Rok temu Królowa Matka trafiła do szpitala w stanie ciężkim, z zaburzeniami świadomości, duszącym kaszlem i krwiopluciem, tachykardią, cechami ostrego uszkodzenia wątroby i spuchnięta, bo z niepracującymi nerkami. Frakcja wyrzutowa (kto nie wie, co to jest, niech sobie wygugla, Królowa Matka napisze tylko, że u zdrowej osoby wynosi ona między 55 a 75%) oscylowała, jak napisano w wypisie "około 10 %", co oznacza, że była prawdopodobnie niższa, gdyż (jak powiedział Panu Małżonkowi jeden z lekarzy) frakcję powyżej 10 % widać w badaniu echokardiograficznym. Jeśli jest niższa, wiadomo tylko, że jest niższa - i równie dobrze może to być 5 jak i 9%. Nawet przeszczep serca nie był rozważany - bo osoba w takim stanie nie przeżyłaby przeszczepu.
Gdy nerki po zastosowaniu końskiej dawki leków podjęły pracę i opuchlizna zaczęła schodzić okazało się, że pod nią znajdował się wyłącznie szkielet obciągnięty skórą. Królowa Matka nie mogła jeść, wymiotowała wszystkim, wskutek czego przy wzroście 175 cm ważyła 52 kilo. Była tak słaba, że nie miała siły wysłać SMSa, przerażona myślała, że dzieje się coś złego z jej głową, że przestała umieć pisać, bo wychodzą jej jakieś bzdury, a okazało się, że nie miała siły nacisnąć właściwego klawisza, palce ześlizgiwały jej się z klawiatury i naciskały to, na co akurat trafiły.
Od tamtej chwili każdy dzień, który przeżyła Królowa Matka to prezent, którego mogłoby nie być.
Z prezentów złożył się cały rok.
Rok, w którym Potomek Starszy nauczył się pisać, czytać i mówić (w podstawowym zakresie :)) po angielsku.
Rok, w którym Potomek Młodszy został Gwiazdą Przedszkola, Ulubieńcem i lokalnym Mister Wdzięku.
Rok, w którym Pompony usiadły, podniosły się na kolana, i wreszcie stanęły na niepewnych nogach, by ufnie i odważnie zrobić pierwszy krok w swoją własną, pełną obietnic przyszłość.
Jedna Gwiazdka, jedna Wielkanoc, jedno Halloween, jedne Zaduszki. Walentynki. Dzień Dziecka, Dzień Matki, Dzień Babci.
Urodziny i imieniny jej Dzieci, jej własne, Pana Małżonka, jedna rocznica ślubu.
Liczne jasełka, festyny, przedstawienia Potomków z okazji Pierwszego Dnia Wiosny, Dnia Babci, Dnia Matki, szkolne wycieczki, przedstawienia teatralne, pikniki rodzinne.
Spotkania z Przyjaciółmi, maile, listy, kartki, SMSy.
Niezliczona ilość robótek, wyszytych z filcu, zrobionych na szydełku, wyhaftowanych. Rysunki. Filmy. Książki. Seriale.
Mnóstwo upieczonych według nowych przepisów ciast, muffinek, soki, syropy, kolorowe kuchenne dekoracje, eksperymenty, zabawy, choinkowe pierniczki, domek z piernika.
Rok Euro :).
Pisanie bloga - eksperyment zapoczątkowany na skutek upartych namów Pana Małżonka, i jakże liczne miłe związane z tym doznania i doświadczenia.
I, tak, wywiadówki, odrabianie lekcji, wściekanie się, że Potomki nie chcą rano wstawać. Ciągłe sprzątanie zabawek, czytanie "Trzech świnek" po raz dwa tysiące pięćset jedenasty, odpowiadanie na dwadzieścia pytań zadawanych niemal jednocześnie, walka z chęcią, by zakneblować czymś Najdroższe Skarby Mamusi, gdy się usłyszało po raz dwusetny: "Maaammmmooo, a ooon...!".
