poniedziałek, 31 października 2011

Halloween czas zacząć!

No to świętujemy :). W sumie pierwszy raz z jaką-taką pompą, z tym, że nie po raz ostatni, jako że Pompon Młodszy ma imieniny w Halloween i Królowa Matka już planuje pieczenie ciast zdobnych w pająki i duchy (gdyż ma nadzieję, że Solenizant - sto lat, Dziecię Lube, nawiasem mówiąc - nie zgłosi sprzeciwu. A właściwie jest nawet pewna, bo wie już teraz z doświadczenia, że chłopcy prędzej czy później zainteresują się pająkami, robalami i wszelką ohydną, oślizgłą i wijącą się zwierzyną, jest to silniejsze od nich. Może ma to jakiś tajemniczy związek z chromosomem Y). Na razie upiekła chleb czekoladowy:



według tego przepisu. Chleb znajduje się obecnie w stanie niemal całkowitej anihilacji, ale Królowa Matka nie porzuca nadziei, że choć okruch zostanie dla dusz przodków, które dziś nawiedzą jej dom (i dla których już płonie postawiona w oknie świeczka).

Poza chlebem Królowa Matka przy wydatnej pomocy Bandy Dwojga (Potomki łuskały migdały, robiły paluszki z ciasta, kładły je na blaszki) upiekła Paluszki Wiedźmy według przepisu stąd minus pół łyżeczki proszku do pieczenia, bo znajomi wykonujący te Paluszki uprzedzali, że one bardzo rosną i robią się z nich Palce, a nawet Paluchy. Królowa Matka więc zmodyfikowała nieco przepis i instruowała Potomków, wytaczających w upojeniu wałeczki z ciasta i ozdabiających je paznokciami z migdała "więcej Babci Weatherwax, mniej Niani Ogg!". Wątpliwe, by Potomki zrozumiały, o co Królowej Matce chodzi z jakąś Babcia i Nianią, ale efekt ich pracy wypadł nader zachęcająco:


Kiedy zaś zabrakło nam migdałów (ilość ciasta, która wyszła po zrealizowaniu przepisu co do literki - minus pół łyżeczki proszku do pieczenia - w pełni odpowiada zapotrzebowaniu Naprawdę Dużej Rodziny, Królowa Matka pochwala, tym niemniej nie przewidziała tego i migdałów sparzyła za mało) z reszty ciasta Królowa Matka wykonała duszki:


którym starannie i z poświęceniem naklejał oczka Potomek Młodszy, po czym zrobiło się już całkiem halloweenowo :) i można było zacząć świętowanie.

A jutro nadejdzie czas na zadumę, odwiedziny na cmentarzu i poważne rozmowy... chyba, że Potomki nie będą do poważnych rozmów usposobione :).


Nie do wiary - plan minimum wykonany!

Królowa Matka pisze to ze łzami wzruszenia mącącymi jej wzrok w oczach - udało się! Dziewięć choinek gotowych, a jeszcze nie ma listopada!!! Doprawdy, łaskawość Potomków (względnie poziom wyrodności Królowej Matki zajmującej się duperelami, a nie tym, czym Prawdziwa Kobieta Obdarzona Potomstwem powinna wypełniać sobie czas, nie wnikajmy w nieistotne szczegóły) okazała sie godna stworzenia na Ich cześć jakiegoś Poematu czy innej Ody.

I teraz, teraz Królowa Matka może zająć się robieniem choinek dla Przyjaciół i - być może - dla siebie (to znaczy, dla Własnej, Najbliższej Rodziny). Jeśli zdąży. Ale co tam, MUSI zdążyć, wszak Potomek Starszy zażyczył sobie "choinkę w kolorach wulkanu" (już wybrał tło - żółte, i koraliki - pomarańczowe, czerwone i czarne), które to zamówienie bezwzględnie musi zostać zrealizowane :). A skoro Potomek Starszy sobie wybrał, tylko patrzeć Potomka Młodszego, który też będzie wybierał...

niedziela, 30 października 2011

Love Is In The Air :).


Potomek Starszy dostał laurkę. Od Dziewczyny. Całkowicie bez okazji! Królowa Matka wie, że zgodnie z Odwieczną Tradycją i Społecznymi Oczekiwaniami powinna była popaść w szał, laurkę podeptać, podrzeć i zgnoić, a Potomkowi zakazać kiedykolwiek odzywać się do Tej Zołzy, która odciąga Niewinne Pacholę od lekcji i ma złowrogie zamiary (mniejsza o konkrety). Zamiast tego Królowa Matka wpadła w histeryczny zachwyt (pewnie jej się odmieni, jak Potomek będzie miał lat siedemnaście, a nie siedem, ale na razie - trwaj, chwilo!), bo - aż nie wie, czy się do tego przyznać - już zaczynała się obawiać o uczuciowość Potomka Starszego, który kocha tylko mamunię (i tatunię, oczywiście), natomiast na urok koleżanek (i/lub kolegów :)) pozostaje w dużej mierze obojętnym.

Tymczasem Królowa Matka obdarzyła swemi uczuciami Mężczyznę już w dumnym wieku lat trzech. No dobra, Potomek w wieku lat trzech nie chodził do przedszkola i mógł obdarzać uczuciami wyłącznie członków najbliższej rodziny, ale rok później już chodził ignorując pozostałe dzieci z grupy ile tylko miał sił (rozmowa Królowej Matki i Potomka codziennie po wyjściu z przedszkola - przez rok!!! - wyglądała mniej więcej tak: "Co robiłeś cały dzień?". "Bawiłem się z moim przyjacielem". "O? A jak ma na imię twój przyjaciel?". "A, nie pamiętam.").

W zerówce na uczucia Wiktorii (Dziewczyny od Laurki) też był obojętny (swoją drogą, jaka stała w emocjach młoda dama, w tym wieku niezmiennie darzyć atencją tego samego dżentelmena to jak u nieco starszych co najmniej Srebrne Gody są!), bardzo się lubił z nią bawić, pewnie dlatego, że pchana Emocją godziła się robić za ściganego Dinozaura albo innego Pterodaktyla, wskutek Laurki i szalejącej z entuzjazmu Królowej Matki popadł jakby w zamyślenie.

Królowa Matka (szalejąc w entuzjazmie) - Musisz to sobie na pamiątkę schować!!!
Potomek Starszy (trzeźwo) - Może ty schowaj, co, bo ja teraz nie mam czasu?
Królowa Matka (kontynuując szalenie w entuzjazmie) - Schowam, pewnie!!! Bo wiesz, to bardzo ważne!!!
Potomek Starszy (rzeczowo) - Dlaczego?
Królowa Matka - Bo wiesz, musiała o tobie pomyśleć, poświęcić czas, narysować, pokolorować ulubionymi kolorami, nakleić naklejki z własnej kolekcji...
Potomek Starszy (popadając w zamyślenie) - Może, mamo, my się teraz zakochamy z Wiktorią? (łypiąc na Królową Matkę z ciekawością, a nawet wścibstwem w oczętach) A ty, mamo, dostawałaś takie laurki?

Nie, Królowa Matka nigdy nie otrzymała takiej laurki, i to nie tylko dlatego, że zdobycie Pisaków z Brokatem w czasach jej dzieciństwa graniczyłoby z cudem (a może nawet w ogóle było niemożliwe), ale dlatego, że aż do czasu popadnięcia w Poważne Uczucie lokowała swe sentymenty w Osobach Obojętnych Na Jej Wdzięki.

Pierwszy Mężczyzna, obdarzony afektem przez Królową Matkę w, jako się rzekło, wieku lat trzech, był Prawie Dorosły - miał sześć lat i chodził do Starszaków, a na Królową Matkę, rzucającą mu tęskne spojrzenia znad żywopłotu oddzielającego plac zabaw Starszaków od placu zabaw trzylatków, w ogóle nie zwracał uwagi. Miał (poza kolosalnym wdziękiem, osobowością i innymi takimi oczywiście) także łaty w kształcie serc ponaszywane na kolana spodni, a zamroczona Uczuciem Królowa Matka wymogła na swojej Matce ponaszywanie takich serc na swoje - wcale tego nie potrzebujące - i dumnie je nosiła jako Dowód Miłości.

Później Królowa Matka przeżyła kilka zauroczeń, o których nie ma co wspominać (bardzo była kochliwa w Dziecięctwie, ciekawe, jak jej to później przeszło), aż wreszcie, gdy skończyła lat sześć, przyszedł czas na Pierwsze Prawdziwe Uczucie.

Uczucie to było związane z przedstawieniem Kopciuszka wystawianego przez Starszaki. A może raczej "mającego być wystawionym", bo termin prób nieuchronnie się zbliżał, a rola tytułowa nie była obsadzona. Obsadzono już wszystkie pomniejsze rólki, oraz te drugoplanowe, znaleziono nawet Księcia, a Kopciuszka - niet. W końcu zdesperowana przedszkolanka usadziła całą trzydziestkę dzieci w kółeczku i zaczęła odpytywanie wszystkich dziewczynek, które miały wygłosić kwestię: "Ach, jak mnie bolą ręce i głowa! Prać musiałam dziś, sprzątać, prasować, gotować... Wszyscy na bal pojadą, ja - w domu zostanę...".

Każda odpytywana dziewczynka zrywała się z entuzjazmem i wygłaszała energicznie oraz tryskając wolą zaprezentowania się z jak najlepszej strony: "ACH JAK MNIE BOLĄ...!", ponieważ, rzecz oczywista, każda marzyła o tym, by być Kopciuszkiem.

Każda, oprócz Królowej Matki. Królowa Matka, kiedy tylko zorientowała się, w jakim celu Pani usadza dzieci w kółeczku, usiadła jak najbliżej krzesła Pani, a pod koniec odpytywania siedziała już praktycznie pod krzesłem mając cichutką nadzieję, że Przedszkolanka o niej zapomni i Publiczny Występ zostanie jej oszczędzony. I prawie, prawie się udało, niestety, gdy zdesperowana Pani już, już godziła się z wizją Kopciuszka jako fertycznej, tryskającej optymistycznym entuzjazmem osóbki oko jej padło na czubek głowy Królowej Matki, który się już pod krzesłem nie zmieścił.

- Ach! - zawołała radośnie. - Tak się schowałaś, że cię prawie nie zauważyłam! No, proszę, Aniu, teraz ty.

Cóż było robić. Królowa Matka wylazła spod krzesła, stanęła na środku sali i z drżącą bródką  wyszemrała:

- Ach, jak jak mnie bolą ręce i głowa, prać musiałam dziś, sprzątać...

Królowa Matka była drobna, chudziutka i bledziutka, miała wielkie oczy w tamtej chwili pełne łez i Przedszkolanka wpadła w zachwyt, a los Królowej Matki jako Przedszkolnej Gwiazdy został przypieczętowany.

Ponadto Książę, prawidłowo odczytując Obowiązki Dynastyczne natychmiast (minutę po ogłoszeniu przez Panią,  kto zostanie Kopciuszkiem) obdarzył względami Królową Matkę, która mu odpowiedziała Afektem, bo też zawsze była obowiązkowa :).

Od tej pory aż do końca przedszkola Królowa Matka i jej Książę byli nierozłączni  (zaskutkowało to wyraźnym awansem pozycji Królowej Matki w przedszkolnej hierarchii, dzięki czemu mogła ona odgrywać rolę Marusi w przedszkolnych zabawach w czterech pancernych), a rozstanie przypieczętowali łzami i przysięgami, że pierwsza klasa ich nie rozłączy, i że nigdy o sobie nie zapomną.


Ale wcześniej Książę pocałował Królową Matkę.


Stała ona oparta o parapet, a on biegł gdzieś (ratować świat, zdobywać Berlin albo przedzierać się przez linię frontu), mijając Królową Matkę pocałował ją i pobiegł dalej.


Ach, Królowa Matka pamięta, jak była pogoda tego dnia, jak wyglądała sala, i o który parapet się opierała, i... I chyba zaraz poszuka swojego Księcia na Facebooku ("Pocałowałeś mnie, nim przełamałeś linię frontu, zapraszam cię do znajomych") :). Ale ile lat minęło od tego pocałunku do kolejnego Królowa Matka nie przyzna się nawet na torturach, zresztą i tak nikt by nie uwierzył :D.


Ileż jeszcze przed Potomkiem Starszym wrażeń, jakże Królowa Matka jest ciekawa, jak to przebiegnie w jego przypadku.


PS. I pozostałej trójki też :)!


sobota, 29 października 2011

Halloween

Halloween się zbliża, wywołując nerwową ekscytację w Bandzie Dwojga (bo Banda Pozostałych Dwojga ma na razie Halloween, Boże Narodzenie, Wielkanoc i wszelkie okoliczne święta w głębokiej obojętności, i to pomimo faktu, że Halloween powinien Pompona Młodszego interesować w sposób szczególny jako dzień jego imienin). Potomek Starszy, wykazując eklektyczny gust zaproponował: "Kupmy choinkę, mamo,  i ubierzmy ją w dynie!".

Poza tym odnosił się do Halloween z rezerwą. Nie podobały mu się porozwieszane w szkole szkielety i uczniowie w strasznych maskach, nie chciał brać udziału w halloweenowej zabawie i nawet zgłaszał cichy sprzeciw wobec ciasteczek "Palce wiedźmy", które Królowa Matka planuje upiec jutro w ilościach hurtowych.

W związku z czym Królowa Matka, z wykształcenia Anglistka, a z zamiłowania Poganka ;) opowiedziała mu, skąd się wziął Halloween i co naprawdę oznaczało niegdyś to święto. Trochę się obawiała wdawać w szczegóły, bo Potomek ma żywą wyobraźnię i ryzykowała pobudkami w nocy "bo, mamo, miałem taki STRASZNY SEN, taki STRASZNY, że ci nie opowiem, bo wtedy ty się też będziesz bała!".

Ku jej zaskoczeniu wizja zacierania się granic między światami, światełek w oknie, by duchy drogich zmarłych znalazły drogę do domu i nie zbłądziły we mgle, zostawiania im otwartych drzwi, stawiania poczęstunku na piecu, by się ogrzały i posiliły, nie wychodzenia z domu po zmroku, by nie spotkać dusz, których spotkać nikt nie miałby ochoty, przebieranie się, by je oszukać nie wydała się Potomkowi tak straszna jak papierowe kościotrupy porozwieszane w całej szkole, spowici w prześcieradła uczniowie w charakterze duchów i powykrzywiane maski. "Nawet ciekawe są te legendy, mamo!" oznajmił w drodze do domu, a potem, w domu, przyszedł do Królowej Matki usiłującej sporządzić wpis na blogu z prośbą "Porozmawiajmy jeszcze o różnych bogach, dobrze?".

Słowem, został klasycznie zarażony Pogaństwem ;).

W każdym razie pomysł wywieszenia dyń został zaakceptowany,   zasugerowano nawet nabycie prawdziwej dyni i wykonanie Jack-O-Latern, ale w sklepie były wyłącznie malutkie/ popękane/ brzydkie, a na targowisko nie dotarliśmy, zgodę na upieczenie ciasteczek w kształcie palców wiedźmy także wyrażono. Będziemy również karmić nasze duchy (pierwszy raz w życiu) i oświetlać im drogę w ciemności (to akurat Królowa Matka robi co roku od niepamiętnych czasów), tylko idei wychodzenia z domu po zmroku i przebierankom postawiono stanowcze veto.

No i zdjęcia na blogu nie podobały się ani trochę.

Potomek Starszy (wzdrygając się) - O jeny, jakie koszmarne!!
Królowa Matka (w osłupieniu) - Przecież to zdjęcia naszego okna, sam mi pomagałeś miejsce wybrać!
Potomek Starszy - I na oknie wyglądają dobrze, a tu są straszne!!!

Królowa Matka zaryzykuje i opublikuje je mimo to :).
      

czwartek, 27 października 2011

Królowej Matki marzenia o własnym kącie

Królowa Matka (z rozpaczą, do Potomka Starszego) - Dziecko, jeśli nie zauważyłeś, to jestem w UBIKACJI. Normalny, zdrowy, prawidłowo rozwinięty psychicznie człowiek pragnie być w ubikacji SAM. Z wielu powodów, których teraz wyłuszczać nie będę, bo nie jest to stosowne ni miejsce, ni czas. Postuluję, byś przeniósł się na przeciwną stronę drzwi i sprawdził, czy nie ma tam czegoś ciekawego.

Będąc młodym dziewczątkiem (a potem mniej młodym dziewczątkiem, a potem dziewczątkiem, które milczy jak kamień pytane o wiek) Królowa Matka pisała dziennik. Zaczęła w dwunastej wiośnie życia, skończyła w roku 2007, gdy była w ciąży z Potomkiem Młodszym i nie chciała, by paraliżujący ją strach wylał się z niej słowami, zrobiła więc przerwę w pisaniu, która to przerwa trwa do dnia dzisiejszego. W każdym razie Królowa Matka wraca od czasu do czasu do któregoś z dłuuugiego szeregu notesów stojących na półce, by sobie poprzypominać, pośmiać się lub wzruszyć, a najczęściej pokiwać głową nad notatkami osoby, która wcale nie zapowiadała się na Królową Matkę, i nad jej przewidywaniami co do własnych przyszłych losów.

I właśnie ostatnio Królowa Matka ma reminiscencyjny nastrój (być może wiąże się to jakoś z jesienią, zbliżającym się końcem roku i długimi wieczorami, kiedy to dużo się myśli), w związku z którym przebywa aktualnie w roku 2000. Czyli w roku, gdy nie była Królową Matką tylko Singlem Bez Jednego Nawet Hormonu. I tak sobie czyta Królowa Matka opis swoich własnych wrażeń z wizyty u kuzynki, która była Wielodzietną Patologią już w roku 2000 jako mamunia czwórki dzieci, a teraz jest Jeszcze Bardziej Wielodzietną Patologią jako mamunia szóstki. Przypadkiem podczas opisywanej wizyty kuzynkę Królowej Matki nawiedzili jej (to jest kuzynki) rodzice, teściowie, siostra z synkiem, było gwarno, tłoczno i bujnie towarzysko. "Czasem jej zazdrościłam - pisała młodsza o jedenaście lat Królowa Matka. - Czasem myślałam sobie, że gałąź tej części rodziny tak bujnie się rozrasta, podczas, gdy nasza jest rachityczna i słaba. Ale po dniu takim jak ten myślę, że nie wytrzymałabym takiego życia nawet przez tydzień (ekhm, ekhm, przyp. K.M.). Do tego stopnia nie móc być samą!!! Ja tak lubię samotność, potrzebuję chociaż chwili dziennie tylko dla siebie i w ciszy...".

O tej właśnie notce myślała melancholijnie Królowa Matka wczoraj, usiłując przedrzeć się do ubikacji przez ręce, nogi, sygnały werbalne i bujne osobowości swoich Potomków. Nim osiągnęła cel i przebyła tę, zdawałoby się osobom postronnym (niesamowite, jak naiwni bywają ludzie!), krótką i nie najeżoną żadnymi przeszkodami drogę Królowa Matka musiała:

- odczepić od swojej nogi Pompona Młodszego, który niedawno zaczął stawać na nogi, co czyni w upojeniu, wdrapując się najczęściej na meble (ale z braku jakiegoś pod ręką Królowa Matka też ujdzie),


- podstawić pod prysznic Pompona Starszego, który, eee, załatwił potrzebę fizjologiczną z takim entuzjazmem, że miał ją, tę potrzebę, aż na łopatkach, i nie jest to licentia niech będzie, że poetica, tylko bolesny w swej dosłowności fakt,

- wystawić za drzwi Potomka Starszego wraz z jego Niecierpiącymi Zwłoki Pytaniami.

I tylko Potomek Młodszy niczego akurat nie chciał, co oczywiście było kwestią przypadku...

A potem Królowa Matka usiadła na wannie, i chwilę posiedziała, myśląc o swojej kuzynce i zastanawiając się, jak to niektóre kobiety robią, że nie potrzebują własnego kąta, nie mają nic przeciwko temu, by dzieci powoli, sukcesywnie i nieubłaganie jak przypływ zajmowały coraz większe połacie mieszkania (Królowa Matka to naprawdę rozumie, ostatecznie dzieci jest więcej niż jej, ale jednak chciałaby mieć mały, maluteńki skrawek przestrzeni, niech to będzie stoliczek, niech to będzie krzesło, niech to będzie pół stoliczka, ale niech to będzie jej własne!) i nie bywają zmęczone tym natłokiem dźwięków, które jest w stanie wyprodukować w ilościach hurtowych zaledwie dwójka, a co dopiero czwórka (a co dopiero szóstka!!!) Potomków.

A może, pomyślała Królowa Matka, one też potrzebują.

I może też czasem zamykają się w łazience udając, że poszły tam wcale nie po to, by chwilę posiedzieć w ciszy na wannie.

środa, 26 października 2011

Najfajniejsza Lekcja W Świecie

Potomek Starszy - Mamo, dziś w szkole było suuuper!
Królowa Matka (przyzwyczajona do zgoła innych komunikatów, przyjemnie zaskoczona) - Czy rzeczywiście?
Potomek Starszy (entuzjastycznie) - Nooo! A najlepszy był angielski!
Królowa Matka (zawodowo anglistka usiłująca wtłaczać zamiłowanie do pięknego języka Szekspira, Dickensa i Justina Biebera w oporne główki Dziatwy Cudzej i nieco mniej oporne własnych Potomków, unosząc się dumą z powodu choćby tylko pośredniego zawodowego sukcesu ) - Tak? A co robiliście?
Potomek Starszy (rozjaśniając się jak Empire State Building w gwiazdkowej aranżacji) - Nic!!! W ogóle nie było lekcji!!! Sala jest w remoncie, i poszliśmy do świetlicy oglądać bajkę!

I to by było na tyle w kwestii Matczynych Sukcesów Pedagogicznych...

poniedziałek, 24 października 2011

O wychowaniu zimnym i ciepłym.

Pan Małżonek w niedzielę rano, w przerwie miedzy kotłowaniem się z całą Bandą Czworga w małżeńskim łożu (tak, to on nalegał na kupno łóżka szerokości 160 cm., Królowa Matka twierdziła, że 140 cm. w zupełności wystarczy, no to teraz ma) - Zauważyłaś, że żadne z naszych dzieci nie drze się rano, gdy sie budzi? Byłem pewien, że one zawsze od samego rana wrzeszczą!


No, one istotnie nie wrzeszczą. Najładniej budził się Potomek Starszy - leżał obok Królowej Matki przypatrując się jej z uwagą, a gdy dostrzegał subtelne oznaki przebudzania, zaczynał łagodnie głaskać ją po twarzy. Potomek Młodszy sięgał po pierwszą zabawkę, jaką miał w zasięgu rączek i rozpoczynał zabawę domagając się współudziału Królowej Matki (gluglając, podając jej zabawkę względnie włażąc na nią całym swoim, od samego początku sporym, ciężarem). Pompon Starszy jest połączeniem Starszaków - wysuwa rączkę przez pręty łóżeczka i lekko klepie albo gładzi Królową Matkę (szczęśliwym zbiegiem okoliczności śpiącą z twarzą na wysokości jego buzi), a jeśli to nie przynosi efektów spokojnie zajmuje się Bałwankiem, obgryzając jego Pluszowy Marchewkowy Nos. Pompon Młodszy staje na nóżkach i domaga się wyjęcia z łóżeczka zdecydowanym "Gggg! Gggg! GGGG!!!". Ale żaden nie płacze.

