Niespodziankę Potomki Królowej Matce zrobiły.
W deszczowy (no, aż taki deszczowy to on nie był, dżdżysty może raczej, o, właśnie, dżdżysty) dzień Potomki Starsze kazały się Matce wypuścić do ogródka, gdzie knuły. Królowa Matka rzucała czasem przez okno okiem, ale nie naciskała na złożenie precyzyjnych zeznań w kwestii poczynania Potomków, żywiąc optymistyczne przeświadczenie, że zgubić to się one raczej w bezmiarach Królewskich Ogrodów nie zgubią, na ruchliwą ulicę nie wybiegną nie tylko z braku takowej, ale także dlatego, że furtka się zacina i trzeba silnej męskiej ręki Pana Małżonka (względnie słabszej, ale za to wspomożonej samurajskim - albo innym, bardziej, eee... lokalnym, a nawet wręcz staropolskim, okrzykiem damskiej ręki Królowej Matki), by ją otworzyć, pokrywy do szamba nie uniosą nawet we dwójkę, pokrywę do pompy i owszem, dałyby radę, ale to by było widać przez okno i Królowa Matka miałaby czas wylecieć z domu z rykiem na ustach i żądzą natychmiastowej, brutalnej interwencji w oczach...
Potomki Starsze nie wykazywały chęci otwierania czegokolwiek, na chwilę tylko wpadły do domu i zażądaly od Królowej Matki słoika, otrzymawszy rzecz zniknęły gdzieś na dworze (Królowa Matka słyszała je, majstrujące coś najwyraźniej w okolicy rynny), by, dumne i blade, pojawić się kwadrans później z darem.
- Patrz, mamusiu! - rzekł ze słuszną dumą Potomek Starszy. - Zrobiliśmy ci jezioro! Żeby ci nie było smutno, że już po wakacjach. Tylko przepraszamy, że ci troszeczkę kamyczków zabralismy ze skalniaczka... - dodał szybciutko oraz na wszelki wypadek (aby uprzedzić popadnięcie Królowej Matki w oszalałą furię, oczywiście :)).
I teraz na oknie kuchennym Królowej Matki stoi sobie jej własne jezioro :). Ma kamieniste dno z jedną, z wysiłkiem się przez nie przebijającą roślinką (chociaż Potomki z godnym podziwu uporem sprawdzają, czy już się w nim pojawiły jakieś glony), czystą wodę, w której czasem załamujące się promienie słoneczne robią malutkie tęcze, i koi tęsknotę Królowej Matki za wakacjami, które się tak nieodwołalnie skończyły.
piątek, 31 sierpnia 2012
czwartek, 30 sierpnia 2012
Jeszcze nie teraz
Królowa Matka chwilowo nie wraca do pracy.
Poddawszy się tydzień temu badaniu holterowskiemu (polegającemu, gdyby ktoś nie wiedział, na spowiciu badanej osoby w zwoje drutów, poprzypinanych do maszynki przypominającej telefon komórkowy, oraz przytwierdzonych do ciała plastrami, - na które w ramach ironii losu Królowa Matka ma uczulenie, co na szczęście nie jest obowiązkowym elementem badania - aby zapobiec przesunięciu się przytwierdzonych do skóry czujników, dzięki czemu zyskuje się przyjemny wygląd terrorysty-samobójcy, co jest efektem ubocznym badania, oraz można obserwować pracę serca przez całą dobę, co jest tegoż badania celem podstawowym),
zbrojna w świeżutkie wyniki stawiła się w Sąsiednim Miescie, gdzie okazało się, że jej Lekarz Prowadzący akurat przebywa na urlopie, w związku z czym przyjmie ją Ulubiony Lekarz Nr 2, który to Ulubiony Lekarz Nr 2 Królowej Matki nie poznał (i nie był ten fakt niczym zadziwiającym, zważywszy, że a) poprzednim razem widział ją rok temu, a od tego czasu miał pewnie z parę setek pacjentów, w tym być może bardziej interesujących niż Królowa Matka, oraz b) rok temu Królowa Matka silnie przypominała wystraszonego nieboszczyka, o ile istnieje coś takiego. W dodatku nieboszczyka skrajnie wychudzonego, nie to co teraz, jak wszyscy Szanowni Czytelnicy wiedzą).
