Poranek sobotni, Królowa Matka stoi przy zlewie kuchennym i coś tam robi, za nią kotłuje się znaczna część jej Potomków, przykrzykując się i odciagając nawzajem:
Pompon Młodszy (głosikiem jak świder) - Idź!!! To jeśt mum mama!!!
Pompon Starszy - Nie! Mum!!!
Potomek Starszy - A właśnie, że moja!
Pompon Młodszy (literacko) - Nie! Mama, mów, ty jesteś moją!
Potomek Starszy (nie bez racji) - Moja! Mama jest moja najdłużej!!!
Pompon Starszy (wbrew oczywistej prawdzie) - Mum! Mama mum jeśt naduziej!!!
Pompon Młodszy - Moja mama! Mama, mów im!!! Moja!!!
Pompon Starszy (używając brutalnej siły odciąga Braciszka za kaptur) - Idź! Mama tylko mum!
Potomek Starszy - Mama jest moja i DOŚĆ TEGO!!!
Potomek Młodszy (spacerowym krokiem omijając kłębiących się mu na drodze Braci i przytulając się do Królowej Matki, stoicko) - Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta...
sobota, 1 lutego 2014
piątek, 31 stycznia 2014
Potomek Starszy ma dobre serduszko
Matka Królowej Matki (do swojego Najstarszego Wnuka) - Kochanie, tatuś już wyszedł z pracy, za chwilę tu będzie i jedziecie do domu. Czy znów zbudowałeś twierdzę w małym pokoju i teraz wygląda w nim jakby tornado przeszło?
Potomek Starszy - Yyyy, nie...
Matka Królowej Matki (ciągnie bezlitośnie) - ... bo wiesz, nie chciałabym na widok tego, co tam zastanę dostać zawału...
Potomek Starszy (uspokajająco) - ... nie dostaniesz, nie dostaniesz. Nie nabałaganiłem tam za bardzo... (po dojrzałym namyśle, szczerze) ... chyba.
Matka Królowej Matki (nadal ciągnie, nadal bezlitośnie) - ... ponieważ będę wtedy sama w domu, i jak tak się przewrócę i będę leżeć to nikt mi nie pomoże...
Potomek Starszy (wyciągając z przemowy Babuni Jedyne Właściwe Wnioski) - To może chodźmy razem i sprawdźmy. Jakby co, to ja ci pomogę.
Matka Królowej Matki, niby kobieta dojrzała i doświadczona życiowo, a nie wie, że do Mężczyzny, nawet dziewięcioletniego, należy mówić wprost i bez przenośni...
Potomek Starszy - Yyyy, nie...
Matka Królowej Matki (ciągnie bezlitośnie) - ... bo wiesz, nie chciałabym na widok tego, co tam zastanę dostać zawału...
Potomek Starszy (uspokajająco) - ... nie dostaniesz, nie dostaniesz. Nie nabałaganiłem tam za bardzo... (po dojrzałym namyśle, szczerze) ... chyba.
Matka Królowej Matki (nadal ciągnie, nadal bezlitośnie) - ... ponieważ będę wtedy sama w domu, i jak tak się przewrócę i będę leżeć to nikt mi nie pomoże...
Potomek Starszy (wyciągając z przemowy Babuni Jedyne Właściwe Wnioski) - To może chodźmy razem i sprawdźmy. Jakby co, to ja ci pomogę.
Matka Królowej Matki, niby kobieta dojrzała i doświadczona życiowo, a nie wie, że do Mężczyzny, nawet dziewięcioletniego, należy mówić wprost i bez przenośni...
sobota, 11 stycznia 2014
Przed-orkiestrowo
Jest w komputerze Pana Małżonka folder zdjęć zatytułowany: "Ania!!! Nie zaglądaj!!!". Folder zawiera zdjęcia z pierwszych sześciu tygodni życia Potomka Starszego. Spędzonych na OIOM-ie, a potem na Oddziale Neonatologicznym szpitala.
Królowa Matka nienawidzi tego folderu.
Istnieje on wyłącznie dlatego, że Pan Małżonek się uparł. Bo Królowa Matka nie chciała żadnych zdjęć. Żadnych wspomnień, nic, wymazać te sześć tygodni, zapomnieć najszybciej jak się da, zacząć wspólne życie z czystą kartą i zresetowaną pamięcią tak szybko, jak to tylko będzie możliwe.
Ale pamięci nie da się zresetować, więc Królowa Matka po prostu nienawidzi folderu i omija go zazwyczaj szerokim łukiem.
Dziś do niego zajrzała.
Widzisz, Czytelniku?
To jest Potomek Starszy.
Późniejszy Autor tego,
i tego,
i tuzinów powiedzonek i przemyśleń cytowanych tutaj, jeden z Czterech Filarów Bloga.
Trzydziesty tydzień ciąży. 1042 gramy. 42 centymetry. 1 punkt Apgar. Zamartwica. Wylewy do mózgu III i IV stopnia. To coś, co ma na sobie to jest najmniejsza pielucha firmy Bella, zawinięta (czego na zdjęciu nie widać, ale Królowa Matka widzi to oczyma tej duszy, której wspomnień nie da się zresetować) do połowy, bo inaczej sięgałaby Potomkowi Starszemu do podbródka.
Tu ma trzy tygodnie.
Ma na sobie kaftanik niemowlęcy w najmniejszym rozmiarze, sięgający mu do kolan i z dwukrotnie podwiniętymi mankietami. Już go pozwalano wyjmować z inkubatora na dwie-trzy minuty i na te dwie-trzy minuty wyjmowano mu sondę. Ważył jakieś 1400 g. Już się zdarzało, że lekarze mówili coś, co przy dobrej woli dało się zinterpretować jako dawanie nadziei, że on w ogóle przeżyje.
Miał mnóstwo, MNÓSTWO szczęścia. Miał niezłomną wolę życia, nadspodziewanie silny organizm, dobre geny, świetną opiekę lekarską i pielęgniarską, zgodną z najnowszymi światowymi trendami.
I miał inkubator. Najlepszy w szpitalu. Ba, wtedy - najlepszy model na świecie. Świeżynka. Przybył do szpitala zaledwie kilka dni wcześniej. Zaopatrzony w różne cuda, na których się Królowa Matka nie znała, bo przecież - jak sądziła - nigdy się nie będzie musiała znać. Infant Flow, ekrany wyświetlające temperaturę. Radykalnie zmniejszający ryzyko retinopatii wcześniaczej. Urodzona kilka tygodni wcześniej i w podobnym stanie córeczka koleżanki Królowej Matki nie miała tyle szczęścia, by do niego trafić, i dziś nie widzi.
