Książka, którą zarówno kochasz, jak i nienawidzisz
Królowa Matka nie sądzi, że będzie umiała o tej książce opowiedzieć. A już na pewno - że będzie umiała wyjaśnić, czemu wywołuje ona w niej tak skrajne, silne emocje, z jednej strony nieustannie ją zachwyca od wielu, wielu już lat, a z drugiej - przeraża i budzi w jej duszy małą, przestraszoną dziewczynkę, otoczoną przez olbrzymi, olbrzymi świat, wobec ktorego jest całkowicie bezradna.
Królowa Matka nie pamięta nawet tego, w jakich okolicznościach książka ta dostała się w jej ręce. Na pewno było to wieki temu; Królowa Matka była dzieckiem, z pewnością jeszcze nie nastoletnim, i musiało to przypaść na okres, gdy stawała się właśnie nieobliczalnym pożeraczem słowa pisanego (do dziś pamięta pewne wakacje, gdy - odcięta od biblioteki szkolnej i z jakiegoś powodu nieczynnej biblioteki osiedlowej - przeczytała wszystko, co miała w domu i do czego miała szanse dosięgnąć, bo niektóre półki były jeszcze poza jej zasięgiem, aż wreszcie z rozpaczy zaczęła zgłębiać broszurę "Doktorze, nerki bolą", zdobną w nader sugestywne ryciny, w tym taką przedstawiającą usuwanie kamieni nerkowych na żywca w XVIII wieku), a rodzice nie dawali rady nastarczać nowości wydawniczych.
W takich właśnie okolicznościach trafiła do rąk Królowej Matki książka, która bynajmniej nowością nie była, ale za to była o małych dziewczynkach, więc się Rodzicom Królowej Matki wydała odpowiednia.
I pod wieloma względami rzeczywiście była odpowiednia.
A pod wieloma - i to takimi, których nie sposób było przewidzieć - nie.
W każdym razie do dziś dnia
"Świat się ciągle zaczyna" Anna Kamieńskiej
pozostaje tą książką, którą Królowa Matka zarówno uwielbia, jak i szczerze nie cierpi.
Uwielbia ją już za sam tytuł, który jest czystą poezją. I za doskonale, perfekcyjnie po prostu opisany świat dziecka - Królowa Matka jest przekonana, że "Świat się ciągle zaczyna" jest beletryzowana autobiografią i że to, co Anna Kamieńska opisuje, opisuje tak wspaniale, bo to po prostu pamięta, ale jeśli jest inaczej, jeżeli ona umiała do tego stopnia wczuć się w dziecko, wymyślić je, wyobrazić sobie - to jest pisarką tak wybitną, jaka rzadko się zdarza na tym padole łez. Królowa Matka przygląda się swoim dzieciom i wie, że tak, tak się właśnie odbywa dorastanie, tak jak to Anna Kamieńska opisała, dokładnie.
Mała dziewczynka, bohaterka książki, Marianna, jest jak Calineczka - w środku swojego domu, jak w środku kwiatu, ukryta, widzi tylko to, co ją otacza, nazywa to, co ją otacza, dotyka, próbuje zrozumieć. A potem, krok po kroku, wychodzi poza swoją oswojoną już przestrzeń, i, krok po kroku, oswaja jej coraz więcej i więcej, a my, czytając, możemy podziwiać subtelność, z jaką opisane zostało dziecięce rozrastanie się świata.
Królowa Matka czytała tę książkę dziesiątki razy, znała ją prawie na pamięć, i tekst, i ilustracje, cudowne ilustracje Leonii Janeckiej, niby kilka kresek przypominających gałązki, twarze bez rysów, wszystko proste i oszczędne - a jak cudownie oddana niezdarność dziecięca, niedbałość, te opadające pończochy, ta uboga sukienka osłonięta fartuszkiem, jak widać, że to biedna dziewczynka w ubraniu po starszej siostrze, w przeciwieństwie do ślicznej i wymuskanej koleżanki z klasy, jedynaczki bogatej z domu, z nieskazitelnymi kokardami w nieskazitelnych wrkoczach! I jak inaczej tymi wahniętymi liniami narysowany jest pokój bogatej koleżanki niż izba, w której matka innej, niezamożnej dziewczynki, zarabia praniem!
