niedziela, 22 marca 2020

Z notatnika poszukiwacza skarbów


Wiejski sklepik. Na nim kartka: "W sklepie może przebywać jednocześnie tylko dwoje klientów". 
 
Grzecznie czekamy, aż przebywający w środku pan skończy robić zakupy.

Wchodzimy. Panie ekspedientki odgrodzone od klientów prowizoryczną przeszkloną ramką, której tydzień temu jeszcze tu nie było, pieniądze przyjmują w rękawiczkach jednorazowych.

Wszystko jest, pakujemy do torby jajka, jogurt, margarynę, włoszczyznę, ogórki kiszone. Wreszcie, bez nadziei na sukces, przeczołgani daremnymi próbami podejmowanymi przez cały poprzedni tydzień, ośmieleni tym wylewającym się z półek dobrobytem, nieśmiało zadajemy TO pytanie.

Pani ekspedientka nabiera głęboko powietrza i mówi: "Powiem państwu tak - tylko w dużych opakowaniach".

Nie zastanawiamy się ani sekundy.

I wreszcie mamy to!

MAMY. TO.

Najcenniejszą rzecz w Domu w Dziczy <3.
 
 
 
 
I jeszcze jedno zdjęcie muszę wrzucić. Na pamiątkę.
 
Ładnych rzeczy nigdy dość.

Zwłaszcza teraz.
 

sobota, 14 marca 2020

Epidemiologicznie

Z serii "Koronawirus szaleje", część pierwsza:

Królowa Matka (czyta leniwie wypowiedzi ministra zdrowia, płynące na paskach w telewizorni) - "Mamy w kraju jedenaście wysoce wyspecjalizowanych labradorów, gotowych do badania dostarczonych przez szpitale próbek"... - zeelektryzowana siada gwałtownie. - Cococococo??? - czeka z napięciem, wpatrzona w ekran, aż wlokące się, mniej ciekawe paski przeminą, powróci ten najbardziej interesujący iiii...

"Mamy w kraju jedenaście wysoce wyspecjalizowanych LABORATORIÓW..."

Och.

Do wersji z labradorami miała Królowa Matka więcej przekonania. I serca, przede wszystkim, i serca.



Z serii: "Koronawirus szaleje", część druga:

Potomek Młodszy (wraca ze szkoły).

Królowa Matka (rzuca Tradycyjne Rodzicielskie Pytanie) - Cześć, słonko, jak tam w szkółce?

Potomek Młodszy - Super było. Byliśmy na świetnej wycieczce.

Królowa Matka (której fakt wyjazdu któregokolwiek z jej dzieci najwyraźniej był umknął; ciut zdezorientowana) - Na wycieczce? Gdzie?

Potomek Młodszy (tonem wyjaśnienia) - W łazience. Pani nas uczyła, jak prawidłowo myć rączki, jak również pokazywała nam to na obrazkach, które teraz są w szkole dosłownie wszędzie (popadając w tkliwe zamyślenie, ze wzruszeniem) I mydło też jest. Bo do tej pory to nigdy nie było.

Czego więcej trzeba, by się upewnić, że JESTEŚMY GOTOWI.

EDIT. Uczyli się też "kichać w łokieć", co skutkuje rykami z głębi trzewi: "W ŁOKIEĆ! W ŁOKIEĆ!!!"za każdym razem, gdy ktoś w Domu w Dziczy zamierza kichnąć, czyli często.
Koronawirus jest z nami bez szans!



Z serii "Koronawirus szaleje", część trzecia:

Miejsce akcji - mieszkanie Matki Królowej Matki
Czas akcji - środa, 11 marba br. , godzina 13, minut kilka.

Potomek Młodszy (wpadając do domu i jaśniejąc jak Koh-i-noor, na który padły promienie słońca stojącego w zenicie) - Cześć, mamo!!! Szkoła zamknięta od jutra!

Królowa Matka (trochę ogłuszona, trochę zdumiona) - Zamk... ale... zaraz, chwila... moment, skąd ty o tym w ogóle wiesz?!

Potomek Młodszy (z politowaniem) - Oj, mamo, mamo... gdyby koronawirus rozprzestrzeniał się w tym tempie, jak ta wiadomość, to byśmy od miesiąca tu wszyscy zimnym trupem leżeli, jak kraj długi i szeroki!
...
(...ale żeby dowiedzieć się od kumpla, co jest zadane z niemca to się tak nie umie, że zauważy Królowa Matka z goryczą...)



