wtorek, 31 grudnia 2013

Z Nowym Rokiem

Kochane Czytelniczki, Kochani Czytelnicy, w nadchodzącym Nowym Roku Królowa Matka wraz z Panem Małżonkiem


oraz całą Bandą Czworga


życzy Wam wszystkiego, wszystkiego, co najlepsze dla Was w tym momencie Waszego życia, w którym się teraz znajdujecie.

Spełnienia w Nowym Roku przynajmniej jednego marzenia.

Zrealizowania przynajmniej jednego planu.

Wygrania przynajmniej jednej bitwy.

I wielu, wielu małych radości, które złożą się na Cały Radosny Rok.

Poza tym życzenia wigilijne pozostają w mocy :).



Królowa Matka, będąc nieustannie wdzięczna wszystkim, którzy tu zaglądają (niektórzy codziennie, mimo, iż ostatnio Świat Królowej Matki zdaje się wymarły, opustoszały oraz nie zdobny w nowe recenzje, komentarze dotyczące reklam i innych aspektów rzeczywistości, ani też w przykłady krasomówstwa Potomków) ma zamiar dziś, o północy, przesłać Wam wdzięczną myśl i wznieść toast.

Prawdziwy, a nie jakimś tam soczkiem, bowiem jest to pierwszy od czterech lat Sylwester, gdy Królowa Matka otrzymała od Władz Lekarskich i Autorytetów Kardiologicznych zgodę na wznoszenie go trunkiem zawierającym alkohol.

I to też jest powód do świętowania :).


Do zobaczenia w Nowym Roku!

wtorek, 24 grudnia 2013

Szczęście

Jest w jednej ze starych powieści Małgorzaty Musierowicz (którą Królowa Matka czyta ostatnio coraz bardziej sceptycznie, delikatnie rzecz ujmując, ale niektórym starym historiom uroku to nie ujmuje) opowieść o ludziach, którym zapowiedziano, że w nocy przyjdzie do nich szczęście. Ucieszeni nad wyraz postanowili poczekać na nie, aby je uroczyście powitać. Zasiedli przed domem i czekali. A noc była czerwcowa, pachniał jaśmin, księżyc w pełni odbijał się w stawie. W krzewach bzu śpiewały słowiki, dziecko śmiało się przez sen, kot, mrucząc, przysiadł na ławce obok, pies zwinął się u ich stóp, pachniała herbata i ciasto na stole, wokół było cicho, ciepło i pięknie. A oni czekali całą noc, po czym nad ranem rozeszli się do swoich domów bardzo smutni, że szczęście nie przyszło.

Królowa Matka miała tę historię w tyle głowy przez kilka poprzedzających Wigilię dni. Gdy gotowała, i piekła, i smażyła, gdy myła okna (zbędna w Domu w Dziczy czynność wykazująca silne podobieństwo z pracami Syzyfa, a zatem wykonywana bez zbędnego namaszczenia), wyplatała do końca bombki na swoją choinkę, lepiła pierogi, tarła orzechy na struclę, miesiła ciasto drożdżowe, ścierała kurze, karmiła i przebierała do snu. I wtedy, gdy z jękiem kładła się wieczorem do łóżka mając wrażenie posiadania rozżarzonego pręta w miejscu kręgosłupa, a oczy ze zmęczenia same się na niej zamykały.

A przez cały ten czas wokół niej, za jej plecami, obok niej tłoczyły się i przepychały oczadziałe od oczekiwania Potomki, także klepiące pierogi, w tajemnicy tworzące tuziny laurek z historyjkami świątecznymi i ptaszków z bibułki na choinkę, lukrujące pierniczki, wyjadające czekoladki z kalendarzy adwentowych, pomagające mamusi w kuchni, odliczające dni i godziny, a wreszcie ubierające choinkę i ukrywające pod nią swoje podarunki.





I chociaż czasem Królowa Matka musiała siłą dławić w sobie pragnienie poproszenia Potomków (i koty) grzecznie, lecz stanowczo, by natychmiast przestały pomagać jej w kuchni, chociaż fakt, że oczy się na niej zamykały wieczorami ma związek z obecnością Potomków taki więcej bezpośredni, chociaż nie każdy pieróg ich produkcji przypominał pieróg, i chociaż czasem miało się ochotę huknąć na Dzieciątka z głębi serca, porostawiać je po kątach i wygłosić okropny, pseudopedagogiczny tekst o niegrzecznych dzieciach, które Gwiazdorek ominie szerokim łukiem, to i tak Królowa Matka różniła się od bohaterów cytowanej na początku historyjki.

