wtorek, 28 września 2021

Post, dla którego nie umiem wymyślić tytułu

Siedzę przed komputerem. Siedzę przed pustym, białym ekranem od dłuższej już chwili. I nie ma żadnej gwarancji, że coś się z tego mojego siedzenia urodzi.

Gdy zniknęłam z Facebooka odcięłam się też od całej reszty. Całego tego złego, okrutnego świata, wobec którego czułam się - czuję się - całkiem bezradna. To nie takie trudne w mojej sytuacji. Mam dzieci, dwoje jeszcze nie całkiem dużych, chorą matkę, masę zajęć, sporo zmartwień. Spędzam cały prawie dzień u mamy, we własnym domu ląduję po 17. Jeśli już włączam telewizor - a włączam go kilka godzin po powrocie, o ile w ogóle - moje nie całkiem duże dzieci oglądają głównie kreskówki, a starsze Potomki - jakieś dziwaczne, mało popularne seriale wygrzebane na Netflixie. To znaczy, o ile wyjrzą ze swojej jaskini na piętrze, by potowarzyszyć mamusi, nim ta padnie na twarz. A czasem nie wychodzą. Albo mamusia, nim padnie na twarz, zaczyta się w jakiejś książce ze swego, sukcesywnie zmniejszającego się, Stosiku Wstydu. Moja mama u siebie ogląda ekranizacje powieści Agathy Christie. Albo "Sprawy młodego Morse'a". Więc nie jest tak trudno się odciąć.

Tak, wiedziałam, co się dzieje. Może żyjąc w prawdziwej Dziczy, nie takiej, jak ta moja, dałoby się tej wiedzy uniknąć. Ale w mojej nie. Coś przeczytał mi Pan Małżonek, coś usłyszałam w radio podczas jazdy z lub do Domu w Dziczy. Coś mignęło w TV, gdy mama przełączała kanały. Mówiłam: "Wyłącz to, nie chcę tego wiedzieć, nie chcę tego słyszeć, nie chcę, nie chcę". Bo nie mogłam. Nie mogłam znieść tej rozpaczy, i bezsilności, i wstydu.

A potem wróciłam do Świata, i wcale nie wiem, czy postąpiłam słusznie, i czy nie powinnam się natychmiast znowu wycofać, ukryć, zasłonić oczy, zatkać uszy... bo zostałam zalana. Dosłownie zalana, mam wrażenie, że stoję na jakimś dnie, wspinam się na palce, a każda kolejna fala jest wyższa, coraz wyższa, zalewa mi usta, nos, oczy, nie mogę oddychać, duszę się, duszę się.

Szesnastoletnie dziecko umarło na granicy. Mój szesnastoletni syn wrócił dziś ze szkoły, rzucił się na mnie z uściskami, jak to ciągle ma w zwyczaju ("Cześć, mamusiu, chodź tu do mnie, ojojku, jaka ty malutka się zrobiłaś!"), trochę spuchnięty z dumy, bo dostał szóstkę za super-hiper-fajne-ale-trudne zadanie z "Wesela", a trochę wściekły, bo nie dostał piątki z historii ("Pan należy do tych nauczycieli, którzy bardzo nie lubią, gdy uczniowie mają dobre oceny z przedmiotu, który wykładają"). Wtrząchnął michę zupy z kaszą, spytał, czy może zjeść śniadanie szkolne na kolację, bo teraz to, wiesz, mamo, babcia takie ciasto ze śliwkami upiekła. Pokłócił się z bratem, pouczył chemii, teraz gra na komputerze i być może za chwilę zejdzie i spyta: "Zechcesz, mamo, może obejrzeć odcineczek tego kompletnie odjechanego serialu?". Potem położy się spać, w ciepłym pokoju, pod miękką kołdrą, po przeprowadzeniu rytualnej dyskusji z tatą na temat godzin wyłączania światła i kładzenia się spać o takiej porze, by nazajutrz oszczędzić rodzinie traumatycznego przeżycia związanego z budzeniem go do szkoły. Szesnastolatek. Dziecko. Najdokładniej wiem, jakie dziecko, chociaż on sam zapewne protestowałby przeciw temu określeniu. Często patrząc na moje dzieci, myślałam o ludziach na granicy. Ale dziś myślę bez przerwy. O szesnastoletnim chłopcu, umarłym i zostawionym, bez pochówku, bez pożegnania, na obcej ziemi, o dziecku, które w mojej wyobraźni ma twarz mojego syna.

