W ubiegłym roku rzetelnie i dokładnie wypełniałam wszystkie zalecenia wyzwania książkowego Trójka e-pik.
Było to super doświadczenie (podejrzewam, że trochę dlatego, że jestem nowicjuszką w kwestii wyzwań, czytelniczych i wszystkich innych, i cieszę się nimi jak dziecko nową zabawką), w znaczący sposób wpłynęło na zmniejszenie moich "stosików wstydu" i w tym roku zamierzam je kontynuować, ale bez napinki, na przykład w styczniowym wyzwaniu mam zrealizowane 2/3 i tyle pewnie pozostanie.
Natomiast na całego bawić się zamierzam w roku 2020 Wielkobukowym Bingo (#wbbingo), a moje pierwsze skreślone okienko należy do książki, którą zaczęłam w ubiegłym roku, ale skończyłam dopiero teraz - do "Domu tęsknot" Piotra Adamczyka.
I nie dlatego teraz ją skończyłam, że męczyłam się z czytaniem jak Piekarski na mękach, tylko dlatego, że sobie ją dawkowałam, jak kiedyś, dawno, za PeErElu dawkowało się misie Haribo albo banana, jeśli się miało szczęście i podobne smakołyki dostało w paczce.
To jest niesamowite, wzruszające wręcz doznanie, dawkować sobie książkę w przypadku bycia literackim wyjadaczem, który z niejednego pieca chleb jadł, wiele już zna, wiele przeczytał i coraz trudniej mu trafić na jakieś olśnienie. Ba, nawet na zwykłe "podoba mi się", bywa, trudno trafić.
A jak sobie pomyślę, jak pomyślę, że trzy lata temu na Targach w Krakowie widziałam autora, - którego książkę, i owszem, już miałam, i miałam też plany przeczytania jej, ale na razie nie spoczywała ona nawet na "stosiku wstydu", tylko normalnie stała na półce, - autor zaś skończył już był podpisywanie i siedział sobie w towarzystwie dwóch innych panów, pogrążony w przyjacielskiej rozmowie, a ja mogłam do niego podejść i powiedzieć, że napisał coś wspaniałego, coś, co otwiera głowę czytelnika i wietrzy ją jak chłodny, świeży podmuch wietrzy zatęchły pokój, książkę, która sprawia, że zaczynasz patrzeć na świat oczami osoby, nad której oglądem świata nigdy dotąd się nie zastanawiałaś, w tym wypadku Niemki, a Niemcy to, rzecz jasna, naziści i hola, hola, źli ludzie, tylko i wyłącznie, kto by się tam nad nimi zastanawiał, słusznie stąd odeszli i lepiej, żeby nie wracali, nawet ten ich język, to, wiadomo, okropny, jak szczekanie wściekłych psów i świst bata, i nagle widzisz ten świat oczami jednej z ich przedstawicielek, i ze zdumieniem spostrzegasz, że ją rozumiesz, szanujesz, a i zgadzasz się z nią więcej niż często; i myślisz o domach, domach, które pewnego dnia opuścili ludzie, którzy je budowali, tworzyli, którzy w nich kochali, śmiali się i płakali, rodzili się i umierali, i tak bardzo wszystko jedno, jakiej narodowości byli ci ludzie, zmuszeni z dnia na dzień je zostawić, a razem z domami wszystko inne, naczynia, książki, meble, zdjęcia na ścianach, pocztówki od przyjaciół w szufladach, już na zawsze milczące, na zawsze ukrywające swoje tajemnice, bo każdy z tych domów to tajemnica, może nie taka spektakularna tajemnica, jak ta powieściowa, a może i bardziej spektakularna? kto to wie, nikt, i nikt się już nie dowie; i jeszcze, że ta powieść to kolejna cegiełka budowli, która powoli powstaje, budowli złożonej z opowieści o tożsamościach rodzących się inaczej niż w ogniu powstań i morzu przelewanej krwi, słowem - w jedyny obecny w powszechnej narracji sposób, o tożsamości składanej z mozołem niby układanka z puzzli pochodzących z różnych kompletów, dzień po dniu żmudnie dopasowywanych tak, by udało się ją ułożyć i ujrzeć wreszcie jakiś nowy obraz, jakąś nową jakość; i że odnajdowałaś własne wspomnienia w tej historii w zadziwiających momentach, bo a to wychowanie na cmentarzu i zabawy wśród poniemieckich grobów, (jeden z cmentarzy leżał dosłownie tuż obok placu zabaw, nawet murka nie miał, tylko pochylone, na pół skruszone kolumienki, i dziesiątki razy zdarzało się, że człowiek płynnie przechodził od zabawy w piaskownicy do układania kamyczków i gałązek na na pół zapadniętej w ziemię płycie nagrobnej, nawet nie zauważając, jak to się stało), a to dziadek z Wehrmachtu... to znaczy, niemiecki dziadek, mój akurat z Wehrmachtu nie był, co jest zresztą kwestią czystego przypadku, a to tapczan pełen cukru, Boże, nie sądziłam, że ktokolwiek poza mną na tym świecie miał tapczan pełen cukru!
