Ulubiony romans
Najpierw chciała Królowa Matka zbyć to pytanie krótką notką, w której doniosłaby Kochanym Czytelnikom, że jako osoba - jak się właśnie okazywało - do głębi nieromantyczna czegoś takiego jak ulubiony romans nie posiada. Wszystkie te klasyki powieści i nie tylko w postaci Ann Karenin i innych Romeów wraz z ich Juliami czytywane były przez nią w innym niż zachwycanie się romansem celu, a w ogóle to heroiny (i herosi tez, a jakże) zazwyczaj doprowadzały (i -li) ją do białej gorączki jako osoby postępujące do tego stopnia irracjonalnie, że żaden wyrzut hormonów do mózgu (czy gdzie je tam wyrzuca) czegoś podobnego nie tłumaczy.
Potem jednak przypomniała sobie o
"Błękitnym Zamku"
a jest to rzecz, którą czytywała wyłącznie, co będzie komu oczy mydlić, dla jej romansowych treści, w dodatku chętnie i często, więc opowieść jak najbardziej się kwalifikuje, by wziąć udział w Wyzwaniu.
Dodać należy, że jest to urocza i ślicznie napisana opowieść o kompletnie stłamszonej przez apodyktyczną rodzinę dziewczynie, niezbyt ładnej, niezbyt przebojowej i raczej niewidzialnej (i z którą swego czasu Królowa Matka z wszystkich wymienionych powyżej powodów silnie się identyfikowała), która dobiegła poważnego wieku lat 29 bez cienia szans na zamążpójście i wyrwanie się z rodzinnego domu. Jedyną możliwość wyrwania się dają jej odbywane w wyobraźni wizyty w wyimaginowanym Błękitnym Zamku, gdzie wszystko jest inaczej - a nade wszystko zupełnie inna jest sama bohaterka.
I tak jest aż do dnia, gdy dziewczyna dowiaduje się, że jest śmiertelnie chora i został jej góra rok życia (tu się Królowa Matka nie identyfikowała, bo jeszcze nie wiedziała, jakie siurpryzy szykuje jej życie, za to niewykluczone, ze zidentyfikuje się teraz, a wtedy - drżyj, świecie!). Na myśl, że miałaby ten rok spędzić tak, jak poprzednie dwadzieścia dziewięć, w Joannie (Valancy w oryginale i nowszym tłumaczeniu, ale Królowa Matka przywykła do Joanny, cóż począć) pękają tamy i decyduje się ona wziąć tę resztę życia, która jej pozostała, w swoje własne ręce.
A wszystko to jest opisane z wdziękiem i bardzo przyjemnym językiem, postacie są krwiste, główna bohaterka się rozwija (a może budzi - to już kwestia do dyskusji), a miłość (bo cóż by to był za romans bez miłości, nieprawdaż) jest bardzo, bardzo... romantyczna. Tak, to jest właściwe słowo - "Błękitny Zamek" to niezwykle, niemodnie, dogłębnie romantyczna rzecz, i Królowa Matka tak sobie myśli, że chyba zrobi sobie powtórkę dzieła.
W dodatku jak zaczęła się pogrążać w romantycznych uniesieniach, przypomniała jej się jeszcze jedna historia, a mianowicie
"Więzień na zamku Zenda"
Co ciekawe, Królowa Matka zetknęła się z tą książką odwrotną drogą, to znaczy najpierw obejrzała film. Film był uroczą ramotką z 1952 roku i zainteresował Królową Matkę na tyle, że wyszperała książkę - a łatwe to nie było, bo nie jest to pozycja przesadnie popularna.
Powieść traktuje o młodym brytyjskim arystokracie – Rudolfie Rassendyllu, który przybywa do Rurytanii –
fikcyjnego kraju w środkowej Europie, niewinnie, jako turysta. Przypadkowo trafia na gorączkę przedkoronacyjną młodego następcy tronu Rudolfa V na króla tego kraju. Zatrzymuje się na nocleg
w mieście Zenda, gdzie, trzebaż trafu, przebywa na
polowaniu wspomniany następca tronu. Dworzanie przyszłego króla zauważają, że
cudzoziemiec ma nie tylko to samo imię, ale jest i fizycznie podobny do
następcy tronu. Zainteresowany zjawiskiem (i po dogrzebaniu się jakichś wspólnych przodków) Rudolf V zaprasza Anglika do swojej
kwatery w domku myśliwskim. Jedzą, piją, lulki palą, a po kolacji Rudolf V nieoczekiwanie zapada na
zdrowiu (czytaj - wydaje się urżnięty w trupa do kompletnej nieprzytomności, po prostu nie daje się go dobudzić) po wypiciu wina – daru jego brata – księcia Czarnego Michała.
Dworzanie obawiają się, że jeśli Rudolf V nie będzie mógł wziąć udziału w
koronacji, Michał wykorzysta to, żeby przejąć władzę. Namawiają więc
Rassendylla, aby przebrał się za króla i jako on uczestniczył w
ceremonii, oczywiście tylko na jeden dzień, do czasu, gdy prawdziwy władca da się docucić. Anglik, pomimo wewnętrznego oporu, zgadza się. Jednak po koronacji następca tronu znika.
Wszystko wskazuje na to, że został porwany i uwięziony na zamku w
Zenda przez swojego niegodziwego brata. Rudolf Rassendyll jest
zmuszony kontynuować mistyfikację do czasu uwolnienia króla...