Za to Królowa Matka uwielbia tę książkę.
Chociaż straszliwie się bała tej izby. Tego prania. Tej biedy. Bo bohaterka jest biedna, chociaż nie jest to z jakimś nadmiernym naciskiem podkreślane, nie, ot, naszkicowane giętkim słowem, jakże pasującym do giętkich linii ilustracji. Mała Marianna jest dzieckiem ubogim, a poza tym - samotnym, "osobnym", nikt jej właściwie nie towarzyszy w odkrywaniu świata, matka - wdowa z trójką dzieci, surowa, nieobecna, zbyt jest zajęta pracą, by mieć na to czas, najstarsza siostra spełniająca rolę matki, ubierająca, karmiąca, pilnująca - nie ma na rozmowy z młodszym dzieckiem ani czasu, ani ochoty, a młodsza siostrzyczka jest jeszcze berbeciem... Więc Marianna sama się dziwi, sama pyta i sama szuka odpowiedzi, sama przetrawia swoje rozczarowania i sama zbiera się na odwagę, by zrobić kolejny krok w świat.
I wszystko w niej przypomina Królowej Matce ją samą, gdy była dzieckiem - mimo, że nie była sama, miała rodziców i babcię, i siostrę, i dużo uwagi gdy odkrywała świat, i uzyskiwała odpowiedzi, gdy pytała, i nie była biedna. A przecież za każdym razem, gdy czyta "Świat...", w jej wnętrzu budzi się mała, uboga dziewczynka w opadających pończochach, dziewczynka, która sie boi, która tak bardzo chciałaby być śliczna, i kolorowa, a jest nieładna, za chuda i przygarbiona, i musi donaszać suknie po starszej siostrze i palce ma zawsze powalane atramentem, a jej literki w zeszycie nigdy nie są równiutkie. I żadnego znaczenia nie ma, że Królowa Matka zawsze miała własne ubrania (nie tylko dlatego, że nie ma starszej siostry), zeszyty absolutnie doskonałe, kulfon to było dla niej pojęcie egzotyczne, a brud sie jej nie imał, jakby otaczała ją jakaś szklana bańka, co z tego, skoro odnajdowała się w tych ciemnych, klaustrofobicznych wnętrzach, i w tej samotności, i w smutku, którym podszyta była cała ta opowieść, zupełnie mimowolnym...
Chyba dlatego nigdy - poza książką "Wielkie małe rzeczy", która jest pierwszą częścią losów małej Marianny - nie ośmieliła się sięgnąć po żadną inną pozycję Anny Kamieńskiej.
Chyba dlatego nigdy - poza książką "Wielkie małe rzeczy", która jest pierwszą częścią losów małej Marianny - nie ośmieliła się sięgnąć po żadną inną pozycję Anny Kamieńskiej.
I dlatego właśnie nie znosi tej książki.
Przeczytajcie ją koniecznie.
Pewnie, że przeczytamy :)
OdpowiedzUsuńJa jej do tej pory wielbiłam... hm, wielbiłam? Ciekawe, też podpada pod ww. kategorię, chyba... "Samowarek mojego dziadka". Przeczytałam ją jako bardzo dziecko, u mojej ciotki, u której książki służyły raczej jako ocieplenie ścian obory - ale perełki tam były, do dziś nie wiem, skąd, np. strrrhaszny kryminał "Tajemniczy łowca szczurów" oraz rzeczony Samowarek. Który na mnie wywarł ogromne wrażenie - ale nie cierpiałam go straszliwie, bo nigdy nie mogłam zrozumieć, gdzie tam kończy się rzeczywistość i zaczyna TO... Ciekawe; muszę moim dzieciom przeczytać, może one mi coś o tym opowiedzą. W każdym razie, Kamieńska bardzo tak, bardzo. A tego nie znam - jeszcze.
Może Kamieńska tak pisze? Genialnie, ale pod spodem - smutek...
UsuńJa z kolei nie znam "Samowarka" :). Jestem już dużą dziewczynką, moze się odważe ;).
Mam nadzieję, że jest dostępna w mojej bibliotece, przeczytam z pewnością.
OdpowiedzUsuńBardzo polecam.
UsuńPrzeczytamy.
