Cd. z wczoraj:
Królową Matkę mianowicie zaczął swędzić brzuch. Potem uda i ramiona, łydki, wreszcie dłonie, szczególnie zagłębienia między palcami. Swędziały jak cho..., że ho, ho, Królowa Matka wypróbowała na sobie tony mazideł, zasypek, średniej wielkości morze kąpieli ziołowych, zmieniła kosmetyki i środki higieny, spożyła w postaci leczniczych napojów jakieś pięć kilo drożdży, a wszystko jak ją swędziało, tak swędziało. Królowa Matka więc, doprowadzona do ostateczności np. wstawaniem o drugiej w nocy w celu zażycia łagodzącego prysznica zasiadła przed komputerem, przekopała internet, zdiagnozowała się i uzbrojona w wiedzę niemal fachową udała się do lekarza.
- Cholestaza! - orzekła bez chwili wahania pani doktor.
- A może to PUPPP (pruritic urticalial papules and plaques of pregnancy)? - zasugerowała nieśmiało Królowa Matka, której autodiagnoza cholestazę wykluczyła. - Przepraszam, nie znam polskiej nazwy...
- Wygląda na cholestazę! - stwierdziła pani doktor, a ponieważ szczęśliwie był już 36 tydzień ciąży, a w dodatku u Królowej Matki zaistniało dwucentymetrowe rozwarcie, dała jej skierowanie do szpitala i nakazała zgłosić się tam jak najszybciej, bo "to już lada chwila może się zacząć".
W szpitalu przyjmująca Królową Matkę pani doktor (poza zadaniem pytania, które już wtedy zajęło, i do dziś utrzymało, niekwestionowaną pierwszą pozycję wśród Pytań Zadawanych Wielodzietnym Patologiom W Ciąży Mnogiej: "Czy rozród był wspomagany?" - Królowa Matka z miejsca poczuła się jak rasowa krowa na Wystawie Hodowców Bydła) rzuciła na podrapane dłonie Królowej Matki jednym okiem i lekceważąco machnęła ręką:
- Skąd, to nie jest cholestaza! To alergia pokarmowa prawdopodobnie!
- A może PUPPP? - szepnęła Królowa Matka.
- Alergia, na pewno! Niech pani sobie przypomni, czy jadła pani ostatnio coś nowego.
Pielęgniarka, pobierająca Królowej Matce krew, też rzuciła na podrapania jednym okiem:
- Cholestaza! - rzekła z niezachwianą pewnością siebie. - Te próby wątrobowe na pewno wyjdą źle!
Próby wątrobowe ujawniły, że wątrobie Królowej Matki zaszkodzić mogłoby wyłącznie popadnięcie natychmiast w zaawansowany alkoholizm. A kto wie, czy i to by na pewno wystarczyło.
Zgnębione Grono Medyczne, pochylające się z uwagą nad ranami drapano-szarpanymi Królowej Matki zdecydowalo o wysłaniu jej do Szpitala Zakaźnego w celu zasięgnięcia Opinii Specjalisty. Królowa Matka udała się tam z fasonem, karetką pogotowia, urocza, siwa pani dermatolog przyjęła ją natychmiast i też rzuciła okiem tylko raz:
- O! - powiedziała. - PUPPP!,
po czym pocieszyła Królową Matkę informacją, że lekarstwa na to w zasadzie nie ma, ale dla dzieci jest całkowicie nieszkodliwe (choć, jak wiedziała już wcześniej Królowa Matka naszpikowana internetową wiedzą, zdarzały się rozwiązania porodów poprzez cesarskie cięcie, by zapobiec samobójstwom doprowadzonych do obłędu nieustannym świądem matek, matek, które - pomimo upływu czasu i zatarciu wspomnień - Królowa Matka NAPRAWDĘ rozumie), minie samo tuż po porodzie lub tydzień-dwa później. Czyli, jak dodała, już niedługo, bo przecież to może być lada chwila.
Dwa tygodnie później Królowa Matka znajdowała się w dokładnie tym samym miejscu co dwa tygodnie wcześniej i odnosiła coraz wyraźniejsze wrażenie, że zamorduje w sposób wyrafinowany i okrutny kolejną osobę, która jej powie, że to przecież może być lada chwila.
