Był w moim życiu czas, i nie tak dawno, jak mogłoby się zdawać, gdy dzisiejszy temat Wyzwania, czyli
Twój ulubiony film animowany
był w zasadzie jedynym, na który mogłabym się wypowiedzieć praktycznie bez namysłu i obudzona w środku nocy, nie oglądałam bowiem niczego innego.
Nie, żebym nie mogła. TEORETYCZNIE mogłam, mieliśmy wtedy telewizor, a Potomki chodziły spać o normalnej porze, byliśmy bowiem Złymi Rodzicami, którzy na to nalegali.
Niestety, chwila, gdy one zasypiały zazwyczaj była też chwilą, gdy na ich nieszczęsnej matce (czyli na mnie) oczy się same zamykały i po prostu padałam, najczęściej twarzą w książkę, bo jeśli miałam do wyboru - poczytać coś czy obejrzeć, zawsze wybierałam poczytanie.
Za to w bajkach, baśniach i filmach animowanych byłam obryta, że ho, ho, zwłaszcza, że Potomki (szczególniej starsze) wdały się w mamusię i też lubią te filmy, które już znają, przy czym Potomek Starszy miał skłonności do popadania w obsesję na jakimś punkcie, a wówczas oglądał to, co go interesowało... no, cóż, obsesyjnie (NIE MACIE POJĘCIA, ile razy oglądałam "Auta" - oraz ile razy czytałam "Stoliczku nakryj się", ale to jest temat na zupełnie inny wpis, - co najmniej pięć razy tyle, co "Stowarzyszenie Umarłych Poetów". Albo i sześć).
A mimo to w sumie się nie skarżyłam, posiadanie licznej grupy dzieciomtek, które dorastały sobie po kolei, przedłużając mój okres oblatania w kreskówkach ponad normę sprawiło, że miałam okazję zapoznać się z naprawdę sporą ilością filmów, których, nie po siadając dzieci, raczej bym nie obejrzała.
I niejednokrotnie wiele bym przez to straciła.
Na przykład (być może, całkiem prawdopodobnie, nie wykluczam, że) straciłabym okazję,by zapoznać się z ABSOLUTNYM dziełem sztuki (filmowej i każdej innej), dziełem, które nie jest li tylko "filmem animowanym", ale po prostu całkowitym, pełnym FILMEM, dramatycznym, mądrym i głeboko humanistycznym w wymowie, i o którym mawiamy z Potomkami z głębokim przekonaniem: "To nie jest mój ulubiony film animowany. To po prostu jest MÓJ ULUBIONY FILM", czyli z
"Kung Fu Panda II"
reż. Jennifer Yuh Nelson
Główne role - Jack Black
Dustin Hoffman
Lucy Liu
Gary Oldman
Kraj produkcji - Stany Zjednoczone
Czas trwania - 90 min.
Zaczyna się ona historią, rysowaną w stylu chińskiego teatru cieni (i, proszę, niech mnie ktoś powstrzyma, nim zacznę zachwycać się nad wizualną stroną dzieła, inaczej ten post osiągnie rozmiar "Nędzników", i to tej pełnej wersji), a opowiadającą o mieście rządzonym przez mądrą królewską parę Pawii. Miasto jest największym w Chinach producentem fajerwerków, co zapewnia jego mieszkańcom finansowy dobrobyt. Niestety, syn królewskiej pary, Lord Shen, znajduje dla materiałów wybuchowych zupełnie inne zastosowanie. Zaniepokojeni rodzice zwracają się o radę do Wróżbitki, która przepowiada, że jeśli Lord Shen nadal postępować będzie wybraną przez siebie ścieżką, zostanie pokonany przez wojownika odzianego w biel i czerń. Shen postanawia nie dopuścić do spełnienia się przepowiedni i dokonuje masakry, mordując wszystkie znajdujące się na terenie jego królestwa pandy. Przerażeni jego postępkiem rodzice skazują go na wygnanie, na którym knuje, żeby za sprawą sekretnej, niemożliwej do pokonania broni dokonać podboju Chin i na zawsze zniszczyć sztukę kung fu.
Tymczasem marzenia naszego Po - wydaje się - w końcu się spełniają – w najbardziej nieoczekiwany sposób przechodzi drogę od sprzedawcy makaronu i pierożków z tofu do mistrza sztuk walki. Teraz może w pełni cieszyć się zasłużoną pozycją powszechnie kochanego Smoczego Wojownika, chroniąc okolicę wraz ze swymi przyjaciółmi i mistrzami kung fu: Tygrysicą, Małpą, Modliszką, Żmiją i Żurawiem. Jego nowe życie jest jednak zagrożone wraz z pojawieniem się wszechmocnego Lorda Shena, w dodatku dla Smoczego Wojownika w pewnym momencie staje się jasne, że Pan Ping, właściciel restauracji, nie jest jego biologicznym ojcem.
W obliczu takiego wyzwania Po musi przyjrzeć się swojej przeszłości i poznać prawdę na temat swojego, owianego do tej pory mgłą tajemnicy, pochodzenia i, podążając tym tropem, poznać także prawdę o sobie samym. Dzięki tej wiedzy będzie mógł uwolnić drzemiącą w nim moc, niezbędną by stawić czoła Shenowi i jego armii...
Panie i Panowie, oto przed wami arcydzieło.
Film, na który nie starcza mi słów zachwytu.
To nie jest żadna tam "animacja". Żaden film o zwierzątkach. To głęboki w wymowie dramat, to nie jest historyjka "from zero to hero", to jest opowieść o dojrzewaniu, o dorastaniu, o bohaterze noszącym w sobie rany tak głębokie, że powinny okazać się nieuleczalne, być może śmiertelne. To jest historia o poszukiwaniu prawdy o swoim pochodzeniu, która okazuje się tak bolesna, że powinna być nie do zniesienia. To jest jeden z najbardziej przejmujących filmów o stracie, jaki widziałam. I jeden z najbardziej przejmujących filmów o traumie, z której uleczyć się zdaje sie być nieprawdopowodbieństwem. I o miłości ponad wszystko. Scena, gdy matka malutkiego Po ratuje mu życie... (również zrobiona w stylu chińskiego teatru cieni, wszelkie traumatyczne wspomnienia Po są tak zrobione, i to jest mega genialne i tak piękne, że zapiera dech w piersiach, i czy już wspominałam, że "Kung Fu Panda II" to jeden z najpiękniejszych wizualnie filmów, jakie widziałam? Tak? To tylko uprzedzam, że pewnie jeszcze raz czy dwa wspomnę)... Gdy widziałam ją pierwszy raz moje najmłodsze dzieci były mniej więcej w wieku Po, czyli, cóż, były bardzo małe, a ja patrzyłam, serce miałam ściśnięte tak, że rozmiarem przypominało orzeszek, i zastanawiałam się, czy bym tak umiała. Czy mam w sobie tyle miłości, tyle poświęcenia, by zrobić to, co ona; i myślałam - i zawsze, za każdym razem myślę - o tych wszystkich matkach w ciągu wieków, które ratowały swoje dzieci oddając je w cudze ręce, bez żadnej gwarancji, że uda się je uratować, powodowane tą olbrzymią, niezmierzoną miłością, tą nadzieją i tą jedną myślą, że trzeba zrobic wszystko, wszystko i za każdą cenę, absolutnie wszystko, by ich dziecko przeżyło, wszystko, choćby je to miało zabić, choćby ich serca miały rozpaść się na miliony okruchów - i wówczas moje się rozpada, zawsze.
A gdy Po zna już prawdę, i stara wróżbitka mówi mu: "Może twoja historia nie zaczyna się zbyt szczęśliwie. Ale to przecież tylko początek. Najważniejszy jest ciąg dalszy. Ten, który sam piszesz", i na ekranie pojawia się seria scenek z życia Po, pokazujacych najpiękniejsze chwile z jego życia, przyjaciół, ojca, chwile rafości, triumfu, nauki, małych i tych większych przyjemności, to się to ściśnięte serce nagle rozwija jak kwiat, i znowu można nabrać tchu i odetchnąć pełną piersią.
I, rzecz jasna, to jest film TAKŻE dla młodszej widowni, więc zdarzają się w nim liczne zabawne teksty
(- Jaki masz plan?
