czwartek, 27 września 2012

Obiektywnie :)

Przerwa reklamowa podczas oglądania (przez Królową Matkę, której coś się wszak od życia należy, a wyjątkowo emocjonujący odcinek ukochanego serialu to już w ogóle) "Chirurgów". Na ekranie, w rytmie zmysłowej muzyki, wiją się i gną Przepiękne Dziewoje o Wybitnych Biustach, reklamujące produkty jakiejś firmę bieliźniarskiej. Królowa Matka - która Przepiękną Dziewoją nie była nigdy, posiadaczką Wybitnego (ani jakiegokolwiek) Biustu też nie była nigdy, a teraz, gdy waży te swoje 59 kilo to już w ogóle nie ma o czym mówić - przypatruje się im z bezinteresowną zawiścią. Jest jednak Dobrą Żoną, która rozumie, że Pan Małżonek spogląda na tę reklamę ze zgoła odmiennymi uczuciami, w końcu gdyby była Panem (i wcale niekoniecznie Małżonkiem) też by spoglądała.

Królowa Matka (składając Własne Emocje na ołtarzu Obowiązku Małżeńskiego) - Kochanie, twoja ulubiona reklama!

Potomek Starszy (reagując ani chybi na słowo "kochanie" :)) - Tak? (po chwili wpatrywania się w Przepiękne Dziewoje, z autentycznym zdziwieniem) - Ale dlaczego? Przecież to po prostu zwykłe dziewczyny...

Królowa Matka (zaczerpuje powietrza, by wygłosić tekst w rodzaju "Pogadamy za pięć-sześć lat, mój synu!", lecz nie zdąża).

Potomek Starszy (kontynuując, z niezłomnym przekonaniem) - Ty wyglądasz o wiele lepiej!

Warto mieć synów :).

środa, 26 września 2012

Czarnym bzem jesień się zaczyna :)...

Jako, że, jak Wiernym Czytelnikom bloga wiadomo, wraz z Nowym Rokiem Królowa Matka popada w nędzę i zaczyna życie o żebranym chlebie, musi ona się do tego Nowego Roku przygotować, ogałacając Naturę z jej darów i czyniąc zapasy, które umilą życie choć trochę, gdy w oczy zajrzy głód. 

Ogołacanie łona Natury rozpoczęła Królowa Matka od wyprawy po czarny bez, który właśnie pięknie dojrzał i zachęcająco machał ku niej kiściami pięknych, czarnych, bogatych w sok pereł, zwisajacych z gałęzi w bujnych pękach, i który zbiera (prawie) co roku o tej mniej więcej porze, by przyrządzić sok z owoców bzu według przepisu zaczerpniętego z książki "Rośliny lecznicze i ich praktyczne zastosowanie" Aleksandra Ożarowskiego i Wacława Jaroniewskiego.

Królowa Matka zebrała około trzydziestu takich kiści, umyła je starannie, oskubała z gałązek, przejrzała i w naczyniu z grubym dnem ogrzewała tak długo, aż puściły sok. Następnie roztarła je na miazgę przy pomocy dużej, drewnianej łyżki (która już nigdy nie odzyska swego pierwotnego koloru) i małymi porcyjkami wycisnęła (nie przesadnie jednak) przez tetrową pieluszkę (w oryginalnym przepisie miał to być kawałek płótna, ale Królowa Matka płótna nie posiada, a tetrowych pieluszek, których nikt nigdy już nie użyje, zatrzęsienie), po czym jeszcze raz przecedziła otrzymany sok i dodała cukru na oko (powinno go być w proporcji 1:1, ale taki jest dla Rodziny Krolowej Matki za słodki), kilka minut gotowała całość, po czym rozlała sok do wyparzonych butelek. 

Ponieważ osoby, którym zagraża Nędza powinny być oszczędne, Królowa Matka nie wyrzuciła wytłoczek (właśnie dlatego zresztą nie wyciskała ich, wkładając w to całe serce, tylko w taki bardziej opanowany sposób), ale wrzuciła je na patelnię o grubym dnie, zasypała cukrem (do smaku) i przesmażyła, uzyskując w ten sposób powidła, które obfitują w te same korzystne cechy, co sok.

Czarny bez ma smak dość charakterystyczny, nieco cierpki, prawdopodobnie nie będzie smakował wszystkim, ale na przykład Pan Małżonek ma do tego soku stosunek więcej niż entuzjastyczny - jest to jego ulubiony przetwór produkcji Królowej Matki, pije go w herbacie czy potrzebuje, czy nie, i prawdopodobnie dopiero przetworzenie zbiorów z niewielkiej plantacji krzewów bzu czarnego zaspokoiłoby jego apetyt (chociaż, kto wie, może i to okazałoby się za mało).

A sok ten (oraz powidła, które można jeść normalnie na chlebie, ale też leczniczo, po łyżeczce, trzy-cztery razy dziennie) można pić jako środek odtruwający i pomocniczy w nerwobólach, zapaleniu korzonków nerwowych i lekkich zaburzeniach trawiennych, ale nade wszystko przy przeziębieniach, których, na przykład żebrząc pod kościołem w samiuśkim centrum Starówki, łatwo się można nabawić.

Ponieważ, mimo wysiłków, nie udało się Królowej Matce ogołocić okolicznych krzewów do cna postanowiła ona poeksperymentować i zrobić dżem jabłkowy (Teściowa uszczęśliwiła ją skrzynia jabłek, które Królowa Matka cierpliwie przerabia na musy i marmolady oraz kompoty. I szarlotki), który według oryginalnego przepisu (wyciętego wieeeeki temu z jakiejś gazety) robi się z czerwona porzeczką. Dżem jest świetny, czerwona porzeczka dodaje słodyczy jabłek interesującego, kwaśnego posmaku, i Królową Matkę zainteresowało, posmak czego da jej w tym dżemie czarny bez.


Celem przygotowania dżemu Królowa Matka obrała, pozbawiła gniazd nasiennych, pocięła na ósemki i włożyła do sporego garnka trzy kilo jabłek, które rozgotowała, mieszając od czasu do czasu, i podlewając je szklanką wody. Gdy owoce zaczęły się rozpadać dodała 30 dkg cukru (można mniej, można więcej, według osobistego upodobania) , pogotowała jeszcze chwilę, po czym bardzo ostrożnie dosypała umyte i osączone na sitku jagody czarnego bzu oberwane z czterech - pięciu sporych kiści, posmażyła całość jeszcze tak ze dwie minuty, przełożyła dżem do wyparzonych słoików, postawiła do góry dnem i pozostawiła je do wystygnięcia.