I jeszcze na monitorach za inkubatorem. Na respiratorze. Na całej ścianie maszyn, które robiły "ping' i zastępowały Królową Matkę w tym, z czym jej organizm sobie nie poradził.
Królowa Matka zna wszystkie argumenty przeciwników Orkiestry. Że hałaśliwa, że irytująca. Że Owsiak to Pierwszy Święty Trzeciej Rzeczpospolitej, i że mu w związku z tym palma odbija. Że tym, czym się zajmuje Orkiestra powinno się zajmować NFZ, że sprzęt Orkiestry zdejmuje z NFZ odpowiedzialność i stanowi listek figowy dla jego braku działania. Że nie po to płacimy podatki, żebyśmy jeszcze musieli płacić na coś, co przecież z tych podatków należy nam się jak psu micha. Że nie wiadomo, na co idą te pieniądze, co nie idą na sprzęt.
I, ostatecznie, sama nie wie, ile zawdzięcza jej Syn swoim genom, woli życia, opiece lekarskiej, troskliwości własnych rodziców, a ile tej wysoce wyspecjalizowanej aparaturze. Może Potomek Starszy przeżyłby i byłby całkiem zdrowy leżąc w czymś mniej nowoczesnym. Może tak.
A może nie.
Oraz wie, że nie jest - bo nie może być - obiektywna. Że dla niej to serduszko nie oznacza tylko tej hałaśliwej i czasem irytującej (bo nie lubi hałasu, błyskania światłami, histerii, tłumu) akcji. Że jest ono ciągłym przypomnieniem, że - być może. Niewykluczone. Całkiem prawdopodobnie - Potomka Starszego nie byłoby z nią dzisiaj.
Ale NA PEWNO wie też, że ten sprzęt istnieje. Istnieje i ratuje życie. Że poza tą hałaśliwą i zbyt młodzieżową jak na stetryczałe gusta Królowej Matki, medialną niedzielą jest jeszcze 364 pozostałych dni w roku, gdy Orkiestra nadal gra, po cichu, a jej granie oznacza setki, może tysiące ludzi.
Żywych.
Zdrowych.
Najstarsi z uratowanych dzięki sprzętowi Orkiestry mogą już mieć własne dzieci :). Takie Wnuki Orkiestry. Drugie pokolenie.
Trochę, troszeczkę jest też to drugie pokolenie Królowej Matki, która co roku wrzuca do zdobnej w serduszka puszki te parę groszy, na które ją akurat stać (a czasem także wtedy, gdy jej nie stać).
Tak jak trochę, troszeczkę Tobie, Czytelniku, zawdzięcza swoje życie Potomek Starszy, jeśli i Ty wrzuciłeś (choćby tylko raz) do zdobnej w serduszka puszki te parę groszy, na które było Cię akurat stać.
Dziękuję.
Królowa Matka nienawidzi tego folderu.
Istnieje on wyłącznie dlatego, że Pan Małżonek się uparł. Bo Królowa Matka nie chciała żadnych zdjęć. Żadnych wspomnień, nic, wymazać te sześć tygodni, zapomnieć najszybciej jak się da, zacząć wspólne życie z czystą kartą i zresetowaną pamięcią tak szybko, jak to tylko będzie możliwe.
Ale pamięci nie da się zresetować, więc Królowa Matka po prostu nienawidzi folderu i omija go zazwyczaj szerokim łukiem.
Dziś do niego zajrzała.
Widzisz, Czytelniku?
To jest Potomek Starszy.
Późniejszy Autor tego,
i tego,
i tuzinów powiedzonek i przemyśleń cytowanych tutaj, jeden z Czterech Filarów Bloga.
Trzydziesty tydzień ciąży. 1042 gramy. 42 centymetry. 1 punkt Apgar. Zamartwica. Wylewy do mózgu III i IV stopnia. To coś, co ma na sobie to jest najmniejsza pielucha firmy Bella, zawinięta (czego na zdjęciu nie widać, ale Królowa Matka widzi to oczyma tej duszy, której wspomnień nie da się zresetować) do połowy, bo inaczej sięgałaby Potomkowi Starszemu do podbródka.
Tu ma trzy tygodnie.
Ma na sobie kaftanik niemowlęcy w najmniejszym rozmiarze, sięgający mu do kolan i z dwukrotnie podwiniętymi mankietami. Już go pozwalano wyjmować z inkubatora na dwie-trzy minuty i na te dwie-trzy minuty wyjmowano mu sondę. Ważył jakieś 1400 g. Już się zdarzało, że lekarze mówili coś, co przy dobrej woli dało się zinterpretować jako dawanie nadziei, że on w ogóle przeżyje.
Miał mnóstwo, MNÓSTWO szczęścia. Miał niezłomną wolę życia, nadspodziewanie silny organizm, dobre geny, świetną opiekę lekarską i pielęgniarską, zgodną z najnowszymi światowymi trendami.
I miał inkubator. Najlepszy w szpitalu. Ba, wtedy - najlepszy model na świecie. Świeżynka. Przybył do szpitala zaledwie kilka dni wcześniej. Zaopatrzony w różne cuda, na których się Królowa Matka nie znała, bo przecież - jak sądziła - nigdy się nie będzie musiała znać. Infant Flow, ekrany wyświetlające temperaturę. Radykalnie zmniejszający ryzyko retinopatii wcześniaczej. Urodzona kilka tygodni wcześniej i w podobnym stanie córeczka koleżanki Królowej Matki nie miała tyle szczęścia, by do niego trafić, i dziś nie widzi.
A na inkubatorze było to:
I jeszcze na monitorach za inkubatorem. Na respiratorze. Na całej ścianie maszyn, które robiły "ping' i zastępowały Królową Matkę w tym, z czym jej organizm sobie nie poradził.
Królowa Matka zna wszystkie argumenty przeciwników Orkiestry. Że hałaśliwa, że irytująca. Że Owsiak to Pierwszy Święty Trzeciej Rzeczpospolitej, i że mu w związku z tym palma odbija. Że tym, czym się zajmuje Orkiestra powinno się zajmować NFZ, że sprzęt Orkiestry zdejmuje z NFZ odpowiedzialność i stanowi listek figowy dla jego braku działania. Że nie po to płacimy podatki, żebyśmy jeszcze musieli płacić na coś, co przecież z tych podatków należy nam się jak psu micha. Że nie wiadomo, na co idą te pieniądze, co nie idą na sprzęt.
I, ostatecznie, sama nie wie, ile zawdzięcza jej Syn swoim genom, woli życia, opiece lekarskiej, troskliwości własnych rodziców, a ile tej wysoce wyspecjalizowanej aparaturze. Może Potomek Starszy przeżyłby i byłby całkiem zdrowy leżąc w czymś mniej nowoczesnym. Może tak.
A może nie.