A wczoraj Mariusz Błaszczak i Mariusz Kamiński zrobili nienawistny, najbardziej ohydny show o uchodźcach.  Popełniając przy tym przestępstwo (art. 202 par. 3 KK), ale przecież ministrom wolno. Minister spraw wewnętrznych mojego kraju. Minister obrony narodowej mojego kraju. Nieistotne, jak bardzo nie po drodze mi z tym rządem, to są ministrowie rządu mojego kraju. Oficjalne twarze mojego kraju. Przedstawiciele mojego kraju opublikowali zdjęcia z kopulowania ze zwierzęciem na swojej konferencji prasowej, by pokazać, że uchodźcy gwałcą, rabują, bzykają zwierzęta, planują zamachy na najświętsze miejsca w Polsce i co tam jeszcze kto chce sobie dopisać, a wiem, że fantazji chcącym nie zabraknie. Palę się ze wstydu. Duszę się z odrazy. Chciałabym wierzyć, że po tym, co zrobili nikt im nigdy nie poda ręki. Ale już nie mam złudzeń. Na pewno poda. Na pewno złoży gratulacje i wyrazy wsparcia. Na pewno są tacy, którzy łykną tę gnojówkę bez popitki i nie zadadzą sobie ani jednego pytania (jak na przykład - dlaczego ludzie, udający się w pełną niebezpieczeństw podróż, której kresu nie są pewni, zabierają ze sobą nie dodatkową parę, excusez, ciepłych gatek, tylko pornografię dziecięcą? Co skłania Szczwanych Tak, Że Ho, Ho Terrorystów, wykształconych w Rosji, na Białorusi i osobiście szkolonych przez Putina z Łukaszenką pospołu do strzelenia sobie fotki w rosyjskim mundurze z podręcznikiem ze szkolenia i zachowania jej na wieczną pamiątkę? Z jakiego powodu osoby, które mają w planie nielegalnie przekroczyć granicę zachowują w telefonie nie zdjęcie rodziców, domu, który na zawsze opuścili albo przyjaciół, których nigdy już nie zobaczą, tylko fotkę niech będzie, że wlasną, podczas kopulacji ze zwierzęciem? Dlaczego nasz rząd, który twardo twierdzi, że odsyła "turystów" i "imigrantów zarobkowych" nie rozpatrując ich wniosków o azyl i nie weryfikując ich tożsamości jakimś cudem tych akurat zweryfikował? Skąd wiemy, kogo zatrzymano, komu odebrano telefon i gdzie znaleziony zdjęcia łamane przez pornografię dziecięcą, skoro do granicy nie są dopuszczani dziennikarze, lekarze, PCK, przedstawiciele organizacji humanitarnych i praktycznie nikt nie ma możliwości sprawdzenia danych podanych na konferencji prasowej? I tak dalej, i tym podobnie, długo tak mogę). Gdyż Obrona Granic, Służba Ojczyźnie oraz Nie oddamy Naszych Kobiet.
 
Więc po prostu piszę, żeby tego nigdy nie zapomnieć. Nigdy.
 
