Rodzina wpadła zbiorowo na pomysł, że planowany wyjazd na Mazury (Matka Pana Małżonka ma tam domek) o tej porze roku, na zaledwie trzy dni i przy tej (zepsutej ostatnio) pogodzie nie ma głębszego sensu zwłaszcza, że Rodzina zamieszkuje Dzicz, zewsząd otoczoną lasem, ma 600 metrów do jeziora i widok na Wisłę z okien, a zatem podróż w Dzicz, zewsząd otoczoną lasem i z 1200 metrami do jeziora (choć bez Wisły w jakiejś racjonalnej odległości) jest jednak pozbawiona głębszej logiki. Zdecydowała się zatem rzucić się w gościnnie otwarte ramiona Cywilizacji i pojechać do Gdańska.
Królowa Matka Gdańsk kocha. Oraz KOCHA. A nawet KOCHA. Królowa Matka pierwszy raz odwiedziła Trójmiasto jako Całkiem Duża Dziewczynka (bo tych wcześniejszych wizyt przelotem, przejazdem i galopem nie ma co liczyć za pełnowartościowe odwiedziny), gdy pojechała odwiedzić tamże studiującego Pana Jeszcze-Wtedy-Nie Małżonka, i zakochała się w Gdańsku od pierwszego wejrzenia. Mówiąc szczerze do tamtej chwili nie sądziła, że można do tego stopnia zakochać się w mieście, Pan Jeszcze-Wtedy-Nie Małżonek też najwyraźniej nie sądził, bo wybuchy uczucia Królowej Matki przyjmował z lekką konsternacją. Teraz już przywykł i razem z Królową Matką wprowadzają w życie projekt "rok bez odwiedzenia Gdańska - rokiem straconym".
Niestety, Królowa Matka była świadoma, że tym razem nie obejmie miłosnym spojrzeniem ulicy Długiej, nie wykona kolejnej fotografii gdańskiej Katedry, a jej stopa nie stanie na ukochanej ulicy Świętego Ducha. Gdańsk (a szerzej - Trójmiasto), poza dumną historią, licznymi zabytkami klasy "0", Katedrą, ulicą Długą (i Świętego Ducha), sklepikami bursztynników, Neptunem i Ikeą dysponuje czymś, co dumną historię wraz z jej zabytkami klasy "0" usuwa w cień ot, tak, niedbałym machnięciem, a mianowicie - OCEANARIUM.
Rodzice, doskonale świadomi, że wizyta w Oceanarium pozbawi Starszego Potomka resztek tej kruchej równowagi emocjonalnej, którą ten dysponuje, najpierw postanowili zwizytować Ikeę, dojrzeli bowiem (i to solidny kawał czasu temu) do nabycia Całkiem Własnej Zastawy Stołowej (do tej pory bowiem używali tego, co im skapło wskutek przeprowadzki ze starego mieszkania). Szukali tej zastawy wszędzie, aż wreszcie Królowa Matka ujrzała w jakimś katalogu miseczki z Ikei i stało się jasne, że nie unikniemy wizyty w tej Świątyni Wzornictwa Skandynawskiego.
Ikea okazała się za duża jak na gusta Królowej Matki, która żywiołowo nie znosi centrów handlowych (uznając w pełni ich użyteczność, co równa się robieniu zakupów raz w tygodniu z mocno zaciśniętymi zębami), przyprawiła jednak Królową Matkę o spazmy wzruszenia, gdy zauważyła ona postulowane przez nią gdzieś wcześniej, miejsca parkingowe dla Rodzin z Dziećmi. Mało brakowało, a by nie wyszła z parkingu podziemnego, kontemplując ten cudowny widok. W dodatku Potomki zachowywały się jak Wcale Nie Wytresowane Szympansy, zupełnie jakby wiedziały, ze znajdują się na terytorium Królestwa Szwecji, gdzie im wszystko wolno, Rodzicom zaś nie wolno nic, a zwłaszcza nie wolno im trzasnąć jednego z drugim w poślad, mając w głębokim lekceważeniu te wszystkie nowomodne teorie wychowawcze. Różnice w poglądach Rodziców i Potomków na dozwolone w miejscach publicznych normy zachowania doprowadziły niemalże do powrotu do Rodzinnego Grodu z pominięciem Oceanarium.
Rodzice jednakże wzięli się w garść, i Oceanarium zostało zaliczone, wywołując histeryczny zachwyt całej Bandy Czworga. Potomki Starsze biegały w amoku od akwarium do akwarium (przy uprzejmej, acz trochę zrezygnowanej, aprobacie Personelu), Potomek Starszy molestował Pana Małżonka, by zrobił zdjęcie absolutnie każdej rybce, a on je później odrysuje w tworzonym przezeń z zapałem Atlasie Ryb, Potomek Młodszy przeżywał: "Mamo, tam są otwarte akwaria, a w nich są PIRANIE!!! Mamo, no chodź, pokażę ci!!!", zaś Pompony, wożone od sali do sali w zmyślnych, małych Wózeczkach Dla Bąbli przypatrywały się wielkimi oczami i z szeroko otwartymi buziami tym Olbrzymim Ekranom Telewizyjnym, na których pojawiały się Takie Kolorowe Zwierzątka (których, mimo usilnych prób, nie dało się poklepać).
Co najistotniejsze jednak, po wyjściu z Oceanarium olśniony Starszy Potomek powtarzał co chwila: "Jaki ja fajny dzień miałem, tyle atrakcji!", a jest to oświadczenie goszczące w jego ustach tak rzadko, że jak się już pojawi, należałoby datę wydarzenia ryć w kamieniu ku uwiecznieniu dla Potomności.
Ale najpiękniejszym momentem było, gdy Potomki, bardzo zbuntowane, że każe im się po Takim Fajnym Dniu iść spać, poszły, awanturując się, na górę i zasnęły kamiennym snem nim zdążyły przyłożyć głowy do poduszek :)))).
czy mozemy sie spodziewac owocow natchnienia Starszego Potomka?
OdpowiedzUsuńJak zwykle w jego galerii na FB :). Mam już dwie rafy koralowe!
OdpowiedzUsuńmy Gdańsk też absolutnie pasjami kochamy i mamy to szczęście tu mieszkać :) przy najbliższej wizycie zapraszamy na herbatę lub spacer w Parku Oliwskim, gdzie mieszkają "fak fak", czyli kaczki w języku Pana Synka :)
OdpowiedzUsuńZazdroszczę, chociaż kocham Toruń, w sprawie Gdańska robię się rozdarta uczuciowo :))). Uprzedzam, ze mogę cię napaść kiedyś, jeździmy do Gdanska co najmniej dwa razy w roku, czuj sie ostrzezona :D.
Usuńtylko daj znać tak z godzinę wcześniej, żebym zdążyła napiec ciastek dla całej Bandy ;D
UsuńToruń też uwielbiam swoją drogą. najdziksze imprezy tam się odbywały za czasów studiów (studiował w Toruniu mój Przyjaciel)... ech... ;)
Usuń