To, co się nie zmieściło w słoikach, pożarły (z zapałem!) na kolację jej dzieci, co uznać można za Dżemowy Chrzest Bojowy, z którego ten wyszedł zwycięsko :D.

Dla Wtajemniczonych i/lub Oblatanych Literacko :D

Pan Małżonek odziewa rankiem Pompona Starszego w kurteczki i inne polarki, a w trakcie odziewania rozmawiają sobie.

Pompon Starszy (ze sporym naciskiem) - Ta! Ta! OOOO!!!

Pan Małżonek (przyjaźnie) - Co tam jest, maluchu? Co tam widzisz? (ogląda się i oko jego pada na siedzącą na parapecie i oddającą się porannej toalecie Kotkę). O, kicia tam jest? Kicia? Głupia kicia, bo tonie!

Dobrze jest się przekonać, że Królowa Matka wybrała Właściwego Mężczyznę na Ojca Swoich Dzieci :D.

wtorek, 25 września 2012

Obce kontra nasze ;)

Z jakiegoś tajemniczego powodu telewizor u Królowej Matki robi czasem taki myk, że nagle i bez powodu Pingwiny z Madagaskaru zaczynają mówić po węgiersku. A może po turecku, Królowa Matka "na ucho" węgierskiego od tureckiego nie odróżnia. O, od portugalskiego też nie, chyba, że Pingwiny powiedziałyby "Dziękuję", bo to jedyne znane Królowej Matce portugalskie słowo. W każdym razie, nieważne w jakim, Pingwiny zaczynają porozumiewać się w języku innym niż polski (a potem im to równie nagle i bez powodu mija).

Potomek Młodszy (po dłuższej chwili wsłuchiwania się w szwargoczące i nie mówiące - chyba? - ani razu "Dziękuję" Pingwiny) - Mamusiu, a to jest po angielsku czy po ludzku?

Hm. Królowa Matka nie jest pewna, czy dla Matki-Anglistki jest to coś, co już może uznać za klęskę pedagogiczną, czy jeszcze nie ;D...

piątek, 21 września 2012

A tak w ogóle...

... to czy zdajesz sobie sprawę, Luby Czytelniku, że blogowi Królowej Matki stuknął rok?

Jak dziś Królowa Matka pamięta - jechała z Rodziną na Mazury świeżo wypuszczona ze szpitala po postawieniu jej jako-tako na nogi, w stanie fizycznym dość koszmarnym (ważyła 55 kilo, była więc nadal wychudzona na skraju zagłodzenia, torba z lekami stanowiła połowę jej bagażu, a wejście powoli na drugie piętro stanowiło wyczyn godny zdobycia Everestu przez himalaistę. O ile się udawało, bo zdarzały się dni, gdy nie udawało się nic a nic), ale stan fizyczny kwitł bujnym kwieciem w porównaniu ze stanem psychicznym. Królowa Matka bała się zasnąć, bo bała się, że się nie obudzi, płakała bez powodu (to znaczy, dla innych bez powodu, ona miała ten powód, że dochodziła przy każdej właściwie okazji do wniosku, że nie przeżyje kolejnego miesiąca), wpadała w panikę przy każdej (częstej!) zadyszce, kłuciu w boku, ciemności przed oczyma, patologicznie często czytała wypis ze szpitala pełen tych strasznych, obco brzmiących słów, które oznaczały dla niej tylko jedno - że jest bardzo, bardzo ciężko chora na coś, z czego się nie zdrowieje. Ta świadomość zaś doprowadzała ją do histerycznych rozważań na temat, co stanie się z jej dziećmi, jak im wytłumaczyć, że mama umrze... i tak mijał dzień po dniu, dzień po dniu...

A jechała na te Mazury upewniwszy się, że w sąsiedztwie miejscowości, gdzie się zatrzyma z Rodziną znajduje się szpital z oddziałem kardiologicznym, bo pewna była, że będzie go potrzebować.

Oraz o tym wszystkim bez przerwy opowiadała Panu Małżonkowi, który w czasie wyprawy na Mazury (cztery i pół godziny jazdy) uznał, że najlepszym sposobem na wyciągnięcie Królowej Matki z mega-doła, w którego powoli, lecz nieodwołalnie się osuwała, będzie zajęcie jej czymś, co lubi robić. Dziubdziać na szydełku lubi. No dobra, ale przy tym się myśli, myślenie w milczeniu nie jest, jak uznał, w wypadku Królowej Matki wskazane. A zatem odpada też filc, dzierganie skarpetek na drutach i haft. Czytać Krolowa Matka lubi... no, ale to mało twórcze jest. Pozostało więc tylko jedno.

- Napisz książkę! - rzekł Pan Małżonek tonem odkrywcy.

Każdy w miarę oblatany na blogu Czytelnik wie już, że łatwiej jest odczytać kreteńskie pismo piktograficzne niż namówić Krolową Matkę do czegoś, do czego nie ma ona przekonania, tak więc jej odpowiedź nie powinna byc żadnym zaskoczeniem.

- Książkę? - rzekła z powątpiewaniem. - Ja? Książkę? Ja nie umiem pisać książek, o czym zresztą miałabym pisać, przecież ja nie mam wyobraźni... Nieee, książkę nieeee...

- Napisz o dzieciach! - upierał się Pan Małżonek. - Napisz, jak to jest być mamą wcześniaka. Potem dziecka po wcześniaku. Potem bliźniąt. Napisz, jak kupiliśmy i wykańczaliśmy dom (o, tak, to byłby temat na książkę, zapaliła się do pomysłu Królowa Matka, po czym zgasła natychmiast). Napisz o czymś, co dobrze znasz, po co ci do tego wyobraźnia?

- No co ty - zapierała się Królowa Matka. - Kto by to w ogóle wydał... co ja mówię, wydał, jak mógłby wydać, skoro nikt by nie chciał tego czytać, a kto by to w ogóle czytał...

I w tym momencie Muza Internetu, przelatująca najwyraźniej właśnie nad samochodem Królowej Matki, musnęła Pana Małżonka swym skrzydłem.

- Sprawdź! -  powiedział on. - Zacznij pisać bloga, zobaczysz, czy pisanie ci w ogóle jeszcze pasuje.

