moralnie oraz silnie entuzjastycznie,


a teraz, wygląda na to, zaczęło żywić niechęć do działań Perły Czukotki i mieć stresa.



Ma za to okazję, by się przekonać, że MAGIA DZIAŁA!

Co może się niektórym przydać, gdy naród do boju wystąpi z orężem...



I, doprawdy, aż żal patrzeć, jak się w tej sytuacji przemęcza nasz Pe Włodzimierz, Matuszki Rossji Tęcza, biedny człowiek sam już nie wie, w co ręce włożyć i jak rozwiązać ten węzeł gordyjski XXI wieku...

Musi się trzymać, zdany tylko na siebie, nieszczęsny, sam wbrew światu...


i nie pomogą tu ani przyjaciele...


ani współpracownicy, ostatnio silnie spłoszeni


w związku z koniecznością wycofania się  na z góry upatrzone pozycje.


A na to nawet najtęższe umysły, okazuje się, nie poradzą.


Chociaż... grunt to spojrzeć na sprawę z właściwego punktu widzenia!



Bo, pamiętajcie!


Na szczęście nie chce :).





czwartek, 17 listopada 2022

"Francuski piesek" Marta Obuch

We "Francuskim piesku" poznajemy dalsze losy Misi, Zuzy, Igły, Piotra Marchewki i Ryszardy, bohaterów "Łopatą do serca".


Misia przeprowadza się z mieszkania do domku, który kupiła w charakterze niespodzianki "na nową drogę życia" dla siebie i Igły. Za sąsiadów ma Francuza Luka, właściciela znakomicie prosperującej restauracji, oraz zamożnego i przystojnego Tadeusza Zawadzkiego, który przypadkiem nosi to samo nazwisko, co Misia, która po rozwodzie porzuciła miano małżonka. Małżonek natomiast - mafijny boss - co prawda aktualnie przebywa w więzieniu, ale nadal trzyma rękę na pulsie śląskiego półświatka, a dodatkowo, korzystając z mnóstwa wolnego czasu, mężnieje (czyt.: intensywnie ćwiczy na siłowni). Zuza i Marchewka są na etapie redefinicji swojego związku (czyt. - Marchewka chce się żenić, Zuza nie chce wychodzić za mąż), Misia i Igła też, tylko inaczej, trup się ściele tu i ówdzie i jest niesympatyczny, więc nam go nie żal, słowem, wszystko jak w klasycznej komedii kryminalnej.

I tylko wszystko mnie w tej książce denerwowało. No, może poza Misią.

Nie umiem tego zrozumieć, bo naprawdę lubię panią Obuch, jej książki są w swoim gatunku niezłe, polszczyzna więcej niż poprawna, poczucie humoru bardzo w moim stylu, akcja zazwyczaj nie powoduje wybuchów żenometru, irytacjometru ani żadnego innego -metru (a muszę wyznać, że zawsze reaguję irytacją, jeśli akcja komediowego kryminału staje się nazbyt już niewiarygodna, a bohaterowie zachowują się nieprawdopodobnie i/lub głupio w stopniu, którego nie usprawiedliwia nawet konwencja)...

Aż tu nagle w przypadku "Francuskiego pieska" chęć zamordowania bohaterów rosła we mnie z każdą przeczytaną stroną w postępie geometrycznym, wszystkie "-metry" mi migały światełkami i wyły, a pytanie "Co tu się dzieje, do licha?!" cisnęło się na ust mych korale.

Począwszy od Piotra Marchewki, któremu coś niewyobrażalnego stało się w osobowość (teksty do Luka: "Ty będziesz wyzywał Polaków od złodziei? Przy mnie?!", do Zuzy co prawda, ale w obecności Luka: "Jak się po ciemku migdalisz z Francuzami, jak Polaka zdradzasz na zapleczu... może pan Pisuar... to z francuskiego? Może Pan Pisuar da ci więcej szczęścia, choć - zawiesił na Luku wzrok. - Bardzo wątpię" są po prostu żałosne i świadczą jak najgorzej o wyrzucającym je z siebie, i na Boga, "Polaka", serio?), poprzez Zuzę, która twardo opisywana jest jako niekonwencjonalna, energiczna, spontaniczna, a jest po prostu chamska i okrutna ("Może ją kocha na śmierć i życie. Są tacy zboczeńcy. Trochę go rozumiem, bo sama bym jej chętnie skręciła kark". "Ciebie? Zgwałcić? Niemożliwe! - Zuza parsknęła urągliwym śmiechem", tu już pominę dość ohydne potraktowanie próby gwałtu - i nieistotne, że czytelnik wie, że nie była to próba gwałtu, żadna z bohaterek tego nie wie - jako dowodu na kobiecą atrakcyjność, "Ryszarda to nie imię, to rozpoznanie", "Ktoś włamał się do domku i odkręcił gaz. Nie wiadomo po co, może Ryszarda też go wkurzała", to i duuuużo więcej w przytomności rzeczonej Ryszardy), akcję zbierania ślimaków i łapania żab w parku, (bo przecież jak robić uroczystą kolację opartą na kuchni francuskiej to łapanie żab jest obowiązkowe), oraz utrwalanie nieboszczyka w cynamonie, żeby się nie zepsuł (tak, to jest jeden z tych elementów, w które nie wierzę, względnie uznaję za dowód piramidalnej głupoty bohaterów, jeden z tych elementów słowem, których istnienia moim bardzo skromnym zdaniem w żadnej książce nie usprawiedliwia nawet obrana konwencja, acz nie wykluczam, że cierpię po prostu na deficyt poczucia humoru), aż po (zwłaszcza) Ryszardę, która w poprzednim tomie była co prawda prostą dziewczyniną, za to poczciwą z kościami, trochę nieporadną i z dobrym sercem, a tu jest po prostu prostackim popychadłem o jarmarcznym guście, nie potrafiącym się stosownie ubrać, umalować i wysłowić (mam uwierzyć, że dziewczyna, która - nim nawiązała z szefem romans - pracowała jako sekretarka, nieistotne, szalenie kompetentna czy zaledwie poprawna, nie wie, jak się ubrać idąc załatwiać sprawy w ZUS-ie i nie potrafi wypełnić najprostszego dokumentu? No raczej nie, sorry bardzo), całość mnie bolała w czytelnicze jestestwo.

