piątek, 4 lipca 2025

Komediowo. Suplement (Wyzwania Filmowego Dzień Nadal Trzeci)

Nie od dziś wiadomo, że ludzie różne mają zboczenia, a jak ktoś czyta tego bloga od jakiegoś czasu bez trudu odgadnie, że ja osobiście dysponuję kilkoma.

Dziwny pociąg do "rosyjskości językowej" jest jednym z nich, i nie ma znaczenia, że głowa zdaje sobie sprawę z tego, jak bardzo... lepiej byłoby go nie mieć w dzisiejszych czasach.

Ale serce wie swoje.

Serce je ma, to zboczenie, i nic nie może na to poradzić.

I nie chodzi tu o to, czy władam, czy też nie władam językiem rosyjskim w mowie (władam), czy potrafię, czy nie potrafię w nim czytać (potrafię; dla "Mistrza i Małgorzaty" wszystko!) i czy uważam, czy też nie uważam go za język ładny i miły dla ucha (uważam).

Chodzi o dziwaczną, niewyjaśnialną i nawet przeze mnie samą niezrozumiałą tęsknotę, by raz na jakiś czas przeczytać coś, w czym występują te wszystkie "Marie Iwanowny" i "Sergieje Piotrowicze", wszystko jedno, co - stare, nowe, dwudziestowieczne czy dziewiętnastowieczne, klasyka spod znaku Czechowa czy współczesny kryminał! Mają być patronimiki, mają być ruble, w tle ma być Moskwa albo inny Petersburg, a ja mam to czytać!

Lub też oglądać.

Cierpiałam na tę przypadłość od dzieciństwa i o ile z czytaniem problemów nie było, wszak nawet w okresie największego wzmożenia walki z błędami i wypaczeniami ustroju słusznie minionego Tołstoja wraz z Dostojewskim można było bez trudu dostać w każdej bibliotece, o tyle w temacie oglądania nastąpiła, jak by to rzec, blokadka.

Oto kraj nasz, uchachany jak norka, i nie bez słuszności, w temacie uzyskania swobód, demokracji i szerokiego dostępu do dóbr konsumpcyjnych, w początkowym okresie tego uchachania odciął się od wszystkiego, co rosyjskie w sposób bezwzględny. Nasze księgarnie zalały mniej lub bardziej amatorskie tłumaczenia mniej lub bardziej będących na topie amerykańskich i europejskich przebojów literackich w mniej lub bardziej koszmarnych okładkach, nasze telewizory - liczne seriale w szerokiej rozpiętości kategorii, od "A" do, powiedzmy, "W", a nasze kina - przeboje filmowe, które kiedyś trafiały na ekrany dwa lata po premierze, a teraz - w tym samym momencie, co w Nowym Jorku, Rzymie i Londynie.

Cieszyliśmy się z tego wszyscy, ja również, i tylko moje zboczenie, skulone w kąciku mózgu, popiskiwało cichutko a smutno, albowiem, choć co prawda nowej literatury rosyjskiej nie mogło uświadczyć, zawsze na pociechę pozostawał mu "Idiota" oraz "Eugeniusz Oniegin", natomiast obejrzeć sobie nie mogło niczego, bo filmy rosyjskie zwiało z wszelkich ekranów jak tajfunem, a jutubek jeszcze nie istniał.

Czas jednakowoż ma to do siebie, że mija, czy tego  chcemy, czy nie, a mijając łagodzi wszelkie kanty, i po dłuższej chwili filmy rosyjskie zaczęły powracać na ekrany.

Wyświetlane o godzinie pierwszej w nocy, bo - jak nie bez słuszności zapewne myśleli układacze ramówek, którzy nie przewidzieli istnienia Królowych Matek wraz z ich zboczeniami - kto to będzie oglądał.

I faktycznie, o tej pierwszej w nocy pewnie nie oglądał tego nikt.

Za to niektórzy, uskrzydleni nadzieją usłyszenia chociaż jednego "Aleksandra Piotrowicza", rzeczy nagrywali.

Jak na przykład, co będziemy ściemniać, Wasza, Niżej Podpisana.

Skutkiem moich osobistych zboczeń Pan Małżonek, który wtedy jeszcze nie był Panem Małżonkiem (przebóg, czy być może, że nie był nawet kandydatem na Pana Małżonka?  Tak, to być może, niewiarygodne, że ludzie tak długo żyją!) został pewnego pięknego, zimowego popołudnia zaskoczony przez rozpromienioną mnie informacją, że otóż takie coś rosyjskiego sobie nagrałam, i my to teraz obejrzymy, czyż nie cudowny plan na wieczór?

Pan (-Jeszcze-Wtedy-Nie..., i tak dalej) Małżonek wzdrygnął sie lekko i troszeczkę sklęsł w sobie, i gdyby myślał trzeźwo, to by sobie na pewno przypomniał, że musi natychmiast biec do domu, żeby mamusi pranie rozwiesić albo, że ma zapalenie spojówek, na oko bezobjawowe, ale uniemożliwiające oglądanie telewizji. Nie myślał jednak, był bowiem akurat na etapie "jak ona ślicznie pluje" i gdybym mu oznajmiła, że będziemy oglądać trzygodzinny dokument o muzyce mongolskich pasterzy albo mszę świętą w rycie trydenckim to by je ze mną obejrzał bez względu na osobisty stosunek do używania łaciny w czasie nabożeństwa lub też uznanie (względnie jego brak) dla śpiewu gardłowego i pieśni urtyn duu.