Ulubiony Lekarz Nr 2 przebadał Królową Matkę, odbył z nią zwyczajową konwersację ("Czy zdarzają się pani omdlenia? zawroty głowy? kołatanie serca? na które piętro wejdzie pani bez zadyszki?, i tak dalej, i tym podobnie), po czym nastąpiła rozmowa na tematy zasadnicze, czyli "Czy Królowa Matka może już wrócić do pracy?".
Królowa Matka przeprowadziła na ten temat rozmowę z Lekarzem Prowadzącym podczas poprzedniej wizyty. Lekarz Prowadzący zapytał: "A pracuje pani jako...?", po czym posłyszawszy odpowiedź: "Nauczycielka", rzekł z mocą: "O, nie, jeszcze nie teraz!" nie dlatego (względnie - nie tylko dlatego ;)) bynajmniej, że uważa pracę nauczyciela za orkę porównywalną z ryciem górnika na przodku, ale dlatego, że nauczyciel obraca się wśród jakże często pozaziębianych, kaszlących, kichających, zagrypionych, pod-gorączkujących dzieci, więcej niż pewne zarażenie się od których, jak to ujął, "rozłożyłoby panią krążeniowo". Renty też nie doradzał (i dobrze, bo możliwości pójścia na rentę Królowa Matka nie zamierzała nawet brać pod uwagę), doradzał przeciągnięcie "procesu zdrowienia" o kolejny rok i orzekł, że wrócimy do tematu w sierpniu podczas kolejnej wizyty.
Po czym zachciało mu się pójść na urlop. Złośliwie, ani chybi.
Ulubiony Lekarz Nr 2, nagabnięty w temacie przez Królowa Matkę i uświadomiony w kwestii zawodu wykonywanego odparł błyskotliwie a dowcipnie: "A zatem pracuje pani także fizycznie!", wystawił zwolnienie na miesiąc, nie byłby sobą jednakże, gdyby się nie zaprezentował od dobrze znanej i wczesniej już przez Królową Matkę opisywanej strony (w Królowej Matce już nie kiełkuje, ale obficie kwitnie przeświadczenie, że jest on specjalnie szkolony w jakimś tajemniczym celu) i nie rzekł pod koniec wizyty:
- Żeby tylko ZUS pani nie wyhaczył, nie uznał, że pani za bardzo zdrowieje i nie kazał pieniędzy zwracać...
A zatem, Kochany Czytelniku, gdybyś znał przypadkiem jakąś fiszę z ZUS-u, Królowa Matka ładnie prosi, powstrzymaj ją od dokonywania wiwisekcji na schorowanym jestestwie Królowej Matki. Słowo, ona nie udaje, jest naprawdę chora. Zamierza wziąć cztery-pięć miesięcy zwolnienia, a potem doczołgać się do następnego roku szkolnego o żebranym chlebie (i na pewno w gorszym niż obecnie stanie, bo już się zaczyna zastanawiać, jak i za co będzie wraz z całą Banda żyć za te sześć miesięcy) nie dlatego, że pragnie nabić w butelkę i do cna wycyckać nasze borykające się z kryzysem państwo, ale ponieważ, na ten przykład, rano ma ciśnienie oscylujące w ramach 80/50 i ledwo chodzi. A kiedyś osiągnęła swój rekord życiowy i miała dokładnie połowę wymaganego ciśnienia idealnego, które wynosi 120/80, sam podziel to sobie na pół, Luby Czytelniku. Przy takim ciśnieniu nie widzi nic poza czarną płachtą przed oczami, i boi się mówić, bo jej język nie słucha i jej Dzieci mogłyby się wystraszyć słysząc bełkoczącą mamę. Siada wtedy, pije bardzo słodką herbatę i po kwadransie jakoś dochodzi do siebie (czyli do ciśnienia 86/54, które umożliwia utrzymanie się w pionie). Tylko, że jakoś trudno jej sobie wyobrazić, że mogłaby usiąść i nie mówić przez kwadrans do klasy pełnej ośmiolatków...
Cóż, jeśli ZUS Królowej Matki nie dopadnie, jeszcze przez rok będzie ona zbierać siły, zdrowieć i stabilizować się krążeniowo. O ile nie wpadnie w zagrażającą siłom, zdrowiu i stabilizacji krążeniowej histerię, depresję i napady paniki pt. "ZUS czuwa" albo/i "Za co będziemy żyć, jak już wydamy pensję jedynego żywiciela rodziny na spłaty kredytów i opłacenie przedszkola dla Potomka Młodszego?"