Królowa Matka ma koncepcję, że jest to związane z obecnie propagowanym sposobem wychowywania dzieci, karmionych na żądanie, noszonych, gdy płaczą, przytulanych, gdy tego chcą. Jeden ze swoich porodów Królowa Matka już opisała, nie trzeba być znawcą psychologii, by się domyślić, że było to dla niej dobre wspomnienie, ale najlepsza w tym porodzie była zgodna i spokojna współpraca z dzieckiem. Niczego nie popędzano, niczego nie umedyczniano, nikt Królowej Matki nie kładł na siłę i nie trzymał przywiązanej do KTG, dziecko nadchodziło w swoim własnym tempie, Królowa Matka wsłuchiwała się w siebie i robiła to, co czuła, że powinna zrobić, a w efekcie urodziło się spokojne, ciche niemowlę, od pierwszej chwili w sposób widoczny zadowolone z życia. I owszem, Królowa Matka wie, że miała szczęście, ale przynajmniej MOGŁA je mieć w przeciwieństwie do własnej Matki rodzącej w Zupełnie Innych Czasach. W czasach, notabene, gdy w Naukowej Książce na temat Chowania Dzieci znaleźć można było na przykład takie zdanie: "Czasem jest więc dobrze, jeżeli niemowlę dla "utlenienia" płuc trochę pokrzyczy".

Ta właśnie książka (rok wydania 1967) jest jedną z ukochanych lektur Królowej Matki, która uwielbia wyszukiwać w niej przeróżne hardcorowe smaczki typu: "Trzeba pokarm odciągnąć z piersi, przegotować dla zabicia zarazków i podać dziecku", "Uczucie bólu później dochodzi do świadomości niemowlęcia niż u dorosłego", "Po 12 godzinach od porodu przystawiamy dziecko do piersi" (pierwszy raz, przyp. KM. Bowiem, jak wyjaśnia autor, niemowlę rodzi się z zapasem jedzenia, który sprawia, że na początku nie jest głodne) albo też rada dla pragnących odzwyczaić dziecko od ssania palców: "Zaleca się usztywnienie rączki w łokciu przez wkładki ze sztywnego kartonu przytrzymywane bandażem", i rzuca nieco światła na to, dlaczego dzisiejsze dzieci (no, dzieci Królowej Matki) nie płaczą rano, a rówieśnicy Królowej Matki (i ona sama zapewne też) płakali.

Oto, co w Dziele czytamy, tekst dotyczy karmienia piersią: "Zasadą jest, aby karmić dziecko o tych samych porach i aby przerwa miedzy posiłkami wynosiła trzy godziny. Jest to czas konieczny dla dokładnego strawienia pożywienia. Konieczne dla zdrowia matki i dziecka jest również zachowanie ośmiogodzinnej przerwy nocnej. Nieregularne, zbyt częste podawanie pokarmu może wywołać u niemowlęcia zaburzenia w trawieniu, brak apetytu, częste, wodne stolce, wymioty." (wszystkie wytłuszczenia za oryginalnym tekstem).

W związku z lekturą powyższego Królowa Matka spróbowała sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby zasadę trzygodzinnych przerw między posiłkami próbować zastosować do jej Najstarszego Potomka. Potomek z wzorową regularnością żądał karmienia co dwie godziny w dzień, a co dwie i pół godziny w nocy. Można byłoby, co prawda, spróbować przetrzymać go przez brakującą do ideału godzinę o, excusez le mot, suchym pysku, ale byłaby to przerwa, której doskonale byliby świadomi wszyscy mieszkańcy klatki schodowej od parteru aż po dach, Potomek bowiem miał doskonale "utlenione" płuca i nie trzeba go było dwa razy prosić, by zaprezentował ich siłę.

Natomiast wizję tego, co działoby się w nocy, gdyby Chłopczynę karmionego co dwie i pół godziny próbować skłonić do ośmiogodzinnej przerwy (podając mu, zgodnie z Obowiązującymi Trendami, nieco obojętnego płynu - broń Boże nie mleka!!! - dla zwilżenia warg) Królowa Matka odrzuca od siebie z przerażeniem w oczach i "Apage!" na ustach. A w ogóle tak bujną wyobraźnią nie dysponuje. Wie jedno - po kilku takich nocach bardzo, ale to baaaardzo daleka byłaby od tego zdrowia, które zapewniać by jej miało zachowanie przerwy nocnej w karmieniach.

Tymczasem Królowa Matka nie dość, że zachowała zdrowie, to jeszcze była wyspana, a wszystko z powodu nieprzestrzegania kolejnej zasady z roku 1967: "Należy kategorycznie walczyć z rozpowszechnionym jeszcze u nas zwyczajem spania dziecka razem z matką w jednym łóżku" (wytłuszczenia jak wyżej). Królowa Matka nie twierdzi, że spanie z Niemowlakiem jest rozwiązaniem dla wszystkich, ale dla niej było. Potomek Starszy brany był do łóżka tylko nad ranem (wskutek czego Królowa Matka potrafiła wstawać rano, to znaczy o 9.30, wyspana i zadowolona), Potomek Młodszy w ogóle odmawiał spania w łóżeczku do ósmego miesiąca życia, kiedy to przeniósł się do siebie dobrowolnie i bez cienia sprzeciwu, Pompon Starszy był brany do łóżka o piątej nad ranem, Pompon Młodszy - wcześniej, o trzeciej, po czym całą trójeczką wstawaliśmy o ósmej rano. Wyspani, kwitnący i gotowi na wyzwania nowego dnia. A nie bylibyśmy tacy ani wtedy, gdybyśmy usiłowali przestrzegać ośmiogodzinnej przerwy w karmieniach, ani wtedy, gdybyśmy karmili na żądanie, a potem grzecznie odkładali Dziateczki do łóżeczka.

A to zalecenie: "Matki powinny również pamiętać o tym, że brać dziecko na ręce trzeba wówczas, gdy leży ono spokojnie, a nie kiedy płacze, bo krzykiem będzie się domagać ciągłego noszenia" (wytłuszczenia, i tak dalej) przypomniało Królowej Matce jedną z jej Ciotek, która, gdy zjawiał się w jej progach gość spragniony obejrzenia nowonarodzonego Pacholątka, rzucała się w stronę łóżeczka i wyciągała dziecko, by je zaprezentować z "O, otwórz oczka, takie ma oczka, a takie włoski, słodki jest, prawda?" na ustach. Uchodziła za wariatkę, która powinna mieć lalki, nie dzieci, i nikomu nie przychodziło do głowy, że robi ona dokładnie to, co powinna robić Troskliwa... wróć! Dobra Matka, a mianowicie - 

brać dziecko na ręce wówczas, gdy leży ono spokojnie!!!!

Królowa Matka Dobrą Matką nie była nigdy, bowiem, gdy którekolwiek jej dziecko leżało spokojnie, starała się maksymalnie przedłużyć ten stan rzeczy, uszczęśliwiona, a czasem wręcz upojona sytuacją, wykorzystując ją na rzeczy tak Nielicujące z Dobrym Macierzyństwem jak czytanie książek, haft, albo (zgrozo! ZGROZO!) wysiadywanie na fejsie. No dobra, czasem też zmywała, gotowała i prasowała, ale tylko wtedy jak już naprawdę, naprawdę musiała.

Tak więc, wskutek karmienia na żądanie, spania z Potomkami w jednym łóżku, noszenia ich i przytulania, gdy płaczą, z punktu widzenia specjalistów z 1967 roku jest Królowa Matka Bardzo Złą Matką Szczęśliwych Dzieci :).


niedziela, 23 października 2011

Królowa Matka i reklamy I

Na wstępie należy wyznać, że Królowa Matka uwielbia reklamy.  Jest jedyną osobą, jaką zna, która, na dźwięk jingla zapowiadającego blok reklamowy, nie przełącza odbiornika na inny kanał, nie wychodzi do kuchni zrobić sobie herbatki, nie rzuca pilotem w telewizor z pianą i niecenzuralnymi słowy na ustach, tylko ogląda. A ogląda nie dlatego, że jako Matka Dzieciom korzysta obsesyjnie z każdej wolnej chwili i oglądałaby również program o uprawie buraków pastewnych albo maraton "Klanu", jeśli miałoby to oznaczać urlop od niańczenia, przewijania, ćwiczeń w pisaniu oraz karmienia, karmienia, karmienia, ale dlatego, że lubi. Wstyd się przyznać, ale nie ma co zaprzeczać faktom. Lubi, chociaż nie bywa targetem, jest odporna na socjotechnikę (czteroletni Potomek na jakieś "Mamo, kup!" Młodszego Braciszka pouczał: "Reklamy to takie kłamstwa, żebyśmy dużo kupowali!", Skarb Najdroższy, szkoła Mamuni!) i zazwyczaj to, co w reklamach najbardziej lubi to znęcanie się nad nimi, obdzieranie z kolejnych przekłamań mających sprawić, że oszołomiony Oglądacz TV uwierzy, że lukrowana bajka, którą ogląda na ekranie stanie się jego rzeczywistością, gdy tylko nabędzie cukierki firm X, czekoladki firmy Y oraz odświeżacz do powietrza firmy W, oraz natrząsanie się z banalnych pomysłów, które rozgryźć powinien (zdaniem Królowej Matki) nawet przeciętnie rozwinięty sześciolatek. W związku z tym Królowa Matka była częstym gościem w wątku "Znienawidzony bohater reklamy, grrr!" na Forum Humorum, a teraz zamierza poznęcać się i tutaj. Od czegoś ma się bloga w końcu!

 No to lu, część pierwsza (o, bo będzie ich więcej, tego Królowa Matka jest słodko pewna!) znęcania się.

Reklama kawy - młoda dama wstaje o poranku i, schodząc po schodach dwupiętrowej rezydencji mija już to pokój muzyczny wyposażony w sprzęt grający wysokiej klasy, już to tor z samochodzikami, wypisz wymaluj takimi, jakie stoją na podjeździe rezydencji, już to zbierając rozwleczone po dwóch piętrach części garderoby, też ani chybi markowych, a wszystko z czułym uśmiechem: "Ach, on nigdy nie dorośnie! Ach, wciąż marzy o karierze rockmana! Ach, potrzebuje pokojówki" by, po dojściu do wypasionej kuchni, rzucić się na szyję panu parzącemu kawę z "Kocham go!" jako jedynie słuszną konkluzją na ustach. Królowa Matka domyśla się, że zamiarem reklamodawcy było stworzenie wrażenia, że jak tylko nabędzie ona tę kawę z miejsca posiądzie też rezydencję, porszaka na podjeździe oraz - być może - także posługaczkę zbierającą po domu rozsianą odzież, ale zamiast tego od pierwszego obejrzenia na Królową Matkę rzuciło się przeświadczenie, że oto ogląda ona utrzymanka i jego sponsorkę, która to sponsorka zaraz uda się do firmy tyrać po 16 godzin na dobę po to tylko, by utrzymanek mógł kupić kolejny samochodzik do kolekcji. Oraz, że sponsorka jest za ładna i za młoda, by mieć utrzymanków, i że tego powinna celnym kopem wyrzucić na orbitę okołoziemską, gdyż taką kawę zrobi dowolny ekspres (a już na pewno super-ekspres, na jaki sponsorkę już w tej chwili stać, a stać będzie jeszcze bardziej, jak utrzymanek wyleci za drzwi). Królowa Matka nie sądzi, by były to wnioski, do których reklama miała skłaniać...

Reklama podpasek (cholera, a Królowa Matka tak lubi tę firmę, pchana nie tylko patriotyzmem lokalnym!) z odwrotną sytuacją - pan i jego utrzymanka (że to żona albo tylko dziewczyna Królowa Matka nie uwierzy nigdy w życiu, przekaz podprogowy jej to mówi), która na randkę wybiera "100% bawełny" i pyta głosem w 100% sypialnianym "Kochanie, zapłacisz??". To, że kochanie domniewywuje, że ona na tę ich randkę wybrała podpaski czy inne wkładki  (i że każe mu za nie płacić, no bo faktycznie, do tego stopnia pieniędzy może nie mieć wyłącznie utrzymanka, względnie wzorzec blondynkowatości godny tego, by umieścić go w Sevres, który po prostu nie wie, jak posłużyć się kartą płatniczą) potwierdza tylko pogląd Królowej Matki, że poziom mężczyzny poznajemy po poziomie kobiety, jaka znajduje się u jego boku, ale słaba to rekompensata za uraz psychiczny nabyty wskutek zapoznania się z tym spotem.

Czy tylko Królowa Matka ma niestosowne skojarzenia, gdy słyszy: "Żarówka energooszczędna Osram osiemnaście watów"???