- Krok pierwszy uwolnić piątkę.
- A drugi?
- Szczerze, to nie myślałem nawet, że pierwszy się uda.
Po: Mój odwieczny przeciwnik.... SCHODY!
Świnka: Mop smoczego wojownika. Mopował nim podłogę...
Gąsior: Proszę nie dotykać. No przecież się pobrudzi!
Wilk do pawia: Lordzie Szen! Widziałem Pandę. Wojownika kung fu, a walczył jak demon. Był wielki i miękki, a przy tym miły w dotyku!)
ale to jest, upewniam... no, efekt uboczny. A może taki ostatni szlif? Albo balans. Aby osiągnąć złoty środek. Równowagę. Równowaga jest ważnym wątkiem w "Kung Fu Pandzie II" :).
Acz czuję się w obowiązku dodać, że jest na tej doskonałości rysa, a jest nią - moim zdaniem, rzecz jasna, a ze zdaniem tym można sie energicznie nie zgadzać - ostatnia scena, stanowiąca ewidentną zapowiedź części trzeciej. Nie powinno jej być, IMHO (sceny, nie części trzeciej). "Kung Fu Panda II" powinna się kończyć w chwili, gdy Po mówi do swojego przybranego ojca: "I gdzieś tam poznałem prawdę o moich rodzicach. I wiem już, kim jestem. Twoim synem". To uczyniłoby z tego filmu dzieło totalne. A tak, mamy na nim tę rysę. Chociaż, cóż, jest to coś jakby rysa na diamencie wielkości piłki futbolowej. Niby rysa, ale, hej, to diament, i wielki jak piłka! O niewielu dziełach myśli ludzkiej da się to powiedzieć.
Lord Shen
Tak jest, widziałam w życiu tysiące filmów, był czas w mym życiu, gdy nie wychodziłam z kina, oglądałam wszystko, jak leci, bynajmniej nie odmawiając sobie filmów trudniejszych emocjonalnie w odbiorze, a mimo to moim ulubionym złoczyńcą, wręcz archetypem złoczyńcy w mych oczach, złoczyńcą, myśl o którym przejmuje mnie dreszczem, jest paw.
Animowany.
I w dodatku nie musiałam się ani chwili zastanawiać, by to wiedzieć.
A co gorsza, jak się zastanowiłam, to nadal był on.
Paw. Lord Shen. Zatrzaśnięty w swej głowie, poraniony - głównie także w swej głowie -, bezwzględny i lodowaty. Niezdolny do współczucia, chyba nawet nie znający tego słowa. Idący do celu po trupach tak, jakby szedł na spacer po alejce usłanej opadłymi z drzew liśćmi, nie poświęcając temu, po czym idzie ani jednej myśli. Bawiący się myślą o krzywdzie, którą może wyrządzić innym, chociaż nie, on chyba w ogóle nie uważa tego, co robi, za wyrządzanie krzywdy, on sie po prostu bawi. Rasowy, budzący grozę psychopata.
(Do sług, ustawiających armatę:
- Trochę bardziej w lewo.
- Ale, panie, to bardzo ciężkie!
- Trzydzieści lat czekałem na tę chwilę. Wszystko ma być dokładnie tak jak to zaplanowałem, a zaplanowałem to. Trochę. Bardziej. W lewo.
i po prostu nie da się wyrazić, jak nabrzmiałe groźbą jest to "trochę bardziej w lewo", i jakie budzi dreszcze, nikogo nie podziwiam w tym filmie bardziej i nikogo nie darzę większym szacunkiem niż jednego z podległych Shenowi dowódców, który znalazł w sobie dośc odwagi, by odmówić wykonania rozkazu, z którym się moralnie nie zgadzał).
A mimo to czasem przebija przez to jego... obojętne okrucieństwo jakby świadomość, że jest... coś poza, coś ponad, coś, co jest mu niedostępne. Nie rozumie tego, nie potrafi tego nazwać, ale wie, że to istnieje (Shen do Po - Jak to zrobiłeś? Jak odzyskałeś spokój? Pozbawiłem cię rodziców. Wszystkiego. To są blizny na całe życie...) i jest mu niedostępne. I to go doprowadza do wściekłości - czyli do jedynej dostępnej mu emocji, innych bowiem Lord Shen nie odczuwa (i, och, ta świadomość NAPRAWDĘ budzi grozę).
