Królowa Matka i Banda Czworga
sobota, 16 listopada 2024
Piromańsko
Królowa Matka (na pełnym luzie) - Nos mi to powiedział, gdyż wyczułam smród spalonych przewodów elektrycznych natychmiast po przekroczeniu progu. Ale nie wiem, czy to by starczyło aż na spalenie domu, co najwyżej wtyczka piecyka byłaby zbyt uszkodzona i nie mogłabym ci zrobić urodzinowych samosków. Znacznie bardziej lubię ten raz, gdy zbudowałeś sobie domek z poduszek od babcinej kanapy i płonącego kominka...
Pompon Starszy (z oczami jak spodki) - Cococococo? KIEDY?! I czemu ja tego nie pamiętam?!!!
Potomek Starszy (popadając w nastrój nostalgiczny) - Ach, bo cię jeszcze na świecie nie było... Ja do mamy, cały dumny: "Mama, zobać, domek jaki zbudowałem!"...
Królowa Matka (równie nostalgicznie) - ...ja się odwracam, a tam poduszki stoją w kłębach dymu. Zerwałam się, łapaj! za nie i na werandę, na szczęście śnieg był po kolana...
Potomek Starszy - Albo jak Kacper rzucił taką miękką piłeczką...
Królowa Matka (z naciskiem) -... chociaż milion razy wam powtarzano, żeby nie rzucać piłkami ani w ogóle żadnymi zabawkami w domu...
Potomek Starszy (kontynuując niewzruszenie) -... tak nią zdrowo machnął, przeleciała cały salon i kuchnię, i upadła prosto na otwarty gaz, zapaliła się i pękła z hukiem, a była nadziana takimi miniaturowymi kuleczkami, które rozniosło po całej kuchni...
Królowa Matka (lekceważąco) - E, to pikuś jest, najbliżej imponującego pożaru byliśmy, jak tatuś wieszał waszą tablicę korkową i centralnie wwiercił się w główny przewód elektryczny... Centymetr wyżej i nic by się nie stało, ale nie, wymierzył wręcz idealnie!
Potomek Starszy (z, nie bójmy się tego słowa, niezdrowym zainteresowaniem) - I co się stało?
Królowa Matka (stoicko) - No co się miało stać. Huknęło potwornie, błysnęło, wywaliło korki, Kacper rozkrzyczał się na cały regulator (oj już tak na niego nie patrz, miał półtora roku, w sumie aż dziw, że nie ryczałeś mu do towarzystwa), zapadła ciemność absolutna, bo był już wieczór, a w tej ciemności stał ogłuszony tata z dymiącą wiertarką w dłoni i to znaczyło, że miał szczęście, bo gdyby nie miał, to by z tą wiertarką, prawdopodobnie również dymiącą, leżał, i to tak raczej na zawsze...
Potomek Młodszy (ożywiając się w sposób widoczny) - Nie, nie, to jest nic! Najfajniej było, jak Mikołaj się na was obraził, że mu wypominacie lenistwo i postanowił zrobić tosty! "Nie, że tylko Kacper i Kacper, od dziś ja robię kolację!".
Królowa Matka (nietaktownie ucieszona) - Tak! Tosterek podłączył, chlebek włożył...
Potomek Młodszy (rechocząc) - ...zajrzał po coś do lodówki, odwraca się, a tam płomienie z tostera buchają do połowy ściany! Bogowie, to było epickie!
Potomek Starszy (melancholijnie) - Rodzinę chciałem nakarmić. Pierwszy raz...
Potomek Młodszy (nieodmiennie rechocząc, tylko bardziej) - Mama złapała jakiś koc, narzuciła na toster, wyrwała wtyczkę ze ściany i łubudu, całym tym tobołem pięknym łukiem przez balkon w śnieg...!
Królowa Matka (z zadumą) - W sumie mamy szczęście, że nam się te... incydenty zawsze przydarzają zimą...