Ponieważ w każdej sekundzie pracowitych i pełnych zamieszania ostatnich przedświątecznych dni wiedziała dokładnie, że to jest właśnie szczęście. I że nie musi go nigdzie szukać, nigdzie za nim biegać, tęsknić za nim i o nim marzyć. Było tu. W tej hałaśliwej, zabałaganionej kuchni, której podłogę musiała zamiatać co kwadrans (niejednokrotnie z wyrazami nieparlamentarnymi na ustach), w tym pokoju na piętrze, do którego musiała czasem uciekać, by posłuchać ciszy, w swojej sypialni, gdzie zapadała w kamienny sen mimo bolącego kręgosłupa. Wszędzie tam było ono nieustannie obecne.


Z okazji Świąt, Kochani Czytelnicy (że sobie Królowa Matka pozwoli zwrócić się do Was tak familiarnie) życzy Wam ona, by w nadchodzący Nowy Rok szczęście było nieustannie obecne w Waszym życiu. I byście zawsze umieli je rozpoznać.

Wesołych Świąt, Kochani!

piątek, 20 grudnia 2013

Jak poprawić mamusi nastrój (a wręcz stan zdrowia) w pięć sekund

Potomek Starszy wrócił ze szkoły, objedzony łakociami i w stanie ogólnego zadowolenia z przebiegu klasowej Wigilii oraz z plecakiem wypchanym po prostu licznymi dary.

- Cukiereczki mam dla ciebie! - powiedział czule do swej zasmarkanej i charczącej matki. - Jakie wolisz? Takie gumowe, z żelkiem w środku czy czekoladowe?

Królowa Matka wolała czekoladowe, dodatkowym bonusem których okazało się opakowanie w kształcie gwiazdy.

- Możesz ją na choince powiesić! - rzekł Potomek Starszy z dumą sugerującą, że osobiście tę gwiazdę wyklepywał w kształt aluminiowej puszeczki na zajęciach plastyczno-technicznych. - I jeszcze ci coś zrobiłem. Coś bardzo malutkiego. Chcesz?

Królowa Matka chciała.

Więc dał.

Coś malutkiego miało taki przód:


Taki tył:


Taki tytuł:


A w środku zawierało instrukcję,


która sprawiła, że Królowa Matka pomyślała, że to "coś" wcale nie jest bardzo malutkie.

A ona sama może nie jest taka zupełnie najzłejsza :).

czwartek, 19 grudnia 2013

Vanitas vanitatum, et omnia vanitas...

... a już zwłaszcza Królowa Matka, która jest chora, dodatkowo chora (co oznacza, że wyjaśni, że w pakiecie do swojego chorego serduszka ma chore płucka, zatoki, główkę i w ogóle wszystko, tak na czuja, co w uproszczeniu oznacza, że jest potwornie, ale to po-twor-nie zaziębiona) oraz zmęczona.

Bardzo zmęczona. Już nie pamięta, kiedy była tak zmęczona ostatnio. Chyba zaraz po urodzeniu Pomponów, bo to paraliżujące zmęczenie, które oficjalnie nazywa się "IV stopień niewydolności serca wg NYHA" to się, uznała, chyba nie liczy jako zmęczenie... Czy jednak się liczy? Jeśli się liczy, to ostatni raz Królowa Matka była zmęczona tak bardzo właśnie wtedy. No, powiedzmy, jak przy III stopniu niewydolności, bo przy IV napisanie tej notki możliwe by jednak nie było.

Chyba Królową Matkę dogoniło to, co, jak się obawiała wraz z powrotem do pracy, prędzej czy później ją dogoni - zmęczenie zwalające z nóg, brak sił na cokolwiek, na pisanie (łatwo to sprawdzić analizując ilość wpisow na blogu), czytanie, na machanie szydełkiem też (ostatnie rzeczy, prezenty i zamówienia, robiła w nocy padając na twarz, ale ją obowiązkowość gnała), w efekcie czego staje się złą matką, złą żoną, złą partnerką, złą panią dla kotów, które lecą do niej stęsknione po długim dniu, żeby wleźć jej na kark i na klawiaturę laptopa, na kolana, na cokolwiek, co ma przed sobą, a ona nie mizia i nie tuli, tylko bezlitośnie z tych kolan/ karku/ głowy/ klawiatury zdejmuje, złą pracownicą, a z tych wszystkich rzeczy i tak jest najlepszą pracownicą, co ją samą wkurza, bo - przyzna się, a co, i tak nikt nie wie, kim Królowa Matka jest, a ci co wiedzą nie polecą z donosem do królewskomatczynego miejsca pracy, taką przynajmniej Królowa Matka ma nadzieję - pracę swoja lubi Królowa Matka coraz mniej z minuty na minutę nieraz, a z dnia na dzień to na pewno, mdłości ma, jak przekracza jej próg, ale ta cholerna, ta okrrropna, ta dobijająca obowiązkowość sprawia, że się w pracy uśmiecha i jest miła, nie tłucze dzieciątek i nie bluzga złym słowem, tylko się stara, stara, stara, hodując sobie w związku z tym staraniem się wrzody na żołądku w pakiecie.

