-
Dlaczego sobie to robisz? - zapytywał z bolesnym zdziwieniem Pan
Małżonek, widząc Królową Matkę co wieczór pochyloną nad ekranem i
pochłaniająca dużą ilość słowa pisanego z wypiekami na twarzy. - Po co
ci to w ogóle?
Och, Królowa Matka nie ma pojęcia, która
to regularnie udzielana odpowiedź nijak Pana Małżonka nie zadawalała.
Może chce zrozumieć, o co tyle krzyku. Może chce pojąć, co mają na myśli
wszystkie te znane jej osoby, które - w zależności od temperamentu i
charakteru - albo z wyrazem szczęśliwego masochizmu, albo nieopanowanej
odrazy na twarzy mówią zawsze coś w rodzaju: "Ranyjulek, jakie to
monstrualne... badziewie!!!". A może polubiła pisanie zjadliwych
recenzji i kobieca intuicja jej podpowiedziała, że będzie mogła wyżyć
się w tym względzie. A że
Szajs już recenzowała, nadeszła pora na spróbowanie czegoś nowego.
Nie wiadomo.
Dość, że postanowiła przeczytać "50 twarzy Grey'a".
Zaopatrzywszy
się w dwa e-booki, po angielsku i po polsku (ten ostatni udostępniony
przez Koleżankę z okrzykiem "Czytaj, żebym ja nie musiała!") Królowa
Matka spędzała wieczory porównując oryginał z tłumaczeniem, albo
tłumaczenie z oryginałem, wydając z siebie zjadliwe chichoty, wznosząc
udręczony wzrok do nieba (męski i mhrrroczny bohater dzieła tłukłby
Królową Matkę praktycznie bez przerwy, aż by z sil opadł), poczyniając
notatki i ogólnie bawiąc się doskonale, co pozwala domniemywać, że
najbardziej jednak rajcuje ja popełnienie recenzji, innego bowiem powodu
bawienia się doskonale podczas lektury tego konkretnego dzieła nie ma i
- subiektywnym zdaniem Królowej Matki - być nie może.
Opisywanie
wrażeń po lekturze przeboju ma tę dobrą stronę, że przeboju nie trzeba
streszczać, bo i tak go wszyscy doskonale znają, ale Królowa Matka
jednak coś tam skrobnie, dla formalności.
Otóż jest sobie Ona, jest On, i uprawiają seks. I to by było wszystko, jeśli chodzi o tak zwaną treść.

Ona
jest szarą myszką, obijającą się o meble niby piłeczka pingpongowa,
przewracającą w drzwiach i potykającą o własne nogi, z tych, co to
"ach-gdzież-mnie-do-mej-boskiej-przyjaciółki-pomyślała-patrząc-niechętnie-na-zbyt-wielkie-niebieskie-oczy-i-burzę-włosów-nie-dających-się-ujarzmić",
nieprawdaż, oraz niedoświadczoną seksualnie, jakby chowano ją w
klasztorze od dziesiątego roku życia, taką, co się nie całowała ("no,
raz, może dwa"), nie migdaliła, nie miała erotycznych snów i nie wie,
jak samej sobie sprawić przyjemność (i nie, Czytelniku, nie chodzi o tę
przyjemność, którą każdemu sprawia zjedzenie dużego kawałka tortu), a
ponadto jest młodą i niezależną kobietą, co wiemy wskutek tego, że Pani
Autorka tak napisała, i to nawet kilka razy.

On jest
boski, boski i mhrrroczny, oraz boski, ma potargane, och, jakie seksowne
włosy z seksownym, rudawym połyskiem, i seksowny głos, seksowne ciało,
seksowne szare oczy, odziewa się w seksowne i bardzo drogie ubrania w
seksownych, szarych odcieniach (opisywane z dużą dokładnością, przy
trzydziestym opisie opinających seksowne biodra dżinsów już jednak nieco
nużącą), i czy Królowa Matka już wspomniała, że jest boski? Poza tym
jest milionerem, a nawet multimilionerem, właścicielem prężnie
działających firm i innych holdingów, śmigłowców, odrzutowców,
wieżowców, dużej ilości szkła i metaloplastyki, kolekcji obrazów, salonu z widokiem, windy (a nawet kilku wind), Audi R8 Spyder oraz Suva, jeszcze jednego Audi i na pewno jeszcze czegoś, o czym
Królowa Matka zapomniała...

potrafi fenomenalnie tańczyć, świetnie grać na
fortepianie, płynnie mówi po francusku oraz po
staro-cerkiewno-słowiańsku, jest wielbicielem muzyki późnego baroku
wykonywanej na instrumentach z epoki, czytuje "Eneidę" dla przyjemności i
w oryginale oraz ma pasy we wszystkich kolorach tęczy w karate i
ju-jitsu, o czym szczegółowo informuje nas Autorka na co drugiej stronie
(a jeśli pominęła kilka drobiazgów z wymienionej wyżej listy to
wyłącznie przez niedopatrzenie).
Aha, poza tym lubi ostry i mhrrroczny seks, i posiada we włościach ukryty Czerwony Pokój Bólu zaopatrzony w łoże, będące
"olbrzymim, ozdobnie rzeźbionym meblem w stylu rokoko, z czterema
kolumienkami" oraz
"całą otoczkę rodem z elżbietańskiego buduaru" które, jak to elżbietańskie rokoko,
"wygląda (...) na koniec dziewiętnastego wieku", a przy tym
"całe
to drewno, ciemne ściany, nastrojowe oświetlenie i ciemnobrunatna skóra
czyniły to pomieszczenie delikatnym i romantycznym...", co jest typowe dla pomieszczeń obwieszonych kajdankami, pejczami i konstrukcjami do podwieszania ludzi.
Nie
trzeba dodawać, że boski Christian leci na naszą niezależną szarą
myszkę od chwili, gdy ta wpada mu prosto twarzą na dywan do gabinetu,
pojawiwszy się w zastępstwie chorej koleżanki, by przeprowadzić z nim
wywiad (bo to, że w wypadku choroby prosi się o zastępstwo nie innego
dziennikarza ale kumpelę z akademika jest rzeczą dla wszystkich
oczywistą i zrozumiałą). Ona również leci na niego, chociaż nie ma
pojęcia, co to jest seks do tego stopnia, że nie miewa nawet snów
erotycznych. Lecenie objawia się zamienianiem się w zahipnotyzowanego
króliczka nie mogącego oderwać przerażonych oczu od pochylającego się
nad nim drapieżnika na widok wskazującego palca (długiego i szczupłego, o
czym Autorka przypomina z naciskiem w co drugim akapicie), którym to
boski Christian wykonuje przeróżne porywające czynności, jak na przykład
kładzie go na swej dolnej wardze albo naciska nim guzik w windzie. W
drugim rozdziale palec wskazujący schodzi na plan dalszy, a na czoło
listy Najbardziej Seksownych Rzeczy Ever wybija się przygryzanie wargi,
które to przygryzanie skutkuje groźbami przelecenia naszej bohaterki
brutalnie i natychmiast, nie bacząc na czas i miejsce, oraz które
występuje z taką częstotliwością, że można zacząć podejrzewać
nieszczęsne dziewczę o zaawansowany przodozgryz.
Poza
przodozgryzem, plączącymi się kończynami i patologiczną czystością
seksualną naszą Heroinę charakteryzuje łatwość rumienienia się
pozwalająca przypuszczać, że cierpi ona na jakąś tajemnicza chorobę
(poza objawiającą się nieustannym praktycznie łomotaniem serca
tachykardią komorową, którą Królowa Matka rozpoznaje bez pudła, a jest
wszak prawie fachowcem w tym względzie). Królowa Matka zaczęła z nudów
liczyć, i okazało się, że przy okazji robienia przez Bóstwo zakupów w
sklepie, w którym Heroina pracuje dorywczo, oblała się ona rumieńcem
siedem razy (podczas kupowania taśmy malarskiej! strach pomyśleć, co by
było gdyby dziewczyna pracowała w pasmanterii...). W kolejnym rozdziale
- jedenaście. Naprawdę, łatwiej byłoby napisać, kiedy pozostawała
interesująco blada, ujęłoby to powieści z pięćdziesiąt stron, pomyśl,
Czytelniku, jaka to ochrona lasów!