Wszystkie potencjalne ofiary jednakże, z niewątpliwą, choć nieuświadomioną, korzyścią dla siebie porzuciły tekst "to już przecież może być lada chwila!" na rzecz z dnia na dzień bardziej rozpaczliwego "dlaczego, na Boga, nic się nie dzieje???!".
Bowiem oto minęła Wigilia. Minął Sylwester. Minęła niedziela, gdy grała Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Minęły imieniny Potomka Młodszego. Minęło pierwsze (przedwczesne) przedstawienie szkolne Starszego z okazji Dnia Babci i Dziadka. A w kwestii powiększenia się rodziny Królowej Matki nic się, cholera jasna psiakrew, nie działo!!!!
Coraz bardziej zdesperowane Pany Dochtory zadysponowały u Królowej Matki próbę oksytocynową. O oksytocynie Królowa Matka słyszała same złe rzeczy, ale było jej już wszystko jedno. I, jak się okazało, nader słusznie.
Próby oksytocynowe są nudne. Trwają po trzy godziny (no, chyba, że efekt przynoszą, nie trzeba jednakże być Sherlockiem Holmesem by wydedukować, że w wypadku Królowej Matki nie przyniosły), można się położyć na boku, nie wtedy jednakże, gdy jest się Inkubatorem Bliźniątek. Wtedy trzeba leżeć na wznak, z czujnikiem przytwierdzonym do każdego Bliźniątka, i nie ruszać się, bo czujnik wtedy zjeżdża i maszyna "nie pisze". Trzy godziny na wznak (albo na półleżąco, ale zawsze) z czujnikami i brzuchem pod nosem, nie bardzo spełnia to warunki, by stać się najpiękniejszym wspomnieniem twego życia. Ani nawet, by załapać się do pierwszej dziesiątki.
W czasie pierwszej próby oksytocynowej Królowa Matka przeprowadzała pogawędkę z koleżankami z sali, które ją odwiedziły, koleżanki co jakiś czas rzucały okiem na maszynę, która, umieszczona tuż przy głowie Królowej Matki, nie była dla niej zbyt dokładnie widoczna.
- Słuchaj - nie wytrzymała wreszcie jedna z nich - czy ta maszyna notuje twoje skurcze?
- I owszem - odparła beztrosko Królowa Matka, - a co?
- Bo ona pokazuje skurcze na 120 procent...
Cóż, maszyna może i miała takie skurcze, Królowa Matka nie.
Na drugą próbę oksytocynową Królowa Matka, nauczona doświadczeniem, przygotowała sobie lekturę, której oddawała się w czasie, gdy maszyna znów miała silne skurcze. Podczas trzeciej próby Królowa Matka zasnęła, ignorując skurcze maszyny w sposób bezwzględny i doprowadzając Personel Medyczny do rozpaczy.
- Czy pani pozwoli, że zrobię masaż szyjki macicy? - spytała powodowana tą rozpaczą Położna, a Królowa Matka pozwoliła, bo - czy już wspominała? - i tak miała wszystkiego dość i doszła jakiś czas temu do etapu "niech boli, niech rwie i dusi, ale NIECH TO SIĘ SKOŃCZY!!!!". Masaż, który - wbrew oczekiwaniom oblatanej w koszmarnych opowieściach okołoporodowych Królową Matkę - nie okazał się być niczym strasznym, ujawnił tylko to, o czym Królowa Matka wiedziała już wcześniej:
- Przecież dziecko jest w kanale rodnym! - rzekła Położna rozpaczliwie. - Przecież czułam główkę! Ma pani rozwarcie na cztery centymetry (od tygodnia, pomyślała Królowa Matka, w której już jakiś czas temu zaczęło kiełkować podejrzenie, że dojdzie w ciągu następnych miesięcy do wymaganych dziesięciu centymetrów powoli, ale za to bezboleśnie), przecież dwa-trzy skurcze i pani by urodziła!!! DLACZEGO NIC SIĘ NIE DZIEJE?!!!
