piątek, 31 stycznia 2014

Potomek Starszy ma dobre serduszko

Matka Królowej Matki (do swojego Najstarszego Wnuka) - Kochanie, tatuś już wyszedł z pracy, za chwilę tu będzie i jedziecie do domu. Czy znów zbudowałeś twierdzę w małym pokoju i teraz wygląda w nim jakby tornado przeszło?
Potomek Starszy - Yyyy, nie...
Matka Królowej Matki (ciągnie bezlitośnie) - ... bo wiesz, nie chciałabym na widok tego, co tam zastanę dostać zawału...
Potomek Starszy (uspokajająco) - ... nie dostaniesz, nie dostaniesz. Nie nabałaganiłem tam za bardzo... (po dojrzałym namyśle, szczerze) ... chyba.
Matka Królowej Matki (nadal ciągnie, nadal bezlitośnie) - ... ponieważ będę wtedy sama w domu, i jak tak się przewrócę i będę leżeć to nikt mi nie pomoże...
Potomek Starszy (wyciągając z przemowy Babuni Jedyne Właściwe Wnioski) - To może chodźmy razem i sprawdźmy. Jakby co, to ja ci pomogę.

Matka Królowej Matki, niby kobieta dojrzała i doświadczona życiowo, a nie wie, że do Mężczyzny, nawet dziewięcioletniego, należy mówić wprost i bez przenośni...

sobota, 11 stycznia 2014

Przed-orkiestrowo

Jest w komputerze Pana Małżonka folder zdjęć zatytułowany: "Ania!!! Nie zaglądaj!!!". Folder zawiera zdjęcia z pierwszych sześciu tygodni życia Potomka Starszego. Spędzonych na OIOM-ie, a potem na Oddziale Neonatologicznym szpitala.

Królowa Matka nienawidzi tego folderu.

Istnieje on wyłącznie dlatego, że Pan Małżonek się uparł. Bo Królowa Matka nie chciała żadnych zdjęć. Żadnych wspomnień, nic, wymazać te sześć tygodni, zapomnieć najszybciej jak się da, zacząć wspólne życie z czystą kartą i zresetowaną pamięcią tak szybko, jak to tylko będzie możliwe.

Ale pamięci nie da się zresetować, więc Królowa Matka po prostu nienawidzi folderu i omija go zazwyczaj szerokim łukiem.

Dziś do niego zajrzała.

Widzisz, Czytelniku?

To jest Potomek Starszy.


Późniejszy Autor tego,


i tego,


i tuzinów powiedzonek i przemyśleń cytowanych tutaj, jeden z Czterech Filarów Bloga.

Trzydziesty tydzień ciąży. 1042 gramy. 42 centymetry. 1 punkt Apgar. Zamartwica. Wylewy do mózgu III i IV stopnia. To coś, co ma na sobie to jest najmniejsza pielucha firmy Bella, zawinięta (czego na zdjęciu nie widać, ale Królowa Matka widzi to oczyma tej duszy, której wspomnień nie da się zresetować) do połowy, bo inaczej sięgałaby Potomkowi Starszemu do podbródka.

Tu ma trzy tygodnie.


Ma na sobie kaftanik niemowlęcy w najmniejszym rozmiarze, sięgający mu do kolan i z dwukrotnie podwiniętymi mankietami. Już go pozwalano wyjmować z inkubatora na dwie-trzy minuty i na te dwie-trzy minuty wyjmowano mu sondę. Ważył jakieś 1400 g. Już się zdarzało, że lekarze mówili coś, co przy dobrej woli dało się zinterpretować jako dawanie nadziei, że on w ogóle przeżyje.

Miał mnóstwo, MNÓSTWO szczęścia. Miał niezłomną wolę życia, nadspodziewanie silny organizm, dobre geny, świetną opiekę lekarską i pielęgniarską, zgodną z najnowszymi światowymi trendami.

I miał inkubator. Najlepszy w szpitalu. Ba, wtedy - najlepszy model na świecie. Świeżynka. Przybył do szpitala zaledwie kilka dni wcześniej. Zaopatrzony w różne cuda, na których się Królowa Matka nie znała, bo przecież - jak sądziła - nigdy się nie będzie musiała znać. Infant Flow, ekrany wyświetlające temperaturę. Radykalnie zmniejszający ryzyko retinopatii wcześniaczej. Urodzona kilka tygodni wcześniej i w podobnym stanie córeczka koleżanki Królowej Matki nie miała tyle szczęścia, by do niego trafić, i dziś nie widzi.

A na inkubatorze było to:

I jeszcze na monitorach za inkubatorem. Na respiratorze. Na całej ścianie maszyn, które robiły "ping' i zastępowały Królową Matkę w tym, z czym jej organizm sobie nie poradził.

