UWAGI WSTĘPNE
PO PIERWSZE - będzie długie JAK CHOLERA, wybaczą Państwo prostactwo języka, ale inaczej się tego ująć nie da. Tak długie, że zdecydowałam się puścić rzecz w dwóch częściach. Same notatki do wpisu, czyli, no cóż, głównie cytaty z pochłanianego przeze mnie z wypiekami na twarzy dzieła osiągnęły liczbę trzy tysiące znaków. Jak do tego dodamy moje wynurzenia, przekleństwa i ociekanie ironią to zamkniemy się w liczbie siedmiu tysięcy. Niech będzie dziesięciu, dla okrągłego rachunku. Słowem, niech się wszystkie ałtorkasiowe wpisy schowają. Jeśli ktoś nie ma na podobny maraton siły - czemu nie sposób się dziwić - niech się czuje uprzedzony i może da sobie spokój z lekturą.
PO DRUGIE - poniższy wpis nie jest recenzją, tylko omówieniem. Będzie zawierał spoilery, obfite cytaty, streszczenia i podsumowania z odniesieniem do treści. Jeżeli ktokolwiek chce zapoznać się z poniżej omawianym utworem osobiście, bez naleciałości w postaci moich spostrzeżeń, a także będzie sam chciał sprawdzić, kto zabił, w tym momencie powinien porzucić ten wpis.
PO TRZECIE - będzie chaotycznie. To z nadmiaru emocji. Jeśli komuś chaos źle robi na psychikę poniższy wpis nie jest dla niego.
UWAGI TECHNICZNE - kursywą i na zielono zaznaczone są oryginalne cytaty. Pogrubienia i podkreślenia są uczynione przeze mnie, chyba, że zaznaczono inaczej.
Gotowi? Uprzedzeni? Kto miał się wylogować już się wylogował? No to lecimy.
Na Gwiazdkę moja osobista Siostra dostała książkę.
Nie jest to jakaś nadzwyczajna rzecz w naszej rodzinie, ale TA KSIĄŻKA to był kryminał. Którego akcja dzieje się w Toruniu.
Toruński kryminał, no czyż może być coś lepszego. Sprawdziłam wydawcę, super, znane wydawnictwo, które w dodatku wydało połowę moich świątecznych prezentów. Moja Siostra pod koniec grudnia wróciła do swojego Drugiego Kraju, książkę uprzejmie zostawiła do użytku rodzinnego, zgarnęłam ją do Domu w Dziczy, obłożyłam się ciasteczkami, herbatkami, owinęłam kocykiem i nastawiłam na Emocje oraz Zagadkę Kryminalną.
O Zagadkę mniejsza, ale w Emocji to się mogłam normalnie tarzać.
Wnioskując z opisu książki i z zapowiedzi wydawnictwa Zagadka jest przednia, a Emocja dodawana w gratisie.
Oto Leon Brodzki, podpora i wyróżniający się funkcjonariusz toruńskiej policji kryminalnej, odchodzi na emeryturę. Dosłownie w dniu jego pożegnalnej imprezy policja znajduje zwłoki brutalnie zamordowanej, młodej dziewczyny, która przed śmiercią urodziła dziecko. Dziecku ktoś wytatuował na plecach napis sugerujący związek Brodzkiego z tą zbrodnią, a sam detektyw dostrzega w niej powiązania z zagadką sprzed lat, w rozwiązaniu której brał udział on, wówczas nieopierzone policyjne (a właściwie jeszcze milicyjne) pisklę, i jego ojciec, wówczas u szczytu kariery, obecnie stary, chory i dożywający swych dni w domu opieki. Zaczyna się wyścig Brodzkiego z tajemniczym mordercą, nazywającym się Heraklitem, który najwyraźniej pragnie, by Brodzki raz jeszcze "przeszedł przez piekło makabrycznych zbrodni", jak głosi okładka.
No przecież cud, miód i orzeszki, a w dodatku Toruń i znane na wylot zakątki rodzinnego miasta, cudownie.
Hm. Ekhm. Ekhm, ekhm.