Gdybyż to Królowa Matka wiedziała. Osobiście robiła już plany pobierania opłat od wycieczek, które będą walić drzwiami i oknami, by obejrzeć "tę panią, Droga Wycieczko, która leży u nas już osiemnasty miesiąc, i jest to najdłuższa ciąża w historii ludzkości, a teraz można robić zdjęcia!". Z każdego USG wychodziła coraz słabsza duchem, bo dzieciątka rosły w nieopanowany sposób (tak, te same, które miały urodzić się leciutkie i malutkie) , kiedy lżejsze z dzieciątek oszacowano na ponad trzy i pół kilo zabroniła lekarzom podawać wagę, przerażająca wizja powicia pięciokilogramowych bliźniąt stawała się coraz wyraźniejsza, minął termin porodu (tak, ten sam, do którego Królowa Matka miała nie donosić) i Królowa Matka zaczęła podejrzewać, że urodzi we własną rocznicę ślubu, jak kto głupi. Co też istotnie nastąpiło.
W dzień jej rocznicy ślubu Pan Doktor prowadzący obchód rzucił na Królową Matkę okiem i spytał:
- Dobrze pani spała dziś w nocy?
- Tak sobie - odparła Królowa Matka, która spała fatalnie.
- Bo dziś pani urodzi.
Jasnowidz jakiś czy cóś?
Albowiem kwadrans później odeszły Królowej Matce wody. Królowa Matka chwilę poleżała, rozmyślając, że już zapomniała, jakie to jest doskonale idiotyczne uczucie, wezwała Personel Medyczny, który ją przypiął do KTG i zapowiedział badanie za kwadrans oraz wysłała SMS do Pana Małżonka treści "Mówiłam, że to będzie dziś!", na co otrzymała od niego, zazwyczaj unikającego słów powszechnie uznawanych za obelżywe, odpowiedź treści "Jakie to, k..., romantyczne!".
Kwadrans później, gdy odczepiona od KTG Królowa Matka szła na badanie, spotkała Położną, która, rzuciwszy na nią okiem, spytała:
- Chce pani rodzić z mężem?
- Tak - odparła Królowa Matka.
- A mąż już jedzie?
- Nie - odparła Królowa Matka.
- To niech pani po niego dzwoni!
- Tak zaraz? - spytała powątpiewająco Królowa Matka. - Przed badaniem?...
- Skurcze pani ma? - zapytała zatem Położna.
- Mam - odparła zgodnie z prawdą Królowa Matka.
- Takie, jak na oksytocynie? - upewniła się Położna.
- O, NIE!!! - rzekła z mocą Królowa Matka, na co Położna rzekła zdecydowanie:
- Niech pani dzwoni przed badaniem!,
co Królowa Matka uczyniła, i słusznie, bo badanie było krótkie i zaraz po nim odesłano Królową Matkę na blok porodowy. Gdzie ją natychmiast (tu zdziwienie stulecia) przywiązano do KTG. Nie wzbudziło to zachwytu Królowej Matki, która już wiedziała, że nienawidzi leżeć, gdy rodzi, i która w związku z tym mamrotała do siebie:
- Nienawidzę leżeć, nienawidzę leżeć, nienawidzę leżeć...
- Czego pani nienawidzi, skarbie? - spytała Położna Oddziałowa, która usłyszała to mamrotanie.
- Leżeć! - odrzekła Królowa Matka pełnym głosem.
- To tylko na parę minutek, kochanie! - rzekła macierzyńsko Położna. - Zaraz panią odwiążemy i pochodzi sobie pani, ale wie pani, musimy to monitorować, w końcu to bliźnięta... - i przystąpiła do badania. Po którym to badaniu Królowa Matka jednak nie wstała. Za to w trakcie którego wpadła Pielęgniarka z tekstem "mąż już jest, wpuszczać faceta?" na ustach.
- O, tak! - powiedziała Położna - Wołać, wołać, tu jest siedem centymetrów rozwarcia!
- Ile? - zdziwiła się Królowa Matka, która, będąc osobą oczytaną wiedziała, że przy siódmym centymetrze powinna właśnie zacząć się pakować i proponować, że wróci dokończyć rodzenie jutro. Z przeprowadzanej właśnie w jej przytomności rozmowy wynikało jednakże, że pakować się wolałby ktoś inny:
- Leć po Głównego! - rzekła jedna Położna do drugiej Położnej.
