sobota, 30 listopada 2013

O komplementach à rebours

"Van Helsinga" telewizja nam wczora z wieczora puścili, którego usiłowawszy obejrzeć ze względu na nieukrywane uwielbienie dla Hugh Jackmana Pan Małżonek popadł w nastrój refleksyjny.

Pan Małżonek (w nastroju refleksyjnym) - Och, jak ja jednak chcialbym tak wygladać!!!

Królowa Matka (dla której podobne wyznania nie są wszak niczym nowym, cierpliwie) - Kochanie, to jest naprawdę najwyższa półka, tak ze trzy czwarte tej męskiej części świata, która o Hugh Jackmanie slyszała chciałaby tak wyglądać... to zupełnie tak, jakbym ja chciała wyglądać jak... jak... no bo ja wiem... Jak Monica Bellucci, na przykład.


Pan Małżonek (z ciekawością) - Ale powiedz, tak szczerze, nie chciałabyś wyglądać jak Monica Bellucci?
Królowa Matka (szczerze) - Nieee, jak Bellucci to nie... bardzo piękna, to prawda, ale zupełnie nie w moim stylu...
Pan Małżonek (z gwałtownym zainteresowaniem) - Tak? W takim razie chciałabyś wyglądać jak kto?
Krolowa Matka (zastanawiając się zaledwie krótka chwileczkę, a wręcz nie zastanawiając się wcale, z rozmarzeniem) - Jak Charlize Theron...
Pan Małżonek (ku taaaakiemu zaskoczeniu Królowej Matki, no naprawdę, do tej pory nie może się ona otrząsnąć, ekhm, ekhm) - A jak wygląda Charlize Theron?
Królowa Matka (robiąc przegląd wizerunków Charlize Theron, które mogłyby ewentualnie Panu Małżonkowi coś powiedzieć) - Ostatnio reklamuje Diora, ale pewnie nie kojarzysz... W jednym filmie groziła wykastrowaniem Kevina Bacona, którego nie lubisz, ale nawet ja nie pamiętam tytułu, więc może nie zagłębiajmy się w temat... Grała też w "Monster", ale ten temat też porzućmy, bo jeszcze wyrobisz sobie fałszywy pogląd o moim guście...


... O, w "Adwokacie diabła" grała! Żonę Keanu Reevesa.

Pan Małżonek (ożywiając się w sposób wyraźny) - Czy to ona grała też w  "Żonie astronauty"?
Królowa Matka - Tak, to właśnie ona!


Pan Małżonek (popadając znowu w nastrój refleksyjny, innego jednakże rodzaju) - No tak... ale gdybyś ty tak wyglądała to ja faktycznie musiałbym wyglądać jak Jackman, żeby w ogóle mieć odwagę do ciebie podejść...
Królowa Matka (przez zęby) - A zatem popatrz, jak to się świetnie złożyło, że wyglądam zupełnie inaczej i mogłeś podejść bez obaw...

Po czym poradziwszy łagodnie wijącemu się w tłumaczeniach Panu Małżonkowui usiłującemu gwałtownie wyjaśnić, co też takiego miał na myśli żeby się jeszcze bardziej nie pogrążał, oddaliła się cierpieć psychicznie i obmyślać formę niniejszej notatki.

Sporządzając którą zostala przylapana przez Pompona Starszego na wybieraniu stosownego ujęcia Moniki Bellucci, którą ujrzawszy Dziecię zawołało radośnie i bez najlżejszego wahania "Mama!".

Jaki jest Pan Małżonek, o to mniejsza.

Ale dzieci to Królowa Matka ma wyjątkowe :D!

niedziela, 24 listopada 2013

Gwoli kronikarskiej ścisłości

Czyli wpis (głównie) dla wielbicieli(-lek) Pompona Młodszego.

Popełniony tak sobie, żeby dać znać, że wszyscy w Domu w Dziczy żyja, chociaż nic się szczególnego nie dzieje, październik poszedł precz, listopad jest senny i ponury, Królowej Matce jest listopadowo, z chwili na chwilę bardziej, i tylko Pompony rozświetlają jej posępne szare dni błyskami swej, nieprawdaż, wymowności, które sprawiają, że wieczorami (a czasem i rano) dzieciobójstwo wisi w powietrzu oraz zagadkami, które musi rozwiązywać, aby się upewnić, że jej dzieci rozwijają się prawidłowo (i nie pozwolić swemu mózgowi zardzewieć).

Prawidłowo rozwijające się Dzieci umilają Matce niedzielę, skacząc z kanapy. Po każdym skoku Pompon Młodszy podbiega do Królowej Matki i zapewnia uspokajająco "Mama, nić!". W związku z czym niedzielny poranek w Domu w Dziczy wygląda następująco:

Pompon Młodszy (włazi na oparcie kanapy, - tak, Czytelniku, Królowa Matka wie, że to niebezpieczne i żaden Porządny Rodzic nie powinien na to pozwalać, oraz szczerze poleca, by każdy wyrywający się z podobnymi sugestiami sam spróbował powstrzymać Lube Dziecię od niepożądanych aktywności; - skacze, po czym podbiega do Królowej Matki) - Mama, nić!

Królowa Matka - Cieszę się, synku, ale...

Pompon Młodszy - Teś ciesiem! (podbiega do kanapy, włazi na oparcie, ciag dalszy jak wyżej) - Mama, nić!

Królowa Matka (beznadziejnie) - Tak, synu, cieszę się niezmiennie...

Pompon Młodszy (skacze, tym razem nie fatyguje się nawet, żeby podbiec) - Mama, nić! (urozmaica skok, wykonując zwis z oparcia głową w dół, zjazd na brzuchu, twarzą prosto na podłogę, po czym, nieco oszołomiony) - Mama, nić!

Królowa Matka (w ostatniej, desperackiej próbie położenia kresu radosnym igrcom) - Synu, boję się, że kiedyś jednak nie będzie "nic" i co wtedy zrobimy...

Pompon Młodszy (głuchy na prośby, groźby, znękanie i ogólne przygnębienie, gniew, matczyne łzy i takie tam, włazi tym razem nie na kanapę, ale na sześcian edukacyjny, który dostał Potomek Młodszy na pierwsze urodziny, solidna zabawka, swoją drogą, i skacze ponownie) - Mama, nić! (i tak jeszcze kilka razy, aż wreszcie sześcian wyślizguje mu się spod nóg, Pompon Młodszy zlicza spektakularne klapnięcie jak żaba całym ciałem na podłoże i, zapłakany i tak spocony, że można by go wyżymać, nadciąga w stronę Królowej Matki) - Mama, coś!!!

Królowa Matka wie, że powiedzenie "a nie mówiłam" byłoby tylko marnowaniem tlenu (i nadwyrężaniem jakże ważnych w jej zawodzie strun głosowych), więc nic nie powiedziała...

Ponadto od kilku dni w rozmowach z Pomonem Młodszym pojawia się "pan z włosami".

Pompon Młodszy  (leżąc wieczorem w łóżeczku, klaruje namiętnie, a głos ma, jak Królowa Matka wspominała niejednokrotnie, jak świder, i niespożyte siły) - Pam! Pam, duzie wosi! Duzie wosi pam na na gjowa!

Królowa Matka (do Pana Małżonka, nerwowo) - Słuchaj, on mi od wczoraj o tym mówi, nie mogłam się z nim wieczorem dogadać, wreszcie kazałam mu się kłaść i spać, żeby nie zwariować, i żeby się tylko zamknął...

Pan Małżonek (do Pompona Młodszego, łagodnie) - Kto, kochanie?

Pompon Młodszy (emocjonalnie) - Pam! Duzie wosi!!! Dój jeśt!

Pan Małżonek (bezradnie) - Pan? Pan z włosami?

Pompon Młodszy (z ulgą, że Ci Tępi Rodzice wreszcie zaczynają coś łapać) - Tak! Pam duzie wosi dój jeśt!

Pan Małżonek - Na dole jest?

Pompon Młodszy - Tak!!!

Pan Małżonek (dociekliwie) - Ten pan z dużymi włosami jest na dole w naszym domu? (Pompon Młodszy energicznie przytakuje) Cały czas? (przytakiwanie).

Królowa Matka (mimo, że Pan Małżonek CHWILOWO nie wysunął wobec niej żadnych podejrzeń, nieco nerwowo) - Do nas naprawdę żaden facet nie przychodzi podczas twojej nieobecności, ale ja się już zaczynam bać, on bez przerwy o jakimś panu nawija... może... (w momencie olśnienia)... może o Harry Pottera mu chodzi? Dużo włosów, poczochrany...

Pan Małżonek - Synek, Harry Potter? Czarodziej na miotle?