Pierwszy raz zachichotałam pod nosem, gdy doszłam do następującego ustępu (a miało to miejsce już na stronie osiemnastej):
"Miał urodę, która z wiekiem
nadawała mu coraz bardziej szlachetnego wyglądu, podobnego do Pierce’a
Brosnana czy Seana Connery’ego. Rysy miał od nich jednak bardziej
wyraźne i bardziej męskie".
No po prostu MUSIAŁAM sprawdzić płeć osoby,
która to puściła!
Okazało się, że puściły rzecz dwie panie, pokiwałam głową i pomyślałam, że, cóż, pewnie paniom głupio zwracać autorowi uwagę na to, że nie należy aż tak przesadzać z podkreślaniem zajebistości bohatera, a zresztą, może są one zwolenniczkami hożych, postawnych Wikingów, albo, przeciwnie, przytulnych, ciepłych, misiowatych typów, i nie zauważyły. W sumie - pomyślałam - to drobiazg przecież, po czym wróciłam do lektury (z silnym, i coraz bardziej rosnącym wrażeniem, że Autor ogarnięty był pragnieniem zostania polskim Jo Nesbo i stworzenia polskiego Harry'ego Hole).
I rzeczywiście, był to drobiazg.
Po przeczytaniu opisu pożegnalnej imprezy na cześć odchodzącego na emeryturę Brodzkiego runęłam na internet, żeby sprawdzić, czy to ja mam coś z
główką, czy to jest po prostu TAKIE ZŁE, i wyszło mi, że to ja mam coś z
główką. Autor miał (i ma) wyłącznie dobre recenzje. WYŁĄCZNIE. Pełne zachwytów nad pięknem języka. Fantastyczną konstrukcją intrygi i Bohaterem, Który Wchodzi Do Panteonu Najlepszych I Ulubionych Bohaterów Literackich Ever. No, dobra, pomyślałam, widocznie kompletnie się nie znam, względnie nie powinno się oceniać 450-ostronicowej powieści po pierwszych trzydziestu stronach. Położyłam uszy po sobie i powróciłam do lektury.
Gdy dotarłam do strony 38 zamknęłam książkę. Otworzyłam laptopa. Zalogowałam się na Facebooka. I napisałam: "Kryminał czytam. Gdyż jest toruński, a ja jestem lokalną patriotką. Rozważam przeprowadzkę".
Był 8 stycznia, godzina 20.08.
Od tamtej chwili przez kolejne pięć dni moi prywatni Znajomi czytali wraz ze mną
"Powtórkę" Marcela Woźniaka, udzielając się w 2080 komentarzach, a nie jest to rzecz przesadnie często widziana na wallu osoby, która ma tych Znajomych mniej niż stu.
Zasadniczo niezbyt często bombarduję swoich Znajomych opisami swego stanu ducha, ale tym razem poczułam, że nie wytrzymam, jeśli nie wyrzucę z siebie wstrząsających mną Emocji.
No bo wyobraźcie to sobie.
Oto umiera dziewczyna. Młoda, piękna, okrutnie torturowana, zawieszona na łańcuchach za nadgarstki i snująca następujące rozważania: "Gdzie byliście przez te
wszystkie lata, kiedy moja samotna dusza i wystraszone serce szukały
miłości i ciepła?".
Rzadko
się udaje autorowi wywołać perlisty śmiech u osoby czytającej o
tragicznej śmierci młodego dziewczęcia, ten odniósł spektakularny
sukces!
Tego samego wieczora, gdy leżąc wieczorem u boku uśpionego (i zagrypionego) Pana Małżonka ryknęłam znienacka
gromkim śmiechem, pomyślałam, że wreszcie nadszedł czas, by użyć ołówka
(co robię nader rzadko) i podkreślać co błyskotliwsze ustępy Dzieua, coby nic mi nie umknęło, jak również stworzyć w Excelu tabelkę, w której nanosić będę pracowicie wszystkie... no, nie szalejmy, wszystkie to nie. Wiele. Wiele ze znalezionych w powieści błędów, bzdur i "to-nie-mogło-się-zdarzyć"-ów z podziałem na kategorie.
Ani się obejrzałam, a pomiędzy podkreślonymi zdaniami przebłyskiwały te nie podkreślone, typu "Słońce zachodziło", a ilość rubryczek w tabelce zaczęła ewoluować, puchnąć i rozrastać się do niewiarygodnych (zwłaszcza, że mówimy o książce, która miała i redakcję, i korektę) rozmiarów.