Zaś najzłejszą, jak mawiał kiedyś Potomek Młodszy, najzłejszą to jest matką, i to nie, jak pewnie jej tu zaraz pocieszająco napiszą Kochające Czytelniczki, "wystarczajaco dobrą", tylko po prostu złą, taką, co nie ma czasu i nie ma siły, i nie miewa cierpliwości. Nie czyta książeczek na dobranoc i nie ekscytuje się grami, i popędza przy robieniu lekcji, a ostatnio jeszcze, excusez, smarka i chrypi, i taka smarkająca i chrypiąca podąża do pracy i generuje z siebie jakieś szczątki energii, ale w domu już nie ma czego generować.

Oraz się nie chwali. Od poniedziałku się nie pochwaliła dziełem Potomka Starszego, który popełnił był pierwszy w swym życiu (i możliwe, że nie ostatni) linoryt:


Królowa Matka, która sama nieźle rysuje, a w każdym razie rysowała, bo ołówka w ręku nie miała już od ho, ho, ho, albo i dłużej (i nie ma tu na myśli Gryzmołków, które się pojawiały tu i ówdzie na blogu, tylko zupełnie inne rysunki, które nie pojawiały się nigdzie) wie doskonale, że czegoś takiego w wieku lat dziewięciu nie popełniłaby za cenę życia, bo ma - i zawsze miała - na to zbyt mało odwagi, zbyt jest ostrożna, zawsze zatrzymywała się wpół kreski, a jej linie nie miały śmiałości, puchnie z dumy...


...widząc, ile tej odwagi ma Potomek Starszy.

sobota, 7 grudnia 2013

Mądrej głowie dość dwie słowie

Pompon Młodszy (wpadając do kuchni Królowej Babci, z emocją) - Mamo! Mamo! On mi wzion kombi! Ja ciem kombi! Daj mi mum ("mój", przyp. Kr.Matki) kombi!
Królowa Matka (nie bez osłupienia) - Kombi?
Pompon Młodszy - Nie kombi, tylko (z naciskiem) kombi!!!
Królowa Matka (ostrożnie) - Ale... jakie kombi?
Pompon Młodszy - Nie kombi!!! KOMBI!!! Ciem kombi, dzie moje kombi?!
Królowa Matka (czując, że powaga zaczyna ją odbiegać) - A gdzie je miałeś zawsze, to kombi?
Pompon Młodszy (powoli, lecz nieubłaganie osuwając się w napad szału) - KOMBI!!! Tam biły kombi! (machnięcie ręką w kierunku pokoju) Ciem kombi, daj mi mum kombi!
Królowa Matka - Ale, synuś, ty nigdy nie miałeś żadnego kombi!
Pompon Młodszy (wściekle) - Nie kombi!!! KOMBI!!!
Królowa Matka (sądząc, że rozumie) - Chyba wśród waszych samochodzików jest jakies kombi, jak pojedziemy do domu, to poszukamy...
Pompon Młodszy (miotany rozpaczą wymieszaną z furią w stosunku 50:50) - Nie kombi! Kombi! Domu nie kombi, tu kombi!!!
Królowa Matka - Wiesz co, chodźmy do pokoju, pokażesz mi, gdzie ostatni raz widziałes to swoje kombi...
Pompon Młodszy (z pełnym wściekłego protestu naciskiem) - Kombi!!!
Królowa Matka (ugodowo) - Dobrze, kombi.
Pompon Młodszy - Nie KOMBI!!! Kombi!!!
Królowa Matka (kapitulując na całej linii) - Jak zwał, tak zwał, pokaż mi, gdzie to ostatnio było...

Chwilę później, w pokoju:

Królowa Matka (odkrywczo) - Ach! Kombi!

Drogi Czytelniku, Królowa Matka chciała nawet miły, przedświąteczny konkursik pt. "Co to jest kombi?" rozpisać, ale raz, że rodzice małych dzieci mieliby na wejściu większe szanse jako osłuchani z radosnym, nieopanowanym i kompletnie pozbawionym jakiegokolwiek związku przyczynowo-skutkowego z mianym na myśli wyrażeniem słowotokiem, a dwa - że nie miała pomysłu, cóż takiego mogłoby być w tym konkursiku nagrodą zdecydowała, że samodzielnie i od razu rozwieje narosłe w czasie lektury postu wątpliwości.