Potomek Starszy (tonem osoby widzącej zawsze jasne strony każdej sytuacji) - Szczęśliwie nie mieliśmy wtedy tej półeczki, co to ją teraz mamy, miesiąc później i też byśmy jej co prawda nie mieli, za to mielibyśmy zgliszcza...
Królowa Matka - No i ją wyrwać ze ściany nie byłoby tak łatwo...
Potomek Starszy (w ramach ostatecznego podsumowania) - Tak czy inaczej ten, komu nigdy nie zdarzyło się niemal spalić rodzinnego domu do fundamentow niech pierwszy rzuci kamieniem!
Wygląda na to, że tym kimś są Pompony.
NA RAZIE.
<intensywnie odpukuje w niemalowane przez lewe ramię, tfu, tfu, tfu>
niedziela, 20 października 2024
Dzień Leniwca
No więc mamy dziś Dzień Leniwca, mojego Zwierzęcia Totemicznego oraz Głębokiej Fascynacji.
Zwierzę Totemiczne to, wiadomo, to zwierzę, które do twej jaźni przemawia wyjątkowo wręcz dobitnie, a tak się składa, że Leniwiec jako Idea przemawia do mnie jak mało co.
Fascynacja zaś dotyczy procesu rozmnażania się leniwców, a w zasadzie aktu, który kończy się powiciem malutkiego leniwczątka. Cóż chcecie, niektórych szczególnie fascynuje, jak przebiega wzmiankowany akt w przypadku jeżozwierzy, żyraf albo płetwali błękitnych, a mną telepała niezdrowa wręcz, przyznaję, ciekawość, jak rzecz załatwiają leniwce.
Bo, wiadomo, sam akt to w gruncie rzeczy banał jest. Ale przedtem wypada wykonać Podryw. Wykonać Taniec Godowy. Zachęcić wybrankę dumnie wypinając Klatę, zarzucając Burzą Pukli czy też olśniewając ją Osobowością. Ustawić się do niej Lepszym Profilem i oślepić Intelektem. No i wypadałoby popaść w Burzę Zmysłów. Odkąd byłam płochym dziewczątkiem, które dowiedziało się, że te kwiatki i motylki to taka więcej metafora, jak również, że w celu mienia dzieci nie wystarczy z utęsknieniem wpatrywać się w niebo, oczekując powrotu bocianów zza mórz, to, czego pragnęłam najbardziej na świecie to ujrzeć Burzę Zmysłów w wykonaniu leniwców.
I wreszcie ujrzałam (ostatecznie BBC i Davida Attenborough nie kocha się bez powodu).
I jedno co powiem to - warto było czekać!
Oto był las, w lesie drzewo, a na drzewie wisiały sobie w pozie swobodnej dwa leniwce, z czego jeden był Romantycznie Usposobionym samcem, co poznaliśmy po tym, że Spojrzał. Samica nie spoglądała, tylko wisiała beztrosko, pogrążona w Drzemce Dla Zdrowotności (17 godzin na dobę!), w którą zapadła w polowie przeżuwania liścia.
Tymczasem w głowie samca styknęły jakieś neurony, zderzyły się komórki i zaistniała konkluzja: "Ooooo, kobiiitka!", po czym powstał Śmiały Plan Podrywu, w dodatku od razu energicznie wprowadzony w czyn.
Oto samiec wooooolno, baaaaaardzo wooooolno wyciągnął kończynę i powolutku chwycił gałąź bliżej Wybranki. Chwycił. Zamyślił się. Powisiał chwilę. Następnie woooolno, baaaardzo wolno umieścił drugą kończynę obok pierwszej. Zastygł. Nie wykluczam, że się zdrzemnął.
Trzeciej kończyny nie zdążył wprawić w ruch.
Okazało się bowiem, że Dama nie jest zainteresowana.
Brak zainteresowania wykazała, baaaardzo wolno wyciągając łapę mniej więcej w kierunku Roznamiętnionego Samca i wykonując jeden (baaardzoooo woooolny) wymach w stylu tych, przy których przedwojenne nieme filmy wyglądają, jakby były puszane w zwolnionym tempie.