Pompon Młodszy (protestując ogniście) - Nie! Duzie wosi! Pam! Pam dój jeś, ja ciem dój być teś!!!

Pan Małżonek (coraz bardziej rozpaczliwie) - Pan jest na dole? A ty lubisz tego pana?

Pompon Młodszy (zdecydowanie) - Ja jubi pam!

Królowa Matka (w chwili kolejnego olśnienia) - Słuchaj, a może to Sherlock? Pokaż mu Sherlocka na komórce albo co, bo inaczej on nigdy nie przestanie!

Pan Małżonek (dociekliwie) - Sherlock, synku? Pan-lala? (w obliczu wściekłego protestu Pompona Młodszego w nerwowym pośpiechu przerzucając strony na ekranie smartfona, by, po wybraniu odpowiedniej, podetknąć ja Pomponowi Młodszemu pod nos) Ten pan z włosami?

Pompon Młodszy (uspokojony) - Tak. Pam dój jeśt i ja ciem dój teś!

Czyli wszystko jasne.

Najmłodsze Dziecko Królowej Matki zostało zaszerlokowane

Źródło

i wie ona, komu należy za to dziękować...

wtorek, 12 listopada 2013

Tęczowo

To jest pryzmat:

Źródło

Powyższa ilustracja pokazuje rozszczepienie światła na pryzmacie, które to rozszczepienie jest wynikiem ogólniejszego  zjawiska zwanego dyspersją, określającego zjawiska zachodzące dla fal na skutek zależności prędkości rozchodzenia się fali w ośrodku od częstotliwości fali. Jako pierwszy zjawisko zaobserwował sir Isaac Newton badając rozszczepienie światła słońca. Obraz uzyskany dzięki dyspersji pozwala na pomiar widma fali świetlnej. Gdyby ktoś miał braki w wiedzy z szóstej klasy szkoły podstawowej, może sobie w Wikipedii o zjawisku poczytać.

Skutkiem rozszczepienia światła jest tęcza,  


– zjawisko optyczne i meteorologiczne występujące w postaci charakterystycznego wielobarwnego łuku, widocznego, gdy Słońce oświetla krople wody. Tęcza powstaje w wyniku rozszczepienia światła, załamującego się wewnątrz kropli wody (np. deszczu) o kształcie zbliżonym do kulistego. Powyższa uwaga o wiedzy z podstawówki i Wikipedii pozostaje w mocy.

Ta poniżej to też jest tęcza, i to nie byle jaka:

Mozaika z Katedry Św.Marka, Wenecja

I ustanawiam przymierze moje z wami, że już nigdy nie zostanie wytępione żadne ciało wodami potopu i że już nigdy nie będzie potopu, który by zniszczył ziemię.
Potem rzekł Bóg: To będzie znakiem przymierza, które Ja ustanawiam między mną a między wami i między każdą istotą żyjącą, która jest z wami, po wieczne czasy; łuk mój kładę na obłoku, aby był znakiem przymierza między mną a ziemią.
Kiedy zbiorę chmury i obłok będzie nad ziemią, a na obłoku ukaże się łuk,
wspomnę na przymierze moje, które jest między mną a wami i wszelką istotą żyjącą we wszelkim ciele i już nigdy nie będzie wód potopu, które by zniszczyły wszelkie ciało. Gdy tedy łuk ukaże się na obłoku, spojrzę nań, aby wspomnieć na przymierze wieczne między Bogiem a wszelką istotą żyjącą, wszelkim ciałem, które jest na ziemi.
I rzekł Bóg do Noego: To jest znak przymierza, które ustanowiłem między mną a wszelkim ciałem, które jest na ziemi.
                                                                                                         Księga Genesis 9:11-17

 Ci mniej uduchowieni/ religijnie uświadomieni/ młodsi i dziecinni (jak na przykład Potomki Królowej Matki) mają nadzieję, że tęcza przynajmniej czasami oznacza też to
 

i zawsze próbują zdążyć do jej krańca dobiec.

W wypadku, gdyby ktoś czuł się zbyt poważny na dziecinne legendy Królowa Matka prosi bardzo, tęcz do wyboru, do koloru:

Hans Memling


Peter Paul Rubens

George Innes

Károly Markó the Elder

Mistrz z Moulins*

I tu, bardzo, zdaniem Królowej Matki, piękna:

Źródło

A jak się zajrzy do Brata Gugla, to tęczowo się robi, że aż się w oczach mieni:


















Słowem, tęcza kojarzyć się może z tyloma pięknymi rzeczami.