Oto, Drogi Czytelniku, co to jest "kombi" zdaniem większości świata (niewykluczone, że także i Twoim):

Źródło

Jak ktoś ma skronie przysypane siwizną, (jak, nie przemierzając, Królowa Matka), względnie jeśli jest znawcą i/lub wielbicielem polskiej muzyki rozrywkowej, błysnąć mu przed oczyma duszy na dźwięk słowa "Kombi" może również to:

Źródło

Oto zaś, co znaczy "kombi" w słowniku Pompona Młodszego:

Źródło

Są to, gdyby ktoś nadal nie wiedział (co nie byłoby niczym, zaprawdę, dziwnym), skarby.

Jeśli któryś z Szanownych Czytelników był choćby tylko blisko rozwiązania zagadki, Królowa Matka pozwoli sobie serdecznie mu pogratulować i złożyć na jego (lub jej) ręce wyrazy nieopanowanego, doprawdy, podziwu :).

sobota, 30 listopada 2013

O komplementach à rebours

"Van Helsinga" telewizja nam wczora z wieczora puścili, którego usiłowawszy obejrzeć ze względu na nieukrywane uwielbienie dla Hugh Jackmana Pan Małżonek popadł w nastrój refleksyjny.

Pan Małżonek (w nastroju refleksyjnym) - Och, jak ja jednak chcialbym tak wygladać!!!

Królowa Matka (dla której podobne wyznania nie są wszak niczym nowym, cierpliwie) - Kochanie, to jest naprawdę najwyższa półka, tak ze trzy czwarte tej męskiej części świata, która o Hugh Jackmanie slyszała chciałaby tak wyglądać... to zupełnie tak, jakbym ja chciała wyglądać jak... jak... no bo ja wiem... Jak Monica Bellucci, na przykład.


Pan Małżonek (z ciekawością) - Ale powiedz, tak szczerze, nie chciałabyś wyglądać jak Monica Bellucci?
Królowa Matka (szczerze) - Nieee, jak Bellucci to nie... bardzo piękna, to prawda, ale zupełnie nie w moim stylu...
Pan Małżonek (z gwałtownym zainteresowaniem) - Tak? W takim razie chciałabyś wyglądać jak kto?
Krolowa Matka (zastanawiając się zaledwie krótka chwileczkę, a wręcz nie zastanawiając się wcale, z rozmarzeniem) - Jak Charlize Theron...
Pan Małżonek (ku taaaakiemu zaskoczeniu Królowej Matki, no naprawdę, do tej pory nie może się ona otrząsnąć, ekhm, ekhm) - A jak wygląda Charlize Theron?
Królowa Matka (robiąc przegląd wizerunków Charlize Theron, które mogłyby ewentualnie Panu Małżonkowi coś powiedzieć) - Ostatnio reklamuje Diora, ale pewnie nie kojarzysz... W jednym filmie groziła wykastrowaniem Kevina Bacona, którego nie lubisz, ale nawet ja nie pamiętam tytułu, więc może nie zagłębiajmy się w temat... Grała też w "Monster", ale ten temat też porzućmy, bo jeszcze wyrobisz sobie fałszywy pogląd o moim guście...


... O, w "Adwokacie diabła" grała! Żonę Keanu Reevesa.

Pan Małżonek (ożywiając się w sposób wyraźny) - Czy to ona grała też w  "Żonie astronauty"?
Królowa Matka - Tak, to właśnie ona!


Pan Małżonek (popadając znowu w nastrój refleksyjny, innego jednakże rodzaju) - No tak... ale gdybyś ty tak wyglądała to ja faktycznie musiałbym wyglądać jak Jackman, żeby w ogóle mieć odwagę do ciebie podejść...
Królowa Matka (przez zęby) - A zatem popatrz, jak to się świetnie złożyło, że wyglądam zupełnie inaczej i mogłeś podejść bez obaw...

Po czym poradziwszy łagodnie wijącemu się w tłumaczeniach Panu Małżonkowui usiłującemu gwałtownie wyjaśnić, co też takiego miał na myśli żeby się jeszcze bardziej nie pogrążał, oddaliła się cierpieć psychicznie i obmyślać formę niniejszej notatki.

Sporządzając którą zostala przylapana przez Pompona Starszego na wybieraniu stosownego ujęcia Moniki Bellucci, którą ujrzawszy Dziecię zawołało radośnie i bez najlżejszego wahania "Mama!".

Jaki jest Pan Małżonek, o to mniejsza.

Ale dzieci to Królowa Matka ma wyjątkowe :D!

niedziela, 24 listopada 2013

Gwoli kronikarskiej ścisłości

Czyli wpis (głównie) dla wielbicieli(-lek) Pompona Młodszego.

Popełniony tak sobie, żeby dać znać, że wszyscy w Domu w Dziczy żyja, chociaż nic się szczególnego nie dzieje, październik poszedł precz, listopad jest senny i ponury, Królowej Matce jest listopadowo, z chwili na chwilę bardziej, i tylko Pompony rozświetlają jej posępne szare dni błyskami swej, nieprawdaż, wymowności, które sprawiają, że wieczorami (a czasem i rano) dzieciobójstwo wisi w powietrzu oraz zagadkami, które musi rozwiązywać, aby się upewnić, że jej dzieci rozwijają się prawidłowo (i nie pozwolić swemu mózgowi zardzewieć).

Prawidłowo rozwijające się Dzieci umilają Matce niedzielę, skacząc z kanapy. Po każdym skoku Pompon Młodszy podbiega do Królowej Matki i zapewnia uspokajająco "Mama, nić!". W związku z czym niedzielny poranek w Domu w Dziczy wygląda następująco:

Pompon Młodszy (włazi na oparcie kanapy, - tak, Czytelniku, Królowa Matka wie, że to niebezpieczne i żaden Porządny Rodzic nie powinien na to pozwalać, oraz szczerze poleca, by każdy wyrywający się z podobnymi sugestiami sam spróbował powstrzymać Lube Dziecię od niepożądanych aktywności; - skacze, po czym podbiega do Królowej Matki) - Mama, nić!

Królowa Matka - Cieszę się, synku, ale...

Pompon Młodszy - Teś ciesiem! (podbiega do kanapy, włazi na oparcie, ciag dalszy jak wyżej) - Mama, nić!

Królowa Matka (beznadziejnie) - Tak, synu, cieszę się niezmiennie...

Pompon Młodszy (skacze, tym razem nie fatyguje się nawet, żeby podbiec) - Mama, nić! (urozmaica skok, wykonując zwis z oparcia głową w dół, zjazd na brzuchu, twarzą prosto na podłogę, po czym, nieco oszołomiony) - Mama, nić!

Królowa Matka (w ostatniej, desperackiej próbie położenia kresu radosnym igrcom) - Synu, boję się, że kiedyś jednak nie będzie "nic" i co wtedy zrobimy...

Pompon Młodszy (głuchy na prośby, groźby, znękanie i ogólne przygnębienie, gniew, matczyne łzy i takie tam, włazi tym razem nie na kanapę, ale na sześcian edukacyjny, który dostał Potomek Młodszy na pierwsze urodziny, solidna zabawka, swoją drogą, i skacze ponownie) - Mama, nić! (i tak jeszcze kilka razy, aż wreszcie sześcian wyślizguje mu się spod nóg, Pompon Młodszy zlicza spektakularne klapnięcie jak żaba całym ciałem na podłoże i, zapłakany i tak spocony, że można by go wyżymać, nadciąga w stronę Królowej Matki) - Mama, coś!!!

Królowa Matka wie, że powiedzenie "a nie mówiłam" byłoby tylko marnowaniem tlenu (i nadwyrężaniem jakże ważnych w jej zawodzie strun głosowych), więc nic nie powiedziała...

Ponadto od kilku dni w rozmowach z Pomonem Młodszym pojawia się "pan z włosami".

Pompon Młodszy  (leżąc wieczorem w łóżeczku, klaruje namiętnie, a głos ma, jak Królowa Matka wspominała niejednokrotnie, jak świder, i niespożyte siły) - Pam! Pam, duzie wosi! Duzie wosi pam na na gjowa!

Królowa Matka (do Pana Małżonka, nerwowo) - Słuchaj, on mi od wczoraj o tym mówi, nie mogłam się z nim wieczorem dogadać, wreszcie kazałam mu się kłaść i spać, żeby nie zwariować, i żeby się tylko zamknął...

Pan Małżonek (do Pompona Młodszego, łagodnie) - Kto, kochanie?

Pompon Młodszy (emocjonalnie) - Pam! Duzie wosi!!! Dój jeśt!

Pan Małżonek (bezradnie) - Pan? Pan z włosami?

Pompon Młodszy (z ulgą, że Ci Tępi Rodzice wreszcie zaczynają coś łapać) - Tak! Pam duzie wosi dój jeśt!

Pan Małżonek - Na dole jest?

Pompon Młodszy - Tak!!!

Pan Małżonek (dociekliwie) - Ten pan z dużymi włosami jest na dole w naszym domu? (Pompon Młodszy energicznie przytakuje) Cały czas? (przytakiwanie).

Królowa Matka (mimo, że Pan Małżonek CHWILOWO nie wysunął wobec niej żadnych podejrzeń, nieco nerwowo) - Do nas naprawdę żaden facet nie przychodzi podczas twojej nieobecności, ale ja się już zaczynam bać, on bez przerwy o jakimś panu nawija... może... (w momencie olśnienia)... może o Harry Pottera mu chodzi? Dużo włosów, poczochrany...

Pan Małżonek - Synek, Harry Potter? Czarodziej na miotle?

Pompon Młodszy (protestując ogniście) - Nie! Duzie wosi! Pam! Pam dój jeś, ja ciem dój być teś!!!

Pan Małżonek (coraz bardziej rozpaczliwie) - Pan jest na dole? A ty lubisz tego pana?

Pompon Młodszy (zdecydowanie) - Ja jubi pam!

Królowa Matka (w chwili kolejnego olśnienia) - Słuchaj, a może to Sherlock? Pokaż mu Sherlocka na komórce albo co, bo inaczej on nigdy nie przestanie!

Pan Małżonek (dociekliwie) - Sherlock, synku? Pan-lala? (w obliczu wściekłego protestu Pompona Młodszego w nerwowym pośpiechu przerzucając strony na ekranie smartfona, by, po wybraniu odpowiedniej, podetknąć ja Pomponowi Młodszemu pod nos) Ten pan z włosami?

Pompon Młodszy (uspokojony) - Tak. Pam dój jeśt i ja ciem dój teś!

Czyli wszystko jasne.

Najmłodsze Dziecko Królowej Matki zostało zaszerlokowane

Źródło

i wie ona, komu należy za to dziękować...

wtorek, 12 listopada 2013

Tęczowo

To jest pryzmat:

Źródło

Powyższa ilustracja pokazuje rozszczepienie światła na pryzmacie, które to rozszczepienie jest wynikiem ogólniejszego  zjawiska zwanego dyspersją, określającego zjawiska zachodzące dla fal na skutek zależności prędkości rozchodzenia się fali w ośrodku od częstotliwości fali. Jako pierwszy zjawisko zaobserwował sir Isaac Newton badając rozszczepienie światła słońca. Obraz uzyskany dzięki dyspersji pozwala na pomiar widma fali świetlnej. Gdyby ktoś miał braki w wiedzy z szóstej klasy szkoły podstawowej, może sobie w Wikipedii o zjawisku poczytać.

Skutkiem rozszczepienia światła jest tęcza,  


– zjawisko optyczne i meteorologiczne występujące w postaci charakterystycznego wielobarwnego łuku, widocznego, gdy Słońce oświetla krople wody. Tęcza powstaje w wyniku rozszczepienia światła, załamującego się wewnątrz kropli wody (np. deszczu) o kształcie zbliżonym do kulistego. Powyższa uwaga o wiedzy z podstawówki i Wikipedii pozostaje w mocy.

Ta poniżej to też jest tęcza, i to nie byle jaka:

Mozaika z Katedry Św.Marka, Wenecja

I ustanawiam przymierze moje z wami, że już nigdy nie zostanie wytępione żadne ciało wodami potopu i że już nigdy nie będzie potopu, który by zniszczył ziemię.
Potem rzekł Bóg: To będzie znakiem przymierza, które Ja ustanawiam między mną a między wami i między każdą istotą żyjącą, która jest z wami, po wieczne czasy; łuk mój kładę na obłoku, aby był znakiem przymierza między mną a ziemią.
Kiedy zbiorę chmury i obłok będzie nad ziemią, a na obłoku ukaże się łuk,
wspomnę na przymierze moje, które jest między mną a wami i wszelką istotą żyjącą we wszelkim ciele i już nigdy nie będzie wód potopu, które by zniszczyły wszelkie ciało. Gdy tedy łuk ukaże się na obłoku, spojrzę nań, aby wspomnieć na przymierze wieczne między Bogiem a wszelką istotą żyjącą, wszelkim ciałem, które jest na ziemi.
I rzekł Bóg do Noego: To jest znak przymierza, które ustanowiłem między mną a wszelkim ciałem, które jest na ziemi.
                                                                                                         Księga Genesis 9:11-17

 Ci mniej uduchowieni/ religijnie uświadomieni/ młodsi i dziecinni (jak na przykład Potomki Królowej Matki) mają nadzieję, że tęcza przynajmniej czasami oznacza też to
 

i zawsze próbują zdążyć do jej krańca dobiec.

W wypadku, gdyby ktoś czuł się zbyt poważny na dziecinne legendy Królowa Matka prosi bardzo, tęcz do wyboru, do koloru:

Hans Memling


Peter Paul Rubens

George Innes

Károly Markó the Elder

Mistrz z Moulins*

I tu, bardzo, zdaniem Królowej Matki, piękna:

Źródło

A jak się zajrzy do Brata Gugla, to tęczowo się robi, że aż się w oczach mieni:


















Słowem, tęcza kojarzyć się może z tyloma pięknymi rzeczami.


W związku z czym Królowa Matka powinna uznać, że nie jest jej problemem fakt, że są na tym świecie tacy, którym tęcza wydaje się rzeczą na tyle złowrogą, że należy ją zniszczyć.

Dzień Niepodległości Królowa Matka spędziła leniwie i przyjemnie wraz z rodziną. Na grach, oglądaniu filmów na DVD, malowaniu, niespiesznej produkcji swetra na drutach, przy cieście cynamonowym i torcie ananasowym, będącym urodzinowym prezentem Królowej Babci dla Potomka Starszego oraz licznych niezdrowych przegryzkach, z dala od komputera i TV.

Po czym wieczorem, niestety, telewizor włączyła. I dostała po oczach łunami i bandą zamaskowanych patriotów, którzy, błyskając oczami przez szpary w kominiarkach, w dowód miłości do Ojczyzny rujnowali jej stolicę, wyrywali drzewka, podpalali samochody i obracali w perzynę instalację artystyczną, która im się kojarzyła.

I wtedy się okazało, że otóż poglądy... ekhm... artystyczne patriotów są jednak problemem Królowej Matki.

Bo tak się zlożyło, że ma alergię na tchórzy w kominiarkach. I że bardzo, bardzo jej nie po drodze z bandytami, którzy czują się silni tylko w grupie podobnych sobie troglodytów i w dodatku, co gorsza, otrzymują wszechstronne poparcie dla swych działań.

Bo niczym innym niż wyrazem poparcia jawią się Królowej Matce te pełne troski rozważania, jaki procent Marszu Niepodległości stanowili spokojni demonstranci, którzy pragnęli zamanifestować swoje poglądy, a jaką - chuligani w kominiarkach. I że ci spokojni to jest 90 procent, a ci nerwowi i zamaskowani - zaledwie 10, i że nie można tych dziewięćdziesięciu obarczać odpowiedzialnością za zachowanie tych dziesięciu, bo każdy ma prawo, bla, bla, bla. Te okrzyki, które się rozlegają z mediów, gdy ktoś się odważy nazwać bandytów bandytami, a tchórzy - tchórzami. Bo nie, tak nie wolno, bo odpowiedzialność zbiorowa jest be, bo ci, co szli pokojowo nie odpowiadali za towarzystwo, w którym szli, nie identyfikowali się, i tak dalej, i tym podobnie.

A Królowa Matka ma taką skazę umysłową, która jej każe zakładać, że jak się z kimś idzie noga w nogę i ramię w ramię, to się jednak mocno identyfikuje. I bardzo nieparlamentarną i najeżoną słowami uznawanymi powszechnie za obelżywe opinię ma i o tych, co w kominiarkach, i o tych, co w maskach obłudy udają, że to przecież nie oni, tylko "mała garstka". Bo oni, ci dobrzy, w ogóle nie mieli pojęcia. Niewinnie sobie szli, nic a nic nie podzielając poglądów i nie odgadując zamiarów tych, co obok szli, ale zamaskowani i z kostką brukową w garści. 

Królowa Matka wie doskonale, że ona swoim sprzeciwem i niezgodą na to, by prymitywne formy życia w kominiarkach kradły jej święto i doprowadzały do tego, żeby uczciwy człowiek nie decydował się flagi wywiesić z obawy, że może być uznany za jednego z nich, to se może... wiadomo co. Że jej zdanie się nie liczy nic a nic, dla nikogo. Bo ona się już rozmnożyła, pracuje, uczciwie płaci swoje podatki, z trudem wiąże koniec z końcem, a pod koniec miesiąca, jak już nie ma czego związać to co najwyżej popłacze w poduszkę w nocy, a nie wyrwie tej kostki z bruku, nie pójdzie rozwalić kijem bejsbolowym cudzej własności, nie podpali cudzego domu albo miejsca pracy, nie zdewastuje centrum miasta. Jest niewidzialna razem ze swym sprzeciwem, strachem i poglądami, bo nie wygląda w głównych wydaniach wiadomości tak dobrze jak bandzior na tle płonącej tęczy.

Ale czasem nie może już dłużej dusić w sobie tego oburzenia i tej niezgody, choćby i nikogo ona nie obchodziła.

Dlatego właśnie dziś oficjalnie i (w ramach swoich skromnych możliwości) głośno opowiada się po stronie tęczy.

