Pisanie recenzji czwartej części cyklu trochę mija się z celem.
Większość osób, które po tę czwartą część sięgną znają trzy poprzednie, co oznacza, że reklamowanie im kolejnej jest bez sensu. One już znają styl pisania autora, kupili świat przedstawiony, może nawet z okrzykami entuzjazmu na ustach, na kolejny odcinek przygód bohaterki czekają z zapartym tchem, po co im jakieś reklamy.
Tym, którzy serii nie znają nie ma sensu reklamować części czwartej, bo powinny zacząć od pierwszej, nie tylko dlatego, że warto jest sprawdzić, czy im sposób opowiadania historii przez autora odpowiada, ale także - a wręcz przede wszystkim - dlatego, że być może bez znajomości poprzednich tomów nie da się zrozumieć kolejnej części.
Powyższe dotyczy również recenzentki, która, świadoma braków w lekturze, chwyciła z entuzjazmem (starsza pani na tropie, dziarska emerytka kontra świat, no, miodzio to być musi, nieprawdaż!) w bibliotece dwa pierwsze tomy i...
O, rany, jakie to było NIE. Nie. I jeszcze raz po prostu - nie.
Raz,
że językowo było dość słabo - dostawałam zadyszki, czytając te
trzywyrazowe zdania, wystrzeliwane seriami...
Dwa, że postać głównej
bohaterki jest straszliwie irytująca, co oczywiście samo w sobie nie
jest niczym złym, pisarz ma prawo wykreować taką postać, jaką ma
fantazję, jeśli ma fantazję, by uczynić bohaterką arogancką i wredną
starszą panią, jego wola, zresztą wredne starsze panie w charakterze
literackich detektywów mają potencjał. Chyba, że - i jest to, niestety,
ten przypadek - są przy okazji po prostu głupie, a w niektórych
zachowaniach żenujące. Zofia Wilkońska jest jak puzzelki złożone z najbanalniejszych, najbardziej prostackich
stereotypów o starszych osobach i nie zgadzam się z opiniami powtarzającymi się w wielu recenzjach, jakoby "każdy z nas znał taką staruszkę". Nie. Nie każdy zna taką staruszkę. Natomiast każdemu zdarzyło się zetknąć w internetach albo prywatnych rozmowach z tekstami o "babciach, co umierają, ale magicznie ożywają, gdy widzą wolne miejsce w autobusie" albo "tych starych babach, co łażą po sklepach, zamiast w domu siedzieć", "moherowych babciach, co są takie roszczeniowe", "dziadkach, co myślą, że im się wszystko należy, bo mają te parę lat więcej", itepe, itede. Zofia jest taka właśnie, jak starsze osoby z tych tekstów - agresywnie roszczeniowa, bezczelna, wścibska (bogowie, dla mnie panna Marple była zbyt wścibska!!! na Zofię Wilkońską nie mam po prostu skali). A jeśli liczycie na to, że z biegiem zdań, z biegiem stron autor zmusi was do zastanowienia się nad przyczynami tej wredoty, ukaże drugie dno głupoty, sprawi, że uznacie, że
stereotypowe postrzeganie ludzi jest krzywdzące - zapomnijcie o tym. Zamiast prób przełamania (do bólu banalnego) stereotypu dostajemy znak równości
między egoizmem i bezczelnością a starością. I nic się
za tym nie kryje, nie ma żadnej głębi, żadnej historii do opowiedzenia, żadnego tła, nic, po prostu nic.
I w tym momencie płynnie przechodzimy do trzy,
czyli do tego szumnie zapowiadanego humoru - być może są osoby, które
zaśmiewają się do łez czytając o starszej pani, macającej
Afroamerykanina po włosach, bo nigdy jeszcze takich nie widziała, i
traktującego go jak coś w rodzaju małpki (emerytowana nauczycielka!!!
Współczuję głęboko jej uczniom), okradającej mieszkanie zamordowanego
sąsiada, podczas gdy sam sąsiad z nożem w piersi tkwi na sedesie (niech
ktoś zatrzyma tę karuzelę śmiechu!), że o wspólnym oglądaniu porno przez
porywacza i porwaną nie wspomnę, ale nie jest to typ humoru, który
akurat ja poważam. Nie bawi mnie chamstwo. Uszczypliwość, sarkazm, spryt, przemyślność wynikająca z większego doświadczenia życiowego i specyficznych potrzeb - tak. Ale nie chamstwo, a ta bohaterka jest, po prostu, na
wskroś chamska.
No i cztery - zagadka kryminalna rozwiązana przy
pomocy jednego (słownie - JEDNEGO) zdania, deus ex machina szaleje jak
wicher po stepie, wszyscy się pchają, by podarować bohaterce (nachalnej, aroganckiej i niesympatycznej, takiej, którą w realu by się wysłało do
wszystkich diabłów po pierwszym wypowiedzianym przez nią zdaniu) dowody
przestępstw, bo tak, wszystko się jej udaje, bo tak, zakończenie... może
i ciut nieoczekiwane, ale bez jakiegokolwiek prawdopodobieństwa,
wyjaśnienia, no cóż, też - bo tak.
Przy tym autor między
wierszami poruszał (istotny!) problem samotności, ubóstwa i „przezroczystości”
starszych ludzi, robił to moim zdaniem umiejętnie, doceniałam to, a raczej już, już zaczynałam doceniać,
już, już zaczynałam myśleć, że może jednak, może coś, może ta książka
nie jest tak bardzo "nie" jak mi się początkowo wydawało... i zawsze w
tym momencie wkraczała pani Wilkońska, cała na biało, by okraść kolejną
osobę, bo jej się przyda, a co zmarłemu po czekoladzie, albo zachwycić
się własną błyskotliwością, że ach, jaka jest pomysłowa przeszukując
śmietnik, a wszyscy, którzy na to patrzą mają szeroko otwarte oczy i
opadnięte szczęki dlatego, że podziwiają jej przytomność umysłu i
zazdroszczą jej inteligencji (tjaaaa...), albo rzucić jakąś złotą myślą,
a we mnie duch upadał, fakt, że zaczynałam coś doceniać wypadał mi z
pamięci i znowu pewna byłam tylko jednego.