Oraz wie, że nie jest - bo nie może być - obiektywna. Że dla niej to serduszko nie oznacza tylko tej hałaśliwej i czasem irytującej (bo nie lubi hałasu, błyskania światłami, histerii, tłumu) akcji. Że jest ono ciągłym przypomnieniem, że - być może. Niewykluczone. Całkiem prawdopodobnie - Potomka Starszego nie byłoby z nią dzisiaj.
Ale NA PEWNO wie też, że ten sprzęt istnieje. Istnieje i ratuje życie. Że poza tą hałaśliwą i zbyt młodzieżową jak na stetryczałe gusta Królowej Matki, medialną niedzielą jest jeszcze 364 pozostałych dni w roku, gdy Orkiestra nadal gra, po cichu, a jej granie oznacza setki, może tysiące ludzi.
Żywych.
Zdrowych.
Najstarsi z uratowanych dzięki sprzętowi Orkiestry mogą już mieć własne dzieci :). Takie Wnuki Orkiestry. Drugie pokolenie.
Trochę, troszeczkę jest też to drugie pokolenie Królowej Matki, która co roku wrzuca do zdobnej w serduszka puszki te parę groszy, na które ją akurat stać (a czasem także wtedy, gdy jej nie stać).
Tak jak trochę, troszeczkę Tobie, Czytelniku, zawdzięcza swoje życie Potomek Starszy, jeśli i Ty wrzuciłeś (choćby tylko raz) do zdobnej w serduszka puszki te parę groszy, na które było Cię akurat stać.
Dziękuję.
Bez tytułu. I bez komentarza...
Królowa Matka do śniadania robi całotygodniową prasówkę, akurat czyta ten artykuł. Potomki igrają na dywanie i w okolicy różnymi zabaweczkami, jak to: klockami lego, tablica magnetyczna oraz ciastoliną, Pan Małżonek usiłuje czytać swój prezent gwiazdkowy, ale nie ma szans na wciągnięcie się w akcję, bo Królowa Matka nieustannie mu przeszkadza, czytając na głos co ciekawsze fragmenty.
Królowa Matka (zainteresowana, co zrozumiałe, tym, co jej dotyczy tak-zupełnie-i-najbardziej) - O, posłuchaj tego! "Kobiety odczuwają słabość, duszność, niekoniecznie ból w klatce piersiowej i mrowienie ręki. Źle się czują, ale opisanego jako typowy objawu, który by informował, że coś się dzieje z sercem, może u nich wcale nie być. W związku z tym nie zdają sobie często sprawy, że mają zawał. Śmiertelność wśród kobiet w wyniku zawału jest wyższa niż u mężczyzn. Można powiedzieć, że to kobieca choroba, ale jej opis został skonstruowany na podstawie jej przebiegu u mężczyzn. Nietypowymi nazywa się objawy u kobiet, chociaż to wśród nich jest więcej ofiar zawału serca".
Pan Małżonek (z zaskoczeniem) - No patrz, przyznam, że nawet nie wiedziałem, że kobiety umierają na zawał...
Potomek Młodszy (z uczuciem) - Bo kobiety są baaardzo wrażliwe!!! (do Królowej Matki, uspokajająco) ... oprócz ciebie, mamusiu.
Jakże wiele to wyjaśnia :).
Królowa Matka (zainteresowana, co zrozumiałe, tym, co jej dotyczy tak-zupełnie-i-najbardziej) - O, posłuchaj tego! "Kobiety odczuwają słabość, duszność, niekoniecznie ból w klatce piersiowej i mrowienie ręki. Źle się czują, ale opisanego jako typowy objawu, który by informował, że coś się dzieje z sercem, może u nich wcale nie być. W związku z tym nie zdają sobie często sprawy, że mają zawał. Śmiertelność wśród kobiet w wyniku zawału jest wyższa niż u mężczyzn. Można powiedzieć, że to kobieca choroba, ale jej opis został skonstruowany na podstawie jej przebiegu u mężczyzn. Nietypowymi nazywa się objawy u kobiet, chociaż to wśród nich jest więcej ofiar zawału serca".
Pan Małżonek (z zaskoczeniem) - No patrz, przyznam, że nawet nie wiedziałem, że kobiety umierają na zawał...
Potomek Młodszy (z uczuciem) - Bo kobiety są baaardzo wrażliwe!!! (do Królowej Matki, uspokajająco) ... oprócz ciebie, mamusiu.
Jakże wiele to wyjaśnia :).
poniedziałek, 6 stycznia 2014
Ciasto Oficjalnej Królowej :)
Jakby tak Królowa Matka nie miała dzieci (i/lub pracy zawodowej, a zamiast tego, na przykład, kupę forsy), to by pierwszego wpisu na blogu nie czyniła szóstego stycznia, tylko wcześniej. A i grudniowych wpisów byłoby więcej przynajmniej o dwa kulinarne, zawitałyby na blog i drożdżowe różyczki z powidłami i cynamonem,
i strucla orzechowa, którą Królowa Matka robi tradycyjnie, raz w roku, na Wigilię, i którą od dwóch lat planuje tu, na blogu, przedstawić, w związku z którymi to planami w te święta udało się ją nawet sfotografować, (i co z tego)...
ale ponieważ ma dzieci (i pracę zawodową) nie ma ani czasu, ani siły, by pisać, i należy się cieszyć, że przynajmniej udało jej się zdjęcia zrobić. Jeśli chodzi o struclę, to dokładnie to jedno (bo zaraz musiała komuś na pomoc lecieć, kogoś karmić, robić za rozjemcę, pocieszycielkę albo inne takie).
No, ale gdyby nie miała dzieci to na pewno w Święto Trzech Króli nie piekłaby żadnego szczególnego ciasta. Bo nie miałaby pod ręką żadnego solenizanta. Oraz najprawdopodobniej w ogóle nie miałaby bloga, a to byłoby przecież nie do wyobrażenia, czyż nie?... Więc ciesząc się jednak z tych dzieci (co nie zawsze jest łatwe, a czasem wręcz bardzo trudne, jak na przykład teraz, gdy Potomki Starsze na pięterku skaczą z oparcia łóżka i tylko patrzeć, jak przez sufit wpadną do kuchni) Królowa Matka przejdzie do czynienia Pierwszego Wpisu W Roku 2014.
Rok temu z okazji imienin Potomka Młodszego Królowa Matka piekła drożdżową Koronę Trzech Króli i natychmiast niemal po jej upieczeniu trafiła na przepis na ciasto Trzech Króli z ciasta francuskiego (wersję łatwiejszą, bo znalazła też kilka tak skomplikowanych, że je zamykała czym prędzej z okrzykami przerażenia na ustach), który umieściła w zakładkach, pamiętając przez rok, że ma zamiar je wypróbować.
