sobota, 15 października 2011

Królowa Matka i kosmici.

Królowa Matka obejrzała sobie "Dzień Niepodległości". Proszę nie pytać czemu, prawdopodobnie, by dać upust wstrząsającej nią co jakiś czas chęci, by się totalnie odmóżdżyć (chociaż z drugiej strony po co jakieś sztuczne odmóżdżacze osobie, która musi wchodzić w kontakt werbalny z czworgiem dzieci pięćset razy dziennie odpowiadając na pytania typu: "Mamo, a kto wymyślił słowo "dinozaur"?", "Mamo, a dlaczego na stół mówimy stół?", "Mamo, a czy orzeł mógłby mnie porwać?", i tak dalej, i tym podobnie), acz przyznać musi, że w tym wypadku dawka odmóżdżacza mogłaby być zabójcza dla mniej zahartowanego organizmu.

Słowo, gdyby jutro zaatakowali nas kosmici i przypadkiem wyglądaliby tak, jak ci na filmie, Królowa Matka, zanim umarłaby ze strachu względnie padła ofiarą ataku z przestworzy, dostałaby takiego napadu śmiechu, że wspomnianego ataku mogłaby nie dożyć. Daaawno temu serdeczny przyjaciel Królowej Matki zapytany o wrażenia z premierowego pokazu "Jurassic Park" rozjaśnił się niczym latarnia morska w Faros i odpowiedział: "Słuchajcie! Co to za nadzwyczajne, monumentalne, gigantyczne, genialne, wyjątkowe, niepowtarzalne, monstrualne, jedyne w swoim rodzaju, absolutnie niezwykłe gówno!!!!"  (co do dziś pozostaje wśród znajomych Królowej Matki recenzją-wytrychem, bardzo przy tym wygodną, bo można ją wzbogacać o dowolną ilość przymiotników) i, zaprawdę, jest to kwintesencja tego, co o "Dniu Niepodległości" można powiedzieć, oraz excusez le mot za wyrażenie, ale innego nijak nie idzie użyć. Żyd z Murzynem ratujący planetę pod auspicjami Stanów Zjednoczonych, doprawdy, brakuje tylko masona i cyklisty. Obowiązkowy psychol (znaczy, pardon, ekscentryk) w charakterze bohatera narodowego oraz prezydent, który, zamiast wzorem wszystkich prezydentów świata z amerykańskim na czele podkulić ogon pod siebie i wiać gdzie pieprz rośnie względnie przeczekiwać w jakimś przytulnym schronie, wygłasza orędzie do narodu, po czem przesiada się z prezydenckiego fotela na samolot bojowy (gdyż, co za szczęśliwy dla świata zbieg okoliczności, w cywilu był oblatywaczem tychże), zawodząc co kwadrans: "Zginęło tylu dobrych Amerykanów!".

Te dialogi porażające głębią:

Prezydent (prosząco) - Pomówmy o pokoju.
Kosmita (rzężąc) - Nie chcemy pokoju...
Prezydent (bardziej prosząco) - Czego chcecie?
Kosmita (rzężąc resztką sił) - Waszej śmierci...

Aaaaaa!!!!



W czasie oglądania finału, kiedy to dzikie Murzyniątka wylatywały z buszu wygrażając utkniętym tu i ówdzie już nie latającym spodkom drewnianymi (jakżeby inaczej) dzidami, a Beduini, jak to prymitywny lud, dziwowali się malowniczo zarytemu w pustynię pojazdowi kosmitów (który, padając, nie musnął jednakże piramid ani też, nawiasem mówiąc, żadnego innego zabytku klasy "0" na świecie) Królowej Matce łzy jak groch leciały po twarzy, z tym, że nie były to łzy wzruszenia.

A i tak było lepiej niż za pierwszym razem, gdy Królowa Matka zgłębiała dzieło będąc sama w domu (tak, były w jej życiu takie szczęsne, a zupełnie wówczas niedoceniane chwile) i gdy Will Smith brnął przez pustynię Nevada (Królowa Matka z filmów wie, że dziewięć na dziesięć statków kosmitów, mając do dyspozycji Saharę, pustynię Gobi, bezkresy Syberii i 70% planety pokryte wodą omija to wszystko ze wzgardą i ląduje na pustyni Nevada właśnie względnie centralnie w samym sercu Teksasu) wlokąc za sobą za nogę, mackę czy inną kończynę pokonanego kosmitę wykrzykiwał teksty w rodzaju: "Ze mną chciałeś wygrać? Ze mną? I jak teraz wyglądasz, palancie? Czyje jest na wierzchu?" śmiała się głośno. Próbowała się pohamować, czując się bardzo, ale to bardzo mało inteligentnie tak siedząc na dywanie i śmiejąc się w głos w pustym domu, ale było to silniejsze od niej.

I wtedy, i teraz brakowało Królowej Matce zaledwie odrobiny, małej, maciupeńkiej (tu proszę sobie zwizualizować coś naprawdę mikroskopijnego) odrobinki, by podjąć decyzję o świętowaniu czwartego lipca. Ale gdyby tak film potrwał z kwadrans dłużej...



8 komentarzy:

  1. Obejrzyj sobie "Battle for Los Angeles", to dopiero jest porazajace dzielo!

    OdpowiedzUsuń
  2. Obejrzę na pewno, jestem wielbicielką filmów katastroficznych, chociaz najbardziej lubię oglądać je w określonych okolicznościach (dużo niezdrwego jedzenia i picia, u boku podobnie nastawione wobec filmów katastroficznych towarzystwo), nie jest mi o to ostatnio łatwo :).

    OdpowiedzUsuń
  3. No, ten film to jest bardziej katastrofalny niz katastroficzny :) Mozna obejrzec w towarzystwie i zrobic konkurs na wiecej wylapanych absurdow i wtretow patriotycznych.

    OdpowiedzUsuń
  4. Katastrofalne lubie jeszcze bardziej - bedę musiała chyba kiedyś notkę o "Mirażu" popelnić, jako że nigdy nie dość propagowania czegos do tego stopnia złego, że aż najśmieszniejszego w świecie :))).

    OdpowiedzUsuń
  5. Anutku!
    w wolnej chwili odezwij się do mnie:)
    na @ --> peggykombinera@gmail.com
    mam dla Ciebie i dla Twojej załogi bojowe zadanie :)

    miłej niedzieli,
    Karola

    OdpowiedzUsuń
  6. Wysłalam krótką notkę :). Bardzo jestem ciekawa, cóż to może byc za bojowe zadanie :D.

    OdpowiedzUsuń
  7. Królowo Matko, obejrzyj Birdemic! Te efekty specjalne... Albo "The Room"! Prezentowana tam gra aktorska to jest to!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mówisz? (wyciąga kajecik i notuje) Juz sobie ostrzę zabki :D!

      Usuń