Dziś również, w ramach "nic w zalewaniu nie zostanie wam oszczędzone" przeczytałam tekst Pawła Kasprzaka wyjaśniający, czemu podpisał wraz z premierem Morawieckim (m.in) list w obranie pamięci Macieja Zięby (dla tych, którzy nie wiedzą - prowincjała Zakonu Dominikanów, który przez wiele lat chronił gwałciciela i przestępcę seksualnego, obojętnie traktując jego ofiary). Jeden z najokrutniejszych tekstów, jaki kiedykolwiek czytałam. Ściana słów, a na tej ścianie mieszanie pojęć. Rozmywanie odpowiedzialności. Intelektualizowanie i filozofowanie, Hannah Arendt na przemian z Stanleyem Milgramem, ironizowanie "niech mnie rozstrzelają", analiza natury Eichmanna, komunizmu i antysemityzmu, a wszystko, byleby tylko nie oddzielić dobra od zła przy jednoczesnym szczerym, jak się zdaje, przeświadczeniu, że rzeczywiście czytelnicy Wyborczej i znajomi pana Kasprzaka mogą mieć mu za złe wyłącznie podpisywanie czegokolwiek ramię w ramię z premierem, a nie ten wylewający się z każdej linijki relatywizm moralny, to pomniejszanie ("bo inni też"), to subtelne wskazywanie, że ofiary, no cóż, takie bez winy też nie są ("Czy odtrącone kobiety próbowały się dokądś zwrócić? Nie wiem tego, różnie z tym było w innych, podobnych przypadkach"), to lekceważące "zdarzyło mu się", "uległ", zamiast - "zdarzało się", "ulegał", ulegął wiele, wiele razy na przestrzeni wielu lat, notorycznie, kiedy planował, jak ochronić swojego podopiecznego przed karą czy potępieniem wiernych i wysyłał go na „wypoczynek” do kamedułów, zamiast na dobre odciąć go od ofiar, no ale przecież „nie miałem wyjścia, a inni też...”, no i "to nadal mój przyjaciel i taki niezwykły człowiek".

I, tak, jest też o uchodźcach.


"Franek Sterczewski i grupa „desperados" tnących zasieki na granicy bywają opisywani jako naiwni szlachetni. Ale z wolna przestają być szlachetni*. (podkreśl. moje) Zanika świadomość wartości, w imię których występują. Konwencja genewska przestaje być oczywistością, świętość azylu dawno nią być przestała. Wybierając komfort, nazywając go bezpieczeństwem, zaprzeczamy istnieniu humanitarnych wartości. To się dzieje. Obok regulacji stanu wyjątkowego również psychologiczne mechanizmy nie pozwolą nam w ogóle widzieć cierpienia i śmierci na naszej granicy, dokładnie tak jak kiedyś zbrodni w Kościele. Trzeba rozumieć, jak dzieją się takie rzeczy. Bo nie szuje i łajdaki to robią – w dobrej wierze robią to również ludzie porządni (...) Trzeba koniecznie rozumieć, jak zło rodzi się również z udziałem ludzi dobrych. To ważne.**".

Zaś w całej ścianie wyżej wspomnianego tekstu najbardziej rzuciło mi się w oczy i najbardziej ścisnęło za gardło to:

"Pomyślmy znowu, korzystając z nieocenzurowanej pamięci i wyobraźni. Co by się stało, gdyby te same informacje opublikowano 20 lat temu? W kościele dominikanów odbywały się chore seksualne ekscesy, ale przecież przemoc tego człowieka w habicie nie byłaby tak oczywista, jak jest dla nas dzisiaj. Uznalibyśmy, że naruszono wszelkie standardy etyczne i prawo kanoniczne – ale nie karne***".

Nie mam pojęcia, gdzie będzie za dwadzieścia lat moja pisanina, pewnie nigdzie. Jeśli blog będzie istniał, a Bloggera nie wywali w kosmos, będzie się gdzieś tam błąkała w virtualu, jeśli virtual będzie istniał. Ale może moje dzieci gdzieś na tę pisaninę trafią. Wydrukują ją sobie (po ostatnich dowcipnych posunięciach Facebooka jest to opcja, ku której się intensywnie przychylamy, wiadomo, Facebook nie Blogger. NA RAZIE), przepiszą, znajdą gdzieś, trafią przypadkiem. 