Rozmowa ta odbyła się w poczatkach sierpnia. Do 21 września Królowa Matka, o której wiele można powiedzieć, nie to jednakże, że jest osobą rzucającą się entuzjastycznie, z głową w każde nowe doświadczenie, która jest za to osobą tchórzliwą, niepewną siebie i lubiącą mieć wszystko poukładane, uporządkowane i rozeznane, przeprowadzała rozmowy ze swoimi Bardziej Oblatanym Znajomymi, którzy jej doradzali, gdzie szukać, co poczytać ku natchnieniu, gdzie zacząć pisać. Potem, po mozolnym przedarciu się przez jedną piątą tajemnic Bloggera, przez dwa (chyba?) miesiące, zmagając się ze zniechęcającym przeświadczeniem, że pisze banalne, głupie i nudne rzeczy,  pisała bloga zamkniętego, tylko dla Najbardziej Zaufanych Przyjaciół I Znajomych (czyli dla jakichś trzydziestu osób), które dzielnie brnęły przez jej tfurczość, a nawet zachęcały, by pisała dalej, by w końcu odważyć się udostępnić go wszystkim.

A teraz jest 197 postów (ten jest 198), 2133 komentarzy, 70 187 wizyt i 77 obserwatorów później, teraz ma Wiernych Czytelników (a niektórzy użerają się z nią od samiuśkiego, pierwszego posta do teraz!), i wie oczywiście, że na tle Prawdziwych, Sławnych Blogerów i Blogerek, na których Królowa Matka spogląda z trwożnym podziwem, osiągnięcia jej bloga mogą budzić śmiech pusty, ale dla niej, o, dla niej są to osiągnięcia rok temu niewyobrażalne.

© Diane Duda

Za które wszystkim Czytelnikom serdecznie dziękuje :).

środa, 19 września 2012

O kwintesencji rodzicielstwa ;D

Potomek Młodszy (siedząc na kanapie łakomie pochłania winogrona).
Pompon Starszy (tkwi wiernie u kolan Potomka Starszego, wisząc mu na ustach spojrzeniem godnym Specjalnie Szkolonego W tym Kierunku Psa Labradora).
Potomek Młodszy (zirytowany w najwyższym stopniu) - Przestań się tu sępić, ty sępie, ty! (zwracając się do Królowej Matki) On się tak oczkami sępi na mnie, tak "niu, niu, niu" tymi oczkami robi, żeby go tylko poczęstowałem!!!

Potomek Starszy (siedzi na środku podłogi, zajęty budowaniem skomplikowanej wieży oblężniczej z wszelkich dostępnych mu akurat materiałów).
Pompon Młodszy (uchachany wręcz do nieprzytomności miga mu po oczach częścią samochodu policyjnego z serii Lego Duplo, klockiem normalnie robiącym za koguta na pojeździe, znanym w Rodzinie jako "ija-ija").
Potomek Starszy - Przestań! Natychmiast przestań, bo jak matkę kocham, nigdy więcej nie zobaczysz tej zabawki!!! A że bardzo matkę kocham, to możesz być tego w zasadzie zupełnie pewien!!!!

Potomek Starszy (wieczorem, wyczerpany) - No nie mogę z nimi, naprawdę, to one są po prostu jak diabły!!!
Królowa Matka (powątpiewająco) - Rozumiem twoje wzburzenie, ale żeby tak zaraz diabły???
Potomek Starszy (ugodowo) - No, ja wiem, no, dobra... one są takie słodkie, i takie milusie, i takie kochane... (z goryczą) ale wymagają bez przerwy TAKIEJ UWAGI!!!

No. To jeśli Potomek Starszy zapamięta to przeświadczenie uznać należy, że pierwszą lekcję z "Wiedzy o rodzicielstwie" ma zaliczoną ;).

poniedziałek, 17 września 2012

O obalaniu pozorów

Królowa Matka zdała sobie sprawę - w gruncie rzeczy zaczęła zdawać sobie tę sprawę jakiś czas temu, ale ostatnio dotarło to do niej z całą mocą, - że na skutek lektury jej bloga Czytelnicy wytwarzają sobie fałszywy (albo co najmniej nie o końca prawdziwy) obraz życia jej i Jej Familii. A więc radosny dom pełen pogodnych Dzieci, na które nikt nie krzyczy (o biciu to już w ogóle mowy nie ma), tylko z nimi rozmawia, rozmawia, rozmawia w duchu NVC, te - inteligentne i mniej inteligentne, ale i tak urocze i zabawne - rozmowy latają w powietrzu z lekkością serpentyn, pachnie ciasteczkami czekoladowymi albo szarlotką z cynamonem, lepi się z masy solnej, rysuje potwory, ogląda programy przyrodnicze, a potem najciekawsze rzeczy z tych programów googluje i sprawdza w internecie. Pan Małżonek zabiera Starszych na grzyby albo długie spacery do lasu, a po pracy z radością oddaje się swojemu hobby, czyli trenowaniu kendo, Królowa Matka karmi, utula, usypia, czyta do snu, swoje chorowanie ogranicza do pamiętania o łykaniu leków i nie myślenia patologicznie o tym, że zaraz umrze, przeciwnie, do myślenia, że na pewno będzie dobrze, a gdy robi się ciemno przed oczyma i kręci się w głowie tak, że nie sposób utrzymać się na nogach to trzeba usiąść na chwilę, wypić słodką herbatę albo zjeść coś, a potem spokojnie wrócić do karmienia, utulania, czytania, odpowiadania na dziesiątki pytań, a wieczorami, gdy utulone i nakarmione dzieci usną - do wyszywania, szydełkowania albo szycia filcowych zawieszek. Jest pięknie, słonecznie - choćby i padało, ciepło - nawet w środku zimy, a Dzieci Królowej Matki obrastają w poczucie bezpieczeństwa i w piękne wspomnienia z dzieciństwa.

Tymczasem bywa tak, jak dziś.

Potomek Starszy nie mógl wyjątkowo pójść do szkoły, w związku z tym Potomek Młodszy nie poszedł do przedszkola, a Królowa Matka cieszyła się na kolejny prawie-wakacyjny dzień, przebiegający leniwie, zgodnie z prawie-wakacyjnym rytmem (zaburzonym nieco odrabianiem lekcji przez Potomka Starszego, do którego Wychowawczyni Królowa Matka zadzwoniła z usprawiedliwieniem i prośbą o podanie materiału, który powinna przerobić z synusiem).