Oraz "Jak radośnie pędzą dni gdy w pieluszce Pampers śpisz"? Znaczy, co mają radosne dni do spania? Dlaczego Królowa Matka ma mieć udany dzień, gdy śpi w pieluszce określonej firmy, a jak w innej, względnie w ogóle bez pieluszki, to kaplica? A może chodzi o to, że by radośnie przeżyć dzień trzeba go w całości przespać, z czym Królowa Matka zasadniczo ostatnio bardzo się zgadza, ale pieluszka Pampers nie jest jej do tego niezbędna???

Królowa Matka zbiorowo nie znosi reklam, w których Sławni i Bogaci, patrząc oczętami sarenki Bambi w kamerę pytają: "Czy wiesz, co mnie skłoniło do stosowania artykułu X?", po czym wyjaśniają, że uczyniło to ich podniebienie smakosza/ potrzeba zachowania doskonałego samopoczucia/ spędzająca im sen z powiek troska o środowisko naturalne/ zwalająca z nóg jakość produktu (niepotrzebne skreślić), podczas gdy Królowa Matka doskonale wie, że uczynił to czek opiewający na sumę, którą Królowa Matka ma szanse ujrzeć na swoim koncie jak trafi kumulację w totka. No, nie, by być sprawiedliwą Królowa Matka musi przyznać, że zależy, CO reklamują Sławni i Bogaci, i taki na przykład Paweł Małaszyński w Lexusie nie budzi jej sprzeciwu, za to widok Alicji Bachledy-Curuś oblewającej koafiurę szamponem i odżywką wiadomej firmy i próbującej wmówić Królowej Matce, że za jej fryzurą nie stoi sztab stylistów, fryzjerów, specjalistów od oświetlenia oraz Photoshop sprawia, że z Królowej Matki całą wrodzoną słodycz charakteru zwiewa jak tajfunem. Królowa Matka i tak nie kupuje reklamowanych z uczuciem szamponów i odżywek jako produktu firmy testującej na zwierzętach, ale teraz nie kupuje go jeszcze bardziej.

Żeby nie było tylko warcząco, jest jedna (ostatnio, bo w ogóle jest ich więcej) reklama, która Królową Matkę nastraja pozytywnie (oraz skłoniła do nabycia produktu do obiadu w pizzerii, czyli spełnia swoje podstawowe zadanie :)). A mianowicie ta:

https://www.youtube.com/watch?v=3KaWLebXqgg

Może dlatego, że zostawia Królowej Matce jakąś nadzieję na przyszłość ;P.

Ciąg dalszy niewątpliwie wkrótce nastąpi...

sobota, 22 października 2011

Trzy kolejne - ready to go!

Łaskawość Potomków okazała się niezmierzoną i Królowej Matce udało się doprowadzić do szczęśliwego finału produkcję trzech kolejnych choinek (no owszem, przyszywanie zawieszki ostatniej z nich odbywało się w atmosferze pewnej nerwowości i, że użyjemy kolokwialnego wyrażenia, z wywalonym ozorem, ale jednak można odtrąbić sukces). W Królowej Matce zaczyna kiełkować nieśmiała nadzieja, że może, być może nie tylko stworzenie dziewięciu choinek nie okaże się planem aż nazbyt ambitnym, ale także - o (przyszły) cudzie! - Królowa Matka wyprodukuje ze trzy na potrzeby własnego domowego ogniska?

Teraz będzie apel - Siostro! Jeśli to czytasz, natychmiast zamknij oczy i nie patrz na obrazki, bo bardzo być może, ze któraś z tych choinek trafi w Twoje ręce jako prezent, w domyśle - niespodzianka! A jak już zamkniesz te oczy, napisz w jakimś SMS-sie czy innym komentarzu*, czy choinki granatowe względnie pomarańczowe nie burzą Twojej koncepcji świąt Bożego Narodzenia, bo są już wycięte szablony oraz pomysł na udekorowanie, i jakby Ci jednak burzyły, to wytnie się szablonik w kolorku bardziej tradycyjnym, a te postmodernistyczne dostanie jakiś inny ktoś. Na przykład Teściowa Królowej Matki :D.

*Królowa Matka jest szczęśliwą posiadaczką Siostry, która jest niepiśmienna i zagraniczna. To znaczy, sztukę pisania posiadła, i owszem, umie pisać w czterech językach i dwóch alfabetach, ale w żadnym z tych języków i alfabetów nie zwraca się do Królowej Matki, bowiem listy pisuje niechętnie, a brak maili tłumaczy ograniczonym dostępem do internetu. 
Jednocześnie jednak (ujawniając przy okazji, że ściemnia z tym internetem) czytuje bloga Królowej Matki, będącego jej łącznikiem z siostrzeńcami, za którymi tęskni, oraz pisuje SMS-y, na które Królowa Matka nie odpowiada, bo cóś jej się w telefoniku popsowało i odmawia on wykonania tej jednej jedynej usługi. 

piątek, 21 października 2011

Mamo, a dlaczego...?

- Mamo, jak zrobić, żeby stół latał?

- Mamo, dlaczego słońce świeci, ma w środku taki świecący płyn?

- Mamo, kiedy zobaczymy prawdziwy ogień?

- Czy jak ktoś jest tatą to urośnie na dziadka?

- Mama, a jak byłaś mała i mnie nie było, to gdzie wtedy byłem?

- Skąd wiadomo, jak wygląda serce?

- Mamo, a zebry robią jaki głos?

- Mamo, czy każda z bajek pokazuje jakąś prawdę?

- Mamo, czy winda jest żywa?

- Co jest najfajniejsze na świecie?

- Mamo, czy kości zwierząt są grubsze niż nasze?

- Mamo, a co może takie małe dzidzie przestraszyć?

- Mamo, czy ty wiesz, jak świat wygląda z ich (Pomponów, przyp. Królowej Matki) punktu widzenia?

- Czy jakies żyjątko potrafi spowodować, że się ziemia bedzie trząść?

- Mamo, jak się buduje namioty, rozkłada się i wali młotkiem?

- Mama, a jak on mówi "agli, agli" to co on mówi?

- Dlaczego, jak człowiek umrze, to się go zakopuje akurat na cmentarzu?

- Gdzie jest to, co nam się śni?

- Mamo, czy z barszczu się robi rzodkiewkę?

- Dlaczego dzieci zawsze kochają swoje mamy?

- Jak wygląda pierwszy dzień jak się ma adoptowane dziecko?

- Dlaczego jak babcia Marysia była mała to były dawne czasy?

A wszystko to zazwyczaj równocześnie, przekrzykując się, i oprócz klasyki, powtarzanej codziennie (znaczy, pięćdziesiąt razy dziennie, minimum) w rodzaju: "Mamo, a czy ja mogę mały, maciupeńki słodycz?", "Mamo, a kupisz nam to?", "Mamo, a czy ja muszę posprzątać/wynieść talerze do kuchni/poukładać ubrania/robić te lekcje/iść do tej szkoły/bawić się z Kacprem/bawić się z Mikołajem/niepotrzebne skreślić?", "Mamo, a kiedy będzie weekend?"...

czwartek, 20 października 2011

Those Were The Days...

Królowa Matka (wczoraj, rzucając okiem na zegar, z rozrzewnieniem) - O, dwunasta czterdzieści! Cztery lata temu dokładnie o tej porze Kacper się urodził...
Potomek Starszy - I żadnej szkoły, żadnej zerówki, żadnych prac domowych, całe dni w domu z tobą, to były czasy...

Ach, te wyidealizowane wspomnienia naszej młodości :D!

środa, 19 października 2011

Cztery lata temu...

Cztery lata temu o tej samej porze Królowa Matka spała snem sprawiedliwej, a obok niej równie kamiennie spał Potomek Młodszy, nowiutki i prawie nie używany, liczący sobie imponujące dziesięć godzin życia.

Ciąża Królowej Matki należała do trudnych.

Nie, nie fizycznie. Fizycznie Królowa Matka znosiła ją bez kłopotów, trudności ani szczególnych przypadłości (jeśli pominąć fakt, że przez trzy miesiące nie mogła jadać ogórków kiszonych, co do dziś Potomkowi Młodszemu wypomina w chwilach rozgoryczenia), za to psychicznie była w dole przede wszystkim dlatego, że jej pierwsza ciąża zakończyła się dużą traumą i przez dziewięć miesięcy tej Królowa Matka dzień w dzień bała się, że nastąpi powtórka z bardzo mało rozrywkowej rozrywki. Przeżywała więc z zaciśniętymi wewnętrznie zębami kolejne tygodnie, odhaczając te schizy, które traciły aktualność.

Schiza pierwsza - że ciąża o każe się pozamaciczna. Nie okazała się. Schiza druga - żeby przekroczyć trzydziesty tydzień bez szwanku. Trzydziesty tydzień minął. Schiza trzecia - żeby donosić. W trzydziestym ósmym tygodniu Królowa Matka uspokoiła się znacznie i poświęciła się przeżywaniu schizy ostatniej - żeby urodzić naturalnie.

Gdy jednakże termin minął Królowa Matka zaczęła  przejawiać pewien niepokój i była już, już o jeden mały, maluteńki krok od popadnięcia w schizę piątą, że mianowicie pozostanie w ciąży już do końca życia, co Królowej Matce wydawało się rozwiązaniem (nomen omen) nieco jednak męczącym, gdy oto o pierwszej w nocy, kiedy Królowa Matka (po obejrzeniu filmu, programu publicystycznego i lekturze aktualnego numeru "Polityki" oraz wzięciu prysznica) postanowiła wreszcie iść spać i pochyliła się, by ucałować na dobranoc swoje (wtedy jedyne) Dziecię, wody jej odeszły.

Pierwszą myślą Królowej Matki (logika nie była nigdy jej mocną stroną) było, żeby położyć się i przeczekać, bo to na pewno jeszcze nie to. Następnie trzeźwo pomyślała, że odchodzenie wód jest jednym z najgłupszych odczuć znanych ludzkości, coś jak krew z nosa, leci nie wiadomo czemu i nic z tym nie można zrobić. Wreszcie z westchnieniem uznała, że to jednak chyba jest TO, trzeba wstać i urodzić to dziecko, i zadzwoniła do Pana Małżonka nocującego u swojej Mamuni, który powinien był warować przy telefonie jak doba długa, ale o pierwszej trzydzieści w nocy nie warował. Przyszedł do siebie jednakże nadspodziewanie szybko i odwiózł Królową Matkę na porodówkę (przejeżdżając przy okazji pod prąd po remontowanym właśnie odcinku jezdni z "A niech mnie nawet policja złapie!!!" na ustach).

Na porodówce Królową Matkę zbadano i przyjęto bez większego przekonania, jako że, choć wody się lały, rozwarcia właściwie nie było, w związku z czym Pana Małżonka odesłano do domu sugerując, by wrócił o ósmej rano gdy "coś się może zacząć dziać".

Zbadana o ósmej Królowa Matka (która poprzednie cztery godziny przespacerowała po korytarzu, bowiem ją nosiło i za nic nie mogła usiedzieć w miejscu) ujawniła dwa centymetry rozwarcia. Dokonawszy obliczeń ("Jak o trzeciej w nocy miałam pół centymetra, a o ósmej - dwa, to znaczy, że...) Królowa Matka ustaliła, że rzecz się nie rozwiąże przed osiemnastą i spokojnie zajęła się czekaniem, przysypiając między skurczami (bo właśnie mijała doba bezsenności i Królowa czuła się troszkę wyczerpana).

Około jedenastej poczuła w dole brzucha jakiś niepokój i pomyślała w lekkim popłochu, że jeśli sytuacja będzie się dalej rozwijać w tym tempie, to do tej osiemnastej może jednak nie wytrzymać i zacząć się zachowywać jak rodzące bohaterki większości filmów, to znaczy obrzucać inwektywami Personel, w przerwach obrzucania wrzeszcząc co sił w płucach, grożąc Panu Małżonkowi: "Już nigdy mnie nie dotkniesz!!!!" oraz częstować go obelgami typu: "Ty mi to zrobiłeś, bydlaku (albo i jeszcze co więcej wymyśli, nic to, ze w afekcie)!!!". Przypomniawszy sobie, że Personel zachęcał do brania prysznica, mającego jakoby łagodzić ból, postanowiła udać się do łazienki i sprawdzić rzecz na własnej skórze.