Nie chciałabym, by pomyślały, że mi psychologiczny mechanizm nie pozwolił widzieć cierpienia na naszej granicy. Że uznałam, że "przekroczono normy etyczne, ale nie karne". Bo wszystko odbyło się zgodnie z prawem przecież. No i bo Łukaszenka. Bo Białorusini też. Bo granica Unii. Bo sobie zracjonalizowałam. W dobrej wierze, oczywiście.

Że - co byłoby chyba najgorsze - uznałam to za wyższą konieczność dziejową, albo stwierdziłam, że w ogóle nic się nie dzieje, bo to tylko wroga propaganda.

Że nie miałam nawet na tyle... gniewu? wściekłości? sprzeciwu?... by otwarcie nazwać zło złem.

Że troska o ochronę granic, choćby nawet była to granica Unii, pozwoliła mi przekroczyć wszystkie inne granice. Granicę przyzwoitości. Granicę przyzwolenia na zło. Granicę bestialstwa.

Że rację stanu, czymkolwiek by nie była, uspokojenie sumienia, jakkolwiek by nie było kłamliwe i własny komfort wewnętrzny przedłożyłam nad szesnastoletnie umarłe dziecko, porzucone gdzieś w lesie na niegościnnej, niegościnnej i wrogiej, ziemi.

Że zasłoniłam oczy.

Że zatkałam uszy.


 

 

* nie "przestają być szlachetni", tylko "przestają być opisywani, jako szlachetni", gwoli ścisłości, a zaczynają być określani mianem "pożytecznych idiotów". Nazwanie człowieka "pożytecznym idiotą" nie czyni go z automatu człowiekiem nieszlachetnym, ale cóż ja tu wyjaśniam, w końcu mówimy o tekście człowieka, który sugeruje, i to nie tak bardzo między wierszami jak można by oczekiwać, że rajd Franka Sterczewskiego był wodą na młyn PiSu, więc należy go potępić (a co najmniej - zrozumieć potępiających), jako, że ważniejsze jest z PiSem wygrać niż uznać przyczyny, dla których poseł Sterczewski ten rajd wykonał.

**więc przyjrzyjmy się mechanizmom, uznajmy, że tak się dzieje i dlaczego to się dzieje, oraz, że zło czynią ludzie porządni, a tych, którzy nie godzą się, by tak się działo i buntują się przeciw złu  nazwijmy "pożytecznymi idiotami" "z wolna przestającymi być szlachetnymi". Seems legit.

***Nie bardzo wiem, co myśleć o osobie, która 20 lat temu uznałaby, że gwałt nie narusza prawa karnego, wydaje mi się bowiem, że nawet za PeEreLu (art.197 KK anyone?) figurowało ono w kodeksie karnym, i to, zdaje się, jako przestępstwo... a, nie, przepraszam, jednak wiem. "Teraz to gwałt, ale sama tam lazła, nikt jej na arkanie nie ciągnął". "Teraz sobie przypomniała?". "Aaaa, odszkodowanie! No to wszystko jasne". Bardziej literacko: "Daj, czegoć nie ubędzie". Bardziej dziadersko: "To się nie wymydli, he, he". I nade wszystko: "Znam go tyle lat, to porządny facet, a ta zdzira chce mu zepsuć opinię". Brzmi znajomo? Panie autorze?

wtorek, 21 września 2021

Królowa Matka i Banda Czworga, wersja 2.0

Równo dziesięć lat temu, co do dnia i niemal co do godziny - bo nie będziemy się kłócić o te głupie parę chwil, które są niczym wszak wobec wieczności - Królowa Matka po raz pierwszy nacisnęła przycisk "publikuj" na Bloggerze. Zadebiutowała wpisem

Kto jest kim w Bandzie Czworga,

który to wpis wisiał sobie (i nadal wisi) na stronie, robiąc za Post Powitalny, uzupełniony co prawda w roku 2011 informacją, że czas płynie, no, ale ryzyko, że dla wielu Czytelników tego bloga Pompony nadal mają po cztery zęby na głowę może być zadziwiająco aktualna.

A zatem dziś Królowa Matka dokona koniecznej aktualizacji, która nawet dla niej, ujrzana czarno na białym, może okazać się niejakim wstrząsem.