Samiec... chciałabym powiedzieć, że zastygł, ale że bardziej zastygniętym nie dało rady być, popadł w zamyślenie, a jako doskonale wychowany leniwiec doszedł do wniosku, że "ooonnaaa chyyyyba nieeee chceee" (dosłownie widać było, jak mu się te kółeczka zębate wolniutko obracają po kopułką, jak łączy kropki i powzina decyzję, co dalej), po czym woooolnooo, ale, powiadam BAAARDZOOOO woolnooo odhaczył jedną kończynę i przemieścił ją na poprzednio zajmowaną gałąź. Następnie (po powiszeniu chwilę i dojściu do siebie po wysiłku) baaaardzo woooolnooo odczepił i przemieścił drugą kończynę. Następnie...
Wszystko to puszczone było w rzeczywistym tempie i opatrzone ze trzema zdaniami komentarza, czyli mniej więcej jednym zdaniem na pięć minut, a ja oglądałam rzecz na przemian łkając z zachwytu i śmiejąc się nieco histerycznie, bo to, co widziałam było sto razy lepsze niż to, co sobie wyobrażałam.
A gdy dotarłam do modelu wychowawczego u leniwców (leniwczątko sobie wisi na mamusi, wisi, wisi, aż łup! i przestaje wisieć na mamusi, a zaczyna na własnej gałęzi, zaś mamusia, nie zauważając faktu zbycia słodkiego ciężaru, pogodnie, beztrosko i z godnością nadal przemierza swoje 20 metrów dziennego przydziału) to uznałam, że nie ma przebacz, mam w planie być jednym z nich w następnym wcieleniu!
Ale życzenia przyjmuję już w tym.
Happy Leniwiec Dej Ewryłan!
PS. Ale nowych recek miodzio nie ma nie dlatego, że jestem mentalnie leniwcem, tylko muszę przeczytać do jutra całą swoją półkę z Legimi, bo jak nie przeczytam, to mogę się obudzić bez półki i bez dostępu (jako użytkowniczka Kindla, ktory okazał się byc z Legimi wyjątkowo niekompatybilnym, nieprawdaż).
Czyli - byle do wtorku!
poniedziałek, 30 września 2024
Niemal antycznie (oraz przedmaturalnie, wersja 2.0)
Potomek Młodszy (chłodno i zdecydowanie) - Nie.
Potomek Starszy (nie pozwalając się zniechęcić; zachęcająco) - No weź, na pewno chcesz!
Potomek Młodszy (dobitnie) - Nie. Apage. Precz.
Potomek Starszy - A teraz?
Potomek Młodszy (bardziej dobitnie) - Idź. Sobie.
Potomek Starszy (kusi nieumiejętnie) - No co ty, chodź, nawiązanie kulturowe zrobimy! Powtórzymy akcję z "Króla Edypa", gdzie ja będę Edypem...
Potomek Młodszy (nie bez zgrozy w głosie) - Fuuuj...!
Potomek Starszy - ...a ty będziesz Jokastą, moją drogą matką i żoną!
Potomek Młodszy (z naciskiem zdolnym kruszyć mury Jerycha, i to bez konieczności siedmiokrotnego spacerku dookoła miasta) - Ja ci radzę. Wyjdź stąd.
Potomek Starszy (zbolałym tonem) - Ale jak to? To nie będziesz moją matką i żoną?!
Potomek Młodszy (unosząc głos nieco ponad społecznie dopuszczalną normę) - Nie będę twoją matką i żoną!!! Nikt nie będzie twoją matką i żoną!!! Ty bedziesz co najwyżej jak Antygona, samotny i opuszczony, i dokonasz żywota w jakiejś jaskini czy gdzieś!!!
Królowa Matka (do tej pory za sprawą wieloletniegi macierzyńskiego doświadczenie ignorująca słowne potyczki Potomstwa, teraz, ocykając się nagle a mocno nieoczekiwanie) - Ale czemu ma właściwie dokonać żywota? Możemy go... ją wypuścić!
Potomek Młodszy (smętnie) - Nie możemy.