W łazience, lejąc sobie wodę na odcinek lędźwiowy kręgosłupa zgodnie z zaleceniem, Królowa Matka usłyszała nagle, nie, nie usłyszała, "poczuła" jest znacznie lepszym określeniem, Królowa Matka poczuła zatem w swojej głowie głosik. Głosik, nieodparty i pierwotny, pochodzący z tej warstwy mózgu, o której Homo Sapiens z wyższością Pana Stworzenia myśli, że jej nie ma, szeptał natrętnie: "Przyj! No, poprzyj troszkę, spróbuj, co ci szkodzi?" i Królowa Matka się przestraszyła. Nie tego, ze ma część mózgu produkującą głosik, ale tego, że zaraz głosika posłucha, wskutek czego będzie zmuszona odebrać swoje dziecko własnoręcznie.

Pan Małżonek ujrzawszy Królową Matkę wyłaniającą się z łazienki z nietypowym dla niej wyrazem twarzy uznał, że sytuacja dojrzała do wzywania Personelu Medycznego na pomoc. Personel nie spieszył się wszakże, bo, odebrawszy jeden skomplikowany poród oraz drugi, który skomplikował się w trakcie, jadł spóźnione śniadanie i nie zamiarował lecieć na wezwanie histeryczki, która cztery godziny wcześniej miała rozwarcie na głupie dwa centymetry. Trzeba jednak przyznać, że badanie Królowej Matki, gdy już do niego doszło, przebiegło w tempie ekspresowym. Pani Doktor rzuciła okiem i orzekła: "Dziewięć centymetrów, na salę porodową zapraszamy!", czym wprawiła Królową Matkę, ciągle czekającą na rozdzierające bóle, a odczuwającą w sumie zaledwie dyskomfort, w lekkie pomieszanie i tylko odebrane w dzieciństwie staranne wychowanie nie pozwoliło jej poddawać opinii Fachowca głośnej krytyce.

W drodze na salę na dystansie jakichś dwóch metrów Królowa Matka miała trzy skurcze, uznała zatem, ze ten dyskomfort to chyba jednak są te bóle porodowe, które każą Filmowym Bohaterkom mieszać z błotem Ojców Ich Dzieci, wdrapała się na fotel, i od tej chwili do finału jej poród wyglądał mniej więcej tak:

- Proszę teraz nie przeć! Dobrze! Przemy! Raz, dwa, trzy! Teraz proszę odpocząć! Niech pani oddycha! I jeszcze raz, brodę do mostka, pan pomaga żonie! Dobrze! Teraz jeszcze raz, to już będzie ostatni, pani się złapie uchwytów! Raz, dwa, trzy... ooooo, takie porody lubimy!!!...

... i Królowa Matka też :).

W chwilę później podano Królowej Matce dziecko płci niewątpliwie męskiej i będącej niewątpliwie Chińczykiem (łącząca je z Królową Matką pępowina nie świadczyła o niczym), i to Chińczykiem do złudzenia przypominającym Mao Tse Tunga.

 A gdy Królowa Matka wpatrywała się w jego twarz (a właściwie w policzki z wystającym spośród nich nosem, bo to właśnie stanowiło twarz Potomka Młodszego u zarania jego żywota) oczekując, że rozewrą się niebiosa, spłynie z nich łuna niebiańskiego blasku przy wtórze anielskich pieni, a przynajmniej odczuje te głęboką więź łączącą Matkę i Jej Nowonarodzone Dziecię, słowem, że dostąpi olśnienia, o którym tyle czytała (nieistotne, czy miałby to być wyrzut hormonów do mózgu czy gdzie je tam wyrzuca, czy uaktywniona pierwotna więź, czy dar Bogów i Aniołów Stróżów), Potomek Młodszy uchylił niechętnie jedno oko, którym łypnął na Królową Matkę z senną ciekawością, ale bez szczególnego zaangażowania, co wywołało u niej, zamiast mistycznych uniesień, stłumiony chichocik.

I tak właśnie wyglądało pierwsze Spotkanie Królowej Matki z jej obecnie czteroletnim, wymownym i zabawnym Potomkiem, który zamówił na urodziny taki właśnie torcik:



... z takimi apetycznymi detalami:
 


... a nawet z większą ilością detali (pytanie Potomka Młodszego po obejrzeniu tortu: "A czemu nie zrobiłaś żadnej muchy, mamo?").

Sto lat, Młodzieńcze :)!

wtorek, 18 października 2011

Być jak Tatuś :)

Potomek Młodszy, który znajduje się w Ostrej Fazie Fascynacji Tatusiem i już wszedł do annałów rodzinnych za sprawą wypowiedzi: "Tata to jest mistrz! Tata to wszystko potrafi! A ty potrafisz tylko dzieci usypiać, nie, mama?" (Potomek Starszy stanął w obronie Matki jak lew, wykrzykując z oburzeniem: "No co ty, Kacper, mama potrafi mnóstwo rzeczy robić, potrafi najlepsze ciasta piec, i gotować, i robić naleśniki, i szyć...", doprawdy, Konserwatyści i Zwolennicy Realizowania Się Kobiet Na Rodziny Łonie byliby olśnieni) nie  poprzestaje na małym i dorzuca coraz to i nowe wypowiedzi do przebogatego zbioru Wypowiedzi Potomka Młodszego Uciesznych A Interesuiących Ku Uciesze Rodziny Y Przyjaciół Zapisanych.

Potomek Młodszy dziś (w rozmarzeniu) - Jak będę już tatą, to będę jak naszy tata i będę mógł to, co naszy tata, nie, mama? Będę mógł pić Colę, i alkohol, i kazać coś dzieckowi... i drugiemu dzieckowi...



W ten oto sposób Prawda spłynęła z ust Maluczkich i nie da się już ukryć, jak naprawdę wygląda  życie w zaciszu (czy rzeczywiście?) naszego domu - libacje alkoholowe zapijane Colą, a w przerwach rozstawianie dziatwy po kątach, nic, tylko tresura i rozkazy, a może i co gorszego...

Ale Królowa Matka przysięga,  że ubytek w górnej szczęce Potomka Starszego nie powstał na skutek skatowania Pacholęcia przez upojonych colą Rodzicieli, lecz w sposób jak najbardziej naturalny. Potomek wygląda zabójczo i sepleni bardziej niż zwykle (Potomek po utracie uzębienia: "Będę teraz musiał pani powiedzieć, że nie ma sensu, żebym chodził do logopedy". Bystrzacha. Niestety, błyskawicznie sprowadzony na ziemię przez Królową Matkę...).

sobota, 15 października 2011

Królowa Matka i kosmici.

Królowa Matka obejrzała sobie "Dzień Niepodległości". Proszę nie pytać czemu, prawdopodobnie, by dać upust wstrząsającej nią co jakiś czas chęci, by się totalnie odmóżdżyć (chociaż z drugiej strony po co jakieś sztuczne odmóżdżacze osobie, która musi wchodzić w kontakt werbalny z czworgiem dzieci pięćset razy dziennie odpowiadając na pytania typu: "Mamo, a kto wymyślił słowo "dinozaur"?", "Mamo, a dlaczego na stół mówimy stół?", "Mamo, a czy orzeł mógłby mnie porwać?", i tak dalej, i tym podobnie), acz przyznać musi, że w tym wypadku dawka odmóżdżacza mogłaby być zabójcza dla mniej zahartowanego organizmu.

Słowo, gdyby jutro zaatakowali nas kosmici i przypadkiem wyglądaliby tak, jak ci na filmie, Królowa Matka, zanim umarłaby ze strachu względnie padła ofiarą ataku z przestworzy, dostałaby takiego napadu śmiechu, że wspomnianego ataku mogłaby nie dożyć. Daaawno temu serdeczny przyjaciel Królowej Matki zapytany o wrażenia z premierowego pokazu "Jurassic Park" rozjaśnił się niczym latarnia morska w Faros i odpowiedział: "Słuchajcie! Co to za nadzwyczajne, monumentalne, gigantyczne, genialne, wyjątkowe, niepowtarzalne, monstrualne, jedyne w swoim rodzaju, absolutnie niezwykłe gówno!!!!"  (co do dziś pozostaje wśród znajomych Królowej Matki recenzją-wytrychem, bardzo przy tym wygodną, bo można ją wzbogacać o dowolną ilość przymiotników) i, zaprawdę, jest to kwintesencja tego, co o "Dniu Niepodległości" można powiedzieć, oraz excusez le mot za wyrażenie, ale innego nijak nie idzie użyć. Żyd z Murzynem ratujący planetę pod auspicjami Stanów Zjednoczonych, doprawdy, brakuje tylko masona i cyklisty. Obowiązkowy psychol (znaczy, pardon, ekscentryk) w charakterze bohatera narodowego oraz prezydent, który, zamiast wzorem wszystkich prezydentów świata z amerykańskim na czele podkulić ogon pod siebie i wiać gdzie pieprz rośnie względnie przeczekiwać w jakimś przytulnym schronie, wygłasza orędzie do narodu, po czem przesiada się z prezydenckiego fotela na samolot bojowy (gdyż, co za szczęśliwy dla świata zbieg okoliczności, w cywilu był oblatywaczem tychże), zawodząc co kwadrans: "Zginęło tylu dobrych Amerykanów!".

Te dialogi porażające głębią:

Prezydent (prosząco) - Pomówmy o pokoju.
Kosmita (rzężąc) - Nie chcemy pokoju...
Prezydent (bardziej prosząco) - Czego chcecie?
Kosmita (rzężąc resztką sił) - Waszej śmierci...

Aaaaaa!!!!



W czasie oglądania finału, kiedy to dzikie Murzyniątka wylatywały z buszu wygrażając utkniętym tu i ówdzie już nie latającym spodkom drewnianymi (jakżeby inaczej) dzidami, a Beduini, jak to prymitywny lud, dziwowali się malowniczo zarytemu w pustynię pojazdowi kosmitów (który, padając, nie musnął jednakże piramid ani też, nawiasem mówiąc, żadnego innego zabytku klasy "0" na świecie) Królowej Matce łzy jak groch leciały po twarzy, z tym, że nie były to łzy wzruszenia.

A i tak było lepiej niż za pierwszym razem, gdy Królowa Matka zgłębiała dzieło będąc sama w domu (tak, były w jej życiu takie szczęsne, a zupełnie wówczas niedoceniane chwile) i gdy Will Smith brnął przez pustynię Nevada (Królowa Matka z filmów wie, że dziewięć na dziesięć statków kosmitów, mając do dyspozycji Saharę, pustynię Gobi, bezkresy Syberii i 70% planety pokryte wodą omija to wszystko ze wzgardą i ląduje na pustyni Nevada właśnie względnie centralnie w samym sercu Teksasu) wlokąc za sobą za nogę, mackę czy inną kończynę pokonanego kosmitę wykrzykiwał teksty w rodzaju: "Ze mną chciałeś wygrać? Ze mną? I jak teraz wyglądasz, palancie? Czyje jest na wierzchu?" śmiała się głośno. Próbowała się pohamować, czując się bardzo, ale to bardzo mało inteligentnie tak siedząc na dywanie i śmiejąc się w głos w pustym domu, ale było to silniejsze od niej.

I wtedy, i teraz brakowało Królowej Matce zaledwie odrobiny, małej, maciupeńkiej (tu proszę sobie zwizualizować coś naprawdę mikroskopijnego) odrobinki, by podjąć decyzję o świętowaniu czwartego lipca. Ale gdyby tak film potrwał z kwadrans dłużej...



Już są!

No, dobra, słowo "już" nie pasuje do obiektów, z których jeden robi się niecałe pół godziny, i to w warunkach ekstremalnych (czytaj - z całą Bandą Czworga aktywną, na chodzie i tryskającą energią), ale Królowa Matka i tak jest z siebie zadowolona (a nie powinna! nie powinna! bowiem w czasie, gdy oddawała się przyszywaniu zawieszek do choineczek Pompon Starszy, tak, to ten spokojny i łagodny, nabił sobie imponującego guza, ciekawe, po kim on to ma, ale i tak zła, zła Królowa Matka!) i jej macierzyńskie poczucie winy koi świadomość, że przynajmniej jedna z bliskich jej osób dostanie coś na Gwiazdkę (kto wie? Może i coś więcej niż tylko choinki :)).