Obudziło ją rytmiczne walenie w ścianę czy też podłogę w pokoju obok - Potomki Starsze obudziły się wcześniej niż ona i, nie chcąc jej budzić, zajęły się budową zamku, a potem zabawą w oblężanie go i dzielną obronę. Obudzona odgłosami obrony starożytnych murów zamczyska Królowa Matka powlokła się do kuchni, gdzie przyrządziła posiłek dla Pomponów. Następnie, po podaniu śniadania Pomponom, wydusiła z będących w ciąglym ruchu i zmieniajacych co trzydzieści sekund zdanie Potomków Starszych informację, co właściwie chciałyby zjeść na śniadanie, przygotowała śniadania, dwa różne, umyła górę naczyń, przebrała w dresiki Pompony i za pomocą przymusu werbalnego skłoniła (dwie godziny od wstania) do przebrania się swoich starszych, przeziębionych, ale mimo to biegających na bosaka, synów. Po półgodzinie "Włóż chociaż skarpety...", (przerwa na zdjęcie Pomponów z krzeseł),  "Jak to, gdzie są twoje spodnie od dresu, tam, gdzie je wczoraj odłożyłeś, rozbierając się!" (przerwa na uniemożliwienie Pomponowi Młodszemu wdrapania się na kominek), "Proszę, nie zostawiaj piżamy rzuconej na podłodze, złóż ją i odłóż w łazience..." (przerwa na oddzielenie Pompona Starszego, wgryzionego w Pompona Młodszego, od ryczącego wnieboglosy Pompona Młodszego, i ukojenie rozpaczy obydwu), "Proszę, załóż jeszcze skarpety!" (przerwa na zdjęcie Pomponów z krzeseł), "Proszę, przestań latać na bosaka!" (przerwa na zdjęcie Pomponów ze stołu, na który wlazły, bo Królowa Matka nie zdążyła zdjąć ich z krzeseł), "Oczywiście, że to nie jest twoja koszulka, przecież ci sięga do pępka, zdejmij ją i załóż swoją..." (przerwa na wyciągnięcie Pompona Starszego ze śmietnika) Potomki Starsze można było z grubsza uznać za ubrane, oraz okazało się, że jest jedenasta, a Królowa Matka nie miała jeszcze niczego, nawet własnych lekarstw, w ustach.

Po połknięciu lekarstw Królowa Matka całkowicie niepedagogicznie (oraz ma to gdzieś) uziemiła Potomki Starsze przy komputerze i zrobiła sobie śniadanie, które zjadła, zdejmując, zestawiając, odsuwając i odmawiając dostępu do niego obu Pomponom, które właziły na nią, wyły czołgając się u stóp, wieszały się na nogach, odpychając się nawzajem wkładały jej twarze w talerz, wszystko celem zostania poczęstowanym. W związku z tym Królowa Matka jadła śniadanie jak struś, łykając wielkie kawały bez gryzienia i nie czując smaku, po czym przygotowała drugie śniadanie dla Pomponów i, korzystając z tego, że jedzą, sprzatnęła zabawki wyrzucone z wielkiego pudła na środek pokoju, po czym uśpila maleństwa (tak, potrafi usypiać oba naraz) i zyskała jedyną, jak się okazało, chwilę spokoju w całym dniu.

Chwilę tę wykorzystała na naukę z Potomkiem Starszym, który, ku jej radosnemu zdziwieniu, nie tylko przeciw temu nie protestował (co zazwyczaj jest bolesną normą), ale oświadczył, że on bardzo chętnie będzie się tak uczył zawsze, i Królowa Matka ma powiedzieć pani Kasi, że on do szkoły nie wróci, tylko będzie wszystko w domu z mamunią robił.

Po wymęczeniu Potomka Starszego Mamunia zamierzała poczytać, ale obudził się Pompon Starszy i znów trzeba było go karmić (przeciw czemu nie protestował). Gdy zaś po obiadku oddalił się do swoich niszczycielskich zajęć (ponowne wywalenie zabawek na środek pokoju, ponowne kilkukrotne próby włażenia na stół po krzesłach, pierwsze tego dnia próby pomalowania kredkami świecowymi zarąbanymi Bratu z tornistra mebli) trzeba było karmić obudzonego łomotem wywalanych zabawek Pompona Młodszego, (który przeciw temu protestował ogniście, bowiem ostatnio ma fazę na niejedzenie obiadków, tylko picie mleka i pożeranie owoców, więc z obiadu spożył wyłącznie makaron).

A podczas, gdy on jadł makaron, a Pompon Starszy dewastował meble, Potomki Starsze dostały klasycznej głupawki ubarwionej równie klasycznymi Męskimi Zabawami w stylu "a teraz ja ci przyłożę w żołądek, a ty mnie skopniesz z tapczanu, a ja spadnę i cię złapię za nogę, a ty mnie zaczniesz dusić łydkami, a ja sprawdzę, czy ci się wyrwę, ale zaciskaj te łydki najsilniej, jak umiesz, dobra?", oraz potwornym, ale, Czytelniku, powiada ci Królowa Matka, niewyobrażalnie potwornym rykiem, który potrafi wydać z siebie Potomek Młodszy, i który wydaje zawsze gdy zabawa potoczy się w niepożądanym przezeń kierunku. Królowa Matka rozdzieliła Starszaki, pouczyła o stosownym dla Dziecięcia zachowaniu, możliwe, że trochę głośno, Starszego posadziła do rysowania, Młodszego wysłała do pokoju na górę, do jego klocków, odmawiając dania całuska, bo miała ochotę raczej gryźć, niż całować, albo, o, lanie sprawić (nie, nie sprawiła. Nie dała klapsa. Nikomu. Do końca tego dnia. Nie wyobrażasz sobie, Czytelniku, jaka była dzielna), a Pompony wraziła do kojca.

Królowa Matka wie, że kojec to jest narzędzie dręczenia dzieci, które się traktuje jak zwierzęta, nie pozwala na kontakt z prawdziwym światem i ogranicza ich wolność, odcinając przy tym od bliskiego i ciepłego kontaktu z matką, oraz ma tę wiedzę w wyjątkowo wręcz głębokiej obojętności, a także bardzo chciałaby zobaczyć tych wszystkich przemądrzałych teoretyków w starciu z jej Bliźniątkami, które eksplorują świat nie ograniczone szczeblami kojca podczas gdy teoretycy muszą przygotować obiad dla dwójki starszych dzieci (i, załóżmy optymistycznie, także dla siebie).

Bliźniątka zresztą opanowały sposób wyłażenia z kojca górą, co też uczyniły trzy razy w czasie przygotowywania przez Królową Matkę obiadu, i co zaskutkowało tym, że swój obiad Królowa Matka jadła na stojąco, prosto z garnka, nie mogła bowiem pozwolić sobie na spuszczenie z oka eksplorujących świat Dzieciątek, które nie reagują na żadne prośby, groźby i upomnienia.

W międzyczasie wpadł Pan Małżonek, porwał zbroję i pojechał na trening, bo to bardzo ważne, żeby mieć hobby i je pielęgnować, prawda? Bo nie można zapominać o swoich potrzebach i trzeba, a nawet należy mieć odskocznię od trudów zwykłego życia, prawda? I Królowa Matka to rozumie, jak najbardziej, zupełnie serio.