I tak, wiem, że Zuza dostanie po nosie, wszystko się pięknie rozwiąże, winni pójdą siedzieć, nikt nie wystawi naszym bohaterkom rachunku za bezczeszczenie zwłok, Ryszarda okaże się wewnętrznie mądra i wiele się nauczy... no, ok, Piotr Marchewka pozostanie tym dziwacznym bucem, którym nie był ani w poprzednim, ani w kolejnym tomie... noale. Jak wspomniałam - dziwnie mnie uwiera ta książka, i dziwnie dużo mi w niej przeszkadza, aż sama jestem zaskoczona (a nie wspomniałam jeszcze o zadziwiającym używaniu wielokropków, które mnie wybijało z lektury podczas czytania, w rodzaju: "Po dwóch latach umizgów domagał się bowiem... ślubu", nie, no serio, ślubu! A myślałam, że wspólnego wyjazdu do Somalii, to by przynajmniej trochę tłumaczyło ten wielokropek. Albo: " kumpla z wydziału, niejakiego Kuby, zwanego... Rozpruwaczem ". "dobra, nie gadamy o kotach, a o Misi i... Zuzie". "Drzwi lokalu zaskrzypiały i na taras weszła pani Utko, mama... Luka", no tak, wielokropek jest niezbędny, bo fakt, że pani Utko jest mama Luka taki zaskakujący jest!; "że niby do czego... pijesz?". "Pani Daniela mieściła w sobie takie pokłady energii, ze jej dom, jej kuchnia, jej... syn, wszystko musiało chodzić jak w zegarku"... I tak dalej, i tym podobnie, i tak co chwilę, a tyle tego było, że zaczęło mnie w końcu irytować nawet, gdy zostało użyte poprawnie).

I to, że nie powinnam się tak unosić, bo piszę wszak o rozrywkowej lekturze na jedno popołudnie, do przeczytania się, pośmiania i odłożenia na półkę też wiem. W dodatku o książce autorki, którą zazwyczaj czytuję z przyjemnością (i być może dlatego wszystko to, co powyżej, uwiera mnie w czytelnicze jestestwo).

Ale gdyby ktoś do tej pory nie czytywał jej wcale, sugerowałabym rozpoczęcie znajomości od jakiejś innej pozycji.

poniedziałek, 14 listopada 2022

Filmowo. Chyba

Pan Małżonek - Kojarzysz "Enolę Holmes"?

Królowa Matka - Nie.

Pan Małżonek - Ten film?

Królowa Matka - Nie.

Pan Małżonek (pomocnie) - No, wiesz, ten o siostrze Sherlocka Holmesa...

Królowa Matka (dość obojętnie) - Nie.
Pan Małżonek - Przecież go razem oglądaliśmy!

Królowa Matka - Nie.

Pan Małżonek - Ale jakie nie, na pewno tak!

Królowa Matka (nieco monotonnie) - Nie.

Pan Małżonek - Heniutek Sherlocka grał!!!

Królowa Matka - ???

Pan Małżonek (rozpaczliwie) - No, Heniutek! Henryczek! No, CAVILL przecież!!!

Królowa Matka - A. To nie.

Pan Małżonek - Ale to przecież niemożliwe jest, na pewno to razem widzieliśmy!

Królowa Matka - Nie.

Pan Małżonek - Pamiętam! Rękę bym sobie dał uciąć! Oglądałaś go ze mną, na sto procent.

Królowa Matka - Nie.

Pan Małżonek (tonem koniecznego wyjaśnienia) - W każdym razie wyszła druga część.

...

Aha.

środa, 2 listopada 2022

"Między światem a zaświatem", Katarzyna Jackowska-Enemuo, Nika Jaworowska-Duchlińska

 

Zaświat.

Piąta strona świata.

Ta, której nie ma, a jest.

