poniedziałek, 2 czerwca 2014

Dzień drugi, i nie ostatni :)

Książka, którą przeczytałaś więcej niż trzy razy

Królowa Matka wie, że są osoby, które uważają czytanie więcej niż jeden raz danej książki za stratę czasu. I nawet je rozumie, bo - racjonalnie rzecz ujmując - czymże innym jest ponowna podróż przez już poznane krainy wraz z już poznanymi bohaterami, skoro na księgarskich i bibliotecznych półkach kuszą i wabią nowości, zapowiedzi i inne bestsellery?

Ale z drugiej strony... nie czytanie po raz kolejny jakiejś książki tylko dlatego, że sie ją już zna byłoby jak zdrada starego przyjaciela na rzecz nowego, który w dodatku wcale nie musi okazać się przyjacielem.

Że już Królowa Matka nie wspomni o tym, że są przecież rzeczy, które smakują dopiero za drugim razem. Albo trzecim. Albo piątym. Albo...

Jak łatwo się więc domyślić, Królowa Matka jest typem czytelnika, który na pytanie o książki przeczytane więcej niż trzy razy w życiu odpowiada: "Yyyyy, ale że co, tak wszystkie????".

Bowiem już pierwsza ulubiona opowieść Królowej Matki, pochłaniana przez nią w odległych latach dzieciństwa często i regularnie, za pierwszym wypożyczeniem ze szkolnej biblioteki została przeczytana jedenaście razy POD RZĄD, po czym, po paru latach zapomniana na lat kolejnych kilka - odnaleziona i znów przeczytana parokrotnie... co daje jej chyba pozycję lidera w klasyfikacji "najczęściej czytanych przez Królową Matkę książek".

Na potrzeby tego posta Królowa Matka zdecydowała się jednak na dwie pozycje.

Będąc Młodą Nastolatką posiadała Królowa Matka Przyjaciółkę. Przyjaciółka była osobą wielce niebanalną, wybitnie inteligentną i o barwnej osobowości, początki znajomości żadnej nie tylko przyjaźni, ale nawet życzliwego koleżeństwa nie wróżyły (co jest, ciekawa rzecz, nader częstym zjawiskiem w przypadku najistotniejszych w życiu Królowej Matki związków), po jakims czasie jednakże wzajemne stosunki rozkwitły niczym róży kwiat i Królowa Matka wraz z Przyjaciółką spędziły we wzajemnej bliskości kilka pięknych lat, zarażając się od siebie nawzajem przeróżnymi dziwnymi zwyczajami, nawyczkami, doprowadzając na wyżyny szlachetną, a tak dziś niepopularną sztukę epistolografii, ucząc się przeróżnych pożytecznych umiejętności (tak, to dzięki Przyjaciólce umie Królowa Matka robic skarpetki na drutach!) oraz pożyczając sobie książki.

Przyjaciółka miała ponadto zwyczaj - co roku przy okazji wakacji czytała "Anię na uniwersytecie",


a co roku przy okazji ferii zimowych - "Kawalera de Lagardère", którym to zwyczajem zaraziła Królową Matkę, a nawet uczyniła więcej.

Albowiem, o ile Królowa Matka (podobnie jak większość świata ;)) bardzo dobrze znała już wcześniej "Anię na uniwersytecie" (i inne powieści z cyklu o Ani Shirley), o tyle "Kawalera de Lagardère" Paula Féval nie znała wcale.

I kto wie, może - gdyby nie Przyjaciółka i jej oryginalne zwyczaje oraz gusta czytelnicze - nie poznałaby go do dziś.


"Kawaler de Lagardère", opowieść o dziecku paryskiej ulicy, sierocie bez nazwiska, który na skutek zadziwiającego splotu okoliczności zostaje wplątany w konflikt między dwoma najpotężniejszymi ludźmi we Francji, księciem Gonzaga i księciem de Nevers, i zostaje depozytariuszem wielkiej tajemnicy, dosłownie panem życia i śmierci dziecka powierzonego jego opiece, a w końcu - mścicielem jest czymś w rodzaju młodszego, nie tak widowiskowego brata "Trzech muszkieterów".

I jest to brat, zdaniem Kólowej Matki (uwaga! Królowa Matka popełnia Świetokradztwo na Kanonie!!!) lepszy, bardziej działający na wyobraźnię i lepiej znoszący próbę czasu (napisała osoba, która rok temu po długiej przerwie ponownie - i też nie po raz trzeci, tylko tak bardziej z piętnasty - przeczytała "Muszkieterów" i, ojej, jak się zdziwiła, że to już nie było to, co kiedyś!), może dlatego zresztą, że - o ile Królowej Matce wiadomo - ta wersja, która ukazała sie w Polsce to wersja skrócona, może lepiej opracowana, pozbawiona dłużyzn?; pełna, wydana we Francji pod tytułem "Garbus", w Polsce nie ukazała się nigdy.