... a po drodze spotyka książniczkę, którą ma poślubić, stój, wróć, którą poślubić ma Rudolf V, szybko okazuje się, że nie rwał się do tego przesadnie, a młoda dama... eeee... podzielała jego brak entuzjazmu, natomiast w czasie koronacji i później zaczyna pewien entuzjazm jednak odczuwać, i już średnio zaawansowany czytelnik wie, w jakiego charakteru nabiorą moralne rozterki naszego Rassendylla i z czym będą związane.
Bardzo to jest wdzięcznie opisane i przyjemnie sfilmowane też, zwłaszcza, jeśli się lubi filmy kostiumowe z lat 50-tych, a Królowa Matka akurat lubi. Co prawda Stewart Granger jako Rassendyll niespecjalnie jest podobny do opisu, za to Deborah Kerr jest tak nieskazitelnie piękna i królewska jak być powinna, i ten entuzjazm zaczyna odczuwać z wielką godnością, niezwykle subtelnie zagraną.
Królowa Matka, jak sadzi, tajemnicy stanu nie zdradzi (ale jak ktoś nie chce, to niech nie czyta, bo tu teraz spoilery będą!) gdy napisze, że happy endu tu być nie może i nie ma, co - paradoksalnie - czyni tę historię jeszcze bardziej przez Królową Matkę lubianą, do tego stopnia, że sprawiła sobie powieść w wersji oryginalnej, a nie jest to rzecz, którą honoruje wszystkie książki, które zrobiły na niej wrażenie.
Słowem - jeśli romanse, to tylko staroświeckie, Luby Czytelniku!
Li i jedynie.
Narobiłaś mi, Królowo Matko, apetytu na powtórkę Zamku...
OdpowiedzUsuńZ tego miejsca również chciałabym Ci złożyć przeogromne podziękowania za podjęcie wyzwania. Uprzyjemniasz mi wieczory wspaniałą lekturą, z niecierpliwością czekam na każdy wpis. Ot, co.
Ostatnio zrobiłam sobie powtórkę "Błękitnego zamku" i tak, jak najbardziej cały czas daje radę. A mój ulubiony romans to "Nad Niemnem". Każdy ma prawo do swoich fanaberii...
OdpowiedzUsuńKrólowo Matko uwielbiam "Błękitny Zamek". Swego czasu czytałam go bardzo często i dokładnie z tych samych powodów co Ty. Do tej pory wracam do niego co najmniej raz w roku i chyba właśnie czas na kolejną lekturę. Mam sentyment do wydania, którego okładkę pokazałaś. Mój egzemplarz jest zaczytany i nieco zniszczony ale i tak wolę tę wersję od nowego tłumaczenia.
OdpowiedzUsuńTez czytam regularnie "Błękitny Zamek", nawet do "Ani" tak nie wracam często (ale wracam;)) Ktoś mi nie zwrócił tej wersji wydania, którą pokazałaś, kupiłam więc nowsze - ale oczywiście z "Joanną - Bubą". Podoba mi się zrównoważenie treści romansowych delikatnym humorem i ironią, czego trochę brakuje mi w "Aniach". Podobnie mam z "Janą ze Wzgórza Latarni" - całkiem nieromansowe, do tego dla młodszych dzieci, ale cóż - wracam regularnie;)
OdpowiedzUsuńValancy Stirling - ja trafiłam na wersję z tym włumaczeniem, mimo że były to wczesne lata '90] to moja ulubiona kobieca bohaterka. Książka jest świetna, choć nigdy nie myślałam o niej w kategorii romansu.
OdpowiedzUsuńAch mój ukochany "Błękitny zamek":) Chyba go sobie przeczytam po raz 123...
OdpowiedzUsuńA "Więźnia" też baaardzo lubię, chociaż nie miałam pojęcia, że był sfilmowany. Ale przystojniak na tym zdjęciu to ma z Rudolfem tyle wspólnego co polscy piłkarze z Ligą Mistrzów, więc może niewiele straciłam;)
Sfilmowany nawet więcej niż raz :). A film bardzo miły, naprawdę uroczy, chociaz przyznam, że, gdy po obejrzeniu go dopadlam ksiązki, wstrząsnęło mną odkrycie, że Rudolf Rassendyll był ogniście rudy :D.
Usuńoch, znowu to zrobiłaś!!!!
OdpowiedzUsuńIdę pokopać na półce.
Kocham Błekitny zamek, mam to samo wydanie, z Joanną-Bubą.
A jednym z często powtarzanych pytań u nas jest "dlaczego Kain zabił Abla?"
Przy okazji - pozdrowienia również od mojej Mamy, która też tu zagląda i tak jak ja zachwyciła się tym wpisem:)
A czy ktoś pamięta sztukę teatralną, polską, na podstawie tej powieści, z uroczą Ewą Żukowską w roli głównej? Dla niej pogodziłabym się nawet z telewizją i jej powtórkami.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia dla miłośniczek "Błękitnego zamku"
A.G.
Ja pamiętam tę sztukę (chyba...) - czy tam nie było strasznie smutnej muzyki w tle?
UsuńA co do tłumaczeń: kupiłam wszystkie trzy, jakie dorwałam, mam sentyment do najstarszego, z Joanną-Bubą (ale też ze skrótami, i to sporymi), ale czasem te nowe też czytam.
Lubię "Błękitny zamek" :)
Ze wskazaniem ulubionego romansu miałabym za to problem... ale moją ulubioną parą chyba jest Beatrice i Benedick ;)
Aragonte
Dzięki, przeczytałam Błękitny Zamek z ogromną przyjemnością.
OdpowiedzUsuńNie dam sobie głowy ucinać czy pierwszy raz... Z pewnością po raz pierwszy od jakichś 20 lat (mam drugie tyle:-)
Pozdrawiam ciepło Joanna
Zatem miło mi, że przypomniałam o nim :).
Usuń