Więc gdy pomyślę, że wszystko to mogłam powiedzieć, a potem sobie przypominam, że nie mogłam, bo przecież jeszcze o tym nie wiedziałam, to sobie myślę nie z żalem, a z ulgą, że całe szczęście, że nie wiedziałam, bo przecież autor musiałby uznać mnie za osobę niespełna rozumu, skoro nawet tu nie umiem w skoordynowany sposób wyrazić wszystkich miotających mną emocji, to co dopiero na żywo, no, bez wzywania ochrony by się nie obyło!
Aż wreszcie sobie uświadamiam z ulgą gargantuicznych wręcz rozmiarów, że nawet gdybym umiała je wyrazić, te emocje, językiem pięknym zarówno pod względem składni, jak i treści, to i tak bym nie ośmieliła się odezwać do nieznajomego człowieka sama z siebie, gdyż jestem, Państwo wybaczą mój frencz, dupą wołową, i natychmiast przestaje mi być przykro z powodu utracenia takiej okazji, i dochodzę do wniosku, że w sumie mi wystarczy, że dałam wyraz licznym zachwytom, które mnie ogarnęły, tutaj.
Bo, mam nadzieję, wszyscy zrozumieli, że dałam?
I że polecam?
Było to super doświadczenie (podejrzewam, że trochę dlatego, że jestem nowicjuszką w kwestii wyzwań, czytelniczych i wszystkich innych, i cieszę się nimi jak dziecko nową zabawką), w znaczący sposób wpłynęło na zmniejszenie moich "stosików wstydu" i w tym roku zamierzam je kontynuować, ale bez napinki, na przykład w styczniowym wyzwaniu mam zrealizowane 2/3 i tyle pewnie pozostanie.
Natomiast na całego bawić się zamierzam w roku 2020 Wielkobukowym Bingo (#wbbingo), a moje pierwsze skreślone okienko należy do książki, którą zaczęłam w ubiegłym roku, ale skończyłam dopiero teraz - do "Domu tęsknot" Piotra Adamczyka.
I nie dlatego teraz ją skończyłam, że męczyłam się z czytaniem jak Piekarski na mękach, tylko dlatego, że sobie ją dawkowałam, jak kiedyś, dawno, za PeErElu dawkowało się misie Haribo albo banana, jeśli się miało szczęście i podobne smakołyki dostało w paczce.
To jest niesamowite, wzruszające wręcz doznanie, dawkować sobie książkę w przypadku bycia literackim wyjadaczem, który z niejednego pieca chleb jadł, wiele już zna, wiele przeczytał i coraz trudniej mu trafić na jakieś olśnienie. Ba, nawet na zwykłe "podoba mi się", bywa, trudno trafić.
A jak sobie pomyślę, jak pomyślę, że trzy lata temu na Targach w Krakowie widziałam autora, - którego książkę, i owszem, już miałam, i miałam też plany przeczytania jej, ale na razie nie spoczywała ona nawet na "stosiku wstydu", tylko normalnie stała na półce, - autor zaś skończył już był podpisywanie i siedział sobie w towarzystwie dwóch innych panów, pogrążony w przyjacielskiej rozmowie, a ja mogłam do niego podejść i powiedzieć, że napisał coś wspaniałego, coś, co otwiera głowę czytelnika i wietrzy ją jak chłodny, świeży podmuch wietrzy zatęchły pokój, książkę, która sprawia, że zaczynasz patrzeć na świat oczami osoby, nad której oglądem świata nigdy dotąd się nie zastanawiałaś, w tym wypadku Niemki, a Niemcy to, rzecz jasna, naziści i hola, hola, źli ludzie, tylko i wyłącznie, kto by się tam nad nimi zastanawiał, słusznie stąd odeszli i lepiej, żeby nie wracali, nawet ten ich język, to, wiadomo, okropny, jak szczekanie wściekłych psów i świst bata, i nagle widzisz ten świat oczami jednej z ich przedstawicielek, i ze zdumieniem spostrzegasz, że ją rozumiesz, szanujesz, a i zgadzasz się z nią więcej niż często; i myślisz o domach, domach, które pewnego dnia opuścili ludzie, którzy je budowali, tworzyli, którzy w nich kochali, śmiali się i płakali, rodzili się i umierali, i tak bardzo wszystko jedno, jakiej narodowości byli ci ludzie, zmuszeni z dnia na dzień je zostawić, a razem z domami wszystko inne, naczynia, książki, meble, zdjęcia na ścianach, pocztówki od przyjaciół w szufladach, już na zawsze milczące, na zawsze ukrywające swoje tajemnice, bo każdy z tych domów to tajemnica, może nie taka spektakularna tajemnica, jak ta powieściowa, a może i bardziej spektakularna? kto to wie, nikt, i nikt się już nie dowie; i jeszcze, że ta powieść to kolejna cegiełka budowli, która powoli powstaje, budowli złożonej z opowieści o tożsamościach rodzących się inaczej niż w ogniu powstań i morzu przelewanej krwi, słowem - w jedyny obecny w powszechnej narracji sposób, o tożsamości składanej z mozołem niby układanka z puzzli pochodzących z różnych kompletów, dzień po dniu żmudnie dopasowywanych tak, by udało się ją ułożyć i ujrzeć wreszcie jakiś nowy obraz, jakąś nową jakość; i że odnajdowałaś własne wspomnienia w tej historii w zadziwiających momentach, bo a to wychowanie na cmentarzu i zabawy wśród poniemieckich grobów, (jeden z cmentarzy leżał dosłownie tuż obok placu zabaw, nawet murka nie miał, tylko pochylone, na pół skruszone kolumienki, i dziesiątki razy zdarzało się, że człowiek płynnie przechodził od zabawy w piaskownicy do układania kamyczków i gałązek na na pół zapadniętej w ziemię płycie nagrobnej, nawet nie zauważając, jak to się stało), a to dziadek z Wehrmachtu... to znaczy, niemiecki dziadek, mój akurat z Wehrmachtu nie był, co jest zresztą kwestią czystego przypadku, a to tapczan pełen cukru, Boże, nie sądziłam, że ktokolwiek poza mną na tym świecie miał tapczan pełen cukru!
Więc gdy pomyślę, że wszystko to mogłam powiedzieć, a potem sobie przypominam, że nie mogłam, bo przecież jeszcze o tym nie wiedziałam, to sobie myślę nie z żalem, a z ulgą, że całe szczęście, że nie wiedziałam, bo przecież autor musiałby uznać mnie za osobę niespełna rozumu, skoro nawet tu nie umiem w skoordynowany sposób wyrazić wszystkich miotających mną emocji, to co dopiero na żywo, no, bez wzywania ochrony by się nie obyło!
Aż wreszcie sobie uświadamiam z ulgą gargantuicznych wręcz rozmiarów, że nawet gdybym umiała je wyrazić, te emocje, językiem pięknym zarówno pod względem składni, jak i treści, to i tak bym nie ośmieliła się odezwać do nieznajomego człowieka sama z siebie, gdyż jestem, Państwo wybaczą mój frencz, dupą wołową, i natychmiast przestaje mi być przykro z powodu utracenia takiej okazji, i dochodzę do wniosku, że w sumie mi wystarczy, że dałam wyraz licznym zachwytom, które mnie ogarnęły, tutaj.
Bo, mam nadzieję, wszyscy zrozumieli, że dałam?
I że polecam?
Akurat dziś wybierałam się do biblioteki po odbiór rezerwacji ( "Ciało" B.Brysona ), więc zobaczywszy rano zdjęcie na instagramie od razu sprawdziłam katalog on-line i była w fili do której szłam.
OdpowiedzUsuńTak więc już ją mam i niedługo będę czytać.
sąsiadka z kl.c
Ciekawa jestem Twojego odbioru (oraz czy muszę pisać, że denerwuję się, że się nie spodoba? Nie muszę, prawda :)?)
UsuńŚpieszę donieść,że KM denerwować się nie musi ;-)))
UsuńWprawdzie pierwszy rozdział lekko mnie zniechęcał ( miałam wrażenie, że część zdań jest zbyt rozdęta słowami w stosunku do tego co opisują, co potem w lekkim stopniu powtórzyło się przy opisach zakochanego bohatera), ale potem było już tylko lepiej i lepiej. Może to nie do końca pasuje do tematyki książki ale gdy czytałam to miałam z tyłu głowy wrażenie -ciepła,czułości, prawie jakbym tam była).
Myślę, że część tych odczuć spowodowana jest tym, że choć autor jest lekko ponad dekadę starszy ode mnie, wojenna historia mojej rodziny jest inna, choć zarazem łączy nas to, że mój ojciec z rodzicami przyjechał do Gdyni po wojnie z Ukrainy a mama za mężem z południa Polski. A i oczywiście jeszcze to, że choć całą młodość mieszkałam w bloku to jednak w mieście poniemieckim.
To jednak "teraźniejszość" bohatera jest też moją teraźniejszością. Pamiętam to, że sąsiedzi byli ze sobą bliżej, dziwnie podzielone mieszkania w kamienicach, pojemniki kuchenne z dziwnymi napisami. Słomianki z pudełkami po papierosach, kolekcjonowanie puszek, majtki tygodniowe. I to jakim wydarzeniem była guma do żucia, pomarańcza, banan czy płyta z zachodu.
sąsiadka z kl.c
Zrozumiałam, dopisałam do listy lektur obowiązkowych w 2020 r.
OdpowiedzUsuńDałaś. Już sobie zapisuję :) dziękuję :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że Ci się spodoba!
UsuńJak ładnie napisane!
OdpowiedzUsuńChomik
Dziękuję <3. Logoree zazwyczaj mi wychodzą (choć potrafią męczyć, jak mniemam :)).
UsuńOch jak ja rozumiem Twój zachwyt, to jak ten Pan pisze jest po prostu zachwycające :) I -no to właśnie to co napisałaś: tak trudno teraz powiedzieć że coś mi się chociaż mocno podobało a co dopiero znaleźć książkę, nad którą czujesz zachwyt, jakbyś w upalny dzień sięgnęła po szklankę zimnego, orzeźwiającego soku.
OdpowiedzUsuńAle tym świetniej się człowiek czuje, jak trafia na coś takiego. Bo się w sumie już właściwie nie spodziewa, a tu... bum!
UsuńWarto na to czekać :).
O zdecydowanie warto :)
UsuńJa teraz zaczęłam jedną książkę, ale jednak to nie to a jak wiadomo, życie jest zbyt krótkie na złe książki :)
Kochana Matko, nie wiem czy wiesz, ale nasza "ulubiona" ałtor Kasia wydala właśnie powieść sęsacyjno-śpiegowską :D "Agent sił specjalnych ściga mężczyznę podejrzanego o zabójstwo Prezydenta i kobietę, która go ukrywa. Hubert Karling i jego żona Danka, próbują zachować życie i oczyścić swoje imię." Brzmi zachęcająco? ;)
OdpowiedzUsuńNiewątpliwie zachęcająco, ale raczej nie tknę już żadnego dzieua AłtorKasi - az do książki o powstaniu, oczywiście :D.
UsuńDobrze, że KM napisała, bo po nazwisku, to raczej bym omijał :)
OdpowiedzUsuńPS. Ja dawkowaniem sobie Milky Waya z darów :)
Tak, ma człowiek pecha do nazwiska :D. Albo szczęście, zależy, jak na to spojrzeć ;).
Usuń