Poniżej możesz, Czytelniku, zapoznać się z niektórymi przykładami z niektórych tabelek:
Literówki
Dzieliło ich trzydzieści lat życia, które u Brodzkiego upłynęło na dojściu do szczytu karieru.
Jako
człowiek, który w komunistycznym systemie zajmowała się dostawami
jedzenia do szkół, wiedział, że o wszystko trzeba się targować.
Brodzki wpisał się w książce gości i kiwnął do stróża, która w małej dyżurce popalał samorobne papierosy.
A potem dałam sobie spokój z literówkami, bo tyle wokół było wszelkiego dobra, że co się - pomyślałam - rozdrabniać będę, że nie wspomnę o tym, że mi się w oczach mieniło od nadmiaru materiału do omówienia, w związku z czym ta czy inna literówka mogła mi umknąć
Rzadziej umykała
Zła odmiana i/lub niewłaściwe użycie frazeologizmów
Dzięki ojcu, funkcjonariuszu milicji (a byłam dopiero na 38 stronie).
–
Gdzie jest ten człowiek? – zapytał samego siebie. Jego uwagę zwrócił
drewniany płotek, za którym coś się jakby kłębowało, ale nie był pewien,
czy to tylko nie wiatr.
Brodzki odpalił papierosa, zaciągnął się nim dwa razy i wyrzucił niedopałka do kałuży.
Rozejrzał się po okolicy, doszedł do płotku...
Chwycił po drapak do głowy i potarł nim po łysinie.
...stała
stara, granatowa nysa i beżowa taksówka fiat 125p z bocznym numerem 02.
Oba pokiereszowane, z poobrywanymi zderzaki i pogiętą blachą. Jak bardzo biblijnie!
.
–
Rozumiem pana wzburzenie… – ciągnął Halicki, wchodząc na poziom niemal
medytacyjnego spokoju i pogodzenia się z niewdzięczną rolą bufora dla
ludzkich żali i łez.
W nowy świat pozawerbalnego miazmatu komponowało się jak ulał.
Nagranie, które powinien znaleźć się w tym miejscu.
I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej...
Kolejna rubryczka, której mogłoby nie być, gdyby redakcja nie porzucała rękopisu z histerycznym płaczem i nie odmawiała dalszej współpracy (tylko tak potrafię sobie wytłumaczyć fakt, że powieść ukazała się w tej formie) to:
nieprawidłowa budowa zdań zmieniająca ich sens
Ktoś opierał się o ścianę z wytrzeszczem.
Leon podziękował pielęgniarce i ruszył do sali numer 3. Teraz leżał na łóżku w rogu sali i patrzył tępo w sufit. (że nie Leon leżał musicie mi Państwo uwierzyć na słowo, bo z powyższego nijak to nie wynika).
Przypomniał
sobie pewnego młodego chłopaka spod Nakła, dorastającego pod okiem
dziadka, chudego okularnika, wbrew wszystkiemu marzącego o pracy w
policji (miejmy nadzieję, że dziadek spełnił swe marzenie!)
Toruń
(...) nazywany był Miastem Aniołów. To anioł w herbie Torunia strzegł
jego bram, wychodzących na Wisłę. Leżał sto sześćdziesiąt kilometrów na
południe od Gdańska, i sto sześćdziesiąt kilometrów na północ od Łodzi". Ten anioł, znaczy?
Była młodą dziewczyną o kasztanowych włosach opadających na ramiona z równo przycięta grzywką.
 |
Skojarzenia to przekleństwo!
|
No to zdrówko. – Detektyw stuknął go kieliszkiem.
Żadni
prywatni detektywi nie mają się w to nie mieszać. (czyli rozumiem, że
mają się mieszać, chyba że podwójne, a nawet potrójne przeczenie w języku polskim działa
jakoś inaczej, niż sądziłam).
Obaj byli braćmi (i, podpowiem, to nie znaczy, że każdy z nich miał jakiegoś osobnego brata, tylko, że po prostu byli braćmi).
Tu ją ciągnął. Więc albo ją zaciągnął siłą, albo zwabił (NIE, DEBILU, SKORO SĄ ŚLADY CIĄGNIĘCIA, TO CIĄGNĄŁ, A JEŚLI NIE MA, TO ZWABIŁ)*.