Wtedy pójdzie za rok do pracy w charakterze strzępka nerwów.
Co jest, niestety, bardziej niż prawdopodobne.
Poddawszy się tydzień temu badaniu holterowskiemu (polegającemu, gdyby ktoś nie wiedział, na spowiciu badanej osoby w zwoje drutów, poprzypinanych do maszynki przypominającej telefon komórkowy, oraz przytwierdzonych do ciała plastrami, - na które w ramach ironii losu Królowa Matka ma uczulenie, co na szczęście nie jest obowiązkowym elementem badania - aby zapobiec przesunięciu się przytwierdzonych do skóry czujników, dzięki czemu zyskuje się przyjemny wygląd terrorysty-samobójcy, co jest efektem ubocznym badania, oraz można obserwować pracę serca przez całą dobę, co jest tegoż badania celem podstawowym),
http://zdrowie.gazeta.pl/Zdrowie/1,101459,949872.html |
zbrojna w świeżutkie wyniki stawiła się w Sąsiednim Miescie, gdzie okazało się, że jej Lekarz Prowadzący akurat przebywa na urlopie, w związku z czym przyjmie ją Ulubiony Lekarz Nr 2, który to Ulubiony Lekarz Nr 2 Królowej Matki nie poznał (i nie był ten fakt niczym zadziwiającym, zważywszy, że a) poprzednim razem widział ją rok temu, a od tego czasu miał pewnie z parę setek pacjentów, w tym być może bardziej interesujących niż Królowa Matka, oraz b) rok temu Królowa Matka silnie przypominała wystraszonego nieboszczyka, o ile istnieje coś takiego. W dodatku nieboszczyka skrajnie wychudzonego, nie to co teraz, jak wszyscy Szanowni Czytelnicy wiedzą).
Ulubiony Lekarz Nr 2 przebadał Królową Matkę, odbył z nią zwyczajową konwersację ("Czy zdarzają się pani omdlenia? zawroty głowy? kołatanie serca? na które piętro wejdzie pani bez zadyszki?, i tak dalej, i tym podobnie), po czym nastąpiła rozmowa na tematy zasadnicze, czyli "Czy Królowa Matka może już wrócić do pracy?".
Królowa Matka przeprowadziła na ten temat rozmowę z Lekarzem Prowadzącym podczas poprzedniej wizyty. Lekarz Prowadzący zapytał: "A pracuje pani jako...?", po czym posłyszawszy odpowiedź: "Nauczycielka", rzekł z mocą: "O, nie, jeszcze nie teraz!" nie dlatego (względnie - nie tylko dlatego ;)) bynajmniej, że uważa pracę nauczyciela za orkę porównywalną z ryciem górnika na przodku, ale dlatego, że nauczyciel obraca się wśród jakże często pozaziębianych, kaszlących, kichających, zagrypionych, pod-gorączkujących dzieci, więcej niż pewne zarażenie się od których, jak to ujął, "rozłożyłoby panią krążeniowo". Renty też nie doradzał (i dobrze, bo możliwości pójścia na rentę Królowa Matka nie zamierzała nawet brać pod uwagę), doradzał przeciągnięcie "procesu zdrowienia" o kolejny rok i orzekł, że wrócimy do tematu w sierpniu podczas kolejnej wizyty.
Po czym zachciało mu się pójść na urlop. Złośliwie, ani chybi.
Ulubiony Lekarz Nr 2, nagabnięty w temacie przez Królowa Matkę i uświadomiony w kwestii zawodu wykonywanego odparł błyskotliwie a dowcipnie: "A zatem pracuje pani także fizycznie!", wystawił zwolnienie na miesiąc, nie byłby sobą jednakże, gdyby się nie zaprezentował od dobrze znanej i wczesniej już przez Królową Matkę opisywanej strony (w Królowej Matce już nie kiełkuje, ale obficie kwitnie przeświadczenie, że jest on specjalnie szkolony w jakimś tajemniczym celu) i nie rzekł pod koniec wizyty:
- Żeby tylko ZUS pani nie wyhaczył, nie uznał, że pani za bardzo zdrowieje i nie kazał pieniędzy zwracać...