Tylko, że wskutek tego została sama w tym całym gułagu i nie miała nawet pół godziny, żeby sobie jakąś jogową asanę wykonać, tylko do końca dnia sprzątała zabawki, myła naczynia, przygotowała kolację (cztery kolacje), dosłownie co minutę ściągała z krzeseł Pompony, aż wreszcie w odruchu rozpaczy położyła krzesła na stole, a Pompony natychmiast zaczęły je ściągać prosto na swoje durne łełby, krzesła zaś ma Królowa Matka solidne, sosnowe, z pełnego drewna. Myła buzie i ręce, przewijała i przebierała, zachwycała się rysunkami, rozdzielała biorących się za łby Starszaków, odpowiadała na pytania, pomagała myć zęby, cały czas mając świadomość, że przecież mogło być gorzej, na przykład Potomek Starszy mógł był zareagować na każdą próbę robienia z nim zadania domowego wyciem "Aaaaalllle jaaaa niieee uuuuumiem!", albo oba Starsze Potomki mogłyby były odmówić spożycia obiadu bo a) lubią risotto, ale takie, jak w restauracji, a nie takie, jak robisz, mamusiu, b) lubią risotto, ale z keczupem, a keczupu nie ma, albo jest za mało, albo nie "piekątny", c) nie lubią risotto i miały być naleśniki z serem, d) cokolwiek.

Czytać książeczki wieczorem do snu już nie dała rady.

I miała jeszcze w planie  zrobienie dżemu jabłkowego z czarnym bzem, ale też nie dala rady. Sama nie wie czemu, przecież nic nie robiła, nie pracowała, tylko siedziała w domu z dziećmi, prawda?

A gdy późnym wieczorem stanęła i spojrzała na ruinę tego, co było jej salonem, na te rozwalone po raz piętnasty zabawki, na obłupaną do gołych cegieł ścianę (Potomek Starszy buja się na krześle), na porysowane na pomarańczowo szuflady (kredka świecowa schodzi z mebli, ale Królowa Matka nie zawsze znajduje od razu plony twórczości Pomponów), na oderwane listwy podłogowe (ukochana rozrywka Pomponów, one odrywają, Królowa Matka przytwierdza, nazajutrz one odrywają, i tak w kółko), na te krzesła, poustawiane na meblach, na szuflady szafek poobwiązywane sznurkami, na lodówkę ze śladami lepkich rąk to poczuła tylko, że cieszy się, że jest ciemno i nie widać, jak brudne ma okna - te okna, których nie ma kiedy umyć. A potem ogarnęła ją rozpacz, bo Królowa Matka nie jest, nie była i nigdy nie będzie pedantką, ale lubi, gdy jej dom jej się podoba, a to, na co codziennie patrzy już teraz nie podoba jej się wcale, a co więcej z dnia na dzień podoba jej się mniej.

Zaś za rok - i było to spojrzenie w otchłań -  będzie gorzej, bo do prac domowych Potomków Starszych i szaleju Pomponów (i nie, Królowa Matka nie wierzy, że one się zmienią, rok temu pocieszała się, że za chwilę będzie z nimi jakiś kontakt, pół roku temu się pocieszała tym samym, a tu nic, null, zero, nothing, żadnego kontaktu, żadnego porozumienia, teraz się już nie pociesza) dojdzie jej praca zawodowa (jak, JAK będzie się ona mogla przygotowywać do lekcji? oddać narastającej papierologii? sprawdzać sprawdziany? kiedy???), po powrocie z której będzie zostawała sama, bo przecież Pan Małżonek z kendo nie zrezygnuje, i Królowa Matka to naprawdę, bez sarkazmu, rozumie. Tylko tak się zabawnie składa, że sama nie ma nic, nic, przy czym mogłaby odpocząć, nikogo, z kim mogłaby się umówić i pogadać, nie ma już żadnych przyjaciół w pobliżu, a jedynymi osobami powyżej ósmego roku życia, z którymi rozmawia poza najbliższą rodziną są Nauczyciele jej dzieci, i nikt więcej.

Oraz że nie ma siły, by czytać. Coś obejrzeć. Coś uszyć. Że nie chce już robić kolacji dla siebie, bo nie ma siły nic jeść. Jedyne, na co ma siłę, to siąść i płakać.

I to właśnie zrobiła.

Skończyła dzień płacząc nad tymi 24 godzinami, które już nie wrócą. Które miały być radosnym, rodzinnym spędzaniem czasu, a na które nie starczyło jej siły. Może chęci. Które miały być kolejną cegiełką w gmachu szczęśliwych wspomnień budowanych przez jej dzieci, a zostały zmarnowane.

Nad tym, że nie nadaje się na bycie matką, a teraz jest już za późno, już marnuje życie swoim dzieciom.

Ze strachu przed jutrem, gdy zostaje sama z Pomponami, i gdy odbędzie się Powtórka Z Rozrywki.

poniedziałek, 10 września 2012

Postscriptum

Królowa Matka skończyła pisać poprzedniego posta i zostawiła koputra do dyspozycji Panu Małżonkowi. Sama poszła poćwiczyć jogę. Poćwiczywszy, przygotowała kolacyjkę dla Pomponów. Wzięła kąpiel. I cały, cały ten czas myślała (nawet podczas ćwiczenia jogi, co jest absolutnie niedopuszczalne!) o blogach, którym należy się wyróżnienie, a ona je pominęła kompletnie po, nie bójmy sie tego słowa, chamsku.

Na przykład blog Galopki, za to samo, co już Królowa Matka pisała. Albo Kobiety, też za to samo. Albo Ani, za piękne zdjęcia i myśli, które są jak motyle zatrzymane w bursztynie.

Albo za to, jak wiele mogła się Królowa Matka od nich dowiedzieć, blogi Oleny i Asi, tylko, do licha, skąd wziąć informację o tym, ile one mają wielbicieli??? Może zresztą gdzieś się ta informacja, ukryta przed zbyt mało wyrobionymi wirtualnie oczętami Królowej Matki, schowała na blogach i chichocze złośliwie patrząc, jak się Królowa Matka miota, kto wie?

To samo ma Królowa Matka z blogiem Buruuberii, niby kulinarnym, a zdaniem Królowej Matki literackim, no w każdym razie ona go czyta jak książkę...

I jeszcze z...

Chwila, przecież miało ich być pięć, prawda?

Pięć!!!

Nie, tego się nie robi Królowej Matce, ona nie potrafi, nie umie wybrać, jak zresztą można wybrać?!

W każdym razie Królowa Matka czuje się po prostu emocjonalnie rozdarta.

I wyróżnia wszystkich przez nią czytanych. Wszystkich.




Tych, którzy mają ponad 200 obserwatorów, też :).

