Po tym, jak choinka została ubrana (rozplątywanie siedmiometrowego
łańcucha z gwiazdek po to tylko, by - korzystając z odwrócenia się Królowej
Matki na moment w kierunku blugocącego garnka czy podejrzanie gorącego
piecyka - Potomki mogły go natychmiast splątać ponownie, tym razem
znacznie bardziej skutecznie, i znów rozplątywanie - to coś, jak
tworzenie mandali, z tą różnicą, że przy układaniu mandali się ociupinkę
mniej klnie), popisowa strucla upieczona, jak dom (w miarę skromnych
możliwości i chęci) doprowadzono do stanu świątecznego, prezenty
popakowano i ulepiono dwie setki pierogow, po wizycie rodziny, wieczerzy
i śpiewaniu kolęd, po wizycie Gwiazdorka (jak trzeba, przez komin ;)),
po odwiezieniu do domu Matki i Siostry Królowej Matki, po tym, jak
Potomki, oczadziałe od nadmiaru wrażeń, objedzone słodyczami (tak,
Królowa Matka wie, to BARDZO niepedagogiczne), z prezentami w objęciach
udały się spać (poprawka - udały się do łóżek, a jeśli chodzi o spanie,
to Królowa Matka nadal je słyszy), po spróbowaniu po kawałku każdego
świątecznego ciasta i umyciu góry garów Królowa Matka zamknęła na chwilę
oczy i pomyślała: "O, wszyscy bogowie, to niemożliwe, udało się!".
Rok temu Królowa Matka spędziła Wigilię na oddziale Patologii Ciąży (zdrowa jak całe stado byków, ale "wie pani, lada chwila może się zacząć"), a jej wieczerza była najbardziej postną rzeczą, jaką Królowa Matka miała szanse jeść do tej chwili, składała się bowiem z suchego chleba (dosłownie, oprócz chleba Królowa Matka dostała rybę w galarecie, której nie tknęła podwójnie - jako wegetarianka i osoba, która w całym życiu, tym przedwegetariańskim, nie była w stanie przełknąć kęsa jakiejkolwiek ryby w jakiejkolwiek galarecie, nawet domowej, a co dopiero ze szpitalnego cateringu), który podany został o godzinie piętnastej, bo personel się spieszył do własnego domu na własne Wigilie.
Pół roku temu Królowa Matka nie była pewna, czy następną Wigilię w ogóle ujrzy na oczy. A właściwie była pewna, że jej nie ujrzy... tylko nigdy, nigdy o tym nie mówiła i starała się nie myśleć. Ile sił. A nie było tych sił wiele.
To dlatego jej tak bardzo zależało. To dlatego piekła domki z piernika i szyła choinki. Obwieszała migoczącymi gwiazdami ściany salonu. Po raz pierwszy w życiu kupowała światełka zewnętrzne do domu, bo tak bardzo chciały tego jej dzieci. Naklejała z Potomkami reniferki na okna, pomagała im lepić choinki z masy solnej, dekorowała pierniczki.
Aby uczynić ten dzień jak najpiękniejszym.
Aby zwyciężyć w ten sposób swoją własną, osobistą Ciemność.
I oto ponownie dane jej było zanurzyć się w czas gdy jak co roku, od wieków, ludzie gromadzą się razem, aby świętować dzień, gdy Ciemność przemija.
Światło zwycięża.
Rodzi się Nowa Nadzieja.
Nowej Nadziei wszystkim!
Rok temu Królowa Matka spędziła Wigilię na oddziale Patologii Ciąży (zdrowa jak całe stado byków, ale "wie pani, lada chwila może się zacząć"), a jej wieczerza była najbardziej postną rzeczą, jaką Królowa Matka miała szanse jeść do tej chwili, składała się bowiem z suchego chleba (dosłownie, oprócz chleba Królowa Matka dostała rybę w galarecie, której nie tknęła podwójnie - jako wegetarianka i osoba, która w całym życiu, tym przedwegetariańskim, nie była w stanie przełknąć kęsa jakiejkolwiek ryby w jakiejkolwiek galarecie, nawet domowej, a co dopiero ze szpitalnego cateringu), który podany został o godzinie piętnastej, bo personel się spieszył do własnego domu na własne Wigilie.
Pół roku temu Królowa Matka nie była pewna, czy następną Wigilię w ogóle ujrzy na oczy. A właściwie była pewna, że jej nie ujrzy... tylko nigdy, nigdy o tym nie mówiła i starała się nie myśleć. Ile sił. A nie było tych sił wiele.
To dlatego jej tak bardzo zależało. To dlatego piekła domki z piernika i szyła choinki. Obwieszała migoczącymi gwiazdami ściany salonu. Po raz pierwszy w życiu kupowała światełka zewnętrzne do domu, bo tak bardzo chciały tego jej dzieci. Naklejała z Potomkami reniferki na okna, pomagała im lepić choinki z masy solnej, dekorowała pierniczki.
Aby uczynić ten dzień jak najpiękniejszym.
Aby zwyciężyć w ten sposób swoją własną, osobistą Ciemność.
I oto ponownie dane jej było zanurzyć się w czas gdy jak co roku, od wieków, ludzie gromadzą się razem, aby świętować dzień, gdy Ciemność przemija.
Światło zwycięża.
Rodzi się Nowa Nadzieja.
Nowej Nadziei wszystkim!
Nawzajem!
OdpowiedzUsuńMy zaraz siadamy do Wieczerzy- różnica czasu:)
Trzymaj się Królowo, dobrze, że Światłość zwycięża.....
Asia i Łobuzy
Szkoda, że nie pamieta się o tym na codzień.
OdpowiedzUsuńDziękuję...
Elżbieta
:)
OdpowiedzUsuńJa się staram pamiętać...