Potomkowi Starszemu już za chwileczkę, już za momencik stuknie siedemnaście lat, co oznacza, że za rok chłopię robi maturę i uzyskuje prawa wyborcze. Tak, wie Królowa Matka, co teraz sobie myślisz, o Stary (Stażem) Czytelniku, bo ona myśli dokładnie to samo. Bolesny fakt osiągnięcia przez Potomka Starszego wieku prawie-że-wyborczego w niewielkim tylko stopniu koi to, że Potomek cierpi nieustannie na napady pacholęcej czułości i nie dalej jak dziesięć minut temu Królowa Matka kategorycznie kazała mu zejść ze swych kolanek i zająć się wreszcie niemieckim, gdyż ona będzie pisać. Dinozaury, samochody, ryby, ptaki, płazy, znowu ryby, insekty i liczne kolejne Wielkie Fascynacje odeszły w niebyt, zastąpione przez granie na kąputerku i programowanie, wzdech. Wielka Fascynacja u Potomka Starszego, lat siedem, objawiała się tym, że mówił on wyłącznie na jeden temat, oglądał programy na jeden temat, szukał obrazów w Internecie na jeden temat, wymyślał zabawy na jeden temat i był ogólnie nie do wytrzymania, Fascynacja u Potomka Starszego, lat siedemnaście, objawia się dokładnie tak samo. Wielkie Uczucia udaje mu się już nieco pohamowywać, organiczną nienawiść do szkoły też, potrafi nawet zapamiętać imiona osób z klasy, co jest znaczącym postępem w stosunku do lat ubiegłych (cytat: "Co robiłeś dziś na dużej przerwie?. "Bawiłem się z moim najlepszym przyjacielem". "A jak ma na imię twój najlepszy przyjaciel?". "A, nie pamiętam", koniec cytatu) i jest zadziwiająco mało nastolatkowym nastolatkiem, jeśli oczywiście pominiemy obowiązkową niejako w tym wieku abnegację w temacie odzieży, wynoszenia talerzy z własnego pokoju, obojętny stosunek do sprzątania, wynoszenia śmieci i szeroko pojętych obowiązków domowych oraz wystroju wnętrz (czytaj - oporządzenia własnego pokoju), no, ale całkiem możliwe, że mu to w ciągu następnych dziesięciu lat minie.

Potomek Młodszy jest od września licealistą, ma warkocz do pasa i urok osobisty, natomiast obecnie żywi głęboką obojętność wobec pokręteł i śrubek, którymi z taką fascynacją zajmował się w wieku przedszkolnym. Umiejętność lania krokodylich łez mu została, jak również optymizm Klasy Lux, owszem, obecnie przytłumiony za sprawą szalejących hormonów oraz ogólnej nastolatkowatości, ale wszyscy w Domu w Dziczy jak jeden mąż nie porzucamy nadziei, że Hormony się kiedyś uspokoją, a Tryskanie Optymizmem powróci do swego normalnego, hiper-super wysokiego poziomu. Chwilowo Hormony, poza tłumieniem Optymizmu, wpływają głównie na skracanie czasu reakcji do niezbędnego minimum i Potomek Młodszy, o którym mawiano w rodzinie dobrotliwie (ciekawe, jak rzadko on docenia tę dobrotliwość, zamyśliła się przelotnie Królowa Matka), że ma krótki lont (powodując tym samym natychmiastowe odpalenie wspomnianego lontu, ale to szczegół), obecnie nie ma żadnego lontu, tylko guziczek. Bodziec-reakcja następują w zasadzie dokładnie w tej samej chwili, Potomek Młodszy wybucha identyczniusio tak, jak Gniew w filmie "W głowie się nie mieści", po czym tak samo błyskawicznie się wygasza i oddala w radosnych podskokach, by pograć na gitarze, porobić filmy metodą poklatkową, porysować czy poodawać się czynnościom, które go akurat na tym etapie życia interesują, zostawiając Rodzinę na gruzach, wzburzoną i oddychającą do woreczka ku uspokojeniu.

