Maj niby już był, ale na tym blogu dopiero za chwilę będzie, z czego wszyscy trzej Czytelnicy, którzy przetrwali posuchę i tu pozostali, niewątpliwie bardzo się cieszą.
Majowe kategorie to:
Majowe kategorie to:
List do Ciebie
poczet królowych polskich/europejskich
książka z liczbą w tytule
1) list do ciebie - znowu żem dwie przeczytała, niejako siłą rozpędu, "Tajemniczy opiekun", "Kochany Wrogu" Jean Webster
Jak list do ciebie, pomyślałam, to co się będziemy rozdrabniać i wysilać, żeby znaleźć książkę, w której listy będą stanowiły znaczącą część akcji, skoro Bogowie Literatury podarowali światu coś takiego, jak powieści epistolarne. Powieści epistolarne zawsze bardzo lubiłam i nadal lubię, żadne nowo wydane do głowy mi nie przyszły, więc poszłam w klasykę. Powieści młodzieżowej w dodatku, a wręcz powieści dla panienek, nieprawdaż.
Aga Abbott jest sierotą, wychowanką Domu Dla Sierot imienia Johna Griera. Dom ten, wykwit dziewiętnastowiecznej dobroczynności, utrzymywany jest z datków sponsorów, członków szacownych i bogatych amerykańskich rodzin, którzy to sponsorzy raz w miesiącu zjawiają się w placówce, którą finansują, bo zobaczyć, jak mają się sprawy, jak radzi sobie zarządzająca, no i by obejrzeć swoje sierotki, zmuszane na okoliczność wizyty możnych państwa do odszorowania się, ustawienia w karnym rządku, wyglądania skromnie, bogobojnie, cicho i jednakowo, oraz do napisania do Opiekunów dziękczynnych listów.
Na skutek napisania takiego listu los Agi niespodziewanie się odmienia. Oto jeden z Opiekunów, który przeczytał jej list roniąc nad nim łzy szczerego śmiechu, podejmuje decyzję o wysłaniu bystrej dziewczynki do college'u. Podejmując się opłacania czesnego, zapewniania ubrań, książek, całej wyprawki oraz kieszonkowego wymaga tylko jednego - listu raz w miesiącu. Pragnie pozostać anonimowy, a listy mają przychodzić na ręce jego sekretarza. To jedyne zastrzeżenie.
Taki jest wstęp "Tajemniczego opiekuna", cała reszta to listy Agi do osoby, którą nazywa "Tatusiem Pajączkiem" albo "Długonóżkiem", ponieważ jedyne, co wie o swym dobroczyńcy to to, że jest on szczupły i bardzo wysoki. Aga pisze do niego częściej niż wymagane raz w miesiącu, trochę dlatego, że płonie chęcią opisywania całkowicie dla niej nowego świata, a bardzo dlatego, że nie ma nikogo innego, komu może się wygadać, wyżalić, i kto wie o trudnej sytuacji życiowej, w której się - w przeciwieństwie do swych licznych koleżanek, pochodzących z dobrych rodzin i posiadających bezpieczne zaplecze towarzysko-finansowe - znajduje.
Poznajemy zatem świat pensji dla panien, rodzących się przyjaźni, życia towarzyskiego, nowych, pozaszkolnych znajomości oraz wakacji spędzanych na farmie, wszystko to widziane oczyma Agi, a przy okazji, niejako podskórnie, odkrywamy, jak bardzo życie osoby wychowanej w ośrodku opiekuńczym różni się i od zwykłego życia zwykłej osoby, wychowanej w zwykłej rodzinie, i od naszego o tym wyobrażenia. I ile taka osoba musi nauczyć się rzeczy, które nam, szczęściarzom, wydają się oczywiste, zwykłe, banalne, i których my - jak nam się wydaje - nigdy uczyć się nie musieliśmy.
Ten drugi motyw wybrzmiewa jeszcze dobitniej w drugiej części "Tajemniczego opiekuna". W "Kochanym Wrogu" Aga, po zawarciu bardzo korzystnego - także finansowo - małżeństwa
kupuje? przejmuje? zyskuje 100 procent udziałów? Dom Johna Griera i planuje zrobić z niego najlepiej zarządzaną, wzorową i wzorcową placówkę w kraju. Czasy są inne niż teraz (są to te czasy, w których można wejść do sierocińca i wybrać sobie sierotę, by ją wziąć do domu, zupełnie jak to miało miejsce w przypadku niejakiej Ani Shirley, i odesłać ją w przypadku pomyłki też; niektóre schroniska dla zwierząt mają dziś bardziej restrykcyjne regulaminy dla chętnych do adopcji, i słusznie) i w tych innych czasach można uczynić kierowniczką takiego domu koleżankę z pensji, która nie ma tak naprawdę stosownego wykształcenia, a i chęci na początku też nie. Panna Sally McBride zostaje jednak zręcznie wmanewrowana w bycie zarządzającą, a "Kochany Wrogu" (kolejna druga część, którą lubię bardziej niż pierwszą, jakaś skaza na literaturze, czy cuś) złożony jest z jej listów do Agi, do narzeczonego oraz do współpracującego z nią na miejscu lekarza, dr Robina MacRae.
Bardzo zręcznie są te obie części napisane, szybkie w czytaniu i sympatyczne, i - choć można im to i owo zarzucić pod względem rysunku postaci oraz pochylania się nad teoriami naukowymi, obecnie przebrzmiałymi (za co jednakże trudno jest winić autorkę, piszącą ponad sto lat temu w świecie, który miał to szczęście, że nie wiedział, do czego doprowadzić może na przykład traktowanie eugeniki jako poważnej metody naukowej), ale korzyści w moim odbiorze przewyższają wady i obie książki polecam szczerze, gorąco i z czystym sumieniem.
2) poczet królowych polskich/europejskich - "Tysiąc drzewek pomarańczowych" Kathryn Harrison
Dwie dziewczyny, urodzone tego samego dnia, tego samego roku. To je łączy. Wszystko inne - dzieli.
Jedna z nich jest królową Hiszpanii, francuską księżniczką, bratanicą Króla Słońce, druga - wieśniaczką, córką zbankrutowanego hodowcy jedwabników. Dwa bieguny. Dwa światy. Dwa losy biegnące obok siebie, nie zazębiające się, tak różne. Podobne tylko (albo aż) w chęci, by wyrwać się z klatki, którą stanowią zwyczaje, oczekiwania i wymagania otaczających je ludzi.
Powolna, niespiesznie opowiedziana historia, którą pochłonęłam dość łapczywie. Z jednej strony dworskie życie, koszmarne zwyczaje, okropne stroje, przypominające raczej klatki, i chłód uczuć, z drugiej historia powstawania jedwabiu, bankructwo, nieuniknione popadanie w ubóstwo i gorąca, zakazana namiętność. Do tego Inkwizycja, płonące stosy, donosicielstwo na niewyobrażalną skalę, zacofanie zarówno na dworze jak i pośród prostych ludzi, czary, przesądy i uroki.
Opowiedziane wydarzenia niewiele mają wspólnego z faktami historycznymi. Postać Marii Luizy (znanej u nas jako Maria Ludwika), bratanicy francuskiego „Króla Słońce” Ludwika XIV jest postacią historyczną. Okoliczności jej małżeństwa z królem Hiszpanii Karolem II też są prawdziwe. Prawdziwie opisane są jej obawy, odraza i rozpacz, któremu zresztą dziwić się nie należy, a oto, dlaczego:
Matka Karola II (czyli szczęśliwego małżonka), Marianna, była córką Ferdynanda III i Marii Anny Hiszpańskiej, ciotecznej siostry Ferdynanda (mamusie rodziców królowej Marianny były siostrami). Została ona wydana za mąż za Filipa IV, swojego wuja (Filip IV i matka Marianny byli rodzeństwem). Ze związku siostrzenicy z wujem urodziło się kilkoro dzieci, ale przeżyło tylko dwoje - Małgorzata Teresa i Karol II. Po czym odpowiedni czas później Małgorzata Teresa wydana została za syna Ferdynanda III, czyli za brata własnej matki, będącego jednocześnie wujem i kuzynem dziewczyny, a sama królowa Marianna stała się teściową swojego młodszego brata.
Nie trzeba być naukowcem, by zrozumieć, czemu na królu Karolu II Habsburgu Hiszpańskim skończyła się hiszpańska linia Habsburgów, czemu nie mógł mieć dzieci i czemu cierpiał na liczne schorzenia, zarówno psychiczne jak i fizyczne.
Sam przebieg wypadków na dworze królestwa Hiszpanii oparty został już jednak na niezbadanych pogłoskach. Autorka w posłowiu sama przyznaje, że zdarzało jej się naginać fakty, niektórym bohaterom pożyć dłużej, niektórym umrzeć inaczej, niż w rzeczywistości, zaś w sprawie śmierci samej nieszczęśliwej francuskiej księżniczki zdaje się skłaniać do wersji o jej otruciu, chociaż ja sama znalazłam w internecie, nie napracowawszy się nadto, cztery różne hipotezy dotyczące śmierci Marii Ludwiki w wieku zaledwie 28 lat, od zapalenia wyrostka począwszy na przedawkowaniu licznych kuracji, mających wyleczyć królową (a jakże) z bezpłodności skończywszy.
Mam nadzieję, że sposób hodowania jedwabników i proces powstawania jedwabiu też został oddany wiernie, bo był jednym z ciekawszych motywów książki :).