Królowa Matka (wojowniczo) - A kto nas powstrzyma, a?
Potomek Młodszy (mrocznie) - Imperatyw narracyjny. No bo to faktycznie bez sensu jest. Jej bracia nie żyją, jej rodzice nie żyją, syn Kreona nie żyje...
Królowa Matka (z oburzeniem) - I to jest powód, żeby ona też zeszła w jakimś lochu?! A poza tym jej siostra żyje!!!
Potomek Starszy (odwołując się do swej przebogatej wiedzy z zakresu mrocznych elementów mitologii, z goryczą) - Siostra! Siostra nie ma żadnego znaczenia, zresztą i tak zaraz na pewno zginie z ręki jakiegoś mężnego woja, ukochanego przez Atenę...
Potomek Młodszy (pomocnie) - Tydeusa. To ten, co zjadł mózg...
Potomek Starszy i Królowa Matka (zgodnym chórem) - Yyyyy...!!!
Potomek Młodszy (kontynuując beznamiętnie) - ... Melanipposa, zdaje się. Nawet Atenie, tej psychopatce, przeszedł po tym afekt.
Królowa Matka (filozoficznie) - Grecy. Bezwzględna nacja.
Potomek Młodszy (też filozoficznie) - Cóż chcesz, to apodyktyczny lud był, lubujący sie w okrucieństwie. Chociaż mogłabyś oczywiście zapragnąć przemówić do lepszej części ich natury i podjąć próbę, skazaną rzecz jasna z góry na porażkę, żeby im to i owo wyjaśnić w kwestii właściwego podejścia do człowieka...
Królowa Matka (unosząc się trochę nieoczekiwanie, pewnie towarzystwo własnych dzieci nieco jej szkodzi) - Ja wam wyjaśniam! Im nic nie będę wyjaśniać! Spróbowałbyś, jeden z drugim, pogadać z greckimi mężczyznami, to byś się miguniem zorientował, czemu!!!
Potomek Młodszy (z godnością) - No, nie, ja na pewno nie będę rozmawiać z greckimi mężczyznami, oni są dosyć brutalni w obejściu, zwłaszcza ci mityczni...
Potomek Starszy (konstatując radośnie) - Czyli Kacper ma w sobie coś z Greka. Zaprawdę boską figurę i ten rys okrucieństwa! (zgina się pod wpływem sójki w bok, potem oddaje kopniaczka, potem w ostatniej chwili unika założenia dźwigni, potem...) Ała!!! Puszczaj! Mnie też, jak starożytnych, podnieca przemoc w rodzinie, chyba, że mnie dotyczy, to wtedy nie!
Królowa Matka (popadając w rezygnację) - Ićcie sobie. Opuśćcie to pomieszczenie. Rozumiem waszą braterską więź, akceptuję płoche chłopięce przepychanki, cenię sobie miotające wami uczucia...
Potomek Starszy (z zadowoleniem) - Bardzo dobrze! Matka wspiera homoseksualizm. Też ma w sobie coś z Greka!
Cóż.
Wygląda na to, że od przemożnego wpływów antycznego dziedzictwa kulturowego nie uciekniesz.
niedziela, 15 września 2024
"Ludzie z mgły" Izabela Janiszewska
I gdy tak się zastanawiam nad tym, co jest problemem tej powieści, to przychodzi mi na myśl na przykład brak wysuniętego na pierwszy plan bohatera, z którego perspektywy śledzimy akcję. Najpierw autorka skupia się na komisarzu Lipskim, jego dość tajemniczym zachowaniu, sugerującym jakieś tajemnice, jakieś podwójne życie, jakieś problemy, których natury nie dane nam będzie poznać, bowiem w połowie książki zostaje wprowadzona postać dziennikarza z Warszawy, człowieka leczącego rany po rodzinnej tragedii, i to on zgarnia, że tak to ujmę, opowiadaną historię, która właśnie od chwili jego pojawienia się zwalnia, (czy tez może rozjeżdża się z wizgiem w dwóch kierunkach), a my dostajemy praktycznie dwie osobne historie, które niby trochę się łączą, ale tak naprawdę wyglądają, jakby były pisane do dwóch różnych książek. A są to historie momentami bardzo przewidywalne i (irytująco) niepotrzebnie pogmatwane. A żeby nie było za mało i historii, i bohaterów, gdzieś tam w tle majaczą Jaroszowie, tu i ówdzie przemknie aspirantka Sowińska czy tajemniczy człowiek z lasu, że już nie wspomnę o powracającym w retrospekcjach wątku pewnego chorego chłopca.