Powodowana wątpliwościami co do swoich talentów kulinarnych już wczoraj upiekła Potomkowi Młodszemu kokosowe ciasto na czekoladowym spodzie, żeby biedaczek nie został tak zupełnie bez niczego, gdyby tak mamusi wszystko popękało w czasie pieczenia i, na ten przykład, nadzienie wypłynęło albo też spaliło się na węgiel, i pokonawszy napotkane na swej drodze przeszkody w postaci zapomnienia zakupienia gotowego ciasta francuskiego w sklepie (tak, Królowa Matka mogłaby sama zrobić, umie i w ogóle do tej pory zawsze robiła, ale jej się lenistwo z wiekiem pięknie rozwinęło i zamierza je pielęgnować z uczuciem) przy pomocy Koleżanki Pana Małżonka, która je kupiła i dostarczyła do Domu w Dziczy (ukój swój niepokój, Czytelniku, nie tłukła się, biedaczka, przez bezdroża i podmokłe łąki tylko w tym celu :)), wstała rano i pierwsze, co uczyniła, to oparzyła, obrała (z niewielką pomocą Solenizanta) i zmieliła 10 dkg migdałów.
Następnie utarła 100 g miękkiego masła i 100 g cukru, dodała jajko i utarła wszystko (mikserem!!! tak, to może też być objaw tego postępującego zleniwienia) na krem, do którego dodała starte migdały i dwie łyżki rumu, po czym dokładnie rzecz wymieszała.
Na płaskiej blaszce wyłożonej papierem do pieczenia Królowa Matka ułożyła krąg ciasta francuskiego, na którym rozsmarowała nadzienie, zostawiając wolne dwa centymetry do brzegów okręgu. Wolny brzeg Królowa Matka posmarowała rozbełtanym jajkiem, przykryła całość drugim krążkiem ciasta i skleiła, po czym (prawie)ozdobnie ponacinała, a tak była nacinaniem przejęta i tak się starała, żeby niczego nie uszkodzić, że ręka jej się trzęsła, w związku z czym oczywiście nacięła za głęboko centralnie, sam środek, ciasto nadpękło podczas pieczenia, ale że nadzienie nie wypłynęło Królowa Matka uznała, że jest gites.
(Prawie)ozdobnie (i za głęboko) ponacinane oraz przed umieszczeniem w piecu starannie posmarowane rozbełtanym jajkiem ciasto Królowa Matka piekła w piekarniku nagrzanym do 200 stopni w czasie 25 minut, po czym, po pobieżnym przestudzeniu, spożyła (połowę) w towarzystwie Pana Małżonka i Bandy Czworga.
W tej pożartej połowie jednak znajdował się jeden migdał, umieszczony w nadzieniu z braku porcelanowej figurki wkładanej weń zgodnie z tradycją, który to migdał znalazła w swojej porcji Królowa Matka, co daje jej w tym świątecznym dniu tytuł Królowej.
Oficjalnie :D!
i strucla orzechowa, którą Królowa Matka robi tradycyjnie, raz w roku, na Wigilię, i którą od dwóch lat planuje tu, na blogu, przedstawić, w związku z którymi to planami w te święta udało się ją nawet sfotografować, (i co z tego)...
ale ponieważ ma dzieci (i pracę zawodową) nie ma ani czasu, ani siły, by pisać, i należy się cieszyć, że przynajmniej udało jej się zdjęcia zrobić. Jeśli chodzi o struclę, to dokładnie to jedno (bo zaraz musiała komuś na pomoc lecieć, kogoś karmić, robić za rozjemcę, pocieszycielkę albo inne takie).
No, ale gdyby nie miała dzieci to na pewno w Święto Trzech Króli nie piekłaby żadnego szczególnego ciasta. Bo nie miałaby pod ręką żadnego solenizanta. Oraz najprawdopodobniej w ogóle nie miałaby bloga, a to byłoby przecież nie do wyobrażenia, czyż nie?... Więc ciesząc się jednak z tych dzieci (co nie zawsze jest łatwe, a czasem wręcz bardzo trudne, jak na przykład teraz, gdy Potomki Starsze na pięterku skaczą z oparcia łóżka i tylko patrzeć, jak przez sufit wpadną do kuchni) Królowa Matka przejdzie do czynienia Pierwszego Wpisu W Roku 2014.
Rok temu z okazji imienin Potomka Młodszego Królowa Matka piekła drożdżową Koronę Trzech Króli i natychmiast niemal po jej upieczeniu trafiła na przepis na ciasto Trzech Króli z ciasta francuskiego (wersję łatwiejszą, bo znalazła też kilka tak skomplikowanych, że je zamykała czym prędzej z okrzykami przerażenia na ustach), który umieściła w zakładkach, pamiętając przez rok, że ma zamiar je wypróbować.
Powodowana wątpliwościami co do swoich talentów kulinarnych już wczoraj upiekła Potomkowi Młodszemu kokosowe ciasto na czekoladowym spodzie, żeby biedaczek nie został tak zupełnie bez niczego, gdyby tak mamusi wszystko popękało w czasie pieczenia i, na ten przykład, nadzienie wypłynęło albo też spaliło się na węgiel, i pokonawszy napotkane na swej drodze przeszkody w postaci zapomnienia zakupienia gotowego ciasta francuskiego w sklepie (tak, Królowa Matka mogłaby sama zrobić, umie i w ogóle do tej pory zawsze robiła, ale jej się lenistwo z wiekiem pięknie rozwinęło i zamierza je pielęgnować z uczuciem) przy pomocy Koleżanki Pana Małżonka, która je kupiła i dostarczyła do Domu w Dziczy (ukój swój niepokój, Czytelniku, nie tłukła się, biedaczka, przez bezdroża i podmokłe łąki tylko w tym celu :)), wstała rano i pierwsze, co uczyniła, to oparzyła, obrała (z niewielką pomocą Solenizanta) i zmieliła 10 dkg migdałów.
Następnie utarła 100 g miękkiego masła i 100 g cukru, dodała jajko i utarła wszystko (mikserem!!! tak, to może też być objaw tego postępującego zleniwienia) na krem, do którego dodała starte migdały i dwie łyżki rumu, po czym dokładnie rzecz wymieszała.
Na płaskiej blaszce wyłożonej papierem do pieczenia Królowa Matka ułożyła krąg ciasta francuskiego, na którym rozsmarowała nadzienie, zostawiając wolne dwa centymetry do brzegów okręgu. Wolny brzeg Królowa Matka posmarowała rozbełtanym jajkiem, przykryła całość drugim krążkiem ciasta i skleiła, po czym (prawie)ozdobnie ponacinała, a tak była nacinaniem przejęta i tak się starała, żeby niczego nie uszkodzić, że ręka jej się trzęsła, w związku z czym oczywiście nacięła za głęboko centralnie, sam środek, ciasto nadpękło podczas pieczenia, ale że nadzienie nie wypłynęło Królowa Matka uznała, że jest gites.
(Prawie)ozdobnie (i za głęboko) ponacinane oraz przed umieszczeniem w piecu starannie posmarowane rozbełtanym jajkiem ciasto Królowa Matka piekła w piekarniku nagrzanym do 200 stopni w czasie 25 minut, po czym, po pobieżnym przestudzeniu, spożyła (połowę) w towarzystwie Pana Małżonka i Bandy Czworga.
W tej pożartej połowie jednak znajdował się jeden migdał, umieszczony w nadzieniu z braku porcelanowej figurki wkładanej weń zgodnie z tradycją, który to migdał znalazła w swojej porcji Królowa Matka, co daje jej w tym świątecznym dniu tytuł Królowej.
Oficjalnie :D!
wtorek, 31 grudnia 2013
Z Nowym Rokiem
oraz całą Bandą Czworga
życzy Wam wszystkiego, wszystkiego, co najlepsze dla Was w tym momencie Waszego życia, w którym się teraz znajdujecie.
Spełnienia w Nowym Roku przynajmniej jednego marzenia.
Zrealizowania przynajmniej jednego planu.
Wygrania przynajmniej jednej bitwy.
I wielu, wielu małych radości, które złożą się na Cały Radosny Rok.
Poza tym życzenia wigilijne pozostają w mocy :).
Królowa Matka, będąc nieustannie wdzięczna wszystkim, którzy tu zaglądają (niektórzy codziennie, mimo, iż ostatnio Świat Królowej Matki zdaje się wymarły, opustoszały oraz nie zdobny w nowe recenzje, komentarze dotyczące reklam i innych aspektów rzeczywistości, ani też w przykłady krasomówstwa Potomków) ma zamiar dziś, o północy, przesłać Wam wdzięczną myśl i wznieść toast.
Prawdziwy, a nie jakimś tam soczkiem, bowiem jest to pierwszy od czterech lat Sylwester, gdy Królowa Matka otrzymała od Władz Lekarskich i Autorytetów Kardiologicznych zgodę na wznoszenie go trunkiem zawierającym alkohol.
I to też jest powód do świętowania :).
Do zobaczenia w Nowym Roku!
wtorek, 24 grudnia 2013
Szczęście
Jest w jednej ze starych powieści Małgorzaty Musierowicz (którą Królowa Matka czyta ostatnio coraz bardziej sceptycznie, delikatnie rzecz ujmując, ale niektórym starym historiom uroku to nie ujmuje) opowieść o ludziach, którym zapowiedziano, że w nocy przyjdzie do nich szczęście. Ucieszeni nad wyraz postanowili poczekać na nie, aby je uroczyście powitać. Zasiedli przed domem i czekali. A noc była czerwcowa, pachniał jaśmin, księżyc w pełni odbijał się w stawie. W krzewach bzu śpiewały słowiki, dziecko śmiało się przez sen, kot, mrucząc, przysiadł na ławce obok, pies zwinął się u ich stóp, pachniała herbata i ciasto na stole, wokół było cicho, ciepło i pięknie. A oni czekali całą noc, po czym nad ranem rozeszli się do swoich domów bardzo smutni, że szczęście nie przyszło.
Królowa Matka miała tę historię w tyle głowy przez kilka poprzedzających Wigilię dni. Gdy gotowała, i piekła, i smażyła, gdy myła okna (zbędna w Domu w Dziczy czynność wykazująca silne podobieństwo z pracami Syzyfa, a zatem wykonywana bez zbędnego namaszczenia), wyplatała do końca bombki na swoją choinkę, lepiła pierogi, tarła orzechy na struclę, miesiła ciasto drożdżowe, ścierała kurze, karmiła i przebierała do snu. I wtedy, gdy z jękiem kładła się wieczorem do łóżka mając wrażenie posiadania rozżarzonego pręta w miejscu kręgosłupa, a oczy ze zmęczenia same się na niej zamykały.
A przez cały ten czas wokół niej, za jej plecami, obok niej tłoczyły się i przepychały oczadziałe od oczekiwania Potomki, także klepiące pierogi, w tajemnicy tworzące tuziny laurek z historyjkami świątecznymi i ptaszków z bibułki na choinkę, lukrujące pierniczki, wyjadające czekoladki z kalendarzy adwentowych, pomagające mamusi w kuchni, odliczające dni i godziny, a wreszcie ubierające choinkę i ukrywające pod nią swoje podarunki.
I chociaż czasem Królowa Matka musiała siłą dławić w sobie pragnienie poproszenia Potomków (i koty) grzecznie, lecz stanowczo, by natychmiast przestały pomagać jej w kuchni, chociaż fakt, że oczy się na niej zamykały wieczorami ma związek z obecnością Potomków taki więcej bezpośredni, chociaż nie każdy pieróg ich produkcji przypominał pieróg, i chociaż czasem miało się ochotę huknąć na Dzieciątka z głębi serca, porostawiać je po kątach i wygłosić okropny, pseudopedagogiczny tekst o niegrzecznych dzieciach, które Gwiazdorek ominie szerokim łukiem, to i tak Królowa Matka różniła się od bohaterów cytowanej na początku historyjki.
Ponieważ w każdej sekundzie pracowitych i pełnych zamieszania ostatnich przedświątecznych dni wiedziała dokładnie, że to jest właśnie szczęście. I że nie musi go nigdzie szukać, nigdzie za nim biegać, tęsknić za nim i o nim marzyć. Było tu. W tej hałaśliwej, zabałaganionej kuchni, której podłogę musiała zamiatać co kwadrans (niejednokrotnie z wyrazami nieparlamentarnymi na ustach), w tym pokoju na piętrze, do którego musiała czasem uciekać, by posłuchać ciszy, w swojej sypialni, gdzie zapadała w kamienny sen mimo bolącego kręgosłupa. Wszędzie tam było ono nieustannie obecne.
Z okazji Świąt, Kochani Czytelnicy (że sobie Królowa Matka pozwoli zwrócić się do Was tak familiarnie) życzy Wam ona, by w nadchodzący Nowy Rok szczęście było nieustannie obecne w Waszym życiu. I byście zawsze umieli je rozpoznać.
Wesołych Świąt, Kochani!
Królowa Matka miała tę historię w tyle głowy przez kilka poprzedzających Wigilię dni. Gdy gotowała, i piekła, i smażyła, gdy myła okna (zbędna w Domu w Dziczy czynność wykazująca silne podobieństwo z pracami Syzyfa, a zatem wykonywana bez zbędnego namaszczenia), wyplatała do końca bombki na swoją choinkę, lepiła pierogi, tarła orzechy na struclę, miesiła ciasto drożdżowe, ścierała kurze, karmiła i przebierała do snu. I wtedy, gdy z jękiem kładła się wieczorem do łóżka mając wrażenie posiadania rozżarzonego pręta w miejscu kręgosłupa, a oczy ze zmęczenia same się na niej zamykały.
A przez cały ten czas wokół niej, za jej plecami, obok niej tłoczyły się i przepychały oczadziałe od oczekiwania Potomki, także klepiące pierogi, w tajemnicy tworzące tuziny laurek z historyjkami świątecznymi i ptaszków z bibułki na choinkę, lukrujące pierniczki, wyjadające czekoladki z kalendarzy adwentowych, pomagające mamusi w kuchni, odliczające dni i godziny, a wreszcie ubierające choinkę i ukrywające pod nią swoje podarunki.
I chociaż czasem Królowa Matka musiała siłą dławić w sobie pragnienie poproszenia Potomków (i koty) grzecznie, lecz stanowczo, by natychmiast przestały pomagać jej w kuchni, chociaż fakt, że oczy się na niej zamykały wieczorami ma związek z obecnością Potomków taki więcej bezpośredni, chociaż nie każdy pieróg ich produkcji przypominał pieróg, i chociaż czasem miało się ochotę huknąć na Dzieciątka z głębi serca, porostawiać je po kątach i wygłosić okropny, pseudopedagogiczny tekst o niegrzecznych dzieciach, które Gwiazdorek ominie szerokim łukiem, to i tak Królowa Matka różniła się od bohaterów cytowanej na początku historyjki.
Ponieważ w każdej sekundzie pracowitych i pełnych zamieszania ostatnich przedświątecznych dni wiedziała dokładnie, że to jest właśnie szczęście. I że nie musi go nigdzie szukać, nigdzie za nim biegać, tęsknić za nim i o nim marzyć. Było tu. W tej hałaśliwej, zabałaganionej kuchni, której podłogę musiała zamiatać co kwadrans (niejednokrotnie z wyrazami nieparlamentarnymi na ustach), w tym pokoju na piętrze, do którego musiała czasem uciekać, by posłuchać ciszy, w swojej sypialni, gdzie zapadała w kamienny sen mimo bolącego kręgosłupa. Wszędzie tam było ono nieustannie obecne.
Z okazji Świąt, Kochani Czytelnicy (że sobie Królowa Matka pozwoli zwrócić się do Was tak familiarnie) życzy Wam ona, by w nadchodzący Nowy Rok szczęście było nieustannie obecne w Waszym życiu. I byście zawsze umieli je rozpoznać.
Wesołych Świąt, Kochani!
piątek, 20 grudnia 2013
Jak poprawić mamusi nastrój (a wręcz stan zdrowia) w pięć sekund
Potomek Starszy wrócił ze szkoły, objedzony łakociami i w stanie ogólnego zadowolenia z przebiegu klasowej Wigilii oraz z plecakiem wypchanym po prostu licznymi dary.
- Cukiereczki mam dla ciebie! - powiedział czule do swej zasmarkanej i charczącej matki. - Jakie wolisz? Takie gumowe, z żelkiem w środku czy czekoladowe?
Królowa Matka wolała czekoladowe, dodatkowym bonusem których okazało się opakowanie w kształcie gwiazdy.
- Możesz ją na choince powiesić! - rzekł Potomek Starszy z dumą sugerującą, że osobiście tę gwiazdę wyklepywał w kształt aluminiowej puszeczki na zajęciach plastyczno-technicznych. - I jeszcze ci coś zrobiłem. Coś bardzo malutkiego. Chcesz?
Królowa Matka chciała.
Więc dał.
Coś malutkiego miało taki przód:
Taki tył:
Taki tytuł:
A w środku zawierało instrukcję,
która sprawiła, że Królowa Matka pomyślała, że to "coś" wcale nie jest bardzo malutkie.
A ona sama może nie jest taka zupełnie najzłejsza :).
- Cukiereczki mam dla ciebie! - powiedział czule do swej zasmarkanej i charczącej matki. - Jakie wolisz? Takie gumowe, z żelkiem w środku czy czekoladowe?
Królowa Matka wolała czekoladowe, dodatkowym bonusem których okazało się opakowanie w kształcie gwiazdy.
- Możesz ją na choince powiesić! - rzekł Potomek Starszy z dumą sugerującą, że osobiście tę gwiazdę wyklepywał w kształt aluminiowej puszeczki na zajęciach plastyczno-technicznych. - I jeszcze ci coś zrobiłem. Coś bardzo malutkiego. Chcesz?
Królowa Matka chciała.
Więc dał.
Coś malutkiego miało taki przód:
Taki tył:
Taki tytuł:
A w środku zawierało instrukcję,
która sprawiła, że Królowa Matka pomyślała, że to "coś" wcale nie jest bardzo malutkie.
A ona sama może nie jest taka zupełnie najzłejsza :).
czwartek, 19 grudnia 2013
Vanitas vanitatum, et omnia vanitas...
... a już zwłaszcza Królowa Matka, która jest chora, dodatkowo chora (co oznacza, że wyjaśni, że w pakiecie do swojego chorego serduszka ma chore płucka, zatoki, główkę i w ogóle wszystko, tak na czuja, co w uproszczeniu oznacza, że jest potwornie, ale to po-twor-nie zaziębiona) oraz zmęczona.
Bardzo zmęczona. Już nie pamięta, kiedy była tak zmęczona ostatnio. Chyba zaraz po urodzeniu Pomponów, bo to paraliżujące zmęczenie, które oficjalnie nazywa się "IV stopień niewydolności serca wg NYHA" to się, uznała, chyba nie liczy jako zmęczenie... Czy jednak się liczy? Jeśli się liczy, to ostatni raz Królowa Matka była zmęczona tak bardzo właśnie wtedy. No, powiedzmy, jak przy III stopniu niewydolności, bo przy IV napisanie tej notki możliwe by jednak nie było.
Chyba Królową Matkę dogoniło to, co, jak się obawiała wraz z powrotem do pracy, prędzej czy później ją dogoni - zmęczenie zwalające z nóg, brak sił na cokolwiek, na pisanie (łatwo to sprawdzić analizując ilość wpisow na blogu), czytanie, na machanie szydełkiem też (ostatnie rzeczy, prezenty i zamówienia, robiła w nocy padając na twarz, ale ją obowiązkowość gnała), w efekcie czego staje się złą matką, złą żoną, złą partnerką, złą panią dla kotów, które lecą do niej stęsknione po długim dniu, żeby wleźć jej na kark i na klawiaturę laptopa, na kolana, na cokolwiek, co ma przed sobą, a ona nie mizia i nie tuli, tylko bezlitośnie z tych kolan/ karku/ głowy/ klawiatury zdejmuje, złą pracownicą, a z tych wszystkich rzeczy i tak jest najlepszą pracownicą, co ją samą wkurza, bo - przyzna się, a co, i tak nikt nie wie, kim Królowa Matka jest, a ci co wiedzą nie polecą z donosem do królewskomatczynego miejsca pracy, taką przynajmniej Królowa Matka ma nadzieję - pracę swoja lubi Królowa Matka coraz mniej z minuty na minutę nieraz, a z dnia na dzień to na pewno, mdłości ma, jak przekracza jej próg, ale ta cholerna, ta okrrropna, ta dobijająca obowiązkowość sprawia, że się w pracy uśmiecha i jest miła, nie tłucze dzieciątek i nie bluzga złym słowem, tylko się stara, stara, stara, hodując sobie w związku z tym staraniem się wrzody na żołądku w pakiecie.
Zaś najzłejszą, jak mawiał kiedyś Potomek Młodszy, najzłejszą to jest matką, i to nie, jak pewnie jej tu zaraz pocieszająco napiszą Kochające Czytelniczki, "wystarczajaco dobrą", tylko po prostu złą, taką, co nie ma czasu i nie ma siły, i nie miewa cierpliwości. Nie czyta książeczek na dobranoc i nie ekscytuje się grami, i popędza przy robieniu lekcji, a ostatnio jeszcze, excusez, smarka i chrypi, i taka smarkająca i chrypiąca podąża do pracy i generuje z siebie jakieś szczątki energii, ale w domu już nie ma czego generować.
Oraz się nie chwali. Od poniedziałku się nie pochwaliła dziełem Potomka Starszego, który popełnił był pierwszy w swym życiu (i możliwe, że nie ostatni) linoryt:
Królowa Matka, która sama nieźle rysuje, a w każdym razie rysowała, bo ołówka w ręku nie miała już od ho, ho, ho, albo i dłużej (i nie ma tu na myśli Gryzmołków, które się pojawiały tu i ówdzie na blogu, tylko zupełnie inne rysunki, które nie pojawiały się nigdzie) wie doskonale, że czegoś takiego w wieku lat dziewięciu nie popełniłaby za cenę życia, bo ma - i zawsze miała - na to zbyt mało odwagi, zbyt jest ostrożna, zawsze zatrzymywała się wpół kreski, a jej linie nie miały śmiałości, puchnie z dumy...
...widząc, ile tej odwagi ma Potomek Starszy.
Bardzo zmęczona. Już nie pamięta, kiedy była tak zmęczona ostatnio. Chyba zaraz po urodzeniu Pomponów, bo to paraliżujące zmęczenie, które oficjalnie nazywa się "IV stopień niewydolności serca wg NYHA" to się, uznała, chyba nie liczy jako zmęczenie... Czy jednak się liczy? Jeśli się liczy, to ostatni raz Królowa Matka była zmęczona tak bardzo właśnie wtedy. No, powiedzmy, jak przy III stopniu niewydolności, bo przy IV napisanie tej notki możliwe by jednak nie było.
Chyba Królową Matkę dogoniło to, co, jak się obawiała wraz z powrotem do pracy, prędzej czy później ją dogoni - zmęczenie zwalające z nóg, brak sił na cokolwiek, na pisanie (łatwo to sprawdzić analizując ilość wpisow na blogu), czytanie, na machanie szydełkiem też (ostatnie rzeczy, prezenty i zamówienia, robiła w nocy padając na twarz, ale ją obowiązkowość gnała), w efekcie czego staje się złą matką, złą żoną, złą partnerką, złą panią dla kotów, które lecą do niej stęsknione po długim dniu, żeby wleźć jej na kark i na klawiaturę laptopa, na kolana, na cokolwiek, co ma przed sobą, a ona nie mizia i nie tuli, tylko bezlitośnie z tych kolan/ karku/ głowy/ klawiatury zdejmuje, złą pracownicą, a z tych wszystkich rzeczy i tak jest najlepszą pracownicą, co ją samą wkurza, bo - przyzna się, a co, i tak nikt nie wie, kim Królowa Matka jest, a ci co wiedzą nie polecą z donosem do królewskomatczynego miejsca pracy, taką przynajmniej Królowa Matka ma nadzieję - pracę swoja lubi Królowa Matka coraz mniej z minuty na minutę nieraz, a z dnia na dzień to na pewno, mdłości ma, jak przekracza jej próg, ale ta cholerna, ta okrrropna, ta dobijająca obowiązkowość sprawia, że się w pracy uśmiecha i jest miła, nie tłucze dzieciątek i nie bluzga złym słowem, tylko się stara, stara, stara, hodując sobie w związku z tym staraniem się wrzody na żołądku w pakiecie.
Zaś najzłejszą, jak mawiał kiedyś Potomek Młodszy, najzłejszą to jest matką, i to nie, jak pewnie jej tu zaraz pocieszająco napiszą Kochające Czytelniczki, "wystarczajaco dobrą", tylko po prostu złą, taką, co nie ma czasu i nie ma siły, i nie miewa cierpliwości. Nie czyta książeczek na dobranoc i nie ekscytuje się grami, i popędza przy robieniu lekcji, a ostatnio jeszcze, excusez, smarka i chrypi, i taka smarkająca i chrypiąca podąża do pracy i generuje z siebie jakieś szczątki energii, ale w domu już nie ma czego generować.
Oraz się nie chwali. Od poniedziałku się nie pochwaliła dziełem Potomka Starszego, który popełnił był pierwszy w swym życiu (i możliwe, że nie ostatni) linoryt:
Królowa Matka, która sama nieźle rysuje, a w każdym razie rysowała, bo ołówka w ręku nie miała już od ho, ho, ho, albo i dłużej (i nie ma tu na myśli Gryzmołków, które się pojawiały tu i ówdzie na blogu, tylko zupełnie inne rysunki, które nie pojawiały się nigdzie) wie doskonale, że czegoś takiego w wieku lat dziewięciu nie popełniłaby za cenę życia, bo ma - i zawsze miała - na to zbyt mało odwagi, zbyt jest ostrożna, zawsze zatrzymywała się wpół kreski, a jej linie nie miały śmiałości, puchnie z dumy...
...widząc, ile tej odwagi ma Potomek Starszy.
sobota, 7 grudnia 2013
Mądrej głowie dość dwie słowie
Pompon Młodszy (wpadając do kuchni Królowej Babci, z emocją) - Mamo! Mamo! On mi wzion kombi! Ja ciem kombi! Daj mi mum ("mój", przyp. Kr.Matki) kombi!
Królowa Matka (nie bez osłupienia) - Kombi?
Pompon Młodszy - Nie kombi, tylko (z naciskiem) kombi!!!
Królowa Matka (ostrożnie) - Ale... jakie kombi?
Pompon Młodszy - Nie kombi!!! KOMBI!!! Ciem kombi, dzie moje kombi?!
Królowa Matka (czując, że powaga zaczyna ją odbiegać) - A gdzie je miałeś zawsze, to kombi?
Pompon Młodszy (powoli, lecz nieubłaganie osuwając się w napad szału) - KOMBI!!! Tam biły kombi! (machnięcie ręką w kierunku pokoju) Ciem kombi, daj mi mum kombi!
Królowa Matka - Ale, synuś, ty nigdy nie miałeś żadnego kombi!
Pompon Młodszy (wściekle) - Nie kombi!!! KOMBI!!!
Królowa Matka (sądząc, że rozumie) - Chyba wśród waszych samochodzików jest jakies kombi, jak pojedziemy do domu, to poszukamy...
Pompon Młodszy (miotany rozpaczą wymieszaną z furią w stosunku 50:50) - Nie kombi! Kombi! Domu nie kombi, tu kombi!!!
Królowa Matka - Wiesz co, chodźmy do pokoju, pokażesz mi, gdzie ostatni raz widziałes to swoje kombi...
Pompon Młodszy (z pełnym wściekłego protestu naciskiem) - Kombi!!!
Królowa Matka (ugodowo) - Dobrze, kombi.
Pompon Młodszy - Nie KOMBI!!! Kombi!!!
Królowa Matka (kapitulując na całej linii) - Jak zwał, tak zwał, pokaż mi, gdzie to ostatnio było...
Chwilę później, w pokoju:
Królowa Matka (odkrywczo) - Ach! Kombi!
Drogi Czytelniku, Królowa Matka chciała nawet miły, przedświąteczny konkursik pt. "Co to jest kombi?" rozpisać, ale raz, że rodzice małych dzieci mieliby na wejściu większe szanse jako osłuchani z radosnym, nieopanowanym i kompletnie pozbawionym jakiegokolwiek związku przyczynowo-skutkowego z mianym na myśli wyrażeniem słowotokiem, a dwa - że nie miała pomysłu, cóż takiego mogłoby być w tym konkursiku nagrodą zdecydowała, że samodzielnie i od razu rozwieje narosłe w czasie lektury postu wątpliwości.
Oto, Drogi Czytelniku, co to jest "kombi" zdaniem większości świata (niewykluczone, że także i Twoim):
Jak ktoś ma skronie przysypane siwizną, (jak, nie przemierzając, Królowa Matka), względnie jeśli jest znawcą i/lub wielbicielem polskiej muzyki rozrywkowej, błysnąć mu przed oczyma duszy na dźwięk słowa "Kombi" może również to:
Oto zaś, co znaczy "kombi" w słowniku Pompona Młodszego:
Są to, gdyby ktoś nadal nie wiedział (co nie byłoby niczym, zaprawdę, dziwnym), skarby.
Jeśli któryś z Szanownych Czytelników był choćby tylko blisko rozwiązania zagadki, Królowa Matka pozwoli sobie serdecznie mu pogratulować i złożyć na jego (lub jej) ręce wyrazy nieopanowanego, doprawdy, podziwu :).
Królowa Matka (nie bez osłupienia) - Kombi?
Pompon Młodszy - Nie kombi, tylko (z naciskiem) kombi!!!
Królowa Matka (ostrożnie) - Ale... jakie kombi?
Pompon Młodszy - Nie kombi!!! KOMBI!!! Ciem kombi, dzie moje kombi?!
Królowa Matka (czując, że powaga zaczyna ją odbiegać) - A gdzie je miałeś zawsze, to kombi?
Pompon Młodszy (powoli, lecz nieubłaganie osuwając się w napad szału) - KOMBI!!! Tam biły kombi! (machnięcie ręką w kierunku pokoju) Ciem kombi, daj mi mum kombi!
Królowa Matka - Ale, synuś, ty nigdy nie miałeś żadnego kombi!
Pompon Młodszy (wściekle) - Nie kombi!!! KOMBI!!!
Królowa Matka (sądząc, że rozumie) - Chyba wśród waszych samochodzików jest jakies kombi, jak pojedziemy do domu, to poszukamy...
Pompon Młodszy (miotany rozpaczą wymieszaną z furią w stosunku 50:50) - Nie kombi! Kombi! Domu nie kombi, tu kombi!!!
Królowa Matka - Wiesz co, chodźmy do pokoju, pokażesz mi, gdzie ostatni raz widziałes to swoje kombi...
Pompon Młodszy (z pełnym wściekłego protestu naciskiem) - Kombi!!!
Królowa Matka (ugodowo) - Dobrze, kombi.
Pompon Młodszy - Nie KOMBI!!! Kombi!!!
Królowa Matka (kapitulując na całej linii) - Jak zwał, tak zwał, pokaż mi, gdzie to ostatnio było...
Chwilę później, w pokoju:
Królowa Matka (odkrywczo) - Ach! Kombi!
Drogi Czytelniku, Królowa Matka chciała nawet miły, przedświąteczny konkursik pt. "Co to jest kombi?" rozpisać, ale raz, że rodzice małych dzieci mieliby na wejściu większe szanse jako osłuchani z radosnym, nieopanowanym i kompletnie pozbawionym jakiegokolwiek związku przyczynowo-skutkowego z mianym na myśli wyrażeniem słowotokiem, a dwa - że nie miała pomysłu, cóż takiego mogłoby być w tym konkursiku nagrodą zdecydowała, że samodzielnie i od razu rozwieje narosłe w czasie lektury postu wątpliwości.
Oto, Drogi Czytelniku, co to jest "kombi" zdaniem większości świata (niewykluczone, że także i Twoim):
![]() |
Źródło |
Jak ktoś ma skronie przysypane siwizną, (jak, nie przemierzając, Królowa Matka), względnie jeśli jest znawcą i/lub wielbicielem polskiej muzyki rozrywkowej, błysnąć mu przed oczyma duszy na dźwięk słowa "Kombi" może również to:
![]() |
Źródło |
Oto zaś, co znaczy "kombi" w słowniku Pompona Młodszego:
![]() |
Źródło |
Są to, gdyby ktoś nadal nie wiedział (co nie byłoby niczym, zaprawdę, dziwnym), skarby.
Jeśli któryś z Szanownych Czytelników był choćby tylko blisko rozwiązania zagadki, Królowa Matka pozwoli sobie serdecznie mu pogratulować i złożyć na jego (lub jej) ręce wyrazy nieopanowanego, doprawdy, podziwu :).
Subskrybuj:
Posty (Atom)