OdpowiedzUsuńZahipnotyzowana
Mam nadzieję, że się nie rozczarujesz. Chociaż wydaje mi się to niemożliwe :).
UsuńNo i targnięta nieustępliwym impulsem kupiłam na allegro, z miejsca :-)
OdpowiedzUsuńPrzypomniały mi się też okoliczności (dokładnie takie jak we wstępie do tego cudnego wpisu) sięgnięcia przeze mnie po dziwaczną, i w zasadzie arcynudną książkę, o intrygującym jednakże tytule "Zapytaj Joachima" - moje pierwsze zetknięcie ze 'scenami' - czy poza "Doktorze, nerki bolą" też miałaś podobne kwiatki? Hi, hi..
O, tak, "Opowieści niesamowite" bez pierwszej i ostatniej zszywki, czyli bez początku i końca, "Lekarz domowy" - poradnik medyczny z 1968 roku, zdiagnozowalam u siebie liczne przypadlosci, "Arsenał Bellony', o różnych rodzajach broni, zresztą pasjonujące, ale ja mialam z osiem lat, nie więcej, i nie umiałam docenic ;D...
UsuńFaktycznie. Bywają takie książki, ale też i filmy, które wzbudzają tak ambiwalentne uczucia. Znam to! Dotąd sobie tego nie precyzowałam, ale faktycznie znam to dręczące uczucie. Annę Kamieńską znam, ale tego utworu nie...
OdpowiedzUsuńNieobiektywnie stwierdzam, ze warto go poznać... chociaz mam opory, by reklamować, bo jesli wszyscy się wystraszą i przygnębią?...
UsuńA czytałaś "Słoneczko" Marii Buyno-Arctowej? Gdybyś czytała, to dostałabym porównanie, czy to te nurty, czy całkowicie inna rzecz...
UsuńCał-ko-wi-cie inna rzecz! (z absolutną przewagą Kamieńskiej) Bromba
UsuńTak i mnie się wydawało, ale milczalam, bo "Słoneczko" czytałam wieki temu i niezupelnie pamietam.
UsuńByłam z dziećmi w bibliotece , podleciałam pod literkę K i znalazłam , mam nadzieję niedługo się wczytywać :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że nie przereklamowałam :)!
Usuń"Toksyczni rodzice" - kocham za to, co zmieniła w moim życiu i relacjach z rodzicami. Nienawidzę za to, że nie przeczytałam jej kilka lat wcześniej. A może tak miało być, któż to wie.
OdpowiedzUsuńTo moja pierwsza wizyta na Twoim blogu, z pewnością zostanę tu na dłużej. Książki pochłaniam, w ilościach hurtowych, ale nie mam samozaparcia żeby o nich pisać. I mogę się mylić, ale jedną z pierwszych przeczytanych samodzielnie przeze mnie lektur są właśnie przygody Marianny, opisane w dwóch tomach, "Wielkie małe rzeczy" i "Świat się ciągle zaczyna". Nie myślałam, że znajdę kogoś kto je zna. Mam niespełna 30 lat, nie znam domu bez światła, radia, pralki automatycznej. Donaszałam ubrania po bracie i siostrze, ale rodziców stać było na zabawki, o których marzyłam. A jednak, Marianna to bohaterka mojego dzieciństwa. Śmieję się trochę z mojej mamy, że nie wychowałam się na bajkach Disneya ale na opowieści ze śmiercią, brudem, rynsztokiem i alkoholizmem w tle. Plus wszy, przemoc domowa, kradzieże i Żyd skupujący szmaty. Do tych książek wracam mniej więcej raz w roku, chyba dla zaczerpnięcia koniecznej w życiu dawki smutku. Ale większość z motywów mam głęboko w pamięci. Ba, byłabym w stanie wyreżyserować film na podstawie tych książek, tak bardzo wyobrażałam sobie całą scenografię, dom, podwórko, suterenę.
OdpowiedzUsuńTeraz już wiem, że nie wymyśliłam sobie Marianny, jest na tym świecie ktoś kto również ją spotkał. I się razem z nią dziwił.
To jest genialna i niedoceniana proza, prawda?
UsuńI ja sie cieszę, że jest ktoś, kto ją także pamięta.
Gdybyś kiedyś reżyserowała film, daj znać, chętnie pomoge przy kostiumach :).