W związku z czym Królowa Matka powinna uznać, że nie jest jej problemem fakt, że są na tym świecie tacy, którym tęcza wydaje się rzeczą na tyle złowrogą, że należy ją zniszczyć.

Dzień Niepodległości Królowa Matka spędziła leniwie i przyjemnie wraz z rodziną. Na grach, oglądaniu filmów na DVD, malowaniu, niespiesznej produkcji swetra na drutach, przy cieście cynamonowym i torcie ananasowym, będącym urodzinowym prezentem Królowej Babci dla Potomka Starszego oraz licznych niezdrowych przegryzkach, z dala od komputera i TV.

Po czym wieczorem, niestety, telewizor włączyła. I dostała po oczach łunami i bandą zamaskowanych patriotów, którzy, błyskając oczami przez szpary w kominiarkach, w dowód miłości do Ojczyzny rujnowali jej stolicę, wyrywali drzewka, podpalali samochody i obracali w perzynę instalację artystyczną, która im się kojarzyła.

I wtedy się okazało, że otóż poglądy... ekhm... artystyczne patriotów są jednak problemem Królowej Matki.

Bo tak się zlożyło, że ma alergię na tchórzy w kominiarkach. I że bardzo, bardzo jej nie po drodze z bandytami, którzy czują się silni tylko w grupie podobnych sobie troglodytów i w dodatku, co gorsza, otrzymują wszechstronne poparcie dla swych działań.

Bo niczym innym niż wyrazem poparcia jawią się Królowej Matce te pełne troski rozważania, jaki procent Marszu Niepodległości stanowili spokojni demonstranci, którzy pragnęli zamanifestować swoje poglądy, a jaką - chuligani w kominiarkach. I że ci spokojni to jest 90 procent, a ci nerwowi i zamaskowani - zaledwie 10, i że nie można tych dziewięćdziesięciu obarczać odpowiedzialnością za zachowanie tych dziesięciu, bo każdy ma prawo, bla, bla, bla. Te okrzyki, które się rozlegają z mediów, gdy ktoś się odważy nazwać bandytów bandytami, a tchórzy - tchórzami. Bo nie, tak nie wolno, bo odpowiedzialność zbiorowa jest be, bo ci, co szli pokojowo nie odpowiadali za towarzystwo, w którym szli, nie identyfikowali się, i tak dalej, i tym podobnie.

A Królowa Matka ma taką skazę umysłową, która jej każe zakładać, że jak się z kimś idzie noga w nogę i ramię w ramię, to się jednak mocno identyfikuje. I bardzo nieparlamentarną i najeżoną słowami uznawanymi powszechnie za obelżywe opinię ma i o tych, co w kominiarkach, i o tych, co w maskach obłudy udają, że to przecież nie oni, tylko "mała garstka". Bo oni, ci dobrzy, w ogóle nie mieli pojęcia. Niewinnie sobie szli, nic a nic nie podzielając poglądów i nie odgadując zamiarów tych, co obok szli, ale zamaskowani i z kostką brukową w garści. 

Królowa Matka wie doskonale, że ona swoim sprzeciwem i niezgodą na to, by prymitywne formy życia w kominiarkach kradły jej święto i doprowadzały do tego, żeby uczciwy człowiek nie decydował się flagi wywiesić z obawy, że może być uznany za jednego z nich, to se może... wiadomo co. Że jej zdanie się nie liczy nic a nic, dla nikogo. Bo ona się już rozmnożyła, pracuje, uczciwie płaci swoje podatki, z trudem wiąże koniec z końcem, a pod koniec miesiąca, jak już nie ma czego związać to co najwyżej popłacze w poduszkę w nocy, a nie wyrwie tej kostki z bruku, nie pójdzie rozwalić kijem bejsbolowym cudzej własności, nie podpali cudzego domu albo miejsca pracy, nie zdewastuje centrum miasta. Jest niewidzialna razem ze swym sprzeciwem, strachem i poglądami, bo nie wygląda w głównych wydaniach wiadomości tak dobrze jak bandzior na tle płonącej tęczy.

Ale czasem nie może już dłużej dusić w sobie tego oburzenia i tej niezgody, choćby i nikogo ona nie obchodziła.

Dlatego właśnie dziś oficjalnie i (w ramach swoich skromnych możliwości) głośno opowiada się po stronie tęczy.