Ta, którą przeczuwamy, w którą czasem nie wierzymy, a czasem boimy się wierzyć, bo jej nie rozumiemy. Którą wyczuwamy w mrowieniu w tyle głowy, w dreszczu, we wrażeniu obecności czegoś, czego nie potrafimy ująć w słowa. 

Ma swoje furtki, bramy i tajemne przejścia. Swoich przewodników, którzy pomogą te furtki dostrzec i przez nie przejść, i swoich stróżów, którzy będą strzec bram, by nie przekroczyli ich ci nie będący na to gotowi. Jest tuż obok, na wyciągnięcie ręki, o krok, o oddech, o sen - a nie można jej dotknąć. Jest daleko, daleko, za dziewięcioma górami, dziewięcioma lasami, dziewięcioma rzekami - a wystarczy jeden krok, by przekroczyć jej próg.

Stamtąd właśnie - zwłaszcza w takie dni, jak dzisiejszy, gdy granica między światami staje się cienka, cieniuteńka, jak mgła, jak dym, jak pajęcza nić - przychodzą do nas umarli.

Przez miedze i drzewa, przez ogień i wodę, po promieniu świecy, w szumie strumienia, na rozstaju dróg, przez lustra i progi, na skrzydłach pszczół i kruków, na krótką chwilę, na jeden dzień, jeden wieczór, wracają dusze do naszego świata, a my czekamy na nie, stęsknieni, zostawiamy im uchyloną furtkę i jedzenie, by je ugościć, i zapaloną świecę, by je ogrzać przed podróżą, którą za chwilę przyjdzie im odbyć przed udaniem się znów 

"W drogę, o której nikt nie wie,

Która się dwa razy otwiera dla ciebie,

Raz - gdy przychodzisz 

I raz - gdy powracasz".

Albo nie.

Albo nie czekamy na nie, bo przecież nie ma żadnego zaświata.

Dawny człowiek widział i przeczuwał zaświat wszędzie. Wierzył (wiedział), że są miejsca, w których spotykają się światy, i istoty, które potrafią ludzi przez te miejsca przeprowadzić. I wiedział, że te miejsca są wszędzie. Niepozorna dróżka, próg domu, ptak, za którym pobiegniesz... wszystko mogło być bramą. Wszystko mogło być przewodnikiem. Wszystko mogło takiego przejścia strzec.

Dzisiejszy człowiek nie widzi zaświata, nie czuje go i w niego nie wierzy. Jest mądry, racjonalny, pobłażliwie uśmiechający się, gdy słyszy o starych zabobonach i dawnych, jakże niemądrych wierzeniach. Otoczony technologią, dysponujący licznymi źródłami sprawdzonej wiedzy na wyciągnięcie ręki. 

Chyba, że czasem zdarzy mu się ciemność. Szare, krótkie dni, długie noce bez światła. Jakieś strzępy opowieści. Łzy pod powiekami. Milczenie. Rosnące cienie w kątach pokoju, chwile pełne niepewności i niewiedzy. Tęsknoty za kimś, kogo utracił. Za czymś, co utracił. Chwila próby, w której - niczym wielcy bohaterowie ze starych opowieści - będzie musiał stawić czoło. Czemuś. Komuś. Czasem temu Niezmierzonemu i Nienazwanemu, które czeka nas wszystkich, chociaż jesteśmy tacy nowocześni, i racjonalni, i chronieni za sprawą najnowszych technologii i medycznych osiągnięć.

Być może w takiej chwili krótkim dreszczem, przeczuciem, snem - zaświat przemówi do niego.

A może nie. 

Bywa i tak.

Ta książka jest opowieścią o opowieściach, które plotą się od tysiącleci. Od pierwszej chwili, w której człowiek nauczył się mówić i snuć historie. O tym, co jest, ale tego nie ma, co czasem prześwituje w starych piosenkach, jeszcze starszych baśniach, legendach i mitach. O szeptach i przeczuciach, dawnych wierzeniach, szczątkach religii dawno minionych, z których coś ocalało, coś dodano, coś ujęto, coś zmieniono. I w które się wierzy, chociaż czasem się nie wierzy już w nic innego.

I o tym, że ludzie - wszędzie i zawsze - byli i są tacy sami. Tego samego szukają, tego samego się boją, za tym samym tęsknią i to samo daje im szczęście.

Warto ją przeczytać choćby tylko ze względu na piękne, pełne tajemnicy i mocy historie, rewelacyjne rozdziały "Dla dociekliwych", po jednym na każdą opowieść, w przystępny sposób podające przeróżne związane z opowiedzianymi baśniami ciekawostki, interesujące, jak sądzę, nie tylko dla dzieci, i przejmujące do głębi serca ilustracje, wspaniale uzupełniające tekst.

Ale najbardziej warto przeczytać ją w mrocznej godzinie, gdy ciemność kładzie się długim cieniem, rozpacz podchodzi do gardła i człowiek chciałby po prostu odetchnąć głęboko. Chwycić się nadziei. Zrozumieć. Doznać ukojenia.

Ostatecznie całkiem często to właśnie książki dla dzieci najlepiej udzielają odpowiedzi na bardzo dorosłe, bardzo poważne i leżące kamieniem na sercu pytania.