Przy czym jest doskonale, po mistrzowsku narysowany, jego ogon nie jest ozdobą, jak to sie dzieje w przypadku prawdziwych pawii, jest sztandarem, jest ostrzegawczą flagą, jest bronią, och, mam ochotę wynotować gdzieś nazwiska ludzi odpowiedzialnych za wykreowanie (graficzne, ale nie tylko) tej postaci, wyhaftować je krzyżykami i zawiesić na jakimś domowym ołtarzyku, by móc im codziennie oddawać cześć!
Jeśli jesteście szczęściarzami, którzy jeszcze nigdy nie widzieli "Kung Fu Pandy II" - obejrzyjcie ją koniecznie! Być może jest ona jedynym przezentowanym w tym Wyzwaniu filmem, którego w moim przekonaniu NIE przechwaliłam.
Nie byłabym jednak sobą, gdyby była jedynym filmem animowanym, o którym napisałam, zwłaszcza, że
"Megamocny" ("Megamind")
Reż. Tom McGrath, Cameron Hood, Kyle Jefferson
Rok produkcji - 2010 (PL. 2011)
Główne role - Brad Pitt
Will Ferrell
Tina Fey
Jonathan Hill
David Cross
Kraj produkcji - Stany Zjednoczone
Czas trwania - 96 min.
jest filmem chyba mocno niedocenianym, a gorąco (BARDZO gorąco) przeze mnie wielbionym.
Tytułowy Megamocny jest największym na świecie superzłoczyńcą. Jego głównym celem jest pokonanie superbohatera Metromana, swego odwiecznego przeciwnika ("I zaczęła się długa historia naszych legendarnych zmagań. Nasz starcia robiły się coraz bardziej zażarte. Niektóre wygrywał on, niektóre PRAWIE wygrywałem ja. Przybrał imię Metromen, obrońca Metrosziti. Ja zdecydowałem sie na coś skromniejszego - Megamocny, niewiarygodnie przystojny geniusz zbrodni i master wszystkiego co złe!"). Przeprowadza liczne a wyrafinowane ataki, układa szczwane plany i przegrywa z godnością, uprzednio przeprowadzając z Metromanem błyskotliwe dialogi:
Megamocny: - Tutaj stary druhu. Nie wiem czy zauważyłeś, ale dałeś się głupio złapać.
Metromen: - Dobra nie można złapać. Dobro to pojęcie, to ideał.
- Ale nawet najwznioślejsze ideały z czasem patynuje czas.
- Dobro to metal szlachetny i nierdzewny.
- Ale metale topi gorące pragnienie zemszty.
- Mówi się: ’zemsty’, i najlepiej smakuje na zimno.
- Ale można ją podgrzać. W mikrofalówce zła.
- Na którą ci za chwilę wygaśnie rękojmia.
- Rękojmię można przedłużyć.
- Rękojmia jest nieważna, jeśli produkt użyto niezgodnie z instrukcją.
Roxanne: Oj, dziewczynki, dziewczynki, obie jesteście ładne. Mogę już iśc do domu?)
Jednak kiedy naszemu złoczyńcy wreszcie już udaje się osiągnąć swój cel, traci sens życia i uświadamia sobie, że był to jego największy błąd. Ponieważ nie może być złoczyńcą bez potężnego przeciwnika, postanawia sam stworzyć nowego bohatera. Daje niejakiemu Halowi, kamerzyście pracującemu w lokalnej telewizji, supermoce, dzięki którym staje się on Tytanem, następcą Metromana
(" -Obdarzono cię niekwantyfikowalną mocą.
-Jaką mocą?
-Niekwantyfikowalną.No niekw... no bez kwantów!")
Niestety, Megamocny jest w gruncie rzeczy dość naiwny i nie zna się na ludziach. Fatalnie ocenia też charaktera Hala, który jest w gruncie rzeczy zakompleksioną jednostką, hodującą w sobie starannie uraz wobec... no, wszystkich ze względu na lata bycia pomiatanym, i teraz, zamiast chronić świat, postanawia go zniszczyć. Megamocny dostrzega, jak ogromny popełnił błąd
(Megamocny: Masz czelność rzucać mi wyzwanie?