I może właśnie z powodu tego małego tłoku wśród bohaterów żadna z postaci nie pojawia się na na pierwszym planie na tyle długo, bym zdążyła się nią zainteresować (jak się zainteresowałam wewnętrznymi przeżyciami komisarza Lipskiego, to mi go usunięto z pierwszego planu, a jego historię domknięto byle jak, po łebkach i baaaardzo średnio wiarygodnie), polubić ją i przejąć się jej losem. Żadna nie doczekała się też pogłębionej charakterystyki i chociaż autorka próbowała ją budować, wspominając o kryzysie w małżeństwie Lipskiego czy tragicznych przeżyciach dziennikarza Daniela Webera nieszczególnie jej się udało, ponieważ te krótkie przebłyski nie prowadzą do zrozumienia motywacji bohaterów, ze szczególnym uwzględnieniem przestępców.
Bardzo będzie trudno wyjaśnić rzecz bez spoilerów, ale się przyłożę, gdyż spoiler twój wróg - otóż całe zaskoczenie, jakie odczuwamy odkrywając, co się stało, wynika z nieprawdziwych informacji przekazanych czytelnikowi na samym początku książki. Póki czytamy rzecz i, zbliżając się do końca, robimy się jednak ciekawi, co się tak naprawdę wydarzyło, póty jest całkiem dobrze. Po czym, po dojściu do finału, zostajemy z opadłą szczęką i przeświadczeniem, że ktoś nas tu nabił w butelkę, które to wrażenie potęguje się, jeśli ktoś - dla sprawdzenia faktów - po skończeniu książki zajrzy na jej początek, by sobie to i owo uporządkować w głowie, jako ja uczyniłam. I bynajmniej nie chodzi o to, że, powiedzmy, czytelnik nie znał całej prawdy, aż tu okazało się, że jakiś nagle ujawniony fakt z życia Alicji ma szczególne znaczenie, bo to jest rzecz w kryminale całkiem powszednia. Nie, tutaj po prostu - uwierzcie mi na słowo - już pierwszy rozdział "Ludzi z mgły" czyni zakończenie nie nieprawdopodobnym, ale po prostu niemożliwym.
Te zdania bezsensowne ("po jej policzkach cicho spływały łzy").
Że już o nieprawidłowym użyciu wyrazów, błędnej odmianie czy pogubieniu się w podmiotach nie wspomnę
niedziela, 8 września 2024
"Piętno" Przemysław Piotrowski
Po "Piętno" Przemysława Piotrowskiego sięgnęłam, albowiem.... tak! Po pierwsze - pasowało mi do wyzwania czytelniczego (od razu zaznaczę, że kategoria "Książka z brzydką okładką" to moja najmniej ulubiona kategoria, trochę dlatego, że szczerze uważam, że nie to ładne, co jest ładne, tylko co się komu podoba, trochę dlatego, że kategorie oparte na subiektywnym odbiorze są trudne z definicji, a w tym wypadku dlatego, że to jest dobra okładka. Rzucająca się w oczy i bardzo dobrze dopasowana do treści. Po prostu nie chciałabym jej widzieć na swoim nocnym stoliku w charakterze pierwszej rzeczy, na której spoczywa mój wzrok po przebudzeniu i cieszyłam się, że czytam tę książkę na czytniku), po drugie zaś - podjęłam się ambitnego zadania przeczytania jakiejś pozycji pióra wszystkich tych autorów, których reklamy rzucają się na mnie na fejsbuczku. Widzę, Szanowne Państwo, bestsellera? Biere, czytam i daję wyraz opinii, czy ten bestseller mnie podszedł, czy też wręcz przeciwpołożnie, a Państwo macie uciechie z czytania moich wynurzeń, taką mam koncepcję!
