Zainspirowana Konkursem na Najbardziej Hardcorowe Wspomnienie Dzieciństwa Królowa Matka popadła we wspomnienia i popełniła wpis, który, tadam! okazał się jednym z tych wygranych (o! tu! o! tu!). Jako, że Królowa Matka nigdy w życiu niczego nie wygrała (nawet w wyniku losowania typu "mamy dla państwa cztery słowniki" przy obecnych na sali i uprawnionych do udziału w losowaniu dwudziestu osobach, o większej skali nie ma i co wspominać), uniesiona słuszną dumą postanowiła ona przepisać swoje wspominki tutaj, dokonawszy uprzednio kosmetycznych poprawek i upstrzywszy wpis rysunkami, coby osoby, które zaplączą się w słowotoku Królowej Matki lepiej mogły sobie rzecz wyobrazić.
Oto Królowa Matka wychowała się na blokowisku, w czasach jej dzieciństwa
w znajdującym się budowie, więc wszelkie zabawy w gruzach, na placach budowy, w
wyburzanych budynkach oraz w tych nowo wznoszonych (cóż to była za radość odkryć, że klucze do mieszkania Królowej Matki pasują do wszystkich mieszkań w jej klatce schodowej i poodwiedzać sobie te jeszcze nie zamieszkane!) nie są jej obce, ale
najfajniejszą zabawą jej dzieciństwa (o której kamiennie milczy
przed swymi dziećmi :)) było przeskakiwanie barierek łączących schody. Tutaj występuje właśnie trudność z plastycznym opisem i rysunki mogą się okazać pomocne - schody wiodące na
wyższe piętro miały po osiem stopni, podest, zakręt, znów osiem stopni i
tak aż do samej góry, pośrodku zaś zakręcające schody tworzyły jakby studnię. Studnia ta zaś wzmocniona była
prętami, też od piwnicy po czwarte piętro, mniej więcej wyglądało (wygląda, wygląda, blok stoi i ma się dobrze) to tak:
Razem z koleżankami
uskuteczniałyśmy niewinną zabawę, przełażąc od piwnicy na ostatnie
piętro po tychże prętach metodą: stajemy na pręcie, przeskakujemy,
chwytając w locie pręt wyżej, wdrapujemy się nań chwytając się barierek
poręczy, stajemy, przeskakujemy na pręt wyżej... Teraz, milcząc kamiennie przed dziećmi i wspominając, Królowa Matka ma szczęki zaciśnięte z przerażenia, ale wtedy jakoś tak... mało
straszne to było. Zabawa skończyła się, gdy Mamunia Królowej Matki, wracając z
pracy, ujrzała Królową Matkę wiszącą na wyciągniętych rękach na ostatnim
pręcie na ostatnim piętrze i zamierzającą właśnie rozpocząć drogę
powrotną w dół metodą - rozbujać się ile sił i przeskoczyć w locie na
pręt niżej
(i jakoś jej nigdy nie przyszło do ślicznej główki, że jak jej
się ręka poślizgnie albo noga omsknie, albo nie złapie w odpowiedniej
chwili poręczy, drogę powrotną w dół odbędzie w znacznie szybszym tempie).
Bajer całej tej sytuacji polega na tym, że Królowa Matka była tą Grzeczną Córeczką swoich Rodziców. Była chorobliwie nieśmiała, nie odzywała się do Nieznajomych, jeśli Nieznajomi odzywali się do niej patrzyła na nich ogromnymi oczami, nierzadko zapełniającymi się łzami (ale nie płakała, bo płakać się też wstydziła), nie miała wielu kolegów i koleżanek oraz nigdy w życiu nie zawarła znajomości z własnej inicjatywy. W przeciwieństwie do Siostry Królowej Matki, która bez wahania poszłaby z każdą osobą oferującą jej przyjazną pogawędkę (co było nieustannym źródłem troski Rodziców Królowej Matki), odważnie deklamowała wierszyki w środkach komunikacji miejskiej, jeśli ją tylko ktoś poprosił oraz już w przedszkolu dowodziła bandą chłopców, lekce sobie ważąc rozrywki typu plecenie lalkom warkoczy względnie rysowanie cichutko w kąciku. Ale dziwnym zbiegiem okoliczności to Królowa Matka skakała po tych prętach, to Królowa Matka wlazła na sam czubek topoli, to Królowa Matka zaznała wstrząsu mózgu po upadku z drabinek od kosza, na których dokonywała była akrobacji (jednej nieudanej)...
W związku z czym należy się zastanowić, czy fakt, że Królowa Matka nie tylko nie otrzymała swojej Nagrody Darwina, która jej się bezsprzecznie należy, ale w dodatku puściła w obieg swoje geny, rozmnożywszy się nader bujnie, powinien cieszyć ogól społeczeństwa.
hardkorowy Anutek. Nono, gratulki :D
OdpowiedzUsuńJestem kobietą o wielu obliczach :)). Istna Mata Hari.
OdpowiedzUsuńale wszystkie zachwycajace :) Przekazuj geny, przekazuj. Moze powinno sie ciebie klonowac?
OdpowiedzUsuńZe wspomnień małej Polusi, co to się dwójom z matematyki już wtedy nie kłaniała;)
OdpowiedzUsuń1. Buszowanie po zrujnowanych kamienicach przeznaczonych do rozbiórki, gdzie najmilszym zajęciem było: sprawnie wyjść przez okno na trzecim piętrze i starać się zeskoczyć na zrujnowany połowicznie balkon dwa piętra niżej w mieszkaniu po skosie.
2. Zabawy w wojnę i skakanie do głębokich, niczym nie zabezpieczonych wykopów, kiedy to panowie zrobili uprzejmość dzieciom i wymieniając rury gazowe rozorali na długie miesiące pół ulicy.
3. Zwisanie z dachu 11 piętrowca ( złapano nas, było skórobicie, najpierw zlał nas gospodarz domu, a później ojce poprawili:)
O, jakże cię rozumiem:))
Zawsze, jak popadnę we wspomnienia w towarzystwie znajomych i przyjaciół, i oni równiez popadają, zawsze, absolutnie zawsze zastanawiam się, jak to jest mozliwe, że jakikolwiek dorosły przeżył dziecinstwo????
OdpowiedzUsuńJak zwisałaś z dachu 11 piętrowca? Nie umiem sobie tego zwizualizować (a może wolę nie umieć ;D)...
My bawiliśmy się na Daszku. Daszek wykonany był z jakiegoś lichego tworzywa,połatany, popękany i trzeszczał potwornie. Rzeczony Daszek osłaniał miejsce, gdzie składowano odpadki z pobliskiego zakładu ślusarskiego: metalowe pręty, ostre, sterczące ścinki blachy metrowej wysokości i podobne skarby:)Teraz, jak sobie to przypomnę...a to i tak jedna z wielu takich historii :)
OdpowiedzUsuńSzlag by to trafił, nie pomnę żadnej Groźnej Zabawy! Grałam w gumę, łaziłam po krzaczorach w dzikim parku, układałam widoczki pod kawałkami szkiełek - nie da się ukryć, że w tym celu czasem, bywało, kradłam jakieś kilka kwiatków z ogródków sąsiadek. Ale daszki, drabinki, rurki nad przepaścią?
OdpowiedzUsuńCzuję się jakaś niedorobiona ;(.
O, przypomniałaś mi o widoczkach pod kawałkami szkiełek!!! Tez to robiłam, ciekawe, czy jeszcze to robi ktokolwiek? :)
OdpowiedzUsuńE, tam, niedorobiona ;), założę się, że po prostu wyparłaś :D.