wtorek, 22 stycznia 2013

Na depresję i inne demony

Blue Monday był wczoraj, wiedzieliście? Poniedziałek ostatniego pełnego tygodnia stycznia, najbardziej depresyjny dzień roku podobnież. Królowa Matka nie wiedziała, po samopoczuciu jakoś nie poznała, etap zaprzyjaźniania kotów ze sobą i oswajania się z nową sytuacją domową jest zbyt intensywny, by sobie głowę zwracać jakimiś tam amerykańskimi badaniami, które coś tam wykazują, no, ale od czego mamy Facebooka. Facebook Królowej Matce o Blue Monday powiedział, a co gorsza, facebookowe koleżanki zaczęły dla pocieszenia i ku ukojeniu psychiki zamieszczać zdjęcia w następującym stylu:


No rzeczywiście, kojące jak cho... że ho, ho, Królowa Matka siedziała przed monitorem i śliniła się niby w ostatnim stadium wścieklizny, oraz dopiero patrząc na pocieszające fotki doznawała napadu depresyjnych myśli w stylu: "Chcęęę tooo, zaaaaraaaaz!", depresja zaś wynikała z bolesnej świadomości, że żadnej z apetycznie wyeksponowanych na zdjęciach rzeczy w jej domu nie ma, a w związku z faktem, że najbliższy sklep leży 1,5 km od wspomnianego domu, za lasem pokrytym w tej chwili wielką i grubą śniegową czapą,  nie tylko nie ma, ale również raczej nie będzie.

Na depresję pomaga jednak podobno zajęcie się czymś konstruktywnym, więc Królowa Matka postanowiła własnemi ręcyma przyrządzić czekoladowy pocieszacz, tym bardziej, że posiadała pod swym dachem czekoladę nieco już przeterminowaną, którą Pan Małżonek schował przed nienażartymi Potomkami, zapomniał o niej i odkrył onegdaj, bardzo smutny i nie mający odwagi spróbować, czy rzecz się nadaje do bezpośredniej konsumpcji.

Do robienia ciasteczek czekoladowych nadawała się ona jednak bez najmniejszych wątpliwości.

Podniesiona na duchu Królowa Matka wygrzebała w "Zakładkach" przepis, którego dotąd nie wypróbowała i zabrała się do dzieła.

Posiekała na spore kawałki połowę tej (naprawdę dużej) czekolady, którą odnalazł był w głębinach szuflad Pan Małżonek, a drugą połowę plus jedną tabliczkę gorzkiej, ukrytej przez nią specjalnie na takie okazje, w sumie ok. 300 g, roztopiła w kąpieli wodnej.

Wymieszała w misce 220 g mąki pszennej, trzy łyżki (o jedna więcej, niż wymagał przepis, ale kusił ją bardziej czekoladowy smak) dobrego kakao, płaska łyżeczkę sody i szczyptę soli. W drugiej zaś misce utarła (ręcznie, choć powinna mikserem -  tym razem nie użyła miksera z powodu śpiących Pomponów, których sen jest dobrem tak wyczekiwanym i wytęsknionym, a także deficytowym, że Królowa Matka starałaby się nawet nie oddychać, gdyby oddychanie czyniło hałas) 200 g bardzo miękkiego masła i 100 g ciemnego cukru, a gdy się dobrze połączyły, dodała ostudzoną czekoladę i dwa jajka, po dodaniu każdego mieszając maź starannie i dokładnie.

Gdy wszystko połączylo się w jednolitą, puszysta masę powinna była dodać aromat waniliowy, ale zapomniała, i od razu przystąpiła do stopniowego wsypywania mieszanki mączno-kakaowej, zaś na sam koniec dorzuciła posiekaną czekoladę (oraz drobno posiekane orzechy, ale nie jest to obowiązkowe).

Uformowane w kulki kawałki ciasta Królowa Matka kładła na blachę pokrytą papierem do pieczenia, spłaszczając wilgotną łyżeczką, po czym piekła w piekarniku z włączonym termoobiegiem, nagrzanym do 180 stopni, przez około 15 minut.

I już.

Już miała swój prezent na Najbardziej Depresyjny Dzień Roku.


(chociaż tak ścisle rzecz biorąc, dzień nie był depresyjny wcale a wcale, ale nie czepiajmy się nieistotnych szczegółów).


Doskonałe, nie za słodkie, bardzo czekoladowe, bardzo pachnące ciasteczka, świetne na każdą okazję, a wręcz zbyt dobre, by kojarzyć je z jakimiś posępnymi okolicznościami.

A poza tym może dobrze się stało, że upieczone bez aromatu waniliowego, to tak na marginesie :).

14 komentarzy:

  1. Nawet nie wiesz, jak Wam zazdroszczę braku problemów z nadwagą. Już pal licho mamusię, mamusie podobno nawet powinny być miękkie i przytulaśne ;-) , ale nadwagę ma dziecię, a to już nie jest zabawne.
    Zabawne jest, że nadwagę ma jedno dziecię. Drugie dziecię ma co..? Tak, brawo, wygrał pan talon na balon: niedowagę.
    Chyba jednak zwariuję, nie ma wyjścia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie moge powiedzieć, że rozumiem, do tego stopnia jesteśmy wszyscy szczęśliwcami jeśli chodzi o dietę (alergików tez nie mamy na stanie, odpukać). Ale współczuję, naprawdę.

      Usuń
    2. Hm, tak po namyśle, to chyba w pupie mi się przewraca. Dzieci zdrowe jak konie, antybiotyku w życiu nie widziały, o alergiach nikt nie słyszał, zęby zdrowe, okularów nie noszą... Czyli są gorsze rzeczy niż czasowe zrezygnowanie ze słodyczy. Ha! Widzisz, jak zadziałały Twoje antydepresyjne ciasteczka, pięknie dziękujem, w pas się kłaniając! :-)

      Usuń
    3. Na odległość zadzialaly, magia normalnie, proszpani! Polecam się na przyszłość :))).

      Usuń
  2. ja miałam świetny poniedziałek, za to wtorek pod psem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może i na wtorek ciasteczka pomogą :)? Mam nadzieję, ze tak.

      Usuń
  3. Mniaaaaaaaam! Teraz ja sie slinie. A jestem znowu na diecie :(

    OdpowiedzUsuń
  4. dlaczego bez wanilii???? wanilia to podstawa! wszystkiego. No, prawie... hmmm... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo zapomniałam :))). Jak będę piekła następnym razem, upiekę z wanilią, porównam i dam znać, jak porównanie wypadło :).

      Usuń
  5. Nie był depresyjny, na szczęście.
    Drobne sprostowanie - to poniedziałek ostatniego pełnego tygodnia stycznia :-) W drugą stronę wypadłby 14-ego. Nie wierzę w wymysły amerykańskich naukowców, oni chyba naprawdę nie mają co robić i muszą wymyślać sobie zajęcia. U nas też to coraz częstsze zjawisko, niestety. Ciasteczka bardzo apetyczne, uwielbiam wszelkie wariacje na temat czekolady i kakao. Ale bez wanilii?
    Pozdrawiam. Danka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, dziękuję, juz poprawiłam :).
      Wanilii zapomniałam, ale czekolada i bez wanilii jest pyszna :).

      Usuń
  6. O! robię takie podobne. I są pyszne. I właśnie mi się ich zachciało Niedobra TY!!! :)))

    OdpowiedzUsuń