Że NIE.
I że nie polecam.
Ubogacona tym doświadczeniem przystąpiłam do lektury
"Konkurenci się pani pozbyli" w niejakim popłochu.
W końcu troszkę głupio jest samej zgłosić się po egzemplarz recenzencki, po czym oznajmić, że książka nadaje się co najwyżej na podpałkę albo prezent dla nielubianej osoby (albo kłamać, ale tego na tym blogu nie ma i nie będzie).
No, nic, powiedziało się A, należy powiedzieć B, co sobie uświadomiwszy przystąpiłam do lektury i, o, bogowie.
Doznałam zaskoczenia.
Przede wszystkim język uległ wyraźniej poprawie, kiedy pierwszy raz się zaśmiałam niemal się przestraszyłam, bo jednak nie była to reakcja towarzysząca mi podczas lektury pierwszych dwóch tomów. A tu nie dość, że złote myśli naszej Zofii bywały całkiem zabawne ("Miałam ochotę skręcić mu kark, choć nie wiedziałam, czy to możliwe w przypadku osób nieposiadających kręgosłupa" - przy tym nawet pierwszoklasista zauważy, że nie są to już zdania trzywyrazowe!), to znalazłam i takie, które kiedyś, gdy już wprowadzę w czyn plan produkowania makatek z błyskotliwymi cytatami z polskich pisarzy wyhaftuję sobie, zmieniwszy czas przeszły na teraźniejszy, żeby było bardziej dobitnie, oprawię i powieszę w widocznym miejscu ("Przed stoczeniem się w otchłań ratowało mnie tylko to, że nie było mnie stać na żadne nałogi").
Sama Zofia Wilkońska nie zmienia się zanadto, o, nie. Wciąż taka sama arogancka, wścibska i przekonana o własnej nieomylności i o tym, że cały świat wstrzymuje oddech, wpatrując się w nią z zazdrością i podziwem. Wciąż przepełniona niechęcią, by nie rzec nienawiścią do ludzi, wciąż nieżyczliwa, wciąż pozwalająca sobie na wiele (a, ukradnę kwiatki z klombu, co komu po kwiatkach, tak sobie nieużytecznie rosną w centrum miasta!). Ale jakoś to aż tak jak w poprzednich częściach nie razi, i nawet mam koncepcję, czemu.
Oto nasza Zofia idzie w politykę, z właściwa sobie bezkompromisowością wkracza do sejmu jako przedstawicielka Polskiej Partii Emerytów, i podejrzewam, że na tle naszego dość bezlitośnie sportretowanego politycznego światka jej cechy charakteru po prostu się jakoś szczególnie nie wyróżniają. A nawet wręcz przeciwnie, mam wrażenie, że Jackowi Galińskiemu się rysunek postaci nieco rozmył, ponieważ pani Wilkońska wykazuje się od czasu do czasu nietypową, jak na nią, empatią, współczuciem czy otwartością,stając się w tych chwilach, jak mniemam, reprezentantką poglądów autora.
Polityczne bagienko, w którym taplamy się wraz z bohaterką, jest bardzo nasze i nie raz, nie dwa, złapałam się na myśli, że bardzo jestem ciekawa, jak się ta książka zestarzeje. Gdy już minie te parę lat, dzisiejsze afery zostaną zastąpione nowymi, ci, co teraz brylują na salonach odejdą, nadejdą jacyś nieznani nam dziś nowi... czy przyszli czytelnicy zrozumieją wszelkie puszczone do nich oczka, czy będą potrafili rozszyfrować, "co autor miał na myśli"? Ba, miewałam wrażenie, że nawet dzisiejsi czytelnicy - zwłaszcza ci, którym, jak niżej podpisanej, z polityką niekoniecznie jest po drodze - mogą mieć problemy ze zrozumieniem, kto jest w tej książce kim. Czy po latach okaże się, że można czytać tę powieść jako satyrę na politykę, jako tragikomiczną parodię, równie dobrze pasującą do każdej rzeczywistości, czy przeciwnie, gdy rzeczywistość się zmieni z książki nie zostanie wiele? Naprawdę jestem ciekawa.
Zagadka kryminalna... cóż, jak zwykle. Trochę nie rozumiem, czemu te książki są nazywane "komediami kryminalnymi", skoro kryminału w nich tyle, co kot napłakał. Niby jest trup, ale nie wiadomo, czy była zbrodnia, do połowy książki nie zajmuje się tym nawet sama bohaterka, a jak się już zaczyna zajmować to, pyk! - i mamy rozwiązanie, owszem, osoba sprawcy może zaskoczyć, ale... no, cóż, wszelkie moje zastrzeżenia z opisu części pierwszej pozostają w mocy.
Podsumowując - osób, które czytały poprzednie części nie zachęcam, ponieważ prawdopodobnie nie muszę. Osobom, które nie czytały radzę zacząć od pierwszej części. Może się okazać, że Zofia Wilkońska jest bohaterką z ich bajki, i że doskonale czują się w wykreowanym przez Jacka Galińskiego świecie, w których autor co i rusz puszcza do nich oko. Może się okazać, że nie jest. Zawsze lepiej sprawdzić to na tomie pierwszym, nie czwartym.
Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu WAB (zapewniając jednocześnie, że nie zdziwię się, jeśli już nikt nigdy nie zaproponuje mi kolejnego).