A zatem, Kochany Czytelniku, gdybyś znał przypadkiem jakąś fiszę z ZUS-u, Królowa Matka ładnie prosi, powstrzymaj ją od dokonywania wiwisekcji na schorowanym jestestwie Królowej Matki. Słowo, ona nie udaje, jest naprawdę chora. Zamierza wziąć cztery-pięć miesięcy zwolnienia, a potem doczołgać się do następnego roku szkolnego o żebranym chlebie (i na pewno w gorszym niż obecnie stanie, bo już się zaczyna zastanawiać, jak i za co będzie wraz z całą Banda żyć za te sześć miesięcy) nie dlatego, że pragnie nabić w butelkę i do cna wycyckać nasze borykające się z kryzysem państwo, ale ponieważ, na ten przykład, rano ma ciśnienie oscylujące w ramach 80/50 i ledwo chodzi. A kiedyś osiągnęła swój rekord życiowy i miała dokładnie połowę wymaganego ciśnienia idealnego, które wynosi 120/80, sam podziel to sobie na pół, Luby Czytelniku. Przy takim ciśnieniu nie widzi nic poza czarną płachtą przed oczami, i boi się mówić, bo jej język nie słucha i jej Dzieci mogłyby się wystraszyć słysząc bełkoczącą mamę. Siada wtedy, pije bardzo słodką herbatę i po kwadransie jakoś dochodzi do siebie (czyli do ciśnienia 86/54, które umożliwia utrzymanie się w pionie). Tylko, że jakoś trudno jej sobie wyobrazić, że mogłaby usiąść i nie mówić przez kwadrans do klasy pełnej ośmiolatków...
Cóż, jeśli ZUS Królowej Matki nie dopadnie, jeszcze przez rok będzie ona zbierać siły, zdrowieć i stabilizować się krążeniowo. O ile nie wpadnie w zagrażającą siłom, zdrowiu i stabilizacji krążeniowej histerię, depresję i napady paniki pt. "ZUS czuwa" albo/i "Za co będziemy żyć, jak już wydamy pensję jedynego żywiciela rodziny na spłaty kredytów i opłacenie przedszkola dla Potomka Młodszego?"
Wtedy pójdzie za rok do pracy w charakterze strzępka nerwów.
Co jest, niestety, bardziej niż prawdopodobne.
poniedziałek, 27 sierpnia 2012
O świadomości własnych potrzeb :)
Potomek Młodszy (skulony w fotelu przeżywa fakt, że Starszy Braciszek nie pozwolił mu pokierować zabawą tak, jak on by sobie życzył).
Potomek Starszy (który już zapomniał o sprzeczce) - Kacper, zobacz, jak się to pudełko tak położy, to wyjdzie z tego...
Potomek Młodszy (kategorycznie i baaardzo głośno) - Mikołaj, nie przeszkadzaj mi, ja się teraz SMUCĘ!!!
No i mus było poczekać, aż przestanie...
Potomek Starszy (który już zapomniał o sprzeczce) - Kacper, zobacz, jak się to pudełko tak położy, to wyjdzie z tego...
Potomek Młodszy (kategorycznie i baaardzo głośno) - Mikołaj, nie przeszkadzaj mi, ja się teraz SMUCĘ!!!
No i mus było poczekać, aż przestanie...
niedziela, 26 sierpnia 2012
Niezawodny przepis na młody wygląd ;)
Podzieli się Królowa Matka. A co. Tak z dobrego serca. Może się komu przyda, łatwy do zastosowania, a jeden element to się sam zastosuje, bez nijakiego wysiłku!
Matka Królowej Matki (spoglądając na Królową Matkę wyjściowo przyodzianą przed wyjściem z Rodziną na obiad, z podziwem oraz słuszną dumą Współproducentki) - Jak ty świetnie wyglądasz!
Królowa Matka (płoniąc się, uśmiechając wdzięcznie i robiąc wiater rzęsami) - Dziękuję bardzo! Podeszły wiek, permanentne niewyspanie, ciężka choroba i wielodzietność bardzo mi służą!
No, może jeszcze trochę geny. Troszkę. Troszeczkę. Ale co się będzie Królowa Matka pochylać nad nieistotnymi drobiazgami ;D.