-Dlaczego? - zdziwiła się Młodsza i najwyraźniej Mniej Doświadczona Położna.
- To są bliźnięta! - odparła na to Pierwsza Położna. - Ja sama mogę nie dać rady! Ja się boję!
No super. No hiper-super rewelacyjnie po prostu, pomyślała Królowa Matka. Jakie to, nieprawda, krzepiące tak sobie rodzić przy pozytywnie nastawionym Personelu, pomyślała Królowa Matka. To już tu nikt lepszy do bania się nie znajdzie na tej sali, rzeczywiście, pomyślała Królowa Matka. Więcej pomyśleć nie zdążyła, bo, najwyraźniej uskrzydlony obecnością Głównego Lekarza, który swoją interwencję w poród Królowej Matki ograniczył do stania sobie w drzwiach, Pompon Starszy uznał, że sytuacja dojrzała do radykalnych rozwiązań i po trzech porządnych skurczach pojawił się na tym świecie.
Równo rok temu o tej samej porze :).
Z jakiegoś tajemniczego powodu, którego Królowa Matka nie rozumie, pamięta ona najdokładniej pierwsze przytulenie tego właśnie Potomka. Nie pamięta, kiedy i w jakich okolicznościach pozwolono jej pierwszy raz potrzymać Potomka Starszego, pamięta oczywiście i wzięcie na ręce i Potomka, i Pompona Młodszego, ale tylko w wypadku Pompona Starszego pamięta wszystko, co do szczególu. Fizycznie czuje, jaki był cieplutki, przytulny, mięciutki, pamięta zapach, pamięta jego głos, pamięta ciężar...
... a jest co pamiętać, bo jej maleńki, lekki, potencjalnie, według posępnych przepowiedni niedonoszony Bliźniaczek ważył 3900. Bez głupich dziesięciu gram.
- Patrz, pierwszy blondyn w rodzinie! - rzekła Królowa Matka z zachwytem do Pana Małżonka (uściślając, wszyscy w rodzinie Królowej Matki są blondynami i jak idą w kupie deptakiem w Rodzinnym Mieście wyglądają jak Pochód Wikingów, ale wcześniejsze Potomki rodziły się zdobne w obfite, czarne pukle) i ucałowała Blondyna, który został jej szybko zabrany (razem z Panem Małżonkiem przeznaczonym do kangurowania Pacholątka), bo przecież trzeba było porodzić jeszcze jedno Dziecię.
- Niech pani odpocznie - powiedziała Położna, - a jak pani poczuje nadchodzący skurcz ("Kiedy to może nastąpić?" - chciał natychmiast wiedzieć Pan Małżonek, i dowiedział się, że od kwadransa do godziny-dwóch nawet), proszę mnie zawołać.
Królowa Matka odpoczywała więc, myśląc różne nieładne rzeczy o jej najmłodszym Potomku. "Do licha - myślała sobie - jakby to była normalna ciąża, już by było po wszystkim. Byśmy mogli SMSy rozsyłać i zdjęcia cykać, już by się człowiek nie denerwował, już by było wiadomo, że dobrze poszło, można by się odprężyć. To nie. Czekać teraz godzinę, a potem... Cholera. Cholera. Cholera!".
Gdy tak sobie dumała, otworzyły się drzwi i wjechał przez nie wypasiony inkubator.
- Co to jest? - spytała Położna, chociaż od lat pracowała w szpitalu i powinna to przecież wiedzieć.
- No, cieplarka - odparła ze zdziwieniem pchająca cudo techniki Pielęgniarka.
- Po co? - spytała też ze zdziwieniem Położna.
- No, bo przecież to bliźnięta! - odparła z większym zdziwieniem Pielęgniarka.
- I co z tego, że bliźnięta? - zdziwiła się na maksa Położna.
- No, to bliźnięta! Co, nie chcecie cieplarki??? - poziom zdziwienia sięgnął zenitu, a Królowa Matka po raz pierwszy przekonała się, że jej bliźnięta nie są typowe.
Przekonała się też, że nie będzie zmuszona czekać na następne dwie godziny. Ani nawet kwadrans.