Główny Bohater w ramach uwodzenia daje popis swej znajomości natury ludzkiej w przepojonych głębią rozmowach w stylu:
"I wiem, że pragniesz mnie teraz, Anastasio.
Skąd to wie?
– Wiem, ponieważ...
O kuźwa, odpowiada na pytanie, które zadałam w myślach.
Na domiar wszystkiego jest jasnowidzem?
(ależ
tak, Anastasio, zorientować się, że kobieta, która zamiast jeść z tobą
kolację oblewa się rumieńcem, dyszy, wpatruje się w twoje usta nieledwie
z wywalonym jęzorem, nie jest w stanie sklecić trzech zdań, a z rąk leci
jej wszystko, czego się dotknie myśli o czymś zupełnie innym niż
jedzenie może wyłącznie jasnowidz, a wykoncypować, o czym - jasnowidz z
dyplomem Niewidzialnego Instytutu Nostradamusa, przyp.Kr
ólowej Matki)
– ...zdradza cię twoje ciało. Zaciskasz uda, jesteś i zarumieniona i masz przyspieszony oddech."
a Główna Bohaterka
nie daje popisów znajomości absolutnie niczego, bo przez całe sześćset
stron powieści zajęta jest wyłącznie pożądaniem Christiana Grey'a lub
zaspakajaniem tego pożądania.
Na początku będącej, bądź co bądź, opasłym tomiszczem powieści Heroina wie o Mhrrrrocznym i Boskim Christianie tyle samo, co na końcu, czyli nic. On - jako osobnik będący kandydatem na Stalkera Roku - namierza jej telefon, śledzi (lub każe śledzić podwładnym), nachodzi w domu, ustaliwszy przedtem adres niezupełnie legalnymi metodami, oraz najeżdża w czasie urlopu, słowem, można uznać, że dla odmiany wie o Heroinie wszystko. Lecz tak naprawdę też nie wie nic i nic go nie interesuje. Nie rozmawiają ze sobą o niczym istotnym (a tak naprawdę, bądźmy szczerzy do bólu, w ogóle o niczym, poza, oczywiście, przepełniającym ich po dziurki w nosie pożądaniem), jeśli ona ośmiela się zadać pytanie, zaledwie muskające powierzchnię tłoczących się (jak nam Pani Autorka sugeruje z uporem godnym lepszej sprawy) w bezdennych głębinach jestestwa Pięknego Christiana sekretów, on marszczy gniewnie brew, potem mówi: "Zjedz coś, Anastasio, musisz jeść", jeszcze potem: "Nie przygryzaj wargi, Anastasio", po czym przystępują do uprawiania seksu. Ich związek nie ewoluuje, nie zmienia się, nie rozwija i nie więdnie, trudno zresztą, by zwiędło coś, co nie istnieje, a ich związek nie istnieje, i - nie tylko on.
W zasadzie brak też innych
bohaterów, Anastasia niby ma rodzinę i przyjaciółkę, z
którą dzieliła mieszkanie w trakcie studiów, Christian też niby ma
rodzinę i podwładnych, ale wszyscy oni stanowią blade i mało
interesujące tło, które - gdyby je usunięto - skróciłoby powieść o
kolejne trzydzieści stron, nie więcej, za to w żaden sposób nie
wpłynęłoby na to co (i czy w ogóle) myślimy o bohaterach dzieła .