Matka Królowej Matki (spoglądając na Królową Matkę wyjściowo przyodzianą przed wyjściem z Rodziną na obiad, z podziwem oraz słuszną dumą Współproducentki) - Jak ty świetnie wyglądasz!
Królowa Matka (płoniąc się, uśmiechając wdzięcznie i robiąc wiater rzęsami) - Dziękuję bardzo! Podeszły wiek, permanentne niewyspanie, ciężka choroba i wielodzietność bardzo mi służą!
No, może jeszcze trochę geny. Troszkę. Troszeczkę. Ale co się będzie Królowa Matka pochylać nad nieistotnymi drobiazgami ;D.
piątek, 24 sierpnia 2012
Tabliczka ostrzegawcza
Potomek Młodszy (przybiegając do Królowej Matki we łzach) - Mikołaj mnie do domku nie chce wpuścić! Umyślnie to robi, żeby płakałem!!!
Królowa Matka (z westchnieniem składa robótkę i szykuje sie do interwencji).
Wyjaśnienie - to, że Potomek Starszy nie chce wpuścić Potomka Młodszego do domku nie oznacza, że trzyma go na wycieraczce pod drzwiami, na deszczu albo i mrozie, albo upale. Domki nauczył budować Potomki Pan Małżonek twierdząc, że jest to zabawa wybitnie rozwijająca wyobraźnię, zwłaszcza przestrzenną, i zapewnia tanią a przyjemna rozrywkę. Wiele razy potem żałował krótkiej chwili niewątpliwego zaćmienia umysłu, na skutek której to chwili Potomki z zapałem budują domki wykorzystując w tym celu wszystko, co im wpadnie w ręce. Wszystko. Dosłownie.
Domek zbudowany w małym pokoiku babcinego mieszkanka nie był żadną tam ordynarną lepianką, a skąd, był wyszukanym dwupokojowym apartamentem z werandą, zbudowanym z poduszek służących normalnie za oparcia na dwóch fotelach i dwóch kanapach, dwóch koców, kija od mopa, poduszek i kocyków Pomponów, pudła po włóczkach mamuni, małego krzesełka typu koziołek, dużego krzesła z oparciem oraz wyjętym siedzeniem, które to siedzenie również użyte zostało do budowy i robiło za jakąś ścianę czy inne coś, oraz mnóstwa innych rzeczy, których bystre matczyne oko Królowej Matki tak od razu nie rozpoznało w gąszczu mniejszych i większych elementów, słowa interwencji zaś zamarły jej na ustach, zwłaszcza, że zawisło ono, to oko, na kartce przymocowanej centralnie nad, hm, drzwiami i głoszącej:
Królowa Matka przemyśliwuje nad zalaminowaniem kartki i wywieszeniem jej na furtce, jako, że głosi ona prawdę nie tylko absolutną, ale i permanentną ;D.
Królowa Matka (z westchnieniem składa robótkę i szykuje sie do interwencji).
Wyjaśnienie - to, że Potomek Starszy nie chce wpuścić Potomka Młodszego do domku nie oznacza, że trzyma go na wycieraczce pod drzwiami, na deszczu albo i mrozie, albo upale. Domki nauczył budować Potomki Pan Małżonek twierdząc, że jest to zabawa wybitnie rozwijająca wyobraźnię, zwłaszcza przestrzenną, i zapewnia tanią a przyjemna rozrywkę. Wiele razy potem żałował krótkiej chwili niewątpliwego zaćmienia umysłu, na skutek której to chwili Potomki z zapałem budują domki wykorzystując w tym celu wszystko, co im wpadnie w ręce. Wszystko. Dosłownie.
Domek zbudowany w małym pokoiku babcinego mieszkanka nie był żadną tam ordynarną lepianką, a skąd, był wyszukanym dwupokojowym apartamentem z werandą, zbudowanym z poduszek służących normalnie za oparcia na dwóch fotelach i dwóch kanapach, dwóch koców, kija od mopa, poduszek i kocyków Pomponów, pudła po włóczkach mamuni, małego krzesełka typu koziołek, dużego krzesła z oparciem oraz wyjętym siedzeniem, które to siedzenie również użyte zostało do budowy i robiło za jakąś ścianę czy inne coś, oraz mnóstwa innych rzeczy, których bystre matczyne oko Królowej Matki tak od razu nie rozpoznało w gąszczu mniejszych i większych elementów, słowa interwencji zaś zamarły jej na ustach, zwłaszcza, że zawisło ono, to oko, na kartce przymocowanej centralnie nad, hm, drzwiami i głoszącej:
Królowa Matka przemyśliwuje nad zalaminowaniem kartki i wywieszeniem jej na furtce, jako, że głosi ona prawdę nie tylko absolutną, ale i permanentną ;D.
poniedziałek, 20 sierpnia 2012
Po wakacjach
Tak, tak, Królowa Matka wie, że do oficjalnego końca wakacji jeszcze (prawie) dwa tygodnie, ale nieoficjalne wakacje jej, Pana Małżonka i Bandy dobiegły już końca.
Wszyscy zaliczyli pobyt nad morzem, Banda w nieustannym praktycznie stanie upojenia, Rodziciele miotając się pomiędzy "Ach, jak tu jest bosko, cudownie, że nam się jednak udało wyjechać, trzy lata nie bylismy nad morzem, (co przy stanie uczuć Królowej Matki względem dużej, szumiącej, słonej wody oznacza zdecydowanie, naprawdę ZDECYDOWANIE całe wieki), co za zapach, moglibyśmy tak siedzieć, i siedzieć, i siedzieć, i słuchać tego szumu fal zmieszanego z plażowym gwarem, i, nie do wiary, udało się wykapać, jak dobrze...",
a "Rany koguta, nigdy, nigdy więcej, a przynajmniej nie do czasu, gdy oni osiągną pełnoletność, i i tak nie będą chcieli jeździć nigdzie ze starymi, czy ta szczęsna chwila naprawdę kiedyś nadejdzie? I pomyśleć, że niektórzy rodzice maja w związku z tym stany depresyjne, kretyni, nie wiedzą, co dla nich dobre!!! A może by ich tak tu zostawić? Wyprowadzić podstępnie na plażę i wystudiowanym, niedbałym krokiem udać się do najbliższego, nie, lepiej tego trochę dalszego wyjścia, nie trafią za nami, jesteśmy z daleka, nikt ich z nami nie powiąże, przynajmniej przez jakiś czas, oby jak najdłuższy!!!"...
... z przewagą wszakże tego pierwszego. Na szczęście dla Potomków.
Potomki, pijane wrażeniami, objedzone lodami i watą cukrową (tak, Królowa Matka ma świadomość, jak bardzo jest to niezdrowe), a także chipsami na kiju (tak, Królowa Matka wie... itd.), wymoczone w morzu, upiaszczone od stóp do głów podczas budowy zamków z basenami, upojone dodatkowymi atrakcjami w postaci licznie występujących na terenie, gdzie stał tymczasowy Królewski Domek żab, ...
jaszczurek...
i innej żywiny, która albo nie dawała się łapać, albo nie była na tyle interesująca, by ją fotografować, twierdziły, że to najwspanialsze miejsce i najpiękniejsze wakacje świata (tym bardziej, że od dnia przyjazdu do dnia wyjazdu, czy to na Mazurach czy nad kapryśnym, polskim morzem pogoda ustalała się natychmiast na wzorowym poziomie).
I tego się Królowa Matka będzie trzymać :).
Wszyscy zaliczyli pobyt nad morzem, Banda w nieustannym praktycznie stanie upojenia, Rodziciele miotając się pomiędzy "Ach, jak tu jest bosko, cudownie, że nam się jednak udało wyjechać, trzy lata nie bylismy nad morzem, (co przy stanie uczuć Królowej Matki względem dużej, szumiącej, słonej wody oznacza zdecydowanie, naprawdę ZDECYDOWANIE całe wieki), co za zapach, moglibyśmy tak siedzieć, i siedzieć, i siedzieć, i słuchać tego szumu fal zmieszanego z plażowym gwarem, i, nie do wiary, udało się wykapać, jak dobrze...",
a "Rany koguta, nigdy, nigdy więcej, a przynajmniej nie do czasu, gdy oni osiągną pełnoletność, i i tak nie będą chcieli jeździć nigdzie ze starymi, czy ta szczęsna chwila naprawdę kiedyś nadejdzie? I pomyśleć, że niektórzy rodzice maja w związku z tym stany depresyjne, kretyni, nie wiedzą, co dla nich dobre!!! A może by ich tak tu zostawić? Wyprowadzić podstępnie na plażę i wystudiowanym, niedbałym krokiem udać się do najbliższego, nie, lepiej tego trochę dalszego wyjścia, nie trafią za nami, jesteśmy z daleka, nikt ich z nami nie powiąże, przynajmniej przez jakiś czas, oby jak najdłuższy!!!"...