- Idzie, idzie! - krzyknęła do Położnej, na co Położna odkrzyknęła "Pani prze!", Królowa Matka poparła, a potem z rezygnacją padła na plecy, żeby odpocząć przed następną porcją rozrywki. Wiadomo, nawet najlżejszy poród nie bardzo przypomina karnawał w Rio. Królowa Matka więc wzięła głęboki oddech...
... i w tym momencie Położna pokazała jej wrzeszczące wniebogłosy, wściekłe i z widoczną pretensją do świata Chłopię (waga urodzeniowa 3600). Tak oto Pompon Młodszy objawił wszystkim, że koniec ze spokojem, bezruchem i zgodą na przyduszanie przez Starszego (o 9 minut) Braciszka, a Królowa Matka poczuła, jak jej podchodzi do gardła nietaktowny chichocik, który dławiła ile sił, bo z tego, co słyszała o porodach śmiech nie mieści się w szerokim spektrum prezentowanych w ich trakcie zachowań. Tym niemniej był to z pewnością jej najśmieszniejszy poród.
Potem zaś Królowa Matka została na krótko (ale zawsze) Gwiazdą Oddziału.
Do zajmowanego przez nią i Dzieci pojedynczego pokoju z łazienką wpadali, by obejrzeć dziwowisko (zwane pieszczotliwie "Klopsikami"), nawet Lekarze, o Pielęgniarkach, Położnych i Salowych nawet nie wspominając. Przewinął się przez pokój cały oddział, od progu wydając okrzyki:
- To jest niewiarygodne!
- GDZIE ich pani trzymała?!
- Widziałam/-łem panią, przecież nie miała pani dużego brzucha, w ogóle nie wiedziałam/-łem, że to bliźnięta!
- Dokonała pani niemożliwego!
- Jak się to pani udało?!
- Przecież pani jest CHUDA, jakim cudem oni się zmieścili?!
- Odróżnia ich pani?,
zadawane w różnej kolejności, ale przez absolutnie wszystkich. I otóż na to ostatnie pytanie Krolowa Matka mogła odpowiedzieć (i odpowiadała) triumfalnie:
- Tak! PRZECIEŻ ONI SĄ RÓŻNI,
bowiem od pierwszego wejrzenia zauważyć się dało, że powiła bliźnięta dwujajowe, i tak oto spełnilo się jedyne z jej życzeń - "Jeśli już muszę mieć czterech synów, niech to będzie czterech RÓŻNYCH synów!".
A dwa dni później Pan Małżonek zabrał Królową Matkę i Pompony do domu i zaczęła się nauka zwykłego, szarego, często nużącego życia. Razy dwa :).
PS. Panu Małżonkowi z okazji Rocznicy Ślubu Królowa Matka życzy, by nigdy nie zrozumiał, jakie głupstwo strzelił żeniąc się z nią, i obiecuje, że nigdy, nigdy, już absolutnie nigdy nie zrobi mu takiego prezentu :).
PSS. Pomponom zaś Królowa Matka życzy, by spełniło się to, co mówi się o dzieciach, które "przydeptały roczek" (czyli zaczęły chodzić przed ukończeniem pierwszego roku życia) - aby doszły w życiu do czegoś. Najlepiej do tego, czego same będą pragnęły.
Oj królowo Matko ... gratulacje ogromne! Łzę wzruszenia otarłam spod lewego oka, łzę spod prawego oka (tę ze śmiechu) też otarłam i piszę ... STO LAT! (Pompony stały mi się bliższe, bo urodziły się prawie dokładnie (plus jeden dzień)30 lat po mnie :).
OdpowiedzUsuńA więc i dla Ciebie - sto lat :)))!
UsuńCzytałam z tchem zapartym! Wspaniale piszesz!
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuńBardzo fajna notka. Wszystkiego Pomponowego życzę :)
Wszystkiego najlepszego dla rocznych Pomponów oraz dla Królowej Matki i Pana Małżonka z okazji rocznicy :)))))
OdpowiedzUsuńDziękuję, Dziewczyny, zbiorowo, za życzenia dla Pomponów, dla nas, i za mile slowo o moim pisaniu :).