Niestety,
poza Nim i Nią (i papierową, bladą rodziną w tle) występuje jeszcze
coś, co się nazywa Wewnętrzną Boginią. Wewnętrzna Bogini objawia się ni z
gruszki ni z pietruszki w trzecim bodaj rozdziale. Naprawdę, Królowa
Matka jest otwarta na eksperymenty literackie i taki twór jak Wewnętrzna
Bogini nie oszołomiłby jej zanadto, gdyby jego pojawienie się
zostało jakoś zasugerowane, zapowiedziane albo gdyby charakter Heroiny
pozwalał przypuszczać, że może ona coś takiego jak Wewnętrzna Bogini
posiadać. A tu nic z tych rzeczy, Anastasia sprzedaje sobie taśmę
malarską i śrubki w sklepie, niezależnie i samodzielnie potyka o meble,
wpatrując się we wskazujący palec Bohatera, a tu nagle - pyk!- i znikąd
pojawia się Wewnętrzna Bogini, która w dodatku zachowuje się
przedziwnie, na przykład tańczy właśnie merengue z dodatkowymi krokami
salsy albo zatacza się i mdleje. OK, ogłuszona pojawieniem się Bogini
Królowa Matka pomyślała mgliście, że jest to pewnie taki dowcipny zabieg
literacki mający rozbawić czytelnika, uśmiechnęła się nawet i uznałaby,
że jest to zabieg udany, gdyby Bogini nie zaczęła się panoszyć. Co
Królowa Matka przewinęła stronę, pojawiała się Wewnętrzna Bogini,
siedząca w pozycji kwiatu lotosu i uśmiechająca się przebiegle, mocno z
siebie zadowolona. Albo podskakująca i klaszcząca w dłonie jak
pięciolatka, z pojawiającym się na jej twarzy pogodnym uśmiechem gdy
przestaje skakać. Lub też tak promieniejąca, że zdołałaby oświetlić całe
Portland. Podskakuje, wymachując pomponami, i krzyczy: „Tak!”. Robi
przewroty w tył godne rosyjskiej gimnastyczki olimpijskiej (z czego
można wnosić, że jest znacznie bardziej wygimnastykowana niż wiecznie
się potykająca Zewnętrzna Heroina). Czasem leży na dywanie jedząc
winogrona i strzelając palcami w niecierpliwym wyczekiwaniu niedzieli.
Wiruje jak światowej klasy balerina, wykonując jeden piruet za drugim
lub też taniec siedmiu welonów. A zdarza się też, że piorunuje Anastasię
wzrokiem. Wszystko to luźno lub wręcz wcale nie związane z akcją
powieści.
Co gorsza, Wewnętrzna Bogini wchodzi często w konflikt z Podświadomością Bohaterki, kt
óra
to Podświadomość na przykład marudzi, zaciskając usta w cienką linię.
Albo w czasie gdy Wewnętrzna Bogini wykonuje swoje piruety Podświadomość
jest wściekła, a w swym gniewie wygląda jak Meduza. Zdarza się też, że
się denerwuje i niespokojnie obgryza paznokcie albo robi minę z "Krzyku"
Muncha. Lub też wychyla się zza kanapy z wyrazem szoku na twarzy harpii
tylko po to, by chwilę później znów siedzieć za kanapą, kryjąc twarz w
dłoniach.
A gdy już, już doszły do porozumienia i w
tym samym czasie zamiast mierzyć się wrogim wzrokiem Podświadomość
Heroiny gorączkowo się wachluje, a Wewnętrzna Bogini wygina się w jakimś
pierwotnym, zmysłowym rytmie (oczywiście tak, trafnie zgadujesz,
Czytelniku, czcząc w ten sposób kolejny fantastyczny seks w życiu
niedoświadczonej Anastasii) nagle... pojawia się ta trzecia!!!
Anastasia
oto zamyka oczy i próbuje się uspokoić, by nawiązać połączenie ze swoją
Wewnętrzną Uległą, która jest tam gdzieś, chowając się za Wewnętrzną
Boginią.
Aaaaa!!!
Zaczyna to wyglądać
na roztrojenie jaźni, od dialogów Bogini z Podświadomością robi się
gęsto, za chwilę dojdzie do nich jeszcze Wewnętrzna Uległa, na szczęście
w tym momencie powieść dobiega końca, i bardzo dobrze, bo jeszcze z
dziesięć stron i ani Anastasia, ani Christian nie byliby w stanie
wcisnąć ni słowa w dialogi licznych wewnętrznych bytów głównej Heroiny.
Teraz, Czytelniku, Królowa Matka poczyni wyznanie osobiste.
Dawno
temu, tak mniej więcej w środku studiów, miała Królowa Matka egzamin z
filozofii. Dodajmy, że egzamin u profesora nie dość, że wymagającego, to
jeszcze lubianego przez Królową Matkę tak, że nie chciała się przed nim
zbłaźnić. Wymagający profesor podał swoim studentom dłuuugą listę
lektur obowiązujących na egzaminie i nie chcąca się zbłaźnić Królowa
Matka pracowicie pochłaniała wszystkich tych Kantów, Kierkegaardów i
Schopenhauerów.