Jeśli ktoś nadal wyobraża sobie, że Pompon Starszy jest wciąż rozkosznym, małym Buddą z fałdkami i unoszącą się nad nim, pod nim i naokoło niego atmosferą Zen, niech porzuci ten obraz i przestawi się na wizualizowanie sobie małej cholery, która wpada w szał godny Byczka Fernando, specjalizuje się w zaczepianiu braciszków (a jeden, co przypominamy, ma króciutki loncik vel guziczek) oraz fascynuje się Prawdziwie Męskimi Zajęciami, dzięki czemu jest ulubieńcem Dziadka, z którym z upodobaniem buduje i maluje płoty, przekopuje ogrody, przenosi cegły i wbija gwoździe. W przerwach od wbijania gwoździ obserwuje ptaki, rysuje ptaki i lepi ptaki z plasteliny, oraz ukrywa, że jest wrażliwy i łatwo się wzrusza, pękając tylko - za to z Naprawdę Dużym Hukiem - przy Dużych Okazjach typu Zakończenie Klas Trzecich.

Pompon Młodszy natomiast nieustannie jest uroczy, przy czym się zdecydowanie upiera, i to mimo wysiłków całej rodziny, starającej się uświadomić mu, że czwartoklasiści nie są raczej Małymi Bąbelkami, Nad Którymi Się Cmoka. Jest też towarzyski, opętańczo gadatliwy (I, niestety, nie ma żadnego guziczka, a najbardziej takiego z napisem "off"), niezwykle pozytywnie usposobiony do świata, zaprzyjaźniający się z prędkością światła, lubiący wszelką żywinę, od ludzi, poprzez faunę, aż do flory, twardo poważający jednorożce i kolor różowy, i spławiający wszelkich prześmiewców krótkim: "A co mi tam!". Ma bujną wyobraźnię, nie istnieje opcja wychowawcza pod tytułem, na ten przykład: "Będziesz mógł się pobawić, jak skończysz jeść", nawet gdyby posadzić Pompona Młodszego w pustej, pustej celi o gładkich i pustych,pustych ścianach oraz pozbawionej okien, przy prostym, pustym, pustym stole i na prostym, maksymalnie niewygodnym krześle, i tak znajdzie on coś, czym się będzie bawił, jak to - własne ręce, łyżka, miska oraz Wymyśleni Przyjaciele. Obecnie z upodobaniem oddaje się produkowaniu miniaturowych figurek z plasteliny, zdobnych we wszelkie misterne szczegóły (chociaż nawet on nie ma tak drobnych palców, więc w sumie Królowa Matka nie wie, jak on to robi), w ogóle miniaturyzacja to jego drugie imię (rysunki Pompona Młodszego trzeba oglądać przez lupę bez żadnej gwarancji, że się je zobaczy w całej ich złożoności).

Panu Małżonkowi na skutek przebywania w tym jakże barwnym gronie przybyło na skroni nieco szlachetnej siwizny, miłość do kendo trwa, acz ubarwiona licznymi wzlotami i upadkami (obecnie trwa faza wzlotu). Na razie, z tego, co Królowej Matce wiadomo, nie planuje on porzucenia Królowej Matki, Potomków oraz Domu w Dziczy, być może dlatego, że został przez Królową Matkę łagodnie, acz zdecydowanie poinformowany, że w razie rozwodu zatrzymuje co prawda dom i samochód, ale także całą czwóreczkę Potomków, bez względu na powód jednakże należy mu się w związku z tym szacunek, podziw i uwielbienie

A Królowa Matka to, sam wiesz, Luby Czytelniku. Ciut się skurczyła przez te lata. Tu się pomarszczyła, ówdzie obwisła, gdzieniegdzie dochowała się drugiego podbródka. Siwych włosów ma niewiele, gdyż geny. Tu coś wydzierga, tam uszyje, od czasu do czasu napisze, od czasu do czasu zapomni, że powinna napisać, ale za to wrzuci jakieś zdjęcie. Coś przeczyta, nad czymś się zamyśli, coś zrecenzuje. Trochę się cieszy, że Potomki są już takie bardziej samobieżne, a czasem angstuje, że już z nią nie spędzają czasu icoteraszniąbędzie. Poczucie humoru jej w niektórych kwestiach obumarło, a w niektórych - wręcz przeciwnie. Serduszko za to ma w bez porównania lepszym stanie, niż te parę lat temu.

