Za każdym razem, gdy Królowa Matka doznawała najpierw napadu dłuuugiej serii kichnięć, po której trąbiła rozgłośnie w chusteczkę Pompon Starszy wydawał z siebie rozbawiony rechot.
No bo rzeczywiście, pomyślałby kto, matka może smarkać w chusteczkę jak każden inny człowiek, czy to nie prześmieszne? Albo, o, napadu kaszlu dostawać! A z jej gardła zamiast słowiczego niemalże trelu dobywać się potrafi taki głos, jakiego Gargamel by się nie powstydził, no boki zrywać! A jak weźmie i jakimiś płynami mniej lub bardziej ohydnymi, ale podobno mającymi pomóc zacznie gardło płukać wydając przy tym z siebie bulgoczące i prychające odgłosy, to już w ogóle mus wespół z Braciszkiem stanąć u jej kolan i zaśmiewać się w głos, bo nie wyobrażacie sobie Państwo, jaki to przezabawny widok - chora matka!!!
Królowa Matka nie pamięta, kiedy ostatni raz była chora, to znaczy chora jak normalny człowiek, którego z racji choroby nie owija się kilometrami przewodów, z jednej strony przytwierdzonych do jego osoby, a z drugiej - do jakiegoś dziwnego pudła migającego światełkami, nie obstawia maszynami, które robią "ping" i nie wlewa w żyły nitrogliceryny z półlitrowych strzykawek, tylko taki, co go w kościach łamie, głowa boli, z nosa leci, a gardło odmawia współpracy. Pewnie z parę lat temu to było, a nawet wtedy z tym bolącym gardłem i cieknącym nosem Królowa Matka chadzała do pracy i krzątała się po domu, bo:
a) któreś z jej dzieci zawsze akurat było małe/ karmione piersią/ też chore/ (niepotrzebne skreślić) i trzeba się było nim zajmować, bowiem były rzeczy, których Pan Małżonek przy najszczerszych chęciach zrobić nie był w stanie,
b) głupio jej było iść na zwolnienie lekarskie, bo jako matka małych dzieci nie chciała wydawać się pracodawcy człowiekiem niewydolnym, a że zwolnienia na dzieci czasem musiała brać, tych na siebie unikała jak ognia, no, chyba, że przestawała mówić, bo niemy nauczyciel może jest marzeniem uczniów, ale karierę w zawodzie zapewnioną ma tak bardziej krótkotrwałą,
i c) ponieważ szczególnym, bardzo szczególnym zbiegiem okoliczności zawsze, ale to zawsze, ale to absolutnie i bez wyjątku zawsze najpóźniej dwa dni po tym, jak Królową Matkę zaatakowała jakakolwiek słabość Pan Małżonek mówił z zastanowieniem: "A ty wiesz, że mnie też w kościach łamie/ kręgosłup wysiadł/ w gardle drapie/ oczy łzawią/ z nosa cieknie/ whatever?", po czym leciał po termometr i zaczynał chorować do towarzystwa.
Zeszły rok, niesiona falą entuzjazmu w kwestii wydobywania się z grobu, a może obudowana jak szafą pancerną przekonaniem, że pod żadnym pozorem nie wolno jej zachorować, bo każde przeziębienie jest dla niej bardziej niebezpieczne niż dla przeciętnego człowieka, a taka grypa rozłożyłaby ją kto wie czy nie na amen Królowa Matka przeszła bez najlżejszego katarku.
W tym roku się nie udało.
Świadom zagrożenia, jakie niesie to dla ukochanej małżonki Pan Małżonek zasugerował wczoraj, by nie towarzyszyła mu ona do Cywilizacji, tylko została w Domu w Dziczy z Pomponami, gorącą herbatką, baterią chusteczek do nosa, ziołami do płukania gardła i tabletkami do ssania. Niestety, do Cywilizacji wzywały Królową Matkę Sprawy Urzędowe, które zazwyczaj mają stan petentów w głębokiej obojętności i muszą być pozałatwiane, bo inaczej, wiadomo. Armageddon i inne takie. Już pomijając fakt, że zajmowanie się Pomponami z zajmowaniem się procesem zdrowienia współdziała, że ho, ho po prostu.