A żeby mózg jej się nie zagotował i
nie wypłynął uszami, w wolnych od kucia chwilach czytała "Harlequiny",
bo nie była w stanie wymyślić nic innego, przy czym do tego stopnia nie
trzeba było myśleć.
Przeczytała ich tuziny.
By
potem, gdy zdała egzamin, porzucić ich lekturę na rzecz książek
mądrzejszych, zabawniejszych, wzruszających i takich, które znacznie
bardziej odpowiadały jej temperamentowi i wyrobieniu czytelniczemu.
Po czym nie bez zdziwienia odkryła, że właśnie po latach zupełnie niechcący po raz kolejny przeczytała "Harlequina".
Bo
tym i tylko tym jest "50 twarzy Grey'a". Nie fanfikiem "Zmierzchu"
(gdyż nawet "Zmierzch" miał nieporównanie lepiej opisane tło i tzw.
drugi plan), nie erotyczną rewolucją dla Amerykanek (a jeśli tak,
Królowa Matka szczerze współczuje Amerykankom), ale harlequinem.
Rozwlekłym, trzytomowym harlequinem, z zarysowanym według najlepszych
harlequinowych zasad konfliktem (ona - szara myszka, którą jednocześnie
coś odpycha i ciągnie, on - obrzydliwie bogaty i oszałamiająco
przystojny, lecący na myszkę z niezrozumiałych dla nikogo powodów oraz
kryjący w sobie tajemnicze urazy z dzieciństwa/ wczesnej młodości/ na
skutek porzucenia przez ukochaną kobietę) , z identycznym rysunkiem
psychologicznym postaci (czyli żadnym, mimo haczyka w postaci
zasugerowania Traumy Z Dzieciństwa Boskiego Christiana, który to haczyk
ma za zadanie subtelne doholowanie czytelnika do części drugiej Dzieła),
z identycznie zarysowanym tłem (czyli żadnym), i nade wszystko - z
identycznym sposobem opisywania scen erotycznych.
Jest
tu cały obowiązujący zestaw - męskość napierająca na dżinsy, którą ona
czuje przez ubranie, piersi idealnie pasujące do rąk, obowiązkowe jęki,
rozgniatanie ust w łapczywym pocałunku, wchodzenie jednym, głębokim
pchnięciem, dwadzieścia orgazmów na minutę (u dziewicy!!!) oraz
mężczyzna zdolny do kilku aktów miłosnych następujących po sobie bez
żadnej przerwy, rozpadanie się na milion kawałków z rozkoszy i
"ogarnianie go sobą". Wszystko jest, cała klasyka gatunku.
Problem polega na tym, że przeciętny Harlequin miał 160 stron. A "50 twarzy Grey'a" ma ich 608.
Liczący
608 stron "Harlequin" jest, cóż, nudny. Nawet pisany wyśmienitym
językiem, jakim Harlequiny nigdy pisane nie są, tego nie wyłączając
("głos ma nabrzmiały szczerością", "mam serce w gardle, gdy gładzi mój
tyłek", "Jego oczy są zbolałe", "hormony sieją spustoszenie w moim
organizmie", oraz główna Heroina, wybijająca się studentka literatury,
mówiąca w chwilach zakłopotania "o, rety" - Królowa Matka czekała
jeszcze na "olaboga" - zaś w chwilach uniesień, uwaga, "O święty
Barnabo" - i nie, Królowej Matce nie chciało się wynotowywać, które z
licznych klap językowych były wynikiem inwencji własnej Autorki, a które pracy tłumaczki, owszem, godnej
najwyższego współczucia, bo musiała brnąć przez też powiedzmy, że prozę i
jeszcze usiłować sklecić z niej coś nadającego się do czytania, ale
umówmy się, że na Oscara Tłumaczy wynik jej pracy nie zasługuje) pięciusetstronicowy opis aktów seksualnych
jest nudny dla każdego poza płonącą chęcią poznania owocu zakazanego
młodzieżą w wieku pokwitania.
Której to młodzieży Królowa Matka radzi przeczytać jednak Harlequina :).
Sama do części drugiej Dzieła nie zamierza zaglądać.
Urywa się z haczyka :).