 

Witaj, o Czytelniku, Dziesięć Lat Później :). 


niedziela, 19 września 2021

Słowo wyjaśnienia

Podjąwszy po miesiącach próbę powrotu na blogowo-soszjalmediowe łono odkryłam, że na blogowe to może i mi się uda, ale soszjalmedia to mnie nie kochają. A jeśli chodzi o fejsbuczka, to wręcz nienawidzą.

Podjęłam próbę wyjaśnienia sprawy Znajomym na fejsbuczku, na mojej stronie robótkowej, po czym uświadomiłam sobie, że nie wyjaśniłam jej na blogu, a przypuszczalnie mam Czytelników, którzy bywali na stronie Królowej Matki na FB, a nie mam ich w Znajomych i nie wiedzą, co się stało, że nagle bywać na niej nie mogą (zapewne nie pocieszy ich, tych Czytelników, informacja, że ja też nie wiem, czemu nie mogą, noale. Naprawdę nie wiem).

Tak więc moi Znajomi fejsbukowi moga w tym momencie porzucić czytanie, bo wszystko to, co poniżej, już wiedzą, a fejsbukowi Obserwatorzy, którzy chcieliby nadal być Obserwatorami zapraszam do lektury:


Otóż jest sprawa.
 
Takie śliczne zdjęcie chciałam zamieścić, plus jakiś skrzący się niewymuszonym dowcipem wpis, bo to, wiecie, dziesiąte urodziny bloga się zbliżają, co prawda widział to kto, obchodzić dziesiąte urodziny nieboszczyka, no ale, pomyślałam sobie, może trochę tego nieboszczyka poreanimuję, może wrzucę te recenzje, co to je sobie skrobię i nie publikuję, może Sceny z Życia Małżeńskiego, Albo I Rodzicielskiego, a jak już wrzucę to, kto wie? może póóóójdzie i się rozkręcę jak premier mówiący o cenie chleba, a tu wot, serprajz mię spotkał.
 
Ponieważ przez jakiś czas miałam dezaktywowane konto na FB, postanowiłam je teraz aktywować, i oto okazało się, że FB ułatwił wszystkim dostęp, rozwinął cenne narzędzia, troszczy się o nas jak ojciec najlepszy i takie tam, zaś w ramach ułatwień i troszczenia się wykonał szacher macher w temacie stron i Królową Matkę wy... kopało w kosmos (co ciekawe, i nie mam pojęcia czemu, nie wykopało mojej drugiej strony, może i dobrze, bo to mogłoby się okazać ciut za dużo dla mojego chorego serduszka). Nie wykluczam, że jest jakiś sposób, by ją - stronę Królowej Matki, znaczy - odzyskać, ale nie jest to sposób dostępny dla mnie, Prostey Kobieciny Z Prowincyi, Także (A Może Zwłaszcza) Umysłowey. Poklęłam trochę, ale w sumie niewiele, bo, no wiecie, nikt mnie nie kocha, nie lubi i nie zauważył, że tej strony nie ma, no, owszem, sześć lat działalności właśnie poszło się było czochrać, ale co tam, najwyżej wydawnictwa nie będą się na mnie rzucać z propozycjami wysyłania mi egzemplarzy recenzenckich ("tę pozycję wysyłamy tylko tym, którzy mają ponad tysiąc Obserwatorów na Facebooku -a ja mam na razie całych sześciu (kocham Was, Dziewczyny!) - oraz znacznie większe zasięgi", koniec cytatu), nic to, mnie nie pierwszyzna, po czym...
 