Z serii: "Koronawirus szaleje", część czwarta:

Albo na przykład, gdy siedzisz w sypialni na górze, a z dołu dobiegają głosy - charczące, łamiące się, obce, - a ty wpadasz w panikę, że nawet jeśli to nie koronawirus (O-Mój-Boże-Zaczęło-Się!!!), to zapalenie gardła, i gdzie ty teraz pójdziesz z dzieciomtkami, lekarze przeciążeni albo w Szwecji, w każdej przychodni kordony sanitarne tudzież kolejki...

...po czym przypominasz sobie, że masz na składzie dwóch (no, półtora) nastolatków z mutacją.


Cd z dużym prawdopodobieństwem (niestety) nastąpi.

poniedziałek, 27 stycznia 2020

"Dom tęsknot" Piotr Adamczyk

 W ubiegłym roku rzetelnie i dokładnie wypełniałam wszystkie zalecenia wyzwania książkowego Trójka e-pik

Było to super doświadczenie (podejrzewam, że trochę dlatego, że jestem nowicjuszką w kwestii wyzwań, czytelniczych i wszystkich innych, i cieszę się nimi jak dziecko nową zabawką), w znaczący sposób wpłynęło na zmniejszenie moich "stosików wstydu" i w tym roku zamierzam je kontynuować, ale bez napinki, na przykład w styczniowym wyzwaniu mam zrealizowane 2/3 i tyle pewnie pozostanie.

Natomiast na całego bawić się zamierzam w roku 2020  Wielkobukowym Bingo (#wbbingo), a moje pierwsze skreślone okienko należy do książki, którą zaczęłam w ubiegłym roku, ale skończyłam dopiero teraz - do "Domu tęsknot" Piotra Adamczyka.





I nie dlatego teraz ją skończyłam, że męczyłam się z czytaniem jak Piekarski na mękach, tylko dlatego, że sobie ją dawkowałam, jak kiedyś, dawno, za PeErElu dawkowało się misie Haribo albo banana, jeśli się miało szczęście i podobne smakołyki dostało w paczce.

To jest niesamowite, wzruszające wręcz doznanie, dawkować sobie książkę w przypadku bycia literackim wyjadaczem, który z niejednego pieca chleb jadł, wiele już zna, wiele przeczytał i coraz trudniej mu trafić na jakieś olśnienie. Ba, nawet na zwykłe "podoba mi się", bywa, trudno trafić.

A jak sobie pomyślę, jak pomyślę, że trzy lata temu na Targach w Krakowie widziałam autora, - którego książkę, i owszem, już miałam, i miałam też plany przeczytania jej, ale na razie nie spoczywała ona nawet na "stosiku wstydu", tylko normalnie stała na półce, - autor zaś skończył już był podpisywanie i siedział sobie w towarzystwie dwóch innych panów, pogrążony w przyjacielskiej rozmowie, a ja mogłam do niego podejść i powiedzieć, że napisał coś wspaniałego, coś, co otwiera głowę czytelnika i wietrzy ją jak chłodny, świeży podmuch wietrzy zatęchły pokój, książkę, która sprawia, że zaczynasz patrzeć na świat oczami osoby, nad której oglądem świata nigdy dotąd się nie zastanawiałaś, w tym wypadku Niemki, a Niemcy to, rzecz jasna, naziści i hola, hola, źli ludzie, tylko i wyłącznie, kto by się tam nad nimi zastanawiał, słusznie stąd odeszli i lepiej, żeby nie wracali, nawet ten ich język, to, wiadomo, okropny, jak szczekanie wściekłych psów i świst bata, i nagle widzisz ten świat oczami jednej z ich przedstawicielek, i ze zdumieniem spostrzegasz, że ją rozumiesz, szanujesz, a i zgadzasz się z nią więcej niż często; i myślisz o domach, domach, które pewnego dnia opuścili ludzie, którzy je budowali, tworzyli, którzy w nich kochali, śmiali się i płakali, rodzili się i umierali,
i tak bardzo wszystko jedno, jakiej narodowości byli ci ludzie, zmuszeni z dnia na dzień je zostawić, a razem z domami wszystko inne, naczynia, książki, meble, zdjęcia na ścianach, pocztówki od przyjaciół w szufladach, już na zawsze milczące, na zawsze ukrywające swoje tajemnice, bo każdy z tych domów to tajemnica, może nie taka spektakularna tajemnica, jak ta powieściowa, a może i bardziej spektakularna? kto to wie, nikt, i nikt się już nie dowie; i jeszcze, że ta powieść to kolejna cegiełka budowli, która powoli powstaje, budowli złożonej z opowieści o tożsamościach rodzących się inaczej niż w ogniu powstań i morzu przelewanej krwi, słowem - w jedyny obecny w powszechnej narracji sposób, o tożsamości składanej z mozołem niby układanka z puzzli pochodzących z różnych kompletów, dzień po dniu żmudnie dopasowywanych tak, by udało się ją ułożyć i ujrzeć wreszcie jakiś nowy obraz, jakąś nową jakość;  i że odnajdowałaś własne wspomnienia w tej historii w zadziwiających momentach, bo a to wychowanie na cmentarzu i zabawy wśród poniemieckich grobów, (jeden z cmentarzy leżał dosłownie tuż obok placu zabaw, nawet murka nie miał, tylko pochylone, na pół skruszone kolumienki, i dziesiątki razy zdarzało się, że człowiek płynnie przechodził od zabawy w piaskownicy do układania kamyczków i gałązek na na pół zapadniętej w ziemię płycie nagrobnej, nawet nie zauważając, jak to się stało), a to dziadek z Wehrmachtu... to znaczy, niemiecki dziadek, mój akurat z Wehrmachtu nie był, co jest zresztą kwestią czystego przypadku, a to tapczan pełen cukru, Boże, nie sądziłam, że ktokolwiek poza mną na tym świecie miał tapczan pełen cukru!

Więc gdy pomyślę, że wszystko to mogłam powiedzieć, a potem sobie przypominam, że nie mogłam, bo przecież jeszcze o tym nie wiedziałam, to sobie myślę nie z żalem, a z ulgą, że całe szczęście, że nie wiedziałam, bo przecież autor musiałby uznać mnie za osobę niespełna rozumu, skoro nawet tu nie umiem w skoordynowany sposób wyrazić wszystkich miotających mną emocji, to co dopiero na żywo, no, bez wzywania ochrony by się nie obyło!

Aż wreszcie sobie uświadamiam z ulgą gargantuicznych wręcz rozmiarów, że nawet gdybym umiała je wyrazić, te emocje, językiem pięknym zarówno pod względem składni, jak i treści, to i tak bym nie ośmieliła się odezwać do nieznajomego człowieka sama z siebie, gdyż jestem, Państwo wybaczą mój frencz, dupą wołową, i natychmiast przestaje mi być przykro z powodu utracenia takiej okazji, i dochodzę do wniosku, że w sumie mi wystarczy, że dałam wyraz licznym zachwytom, które mnie ogarnęły, tutaj.

Bo, mam nadzieję, wszyscy zrozumieli, że dałam?

I że polecam?

niedziela, 29 grudnia 2019

Jak zyskać dzień. Przepis

Królowa Matka (od bladego świtu, czyt.: od godziny dziesiątej oddaje się przetrzebianiu własnego księgozbioru pod hasłem "Uciesz swoją bibliotekę").

Pan Małżonek (fachowym okiem mierząc rosnącą pod ścianą górę) - Dobra, to ja zaraz przejrzę swoje rzeczy na dole, zapakujemy wszystko w te torby z IKEI, wyjedziemy dziś trochę wcześniej...

Krolowa Matka (nieuważnie, dzieląc uwagę między Pana Małżonka a dwa tomy Marininy do ewentualnego oddania) - A dokąd ty chcesz dziś wyjeżdżać?

Pan Małżonek - No, do lekarza. Przecież mam dziś wizytę. (z urazą) Co, nie pamiętasz?

Królowa Matka (dorzucając Marininę do góry woluminów, łagodnie) - Jutro masz.

Pan Małżonek (z niezachwianą pewnością) - Dziś.

Królowa Matka (sięgając dla odmiany po Makuszyńskiego) - Jutro. Dziś jest niedziela.

Pan Małżonek - Wczoraj była niedziela!

Królowa Matka (patrząc na swoją Lepszą Połowę podejrzliwie) - I właśnie dlatego wczoraj byliśmy na zakupach?

Pan Małżonek (uparcie i z żelaznym przekonaniem) - Przedwczoraj byliśmy!

Królowa Matka (wciąż jeszcze łagodnie) - Wczoraj.

Pan Małżonek (ociupinkę zirytowany) - Przedwczoraj! W sobotę! Wczoraj była niedziela!

Królowa Matka (też uparcie, acz ta niezłomna pewność, którą czuła, zaczyna się lekko nadłamywać na brzegach) - Wczoraj była sobota. Wczoraj byliśmy na zakupach i u mojej mamy. Dziś jest niedziela.

Pan Małżonek (protestując z głębi serca) - Dziś jest poniedziałek!

Królowa Matka (porzuciwszy w kątku pieczołowicie dotąd tulony w objęciu książkowy nabój, odpaliwszy komóreczkę, a na komóreczce - kalendarz, powiększa na maksa wybarwiony na czerwono numer "29" na ekraniku i podtyka ekranik Panu Małżonkowi pod nos; z naciskiem) - NIE-DZIE-LA.

Pan Małżonek (z dziecięcą, zaprawdę, radością) - O. Dziś niedziela.

I w ten oto właśnie sposób można zyskać cały jeden, nowiutki, nie używany dzień.

Nie ma za co.

sobota, 21 grudnia 2019

O nastroju (jakże by inaczej) świątecznym

Rankiem, by nie rzec bladym świtem Pompon Starszy - który pasjami kocha guziczki i przyciski, dla którego guziczki są tym, czym pudełka dla kotów, i który - gdyby na nieszczęście Ludzkości był prezydentem USA - na milion procent wysadziłby wzmiankowaną Ludzkość w kosmos  już w pierwszym dniu od uzyskania dostępu do guzika uruchamiajacego broń atomową - z braku dostępu do najwyższych urzędów zadowolił się zawieszeniem telewizora, usiłując uruchomić Youtube'a Netfliksa i Cartoon Network jednocześnie. Zbity z tropu odbiornik zamigotał ekranem i odmówił współpracy, nie dając się odwiesić ni prośbą, ni groźbą, ni stosowaniem zaleceń zaczerpniętych z netu jak również instrukcji obsługi, w związku z czym Pan Małżonek wziął urządzenie pod pachę i - bez wiekszych nadziei na osiągniecie sukcesu- udał się w ten świat, pełen lepienia uszek, pucowania okien, zawiniętych w precel kolejek do stoisk rybnych oraz z hukiem trzepanych dywanów.

W Zakładzie Naprawczym, zgodnie z obawami, zderzył się z dramatyczną pustką i drzwiami, na których powiewała przylepiona taśmą kartka: "Zakład zamknięty z powodu wyjazdu w teren, przepraszamy".

Pan Małżonek, nie dając się zniechęcić jakiemuś tam słowu pisanemu, pieczołowicie wyklepał na komóreczce numer telefonu znajdujący się na tabliczce z nazwiskiem Właściciela i, gdy ten odebrał, zaczął przepraszać, że zawraca głowę, kłopot robi, ale telewizor... a tu ten wyjazd...

- Telewizor, mówi pan - przerwał Właściciel. - Chwila. Ma go pan ze sobą?

- Mam - bąknął Pan Małżonek.

- Pan mi da dziesięć minut - zarządził Właściciel i się rozłączył.

Dziesięć minut później zjawił się pod swym zakładem pracy i uciął z miejsca przeprosiny Pana Małżonka, który zaczął znowu się sumitować, że przeprasza, że zmusza do zmieniania planów, bo to i przyjechać musiał specjalnie, i ten wyjazd w teren...

- Panie, daj pan spokój - prychnął Właściciel. - Jaki wyjazd, jaki teren! Ja porządki świąteczne miałem! Jak ja czekałem na ten telefon! - rozpromieniając się i jaśniejąc Wdzięcznością -  Pan mnie uratowałeś! Dawaj tu pan ten telewizor. Na poniedziałek będzie gotowy!

KURTYNA.

I wesołych świąt się z Państwem :D.

piątek, 6 grudnia 2019

Potomka Starszego droga po Wybojach Edukacji, vol. 1 (na 2K, and counting)

Wieczór. Cisza. Potomek Młodszy plumka na gitarze. Pompony przykręcają i odkręcają rozliczne śrubeczki w maszynerii zbudowanej z Elektronicznego Zestawu Laboratoryjnego (maszyneria co jakiś czas wydaje z siebie wycie albo pisk, ku uciesze konstruktorów i wręcz przeciwnym uczuciom obserwatorów), a Potomek Starszy powtarza z mamunią historię, gdyż ma sprawdzian oraz wychowawcę-historyka.

Królowa Matka (nie, żeby z entuzjazmem) - Dobra, to mów, co wiesz o pierwszym triumwiracie, słucham.

Potomek Starszy (zmobilizowany, że hej) - Było to nieformalne porozumienie, zawiązane w Rzymie w 60 roku przed naszą erą. Główną przyczyną jego zawiązania był powolny upadek Republiki Rzymskiej, konflikty wewnętrzne oraz zewnętrzne nękające imperium. Trzej uczestnicy podzielili się władzą w kraju, zachowując jednak całą fasadę republikańskiego ustroju...

Królowa Matka (starając się napoić swój głos uznaniem oraz zachętą) - Tak...?

Potomek Starszy (siłą rozpędu) - ... a hasłem przewodnim było: "odtąd nie stanie się w Republice nic, co nie podobałoby się któremukolwiek z trzech".

Królowa Matka - Super. Skład poproszę.

Potomek Starszy (tonem "a co to dla mnie") - Gnejusz Pompejusz.

Królowa Matka (z aprobatą) - Dobrze.

Potomek Starszy - Marek Krassus.

Królowa Matka (jak wyżej) - Doskonale. I...?

Potomek Starszy (tracąc impet) - ...i ...i... ten trzeci...

Królowa Matka (ciut ogłuszona) - Co?

Potomek Starszy - Ten trzeci... no... (powstrzymując już otwierającą usta Królową Matkę władczym ruchem ręki) Nie! Nie podpowiadaj mi! Na końcu języka to mam! Ten... no...

Królowa Matka (usiłując dojść do siebie) - Ale... ale... ty serio mówisz?

Potomek Starszy (tonem wyjaśnienia) - Zawsze tego trzeciego zapominam. Jak mu było...

Królowa Matka (upewnia się) - Poważnie, zapamiętałeś Marka Krassusa i Gnejusza...

Potomek Starszy (pomocnie) - Pompejusza.

Królowa Matka (nieco histerycznie) - ...Pompejusza, a zapomniałeś... Synu, oszalałeś?! Rubikon? "Kości zostały rzucone"? "I ty, Brutusie"?

Potomek Starszy (bynajmniej nie błyskotliwie) - Yyyyy...

Królowa Matka (bardziej histerycznie) - "Strzeż się Idów Marcowych"?!

Potomek Starszy (rozpaczliwie) - No wiem, wiem, powinienem go pamiętać, jak mu było...

Królowa Matka (histerycznie na maksa) - ASTERIX? OBELIX?! Galowie? Druidzi? Idefix?

Potomek Starszy (wyłamując sobie paluszki) - Został namiestnikiem Galii na pięć lat... i konsulem w 59 roku p.n.e... jak mu było... jak mu było, chwila... Cezar... Cezar...

Królowa Matka (z mocą) - Gajusz Juliusz Cezar, synu!

Potomek Starszy (tonem Archimedesa wyskakującego z wanny) - Tak! Gajusz Juliusz!

...

...

...

W związku z powyższym Syneczek poszedł dziś do szkoły zaopatrzony w ściągę wypisaną długopisem na grzbiecie dłoni.

Ściąga brzmiała: "JG".


niedziela, 1 grudnia 2019

Reklamowo. I wciąż Potomkowo

Pompon Młodszy (z najwyższym wstrętem ogląda reklamę oleju kujawskiego, w której do pięknych pań odzianych w ludowe stroje, z warkoczyma i dekoltyma dodano - dla równowagi zapewne - przepięknych panów, bez warkoczy co prawda, ale za to również bez górnej części garderoby; panowie ci z uczuciem oraz w tonacji tenorowej przekonują nas, że wyciskali ten olej siłą własnych rąk i wybitnie wykształconych bicepsów).

Pompon Młodszy (z odrazą) - Ta reklama mnie odraża! Odraża mnie! Wyjątkowo!

Królowa Matka (nie bez żywego zainteresowania) - O? A czemuż to, zdradź mi?

Pompon Młodszy (ze wstrętem łamane przez oburz) - Bo jak mężczyźni, to od razu, że silni. Nic, tylko siła. Tępa siła!

Królowa Matka (filozoficznie) - Z biologią, synek, nie wygrasz. Statystycznie, podkreślam (podkreśla) STATYSTYCZNIE przeciętny mężczyzna jest silniejszy od przeciętnej kobiety...

Pompon Młodszy (kontynuuje, nie zwracając na Rodzicielkę żadnej uwagi) - ... i jeszcze, że w sześciopakach muszą chodzić! No, nie! (po chwili dalszych masochistycznych obserwacji) ... ja by tej reklamy natychmiast zakazałem!

...

Podpisy pod petycją w wyż.wym. sprawie zbieramy na FB ;).

czwartek, 21 listopada 2019

Językowo. Braciszkowo. Rodzinnie. Albo jakoś tak

Potomek Młodszy (płynąc na fali wspomnień z wakacji) - Tatuś, a pamiętasz, jak na Mazurach wyrzuciłeś Mikołaja w powietrze, a on miał za luźną gumkę w kąpielówkach i zanim wpadł do wody było mu baaaardzo dokładnie widać jego dirlidigidongi?

Pan Małżonek (wpatrując się w Potomka nie bez fascynacji) - Co?

Potomek Młodszy (wyjaśniająco, z perlistym, acz wrednym w tonie chichotem) - No, dirlidigidongi. No, wiesz. Jego schwindelswültze.

Pan Małżonek (w oszołomieniu) - Jego schwindel... co?

Potomek Młodszy (ciut zniecierpliwiony) - Ojej, no schwindelswültze. No dirlidigidongi, no! Ojej, no diamenty rodzinne!

Pan Małżonek (poprawia odruchowo) - Klejnoty...

Potomek Młodszy (ugodowo) - Klejnoty rodzinne. Pamiętasz?



A, dirlidigidongi!

Tak, Pan Małżonek pamiętał.

czwartek, 24 października 2019

Konkurencja

Królowa Matka (siedzi i dzierga).

Telewizorek (ma przerwę w nadawaniu "Endeavoura", w której to przerwie uszczęśliwia wszystkich, rzucając w szeroko pojętą przestrzeń perły intelektu copywriterów reklamowych).

Pani z Telewizorka (radośnie) - Paweł?

Domniemany Paweł (podnosi rękę)- Jest!

Pani z Telewizorka (j.wyż) - Kasia?

Domniemana Kasia (podnosi rękę) - Jest!

Pani z Telewizorka - Weronika?

Domniemana Weronika - Jest!

Pan z Telewizorka (entuzjastycznie na maksa) - Grześki?

Las rąk w górze, każda z zaciśniętym w garści batonikiem, radosny chór głosów - Są!!!

Potomek Starszy (łagodnie) - Snajper?...


I tak się Królowa Matka zastanawia, po co ona ma się jeszcze wysilać na blaski poetyckiej  metafory oraz gejzery krasomówstwa jak również intelektu, jak jej tu konkurencja wyrosła, w dodatku zwięzła w wyrazie.

wtorek, 8 października 2019

Konwersacyjnie

 Dwa lata temu, podczas pobytu w Górach Świętokrzyskich Pan Małżonek odbył z zachwyconą królewskomatczyną progeniturą Właścicielką pensjonatu, w którym z wielką przyjemnością pomieszkiwaliśmy, długą rozmowę. W jej trakcie Właścicielka wyraziła uznanie dla królewskomatczynych oraz panamałżonkowych metod wychowawczych.

- Państwo z nimi bez przerwy rozmawiają! - rzekła z uczuciem. - Na wszystkie pytania państwo odpowiadają... nie siedzą państwo w milczeniu, każde z nosem w swojej komórce, a dzieci samopas biegają, albo patrzą w swoje własne smartfony...

Hm.

Królowa Matka, pomna tych wszystkich - licznych, co się będziemy oszukiwać - "błagam nie mów do mnie teraz", "czy ja naprawdę nie mogę mieć chwili spokoju?, "masz OSIEM LAT, znosiłam twoje spacery pod łazienkę jak miałeś dwa, znosiłam, jak miałeś trzy, ile jeszcze twoim zdaniem będę znosić, czy naprawdę, NAWET TU nie mogę być pozbawiona waszego upojnego towarzystwa?!", <rozmarzone> "albo takie wakacje... nie, weekend chociaż... jestem sama w pokoju hotelowym, nikt do mnie nie mówi i ja nie mówię do nikogo...", "zamknijcie jadaczki, nie pytajcie mnie o nic, ja nic nie wiem, głupia jestem, ustalmy to raz na zawsze!!!", itepe, itede, tylko się uprzejmie uśmiechnęła i zmilczała, myśląc o tym, że naprawdę niezła jest w tworzeniu fałszywego wrażenia.

A potem wsiadła do samochodu.

Ona, Pan Małżonek i cała Banda.

By odbyć codzienną drogę z Dziczy do Cywilizacji.

Lub odwrotnie.

...

Potomek Młodszy - Na kogo będziesz głosować, mamo?

Królowa Matka (korzystając z pokonywania odcinka drogi upstrzonego plakatami wyborczymi) - Na tę panią, o.

Potomek Młodszy (przegapiając wskazany wizerunek z właściwym sobie roztargnieniem) - Nie zauważyłem nazwiska.

Królowa Matka (raczej nieuważnie) - To się przyjrzyj, jak następny raz będziemy tędy przejeżdżać. Ma tekst na plakacie napisany różowymi literkami.

Potomek Starszy (dociekliwie) - A dlaczego będziesz na nią głosować?

Królowa Matka - Bo ma temperament działaczki, bo znam ją z czynów, nie tylko słów, bo podzielam jej poglądy...

Potomek Starszy - A jakie ona ma poglądy?

Królowa Matka - Takie jak ja.

Potomek Młodszy (zgodnie z oczekiwaniami) - A jakie ty masz poglądy?

Królowa Matka (też zgodnie z oczekiwaniami) - Takie jak ona.

Potomek Młodszy (balansując na granicy "obrażę się za okazane lekceważenie/wstrzelę się w konwencję i docisnę") - Aha. Czyli jakie?

Królowa Matka (już z jękiem, a jesteśmy dopiero przy piątym kilometrze na dwadzieścia) - Synu, to nie jest temat do wywrzaskiwania sobie podczas telepania się po wądołach samochodem. Jak dojedziemy do domu to pogadamy, ok?

Potomek Młodszy (odpuszczając) - Ok.

Pompon Młodszy (korzystając z odpuszczenia przez starszego brata) - A ja takie pytanie mam. Czy to prawda, że czarne koty mają mniejsze szanse na adopcję?

Królowa Matka (w osłupieniu) - Matkoboskoczęstochowskowtrójcyjedynoiwszyscyświęci. Pojęcia nie mam. Skąd ci to do głowy przyszło?!

Pompon Młodszy - W telewizji raz słyszałem, taka dziewczynka co pracuje w schronisku powiedziała, że czarne koty mają mniejsze szanse na adopcję, i ja chcę wiedzieć, czy to prawda.

Pan Małżonek (powątpiewająco) - No, nie wiem. Na nasze trzy adoptowane koty dwa były czarne...

Pompon Młodszy (zmieniając temat bez cienia trudu, i to od razu o 360 stopni) - O, druga pani na plakacie! Na nią też będziesz głosować?

Królowa Matka (raczej gwałtownie) - NIE!

Pompon Młodszy (z łagodnym zdziwieniem) - Dlaczego nie? Bo nie ma różowych literek?

Królowa Matka (BARDZO dobitnie) - Bo to jest pani, której poglądów NIE podzielam!

Pompon Młodszy (porządkując dane) - To ty nie głosujesz na panią, bo lubisz różowe literki?

Królowa Matka (ociupinkę ogłuszona) - Yyyyyy... nie?

Pompon Młodszy (kontynuując temat, a w każdym razie jakiś wątek jakiegoś tematu, nie bądźmy nadmiernie drobiazgowi) - A wiesz, że to jest bardzo dziwne, że żaden chłopak w naszej klasie nie lubi różowego.

Królowa Matka (tonem towarzyskiej pogawędki) - Doprawdy.

Pompon Młodszy - Doprawdy. Tylko ja. To jest mój ulubiony kolor. I dziewczyn też.

Pan Małżonek - No i super, nikt nie ma nic przeciw temu, jak sądzę.

Pompon Młodszy (stoicko) - Mają.

Pan Małżonek (modulując głos w ten typowy dla specjalistów od small talku sposób mający sugerować żywe, acz nienachalne zainteresowanie) - Aha?

Pompon Młodszy (wciąż stoicko, tylko bardziej) - Chłopaki. Prawie wszyscy. Ale ja mam to gdzieś.

Pan Małżonek (zero zaskoczenia w tonie i szeroko pojętej mowie ciała) - Aha. I dobrze, jeszcze tego brakowało, żeby ci inni dyktowali, jaki kolor masz lubić.

Pompon Młodszy (nie pozwalając ciszy zabrzmieć) - A w szkole dziś się uczyliśmy, jak ładnie powiedzieć "nie".

Królowa Matka (tonem Gabrieli Borejko, wpuszczającej jednym, a wypuszczającej drugim uchem sprzeczki swych córeczek) - O. I nauczyłeś się?

Pompon Młodszy - Tak. Powiedziałem: "Nie dam ci tych naklejek, Paweł, bo bez przerwy wszystkich bijesz!".

Królowa Matka (niewinnie zaciekawiona) - I to było to "ładnie", tak?

Pompon Młodszy (zdumiony ignorancją własnej matki) - No przecież nie powiedziałem: "Odczep się, właśnie, że ci NIC NIE DAM, bo jesteś głupkiem!!!".

Królowa Matka (uznając racje Potomka) - A. No fakt, nie powiedziałeś.

Pompon Młodszy (płynnie kontynuując temat świeżo nabytych umiejętności) - ...i jeszcze rysowaliśmy lwa ze Stefka Burczymuchy. (zwracając się do tatusia) Ładnie narysowałem?

Pan Małżonek - Na pewno. Niedokładnie widzę, a kierowca nie powinien jednak prowadzić zwrócony tyłem do drogi...

Pompon Młodszy - I mogliśmy go nazwać.

Królowa Matka (podejmując próbę konwersacyjnego odciążenia Pana Małżonka) - I jak go nazwałeś?

Pompon Młodszy - Mała mutacja.

Królowa Matka (usiłując przezwyciężyć stupor, w który była popadła) - Jak.

Pompon Młodszy (pogodnie) - Mała mutacja.

(tu następuje chwila, w której Królowa Matka dławi chęć zadania miliona pytań w stylu "czemu?", "Zali wżdy?", "Ale z powodu, że...?" świadoma, że jeszcze by usłyszała odpowiedź, a tego niekoniecznie byśmy chcieli).

...

Pompon Starszy (nie odbiegając od tematu małej mutacji tak daleko, jak mogłoby się wydawać) - A czy to prawda, że ta pani, co dostała dwa Noble, umarła od napromieniowania?

Pan Małżonek - Prawda.

Pompon Starszy - A ma swój posąg?

Królowa Matka - Pomnik? Nie, u nas chyba nie ma. Ulicę ma, szkołę...

Pompon Starszy (podejmując najwyraźniej życiową decyzję, i to niekoniecznie związaną z perspektywą braku pomnika) - No to jednak nie zostanę naukowcem.

Pan Małżonek - Tylko, wiesz, synu, śmierć z napromieniowania nie jest obowiązkowym elementem kariery naukowca. A kiedyś każdy umrze, ta pani umarłaby już dawno i bez promieniowania, a tak to przed śmiercią dokonała wielkich rzeczy...

Pompon Młodszy (przechodząc do najbardziej interesującego aspektu kariery naukowca, a także, co będziemy ściemniać, każdej innej) - A ja bym mógł na Nagrodę Nobla dostać?

Królowa Matka (radośnie) - Nie widzę przeciwwskazań!

Pompon Młodszy (dociekliwie) - A z czego?

Królowa Matka (z chichotem wręcz szampańskim) - Synu, na etapie, na którym się obecnie znajdujesz to w zasadzie z wszystkiego!

Pompon Młodszy (ze spokojem) - Dobra. To dostanę.

Królowa Matka (entuzjastycznie) - Jest plan!

Pompon Młodszy - ...a jakbym teraz dostał jako dziecko...

Królowa Matka (płynnie wchodząc Dziecięciu w słowo) - ... to by nadzwyczajne było, byłbyś pierwszym dzieckiem z Noblem...

Pan Małżonek (przejmując pałeczkę) - ... tylko się musisz pospieszyć, bo, wiesz, masz prawie dziewięć lat, to ci jeszcze tylko dziewięć zostało...

Królowa Matka (prostuje wypowiedź Małżonka, świadoma bezlitosnych obostrzeń Świata Współczesnego) - ...nie, mniej, z sześć, myślę...

Pompon Młodszy (już na etapie skrupulatnego planowania kariery) - A dziewięć lat to ile jest dni?

Pan Małżonek (skręcając w leśną dróżkę, hura, hura, jeszcze kilometr i jesteśmy w domu, i Królowa Matka zamknie się w łazience, albo komputer odpali i obuduje się hasłem "mama pisze, nie przeszkadzać"!) - Trochę ponad trzy tysiące.

Pompon Młodszy - To mam jeszcze trzy tysiące dni. (z namysłem) Z czego można tego Nobla dostać?

Pan Małżonek - Z różnych dziedzin, z matematyki, z medycyny...

Królowa Matka (zachęcająco) - Może książkę jakąś zacznij pisać? Miałbyś szansę na literackiego.

Pompon Młodszy (dość obojętnie i nie do końca zgodnie z prawdą) - Nie, nie umiem pisać.

Pompon Starszy (triumfalnie) - Ha! Jestem na wygranej pozycji! Ja umiem!

Królowa Matka (wymienia dalej) - Z ekonomii jeszcze... pokojowego...

Pan Małżonek (błyskotliwie, jak to on) - Dodam w ramach koniecznego wyjaśnienia, że wojennego Nobla nie ma.

Pompon Starszy (ciut zjadliwie)- Jakby był, to Paweł by dostał, hłe, hłe, hłe...

Pompon Młodszy (rozważa) - Pokojowego to bym mógł...

Królowa Matka (szczerze zaciekawiona) - A co takiego zrobiłeś dla pokoju na świecie?

Pompon Młodszy (rzeczowo) - Nikogo nie biję.

Pan Małżonek (hamując przed furtką) - Chwalebne, ale może nie wystarczyć.

Pompon Młodszy - Nie rzuciłem śmiecia. Żadnego. Nigdy.

Królowa Matka (z aprobatą dla postawy, acz przepełniona słusznymi wątpliwościami) - Równie chwalebne, ale nie jestem pewna, czy komitet noblowski wystarczająco doceni ten fakt.

Pompon Młodszy (ożywiając się widocznie) - O, o, sikoreczki!!! Widziałaś, mamusiu? O, zobacz! Rozpiąłem pas i on został w tej samej pozycji, widzisz?

(czyli na razie nici z Nagrody Nobla, bo potencjalny laureat się rozproszył).

...

Więc przyznaje Królowa Matka rację bystrej i spostrzegawczej Właścicielce Pensjonatu. Rzeczywiście ona i Pan Małżonek rozmawiają ze swoimi Potomkami i udzielają im odpowiedzi na liczne pytania*.

Czy nie woleliby utknąć z nosem we własnych komórkach pozostaje kwestią otwartą.



*bo muszą, przyciśnięci okolicznościami, ale fakty się liczą, a nie jakieś tam inne cosie. Nieprawdaż.