A teraz Królowa Matka idzie obmyślać następne modele, oddając się rozmyślaniom na ten temat przy kojącej czynności, jaką jest wpychanie w rozwarte paszczęki zupy warzywnej z kluseczkami.

piątek, 14 października 2011

Królowej Matki kandydatura do Nagrody Darwina

 Zainspirowana Konkursem na Najbardziej Hardcorowe Wspomnienie Dzieciństwa Królowa Matka popadła we wspomnienia i popełniła wpis, który, tadam! okazał się jednym z tych wygranych (o! tu! o! tu!). Jako, że Królowa Matka nigdy w życiu niczego nie wygrała (nawet w wyniku losowania typu "mamy dla państwa cztery słowniki" przy obecnych na sali i uprawnionych do udziału w losowaniu dwudziestu osobach, o większej skali nie ma i co wspominać), uniesiona słuszną dumą postanowiła ona przepisać swoje wspominki tutaj, dokonawszy uprzednio kosmetycznych poprawek i upstrzywszy wpis rysunkami, coby osoby, które zaplączą się w słowotoku Królowej Matki lepiej mogły sobie rzecz wyobrazić.

Oto Królowa Matka wychowała się na blokowisku, w czasach jej dzieciństwa w znajdującym się budowie, więc wszelkie zabawy w gruzach, na placach budowy, w wyburzanych budynkach oraz w tych nowo wznoszonych (cóż to była za radość odkryć, że klucze do mieszkania Królowej Matki pasują do wszystkich mieszkań w jej klatce schodowej i poodwiedzać sobie te jeszcze nie zamieszkane!) nie są jej obce, ale najfajniejszą zabawą jej dzieciństwa (o której kamiennie milczy przed swymi dziećmi :)) było przeskakiwanie barierek łączących schody. Tutaj występuje właśnie trudność z plastycznym opisem i rysunki mogą się okazać pomocne - schody wiodące na wyższe piętro miały po osiem stopni, podest, zakręt, znów osiem stopni i tak aż do samej góry, pośrodku zaś zakręcające schody tworzyły jakby studnię. Studnia ta zaś wzmocniona była prętami, też od piwnicy po czwarte piętro, mniej więcej wyglądało (wygląda, wygląda, blok stoi i ma się dobrze) to tak:



Razem z koleżankami uskuteczniałyśmy niewinną zabawę, przełażąc od piwnicy na ostatnie piętro po tychże prętach metodą: stajemy na pręcie, przeskakujemy, chwytając w locie pręt wyżej, wdrapujemy się nań chwytając się barierek poręczy, stajemy, przeskakujemy na pręt wyżej... Teraz, milcząc kamiennie przed dziećmi i wspominając, Królowa Matka ma szczęki zaciśnięte z przerażenia, ale wtedy jakoś tak... mało straszne to było. Zabawa skończyła się, gdy Mamunia Królowej Matki, wracając z pracy, ujrzała Królową Matkę wiszącą na wyciągniętych rękach na ostatnim pręcie na ostatnim piętrze i zamierzającą właśnie rozpocząć drogę powrotną w dół metodą - rozbujać się ile sił i przeskoczyć w locie na pręt niżej



 (i jakoś jej nigdy nie przyszło do ślicznej główki, że jak jej się ręka poślizgnie albo noga omsknie, albo nie złapie w odpowiedniej chwili poręczy, drogę powrotną w dół odbędzie w znacznie szybszym tempie).

Bajer całej tej sytuacji polega na tym, że Królowa Matka była tą Grzeczną Córeczką swoich Rodziców. Była chorobliwie nieśmiała, nie odzywała się do Nieznajomych, jeśli Nieznajomi odzywali się do niej patrzyła na nich ogromnymi oczami, nierzadko zapełniającymi się łzami (ale nie płakała, bo płakać się też wstydziła), nie miała wielu kolegów i koleżanek oraz nigdy w życiu nie zawarła znajomości z własnej inicjatywy. W przeciwieństwie do Siostry Królowej Matki, która bez wahania poszłaby z każdą osobą oferującą jej przyjazną pogawędkę (co było nieustannym źródłem troski Rodziców Królowej Matki), odważnie deklamowała wierszyki w środkach komunikacji miejskiej, jeśli ją tylko ktoś poprosił oraz już w przedszkolu dowodziła bandą chłopców, lekce sobie ważąc rozrywki typu plecenie lalkom warkoczy względnie rysowanie cichutko w kąciku. Ale dziwnym zbiegiem okoliczności to Królowa Matka skakała po tych prętach, to Królowa Matka wlazła na sam czubek topoli, to Królowa Matka zaznała wstrząsu mózgu po upadku z drabinek od kosza, na których dokonywała była akrobacji (jednej nieudanej)...

W związku z czym należy się zastanowić, czy fakt, że Królowa Matka nie tylko nie otrzymała swojej Nagrody Darwina, która jej się bezsprzecznie należy, ale w dodatku puściła w obieg swoje geny, rozmnożywszy się nader bujnie, powinien cieszyć ogól społeczeństwa.

czwartek, 13 października 2011

Podzwonne dla kubeczka...


Skutki robienia porządków przez Królową Matkę - znajduje ona mnóstwo rzeczy, których z różnych powodów nie używa/zapomniała, że je ma/"mogły się kiedyś przydać" i nie zostaly wyrzucone od razu/była do nich z różnych powodów przywiązana i nie miała serca tak bezwzględnie, na śmietnik...

Niektóre z tych rzeczy pasują do etykietki "Królowa matka tworzy".


W wypadku tego kubeczka powinno być "Królowa Matka tworzyła", bo pochodzi on z czasów, gdy Królowa Matka bawiła się (czy może raczej - usiłowała sie bawić) w malowanie na szkle. Wymalowała wtedy trzy takie kubeczki (no dobra, "kubły" byłoby tu bardziej adekwatnym określeniem, jako, że mają one pojemność 0,75 litra) - w truskaweczki dla siebie i Wtedy-Jeszcze-Nie-Pana-Małżonka, oraz w brzoskwinki dla jednej ze swych uczennic, która, ujrzawszy kubeczek, doznała zachwytu i zapragnęła posiąść jeden na własność.

I służył kubeczek Królowej Matce wiele pięknych lat, aż wreszcie, nie wiadomo czemu, ukruszył się (chociaz podobno jest nietłukący, to raz, a nawet gdyby był tłukący nie powinien był sie samoczynnie ukruszyć sam z siebie i bez niczyjej pomocy, prawda?) i nie mógł być stosowany zgodnie z przeznaczeniem. Po kolejnych latach używania go niezgodnie z przeznaczeniem (Królowa Matka przechowywała w nim m.in. zdekompletowane klocki Lego z czasów obsesyjnej legomanii Potomka Starszego) Królowa Matka uznała, że nadszedł czas, by kubeczek wreszcie wyrzucić i zrobic miejsce dla innych, być może też ręcznie malowanych, kubeczków...

poniedziałek, 10 października 2011

Królowej Matki refleksje w półśnie

Plan Pompona Starszego na wieczór - bycie noszonym w czułych, macierzyńskich ramionach przez Królową Matkę, która dodatkowo będzie przy tej czynności słodko gruchać do małego uszka, a może i podrzuci raz czy dwa (błysk w oku sugeruje, że byłoby to pożądane urozmaicenie noszenia).

Plan Młodszego Pompona na wieczór - dotarcie wreszcie do kociej miski i dogłębne zanalizowanie jej zawartości po uprzednim przemierzeniu całego salonu i spożyciu po drodze każdego, nawet tak małego, że praktycznie nie widzialnego gołym okiem paproszka jak jakiś miniaturowy i oślo uparty cholerny odkurzaczyk.

Plan Młodszego Potomka na wieczór - wybudowanie Gigantycznego Super-Miasteczka na środku salonu, w czym obecność łażącego na czworakach Młodszego Pompona przeszkadza w znacznym stopniu, w związku z którym to faktem Młodszy usiłuje usunąć Pompona z dywanu lub też, rycząc baranim głosem, kładzie się na elementach przyszłego miasteczka, broniąc dostępu do nich własnym ciałem.

I w związku z tym

planem Królowej Matki na wieczór jest zamordowanie Pana Małżonka, który zostawił ją samą z całym tym pegeerem i pojechał na kendo (które rzekomo kocha mniej niż swoją rodzinę).

A co gorsza będzie ją zostawiał co tydzień, a nawet dwa razy w tygodniu, a Królowa Matka powinna się cieszyć, że jej Mężczyzna ma takie rozwijające i oryginalne hobby, bo przecież zamiast tego mógłby tkwić przed komputerem z słuchawkami na uszach, albo przed telewizorem z puszką piwa na coraz większym i większym brzuchu , albo i dzieci bijać!

Na szczęście na pociechę Królowej Matce pozostał Najstarszy Potomek, który i bez tego był bohaterem dnia dzisiejszego (jako Pierwszoklasista, uroczyście pasowany na Prawdziwego Ucznia),



i który w Godzinie Próby zachowywał się odpowiednio do swego nowego Statusu. Królowa Matka, obserwując podczas ślubowania, jak jej Dziecko robi do niej małpie miny, macha rączką, kiwa głową tak, by, zezując, oglądać dyndający mu przed nosem chwost biretu, rozgląda się w poszukiwaniu tatusia uwieczniającego Historyczny Moment na fotografiach zastanawiała się, czy aby na pewno odnoszą się do niego (Dziecka, nie Tatusia) podniosłe słowa o osiągnięciu dojrzałości szkolnej, byciu dumą rodziców oraz stanowieniu chluby dla kształcących go nauczycieli wygłaszane przez Panią Dyrektor.

A oto Starszy Potomek był dla Królowej Matki jak łagodzący plasterek w ten pełen napięcia, łapania Pomponów, noszenia Pomponów i ustawiania Młodszego do pionu wieczór. Pomagał łapać Pompony, sprzątał to, co roznosił po domu Potomek Młodszy, rysował przepiękne rafy koralowe i stepy, na których gonią się stada dinozaurów, wyrzucał pieluszki, podawał smoczki i rozmawiał, rozmawiał, rozmawiał, w taki inteligentny, rozczulająco dorosły sposób.

One tak mają. Tylko dlatego unikają śmierci z rąk doprowadzonych do ostateczności Rodziców albo porzucenia w ciemnym lesie przez tychże. Tylko dlatego, że po szeregu dni wypełnionych krzykami, tłuczeniem brata po głowie, gryzieniem po nogach, zażartym bitwom o zabawkę, obrzucaniem Rodziców pilnujących wykonania prac domowych szeregiem słów uznawanych powszechnie za obelżywe, marudzeniem nad kolacją i odmową spożywania obiadu, a tym samym doprowadzania Rodziców do białej gorączki, gonieniem się, duszeniem brata i czołganiem się po podłogach w miejscach publicznych, co sprawia, ze Rodzice mają ochotę się zapaść pod ziemię ze wstydu (a wszystko to, i o wiele więcej, wykonał Starszy Potomek w ubiegłym tygodniu) nadchodzą chwile, gdy Potomki mówią człowiekowi: "Jesteś najnajkochańszą mamusią na całej kuli ziemskiej!", gdy, nie proszone, zrywają się od stołu, na którym rysują: "Nie, nie, mamo, ja to zrobię!", gdy są czułe, empatyczne, inteligentne, gdy ich inteligencja emocjonalna zadziwia, rozumowanie zachwyca, a zadawane pytania odsłaniają głębię intelektu, która napawa podziwem i dumą.

