wtorek, 31 marca 2020

Origami z bibułki. "Ukochane równanie profesora" Yoko Ogawa

Żeby nie było, że samym wirusem żyje człowiek (chociaż żyje, chcąc nie chcąc, a bardziej nie chcąc, lecz mus jest mus i co pan zrobisz, nic pan nie zrobisz) to donoszę, że w Domu w Dziczy wciąż się czyta, chociaż nie tyle, ile by się chciało, bo hołmskuling zajmuje masę czasu, pozostałą zaś część dnia zajmuje praca, denerwowanie się i spanie, w niekoniecznie równych porcjach.

Na czytanie wyrywa się chwile między tymi wszystkimi różnościami, i na udział w wyzwaniach czytelniczych ( w tym wypadku w Wielkobukowym Bingo) też.

Okienko w kategorii "Powieść Dalekiego Wschodu" pozwoliło mi zakreślić


"Ukochane równanie profesora" Yoko Ogawy.

Książka, która została wyróżniona pierwszą w historii nagrodą Hon’ya Taishō, przyznawaną przez japoński kolektyw księgarzy, do dziś pozostaje bestsellerem i uznawana jest za jedną z najukochańszych powieści współczesnej Japonii.

Muszę jednak wyznać, że mnie do przeczytania jej skłoniła opinia, na którą gdzieś natrafiłam. Opinię tę, w dużym skrócie, można zamknąć w pełnym zdumienia: "Nienawidziłam matematyki w szkole, nigdy jej nie umiałam, moje jedyne tróje na świadectwie miałam z jej powodu, a ZROZUMIAŁAM TĘ KSIĄŻKĘ!!!". No musiałam rzecz zbadać!

Bohater tytułowy powieści, Profesor, jak przystało na każdego wybitnego naukowca, ma swoje dziwactwa. Dziwactwa Profesora nie są jednak tylko i wyłącznie pochodną jego wybitnego, oderwanego od realiów przeciętnego życia umysłu. Profesor w roku 1975 uległ wypadkowi samochodowemu i na skutek urazu głowy pamięta tylko to, co zdarzyło się przed tą datą. Jego pamięć krótkotrwała obejmuje zaś jedynie osiemdziesiąt minut.

Z powodu tej ułomności Profesor nie jest w stanie zająć się sam sobą, z drugiej strony zaś nie jest też osobą, którą łatwo się opiekować. Każdego dnia wita przychodzącą opiekunkę jak obcą osobę. Każdego dnia zadaje jej pytania, zazwyczaj związane z liczbami (o datę urodzenia, numer buta, wzrost). Każdego dnia trzeba nawiązać z nim nowy kontakt z pełną świadomością, że nazajutrz będzie trzeba nawiązywać go ponownie. Nie jest to łatwe i nic dziwnego, że z pracy u Profesora rezygnują kolejne wynajmowane przez rodzinę opiekunki, a na jego "karcie" w agencji wynajmującej panie do prowadzenia domu przybywa oznaczeń "trudny w obsłudze".

Aż pewnego dnia w progu jego domu pojawia się nowa gosposia z synem, od tej pory nazywanym pieszczotliwie Pierwiastkiem. Powoli, krok po kroku i przełamując trudności udaje jej się nawiązać z Profesorem więź, a językiem, który pozwoli im zbudować namiastkę rodziny, stają się matematyka i baseball. Ale  relację tę będą musieli odbudowywać co osiemdziesiąt minut…

"Ukochane równanie profesora" jest książką tak bardzo nie pasującą do tego, co w ostatnich latach nazywamy "bestsellerami", że trudno to sobie wyobrazić. Przede wszystkim jest krótka - zaledwie 240 stron -, pozbawiona zwrotów akcji, spokojna w tonie, płynna w sposobie opowiadania. Przy tym jest niezwykle japońska - prosta w formie, napięcie między bohaterami rośnie "podskórnie" i ukazywane jest w sposób niezwykle powściągliwy, a przecież czytelnik ani przez chwilę w nie nie wątpi. Cała ta historia - bardzo trudna formalnie do napisania, bo czyż łatwe może być opisanie rosnącej, głębokiej, pełnej szacunku zażyłości młodej kobiety, która zaczęła pracować jako gosposia osób starszych zaraz po maturze i genialnego matematyka, który każdego dnia spotyka ją na nowo? - jest w trudny do wyjaśnienia sposób piękna. Krucha, dyskretna, ELEGANCKA, to chyba najwłaściwsze słowo. Piękna subtelną urodą, jak ptaki origami, zrobione z bibułki albo ogrody zen, niby surowe, niby bardzo proste, a niezwykłej urody.


No i matematyka. Nauka, którą kojarzymy raczej jako chłodną, abstrakcyjną i bezlitośnie logiczną, tutaj staje się wspólnym językiem, drogą do porozumienia za sprawą wzorów, liczb, prawideł, mostem budowanym między genialnym starcem, jego gosposią i jej dziesięcioletnim synem. I rozumiemy ją! Poza wszystkim zaletami powieść ma i te, że pokazuje, jak skomplikowane twierdzenia można wyłożyć w zrozumiały dla każdego sposób, a najważniejszy w uczeniu się jest nie wynik, ale nasza ciekawość i próby, które podejmujemy, by rozwiązać problem.