UsuńSobie musiałam dwa razy przeczytać z wrażenia... i podobnie jak Mamaeli z jednego oka ciekło wzruszenie, a z drugiego radość. Jeszcze trzecie oko by się przydało, bo gdzieś mi się podziw kołacze po łbie :)
OdpowiedzUsuń3900 i 3600? Faktycznie maleństwa... tyci, tyci ;) Ja naprawdę nie wiem, gdzie Ty ich zmieściłaś :)
No nic to...
Pomponom, Królowej Matce i Panu Małżonkowi zdrowia i radości!!! Wszystkiego Dobrego!!!
I siniaków jak najmniej dla roczniaków!!!
Starszy ma siniaka na pośladku, nikt nie wie, skąd.
UsuńSama nie wiem, gdzie ich zmieścilam, serio, w ogole w wyliczenia USG nie wierzyłam, bo one sa często błędne, prawda? A na tyle ludzi w środku nie wygladałam :)). Jakoś sie twarzowo ułozyły po prostu :D.
Dziękujemy za życzenia!
WOW!!! ...nie wiem co napisać...ryczeć mi się chce i tyle. Pomponowego życia dla całej Waszej szóstki!!!Aż mnie zaczął gilgotać brzuch z chęcią na czwarte...ale nie nie....to tylko małe gilgotanie ;)
OdpowiedzUsuńTylko gilgotanie, tego się trzymaj :)). I dziękujemy za zyczenia :).
UsuńKobieto! Jesteś boska!
OdpowiedzUsuńW końcu mam chwilę, żeby Ci to napisać. Już kilka dni temu przeczytałam całego Twojego bloga i dla mnie każda notka to arcydzieło!
A co do tej....
Ryczeć się chce, śmiać się chce... potrafisz wzbudzić tyle emocji!
Pięknie!
Wszystkiego najwspanialszego dla całej waszej pompowej.. bombowej rodzinki!
;-))))))))
Ps. Ja też chciałabym mieć kiedyś czwórkę... Dobra, wiem, czasem pewnie masz dość, ale ile radości!! ;-D
Ach, Julito, i tak długo wstrzymywałaś się z napisaniem mi, że jestem boska? Niewybaczalne ;D!
UsuńWcale boska nie jestem, tylko ludzka, powinnaś moje dzieci spytac, jak się czasem zachowuję. Nie opisuję tego na blogu żeby z piedestalu nie spaść :DDD.
Ale rzeczywiście, choć czasem ma się dość, czwórka to JEST wiele radości. Juz doszlam do etapu gdy myślę, że z trójka byłoby nudno (chociaz dojscie do tego etapu zajęło mi troche czasu).
Dziękuję za mile slowa i pozdrawiam!
z trójka nudno powiadasz...hihi....brzmi zachęcająco ;)
UsuńKrólowo Matko, cuda się dzieją na Twym blogu :) Dziękuję za najwspanialszy opis ciąży jaki miałam okazję czytać! No i za przecudnej urody ilustrację :)
OdpowiedzUsuńStoooooo lat, stoooooooo lat...!! Dla Was wszystkich:)
Myślę, że taka okazja jest dobra do ujawnienia się :) Czytam Ciebie od jakiegoś czasu, ale nie komentowałam. Piszesz wspaniale, tam lekko i z humorem. Super :)
OdpowiedzUsuńGratuluję "wielodzietnej patologii" i podziwiam. Troszku spóźnione, ale najlepsze życzenia dla Pomponów, dla Królowej i Małżonka z okazji rocznicy. Kolejnych takich życzę :)
PS jak czytałam o swędzeniu, to wróciły moje wspomnienia, czułam jak mi po całym ciele to swędzenie chodzi :) ja miałam cholestaze, więc doskonale Cię rozumiem
Królowo Matko, wszystkiego najlepszego dla Was i dla Pomponów :)
OdpowiedzUsuńGratulacje najszczersze dla Pomponów, Potomstwa, Pana Małżonka i samej Królowej Matki!!!
OdpowiedzUsuńPodobnie jak reszta czytaczy uchachałam sie jak norka i wzruszyłam takoż.
i tylko jedno mi sie tak nieśmiało kołacze po głowie - tak a propos obietnicy uczynionej Panu Małżonkowi z okazji rocznicy - stara mądrość ludowa, która głosi, żę lepiej nigdy nie mów "nigdy"... :)
Odpukuje w niemalowane :). Tym razem nigdy znaczy nigdy :D.