Królowa Matka zna wszystkie argumenty przeciwników Orkiestry. Że hałaśliwa, że irytująca. Że Owsiak to Pierwszy Święty Trzeciej Rzeczpospolitej, i że mu w związku z tym palma odbija. Że tym, czym się zajmuje Orkiestra powinno się zajmować NFZ, że sprzęt Orkiestry zdejmuje z NFZ odpowiedzialność i stanowi listek figowy dla jego braku działania. Że nie po to płacimy podatki, żebyśmy jeszcze musieli płacić na coś, co przecież z tych podatków należy nam się jak psu micha. Że nie wiadomo, na co idą te pieniądze, co nie idą na sprzęt.

I, ostatecznie, sama nie wie, ile zawdzięcza jej Syn swoim genom, woli życia, opiece lekarskiej, troskliwości własnych rodziców, a ile tej wysoce wyspecjalizowanej aparaturze. Może Potomek Starszy przeżyłby i byłby całkiem zdrowy leżąc w czymś mniej nowoczesnym. Może tak.

A może nie.

Oraz wie, że nie jest - bo nie może być - obiektywna. Że dla niej to serduszko nie oznacza tylko tej hałaśliwej i czasem irytującej (bo nie lubi hałasu, błyskania światłami, histerii, tłumu) akcji. Że jest ono ciągłym przypomnieniem, że - być może. Niewykluczone. Całkiem prawdopodobnie - Potomka Starszego nie byłoby z nią dzisiaj.

Ale NA PEWNO wie też, że ten sprzęt istnieje. Istnieje i ratuje życie. Że poza tą hałaśliwą i zbyt młodzieżową jak na stetryczałe gusta Królowej Matki, medialną niedzielą jest jeszcze 364 pozostałych dni w roku, gdy Orkiestra nadal gra, po cichu, a jej granie oznacza setki, może tysiące ludzi.

Żywych.

Zdrowych.

Najstarsi z uratowanych dzięki sprzętowi Orkiestry mogą już mieć własne dzieci :). Takie Wnuki Orkiestry. Drugie pokolenie.

Trochę, troszeczkę jest też to drugie pokolenie Królowej Matki, która co roku wrzuca do zdobnej w serduszka puszki te parę groszy, na które ją akurat stać (a czasem także wtedy, gdy jej nie stać).

Tak jak trochę, troszeczkę Tobie, Czytelniku, zawdzięcza swoje życie Potomek Starszy, jeśli i Ty wrzuciłeś (choćby tylko raz) do zdobnej w serduszka puszki te parę groszy, na które było Cię akurat stać.


Dziękuję.

Bez tytułu. I bez komentarza...

Królowa Matka do śniadania robi całotygodniową prasówkę, akurat czyta ten artykuł. Potomki igrają na dywanie i w okolicy różnymi zabaweczkami, jak to: klockami lego, tablica magnetyczna oraz ciastoliną, Pan Małżonek usiłuje czytać swój prezent gwiazdkowy, ale nie ma szans na wciągnięcie się w akcję, bo Królowa Matka nieustannie mu przeszkadza, czytając na głos co ciekawsze fragmenty.

Królowa Matka (zainteresowana, co zrozumiałe, tym, co jej dotyczy tak-zupełnie-i-najbardziej) - O, posłuchaj tego! "Kobiety odczuwają słabość, duszność, niekoniecznie ból w klatce piersiowej i mrowienie ręki. Źle się czują, ale opisanego jako typowy objawu, który by informował, że coś się dzieje z sercem, może u nich wcale nie być. W związku z tym nie zdają sobie często sprawy, że mają zawał. Śmiertelność wśród kobiet w wyniku zawału jest wyższa niż u mężczyzn. Można powiedzieć, że to kobieca choroba, ale jej opis został skonstruowany na podstawie jej przebiegu u mężczyzn. Nietypowymi nazywa się objawy u kobiet, chociaż to wśród nich jest więcej ofiar zawału serca".

Pan Małżonek (z zaskoczeniem) - No patrz, przyznam, że nawet nie wiedziałem, że kobiety umierają na zawał...

Potomek Młodszy (z uczuciem) - Bo kobiety są baaardzo wrażliwe!!! (do Królowej Matki, uspokajająco) ... oprócz ciebie, mamusiu.