A zatem, "Piętno" Przemysława Piotrowskiego wraz z jego bohaterem, Igorem Brudnym.
Następnie:
"Wzrok Czarneckiego skierował się na ekspertkę kryminalistyki Annę Borucką. Anna Borucka była filigranową szatynką o włosach do ramion i ładnym uśmiechu. Z racji wykonywanego zawodu zwykle występowała w fartuchu i lateksowych rękawiczkach, ale dziś miała na sobie dżinsy i sportową bluzę."
A pół strony dalej:
"- Jakie macie najbliższe plany, Krzysztof?
Krzysztof Lis był wysokim mężczyzną o krótko przystrzyżonych blond włosach z przedziałkiem nad lewą skronią. Miał czterdzieści trzy lata, zwykle ubierał się w garnitury i prezentował nie gorzej niż nadziany nowojorski makler. Nie był jednak zbyt lubiany...."
piątek, 23 sierpnia 2024
"Źródła Wełtawy" Petra Klabouchová
piątek, 9 sierpnia 2024
Sławomir Kruk (seria) - Piotr Górski
Na kryminały Piotra Górskiego trafiłam zupełnym przypadkiem. W jakiejś recenzji czy dyskusji o książkach natknęłam się na opinię, że jest to inteligentny pisarz inteligentnych kryminałów. Musiała tę opinię wyrazić osoba, której gusta literackie znałam i o której poglądach miałam wysokie mniemanie, bo ją zapamiętałam, i kiedy trafiłam na pierwszy tom serii o komisarzu Kruku sięgnęłam po niego bez namysłu.
Pierwszy tom, "Kruk", kończy się tak, że człowiek natychmiast chwyta za drugi (nawet, jeśli bardzo, ale to bardzo nie lubi pani prokurator Marty Krynickiej, a wierzcie mi, ja jej bardzo nie lubiłam).
Gdy tylko przeczytałam drugi, sięgnęłam w zasadzie automatycznie po trzeci, nim ten drugi na dobre wygasił mi się na ekranie czytnika.
Po trzecim odczułam lekki przesyt kryminałami, zapragnęłam odmiany, może coś lżejszego, jakaś miła obyczajówka na przykład, albo coś do pośmiania się, postanowiłam zatem zrobić sobie przerwę, tylko przedtem szybciutko rzucić okiem na początek czwartego tomu, żeby sprawdzić, jak się zapowiada...*
Późnym wieczorem tego samego dnia dobijałam do końca części numer cztery i odczuwałam pretensję do samej siebie, że od razu nie ściągnęłam na czytnik tomu piątego.
Uznałam wszakże, że środek nocy nie jest najlepszym momentem na to, by gnać do komputera i ją natychmiast ściągać, za to - ponieważ z racji mej beztroski okazało się, że mam czas między tomami - zaczęłam myśleć.
Otóż,
widzicie Państwo, ja jestem czytelniczką niewyrobioną, niefrasobliwą i
chaotyczną. A, i jeszcze mało ambitną. Nie orientuję się w literackich
trendach, must-readach i premierach. Prowadzę sobie bardziej śmieciowego niż książkowego bloga o
niezauważalnych zasięgach czytanego przez dziesięć osób na krzyż
(wszystkie pozdrawiam machaniem i zapewniam o nieustającym uczuciu!),
nie będąc w związku z powyższym w zasięgu zainteresowań Wielkich
Wydawnictw i ich egzemplarzy recenzenckich. Nie czytuję czasopism
fachowych, poświęconych rynkowi wydawniczemu. O tym, że coś jest bestsellerem orientuję się najczęściej grubo po fakcie. Potrafię przeczytać
książkę z najdziwniejszych powodów - bo mi się okładka podoba, bo ilustracje są świetne, bo jej tytuł jest fajny i/lub zaczyna się na literę, która akurat jest
mi potrzebna do wyzwania czytelniczego. Nie posiadam ulubionego gatunku
literackiego.