UsuńAnutku, ja juz (czesciowo, bez szczegolow) slyszalam te historie na zywo, ale fantastycznie sie czyta. Czy ja juz zyczylam Pomponom udanych rodzicow, czy ograniczylam sie do zachwytu nad ich racjonalnoscia? Usciski dla nich i Wam jak najpiekniejszych rocznic.
OdpowiedzUsuń"Jeśli już muszę mieć czterech synów, niech to będzie czterech RÓŻNYCH synów!". - kojarzy mi sie pewien motyw literacki :P
TA LITERATURA :D!
UsuńNie wiem, czy na zyczenia Pomponom udanych rodziców nie jest ciut za późno, ale w ich imieniu dziękuję :D.
Kochana, jesteś wielka - oczywiście wyłącznie literacko, żeby nie było:-) Cudna historia. Nie powiem, żeby mnie motywowała do posiadania bliźniąt, ale jakoś tak, przez moment, poczułam w sobie chęć na jeszcze jedno...Nie, tfu, tfu, pozwól, że pozostanę przy niezmiennym podziwie i zachwycie nad twoją patologicznie wielką rodziną.
OdpowiedzUsuńMoja sąsiadka też ma czterech chłopaków, tylko po kolei, nie hurtowo. I zwierzała mi się w czwartej ciąży, że strasznie niepewnie się czuje na myśl, że urodziłaby dziewczynkę, bo nie ma opanowanej instrukcji obsługi do dziewczynek. Na szczęście był czwarty chłopak - wszyscy podobni jak dwie krople wody i bardzo, bardzo fajni:-) Jestem szczerą fanką "wielodzietnych patologii"! I wszystkiego najlepszego!
NIe, no ja zawsze chcialam dziewczynkę, i jest mi smutno, że jej nie będe miała, mimo braku instrukcji :). No, ale przywykłam do myśli, że jej nie bedę miała, a z każdym kolejnym chlopcem w rodzinie jest latwiej :D. Tym niemniej nie dziwię się, że wolisz pozostać przy odchowanej dwójce :D.
UsuńDziękuję za zyczenia i za słowa o "literackiej wielkości". Miod na moje serce, naprawdę :)).
Wniosek nazywa sie jeden... i nie zeby cos tu sugerowac od razu czy co... ale masz talent do rodzenia dwojaczkow ;-) I nie zadna anonimowa, ino Sylwestra pisze...
OdpowiedzUsuńJa mam w ogole talent do rodzenia, jakby mi z pierwszym się nie pokićkało, to bym całą czwórke rodziła przez pięć minut każde, na dwóch skurczach :))). No żona sułtana normalnie. Tym niemniej zmarnuję sobie ten talent. Beztrosko. O ;))).
UsuńKrólowo Matko, jesteś moją królową;)
OdpowiedzUsuńDoskonale się czyta Wasze perypetie:)
Gratulacje, wszystkiego najlepszego i co tam jeszcze się życzy;)
Kłaniam się nóżka, jak jedna pani z książki Joanny Chmielewskiej. I dzięki wielkie za zyczenia :D.
UsuńAnutku, nadrabiam zaległości i czytam sobie wszystko teraz. Podkreślano to już, ale ja od siebie muszę też napisać-cudownie się Ciebie czyta! Ileż razy śmiałam się w sposób niekontrolowany, a ile razy łzy miałam w oczach...Dziękuję. Zdaje się, że Pompony niedługo będą miały drugie urodziny:)
OdpowiedzUsuńkaliope
Jeśli czytasz od końca, to masz przed sobą ze trzy tomy, gdyby tak drukować :D. Dziękuje ci bardzo za miłe słowa, ciągle nie mogę w takie uwirzyć, więc każdym się cieszę jak dziecko :))).
UsuńPo przeczytaniu "wpuszczać faceta?" ryknęłam takim śmiechem, że musiałam się tłumaczyć z tego, co czytam. A poza tym Mistrzyni Suspensu z Ciebie, Królowo.
OdpowiedzUsuń*ponuro* To nie ja. To życie.
Usuń