środa, 28 września 2022

Plan

Potomek Starszy (analizując swój stan ocenowy na dzienniku elektronicznym) - Na chwilę obecną moja średnia wynosi 5.0. By utrzymać ten zadawalający stan rzeczy mam taki pomysł, żebym w ogóle przestał chodzić do szkoły.


Gieniusz, panie! Slusznie ma tę średnią :D.

niedziela, 25 września 2022

Fachowym okiem

Królowa Matka ogląda serial.
 
Bohaterka (nerwowo przerzucając garderobę) - O, to! (przymierza) Nieee... wyglądam jak własna ciotka...(wraca do przerzucania i mierzenia) O, bogowie (załamana), a w tym wyglądam jak ostatnia wywłoka...
 
Pompon Młodszy (odrywa się na chwilę od Twórczości Własnej i rzuca okiem w kierunku ekranu) - A moim zdaniem to ubranie podkreśla zwierzęcą część jej osobowości!
 
Fachowiec!
 
Chyba.

 

poniedziałek, 19 września 2022

"Dary bogów" Witold Jabłoński

O tym, że nasze dzieci uczą się w szkole o mitach greckich i rzymskich, ale o słowiańskich bogach wiedzą mniej niż mało nie ma potrzeby wspominać, jest to ogólnie znana prawda.

Popiel, Piast, Świętowit, jak ktoś jest bardziej oblatany to świątynia w Arkonie i chrześcijaństwo wraz ze ścinaniem świętych dębów, to jest mniej więcej wszystko, czego na temat przedchrześcijańskiej Polski dowiaduje się przeciętny uczeń w przeciętnej polskiej szkole.

Potem, jeśli uczeń (tu: uczennica) jest Dziwnym Dzieckiem, Które Nic, Tylko Czyta, A Już Zwłaszcza Baśnie, dowiaduje się dużo więcej. Spotyka domowiki i banniki, ubożęta, strzygi i strzygonie, rusałki, wiły, płanetników, że o wiedźmach z Babą Jagą na czele nawet nie wspomnę, niesamowite jest, jak wiele tzw. Starej Wiary przetrwało w historiach, które są na wyciągnięcie ręki w każdej bibliotece na półce z baśniami.

Ale usystematyzowanej, podanej w beletrystycznej formie wiedzy na temat Słowian i ich wierzeń taki uczeń nie ma.

I tu pojawia się Witold Jabłoński, cały w bieli i z 



"Darami bogów" w rękach oraz słowami:

"Mitoznawcy i etnografowie zadali sobie wprawdzie wiele trudu, aby naukowo zrekonstruować niektóre słowiańskie mity z przechowanych w tradycji ludowej strzępów pradawnych przekazów, żaden jednak nie pokusił się o nadanie tym rekonstrukcjom epickiej wersji przeznaczonej dla szerokiego kręgu odbiorców - a przecież właśnie w ten naukowo-literacki sposób powstała w XIX wieku fińska Kalewala

Niniejsza książka jest zatem próbą stworzenia zbeletryzowanej rekonstrukcji słowiańskich opowieści mitycznych".

na ustach, po czym wyraża nadzieję, że czytelnicy życzliwie się do tej próby odniosą.

I, wnioskując z licznych recenzji, niektórzy się odnoszą.

A niektórzy nie.

Porównanie (no, dobra, nawiązanie) do Kalewali (która opracowana została na początku wieku XIX przez pastora Eliasa Lonnorta, pierwszy raz wydana w 1835 roku, i którą, tak się pechowo złożyło, znam) było jak cios w splot słoneczny niemal od początku lektury z powodu chropowatego języka (możliwe, że tylko ja tak mam, możliwe, że się czepiam, możliwe, że jestem przewrażliwiona, ale melodia języka jest dla mnie niezwykle istotną cechą opowieści, zwłaszcza mitycznych i baśniowych), a gdy doszłam do momentu zaludniania ziemi...

Popatrzmy sobie:

Pastor Lonnort:

"Matką jego była Ilmatar, dziewica przestworzy. Unosiła się ona nad ziemią smutną, niczym nie przyodzianą, nas ziemią szarą i pustynną.

Zakochał się w Ilmatar mocarz siły niebywałej, mocarz-huragan szalejący z szumem, gwizdem i hukiem. Zakochał się w niej wicher Północy.

Opuściła Ilmatar pustki szerokie, niezmierzone. Na wody morskie opadła, głębinę morską na mieszkanie sobie obrała.

I oto w głębinie tej - za ojca mając wicher Północy, za matkę mając przestworzy mieszkankę - urodził się Vejnemejnen".

Iiiii nasi! Nasi tu byli!

"- Sami nie damy rady - przyznał jasny z uśmiechem. - Nasza braterska rywalizacja to za mało, by płodzić nieśmiertelne byty.
 
- Powiedziałeś: płodzić? Co masz na myśli? - dopytywał się zaciekawiony Czarnobóg.
 
- Spłodzić mocą swych lędźwi - wyjaśnił życzliwie ojciec rodzaju ludzkiego. - Kształtując człowieka na nasz obraz wyposażyłem także i jego lędźwie w narzędzie, którym spłodzi podobnych sobie, idąc za przykładem bogów.
 
- Chodzi o ten śmieszny pręcik służący do wydalania płynów? Zabawny pomysł -stwierdził po chwili namysłu brat, szczerząc gębę od ucha do ucha i wywalając na wierzch czerwony jęzor. - Właściwie to ja go ulepiłem - dodał z dumą.
 
- A ja tylko udoskonaliłem (...) Widzisz, że cały płonę. Rozpaliłem wszystko i wszystkich na ziemi mym żarem. Aby go ugasić potrzebna jest...
 
- Zimna kąpiel? Zapraszam w moje głębiny (...)
 
- Potrzebna jest miłość (...) Chęć zespolenia z drugą osobą, która wyzwoli płodną moc, moc tworzenia potomków niosących dalej żywotną iskrę...
(...)
- Wcale nie chcę się z tobą zespalać - rzekł niespokojnie [Czarnobóg] odsuwając się na bezpieczną odległość".

No żywcem Kalewala, gdyby nie imiona trudno byłoby się zorientować, który fragment przynależy do której księgi!

Następnie Białobóg w swej nieskończonej mądrości, potędze i umiejętności udoskonalania lędźwi stwarza dziurę obudowaną człowiekiem.... pardon, boginią, i przepraszam bardzo za wulgarne podsumowanie, ale nie jest tak wulgarne, jak to, które bym wyartykułowała, gdyby nie fakt, że bardzo się pilnuję, a które ma ochotę wyrwać się z mej piersi na myśl o tym, co autor zrobił z wielką boginią Mokosz (i wszystkim innymi boginiami przy okazji)..

Bogini jest, co oczywiste, piękna, bujna oraz jest Matką Żyznej, Wilgotnej Ziemi, która sprawia, że ziemia rodzi i karmi swe dzieci, że kwiaty kwitną, drzewa wydają owoce, a ziemia staje się domem zwierząt i ludzi, którzy czczą ją z tego powodu, składając jej dziękczynienie za hojność i opie...

A, nie, jednak nie.

" - Ugaszę twój żar, Swarogu - mówi Mokosz - i dam ci piękne potomstwo".
 
Po czym dni jej "toczą się zgodnie z rytmem pracy i wypoczynku Swaroga" i rodzeniu kolejnych synów (przy "rozsądnym, uczynnym Swarożycu ryknęłam śmiechem, rozsądny bóg ognia, tak, co może pójść nie tak?) i opiece nad nimi, ale gdy najmłodszy choruje nikt jej nie udziela wsparcia, gdyż " jak to u nas śpiewają; "W lamentach tonąć jest rzeczą niewieścią, a rzeczą męską w milczeniu się zbroić" (tak, prasłowiański bard przy ognisku cytuje Asnyka). W związku z czym Mokosz udaje się po pomoc dla chorego dziecka do Czarnoboga, który ją niewoli przez całe stulecia, i któremu rodzi kolejnych synów, a gdy rodzi ostatniego: "Czuła się kompletnie spełniona (...) Niczego większego nie ofiaruje już światu. Jeśli wyjdzie kiedykolwiek z podziemi będzie tylko przędła wraz z siostrzanymi zorzami nici cudzych losów, bo swoje życiowe zadanie już wypełniła".

Powiem jedno, proszę Państwa.



Bardzo interesujące jest też to zestawienie "będzie tylko przędła nici cudzych losów" ("tylko", oł rili, autorze? Bogini trzymająca w dłoni nici losu każdego człowieka i każdego boga to jest "tylko"? To może przypomnę, że słowiańskie Rodzanice utożsamiane były z Mojrami czy Parkami, a Mojry oznaczały prawa, których nawet bogowie nie mogli pomijać, nie narażając porządku świata na niebezpieczeństwo. Nie użyłabym słowa "tylko" pisząc o tym, za co są odpowiedzialne) z późniejszym: "Pamiętają wszystko, co było, i wiedzą wszystko, co będzie. Wielka ich moc, większa niż całej rzeszy bogów".

To w końcu "tylko przędzie", czy "większa ich moc"? Bo się gubię.

Ja osobiście przychylam się do tego, że autor, myśląc o Mokosz, myśli raczej "tylko". Nie bez przyczyny wrzuca we własnej przedmowie cytat z "Religii Słowian" Andrzeja Szyjewskiego: "Postacie jak Mokosz, niegdyś zapewne potężna bogini, skarlała do formy zajęć kobiecych".

Bogini połowy ludzkości. Akurat, trzeba trafu, tej połowy, która rodzi, karmi, dba o to, by ludzkość miała co na kark wciągnąć, by nie marzła, nie głodowała, która dba i się troszczy. Która ma boginię, co musiała "skarleć do formy zajęć kobiecych", by przetrwać, bo przecież przedtem, jako potężna bogini, zajęciom kobiecym (a kto wie, może i kobietom?) nie poświęcała nawet jednego, pogardliwego rzutu oka.

A wszystko to - i więcej - w książce, której autor ubolewa w przedmowie, że brak nauki o rodzimej kulturze i wieki błędów i wypaczeń spowodowały, że dawny Słowianin w ogólnym odbiorze to jest taki chłopek-roztropek, łagodny, dobrotliwy i niezbyt rozgarnięty, a przecież Słowianie to taki bitny naród był! No i to chrześcijaństwo, obce kulturowo, takie wyrwy, takie krzywdy w słowiańskiej mentalności narobiło!!!

Po czym opisuje bogów jako bandę średnio rozgarniętych nastolatków, którzy jarają się swoim śmiesznym pręcikiem do wydalania płynów i kłócą ze sobą jak rozwydrzone dzieci (pyskówki między Swarożycem a Chorsem naprawdę powodują podrygiwanie żenometru, niby nie wybucha, ale daje znać, że jeszcze chwila, jeszcze momencik, a zacznie świecić światełkami i kto wie, czym to się może skończyć), a z bogini matki robi cichą i pokorną niewiastę, która uśmiecha się łagodnie i usuwa na ubocze po dokonaniu najważniejszego i jedynego życiowego zadania, czyli powicia syna (czy tylko mi brzmi to zadziwiająco znajomo?). O, i jeszcze prowadzi synowi dom, jak również wzywana jest, gdy Strzybog nie może sobie z dziećmi poradzić, więc oddaje je pod opiekę babci.

Wielka Bogini Matka jako babcia smażąca konfitury, takie rzeczy tylko w mitologii Słowian!

Tak, wiem, materiałów źródłowych dotyczących religii Słowian praktycznie nie ma. Pan Jabłoński nie mógł się opierać na źródłach, bo tych źródeł brak, więc nie powinnam czepiać się wykastrowaniu bogini Mokosz, gdyż licentia poetica.

Tyle tylko, że brak źródeł nie przeszkadzał autorowi zrobić z Białoboga i Czarnoboga, których istnienie nie jest właściwie potwierdzone w żadnych wiarygodnych źródłach ("Amerykańscy bogowie" Gaimana się nie liczą) bogów-stworzycieli ziemi.
 
Natomiast Marzanna i Dola, które przetrwały w kulturze i języku, owszem, nie jako boginie, ale ich, ekhm, "skarlałe formy" zostają utożsamione z Mokosz. I potem mamy w książce takie cuda i dziwy jak Dziewanna, wypłakująca się z braku bogiń-towarzyszek na ramieniu Swarożycowi (i nic dziwnego że tych bogiń brak, skoro autor stawia znak równości między Mokosz, Marą, Dziewanną, Ładą, Żywią i Rodzanicami, a Dola w ogóle jest człowiekiem), albo plątanie się autora w wyjaśnieniach, że kazirodztwo bogów nie jest kazirodztwem, gdyż Gieysztor, Szrejter i noc Kupały (a wystarczyło, panie autor, NIE UTOŻSAMIAĆ ze sobą Mokosz i Dziewanny, i już by nie było potrzeby pokrętnego wyjaśniania, że Jaryła tak naprawdę nie przespał się z własną matką, albowiem akt misteryjny o korzeniach płodnościowych).

Mamy opowieść o Doli, która jest po prostu usłowiańszczoną wersją mitu o Erosie i Psyche, plus spisaną żywcem z "Bajarza polskiego" albo innej tego typu książki baśnią o żmijowym królu, którą czytałam dziecięciem będąc, dlatego od pierwszego kopa ją rozpoznałam pod słomianymi łapciami, prostym płótnem i wianuszkiem z kłosów,

Mamy opowieść o bogu Jaryło taką, że musiałam oczy palcami przytrzymywać, żeby mi od ciągłego wywracania nimi nie zostały na stałe odwrócone do środka czaszki - jakiegoś karła o podobnym do boga imieniu (uznać, że Dziewanna i Łada to jedna i ta sama bogini to proszę uprzejmie, ale utożsamić Jarowita i Jaryłę niedasie, no niedasie) i długiej brodzie, jakieś bagna, jakieś ucinanie karłowi głowy, bo przecież tak trudno jest osobie średnio otrzaskanej z mitami świata i symboliką baśniowo-mityczną zrozumieć albo chociaż mieć wrażenie, że rozumie symbolikę Jaryły, przedstawianego jako piękny młodzieniec, trzymający w jednej ręce tarczę, a w drugiej - odciętą (własną, według niektórych badaczy) głowę (nigdy nie słyszał pan Jabłoński o "starym roku, który umiera, bo narodził się nowy"?).

Mamy najpierw długi, autorski wywód o tym, że że Słowianie traktowali dualizm świata jako coś naturalnego, nie uznając bogów mroku za złych w tym bardzo chrześcijańskim ujęciu, tylko za dopełnienie bogów światła, tworzących z nimi doskonałą całość, a potem Czarnobóg opisywany jest jako głupi, wredny, brzydki, cuchnący, prostacki matołek, któremu Białobóg musi wszystko łagodnie tłumaczyć jak komu głupiemu, i którego trzeba separować od... no, w zasadzie od wszystkiego, bo tylko bałaganu narobi tymi pazurami, kłami, wstrętną mordą i kudłatą całością osoby.

Mamy zgodnie z aktualnym zapotrzebowaniem wyrażane opinie, np. że Słowianie nie mieli kapłanek, bo "nie ma źródeł" (i co z tego, pytam? A może mieli? Może mieli głównie kapłanki? Może mieli masę bogiń wojny, a nie tylko łagodne i dające życie boginie pól, lasów i plonów - sprawdzić,czy nie Morena? Nie ma źródeł? Na Białoboga też nie ma), ale Słowianki cieszyły się maaaasą praw wręcz obywatelskich, bo źródła wspominają o całym jednym takim przypadku (czy nie może to oznaczać, że był to przypadek tak rzadki, że aż go opisano?).

Słowem, mamy wybieranie sobie, dopisywanie i "konfabulację, jakkolwiek zgodna z logiką hierarchii słowiańskiego panteonu" bardzo, ale to bardzo... swobodną.

A przy okazji mamy język bardzo... nie wiem, jak to ująć, bo jest to język poprawny, z tym, że... zupełnie mi nie odpowiadający. Ciut za rubaszny (i nie, fakt, że narratorem opowieści uczyniło się bajarza siedzącego przy ognisku i snującego opowieści nie usprawiedliwia tej rubaszności) , ciut za prostacki, dziwacznie archaizowany do chwili, gdy autorowi to przestaje odpowiadać i język archaizowany być przestaje.

Zdaję sobie sprawę, że słowiańska mitologia  jest - nie tylko w przypadku pana Jabłońskiego, ale każdego pisarza i pisarki, którzy zajęli się podobną tematyką - raczej kreacją pisarską, a nie opartym na źródłach, dogmatycznym wizerunkiem, który powinniśmy traktować z pełną namaszczenia powagą, w związku z czym w przypadku książek typu "Dary bogów" czytelnik musi odpowiedzieć sam sobie na pytanie, czy kupuje autorską kreację, jego, ze zacytuję: "literacką odpowiedź na dojmujący niedostatek naszego rodzimego eposu", czy nie

Czy odpowiada nam dowolność autora lub autorki w kreowaniu mitycznego świata z pełną świadomością, że jest to świat, którego luki i niedopowiedzenia autor będzie uzupełniał mniej lub bardziej swobodnie i "po swojemu", czy też nie

I w moim wypadku odpowiedź, niestety, brzmi - nie.

A podobno ta wersja słowiańskiej mitologii to jest ta lepsza wersja. Mam na półce i tę, która uchodzi za gorszą.

Już się boję po nią sięgnąć.

 

środa, 14 września 2022

Smsowo

Z serii: "SMS-y z wyjazdu integracyjnego maturzystów".


"Gotujemy wodę na herbatę w garnku z pokrywką, bez rączki, bo czajnik rozwalony".

"Nikt nie ma ostrego noż, więc w sumie jesteśmy bogatsi o dwie całe cebule".

"Zaproponowali mi alko, odmówiłem, nikt nie namawiał, więc to na plus. A drugi plus jest taki, że jak byli pod wpływem, to im chipsy ukradłem".

 
Królowa Matka z napięciem czeka na dalsze doniesienia z placu... integrowania się!

"Nikt nie ma ostrego noż, więc w sumie jesteśmy bogatsi o dwie całe cebule".

"Zaproponowali mi alko, odmówiłem, nikt nie namawiał, więc to na plus. A drugi plus jest taki, że jak byli pod wpływem, to im chipsy ukradłem".

Królowa Matka z napięciem czeka na dalsze doniesienia z placu... integrowania się!z placu... integrowania się!