Bilans

Bilans pierwszego tygodnia roku szkolnego wygląda następujaco:

- zero normalnie przespanych nocy (wliczając w to weekendowe, gdy to Pan Małżonek rozbijał się po Łodziach i innych szkoleniach, a Królowa Matka, która boi się zostawać sama w Dziczy zasypiała około godziny drugiej albo i później, a wstawała jak zwykle, czyli gdy obudziły się Potomki, czyli przed kurami),

- o ile w ciągu dziesięciu ostatnich dni wakacji Królowa Matka pochłonęła dwa solidne tomiszcza Nessera, o tyle w ciągu ostatniego tygodnia dotarła z najwyższym trudem do pięćdziesiątej strony "Zapory" Mankella i wygląda na to, że w ciągu kolejnego tygodnia dotrze co najwyżej do strony setnej,

- ilość wykonanych krzyżyków na tych zamówieniach, które Królowa Matka planowała skończyć do końca sierpnia (buahahahaha!!!) - zero, i jak ja za chwilę zamawiający pozwą o niedotrzymanie warunków umowy nie zdziwi się nic a nic,

- maili, na które korespondentki wciąż się nie mogą doczekać odpowiedzi, a które jak wyrzut sumienia mrugają do Królowej Matki z folderu "Odpowiedz" na jej skrzynce mailowej nadal jest cztery (Anię, Noemi, Sylwię i Martę Królowa Matka przeprasza i nie może obiecać poprawy, chociaż chciałaby, że o jejku, ale co będzie oszukiwać - siebie i innych),

- złośliwie i niezapowiedzianie skończyła jej się włóczka, z której w wolnych chwilach (czyli w domostwie swej Matki, w czasie drzemki Pomponów oraz nieobecności Starszych, przebywających podczas tej drzemki każdy w murach własnej uczelni) dziergała sobie szal, romantycznie nazwany przez nią "Falami Bałtyku".


Włóczka zakupiona została z myślą o wykonaniu zupełnie innego szala według zupełnie innego wzoru, bardziej ażurowego - i gdyby Królowa Matka trzymała się ażurowych planów, włóczki prawdopodobnie by starczyło, ale wzór robiony melanżem się rozmywał, więc Królowa Matka z niego zrezygnowała tym łatwiej, że już dawno kusiło ją "falowanie", to raz, a dwa, że "falować" można wszędzie, leniwie i bez stresu, że się zapomni gdzieś dodać albo odjąć jakieś oczko. Niestety, "falowanie" pożarło także więcej włóczki i w efekcie do tej niteczki, smutnej i opuszczonej, tej, co to ją, taką porzuconą, na zdjęciu widać, do tej, o, właśnie do tej


Królowa Matka nie miała już czego przywiązać. I tak oto ma jakieś 2/3 szala (nie licząc frędzelków, których też zresztą nie ma), włóczki nie ma NIGDZIE, w żadnym sklepie internetowym, o stacjonarnych w tej Dziczy, gdzie mieszka (i przez "Dzicz" Królowa Matka rozumie w tym wypadku również Rodzinny Gród, zaopatrzony w trzy pasmanterie na krzyż, w największej z których włóczek nie ma wcale) nawet nie wspominając, oraz grozi jej, że tej zimy zmarznie, smutna i pozbawiona szala, w który w marzeniach owijała się tak radośnie,

- i wreszcie last, ale zdecydowanie not least - blog Królowej Matki został wyróżniony przez Julittę.



Królowa Matka wyróżnienie dowcipnie przeoczyła, zwróciła jej na nie uwagę nowa Czytelniczka, Odkrywszy rzecz Królowa Matka się wzruszyła i zaczęła zastanawiać się, komu przekazać wyróżnienie (a powinny to być osoby, których blogi mają mniej niż 200 fanów na Facebooku albo obserwatorów). chociaż najchętniej i bez namysłu wyróżniłaby osobę, która ją wyróżniła, oraz jej blog, najnowsze odkrycie Królowej Matki, pisany piękną polszczyzną, z dużym talentem, pełen mądrych, choć niby oczywistych, spostrzeżeń, blog, który Królową Matkę nieodmiennie wzrusza i każe jej spojrzeć na wiele rzeczy inaczej, niż patrzyła... oraz blog Matki, która - kochając swoje dzieci - żyje nie tylko ich życiem, ma pasje, realizuje talenty, a jeśli o dzieciach pisze to nie tym słodkim, mdłym językiem pełnym infantylnych zdrobnień (czy Królowa Matka wspominała o pięknej polszczyźnie? oraz talencie?), typowym dla gazetek młodomamusiowych, których Królowa Matka tak nie cierpi.

No, ale oddać wyróżnienia nie można (chyba? jeśli można, Julitto, czuj się wyróżniona!), więc Królowa Matka pokombinowała i wyróżniła (tylko trzy, ale inni ulubieńcy Królowej Matki mają albo zbyt wielu wielbicieli na FB, albo nie, ale informacje o ilości wielbicieli ukrywają:)) blogi

Myski,
Lilijki

i

Belli.

Wszystkie z powodów, które opisała powyżej - każda autorka może wziąć do siebie tekst Królowej Matki od słów: "Blog Matki, która..." do końca :)).

No.

To teraz, w drugim tygodniu roku szkolnego, pójdzie już z górki... prawda???

sobota, 8 września 2012

Reklamowo, z dumą :)

Telewizje wszelakie bombardują ostatnio swoich bezbronnych widzów różnorakimi reklamami mającymi zachęcić naród do spożywania potraw z indyka. Ponieważ, jak ogólnie wiadomo, potrawy z indyka to potrawy z mięsa, trafnie zgadujesz, Bystry Czytelniku, że Królowa Matka nie wpatruje się w nie z nabożną uwagą, ani nawet ze szczególnym zainteresowaniem. I rzeczywiście, przepuszcza je mimo uszu (i oczu), i jedyne, co do niedawna zauważyła to tylko nienormalne ich natężenie.

Mniej więcej kilka dni temu jednakże zaczęła w niej kiełkować i łaskotać w wewnętrzną stronę mózgu irytacyjka, - mająca szanse przerodzić się w całkiem dużą irytację - na widok reklamującego mięso z indyka siwobrodego i szacownego pana profesora brodzącego po pas w łanach zboża, które, jak wiedziała, przeznaczone było nie na chleb, nie na import do krajów dotkniętych klęską głodu, ale na paszę. Irytacyjka łaskotala i łaskotała, oraz podrastała do rozmiarów irytacji, ale Królowa Matka, zauważając ten wzrost, nigdy jednak nie dała jej (jak dotąd) wyrazu na głos .