*Jeszcze mógł nieść. Ale wtedy nie byłoby śladów ciągnięcia.
Puszczałem sobie wodze funeralnej fantazji (ja też zaczynam).
Wszystko to - od "żadnych detektywów" - na dwóch stronach.
Rozglądał
się na boki swoimi musztardowymi okularami, nie będąc pewnym, czy
nagranie, które widzi, powinien znaleźć się w tym miejscu. ROZGLĄDAŁ SIĘ OKULARAMI!
Zawsze nie pasowały mi te jego zezowate oczy – uciął Halicki.
Przy stole stało sześć krzeseł, ze ściany naprzeciwko wychodził balkon.
Pod krzesłem z wywieszonym językiem siedział pies. Detektyw poklepał go po brzuchu i pogłaskał beżową, skrzącą się sierść. Krzesło z wywieszonym językiem, migoczący pies, ani chybi wampir, Brodzki pochyla się, by go pogłaskać po brzuchu...
Brodzki
stał ubrany w dżinsy i elegancką, sportową, granatową kurtkę. Jego
szyja, naprężona jak cięciwa tatarskiego łuku, gotowa była rzucić się do
gardła każdemu, kto mu się sprzeciwi.
aczkolwiek ponieważ ta zdumiewająca konstrukcja, pozwalająca snuć daleko idące rozważania na temat nietypowej budowy fizycznej Leona Brodzkiego użyta została w powieści jeszcze raz (Oczy mu błyszczały. Szyja była naprężona i gotowa do skoku) podejrzewam, że jest ona (ta konstrukcja) Tak Głęboka, że osoba o umysłowości prostej, prowincjonalnej kobieciny po prostu jej nie zrozumiała.
Moja u
lubiona kategoria to
Niewłaściwe użycie słów
- Uwaga na gło... - nie dokończył policjant, kiedy Chyży rąbnął mózgownicą (!!!. przyp.moje) o framugę auta.
- Może twój ojciec wiedział coś więcej? On to przyklepał.
- Mój ojciec jest warzywem. Ale był dobrym gliną.
- A co jemy? - Halicki żachnął się, ale Brodzki go nie słuchał.
"Żachnął się" to słowo, którego Autor kompletnie nie umie prawidłowo używać, kolejny dowód poniżej:
- Jak pożegnałem się z psiarnią, to przypałętał się taki jeden kundel. Lubię go, cholera.
- Ciągnie swój do swego, co? – żachnął się dziadek, poprawiając wskazującym palcem kraciasty beret na głowie.
– Co kurwa?! – zaaferował się klient i rozłożył na boki ręce dla rezonu.
–
Wstyd. Po prostu wstyd, żeby leżeć tak na środku tego pięknego,
gotyckiego miasta – zadeklamował nad detektywem mężczyzna na wózku.
– Złapaliście winnych. Sprawa
zamknięta. Życie dostatecznie dużo mi zabrało. Dlatego ja teraz każdą
nadarzającą się okazję przekuwam na pieniądze. Kiedyś na dolary, teraz
na złotówki. Deficyt córki będę i tak odczuwał do końca życia. DEFICYT CÓRKI!!!
Kosma stulił głowę i wrócił do komputera.
Tak,
mam córkę. I odpowiadając na pana pytanie, gdyby coś się jej stało,
oszalałbym ze złości, a zawiść i poczucie niesprawiedliwości zaślepiłyby
mnie do końca życia. <słabo> Zawiść...
– Był. I jest. Musimy go tylko znaleźć – dywagował detektyw. – Jesteś w porządku, Żółtko – rzekł z uśmiechem Brodzki.
Ostatnio byłem w czwartek. Ale nie myśl sobie! – wzbraniał się Dżoker.
"A
czemu w takim razie ja sam przyjechałem właśnie tu?” – spytał samego
siebie i przytaknął w myślach. „Bo jestem leniwy i staroświecki.
Majestat tylu książek w jednym miejscu zawsze robił na mnie wrażenie.