A potem, gdy Królowa Matka przysłuchuje się rozmowom Potomków idących do swojej sypialni (i wyraźnie odzyskujących krótko zachwianą równowagę -"No brawo, zapamiętam to sobie!!!", "Jak to jeszcze raz zrobisz, Mikołaj, to nigdy ci nie wybaczę i będę lubił tylko mamę!!!") wie ona, że musi taki moment zachwytu i wdzięczności dla Losu za obdarzenie jej tak udanym Potomstwem zachować w pamięci, musi go utrwalić jak motyla zastygniętego w bursztynie, by móc go wyjmować, oglądać i podziwiać, i by móc czerpać z niego siłę do tego, by nie zamordować w przypływie szału, nie porzucić w głębi lasu, nie obić nahajką po białych plecach, kiedy już Potomki powrócą do wierzgania z furią na myśl o wyjściu do szkoły, będą kopać ukradkiem Braciszka, który Zupełnie Niechcący uderzył Rodzeństwo w głowę, odmówią spożycia posiłku, jesli nie będzie się ich karmić łyżeczką, i osiągną swoją "normalną normę".

niedziela, 9 października 2011

Porządkujemy...

W związku z wczorajszymi zakupami dziś Królowa Matka pół dnia ustawiała. W upojeniu. Przestawiała, wkładała, wyjmowała, przemyśliwała, gdzie co położyć, co wyrzucić, co się przyda, i była przeszczęśliwa, jako że ustawiać uwielbia. Dawno temu, gdy była Singlem Bez Nawet Jednego Hormonu robiła co jakiś czas przemeblowania w biblioteczce dla czystej przyjemności poukładania inaczej swoich książek. Sądziła, że jest to ogólnie znana cecha jej charakteru, ale zwątpiła po odbyciu z Panem Małżonkiem następującej rozmowy:

Królowa Matka (w zachwycie) - Och, jak ja lubię układać różne rzeczy!
Pan Małżonek (z autentycznym zdumieniem) - Ty lubisz układać???
Królowa Matka (też z autentycznym zdumieniem) - Jak to, nie zauważyłeś tego?
Pan Małżonek - No jakoś nie.
Królowa Matka - Znamy się... (tu szybkie obliczenia w głowie, którym z racji wygodnie wmówionej sobie dyskalkulii szybko dała spokój)... ponad dziesięć lat, a ty nie zauważyłeś, że ja lubię mieć wszystko poukładane???
Pan Małżonek - A, to zupełnie co innego! Jasne, że wiem, że lubisz mieć poukładane. Ja też na przykład lubię, gdy mam wokół czysto, co nie znaczy, że lubię sam sprzątać...

Cóż, Królowa Matka nie będzie tego komentować, uznaje jednak, że teraz, mając rzecz na piśmie, Pan Małżonek będzie już wiedział, że Królowa Matka kocha układać, dzięki czemu spędziła bardzo udane przedpołudnie.

Po południu zaś udała się wraz z Panem Małżonkiem do urn wyborczych, by spełnić swój Obywatelski Obowiązek i oddać głos na partię, której obecność w parlamencie stanowić będzie zagrożenie dla demokracji, triumf obrzydliwego koniunkturalizmu i groźbę upadku Kraju Ojczystego zarówno pod względem gospodarczym, jak i społeczno-kulturalnym (i konia z rzędem temu, kto odgadnie, jaka to partia, bo opis, wnioskując ze spotów i dyskusji przedwyborczych, pasuje do co najmniej trzech ;)).

Całej Bandy wyprawa do Gdańska

Rodzina wpadła zbiorowo na pomysł, że planowany wyjazd na Mazury (Matka Pana Małżonka ma tam domek) o tej porze roku, na zaledwie trzy dni i przy tej (zepsutej ostatnio) pogodzie nie ma głębszego sensu zwłaszcza, że Rodzina zamieszkuje Dzicz, zewsząd otoczoną lasem, ma 600 metrów do jeziora i widok na Wisłę z okien, a zatem podróż w Dzicz, zewsząd otoczoną lasem i z 1200 metrami do jeziora (choć bez Wisły w jakiejś racjonalnej odległości) jest jednak pozbawiona głębszej logiki. Zdecydowała się zatem rzucić się w gościnnie otwarte ramiona Cywilizacji i pojechać do Gdańska.

Królowa Matka Gdańsk kocha. Oraz KOCHA. A nawet KOCHA. Królowa Matka pierwszy raz odwiedziła Trójmiasto jako Całkiem Duża Dziewczynka (bo tych wcześniejszych wizyt przelotem, przejazdem i galopem nie ma co liczyć za pełnowartościowe odwiedziny), gdy pojechała odwiedzić tamże studiującego Pana Jeszcze-Wtedy-Nie Małżonka, i zakochała się w Gdańsku od pierwszego wejrzenia. Mówiąc szczerze do tamtej chwili nie sądziła, że można do tego stopnia zakochać się w mieście, Pan Jeszcze-Wtedy-Nie Małżonek też najwyraźniej nie sądził, bo wybuchy uczucia Królowej Matki przyjmował z lekką konsternacją. Teraz już przywykł i razem z Królową Matką wprowadzają w życie projekt "rok bez odwiedzenia Gdańska - rokiem straconym".

Niestety, Królowa Matka była świadoma, że tym razem nie obejmie miłosnym spojrzeniem ulicy Długiej, nie wykona kolejnej fotografii gdańskiej Katedry, a jej stopa nie stanie na ukochanej ulicy Świętego Ducha. Gdańsk (a szerzej - Trójmiasto), poza dumną historią, licznymi zabytkami klasy "0", Katedrą, ulicą Długą (i Świętego Ducha), sklepikami bursztynników, Neptunem i Ikeą dysponuje czymś, co dumną historię wraz z jej zabytkami klasy "0" usuwa w cień ot, tak, niedbałym machnięciem, a mianowicie - OCEANARIUM.

Rodzice, doskonale świadomi, że wizyta w Oceanarium pozbawi Starszego Potomka resztek tej kruchej równowagi emocjonalnej, którą ten dysponuje, najpierw postanowili zwizytować Ikeę, dojrzeli bowiem (i to solidny kawał czasu temu) do nabycia Całkiem Własnej Zastawy Stołowej (do tej pory bowiem używali tego, co im skapło wskutek przeprowadzki ze starego mieszkania). Szukali tej zastawy wszędzie, aż wreszcie Królowa Matka ujrzała w jakimś katalogu miseczki z Ikei i stało się jasne, że nie unikniemy wizyty w tej Świątyni Wzornictwa Skandynawskiego.

Ikea okazała się za duża jak na gusta Królowej Matki, która żywiołowo nie znosi centrów handlowych (uznając w pełni ich użyteczność, co równa się robieniu zakupów raz w tygodniu z mocno zaciśniętymi zębami), przyprawiła jednak Królową Matkę o spazmy wzruszenia, gdy zauważyła ona postulowane przez nią gdzieś wcześniej, miejsca parkingowe dla Rodzin z Dziećmi. Mało brakowało, a by nie wyszła z parkingu podziemnego, kontemplując ten cudowny widok. W dodatku Potomki zachowywały się jak Wcale Nie Wytresowane Szympansy, zupełnie jakby wiedziały, ze znajdują się na terytorium Królestwa Szwecji, gdzie im wszystko wolno, Rodzicom zaś nie wolno nic, a zwłaszcza nie wolno im trzasnąć jednego z drugim w poślad, mając w głębokim lekceważeniu te wszystkie nowomodne teorie wychowawcze. Różnice w poglądach Rodziców i Potomków na dozwolone w miejscach publicznych normy zachowania doprowadziły niemalże do powrotu do Rodzinnego Grodu z pominięciem Oceanarium.


Rodzice jednakże wzięli się w garść, i Oceanarium zostało zaliczone, wywołując histeryczny zachwyt całej Bandy Czworga. Potomki Starsze biegały w amoku od akwarium do akwarium (przy uprzejmej, acz trochę zrezygnowanej, aprobacie Personelu), Potomek Starszy molestował Pana Małżonka, by zrobił zdjęcie absolutnie każdej rybce, a on je później odrysuje w tworzonym przezeń z zapałem Atlasie Ryb, Potomek Młodszy przeżywał: "Mamo, tam są otwarte akwaria, a w nich są PIRANIE!!! Mamo, no chodź, pokażę ci!!!", zaś Pompony, wożone od sali do sali w zmyślnych, małych Wózeczkach Dla Bąbli przypatrywały się wielkimi oczami i z szeroko otwartymi buziami tym Olbrzymim Ekranom Telewizyjnym, na których pojawiały się Takie Kolorowe Zwierzątka (których, mimo usilnych prób, nie dało się poklepać).

Co najistotniejsze jednak, po wyjściu z Oceanarium olśniony Starszy Potomek powtarzał co chwila: "Jaki ja fajny dzień miałem, tyle atrakcji!", a jest to oświadczenie goszczące w jego ustach tak rzadko, że jak się już pojawi, należałoby datę wydarzenia ryć w kamieniu ku uwiecznieniu dla Potomności.

Ale najpiękniejszym momentem było, gdy Potomki, bardzo zbuntowane, że każe im się po Takim Fajnym Dniu iść spać, poszły, awanturując się, na górę i zasnęły kamiennym snem nim zdążyły przyłożyć głowy do poduszek :)))).

sobota, 8 października 2011

Potomków rozmowy o wszystkim

Wymiana poglądów między Potomkami przypomina dość często jazdę na wyjątkowo skomplikowanym rollercoasterze, a w Królowej Matce zazwyczaj budzi chęć zatkania czymś najdroższych skarbów tak, by mówienie sprawiało im problemy chociaż przez czas jakiś, powoli rosnącą z każdą wymienioną sylabą chęć krwawego mordu, coraz częściej chęć nagrania Potomków, by po spokojnym przeanalizowaniu tekstu i wyrzuceniu zeń wszelkich wstawek w rodzaju okrzyków: "Mamo!!! On mi znowu przerywa!", "Mamo, on mnie kooopnął!!", "CICHO! TERAZ JA MÓWIĘ!", "Mamo, no ale  POWIEDZ MU!!!" sprawdzić, czy nie zawiera on jakichś wartych zapamiętania złotych myśli, oraz zawsze - zgrozę na samą myśl, co będzie za te głupie trzy lata, gdy do rodzinnego dialogu włączą się Pompony (a że Pompon Młodszy nie da się niczym przyblokować jest Królowa Matka taka więcej pewna).

 Tym niemniej czasem jakąś wymianę myśli da się zanotować.


 Na przykład filozoficzną:

Potomek Młodszy (z przejęciem) - Mikołajku, brązowy pisak nie pisze!
Potomek Starszy (stoicko) - Cóż, Kacper, takie jest życie...

Lojalną:

Potomek Starszy (w napadzie furii) - Gdybym takiego taty nie miał, to by ten dzień był super-fajny! Ale że takiego mam to był najgorszy dzień w moim życiu!!!
Potomek Młodszy - No! I w moim też!

O uczuciach względem Sztuki:

Potomek Starszy - Ja kocham Ratatuja!
Potomek Młodszy (namiętnie) - Ja też kocham Ratatuja, ja go kocham najbardziej!
Potomek Starszy (krytycznie) - A skąd wiesz, że najbardziej, nie jesteś mną.
Potomek Młodszy - Bo wiem!!!  Ja go BARDZO kocham!!!
Potomek Starszy - Ja też! (po chwili, krytycznie)  No, moze nie aż kocham...
Potomek Młodszy (triumfalnie) - A widzisz! A ja kocham i już!

 (Ale tak naprawdę, to taka mała dygresja, to Ratatuja najbardziej kocha Królowa Matka, która przyznaje się do całkowitego raratujouzależnienia. Królowa Matka, która z racji posiadania licznego Potomstwa zapoznała się była ze wszystkimi kreskówkami, które odniosły sukces w ostatnich latach, a także z całkiem sporą ilością tych, które sukcesu nie odniosły, przeżywała już okres uzależnienia od "Madagaskaru", od "Shreka", od "Sezonu na misia", od "Kung fu pandy"... i wszystkie te uzależnienia przechodziły same z siebie, zaś ratatujouzależnienie nijak nie chce. W efekcie czego Królowa Matka mogłaby oglądać dzieło codziennie i jedyne co ją od tego powstrzymuje to wizja kompletnego zamęczenia całej rodziny; oraz kupować dzieciom piórniki, koszulki, ołówki i inne takie z wizerunkiem Ratatuja, a jedyne, co ją z kolei od tego powstrzymuje to świadomość, że kupowałaby je sobie, a przecież trzeba utrzymać tę marną resztę szacunku dla samej siebie...)