Doskonała książka.

Jak liczba 28 :).

niedziela, 22 marca 2020

Z notatnika poszukiwacza skarbów


Wiejski sklepik. Na nim kartka: "W sklepie może przebywać jednocześnie tylko dwoje klientów". 
 
Grzecznie czekamy, aż przebywający w środku pan skończy robić zakupy.

Wchodzimy. Panie ekspedientki odgrodzone od klientów prowizoryczną przeszkloną ramką, której tydzień temu jeszcze tu nie było, pieniądze przyjmują w rękawiczkach jednorazowych.

Wszystko jest, pakujemy do torby jajka, jogurt, margarynę, włoszczyznę, ogórki kiszone. Wreszcie, bez nadziei na sukces, przeczołgani daremnymi próbami podejmowanymi przez cały poprzedni tydzień, ośmieleni tym wylewającym się z półek dobrobytem, nieśmiało zadajemy TO pytanie.

Pani ekspedientka nabiera głęboko powietrza i mówi: "Powiem państwu tak - tylko w dużych opakowaniach".

Nie zastanawiamy się ani sekundy.

I wreszcie mamy to!

MAMY. TO.

Najcenniejszą rzecz w Domu w Dziczy <3.
 
 
 
 
I jeszcze jedno zdjęcie muszę wrzucić. Na pamiątkę.
 
Ładnych rzeczy nigdy dość.

Zwłaszcza teraz.
 

sobota, 14 marca 2020

Epidemiologicznie

Z serii "Koronawirus szaleje", część pierwsza:

Królowa Matka (czyta leniwie wypowiedzi ministra zdrowia, płynące na paskach w telewizorni) - "Mamy w kraju jedenaście wysoce wyspecjalizowanych labradorów, gotowych do badania dostarczonych przez szpitale próbek"... - zeelektryzowana siada gwałtownie. - Cococococo??? - czeka z napięciem, wpatrzona w ekran, aż wlokące się, mniej ciekawe paski przeminą, powróci ten najbardziej interesujący iiii...

"Mamy w kraju jedenaście wysoce wyspecjalizowanych LABORATORIÓW..."

Och.

Do wersji z labradorami miała Królowa Matka więcej przekonania. I serca, przede wszystkim, i serca.



Z serii: "Koronawirus szaleje", część druga:

Potomek Młodszy (wraca ze szkoły).

Królowa Matka (rzuca Tradycyjne Rodzicielskie Pytanie) - Cześć, słonko, jak tam w szkółce?

Potomek Młodszy - Super było. Byliśmy na świetnej wycieczce.

Królowa Matka (której fakt wyjazdu któregokolwiek z jej dzieci najwyraźniej był umknął; ciut zdezorientowana) - Na wycieczce? Gdzie?

Potomek Młodszy (tonem wyjaśnienia) - W łazience. Pani nas uczyła, jak prawidłowo myć rączki, jak również pokazywała nam to na obrazkach, które teraz są w szkole dosłownie wszędzie (popadając w tkliwe zamyślenie, ze wzruszeniem) I mydło też jest. Bo do tej pory to nigdy nie było.

Czego więcej trzeba, by się upewnić, że JESTEŚMY GOTOWI.

EDIT. Uczyli się też "kichać w łokieć", co skutkuje rykami z głębi trzewi: "W ŁOKIEĆ! W ŁOKIEĆ!!!"za każdym razem, gdy ktoś w Domu w Dziczy zamierza kichnąć, czyli często.
Koronawirus jest z nami bez szans!



Z serii "Koronawirus szaleje", część trzecia:

Miejsce akcji - mieszkanie Matki Królowej Matki
Czas akcji - środa, 11 marba br. , godzina 13, minut kilka.

Potomek Młodszy (wpadając do domu i jaśniejąc jak Koh-i-noor, na który padły promienie słońca stojącego w zenicie) - Cześć, mamo!!! Szkoła zamknięta od jutra!

Królowa Matka (trochę ogłuszona, trochę zdumiona) - Zamk... ale... zaraz, chwila... moment, skąd ty o tym w ogóle wiesz?!

Potomek Młodszy (z politowaniem) - Oj, mamo, mamo... gdyby koronawirus rozprzestrzeniał się w tym tempie, jak ta wiadomość, to byśmy od miesiąca tu wszyscy zimnym trupem leżeli, jak kraj długi i szeroki!
...
(...ale żeby dowiedzieć się od kumpla, co jest zadane z niemca to się tak nie umie, że zauważy Królowa Matka z goryczą...)



Z serii: "Koronawirus szaleje", część czwarta:

Albo na przykład, gdy siedzisz w sypialni na górze, a z dołu dobiegają głosy - charczące, łamiące się, obce, - a ty wpadasz w panikę, że nawet jeśli to nie koronawirus (O-Mój-Boże-Zaczęło-Się!!!), to zapalenie gardła, i gdzie ty teraz pójdziesz z dzieciomtkami, lekarze przeciążeni albo w Szwecji, w każdej przychodni kordony sanitarne tudzież kolejki...

...po czym przypominasz sobie, że masz na składzie dwóch (no, półtora) nastolatków z mutacją.


Cd z dużym prawdopodobieństwem (niestety) nastąpi.