Tak wielkie, że nie było mnie tu prawie trzydzieści lat". Logika-Autor - 453:0
"Nie
otwieramy tego (szafek w szatni, przyp. moje), bo bez zamka będą się majtać w lewo i prawo, i tylko
się ktoś pokaleczy – wytłumaczył się Szczepan i wrócił do rozmowy przez
komórkę"
Nie wiem, czy mnie słyszysz tato, ale mamy w mieście kopistę. ("Kopistą" nazywa Autor uparcie i niezmiennie nie przepisującego średniowieczne pisma mnicha, ale mordercę, zamiast użyć po prostu słowa "naśladowca").
instytucja od prawie dekady spełniała miejsce
Nie przesiadywał z nosem w krzyżówkach ani z oczami przed telewizorem.
Ciało i jego fizjonomia zmieniają się nie tylko pod ciężarem hantli. Czasem wystarczy stres i odpowiedzialność.
Mimo to jego silna przepona przebijała się przez ten gwar.
Jeszcze tego brakowało, żebyś i ty kojtnął (chociaż w tym miejscu podejrzewam literówkę)– zmierził się Leon
Była jedną z tych matek, mądrych kobiet, które czuwają przy ognisku domowym, gotują zupy, czekają na mężów i synów, nie mrużąc oczu, póki nie usłyszą ich kroków na ganku.
Gdzieś w oddali słyszalne było buczenie podobne statkom wpływającym do portu, po niebie krążyły piskliwie ptaki.
Słońca nad miastem już nie było. Ktoś zgasił je bezpowrotnie.
No teraz to dupa, mamy w Toruniu Wieczną Noc.
Oj, pomyliłam się. To, co wyżej to nie była moja uulubiona kategoria.
TO jest moja ulubiona kategoria!
Niezamierzony komizm sytuacyjny
Większość
fuksjowej szminki została na pościeli (po upojnej nocy z bogdanką,
przyp. moje), ale jego kąciki ust także zachowały coś dla siebie.
Leon nie słyszał już tej rozmowy, niosąc swój burczący, płaski brzuch ulicą Nieszawską.
Ale odwrócił nagle głowę, bo jakaś jasna myśl przebiegła przez nią niczym mysz.
– Czy Szabańska miała brzuch? – nie mógł sobie przypomnieć. (gdyby nie miała to by chyba pamiętał?)
"Co
to będzie za spotkanie? – rozmyślał. - O co spytać kobietę, której mąż
zawisł na sznurze? Jakie pytania zadaje się wdowom po mordercach?". Na
wszelki wypadek odbezpieczył broń.
Detektyw
spojrzał znów na solidne drzwi. Jakaś siła, zwana policyjnym nosem lub
instynktem, albo szóstym zmysłem, popchnęła go w kierunku klamki.
Nacisnął. Drzwi ustąpiły.
Najlepszy opis otwierania drzwi za pomocą naciśnięcia klamki w literaturze polskiej, a kto wie, może i w światowej!
Z wnętrza buchnął mroźny odór. Kiedy uleciał, Brodzki nie zobaczył w środku absolutnie niczego.
Jego
superświadomość już wiedziała, co się wydarzy, ale jeszcze wstrzymywała
się z podaniem ostatecznych wyników do wiadomości świadomości.
Halicki
wyrzucił w kąt drapaczkę do głowy, a słuchawkę zatrzymał kilka
centymetrów nad widełkami. I zaczął mówić, uderzając nią jednocześnie w
aparat, dla podkreślenia swojego wzburzenia.
– Dzwonili z Koronowa – powiedział, a jego twarz zupełnie nie wyrażała emocji.
Z
dwóch biurek na komisariacie zniknęły rzeczy dwóch osób, które jeszcze w
piątek były po pierwsze policjantami, po drugie kolegami, a po trzecie –
byli żywi.
- Jestem mężem Janiny Pokorskiej, brutalnie wczoraj zamordowanej na Starówce kobiety mojego życia. Gdzie jest Brodzki?! - warczał, a twarz jego czerwieniała, jak dobrze opiekany stek.
(...)
- Niech pan powie to mojej córce, Wiktorii! Co ona komu zawiniła? – spytał, pokazując zdjęcie w portfelu. – Pytam się, co zawiniła?! Do końca życia będzie tu w mieście uważana za dziecko dziwki. Bękarta z pięciu ojców. Potomka kurwy i ulicznicy.
- Niech pan tak nie mówi.
- To była moja żona i mogę mówić o niej, jak chcę!
Odwrócił
się do Marty, dyskretnie zdejmując z siebie jej ręce, co nie uszło
uwadze dziewczyny. Mimo to dalej okazywała współczucie.
Brodzki
wchodząc na komendę, myślał o czymś intensywnie, ale po przekroczeniu
drzwi niebieskiego budynku od ulicy Grudziądzkiej, zapomniał, co to
było. Często tak miewał – granica framugi tak jakby oddzielała różne
funkcje aktywności jego mózgu, ilekroć przechodził z jednej przestrzeni do drugiej -
Na pewno to widzisz, Czytelniku! Facet myśli, że coś by zjadł, wchodzi do kuchni, myk! Granica framugi i już myśli o
zasadzie nieoznaczoności. Przechodzi do łazienki i myk! zaczyna
analizować zamkniętą w 1978 roku sprawę, w której nie udało mu się
doprowadzić do ukarania sprawcy. I tak cały czas. Pod koniec dnia ma rozdwojenie jaźni i sił akurat tyle, by leżeć zwinięty w kłębuszek w rogu pokoju i łkać bezradnie. Piekło, pani, piekło!
(a także niebagatelny wkład Marcela Woźniaka w mój wewnętrzny język
rodzinno-towarzyski, bowiem "granicę framugi" zabrałam,
używam i nie zamierzam oddać).
Albo i wszystko naraz
bo kto bogatemu zabroni!
Rozejrzał się po ciemnoczerwonej piwnicy, której zakamarków nie znał i nie wiedział, co w nich znajdzie. - przebóg, zupełnie jak ja, gdy jest w jakimś miejscu po raz pierwszy w życiu! Mam zadatki na wybitnego śledczego!!!
Halicki
zaniemówił. Stał tak, złapany w pół kroku, kiedy w jednej ręce trzymał
chusteczkę, którą zamierzał użyć do dmuchnięcia weń, a w drugiej
dzierżył paczkę papierosów, którą niechybnie planował naruszyć.
Strażnik
podszedł i zdzielił go pałą przez plecy. Heraklit wygiął się z bólu jak
piskorz i uśmiechnął, przechodząc gestem do przeciągania się.
–
Czy nie przyzna pani, że Leon Brodzki jest bardzo przystojny? –
odpowiedział, zmieniając temat, czym wybił Martę zupełnie. Zwijał się z
bólu, ale nie tracił rezonu – Oczywiście, jak na emeryta? – spytał
szarmancko".
Biedna Marta, taka wybita.
"Szarmancko" użyte z d..., ale czyż to nas dziwi, no przecież, że na tym etapie już nie nie.
Jej delikatna buzia z małym nosem, przyozdobionym diamentowym kolczykiem, oraz zielone oczy dopełniały promieniejącą buzię.
Buzia dopełniająca buzię, proszpaństwa, widzieliśmy chyba już wszystko.
A ten wiedział, że za chwilę usłyszy odpowiedź na retoryczne pytanie o to, dlaczego jeszcze żyje.
Panie polonista, skoro Brodzki usłyszy odpowiedź to pytanie nie było retoryczne.
Kolejna kategoria (
udziwnione zdania), acz najbardziej obfita, budzi we mnie trochę wątpliwości
. Może po prostu nie przemówił do mnie indywidualny styl Autora (tak, dopuszczam podobną myśl), w związku z czym mocno tę kategorię przetrzebiłam. Ale nie oprę się i zaprezentuję swoje Ulubione Kwiatki, czyli opisy postaci, bo w czym jak w czym, ale w tym wypadku Autor nie pozwala sobie na ograniczenia wynikające z logiki, gramatyki, interpunkcji i założenia, że kryminały czytują normalni ludzie, a nie Hipsterscy i Językowo Niezależni Doktoranci Oraz Profesorowie:
Policjant zakradł się swą zgarbioną sylwetką do wejścia lewej nawy, jedynego otwartego o tej godzinie.