I oto wczoraj, w przerwie między jednym a drugim odcinkiem ukochanych przez całą rodzinę - (czy Królowa Matka mówiła kiedykolwiek, że jest dobra matką? Nie mówiła, prawda? No więc właśnie.) - "Pingwinów z Madagaskaru" na reklamę natknął sie Potomek Starszy. Popatrzył, popatrzył i spytał:

- Mamo, czy całe to zboże zjedzą indyki?

Królowa Matka zastrzygła uchem, ale chwilowo powstrzymała sie od wyrażenia na głos opinii o tym, co myśli o indykach pochłaniajacych pszenicę godną ukraińskiego czarnoziemu, tylko potwierdziła, że owszem, tak się właśnie stanie.

- To znaczy - drążył Potomek Starszy, - że to zboże ktoś wyhodował, żeby je dać indykom, i żeby one je zjadły po to, żeby je potem zjeść?

Królowa Matka poczuła, że w głębi mózgu zaczyna łaskotać ją coś innego, coś zblizonego do wyrzutu endorfin, opanowała jednak emocje i znów przytaknęła.

- Przecież to jest glupie! - orzekł zdecydowanie Potomek Starszy. - Przecież to idzie na zmarnowanie! Przecież ludzie mogliby zjeść to zboże! I po co w ogóle karmić zwierzęta, żeby je zjeść? Krowa to przynajmniej mleko daje, i nikt jej nie zjada, prawda, mamo?

Królowa Matka jest Nie-Zwariowaną-Matką-Wegetarianką. Owszem, jej dzieci nie jedzą mięsa, ale nie są prowadzane do McDonalda, sadzane przy stoliczkach i indoktrynowane: "Patrz, kochanie, ten pan jest mordercą, gdyż pożera cialo zamordowanego zwierzęcia", nie są też stawiane przy mięsnych stoiskach w supermarketach z informacją, że oto cmentarzysko ciał zabitych zwierząt, a, o, ta pani, synku, ma ich krew na rękach, bo właśnie kupiła mięso mielone. Jej dzieci, jeśli zapytają (a nie jest to problem, który dręczy je przesadnie często, trzeba wyznać), dostają informację, że owszem, Rodzice mięsa nie jedzą, ale one same, gdy dorosną i uznają, że chciałyby podjąć inną decyzję będą mogły to zrobić. Dostają też uczciwe odpowiedzi na wszelkie okołozwierzęcokulinarne pytania, takie, jak powyższe.

- Ekhm - odrzekła więc Krolowa Matka. - No, niezupełnie. Owszem, krowa daje mleko, z którego robi się masło, jogurty, śmietanę... ale ludzie jedzą także krowie mięso.

Potomek Starszy zamilkł na chwilę, przetrawiajac tę informację, po czym zapytał:

- A kozy? Owce? A konie?

- Hm - zastanowiła sie uczciwie Krolowa Matka. - Nie wiem, jak jest z mięsem kóz... ale one też dają mleko i na pewno są hodowane na mleko. Owce dają wełnę, mleko też, ale poza tym, owszem, są jedzone. Są też kraje, w którym za smakołyk uchodzi mięso koni...

- No nie! - wybuchnął z oburzeniem Potomek Starszy. - To jest NIEUCZCIWE!!! Za całą tę pracę je się ZJADA???!!!

... i więcej powiedzieć nie zdążył, bo Królowa Matka rzucila się na niego i uściskała tak, że mu niemalże pogruchotała te wszystkie cieniutkie kosteczki.

- Synu, kocham cię! - wykrzyknęła z cała mocą. - I jestem z ciebie taka dumna, że nie wiem, po prostu nie umiem powiedzieć, jak bardzo!!! Powiedziałeś "praca" o tym, co robią zwierzęta! Większość ludzi na świecie nie tylko nie uznaje tego, co one robią za pracę, ale uważa to za coś, co się im po prostu należy! Większość ludzi nie sądzi, że traktując zwierzęta w ten sposób traktuje je nieuczciwie, tylko ich po prostu używa...

- Jak to, używa? - zdziwił się szczerze podduszony Potomek Starszy. - Przecież to machinerii się używa, nie żywych zwierząt...

... a Królowa Matka puściła go, bo zaistniało ryzyko, że jak w niej jeszcze mocniej uczucia wzbiorą, to go najnormalniej w świecie udusi.

I niech będzie, że jest matką ideologicznie upośledzoną, nawiedzoną wariatką i ekopsycholką, ale dla niej ta rozmowa była dowodem jej najwyższego pedagogicznego osiągnięcia.


PS. Co ma się nijak do faktu, że kwadrans później Potomkowi Starszemu odpaliło na całego i groziło mu uduszenie ze zgoła innych powodów ;D.

poniedziałek, 3 września 2012

Z nowym rokiem szkolnym...

Może żaden normalny człowiek w to nie uwierzy, ale były takie lata w życiu Królowej Matki, gdy dzień pierwszy września był jej ulubionym dniem w roku (uściślając - jako pierwszy dzień roku szkolnego, a nie rocznica hitlerowskiej napaści na naszą i tak nazbyt doświadczaną ojczyznę). Prawdopodobnie nie istnieje jednostka chorobowa, opisująca ten fenomen zbyt rzadki, by mógł liczyć na uwagę utytułowanych profesorów pochylających się nad aberracjami umysłu ludzkiego, może także dlatego, że jest on całkowicie uleczalny, bo wszak chwila, gdy pierwszy września nie będzie początkiem roku szkolnego dla większości ludzi kiedyś nadejść musi. Cóż, różne są na świecie zboczenia, Królowa Matka cierpi na kilka, akurat tym najchętniej ogłusza swoich słuchaczy... a, jeszcze wspomnieniem dnia, gdy płakała jak bóbr w związku z początkiem wakacji. Wróciła ze szkoły, siedziała w pokoju i zalewała się łzami (na swoje usprawiedliwienie ma tylko to, że nie dalej jak parę godzin wcześniej towarzyszyła jej w tym dzielnie cała klasa, opłakująca odejście ze szkoły ulubionej anglistki, z tym, że klasa pewnie zdołała już jakoś dojść do siebie), było to jak obszył 24 czerwca, czyli w samiuśkie imieniny Tatusia Królowej Matki, na chrzcie obdarzonego imieniem Jan. W domu szykowała się impreza, a Tatuś miał podrzucić Mamusi Królowej Matki kilogram rewelacyjnego sera białego prosto od chłopa, z którego - sera, nie chłopa - Mamusia Królowej Matki planowała przyrządzić sernik. Tatuś podjechał pode chatę z fantazją, bo ciężarówką, podwieziony razem z serem przez znajomego, Królowa Matka, zaryczana i spuchnięta, ser przejęła i, pociągając nosem, zawróciła w stronę klatki schodowej.