No dobrze, orzekł Pan Małżonek, to jak wrócimy Królowa Matka pójdzie na górę z laptopem, książką i tym wszystkim wymienionym powyżej, a on zajmie się dziećmi i resztą żywiny.
Cudownie. Ucieszona (choć połamana) Królowa Matka natychmiast po powrocie w Dzicz (i wyplątaniu Pomponów z kurtek, pozbieraniu, posegregowaniu i odwieszeniu Pomponiej odzieży w przedsionku, zrobieniu soczku, zrobieniu drugiego soczku, sprawdzeniu, co (i czy) Potomek Starszy ma do zrobienia z angielskiego, umyciu winogron i obdzieleniu całej czwórki, wyrzuceniu z sypialni kotów, które Królową Matkę bardzo kochają, a najbardziej kochają ją na klawiaturze komputera) nasmarowana maścią rozgrzewającą udała się w bety, a Pan Małżonek ofiarnie przyniósł jej laptopa, sporządzone własnoręcznie mazidło z miodu, soku z cytryny i łyżki spirytusu na gardło i kawę (gdyż słynne rozbudzające działanie kawy jest przereklamowane, tak w każdym razie twierdzi organizm Królowej Matki, który ochotę na kawę ma rzadko, ale za to o różnych porach doby).
I tak leżała sobie Królowa Matka owinięta kołderką i szalikiem, ssąc pastylkę, z laptopem na kolanach, co jakiś czas wstrząsana atakiem kaszlu, a mimo to upajając się samotnością, ciszą, lekturą i pogaduchami na Facebooku, niemal wszystkim tym jednocześnie.
Przez całą godzinę.
Po godzinie życie zaczęło przeciskać się do sypialni każdą szczeliną, powoli, lecz bezlitośnie.
- Mama, ja muszę z tobą poważnie porozmawiać!
- Mama, czy ja jutro idę do tego teatru, bo powiedziałem, że idę i chyba chcę?
- Mamusiu, czy mogę z tobą posiedzieć?
- Mama! Ma-ma, ma-ma, ma-ma!
- Ja chce się przebierać w piżamkę u maaammmyyy!!!
- Kotek, zejdziesz na dół zrobić im mleczko, czy ja mam to zrobić?
- Ja już dobry jestem z angielskiego, nie, mama?
- Przynieść ci ich do przewinięcia, czy zejdziesz?
- Miau! Miau! MIIAAUUUU!!!
- Oh, hallo, Ania (to, wbrew pozorom, nie Pan Małżonek, tylko Potomek Starszy)!
- Aaaaa! Zostaw to, ty, ty, ty... bachorze ty!!! Mammmaaa!!!
- Mamo, on powiedział na mnie "bachorze", sam jesteś "bachorze"!!!
- Mamusiu, ja nie mam bluzy do piżamki! Dasz mi?
- Nie wchodź na schody! Tata, on włazi na schodyyy bo chce iść do mamy!!!...
... i tak dalej.
Jak w klasyku.
I już Królowa Matka wie na pewno to, co i tak podejrzewała.
Matki chorują wczoraj.
Przez godzinę.
A dzisiaj wychorowana (choć wciąż z głosem Gargamela po wypaleniu dwóch paczek papierosów jednym cięgiem), ograniczając "Nie wchodź na stół, proszę. Nie, nie wolno wchodzić na stół. Zostaw te krzesła. Zostaw je. Nie wchodź na stół..." do niezbędnego minimum Królowa Matka spędziła dzień z Pomponami, zaklinając wiosnę, by przyszła.
Kto wie, może posłucha i wreszcie przyjdzie? Małymi kroczkami?
PS. Królowa Matka uczciwie przyznaje, że dziś po powrocie z pracy Pan Małżonek też ją wysłał do łóżeczka z laptopem (z którego właśnie nadaje te słowa) i książką, choć tym razem bez kawy.
Co oznacza, że matki chorują dwa dni.
Po godzinie :).