Tytan vel Hal: To miasto jest za małe dla dwóch super złoczyńców!
Megamocny: Noo, złoczyńcą to może i jesteś, ale na pewno nie super, wiesz?!
Tytan: Tak? A co to za różnica?
Megamocny: Trzeba mieć klasę!!!
Iiiii! - tu wchodzi Guns'n'Roses, gdyż ścieżka muzyczna w tym filmie jest mega, i super, i supermega :D).
Od tego zaczyna się proces stawania się przez niego, trochę niechcący, prawdziwym superbohaterem, w którym to procesie spory udział ma także Roxanne, prezenterka telewizyjna, w której Megamocny się zakochuje.
Państwo kochane, "Megamocny" wymiata. I, ponownie, to nie do końca jest film o tym, o czym wydaje się być (nie było chyba razu, gdy oglądałam "Megamocnego" i nie buntowałam się przeciwko niesprawiedliwemu traktowaniu, któremu poddawany był w szkole, oraz nie przeprowadzałam analiz, w jaki sposób podobne traktowanie może wypaczyć charakter), nie jest po prostu bajeczką, za to jest w znacznie większym stopniu niż przeciętna animacja filmem dla dorosłych. Dorośli bowiem docenią i wspomnianą ścieżkę muzyczną, i dowcip słowny, i sytuacyjny, i, byc może, także złola, bo w "Megamocnym" mamy mojego drugiego w kolejności "ulubionego złoczyńcę", i nie Megamocnego mam na myśli, tylko Hala, czystą analizę przypadku małego (moralnie), zakompleksionego człowieczka, który nagle dostał w swoje ręce olbrzymią władzę, kwintesencję powiedzenia "władza deprawuje, władza absolutna deprawuje absolutnie", totalnie przypadek do obejrzenia i zadumania się, dość gorzkiego.
A przy okazji "Megamocny" jest kopalnią, po prostu kopalnią tekstów, które w Domu w Dziczy cytuje się ciut maniakalnie.
Nie ma opcji, żeby na tekst: "Kocham cię, mamusiu/ tatusiu/ braciszku" nie padła gromka odpowiedź: "I nawzajem, statystyczny obywatelu!", i wręcz cieszy mnie, smutna skądinąd, świadomość, że nikt poza najbliższą rodziną nigdy już nie wyzna mi miłości, bo pewność, że taką właśnie uzyskałby odpowiedź wydaje mi się mocno stuprocentowa, a nie jest to odpowiedź, na którą ludzie są gotowi.
A poza tym chociażby:
"aż się trzęsę w moich butach ze skóry zwierząt chronionych gatunków!"
"Ich wzgledy zaskarbil sobie tanimi sztuczkami i ekstrawagancka dystrybucja luksusowych dóbr (...) zaraz, przeciez ja tez moge robic popYkorn i miec głupawych wyznawców!"
-Zrobiłem mu straszne rzeczy, moja droga. Nie chcę się wdawać szczegóły, ale lasery, prąd...
- O nie, błagam, nie, tylko nie lasery i prąd!!!
- No wiesz, standard.
I nie, żebym nie potrafiła lecieć dialogami, które są, ach, jakże mistrzowsko przetłumaczone i zagrane!!!
(Megamocny: Oczywiście jeśli Metromen przeżyje napór skoncentrowanej mocy szłońca. OGNIAAAAAAAAAA!!!
Metromen: ...
Megamocny: Minion.Ognia?
Minion: Aaa... yyy... musi sie nagrzać, sir.
Megamocny: Że jak?!
Minion: Musi się nagrzać.
Megamocny: Musi się nagrzać?! SŁOŃCE musi się nagrzać?!
Minion - Jeszcze tylko sekunda... i już za pyci, pyci... kici, mici tyci momencik... będziemy...
Zaś gdyby ktoś nie wierzył/ wątpił/ nie potrafił sobie wyobrazić ogromu mych uczuć dla tego filmu, naści, tak wygląda ekran blokady mojego telefonu:
Czyż można kochać bardziej, każdy wszak przyzna, że nie :).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz