Dziś. Potomek Starszy w szkole. Potomek Młodszy - przygotowuje się do występu na dzisiejszym festynie w przedszkolu ("Mamo, pospieszmy się, bo się spóźnimy i nie zostanę GWIAZDĄ MUZYKI!!!"). Matka Królowej Matki - sprząta na balkonie ślady działalności Pomponów. Królowa Matka - usiłuje spacyfikować Pompona Starszego, w najbliższej perspektywie mając przewinięcie go i ułożenie do drzemki, acz w tyle mózgownicy zaczyna jej kiełkować wrażenie, że nie wie, gdzie jest Pompon Młodszy, nie słyszy go, a skoro go nie słyszy i nie widzi niewątpliwie oznacza to, że Dzieciątko oddaje się jakiejś niezupełnie pochwalanej przez Wrednych Dorosłych rozrywce (typu - wyciąganie ze śmietnika papierków po jogurtach i wylizywanie ich z namaszczeniem lub wdrapywanie się na taboret, by wyjrzeć sobie przez okienko). Nim myśl zdołała wykiełkować do końca, Macierzyńskie Doświadczenie poderwało Królową Matkę na nogi. Nim poczyniła ona jednakże pierwszy krok w kierunku kuchni uszu jej dobiegł odgłos zbliżających się kroków, odgłosy "Yhy!!! Aaaa!!! Ehe!!!", wyrażające głębokie ukontentowanie, i w progu pojawił się Pompon Młodszy dzierżący triumfalnie w prawicy gigantyczny (i bardzo ostry) tasak...
dobyty niewiadomym sposobem z szufladki, do której Pacholątko (teoretycznie) nie miało szans ani dosięgnąć, ani jej otworzyć.
A jakby tak nim miotnął, wszyscy Wielbiciele Bloga Królowej Matki mieliby szanse ją ujrzeć, nic to, że z tym paseczkiem na oczach, który ma podobno uniemożliwiać identyfikację, sprzed jej domu roztrzęsieni i dogłębnie przejęci reporterzy nadawaliby na żywo relację, w której wypowiadaliby się nie mniej roztrzęsieni sąsiedzi, twierdząc, że "taka to była normalna na oko rodzina, dobrze wychowana, żadnych awantur, dzieci grzeczne...", a twarz Królowej Matki zagościłaby na okładkach brukowców na te pięć minut sławy, których podobno ma szanse doświadczyć każdy mieszkaniec naszej planety...
Tak blisko, o jeden cios toporkiem (no, tasakiem) od zostania celebrytą!!!
PS. Nie spóźniliśmy się na festyn, co oznacza, że pierwszy krok na drodze do zostania przez Potomka Młodszego Gwiazdą Muzyki został uczyniony, i nadzieja, że ktoś w Rodzinie jednak będzie celebrytą nie umarła do końca.
Dzielny, dzielny Pomponik! Kochany, z tasaczkiem sobie szedł!
OdpowiedzUsuńNo, niuniuś mamuni! A jak radosne okrzyki wznosil, idąc! Jak to malym kosztem rozrywkę niewinna zapewnic sobie umiał! Skarb prawdziwy, nie dziecko!
UsuńToż to jakiś terror :P
OdpowiedzUsuńOjtam, ojtam, zaraz terror ;D...
UsuńKrólowo Matko, widać mój Pompon (już trzyletni) jest bardzo podobny do Twojego!! Nas też kiedyś zatkało, jak berbeć wyszedł z kuchni, taszcząc wycelowany do przodu największy nóż z kuchni!!! Do dziś nie wiem, jak znalazł się w jego dłoniach, ale mój Mały szybciej zaczął chodzić i wspinać się, niż siadać, więc nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Ostatnio stwierdziliśmy z mężem, ze musimy wieszać rzeczy na lampie, by nie mial do nich dostępu... już jak miał rok, wystarczyło, że coś mu zabraliśmy, a on myc-myc - pcha taboret i probuje na niego wleźć w celu ściągnięcia skonfiskowanej rzeczy... łobuz z niego nieziemski!! Pozdr. i dużo cierpliwości życzę!
OdpowiedzUsuńMam takich DWÓCH!!! (bezradny szloch wyrywa się z mych trzewi). O, ten numer z taboretem już obaj wykonują, a chodzą, hultaje, odkad skończyli jedenaście miesięcy, i blagam, NIE MÓW MI, ŻE Z TEGO NIE WYROSNĄ (z lobuzowania, nie z chodzenia), bo tylko tą nadzieja żyję... :)
UsuńMój Łobuz ma trzy latka, krzesło zamiast taboretu i posługuje się nim sprawnie od dwóch lat. Był już wszędzie. Łącznie z lampą!
UsuńMoże Pompon pozazdrościł bratu rozkwitającej Kariery Muzycznej i również ma w planach zostac celebrytą? Powiedzmy, że znalazł sowją niszę i właśnie ujawnił zdolności aktorskie? Z posta wynika że wypadł przekonująco i teraz tylko czekać na angaż do jakiegoś amerykańskiego horroru:P
OdpowiedzUsuńNie ma to jak dzieci :) moja mala podopieczna, ktora sie opiekuje juz jakis czas wpada na tak szalone pomysly, ze rodzicow zwala z nog. Mnie to juz przestalo dziwic, aczkolwiek jesli chodzi o lobuzowanie [ma 2 latka i 8 miesiecy] to jeszcze nie jest najgorzej :)) widzialam gorsze przypadki :D Ale krzeslo przesuwa wszedzie, drzwi sama do mieszkania otworzy, lacznie z wejsciowymi przez domofon. Nie mozna jej samej w kuchni zostawic, bo wlazi na krzeslo i stol - robiac sobie z nich scene estradowa do spiewania i tanczenia. A jak sie jej ktos zapita, malutka co robisz to odpowiedz: Ja broim :D I wez tu sie czlowieku nie smiej :D Trzeba bylo pozmieniac miejsce polozenia wszystkich slodyczy, bo skubana brala krzeslo i i je wyciagala z szafki - kiedys malo do niej nie weszla bylo tylko slychac: Ciocia, popatrz grzebim w szafce :D
OdpowiedzUsuń*zapyta mialo byc nie zapita, przepraszam lewa noga dzisiaj wstalam :D
UsuńHahaha..no db wiem że do śmiechu Ci nie było..ja czułam się podobnie jak mój Bombel leciał z tłuczkiem do mięsa do szafy z lustrami..oj miałam ciepło..czasem zastanawiam się co jeszcze wymyśli..i boję się myśleć..Anutek..też wierzę że wyrośnie..wierzę głeboko...bo nadziei nie mam :)
OdpowiedzUsuńTasak mówisz. Znam takiego, który znosi do podziwiania obmazaną wiadomo czym szczotkę do mycia muszli klozetowej. „Mamusiu, zrobiłem kupe. Deska jes ciśta.” A jak nie myje malczik sedesu to zapycha go najpierw papierem toaletowym i potem odtyka. A jak nie sedes to wannę. A gdy w przypływie olśnienia drzwi do łazienki na łańcuch zamknę (tak, mam takie „ustrojstwa” na wielu drzwiach – wysoko zamontowane, że i na taborecie broiga do nich nie dosięgnie), to atak następuje z innej strony. Najmniej spodziewanej. „Mamusiu, pac, co znalazłem”. I macha jakąś częścią składową... odkurzacza, co go sobie rozkręcił.
OdpowiedzUsuńMiałam w samochodzie działający odtwarzacz CD. Już nie mam. Wepchnął syn doń trzy płytki naraz oraz drobne, które leżały luzem na półeczce niżej. Miałam drogie kremy i balsamy do pielęgnacji skóry. W jedno popołudnie „wypielęgnował” nimi lustro, zlew oraz szczoteczki do zębów. A także siebie. Miałam ci ja piękny stół drewniany i nie ostał mi się nawet obrus. Stołu nie obalił, ale mebel nigdy nie odkryje już swego oblicza przed światem: „ktoś” wydrążył w blacie dziury, wyrył rowy – nieprzewidziany skutek uboczny drążenia dziur i rycia rowów w ceracie. Miałam ci ja akrylowe farby... pilot od telewizora... książki bez kredkowej cenzury... leki w opakowaniach, które dziecko nie może otworzyć... przyprawy... ( i lekarstwa i przyprawy pochowane w górnych szafkach kuchennych). Pożegnałam się z kilkoma budzikami, ulubionymi ciuchami, lampkami, płytkami DVD, prezentami... Zanudzam już tą listą, więc kończę. I Tobie życzę ciszy i chwili dla siebie. Ale nie takiej, po której następuje przykre odkrycie, że w czasie, kiedy ja odważyłam się na relaks, „młodzież” dokonała kolejnej demolki... ;-)
Porządne dziecko masz, myje deskę ;D!!!
UsuńBloga pisz, poza tym! Albo książkę! Wiem, że ci to nie pierwszyzna, pierwsze koty za ploty słowem, szanse na drugą masz na pewno większe, a temat, jak widzę, dosłownie przed oczami :D.
I na te zachęty nie mam właściwie porządnej riposty. Powiem tak: jakbym miała czwórkę, to bym się na pewno za pisanie zabrała. A tak tylko ustnie pomstuję, jak mi dziecko poszerza zakres szkód. Albo zagryzam zęby i – żeby się odstresować – wskakuję na Twój blog. ;-)
UsuńNo nieźle! ;-) Jak widać posiadanie dzieci może być naprawdę niebezpieczne!
OdpowiedzUsuń;-P
To jest, moja droga, sport ekstremalny! Jeszcze sama zobaczysz (i to nie groźba, to ostrzezenie ;D).
Usuń