Za to wszystko, i za więcej, którego Królowa Matka nie pamięta, tyle tego było, Królowa Matka chciałaby podziękować. Bardzo. Bardzo. Nie ma wystarczających słów, by powiedzieć, jak bardzo.
- Lekarzom Oddziału Kardiologii i Intensywnej Terapii Kardiologicznej Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego im L. Rydygiera w Toruniu, którzy Królową Matkę podkurowali na tyle, że była w stanie siedzieć, samodzielnie jeść, wysłać ten SMS, a gdy dotarli do ściany przyszli i uczciwie powiedzieli, że nic więcej zrobić nie umieją. Ale że znaleźli kogoś, kto (prawdopodobnie) umie.
- Lekarzom Kliniki Kardiologii Szpitala Uniwersyteckiego im J. Biziela w Bydgoszczy, po poznaniu których wszelkie wypasione amerykańskie seriale typu "Chirurdzy" przestały robić na Królowej Matce jakiekolwiek wrażenie. Jeśli osoba w takim stanie, jak Królowa Matka trafia do szpitala i prawie WSZYSTKO w tym w szpitalu dobrze wspomina, to świadczy to o szpitalu w określony sposób. I o lekarzach, których WSZYSTKICH się lubi.
- Całemu pozostałemu Personelowi wyżej wspomnianej Kliniki - od przełożonej pielęgniarek, poprzez Panią Psycholog (trzecią spotkaną w życiu, pierwszą godną tego miana), Panią Dietetyk, po salowe - pomocnemu, przyjaznemu, życzliwemu i - w niektórych wypadkach - obdarzonemu nadnaturalną empatią, dosłownie jakby czytał w myślach.
- Panu Małżonkowi, który był personifikacją Przysięgi Małżeńskiej, zwłaszcza tej jej części, która, jak jesteśmy przekonani wszyscy, nas dotyczyć nie będzie - "w chorobie... na złe...", najcierpliwszą, niezłomnie wierzącą i prawdziwie bohaterską.
- Rodzinie, ze szczególnym uwzględnieniem obu Mam, Mamy Królowej Matki i Mamy Pana Małżonka, które bez cienia protestu, bez myśli o proteście i bez skarg zajęły się jej dziećmi i organizacją życia tak, by Królowa Matka mogla się przestać martwić choćby tylko o to (a nie jest to wcale postawa typu "przecież-każdy-by-to-zrobił", Królowa Matka osobiście zna osobę, która by nie zrobiła). Swojej Siostrze. Kuzynkom. Wujom i Ciociom. Niewzruszenie wspierającym.
- Swoim Dzieciom, które były jak cztery kotwice, trzymające Królową Matkę tutaj, na ziemi, z kompletnym brakiem poszanowania lekarskich przewidywań.
- Przyjaciołom, którzy Byli. Pisali SMSy i dzwonili, gdy było trzeba, a przestawali pisać i dzwonić, jak Królowa Matka (typ - Samotny Biały Wilk, zwłaszcza w chorobie) wyraziła takie życzenie, ale nawet nie pisząc martwili się, cieszyli najmniejszym sukcesem, i byli w stałym kontakcie z Panem Małżonkiem, oferując każdą pomoc, jaka mogłaby być potrzebna.
- swojej Pani Dyrektor, fachowo pomocnej i po ludzku serdecznej,
- Czytelnikom/-czkom - Komentatorkom tego bloga - świadomość, że Królowa Matka nie pisze w pustkę sprawiła, że blog spełnił terapeutyczną rolę, ku której został stworzony.
- I trochę też samej sobie - Pani Psycholog, zajmująca się Królową Matką w Klinice powiedziała: "Pani ma niewiarygodną wolę życia!", a Królowa Matka spojrzała na nią ze zdumieniem, no bo jak to, niewiarygodną, żadnej woli nie ma, po prostu lekarstwa bierze, to, co lekarze każą robić robi, bo musi do domu wrócić, chyba wszyscy tak robią? Tymczasem podobno jednak nie wszyscy...
DZIĘKUJĘ
Dziś.
W pierwszy dzień kolejnego roku.