... po czym założyłam kolejną stronę, nazywa się, o niespodzianko, tak samo jak poprzednia, i nie mam pojęcia, jak działa (czy już wspomniałam, że gubię się w ułatwieniach?), jak również czy da się przez nią do mnie pisać, bo nie dość, że się na (ułatwionej) stronie fejsbuka gubię, to w Messengerze Królowa Matka mi się nie wyświetla. Jak ktoś chce, to może do mnie napisać testowo cokolwiek, choćby "ale ty głupia jesteś, bezapelacyjnie". Jeśli nie odpowiem przez pięć lat, to znaczy, że nie dostałam wiadomości i będę musiała powalczyć, żeby ten idiota FB jakoś mi umożliwił kontakty z ludźmi pomimo swych ulepszeń, oby z piekła nie wyjrzały. 
 
Pozostaję z szacunkiem, nienawidząc Marka Zuckerberga.
 
Ach, i jeszcze jedno, a jest to Najważniejsze Jeszcze Jedno Ever:
 
Osoby, które mają ze mną jakiś kontakt prywatny, czy to przez gmaila, czy Messengera, wyrażały ulgę/radość/jakieś inne miłe uczucia z powodu, że mnie widzą, albowiem, jak wyznawały, obawiały się, że wywaliłam je ze Znajomych, albo bana na stronie królewskomatczynej dałam.
 
Osoby moje Kochane.
 
Ja jestem tą osobą, której Facebook nie rozumie (z pełną, jak się nie pierwszy raz okazuje, wzajemnością). Otóż Facebook w swych Prostych a Ubogich Emocją Algorytmach nie przewiduje, że można nie kolekcjonować lajeczków. Nie zbierać Znajomych. Że strona, którą się prowadzi, nie jest biznesowa, a tylko i wyłącznie towarzyska, że się nie umie, i nie chce nauczyć jej monetyzować, bo nie po to się ją ma. A ja tak właśnie działam. Nie kolekcjonuję Znajomych. Nie zbieram lajków. Nie monetyzuję. Moi Znajomi są dla mnie jak cenny naszyjnik, każdy jeden wybrany świadomie i rozważnie. Moi Obserwatorzy na FB takoż, każdy cenny w sposób, którego fejsbukowe algorytmy nigdy nie pojmą, i każdy mnie cieszy. Nie usuwam nikogo ze Znajomych/Obserwatorów, bo tak. A bana dałam raz w życiu, dzielnemu Potomkowi Polskich Husarzy, który wjechał był na stronę w łopocie orlich skrzydeł i ze słownictwem powszechnie uważanym powszechnie za obelżywe na ustach, wyrażonym w dodatku przy użyciu capslocka, fi donc. 
 
(zaś na blogu nie dałam nikomu, chociaż nie opublikowałam kilku anonimowych komentarzy, prostacko-wulgarnych i wyraźnie obliczonych na wywołanie shitstormu, nie mam pojęcia, czy jeden był ten mało wyrafinowany anonimek, czy było ich kilku, bo jednak oni mają bardzo podobny repertuar obelg i charakteryzują się ubóstwem wyobraźni, więc trudno to tak od razu rozpoznać)
 
Tak, czasem znikam. Z wielu powodów. Najczęściej takich, którymi nie chciałabym nikogo męczyć. I na które niewiele można poradzić.
 
Tak więc jeśli (czy też raczej - gdy) coś podobnego zdarzy się w przyszłości (a zdarzy się na mur beton, pamiętacie akcję FB z ujawnianiem Prawdziwych Nazwisk Oraz Wyślijcie Kopię Dowodu? Też mnie wtedy zablokowano), pamiętajcie, kochani Znajomi, Przyjaciele i Obserwatorzy.
 
To nigdy nie jesteście Wy. Moje wy klejnoty w naszyjniku.
 
To zawsze jestem ja.
 
Ściskam Was.
 
Królowa Matka (i Banda Czworga)
 
Link dla chętnych znajduje się w górnym lewym rogu strony.
 
A ja tymczasem - dalej próbuję wrócić.