Miał wygląd przedwojennego aktora i sylwetkę piłkarza. Pociągła twarz z
małym, krnąbrnym podbródkiem, krótkie, platynowe włosy oraz wysokie
czoło, nadawały mu dostojeństwa rodem z tragedii Szekspira. Z kolei
nisko osadzone biodra i zwinne stopy dodawały mu sprężystości, tak
potrzebnej przy staniu przez dwanaście godzin na nogach.
 |
Wizja, która zrodziła się w głowie Koleżanki KM
podczas burzy mózgów na FB,
strój modela bardziej swobodny niż w powieści |
|
Małe
uszy przypominały kształtem róże z lukru, jakie umieszcza się na
tortach weselnych, a nos podobny był w swych liniach do źle zespawanej
kotwicy. Mężczyzna nie miał brwi, więc czubek głowy przelewał się w
stronę szerokiego czoła, a to – do głęboko zapadniętych oczodołów,
skrywających nieobecny wzrok mordercy.
I jeszcze opisy miejsc. Opisy miejsc też są mega:
Komisariat składał się z głównego, ośmiopiętrowego wieżowca oraz niższej części, przedzielonej wjazdem na policyjny parking, który okalały od zewnątrz jego ściany.
Dramat torunianki. Wie, jak wygląda rzeczony budynek, a nie umie go sobie wyobrazić zgodnie z opisem.
A na deser mój ukochany fragment, ochrzczony przeze mnie pieszczotliwie jako Naprawdę Srogie Zioło:
Jakiś dziwny, nieznany dotąd Brodzkiemu strach zajął jego ciało. Detektyw niemal zemdlał.
„Co jest ze mną…” – zawahał się. „Czy bałem się, czyją twarz zobaczę? Tak, chyba tak” – myślał.
– Czy pobłądziłeś, synu? – spytał znów dźwięcznie kapłan.
–
Bałem się, że zobaczę znaną mi twarz i nie będzie to twarz człowieka –
wypalił niczym bohater antycznej tragedii i zapowietrzył się.
„Co?!
Co ja wygaduję, co jest ze mną? I czemu ciągle trzymam tego księdza za
ramiona. Jeszcze sobie coś pomyśli…” – kontynuowała jaźń detektywa (kontynuowała jaźń, nosz fak)
– A czyją, synu?
–
Ludzi, których zabiłem – wypalił znów tym demiurgicznym tonem, a jego
głos nabrał rozpędu i przewędrował od lewej nawy, przez prezbiterium i
ołtarz, wracając prawą nawą na powrót do jego ust".
GŁOS PRZEWĘDROWUJĄCY PRZEZ NAWĘ I WRACAJĄCY DO UST.
I tu właściwie mogłabym skończyć, bo czyż można wyobrazić sobie, że będzie jeszcze BARDZIEJ.
Lecz nie skończę.
Bo za chwilę przejdę do prawdziwego wkur...zenia.
Ale to za chwilę.
Przedtem, na zakończenie tej, powiedzmy, bardziej technicznej części omówienia zauważę, że jak w przypadku każdego, poddającego się
szerokim interpretacjom dzieła miałam szereg skojarzeń
literacko-kabaretowo-filmowych, którymi się podzielę, bo radość, którą
się człowiek dzieli wraca wszak do niego popiątnie.
Spojrzeli
na siebie tak, jak czasem Brodzki patrzy na Halickiego, a Halicki na
niego. Żółtko przytaknął i nic nie powiedział. Brodzki nie wyczuł jednak
w tym spojrzeniu wahania, a pewne, policyjne przeczucie. Takie, które
towarzyszyło jemu, kiedy miał tyle lat, co Żółtko.
Męską ciszę przerwał telefon Leona.
Halicki
zauważył błysk w oku Brodzkiego. A Brodzki zauważył, że Halicki to
zauważył. Obaj chcieli to powiedzieć, ale obaj wiedzieli, że druga osoba
to właśnie pomyślała. Uśmiechnęli się więc do siebie szorstko.
.Natychmiastowe skojarzenie popkuturalne, minuta 2, sekunda 40
Brodzki
zajęczał – jego krtań walczyła teraz o każdy oddech. Postać była za nim
– próbował chwycić ją górą, ale nie sięgał. Próbował dołem – człowiek
umiejętnie balansował biodrami i odsuwał się.
No nic nie poradzę na własne skojarzenia, minuta 1, sekunda 10
A teraz, gdy już się pośmialiśmy, czas przejść do wkur... No.
Właśnie do tego.