-Co - spytał ze współczuciem kierowca ciężarówki, - biedactwo płacze, pewnie musi powtarzać klasę?
- A skąd! - odparł Tatuś Królowej Matki radośnie. - Płacze, bo się wakacje zaczęły!

Bardzo jest Królowa Matka ciekawa, czy znajomy Tatusia uwierzył.

Po wakacjach zaś, w które Królowa Matka weszła z takim entuzjazmem wróciła ona do szkoły cztery dni wcześniej niż reszta szkolnej braci na skutek rozpaczliwego telefonu swej rusycystki ("Aniu, ratuj!!! Zapowiadają nam tu niezapowiedzianą wizytację, a my mamy nieaktualne dekoracje!!! Sprzed wakacji!!! Czy ty masz jeszcze jakieś plany wyjazdowe? Nie? A czy mogłabyś przyjść i trochę tu pomóc???") bardzo z tego powodu uszczęśliwiona, bowiem niewyobrażalnie tęskniła za szkołą.

I potem co roku uśmiechała się pierwszego września ciepło, z nostalgią, popatrując mniej lub bardziej zazdrośnie na idące do swoich szkół dzieci i młódź.

Aż do czasu, gdy do szkoły poszło jej Najstarsze Dziecko.

Królowa Matka nie jest matką typu kwoka, serio. Gdy Starszy szedł dwa lata temu do zerówki, a Młodszy rok temu do przedszkola Królowa Matka była jedyną osobą w rodzinie, której nie chciało się płakać na przemian ze wznoszeniem okrzyków: "Jaki on już jest duży, jak ten czas leci, za chwileczkę studia skończy!!!". Uznawała ona, że oto nadszedł kolejny etap w życiu, że doholowała swoje pisklęta do etapu, gdy trzeba je wypuścić  w świat, najpierw niedaleko, niedaleczko, tylko na chwilę, na tyle jednak daleko, by pisklęta zaczęły na własną rękę żyć w swoim własnym świecie, w tym świecie, do którego dopuszczą Królową Matkę tylko tak daleko, jak same będą chciały.

A jednak.

A jednak dziś, gdy patrzyła na swoje dziecko siedzące w ławce, kręcące się i robiące miny do kolegów poczuła skurcz serca. W dodatku obejrzała niedawno przypadkiem (aczkolwiek po raz kolejny) "Wszyscy mają się dobrze" Giuseppe Tornatore* (widział ktoś z Drogich Czytelników?). Bardzo smutny, bardzo gorzki, a przecież bardzo piękny film o starszym panu, który postanawia zrobić niespodziankę pięciorgu swoim dzieciom i je odwiedzić, nie zapowiedziany (i odkrywa w czasie tej podróży całą górę trupów, które jego dzieci mają poupychane w swoich szafach - wskutek zapoznania się dziełem Królowa Matka wie, że NIGDY podobnej niespodzianki nie zrobi własnym dzieciom, w żadnym wypadku). Podróżuje więc przez cale Włochy, od jednego dziecka do drugiego, a każde z dzieci widzi w ten sposób:

http://www.youtube.com/watch?v=3bKJ9Yd5q08

A potem Królowa Matka przypomniała sobie scenę z "Pasji" Mela Gibsona, filmu, którego nie lubi i o którym ma raczej złe zdanie, o całym, oprócz jednej sceny - tej, w której Jezus upada pod krzyżem, a Jego Matka rzuca się, by Mu pomóc, jak dawno, dawno temu, gdy był małym chłopczykiem, przywrócił się na kamienistej ścieżce i płakał, a Ona posadziła go na kolanach i ocierała Mu łzy, i mogła to zrobić, i wiedziała, że to wystarczy.

I Królowa Matka poczuła, że tak strasznie, strasznie chciałaby zatrzymać czas, gdy mogła trzymać się tego kojącego jej strach złudzenia, że ma w rękach szczęście swojego dziecka. Że jest jedyną osobą, która może zrobić mu krzywdę - a przecież zrobienie krzywdy dziecku jest czymś niewyobrażalnym, a zatem miała kojąca świadomość, że jej dziecko krzywdy nie dozna. Że może je chronić, pilnować, by nie upadło, ocierać łzy, gdy upadnie, koić ból, gdy się zrani, rozpędzać strach, gdy obudzi się z krzykiem w nocy.

Na razie, na razie jej mali chłopcy to ciągle mali chłopcy, z wielkimi oczami, z lepkimi (jakim cudem oni się tak bez przerwy lepią?) łapkami, którymi ją obejmują, z buziakami, z którymi pchają się wszyscy na raz, przekrzykujący się, by opowiedzieć o wszystkim, co ich cieszy, boli, przeraża, zasypujący pytaniami, nie umiejący kłamać, nie umiejący nic ukryć. A przecież już są krok dalej, już się wymykają, już mają ten swój kawałek świata, którego Królowa Matka nie zna, już nie może ich chronić przed zranieniem, już nie jest zawsze na wyciągnięcie ręki, by ich podnieść, gdy upadną.

I chociaż wie, że ten świat niesie także radość, małe i duże zwycięstwa, chwile szczęścia, że życie jest jak wielki prezent, który trzeba odpakować osobiście, którym można się zachłysnąć z zachwytu - wie już także to, że jest rzeczą bardzo trudną pozbyć się strachu przed pozwoleniem im na odejście. Cieszyć się, że odeszły do swoich radości, swoich zachwytów, swojej godziny próby, swoich wzlotów i swoich upadków. Że znalazły swoją własną, najlepszą dla nich drogę. I uwierzyć, że ta droga to właśnie najlepsza droga.

I nie spowalniać ich w ich własnej podróży, pozwolić się wyprzedzić, patrzeć, jak odchodzą, i powstrzymać się od tego, by ich zatrzymać.

Umieć pozwolić im się wybrać, a nie narzucać na siłę.

I mieć nadzieję, że - czasem - zechcą cię wybrać nawet wtedy, gdy nie będą musieli, bo będą mieli cały świat do wyboru.



* Istnieje amerykańska wersja tego filmu z Robertem De Niro w roli Marcello Mastroianniego ;), przyzwoita, ale jednak - skromnym zdaniem Królowej Matki - spłaszczona, pozbawiona magii oryginału i "niepotrzebnych" scen (co jest typowe dla amerykańskich remarke'ów, w których oczywiście oszczędza się każdą minutę), takich, jak na przykład ta, ukochana scena Królowej Matki, znajdująca się w ścisłej czołówce jej ukochanych scen filmowych (od minuty 7 i 30 sek. do minuty 8 i 15 sek.).