Może to dlatego, pomyślałam sobie, nigdy przedtem nie słyszałam o Piotrze Górskim?
Nie
pasował mi (dotąd) do żadnego wyzwania, nie rzuciły mi się w oczy okładki, nader stonowane i oszczędne w środkach,
kolorków u niego niewiele, więc mój temperament sroki nie miał na czym
zahaczyć oka?
No przecież musiał być jakiś powód, dla którego
nie natknęłam się na to nazwisko nigdzie (chociaż bez przerwy natykam się na przykład na takiego, prosze ja kogo, Marcela Mossa) - na żadnych krzyczących o
nowościach reklamach, które wyświetlają mi się na Facebooku, na blogach
Prawdziwych Blogerów z Zasięgami, na które rzucam okiem...
A gdy skończyłam tom piąty
(czyli dziś) zakasałam rękawy, odpaliłam komputer i zaczęłam śledztwo.
Tu muszę wyznać, że hakerka ze mnie jeszcze gorsza niż czytelniczka, komputery mi nie wybuchają tylko na skutek szczęśliwych zbiegów okoliczności, nie liczę, ile gotowych postów na bloga skasowałam, naciskając takie coś i nie wiedząc, co to, przez całe lata traktowałam komputer tylko i wyłącznie jako maszynę do pisania... ale tym razem się postarałam.
Nic mi z tego starania się nie wyszło.
Imię i nazwisko. Urodził się w roku. W mieście. Rodzice są. Studiował tu i tam. Zadebiutował. Napisał. Koniec informacji.
Żadnej
nagrody Wielkiego Kalibru, Złotego Pocisku czy innej Brylantowej
Probówki z Arszenikiem. Żadnych zachwyconych i zachęcających opinii
Opiniotwórczych Blogerów, lub też kolegów po piórze, którzy tak chętnie chwalą na przykład
przeróżnych debiutantów (chociaż wredna strona mojej natury podpowiada,
że można ich zrozumieć - nie wykluczam, że też wolałabym chwalić
nieporadne debiuty, zasłaniając się formułką o "płatnej współpracy" niż
reklamować kogoś, kto może stanowić prawdziwą i groźną
konkurencję). Hasztag "piotrgórski" na Instagramie ma mniej niż sto
trafień (z czego 1/3 dotyczy bohatera popularnego serialu, noszącego
przypadkiem to samo nazwisko), podczas gdy - dla porównania -
"wojciechchmielarz" ma ich ponad 12,5 tysiąca, "robertmałecki" - 5
tysięcy, a "marcelwoźniak" - tak, TEN Marcel Woźniak, autor książki,
która jest moim osobistym wzorcem z Sevres Najgorszej Powieści Ever -
ponad tysiąc.
A mówimy tu o człowieku, który, na przykład, nie stosuje tanich chwytów, używanych przez jakże licznych autorów, którzy - gdy nie mają pomysłu, jak dynamicznie poprowadzić akcję - zaczynają od trupa, najlepiej malowniczo udręczonego i brutalnie potraktowanego (co, rzecz jasna, z lubością opisują), by porzucić go następnie i nie poświęcać mu zbytniej uwagi aż do połowy książki, a czasem wręcz o nim zapomnieć. Który nie babrze się w ohydztwach i nie jara makabrą, pokładając zamiast tego wiarę w wyobraźnię czytelnika. Który, gdy użył - w sytuacji dramaturgicznie uzasadnionej - znanego wszystkim polskiego przecinka na "k" to aż podskoczyłam, takie to było nieoczekiwane. Który nie pompuje objętości swoich powieści przy pomocy drastycznych opisów, nie podkreśla męskości swojego bohatera używając rzeki wulgaryzmów z rzadka przetykanej przeciętną polszczyzną i nie tworzy obszernego społeczno- kulturowego kontekstu przy pomocy spisu katalogu z Ikei. I który nawet sceny erotyczne umie pisać dyskretnie, zatrzymując się tam, gdzie zatrzymać się powinien, zachęcałabym każdego, by sobie porównał scenę miłosną pióra Piotra Górskiego i tę ze "Strażnika jeziora", ale nawet ja nie mam, jak się właśnie okazuje, aż tak złego charakteru.
wtorek, 6 sierpnia 2024
Arbiter Elegantiarum
Potomek Starszy (telepany cholerą) - Gdzie są moje gatki?! Te, co je sobie ostatnio kupiłem, te nowe?!