... z przewagą wszakże tego pierwszego. Na szczęście dla Potomków.
Potomki, pijane wrażeniami, objedzone lodami i watą cukrową (tak, Królowa Matka ma świadomość, jak bardzo jest to niezdrowe), a także chipsami na kiju (tak, Królowa Matka wie... itd.), wymoczone w morzu, upiaszczone od stóp do głów podczas budowy zamków z basenami, upojone dodatkowymi atrakcjami w postaci licznie występujących na terenie, gdzie stał tymczasowy Królewski Domek żab, ...
jaszczurek...
i innej żywiny, która albo nie dawała się łapać, albo nie była na tyle interesująca, by ją fotografować, twierdziły, że to najwspanialsze miejsce i najpiękniejsze wakacje świata (tym bardziej, że od dnia przyjazdu do dnia wyjazdu, czy to na Mazurach czy nad kapryśnym, polskim morzem pogoda ustalała się natychmiast na wzorowym poziomie).
I tego się Królowa Matka będzie trzymać :).
piątek, 17 sierpnia 2012
Stwierdzając fakty ;D
Królowa Matka (pochyla się z uwagą nad twarzą Potomka Starszego, który dosłownie kwadrans wcześniej przesunął był tą twarzą kiosk, waląc z impetem czołem w wyż.wym., a konkretnie w metalową ladę u okienka, powodując następnie swym rozgłośnym lamentem zbiegowisko i wprowadzając stan alarmowy prawdopodobnie na całym Wybrzeżu, a na pewno w Karwii i okolicach) - Co ty masz na nosie? Zadrapanie? Nosem też uderzyłeś w ten kiosk?
Potomek Starszy (już wcześniej ukojony i doprowadzony do stanu, w którym zdolny był do komunikacji z Rodzicielami, Rodzeństwem i Wybawcami, tymi ze zbiegowiska) - Nie, nosem nie.
Królowa Matka (usiłując rozbawić Potomka Starszego, wciąż przeżuwającego swoje nieszczęsne życie, pełne wypadków, kłód pod nogami i takich tam) - A ja widzę, że coś tu masz! Coś ci tu łazi! Teraz po czole! Wiem, wiem, co tam masz, takiego podstępnie pełznącego! Mózgojada!
Potomek Starszy (stoicko) - No, u mnie się nie naje.
Kurtyna.
poniedziałek, 6 sierpnia 2012
Potomki Starsze ubogacają polszczyznę
Potomek Starszy wraz z Młodszym oglądają jeden z tych zawodowo niemalże goszczących w naszym telewizorze programów przyrodniczych, rojących się zazwyczaj od istot wijących się, strzelających trucizną i porażających przeciwnika (na szczęście czasem także pływających w rafach koralowych, który to kojący widok pozwala mamuni nabrać sił przed zapoznaniem się z kolejną porcję pokazujących zęby jadowe gadów). Ten akurat dotyczy jadowitych płazów, tych podobnych do klejnotów, a podstępnych, o, na przykład takich:
Potomek Starszy (ze szczerym zachwytem) - Ależ ta żaba jest krwiożerna!!!
http://freeisoft.pl/2009/10/kolorowe-egzotyczne-zaby-fotografie/ |
Potomek Starszy (ze szczerym zachwytem) - Ależ ta żaba jest krwiożerna!!!
***
Potomek Młodszy (stojąc z talerzykiem w dłoniach i wznosząc ufnie oczęta na Królową Matkę, smażącą kolejna porcję placuszków z borówkami) - Mamusiu, czy jak już zjem to dostanę dołożkę?