Jakże wiele to wyjaśnia :).



poniedziałek, 6 stycznia 2014

Ciasto Oficjalnej Królowej :)

Jakby tak Królowa Matka nie miała dzieci (i/lub pracy zawodowej, a zamiast tego, na przykład, kupę forsy), to by pierwszego wpisu na blogu nie czyniła szóstego stycznia, tylko wcześniej. A i grudniowych wpisów byłoby więcej przynajmniej o dwa kulinarne, zawitałyby na blog i drożdżowe różyczki z powidłami i cynamonem,


i strucla orzechowa, którą Królowa Matka robi tradycyjnie, raz w roku, na Wigilię, i którą od dwóch lat planuje tu, na blogu, przedstawić, w związku z którymi to planami w te święta udało się ją nawet sfotografować, (i co z tego)...


ale ponieważ ma dzieci (i pracę zawodową) nie ma ani czasu, ani siły, by pisać, i należy się cieszyć, że przynajmniej udało jej się zdjęcia zrobić. Jeśli chodzi o struclę, to dokładnie to jedno (bo zaraz musiała komuś na pomoc lecieć, kogoś karmić, robić za rozjemcę, pocieszycielkę albo inne takie).

No, ale gdyby nie miała dzieci to na pewno w Święto Trzech Króli nie piekłaby żadnego szczególnego ciasta. Bo nie miałaby pod ręką żadnego solenizanta. Oraz najprawdopodobniej w ogóle nie miałaby bloga, a to byłoby przecież nie do wyobrażenia, czyż nie?... Więc ciesząc się jednak z tych dzieci (co nie zawsze jest łatwe, a czasem wręcz bardzo trudne, jak na przykład teraz, gdy Potomki Starsze na pięterku skaczą z oparcia łóżka i tylko patrzeć, jak przez sufit wpadną do kuchni) Królowa Matka przejdzie do czynienia Pierwszego Wpisu W Roku 2014.

Rok temu z okazji imienin Potomka Młodszego Królowa Matka piekła drożdżową Koronę Trzech Króli i natychmiast niemal po jej upieczeniu trafiła na przepis na ciasto Trzech Króli z ciasta francuskiego (wersję łatwiejszą, bo znalazła też kilka tak skomplikowanych, że je zamykała czym prędzej z okrzykami przerażenia na ustach), który umieściła w zakładkach, pamiętając przez rok, że ma zamiar je wypróbować.

Powodowana wątpliwościami co do swoich talentów kulinarnych już wczoraj upiekła Potomkowi Młodszemu kokosowe ciasto na czekoladowym spodzie, żeby biedaczek nie został tak zupełnie bez niczego, gdyby tak mamusi wszystko popękało w czasie pieczenia i, na ten przykład, nadzienie wypłynęło albo też spaliło się na węgiel, i pokonawszy napotkane na swej drodze przeszkody w postaci zapomnienia zakupienia gotowego ciasta francuskiego w sklepie (tak, Królowa Matka mogłaby sama zrobić, umie i w ogóle do tej pory zawsze robiła, ale jej się lenistwo z wiekiem pięknie rozwinęło i zamierza je pielęgnować z uczuciem) przy pomocy Koleżanki Pana Małżonka, która je kupiła i dostarczyła do Domu w Dziczy (ukój swój niepokój, Czytelniku, nie tłukła się, biedaczka, przez bezdroża i podmokłe łąki tylko w tym celu :)), wstała rano i pierwsze, co uczyniła, to oparzyła, obrała (z niewielką pomocą Solenizanta) i zmieliła 10 dkg migdałów.

Następnie utarła 100 g miękkiego masła i 100 g cukru, dodała jajko i utarła wszystko (mikserem!!! tak, to może też być objaw tego postępującego zleniwienia) na krem, do którego dodała starte migdały i dwie łyżki rumu, po czym dokładnie rzecz wymieszała.

Na płaskiej blaszce wyłożonej papierem do pieczenia Królowa Matka ułożyła krąg ciasta francuskiego, na którym rozsmarowała nadzienie, zostawiając wolne dwa centymetry do brzegów okręgu. Wolny brzeg Królowa Matka posmarowała rozbełtanym jajkiem, przykryła całość drugim krążkiem ciasta i skleiła, po czym (prawie)ozdobnie ponacinała, a tak była nacinaniem przejęta i tak się starała, żeby niczego nie uszkodzić, że ręka jej się trzęsła, w związku z czym oczywiście nacięła za głęboko centralnie, sam środek, ciasto nadpękło podczas pieczenia, ale że nadzienie nie wypłynęło Królowa Matka uznała, że jest gites.


(Prawie)ozdobnie (i za głęboko) ponacinane oraz przed umieszczeniem w piecu starannie posmarowane rozbełtanym jajkiem ciasto Królowa Matka piekła w piekarniku nagrzanym do 200 stopni w czasie 25 minut, po czym, po pobieżnym przestudzeniu, spożyła (połowę) w towarzystwie Pana Małżonka i Bandy Czworga.


W tej pożartej połowie jednak znajdował się jeden migdał, umieszczony w nadzieniu z braku porcelanowej figurki wkładanej weń zgodnie z tradycją, który to migdał znalazła w swojej porcji Królowa Matka, co daje jej w tym świątecznym dniu tytuł Królowej.

Oficjalnie :D!