Potomek Młodszy (stoicko) - Wziąłem je.
Potomek Starszy (wściekle) - Czemu?!
Potomek Młodszy (niewzruszenie) - Bo mi pasują do butów.
Potomek Starszy (nakręcając się niczym konsumpcja koniunkturę gospodarczą) - I co, będziesz je na wierzchu nosił?! Tak demonstracyjnie? Żeby każdy widział, że ci pasują?!
Potomek Młodszy (pobłażliwie) - No jak dziecko normalnie. Dyskretnie wysunę gumkę znad brzegu spodni, każdy to zobaczy i pomyśli: "Oto człowiek z klasą!"...
Potomek Starszy (mściwie) - ...w cudzych gaciach.
...
To znaczy, tak by było.
Gdyby tylko Człowiek z Klasą nie posiadał mamusi z notatniczkiem i zgubną tendecją do uwieczniania wspomnień na piśmie!
A tak to przechlapane ma chłopak.
Nieprawdaż.
środa, 31 lipca 2024
"Tajemnica morderstwa w Windsorze" S.J.Bennett
Zbliżają się dziewięćdziesiąte urodziny królowej Elżbiety II. Cały dwór jest, rzecz jasna, zajęty planowaniem przyjęcia, podczas gdy Jej Królewska Mość zajmuje się swoimi królewskimi obowiązkami, nieco na uboczu całego tego zamieszania, czyli w Windsorze, który jest domem (podczas gdy Pałac Buckingham jest, no cóż, biurem).
piątek, 26 lipca 2024
"Tylko nie Mazury" Sylwia Skuza
To jest recenzja, której nie planowałam zamieszczać na blogu, dotyczy bowiem książki takiej sobie, nieszczególnie dobrej, ale i nieszczególnie złej, takie pięć punktów na dziesięć możliwych, idealnie w środku stawki, i która w dodatku nie pasowała do żadnego punku żadnego wyzwania książkowego, w którym biorę udział. Zamierzałam ją wrzucić na portal książkowy, na który wrzucam swoje recenzje, także te dotyczące książek takich sobie, i zapomnieć o sprawie.
Po tym jednak, jak gotowa recenzja DWA RAZY zniknęła mi z komputera, raz skasowana przez przypadek i niemożliwa do odzyskania, a raz nie wiem, jakim sposobem (jestę bowiem Kąputerowym Głombem) popadłam w irytację. Ach, tak? - rzekłam sobie. Tak będziesz pogrywał? NO TO ZOBACZYMY! Napiszę ją trzeci raz i wrzucę na bloga, postanowiłam, i na portal książkowy, i to nie jeden, i jeszcze gdzieś, zastanowię się, gdzie, nie będzie mi tu virtual pluł w twarz ni dzieci mi virtualił!!!
No więc wrzucam.
Mwahahahaha.
Nieprawdaż.
A zatem:
Na bagnach znalezione zostaje ciało lokalnego rolnika z wbitą w szyję starożytną zapinką. Sidorowicz musi wyjaśnić zagadkowe morderstwo człowieka, który nie cieszył się, oględnie rzecz ujmując, powszechną sympatią i jak najszybciej ustalić, czy mieli z tym coś wspólnego amerykańscy żołnierze kręcący się w pobliżu miejsca morderstwa, czy też może powinien szukać zabójcy wśród licznych wrogów zabitego rolnika? A może wśród osób uczestniczących w tajemniczych obrzędach przesilenia, świętowanych na bagnach w przeddzień zabójstwa?