Źródło


* Wszystkie reprodukcje dzieł sztuki pochodzą z Web Gallery of Art 

niedziela, 10 listopada 2013

Dlaczego Ralph Fiennes może zachować dobre samopoczucie

Pan Małżonek (ni z gruszki, ni z pietruszki) - Juliette Binoche to bardzo znana aktorka jest, a ja właściwie nie widziałem żadnego filmu z nią...
Królowa Matka - "Niebieski" widziałeś...
Pan Małżonek - A, no tak. Ale to jednak dawno temu, stary film, co by nie powiedzieć!
Królowa Matka (siłą rozpędu) - ... no i "Angielskiego pacjenta" oglądałeś przecież. I "Wichrowe Wzgórza"...
Pan Małżonek (ponuro) - Musiałem...

Królowa Matka, która ma się (i zasłużenie, z naciskiem zapewnia Cię, Czytelniku) za pierwszą ofiarę fiennesomanii w naszym pięknym kraju, wpatrywała się maślanymi oczkami w ekran nie tylko wieeele lat przed chwilą, gdy w kinach święciła triumfy "Lista Schindlera", ale ładnych parę lat przed "Wichrowymi Wzgórzami",


w każdym razie w fiennesomanii ma znacznie dłuższy staż niż w panumałżonkomanii, wydaje z siebie stłumiony chichocik (bo otóż wcale Pan Małżonek nie musiał, sam chciał, samiuśki wszędzie, a więc i do kin, Królowej Matce towarzyszyć i się męczyć, i to, jak Królowa Matka mniema, bardziej niż ona, bo skoro ona zniosła z trudem takiego "Angielskiego pacjenta" mimo dodatkowych bodźców, to cóż tu mówić o nim), po czym:

Królowa Matka (tonem pocieszenia) - Gdybyś zobaczył, jak Ralph Fiennes wygląda teraz, mógłbyś się wreszcie uspokoić i odczepić od człowieka...


Pan Małżonek (rozpromieniając się) - Wreszcie! Wreszcie ten facet nie będzie mi psuł humoru!!!

Po chwili

Pan Małżonek (trzeźwo i smutno) - ... co prawda, gdyby on mnie zobaczył, to by mu też humoru nie popsuło...

Jeśli ktoś z Was, Kochani Czytelnicy, zna Ralpha Fiennesa, proszę mu przekazać, że może niezmiennie pozostawać w doskonałym (a co najmniej bardzo dobrym) nastroju :D.





PS. ... zwłaszcza, że dla Królowej Matki może on sobie być nawet beznogim najstarszym staruszeczkiem...


piątek, 8 listopada 2013

Królowa Matka się kompromituje

Przedwczoraj.

Królowa Matka odbiera telefon od Królowej Babci, która przejęła jej Starsze Pociechy zaraz po szkolnych zajęciach, wskutek czego Królowa Matka została pozbawiona ich upojnego towarzystwa aż do wieczora.

Królowa Babcia - Dzwonię tylko, by ci przypomnieć, bo może nie spojrzałaś do Zeszytów Korespondencji i nie zauważyłaś (wot, matczyna intuicja! Królowa Matka rzeczywiście nie zajrzała, zła Królowa Matka, zła i niedbała!)... chłopcy mają jutro iść do szkoły na galowo, przygotuj im już dziś koszule, bo spodnie są u mnie, przebiorą się rano...

Królowa Matka (nie myśląc kompletnie o niczym, co jej w najmniejszym stopniu nie usprawiedliwia; ze zdumieniem) - Na galowo? To w szkołach jeszcze się obchodzi rocznicę Rewolucji Październikowej?...


I Królowa Matka wie, że teraz może sobie przysięgać do upojenia, że w swojej rodzinie to ona jest tą osobą, którą wszyscy pytają "a czego to jest rocznica?" przy okazji dowolnych obchodów wiedząc, że ona to zawsze wie, bo pamięć ma jak słoń;


że skojarzenie z Rewolucją Październikową miała wyłącznie dlatego, że Potomek Starszy miał wczoraj urodziny, o których intensywnie myślała, a zbitkę "urodziny Potomka Starszego - rocznica Rewolucji Październikowej" ma od lat wbitą w głowę na mur (zaś faktu odziania się całej szkolnej społeczności na galowo z powodu jubileuszu Potomka jakoś nie wzięła pod uwagę); że pierwsza, mimowolna myśl o Rewolucji Październikowej nie odsłania jej namiętnego, a dotąd sprytnie ukrytego uwielbienia dla komunizmu i/lub Wodzów Rewolucji...

... bo i tak nikt jej w to nie uwierzy.

czwartek, 7 listopada 2013

Notka całkiem poważna, z inspiracji

Królowa Matka przeczytała notkę, ani pierwszą, ani ostatnią na tamtym blogu, ale przy tej poczuła imperatyw, by się wypowiedzieć. Zaczęła pisać komentarz, ale wyszedł jej taaaki długi, że zrezygnowała i przeniosła się na własne pielesze, gdzie się może wygadać bez ograniczeń.

Dla nikogo, kto choć trochę uważnie czyta jej bloga nie jest tajemnicą, że Królowa Matka jest z tych, co wysłali dziecko sześcioletnie do pierwszej klasy dobrowolnie, ale po pierwsze - Królowa Matka wiedziała, JAKIE to dziecko, Potomka Starszego nie wysłałaby za żadne skarby, mówiąc szczerze Potomek Starszy jest dzieckiem, które jeszcze mając pięć lat nie odczuwało potrzeby (i nie było gotowe) do wymaganych przez przedszkole i szkoły interakcji społecznych, do przedszkola poszedł, bo Źli Rodzice zdecydowali, że nie ma bata, musi się jednak zacząć uspołeczniać, ale jego ulubionym tekstem było przez cały rok przedszkolnej edukacji: "ja nie musze chodzić do żadnego przedszkola, ja mam brata i mogę się z nim bawić!". Po drugie - Królowa Matka po trzech latach szkolnej edukacji Starszego miała bardzo dokładnie obadaną szkołę, po trzecie - zapisała Potomka Mlodszego do klasy integracyjnej (podejrzewa, że jej się udało właśnie z racji tego, że Młody jest naprawdę młody, sześć lat skończył, jak wiadomo, dwa tygodnie temu), w której jest piętnaścioro dzieci, trzy nauczycielki (jedna do indywidualnej opieki nad autystycznym chłopcem), własna sala dostosowana do potrzeb dzieci niepełnosprawnych/młodszych/z dysfunkcjami, osobna świetlica dla klas 1-3, wie jednak dobrze, że jest  wyjątkiem, nie regułą. I po czwarte, najważniejsze - MIAŁA WYBÓR. Lubi go mieć. Nie podoba jej się, że już nie będzie miała.

Ponadto Królowa Matka uważa, że to edukacja przedszkolna jest dla małych dzieci ważniejsza jako element wyrównujący szansy. Ci, którzy twierdza inaczej (w domyśle - decydenci) myślą - o czym Królowa Matka jest przekonana - o dzieciach jako o tych wielkomiejskich istotach z dobrych rodzin, stymulowanych praktycznie od poczęcia, otoczonych  rodzicielską uwagą, takich, którym się czyta dwadzieścia minut dziennie, bawi zabawkami edukacyjnymi i karmi warzywami uprawianymi organicznie. Dzieci takich, o jakich opowiadają Królowej Matce jej koleżanki od nauczania przedszkolnego, dzieci, które nigdy dotąd nie widziały i nie używały szczoteczki do zębów, nie miały własnych kredek, nie potrafią nimi nic narysować, bo mają chwyt jak niemowlęta, pełną garścią, nigdy niczego nie kolorowały, o takich umiejętnościach jak współpraca w grupie nie ma co wspominać, państwo decydenci pewnie w ogóle nie wiedzą. A to właśnie te dzieci zdaniem państwa decydentów będą musiały iść do szkoły i sobie radzić, nieoszlifowane przez wychowanie przedszkolne, bez umiejętności, ktore zapewne wydają się podstawowe wszystkim Czytelnikom, w trzydziestoosobowych klasach...

Ale tu się wypisać chciała Królowa Matka w temacie podręczników, właściwie nie wiadomo po co, chyba, żeby sobie ulać. Otóż oglądała Królowa Matka niedawno program z udziałem pani minister Hall (w telewizji śniadaniowej, która zazwyczaj omija szerokim łukiem, na szczęście nie musi się wysilać, bo telewizja śniadaniowa jak sama nazwa wskazuje produkuje się w porze śniadania, czyli wtedy, gdy Królowa Matka przebywa z dala od wszelkich telewizyjnych odbiorników, ale jednak ten raz się trafiło. Niestety) i gdyby nie fakt, że była "w gościach" rzucałaby w telewizor ciężkimi przedmiotami, a w przestrzeń okoliczną - słowami uznawanymi powszechnie za obelżywe, doprawdy ostatkiem zdrowego rozsądku powstrzymała się od przyczynienia gospodyni strat materialnych i duchowych.

Pani minister Hall, wielce pewna siebie, opowiadała o tym, jak baaardzo wiele zależy od szkoły, a jak baaardzo niewiele od ministerstwa, i jak bardzo źli ludzie ciągle czegoś od ministerstwa chcą, a ona przecież wie, że to szkoła, bo są takie, i ona takie zna, szkoły, w których dba się o ucznia, podchodzi doń indywidualnie, wspomaga rozwój, pochyla nad potrzebami tych biedniejszych robiąc kiermasze używanych podręczników...

Przy kiermaszach używanych podręczników Królowej Matce ostatecznie pociemniało w oczach i bardzo się ucieszyła, że to nie ona jest w studio, bo bez rękoczynów by się nie obeszło i kto wie, czy dwoje prowadzących by wystarczyło, by Królową Matkę od gardła pani minister oderwać.

Otóż Królowa Matka robi w szkolnictwie. Nie pracuje w swoim Rodzinnym Grodzie, tylko na, że to tak ujmie, Podgrodziu, w małej, wiejskiej szkole, do której od czwartej klasy dzieci sa dowożone z jeszcze mniejszych i bardziej wiejskich szkół. Od samego początku podjęcia tam pracy (a to już, łodlaboga, trzynaście lat chyba?) świadoma sytuacji finansowej dużej części swoich uczniów szukała wśród ofert podręczników wcale nie najlepszego, do czego się otwarcie przyznaje. Szukała najtanszego. Najlepiej takiego, który jest jednocześnie podręcznikiem i ćwiczeniami. Znalazła jeden, uczyła z niego cztery lata, następnie przyszła reforma edukacji, jedna z licznych, podręcznik wycofano. Królowa Matka zaczęła szukać więc takiego, który użytkowe ma tylko ćwiczenia tak, aby kolejne roczniki mogły sobie przekazywać podręcznik właściwy, a dokupować wyłącznie ćwiczenia.

I wiesz co, Czytelniku? Takiego zestawu na rynku NIE MA.*

Teoretycznie do ćwiczeń są ćwiczenia, podręcznik służy do nauki i nic w nim nie powinno się pisać. Buahahaha otóż. Podręczniki - wszystkie, jakie miała w rękach Królowa Matka, a zapewnia, że miała ich dziesiątki - roją się od ćwiczeń, miejsc, gdzie nakleja się naklejki, kolorowanek, puzzli i wycinanek, od klasy pierwszej do szóstej, a w gimnazjum odpadają chyba tylko kolorowanki. Drukowane jest to wszystko na błyszczącym papierze, co uniemożliwia gumkowanie.

Królowa Matka, powodowana zrozumieniem dla rodziców, mających w szkole po troje, czasem więcej, dzieci czyniła różne sztuki. Umawiała się z uczniami na początku roku, że w podręcznikach będą używać tylko ołówka, żeby te niegumkowalne wytwory jednak poddać obróbce i móc jeszcze raz wykorzystać (i co z tego, że tak się umawiała, skoro połowa książki to wyklejanki i kolorowanki?), robiła ksero ("bądź fair, nie kseruj, kupuj!", tiaaa, jakie śliczne hasło w zderzeniu z rodziną, która musi kupić rok po roku trzy zestawy TYCH SAMYCH podręczników dla swoich dzieci za zachęcającą sumę 69,90 jeden zestaw), kupowała dzieciakom książki z nauczycielska zniżką, w końcu przymykała oko na podręczniki częściowo wypełnione, obniżając w ten sposób poziom nauczania oczywiście, bo co to za nauczanie, jak połowa klasy ma (niekoniecznie prawidłowo) zrobione przez starszego braciszka zadania, źle albo i wcale nie wygumkowane.

W tym roku Królowa Matka, po drugiej strony barykady, musiała sama nabyć zestaw podręczników dla Potomka Mlodszego identyczny z tym, który, nadużyty dwa lata temu,  leży w pokoju Potomka Starszego. Też ze zniżką nauczycielską, ponieważ nie jest ona jedynym nauczycielem w tym kraju, ktory zdaje sobie sprawę z tego, z czego pani minister najwyraźniej sprawy sobie nie zdaje, jak na przykład z faktu, że Rodziców coraz mniej stać na obowiązkowe podręczniki, zaś to, że można z użytych podręczników zrobić kiermasz to ściema względnie kompletna nieświadomość wywołana przebywaniem w różowej bańce przeświadczenia, że ach, jacy jesteśmy świetni i jak ciężko pracujemy, i jak coraz ładniej wyglądamy w rankingach rowiązywania testów, no po prostu cium cium, pyszulka, a że po sześciu latach edukacji w podstwawówce uczniowie potrafią może i nieźle rozwiązać jakiś test, ale nie są w stanie przeprowadzić rozmowy w języku obcym na jakiś najbardziej podstawowy temat to jest wina nauczycieli, którzy źle uczą i przymykają oczy na brak podręczników, a nie tego, że w klasach jest trzydzieści osób, lekcji dwie w tygodniu, a na podręczniki 50% z tych trzydziestu osób nie stać. A poza tym nic nie szkodzi, wszak w gimnazjum znów zacznie się od odmiany "to be" i od stworzenia klas wymieszanych językowo, dla "wyrównania poziomów" oczywiście.**

Królowa Matka nie czuje się na siłach zgadywać, dlaczego tak się dzieje (chociaż wiadomo, że gdy nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze), czy to jest jakiś spisek, czy bezinteresowna pazerność wydawnictw, które musiałyby zrezygnować chociaż z części dochodów, wypuszczając na rynek "przekazywalny" podręcznik (chociaż jak się chce, to można, Potomek Mlodszy ma zestaw książek, w którym w Elementarzu i Podręczniku Matematycznym nic się nie pisze, do tego są rzeczywiście ćwiczenia), czy kolejny, napędzajacy rynek wydawniczy, pomysł ministerstwa z serii "zmieniamy podręczniki co trzy lata".

Wie jednak, że jeśli jeszcze raz zobaczy panią minister machającą rzęsami w bezradnym zdziwieniu, czegóż ci rozjuszeni rodzice chcą, przecież mogą wziąć sprawy w swoje ręce, jak w tych niektórych szkołach, co to o nich pani minister wie! - to nie ręczy za siebie i do zniszczeń sprzętu elektronicznego może w Domu w Dziczy (albo "w gościach") jednak dojść.

Królowa Matka wie oczywiście, że rzucanie przedmiotami w telewizory jest bezsensowne i stanowi dowód bezradności.

Do której to bezradnosci się Królowa Matka przyznaje.

Jako nauczyciel.

I jako rodzic.




* No, nie było trzy lata temu, może już jest, aczkolwiek Królowa Matka powątpiewa.
** Królowa Matka pisze o swoich doświadczeniach jako anglistki, pojęcia nie ma, czy podręczniki do innych przedmiotów nie nadają się do odsprzedania i po pięć razy, a potem poddania recyclingowi, ale w to też powątpiewa.

niedziela, 3 listopada 2013

Test na stopień wyrodności

Potomek Młodszy - Mamusiu, czy ściany są po to, żeby jak ktoś idzie i prawie się przewraca, to miał się o co oprzeć?

Kochany Czytelniku, proszę, powiedz, czy:

a) to wcale nie jest śmieszne i z niczym kompletnie się nie kojarzy, z czego tu się śmiać, i w ogóle po co takie głupoty o niczym na blogu zamieszczać, jak Potomek Młodszy powie: "Mamusiu, zrobiłem u babci zadanie domowe, czy mogę teraz pograć na konsoli?" to to też trafi na bloga, że niby, cha, cha, cha, jak się chłopak fajnie wyraża?

b) to bardzo smutne, że biedne dziecko dokonało w swoim krótkim życiu licznych, jak można domniemywać, obserwacji, wskutek których takie, na przykład, ściany nie kojarzą mu się z ciepłem domowego ogniska i wizerunkami puchatych króliczków rozwieszonymi nad dziecięcem łóżeczkiem, tylko ludźmi, co się opierają, żeby się nie przewrócić, zaś Królowa Matka, śmiejąc się, okazuje całą swą patologiczność oraz rozumowanie w stylu. "głodnemu chleb na myśli" (w tym konkretnym wypadku spragnionemu i nie chleb),

c) to jest śmieszne i Królowa Matka, rechocząc, nie jest aż tak wyrodna, jakby się to mogło wydawać?

Królowa Matka musi to wiedzieć!