Dostał, czemu nie :D.
czwartek, 2 sierpnia 2012
Nasturcje, czyli na powitanie sierpnia :)
Nasturcje się Królowej Matce nie udawały. Wbrew zapewnieniom
wyrażanym przez producentów na torebkach z nasionami, jakoby nasturcja
nie miała praktycznie żadnych wymagań co do gleby, stanowiska i
podlewania, że rośnie i na suchym, i na mokrym, i wręcz na kamienistym, i
w słońcu, i w cieniu, co najwyżej w cieniu słabiej kwitnie, ta
nasturcja, którą kupowała Królowa Matka najwyraźniej potrzebowała
ukraińskiego czarnoziemu. Albo klimatu subsaharyjskiego. Albo
monsunowych deszczy. Czegokolwiek potrzebowała, Królowa Matka tego nie
miała. Bez względu na to, jaka była wiosna, czy lało jak z cebra, czy
panowały tropikalne upały, czy było miło i orzeźwiająco, czy,
przeciwnie, tak zimno, że szczękało się zębami na sam widok krajobrazu
za oknem - nasturcje Królowej Matki miały to w odwłoku i uparcie nie
kiełkowały, a Królowa Matka równie uparcie, choć ze wzrastającym
poczuciem beznadziei, je siała. Co roku.
I wreszcie, w tym roku, poddały się i wyszły.
Królowa Matka była dumna, że nie wiem, latała codziennie do ogrodu i do nich gadała, podziwiała kiełki, potem dostała histerii na widok listków, a potem upajała się kwieciem. A gdy kwiecie przekwitło, zebrała zielone owoce w ilości pół kilo, umyła je starannie i przystąpiła do robienia czegoś, co ją niesamowicie kusiło od roku 2005, czyli od chwili, gdy drogą kupna nabyła "Politykę" wraz z bezpłatnym dodatkiem "Stół "Polityki" na jesień - przetwory i marynaty" i znalazła w środku przepis na kapary z nasturcji.
Celem sporządzenia kaparów gotowała owoce nasturcji w mocno osolonej wodzie przez około 10 minut, po czym osączyła na sicie i ułożyła w małych, wyparzonych słoiczkach. Dla przygotowania marynaty zagotowała dwie szklanki 6% octu winnego z 10 dkg cukru oraz kilkoma ziarnami ziela angielskiego, pieprzu czarnego, goździkami i dwoma liśćmi laurowymi (Potomka, latającego po domu z wrzaskiem "Jak to przeraźliwie ŚMIERDZI!!!" na ten czas wyrzucamy na dwór, ignorujemy, albo cieszymy się, że go nie mamy), po czym marynatą zalała nasturcje, pasteryzowała kwadrans w temperaturze 90 stopni, a potem zaniosła na przechowanie w ciemne miejsce.
I teraz trzeba tylko poczekać sobie na zimę, by się przekonać, czy - podobnie jak wcześniejsze wytwory rąk Królowej Matki - nadają się one do jedzenia :).
I wreszcie, w tym roku, poddały się i wyszły.
Królowa Matka była dumna, że nie wiem, latała codziennie do ogrodu i do nich gadała, podziwiała kiełki, potem dostała histerii na widok listków, a potem upajała się kwieciem. A gdy kwiecie przekwitło, zebrała zielone owoce w ilości pół kilo, umyła je starannie i przystąpiła do robienia czegoś, co ją niesamowicie kusiło od roku 2005, czyli od chwili, gdy drogą kupna nabyła "Politykę" wraz z bezpłatnym dodatkiem "Stół "Polityki" na jesień - przetwory i marynaty" i znalazła w środku przepis na kapary z nasturcji.
Celem sporządzenia kaparów gotowała owoce nasturcji w mocno osolonej wodzie przez około 10 minut, po czym osączyła na sicie i ułożyła w małych, wyparzonych słoiczkach. Dla przygotowania marynaty zagotowała dwie szklanki 6% octu winnego z 10 dkg cukru oraz kilkoma ziarnami ziela angielskiego, pieprzu czarnego, goździkami i dwoma liśćmi laurowymi (Potomka, latającego po domu z wrzaskiem "Jak to przeraźliwie ŚMIERDZI!!!" na ten czas wyrzucamy na dwór, ignorujemy, albo cieszymy się, że go nie mamy), po czym marynatą zalała nasturcje, pasteryzowała kwadrans w temperaturze 90 stopni, a potem zaniosła na przechowanie w ciemne miejsce.
I teraz trzeba tylko poczekać sobie na zimę, by się przekonać, czy - podobnie jak wcześniejsze wytwory rąk Królowej Matki - nadają się one do jedzenia :).
Subskrybuj:
Posty (Atom)