Źródło


* Wszystkie reprodukcje dzieł sztuki pochodzą z Web Gallery of Art 

niedziela, 10 listopada 2013

Dlaczego Ralph Fiennes może zachować dobre samopoczucie

Pan Małżonek (ni z gruszki, ni z pietruszki) - Juliette Binoche to bardzo znana aktorka jest, a ja właściwie nie widziałem żadnego filmu z nią...
Królowa Matka - "Niebieski" widziałeś...
Pan Małżonek - A, no tak. Ale to jednak dawno temu, stary film, co by nie powiedzieć!
Królowa Matka (siłą rozpędu) - ... no i "Angielskiego pacjenta" oglądałeś przecież. I "Wichrowe Wzgórza"...
Pan Małżonek (ponuro) - Musiałem...

Królowa Matka, która ma się (i zasłużenie, z naciskiem zapewnia Cię, Czytelniku) za pierwszą ofiarę fiennesomanii w naszym pięknym kraju, wpatrywała się maślanymi oczkami w ekran nie tylko wieeele lat przed chwilą, gdy w kinach święciła triumfy "Lista Schindlera", ale ładnych parę lat przed "Wichrowymi Wzgórzami",


w każdym razie w fiennesomanii ma znacznie dłuższy staż niż w panumałżonkomanii, wydaje z siebie stłumiony chichocik (bo otóż wcale Pan Małżonek nie musiał, sam chciał, samiuśki wszędzie, a więc i do kin, Królowej Matce towarzyszyć i się męczyć, i to, jak Królowa Matka mniema, bardziej niż ona, bo skoro ona zniosła z trudem takiego "Angielskiego pacjenta" mimo dodatkowych bodźców, to cóż tu mówić o nim), po czym:

Królowa Matka (tonem pocieszenia) - Gdybyś zobaczył, jak Ralph Fiennes wygląda teraz, mógłbyś się wreszcie uspokoić i odczepić od człowieka...


Pan Małżonek (rozpromieniając się) - Wreszcie! Wreszcie ten facet nie będzie mi psuł humoru!!!

Po chwili

Pan Małżonek (trzeźwo i smutno) - ... co prawda, gdyby on mnie zobaczył, to by mu też humoru nie popsuło...

Jeśli ktoś z Was, Kochani Czytelnicy, zna Ralpha Fiennesa, proszę mu przekazać, że może niezmiennie pozostawać w doskonałym (a co najmniej bardzo dobrym) nastroju :D.





PS. ... zwłaszcza, że dla Królowej Matki może on sobie być nawet beznogim najstarszym staruszeczkiem...


piątek, 8 listopada 2013

Królowa Matka się kompromituje

Przedwczoraj.

Królowa Matka odbiera telefon od Królowej Babci, która przejęła jej Starsze Pociechy zaraz po szkolnych zajęciach, wskutek czego Królowa Matka została pozbawiona ich upojnego towarzystwa aż do wieczora.

Królowa Babcia - Dzwonię tylko, by ci przypomnieć, bo może nie spojrzałaś do Zeszytów Korespondencji i nie zauważyłaś (wot, matczyna intuicja! Królowa Matka rzeczywiście nie zajrzała, zła Królowa Matka, zła i niedbała!)... chłopcy mają jutro iść do szkoły na galowo, przygotuj im już dziś koszule, bo spodnie są u mnie, przebiorą się rano...

Królowa Matka (nie myśląc kompletnie o niczym, co jej w najmniejszym stopniu nie usprawiedliwia; ze zdumieniem) - Na galowo? To w szkołach jeszcze się obchodzi rocznicę Rewolucji Październikowej?...


I Królowa Matka wie, że teraz może sobie przysięgać do upojenia, że w swojej rodzinie to ona jest tą osobą, którą wszyscy pytają "a czego to jest rocznica?" przy okazji dowolnych obchodów wiedząc, że ona to zawsze wie, bo pamięć ma jak słoń;


że skojarzenie z Rewolucją Październikową miała wyłącznie dlatego, że Potomek Starszy miał wczoraj urodziny, o których intensywnie myślała, a zbitkę "urodziny Potomka Starszego - rocznica Rewolucji Październikowej" ma od lat wbitą w głowę na mur (zaś faktu odziania się całej szkolnej społeczności na galowo z powodu jubileuszu Potomka jakoś nie wzięła pod uwagę); że pierwsza, mimowolna myśl o Rewolucji Październikowej nie odsłania jej namiętnego, a dotąd sprytnie ukrytego uwielbienia dla komunizmu i/lub Wodzów Rewolucji...

... bo i tak nikt jej w to nie uwierzy.