Porządkowe (z powodu kamiennie milczącego i udającego głuchego jak pień Starszego Potomka nie są to dialogi, ale, cóż, powinny być):

Potomek Młodszy - Ty swoje ubranie rzucasz, a ja jestem jakieś osiemdziesiąt osiem lat od ciebie młodszy i mi każesz układać!

Potomek Młodszy - Ja zawsze wyrzucam papierki pod Mikołaja! To dlaczego teraz też talerz muszę pod Mikołaja wyniesać?!

Oraz inne:

Potomek Starszy (na temat budowli wykonanej przezeń ze stolika, poduszek, kartonów, kocy i wszystkiego, co mu w ręce wpadło) - W tym zamku zmiesciłoby się nawet pięciu Antosiów i trzech Borysów!
Potomek Młodszy - Ale nas wszystkich jest jeden!
Potomek Starszy - Jak to jeden?
Potomek Młodszy - No, jeden Antoś, jeden Borys, jeden tata, jeden ty...

Plon ostatnich kilku dni, jakże żałośnie ubogi z braku sprzętu nagrywającego i z powodu luk w pamięci!

czwartek, 6 października 2011

Królowa Matka pogrąża się w lekturze

Nastał nam oto październik i Królowa Matka otrzymała swą comiesięczną porcję absurdu w postaci miesięcznika "Twój Maluszek", które to czasopismo z tajemniczych powodów i z uporem godnym lepszej sprawy wkładane jest do skrzynki na listy Królowej Matki przez listonosza, a wysyłane przez Sama-Nie-Wiem-Kogo.

Należy wyjaśnić na wstępie, że Królowa Matka nienawidzi gazetek dla kobiet w ciąży (i, co więcej, nie zna ABSOLUTNIE ŻADNEJ mamy, która lubi takie gazety) ani też gazetek dla młodych mam, nawiasem mówiąc. Czytała kilka otrzymanych w ramach jakiejś promocji czy innej reklamy w szpitalu, no i kilka razy kupiła, jeśli dołączany do nich był jakiś fajny film czy książeczka dla dzieci. Są to beznadziejne produkty (gazetki, znaczy się, nie dołączane filmy), pisane tragicznym językiem. Królowa Matka nie może wypowiadać się za inne mamy, ale ona naprawdę nie zgłupiała przez fakt zajścia w ciążę, to, że urodziła czworo dzieci nie sprawiło, że zapomniała rodzonego języka i na przykład nie potrafi zrozumieć zdania złożonego. Tymczasem "artykuły" roiły się od "bobasków", "maluszków", "brzuszków", "fasolek", Królowa Matka do dziś wspomina ze zgrozą przepis na zupę dla sześciomiesięcznego dziecka, gdzie zdrobniono wszystkie słowa, które się dało (jak się tak zastanowić, to nie zdrobnione były tylko zaimki osobowe i spójniki). To, co Królową Matkę najbardziej zdumiewa to fakt, że redaktorkami tych gazet, a także autorkami artykułów są kobiety (i zapewne często matki). Czytając je ma ona bowiem wrażenie, że piszą je faceci przekonani, że kobieta w ciąży to macica na nogach, która nie myśli, nie rozumuje, cofa się w rozwoju i trzeba do niej jak do dziecka, bo jak się nie zdrobni każdego słowa, a zdanie będzie miało więcej niż pięć słów to się biedaczka pogubi.

"Twój Maluszek" bije wszelkie rekordy, zarówno pod względem piękna językowego, jak i zawartości intelektualnej - to, co nieustannie zdumiewa Królową Matkę to nie to, że dostaje czasopismo za darmo, ale to, że ktoś je w ogóle kupuje (wnioskując po wydrukowanej na okładce cenie). Może dodatki są szczególnie wykwintne. Królowa Matka dodatków nie dostaje, więc się nie poczuwa do lojalności konsumenta i zaraz da temu wyraz.

Pierwszą rzeczą, która rzuca się na człowieka z siłą wodospadu zaraz po zagłębieniu się w lekturę jest to, że w czasopiśmie o dzieciach słowa "dziecko" używa się niezwykle rzadko, stosując zamienniki z barokową wręcz skłonnością do przesady. Dziecko jest więc córcią lub synusiem, malcem, tytułowym maluszkiem, maleństwem, bobaskiem, bobasem, maluchem, smykiem i, nade wszystko, brzdącem oraz szkrabem (to wszystko z jednego artykułu, Królowa Matka wie, bo, czytając, podkreślała stosowne słowa). Dziecko dzieckiem nie bywa. To plebejskie określenie, każdy je zna, byle kto może go używać w odróżnieniu od takiej, powiedzmy, pociechy (a nawet "pocieszki"), no fuj po prostu!

W czasie wspomnianej lektury atakują człowieka mądrości typu "Lepiej obcinaj paznokcie, gdy malec śpi, a nie kiedy żywiołowo macha rączkami" (bogowie, jakim cudem Królowej Matce udało się samej wpaść na pomysł nie obcinania paznokci dzieciom wtedy, gdy machają rękami, musi ma ona powołanie do bycia publicystką produkującą się w pismach dla młodych mam!) albo "W dużej wannie zacznij kąpać smyka, gdy będzie siedział" (że też udało się Królowej Matce nie potopić wszystkich potomków będąc aż do tej pory pozbawioną tej cennej wskazówki!). Ale creme de la creme październikowego numeru jest rada "Zanim zabierzesz się do robienia zupki czy tarcia jabłka, umyj ręce. Myj też dokładnie blaty, naczynia i kuchenne akcesoria". Królowa Matka nad tą, jakże cenną, poradą siedziała w zamyśleniu dłuższą chwilę zastanawiając się, kiedy trafi w "Twoim Maluszku" na wskazówkę typu "Jeśli jesteś głodna, zjedz coś", "Zimą, wychodząc z dzieckiem (o, pardon! ze smykiem! ze smykiem!) z domu załóż mu czapkę". Nieszczęsna matka szkraba  nie poradziłaby sobie przecież we wrogim świecie  będąc pozbawioną niezbędnych do funkcjonowania, a dotąd jej nieznanych rad swego ulubionego czasopisma.

(OK, Królowa Matka rzadko, ale jednak zagląda od czasu do czasu na fora dla młodych mam i po zapoznaniu się z wpisami typu "Żułam gumę w trzydziestym tygodniu ciąży, czy to nie zaszkodzi maleństwu?" widzi - podobnie jak redaktorzy "Twojego Maluszka" - sporą grupę docelową dla podobnego czasopisma, ale jednak udaje jej się nie zdławić nadziei, że jest to grupa przeszacowana).

Tym samym Królowa Matka, która przyznając, że wpis o gumie do żucia wspomina w chwilach depresji ku pocieszeniu i uchachaniu dała wyraz swej wyrodności, nie powinna zaskoczyć nikogo informacją, że rozłożył ją na obie łopatki fragment tekstu dotyczącego spacerów w niepogodę: "Smyk pewnie chętnie spróbuje, jak smakuje kropla spadająca z nieba (spokojnie, jedna czy dwie krople na pewno mu nie zaszkodzą)". Smyki Królowej Matki w czasie spacerków taplają się w kałużach, spijają deszcz ze zwiniętych liści, zbierają z ziemi różności ("Mamo, jaki piękny listek! Mamo, kasztan! Mamo, a co to?"), wracają do domu ubłocone od stóp do głów i Królowej Matce nigdy dotąd nie tylko nie przyszło do głowy, że może im zaszkodzić posmakowanie kropli deszczu, ale nawet to, że w ogóle może to przyjść do głowy komukolwiek!

Ale ulubionym tematem Królowej Matki (z żelazną konsekwencją pojawiającym się w różnych odsłonach w co drugim numerze) jest temat w numerze październikowym nazwany "Gadżety, które ułatwiają macierzyństwo" (a który w innych numerach innych gazet bywa nazywany "To warto mieć", "Mamo, to ci może pomóc sobie radzić" itepe). Dzięki lekturze powyższego Królowa Matka może dowiedzieć się, że macierzyństwo ułatwia posiadanie takiego, na przykład, pieluchomatu. Za jedyne 119 złotych Królowa Matka może nabyć kolejny zajmowacz przestrzeni, który trzeba załadować pieluchami po to, by móc je z niego, w razie potrzeby, wyjmować. Genialne w swojej prostocie, i dostępne w kilku wersjach kolorystycznych w dodatku!

Albo taki, proszę ja kogo, Pomocnik Kucharza. Wygląda dokładnie jak praska do czosnku (z tym, że jest oczywiście śliczniusi i kolorowiutki, a praska do czosnku nie jest, no i kosztuje około 10 złotych. Praska, znaczy. Pomocnik Kucharza kosztuje złotych 99) i spełnia identyczną funkcję, ale czy Wzorowa Matka może przygotowywać pokarm dla maleństwa używając ordynarnej praski do czosnku? Od razu wyszczerbiłaby jej się aureola Matki Idealnej, lśniąca nad czystym czołem! Takiej praski może używać wyłącznie ktoś taki jak Królowa Matka, będąca, jak wiadomo, Wielodzietną Patologią.

Po zapoznaniu się z innymi kuszącymi propozycjami typu nakładki na skarpeteczki (tak w oryginale), czyli przypinanymi na rzepy podtrzymywaczami skarpet, czy też dekoder płaczu identyfikujący rodzaj dźwięku wydawany przez pacholę i porównujący go do pięciu uniwersalnych wzorów płaczu Królowa Matka dotarła do absolutnego przeboju - silikonowej bransoletki przypominającej, która piersią ostatnio karmiło się dziecko. Praktyczny ten przedmiot ma wytłoczone z jednej strony "right", z drugiej zaś - "left" tak, by karmiąca mama nie musiała przekładać go z ręki na rękę (no, chyba, że nie zna angielskiego, wtedy musi), wystarczy, że go przełoży na drugą stronę. Królowa Matka, która wykarmiła piersią całą czwórkę, wpadła w istny popłoch - a co, jeśli źle to robiła? Piersi jej się non stop myliły? Albo - o zgrozo! - w ogóle wykarmiła je tylko jedną?!!! Może by od razu na jaka terapię się zaciągnąć, bo psyche, zmiażdżona tą całą niepewnością, może nie wytrzymać i puścić jak zleżała gumka!!!!

No i, oczywiście, jakżeby inaczej, w każdym numerze każdej gazetki dla mamuś musi, absolutnie musi (może to jakiś odgórny prikaz jest albo co?) znaleźć się zapisik typu "Mama w formie to szczęśliwa mama, szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko, zrób sobie przyjemność", a potem szczegóły - "nie żałuj czasu na coś, co sprawia ci przyjemność! To może być spotkanie z koleżanką, długa, pachnąca kąpiel..."

Królowa Matka, która termin spotkania z koleżanką musi negocjować z całą rodziną dwa tygodnie wcześniej, bierze tylko prysznice, a ostatniej długiej kąpieli nie umie sobie nawet przypomnieć, przeczytawszy to zgrzytnęła zębami. Potem pomyślała, że te wszystkie rady, gadżety i wskazówki są przeznaczone dla matek jedynaków, którym wziąć długa kąpiel jest jednak łatwiej (i które znacznie chętniej nabędą dekoder płaczu). Potem obejrzała zdjęcie redaktor naczelnej czasopisma, która okazała się matką dwóch córek. Potem pomyślała, że dopuszczenie do druku tekstu o długich kąpielach i codziennym ćwiczeniu przez pracującą zawodowo matkę dwojga dzieci oznaczać może, że:
a) jest ona bardzo złą matką,
b) jest ona bardzo złym pracownikiem,
c) tarza się ona w forsie, w związku z czym nie stanowi dla niej problemu wynajęcie dowolnej ilości dowolnie kosztownych niań i opiekunek w dowolnie wybranym terminie.

W każdym wypadku rady takiej osoby można mieć w głębokiej... obojętności.

A potem pomyślała, że szczęśliwie Pompony kończą rok już za trzy miesiące, a co za tym idzie - Królowa Matka nigdy więcej nie będzie miała do czynienia z "Twoim Maluszkiem".

Czego wszystkim życzy :).