To, co łączy "Kawalera" z "Muszkieterami" to fakt, że ani jedna z (licznych) oglądanych przez Królową Matkę ekranizacji nie zadowoliła jej wyrafinowanych gustów - ale to jest materiał na zupełnie inny wpis w zupełnie innym dniu Wyzwania.

Oto są zatem, Kochany Czytelniku, książki, które Królowa Matka nie dość, że przeczytała więcej niż trzy razy, to jeszcze czytała w regularnych i usystematyzowanych odstępach czasu :)!

I to by było na tyle... do, miejmy nadzieję, jutra :).


26 komentarzy:

  1. Czytałam to samo wydanie Ani, nie wiem ile razy ;) Kawalera de Lagardère mam dokładnie takiego samego, muszę sobie przypomnieć, bo już "dziesiąt" lat tam stoi zapomniany!
    Wśród książek powtarzanych regularnie na czoło peletonu wysuwa się Tomek Wilmowski, ze szczególnym wskazaniem na pierwszy tom. Bardzo długo nie miałam własnego egzemplarza i pożyczałam od wujostwa - w końcu otrzymałam go od nich w prezencie :D

    PS. Bardzo, bardzo się cieszę, że nie ostatni! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja z "Tomków" z kolei najczęściej "Tajemniczą wyprawę Tomka" czytałam, podejrzewam, ze zadziałało przwo pierwszeństwa, bo to jest tom, który przeczytałam jako pierwszy :). Ale całą serię bardzo lubiłam (boje sie postanowić, że sobie powtórzę, bo obawiam sie utknąć w powtórkach, i co wtedy :)).

      Usuń
  2. Jarecka, człeku małej wiary... ;))

    Otóż ja się zaliczam do tych, co po wielokroć.
    Przypomniałaś mi, ze wakacje idą, trza zakupić "Tatusia Muminka i morze". Wstyd, ze jeszcze własnego nie posiadam.
    A z czytaniem po raz enty zdarzyła mi się rzecz taka: pod wpływem przyjaciółki (!) zaczęłam czytać "Grę w klasy". Odpadłam prędko - irytowało mnie to skakanie po rozdziałach, mierziło filozofowanie dla egzaltowanych panien i młodzieńców... Po latach wróciłam do tej książki, zapewne dlatego, że przez sześć lat mieszkaliśmy w miejscu, gdzie nie byłam zapisana do żadnej biblioteki i z braku laku obczytywałam własne półki, i ... Co prawda skrzętnie omijałam rozdziały z podtytułem "morelliana" ale druga część książki miała w sobie taką jakąś tęsknotę, taki nastrój duszny lecz nieodparcie pociągający... Warto czytać po raz wtóry.
    A...aczkolwiek jakoś mnie do tej gry w klasy na razie nie ciągnie ponownie.
    Za to w planach na najbliższy czas znów "Raz w roku w Skiroławkach"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :D

      Ja "Muminka" polubiłam jako dorosły człowiek, w dzieciństwie bałam sie ich panicznie, wszystkich, a ilustracje robiły na mnie okropnie przygnębiające wrażenie... dopiero jak urosłam doceniłam ich wdzięk.

      Usuń
    2. A może z tymi Muminkami coś jest jak mówisz? Ja Muminki zaczęłam czytać jak się tylko ukazały. Był rok 1975 a ja kończyłam liceum (matura 76) i nijak nie można mnie było nazwać dzieckiem :). Kiedy dwa lata później oszalałam ze szczęścia w jakiejś prowincjonalnej księgarni, na widok "Tatusia Muminka i morza", koledzy znacząco stukali się w głowę, ale jedna z koleżanek błagała, żebym czytała szybciej, bo obiecałam jej pożyczyć (nabyłam ostatni egzemplarz). I od początku nie uważałam tej serii za książkę dla dzieci a cytatów w rodzinie używamy do dziś. Np. "A co dziwniejsze Muminek też ma rację" , albo, że coś wygląda ta, że wstyd byłoby to oddać nawet wysiedlonemu jeżowi, albo używamy zwrotu salome zamiast slalom (drobinka leśna o imieniu Salome) itd. itp. Oczywiście z czasem dorobiliśmy się rozlicznych cytatów z książek, filmów, piosenek czy z życia po prostu ale tamte przetrwał. Mogą świadczyć o głębokim zauroczeniu albo o głębokiej mądrości życiowej Muminków albo o jednym i o drugim :) lub może o czymś jeszcze innym.
      Po raz kolejny chciałam powiedzieć jak bardzo się cieszę, że jesteś Anutku.

      Usuń
  3. Kawalera zdobęde i przeczytam :) Powracam do książek Musierowicz - uwielbiam ten klinat

    OdpowiedzUsuń
  4. Garbus? Był taki film z Jeanem Marais (lata 60-te? jakoś tak). Bohater przebierał się za garbusa i w ten sposób szpiegował kogoś tam oraz przygarnął swego czasu dziewczynkę - sierotkę (niemowlę), która dorósłszy do stosownego wieku pokochała go i poślubiła. To to?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak właśnie to jest jedna z tych ekranizacji, która nie spełniła moich wyrafinowanych oczekiwań. Druga pochodzila z roku 1997 i nazywala się "Na ostrzu szpady", oraz tez nie spelniła. Tych oczekiwań.

      Ale jest żałośnie malo ekranizacji, które spełniły, więc może jestem kliętem wyjątkowo trudnym :).

      Usuń
  5. Ha, co roku późną jesienią wyciągam z półki Drużynę Pierścienia. I wtedy Mąż już wie, że winter is coming :)

    OdpowiedzUsuń
  6. "Ania" cała jaknajbardziejoczywiście, ale u nie na czoło wychodzi "Mistrz i Małgorzata", Muminki (lek na depresję:)), również Mores - zwłaszcza "Miasto śniących książek".
    No tak, nowe książki - nowe przygody i znajomości, ale... cudowne wyjazdy coroczne z tą samą przyjaciółką do tego samego pensjonatu... ach,,, idę czytać!:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Mistrz i Małgorzata" też, rzecz jasna. Zdecydowanie więcej mam tych książek, które czytałam kilka razy niż tych, co tylko raz, wychodzi na to ;).

      Usuń
  7. Ja w prawdzie nie czytuję książek wielokrotnie, ale jak już czytuję, to serią ośmiu ( ostatnio uzupełnioną o dziewiątą). Mówię o Wiedźminie, którego już prawie mogę recytować jak inwokację, co zupełnie nie przeszkadza mi raz w roku zaczynać od nowa i zaśmiewać się do rozpuku. No cóż poradzę, że kocham ;)

    P.S. Doskonały pomysł na cykl postów, przy okazji ciekawej lektury człowiek ma okazję zastanowić się nad sobą i swoim zachowaniem ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda? Strrrrasznie trzeba się nad soba zastanawiać, ja na parę pytan nie mam odpowiedzi i wcale nie jestem pewna, czy będe je miała, gdy nadziejdzie czas, by ich udzielić!

      "Wiedźmina" uwielbiam :).

      Usuń
  8. Do ''kanionu'' wielokrotnie przeczytanych ksiazek zalicze ''Wladce Pierscieni'', trylogie (jak na razie) Carlosa Ruiza Zafona - ''Cien wiatru'', ''Gra aniola'', ''Wiezien nieba'', i oczywiscie ''Wszystko czerwone'' Chmielewskiej (i pewnie tez przygody Padelka i Janeczki).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, "Wszystko czerwone" to książka z tych, co to po dwudziestym razie przestałam liczyć powtórki :D!

      Zafona czytałam dwie rzeczy, będe musiała rozejrzeć sie za trzecią...

      Usuń
  9. Czy to była TA przyjaciółka, z którą KM poszła do liceum?
    Bromba
    (i drugie pytanie, bezczelne, ale cóż, kiedy KM rzuca aluzjami i potem nie wyjaśnia: a jaka była ta pierwsza książka?)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie :). Zupełnie inna.

      O tej pierwszej książce to jeszcze wspomnę w dalszym ciągu wyzwania, jesli nie, to obiecuję, że wróce tu i podam tytul :).

      Usuń
  10. W czasach licealnych i późniejszych tak z raz do roku czytywałam "Nad Niemnem", dla czystej rozrywki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. UWIELBIAM "Nad Niemnem"!!! I tez czytałam więcej niż raz (a ogladałam za kazdym razem, jak wyłapałam w TV, co oznacza, ze po dwudziestym razie przestałam liczyć :D).

      Usuń
  11. Oczywiście,że wielokrotnie !!!

    OdpowiedzUsuń
  12. jejku,stare dobre lektury przypomniałaś! Anię uwielbiam, Kawaler stoi na półce i czeka na przypomnienie. Tomki musze skompletować, iestety nie mam wszystkich. Drużyna Pierścienia - oczywiście, Całe zdanie nieboszczyka Chmielewskiej, Ziele na kraterze Wańkowicza, cały cykl Valdemaru Mercedes Lackey, Belgariada Eddingsa, Ksiądz Rafał Grabskiego (stracilam rachubę, ale czytam średnie raz na dwa miesiące).... Mogę tak ciągnąć długo. Ale zamiast tego idę wyciągnąć coś z półki.
    Dzięki Anutku za przypomnienie tylu fajnych książek :)

    OdpowiedzUsuń
  13. O, fajnie wiedzieć, że są jeszcze inne osoby, które miały swoją "wakacyjną" książkę. W podstawówce i ogólniaku taką książką, po którą sięgałam zaraz po powrocie z wręczenia świadectw (taki mój rytuał z okazji wakacji) była książka chyba trochę obecnie zapomniana, a mianowicie "Tapatiki" Marty Tomaszewskiej. Przeczytana przeze mnie z osiem razy.

    W życiu dorosłym - o czym już chyba wspominałam w jednym z komentarzy - "Urodzeni biegacze". Pięć razy.

    Oczywiście obydwie polecam :).

    OdpowiedzUsuń