Trzeba przyznać autorce, że udało się jej oddać mroczny klimat epoki, duszną atmosferę zniewolenia i beznadziei, mechanizmy polowania na czarownice (te dosłowne, i te w przenośni) oraz pełne intryg dworskie życie w pałacu królewskim, który- zupełnie jak lochy Inkwizycji - okazał się więzieniem bez wyjścia. Mnie osobiście bardziej zainteresowała część opowiadająca o losach nieszczęsnej Marii Ludwiki, ukazująca na smutnym przykładzie jej zmarnowanego życia rozpaczliwą samotność tych wszystkich biednych, biednych księżniczek, wikłanych w polityczne małżeństwa, sprzedawanych jak mięso na matrymonialnym targu, które, niejednokrotnie będąc jeszcze dziećmi (nasza Jadwiga Andegaweńska miała dziesięć lat, gdy na zawsze opuściła Węgry, rodzinę i wszystko, co znała) opuszczały znane im życie, by na zawsze i ze świadomością, że prawdopodobnie nigdy nie zobaczą już swoich bliskich, żyć w obcym kraju, obcej kulturze, wśród nieznanych, często nieżyczliwych, a w najlepszym wypadku obojętnych, ludzi. Współczuję wszystkim z głębi serca.
Książkę polecam z zastrzeżeniem, że styl autorki (powolny, niemal rozwlekły, często wikłający się w ozdobne metafory i inne parabole) i nieco mistyczna atmosfera, kreowana przez nią troszkę na rzeczywistość magiczną, jak również aż rażąca dosłowność niektórych opisów (zapewniam, zabiegi medyczne w szesnastowiecznej Hiszpanii to nie jest to, czego głębokiej znajomości z detalami łaknie przeciętny człowiek!) może nie wszystkim odpowiadać.
I wreszcie
3) książka z liczbą w tytule - "Drugi wątek" Joanna Chmielewska
Joanna Chmielewska jako pisarka Joanna Chmielewska, oglądając mieszkania w imieniu planującej powrót na ojczyzny łono krewnej z Kanady przypadkowo odkrywa, że jedno z nich jest miejscem zbrodni - znajduje zwłoki dwóch osób, spoczywające na kupie gruzu ze skrytki w ścianie. Jak to często bywa w jej powieściach uczestniczy aktywnie w rozwiązaniu zagadki, czyli odnalezieniu sprawcy/sprawców oraz zaginionego łupu ze ściany, a o tym, że był to łup wart uwagi świadczą jego resztki pozostawione przez nieuważnego (trzeciego?) przestępcęw postaci kilku złotych monet.
To jest pierwszy wątek.
Jednocześnie, obok, mamy wątek drugi, zaskakująco poważny. Wątek długoletniego znęcania się nad dzieckiem, wątek wieloletniej przemocy i ofiary tej przemocy, której nikt nie pomógł (i, Bogiem a prawdą, całkiem dobrze widać w tej książce, jak ciężko jest pomóc osobie w takiej sytuacji, jak łatwo ją przeoczyć, zwłaszcza, że książka napisana została w latach dziewięćdziesiątych, gdy społeczna wrażliwość chyba jednak była mniejsza). Mamy wątek kilkunastu lat znęcania się przepełnionej nienawiścią ciotki nad powierzoną jej opiece, bezbronną dziewczynką. Nie, żadnej fizycznej przemocy, wyłącznie gnębienie nakazami i zakazami, poniżaniem, noszenia starych łachów, uniemożliwianiem oddawaniu się ulubionym czynnościom (rysowaniu czy czytaniu), niszczeniem wszelkich pamiątek po rodzicach, separowaniem od rówieśników (a, Bogim a prawdą, od wszystkich ludzi), zabranianiem wszystkiego, co mogło dawać dziecku radość.
Wątki się łączą, bo jedne zwłoki poniewierające się na kupie gruzu należą właśnie do uroczej cioci, w sumie drugi wątek każe nam obdarzać gorącą sympatią (a przynajmniej dopingować i życzyć powodzenia) mordercę, napisane jest to wszystko w charakterystycznym, chmielewskim stylu i w moim osobistym osądzie książka ta jest pozycją "graniczną" między "starą Chmielewską" a "nową". Jest w niej treść, nie przeholowane dowcipy, starannie poprowadzone (dwa!) wątki i jeszcze nie odnosi się wrażenia odcinania kuponów od popularności lub też syndromu bycia kurą znoszącą złote jaja. Z drugiej strony subtelnym powiewem zaznacza się już to, za co ostatnie pozycje Królowej Polskiego Kryminału znielubiłam, a niektórych nie dałam rady przeczytać do końca - bohaterowie zaczynają głównie siedzieć, jeść i opowiadać sobie, zamiast działać, pojawiają się dalekie od uprzejmości uwagi o osobach homoseksualnych, daje się też zauważyć kiełkująca skłonność do wygłaszania swych opinii ex cathedra.
Mimo to polecam i plusuję za dobry i oryginalnie poprowadzony pomysł, nietypowy dla wcześniejszej twórczości problem, znany, lubiany i wciąż obecny styl i poczucie humoru oraz jako przykład końca etapu ;).
I wiem, że nie uwierzycie, ale... ALE...
Podsumowanie czerwca pojawi się najdalej za dwa-trzy dni!
Stay tuned :D.