Więc mężnie, jak na Prawdziwego Mężczyznę przystało, wszedł do mojego pokoju, by wraz ze mną obejrzeć
 

"Osobliwości narodowego wędkarstwa" (tyt.oryg. "Особенности национальной рыбалки")
Reż. Aleksander Rogożkin

Rok produkcji - 1998
Główne role - Aleksiej Bułdakow
                       Wiktor Byczkow
                       Wasilij Domraczew
                       Siergiej Ruskin
                       Siemin Strugaczew
Kraj produkcji - Rosja
Czas trwania - 98 min.

Znana (nie wszystkim, niestety) z poprzedniego filmu Aleksandra Rogożkina "Osobliwości narodowego polowania" (1995) ekipa - generał Iwołgin, strzelec Kuźmicz i Liowa Sołowiejczyk, zamieniają dubeltówki na wędki i wyruszają na ryby do nowej daczy Kuźmicza, położonej nad północnym Bałtykiem. Ponieważ jako główny prowiant zabierają ze sobą 16 skrzynek wódki, na miejsce docierają w stanie.... łatwym do odgadnięcia, wskutek którego to stanu, zmyliwszy kurs, trafiają na daczę jakiegoś Bogu ducha winnego Fina. W Finlandii. Na drugi dzień, podczas nieudanej wyprawy do sklepu po "chlebuś", Liowa i Kuźmicz orientują się, gdzie są, i że to "gdzie" to na pewno nie jest własna dacza we własnym kraju. Niepewni reakcji na nielegalne przekroczenie granicy usypiają generała (którego prawomyślność uniemożliwiłaby wyjaśnienie okoliczności zajścia tej niewinnej pomyłki) za pomocą 7 tabletek nasennych (mniejsza dawka nie działa). Generał jednakże, mężczyzna imponującej krzepy fizycznej, zasypia dopiero podczas przejażdżki na skuterze wodnym, co rodzi dodatkowe komplikacje. Uciekając w popłochu, nasi bohaterowie zostawiają w szopie goszczącego ich (trochę mimo woli) Fina piętnaście skrzynek wódki "Żniwo" (szesnastą zdążyli już wypić) i zamkniętą przez prokuratora na kłódkę w innej szopie urodziwą, pulchną Finkę w średnim wieku...

I to jest dopiero początek ich perypetii.

A więc, jak by to...

To nie jest film o trzeźwych ludziach.

To na pewno.

Jest to natomiast film, reakcja na który ściągnęła do mojego pokoju podczas tego pierwszego oglądania moją matkę, siostrę i przebywających u mej siostry gości, wszystkich z pytaniem, co my, do licha, takiego oglądamy, i na którym to jest programie, bo oni też by chcieli podoznawać spazmów.

Jest to również film, który wprowadził do języka, którym posługujemy się w Domu w Dziczy (a jest to język nader, ale, powiadam, NADER obficie upakowany cytatami filmowymi; już teraz podejrzewam, że wpis o nich z szesnastego dnia będzie jednym z dłuższych, o ile nie najdłuższym wpisem tego Wyzwania) teksty, które od lat są w użyciu (a to już będzie, odlaboga, prawie ćwierć wieku!).

"- To co, pojedziemy na rybki?
 - Ale ja nie umiem...
 - To nic trudnego: nalewasz i pijesz".

Tekst Liowy, pakującego szesnaście skrzynek wódki do bagażnika:

"- Na zdrowiu oszczędzać nie zamierzam!"

Tekst Sierioży po tym, jak poszedł zaproponować randkę rusałce (nie pytajcie), i wszedł do budki z transformatorem mniemając, że wchodzi do przebieralni, wskutek czego wyrzuciło go łukiem na pomost oraz wywaliło prąd w całej okolicy, do dziś używany w Domu w Dziczy, gdy ktoś zachowa się nieelegancko:

"- Nieładnie ze mną postąpiła. Ja do niej z kwiatami, bez żadnych sprośnych myśli, z czystymi zamiarami..."

Oraz nie ma przypadku, żeby ktoś, kto się zachłysnął i został poklepany po pleckach nie odpowiedział "Spasibo".

To nie jest moja ulubiona komedia.

Może nawet nie jest to komedia, która znalazłaby się w pierwszej dziesiątce moich ulubionych komedii.

Ale jest to komedia w sumie nietypowa, mało znana, komedia, o której stosunkowo niewiele osób słyszało, a jeszcze mniej miało ochotę ją obejrzeć, i której droga do Listy Filmów Będących Źródłem Cytatów (oraz filmów rzewnie, z przeróżnych względów, wspominanych) była długa, kręta i, cóż, też nie do końca typowa, i dlatego pomyślałam, że należy się jej miejsce w Suplemencie.

Wielbiciel/-k/-om komedii z dużą ilością gagów, trochę pure nonsensownych, trochę irracjonalnych, a trochę umiejętnie pokazujących w krzywym zwierciadle społeczeństwo, o którym opowiada - polecam.

I wielbiciel/-k/-om patronimików też :).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz